2018 - prognoza dla Polski - Prof. dr hab. Artur Śliwiński

avatar użytkownika intix

                   



           

            Data publikacji: 2017-12-23

            Może się wydawać, że nasza prognoza jest niepotrzebna, skoro dwunastego grudnia 2017 roku nowy premier Mateusz Morawiecki zaprezentował urzędową prognozę rozwoju Polski. Prognoza Morawieckiego została sporządzona stosowaną intuicyjnie metodą ekstrapolacji przeszłości i kwalifikuje się do dwóch najbardziej popularnych (i skrajnie sprzecznych) prognoz krótko- i długookresowych, które lubią sporządzać politycy w Polsce. Sprowadza się do prostego obrazu przyszłości: „jest dobrze i będzie jeszcze lepiej”. Skrajnym przeciwieństwem jest przewidywanie: „jest źle i będzie jeszcze gorzej”. Wszystko zależy od punktu wyjścia.

            Obydwie prognozy są tyle samo warte. Wspólną zaletą jest to, że nie trzeba się męczyć. Męczyć się nie muszą politycy; studiować ekonometrię, gromadzić dane statystyczne,  opracowywać szeregi czasowe, minimalizować błąd oszacowania etc. (rzeczy na ogół nieznane politykom). Tym bardziej nie muszą trudzić się Czytelnicy, gdyż otrzymują wszystko w malutkiej i łatwej do przełknięcia pigułce.

            Nasza prognoza jest natomiast przeznaczona wyłącznie dla Czytelników, którzy nie są łatwowierni i leniwi. Aby wyjść na prostą, należy najpierw dokonać wszechstronnej analizy rzeczywistości, a niestety, pod koniec 2017 roku okazuje się ona nadzwyczaj zakłamana i zagmatwana. Pod tym względem jest gorzej, niż się na ogół sądzi. Zakłamanie stało się naszą (najważniejszą ?) własnością osobistą i publiczną. O ile na materialną własność Polaków jest wielu chętnych z kraju i zagranicy, o tyle do odebrana tego bogactwa nikt się nie kwapi. Zakłamania „jest dużo i będzie jeszcze więcej”. W smogu kłamstwa trudno myśleć.

            Rekonstrukcja rządu
            Z pewnością niewyjaśnione dotychczas zmiany w polskim rządzie są ważnym sygnałem, że coś się dzieje. Wyjaśnienie przyczyny roszad  rządowych z pewnością ułatwiłoby  przewidywanie nadchodzących wydarzeń. Póki co, dociekania i dyskusje wokół zmiany premiera cenne są o tyle, o ile ujawniają błędne podejście do toczących się procesów w Polsce. Chodzi nam przede wszystkim o dwa lekceważone błędy.

            Po pierwsze, chodzi o sprowadzanie zmian do rozgrywek personalnych. Błąd polega na tym, że zakłada się wówczas, iż najważniejsze figury polityczne posiadają wystarczającą niezależność, aby samodzielnie decydować o „rekonstrukcji rządu”, gdy tymczasem polscy politycy są głęboko uwikłani w rozliczne zależności od czynników zagranicznych. Wszyscy o tym wiedzą, lecz wielu chętnie bagatelizuje problem albo szybuje w sferę czystej abstrakcji, co owocuje twierdzeniem, iż Polska jest „państwem suwerennym i niepodległym”. Warto więc przypomnieć, że niedawno w Radiu Katowice prezes rządzącej partii Prawo i Sprawiedliwość przyznał, że władze USA „niesamowicie” ingerowały w wewnętrzne sprawy naszego kraju. Prezes Jarosław Kaczyński nie wyjaśnił, jak wyglądała „niesamowita” ingerencja, a także pokrywa milczeniem problem, czy wobec tego nieprzyjemnego zgrzytu w stosunkach międzynarodowych twierdzenie, iż Stany Zjednoczone są sojusznikiem Polski nie jest sporą przesadą. Dowiadujemy się ponadto, że prezes PiS liczył na radykalne odejście od tej praktyki:  „Natomiast cieszę się, że jest w najwyższym stopniu prawdopodobne, że ustaną te niebywałe po prostu ingerencje w wewnętrzne sprawy polskie, które miały miejsce, których sam można powiedzieć byłem w jakiejś mierze i świadkiem i może to jest złe słowo, ale go użyję: ofiarą, bo na mnie naciskano tutaj bardzo i to w sprawach, które nie powinny rządu amerykańskiego w najmniejszym stopniu interesować”. Nie wykazał się dostateczną przenikliwością, aby zauważyć, że jego subiektywna ocena stopnia prawdopodobieństwa jest oparta na pobożnych życzeniach.

            Nie jest to bynajmniej krytyka, lecz ukazanie konsekwencji braku zaplecza analitycznego, które umożliwiałoby rządzącej partii prowadzić politykę opartą na gruntownej znajomości rzeczy. Pobożne życzenia pojawiają się wtedy, kiedy ludzie gubią się w realiach, wskutek zakłamania i zagmatwania. Stosunki między Stanami Zjednoczonymi i Polską są obecnie mocno zakłamane i  zagmatwane (do tego stopnia, że nikt nie chce dotykać tego tematu). Łatwiej szarżować „wzajemną przyjaźnią”, niż budować stosunki międzynarodowe na zdrowych zasadach.

            Wspominamy o tych bezdrożach polskiej polityki tylko dlatego, aby wytłumaczyć, że rozwianie wielu niejasności wymaga uwzględnienia w pierwszej kolejności decyzji ośrodków zagranicznych (nie tylko w Stanach Zjednoczonych), a dopiero potem – krajowych. Problem jest oczywiście  szerszy. Przede wszystkim nie należy zapominać, że zadaniem każdego rządu USA nie jest ingerowanie w politykę poszczególnych krajów, lecz podporządkowanie ich własnym interesom.

            Przyjazne stosunki są na ogół trudne do utrzymania. Dlatego wydaje się na tyle sensowna opinia Georga Washingtona , że warto ją przypomnieć: „… namiętne przymierze z innym narodem rodzi różnego rodzaju problemy. Sympatia dla ulubionego narodu tworzy iluzję wspólnych interesów, które właściwie nie mogą  zaistnieć i  powodują dołączanie do jednych wrogów innych. Prowadzi ona do odmowy specjalnych względów  innym narodom, co powoduje podwójne zranienie. Po pierwsze, rozstanie się z tymi, którzy powinni być utrzymani, a po drugie -  wywołanie złej woli i urazów  do każdego narodu, dla którego taki dar [sympatii – AŚ) został wstrzymany. Takie sojusze tworzą atmosferę, która skłania ambitnych, skorumpowanych albo zwiedzionych obywateli do poświęcenia interesów ich własnego kraju w trakcie szkodzenia na rzecz drugiego”.

            I następny fragment słynnego adresu pożegnalnego Washingtona: „Idea tego rodzaju sojuszu powinna odstraszać każdego prawdziwego Amerykanina, ponieważ pozwala wtrącać się obcym krajom. I pamiętajcie, jeśli słaby naród (my) jest zbytnio przywiązany do wielkiego silnego narodu (czy kogokolwiek innego), wiedzcie, że utkniemy w tym układzie na zawsze”.

            W świetle historii jest to podejście naturalne i nadal aktualne. Po co nam opinie Washingtona? Przecież każdy wykształcony Polak dobrze wie o co chodzi. Zna polskie spojrzenie na sprawy  międzynarodowe;  wcale nie mniej realistyczne, a ponadto oparte na bogatszym doświadczeniu historycznym. Po to, aby uwolnić się od zakłamania.

            Po drugie, błędne podejście do toczących się w Polsce procesów wynika z charakterystycznego skrzywienia. Polega ono na skupieniu uwagi na opiniach i zachowaniach poszczególnych person politycznych. Wielu ludzi wyczuwa, że zwykle są to opinie i zachowania sztuczne lub teatralne, ale uznaje je za interesujące i niemalże autentyczne. Mało kto natomiast skupia uwagę na stosunkach (zależnościach) zachodzących między poszczególnymi ludźmi, grupami czy instytucjami. Tymczasem owe stosunki (zależności) są kluczem do zrozumienia rzeczywistości. Jest jeszcze gorzej - zainteresowanie powiązaniami łączącymi różne kręgi władzy uchodzi za niezdrową podejrzliwość. Najkrócej mówiąc, zainteresowanie wzbudzają puzzle, a nie układanka (elementy, a nie struktury). Tymczasem sieci jawnych i niejawnych powiązań spętały Polskę jak  śpiącego Guliwera.

            Ogólnie biorąc, polskie puzzle przestały pasować do globalnej układanki, co pociąga za sobą liczne i nieoczekiwane komplikacje. I to jest pierwszy konkretny wniosek z naszych obserwacji.

            ***

            Poświęciliśmy trochę czasu, aby przekonać Czytelnika, że bez uwzględnienia okoliczności zewnętrznych niemożliwe jest zrozumienie sytuacji w Polsce i nadchodzących zmian. Ignorowanie faktu, iż główne centra decyzyjne znajdują się poza granicami RP nie wróży nic dobrego.

            W dalszym drążeniu przyszłości Polski planujemy trzy kroki. Najpierw wypada scharakteryzować owe główne centra decyzyjne, lecz bez nadmiernej fascynacji (one również mają problemy, nie byle jakie). Następnie należy zainteresować się ich wpływem na państwa narodowe, zaś  dopiero trzecim krokiem dotrzeć do sytuacji w Polsce i otworzyć wrota na niepewną przyszłość. Kto nie wytrzyma tego maratonu, niech wycofuje się teraz.

            Wyrasta przed nami pierwszy problem. Jest to problem językowy. Nie chodzi o to, że w ostatnich trzech dziesięcioleciach powszechnie zrezygnowano ze studiowania słowników i encyklopedii, zamiast tego rozwijając własną twórczość semantyczną. Nie można zaprzeczyć, że wskutek tej twórczości wiele pojęć stało się wieloznacznych, a postmodernizm załatwił resztę. Nas niepokoją trzy sprawy. Przede wszystkim to, że  niektóre określenia stały się „niepożądane”. Brakuje terminologii umożliwiającej zobrazowanie wielu nowych zjawisk społecznych i ekonomicznych. I co najgorsze, szereg pojęć zmodyfikowano w taki sposób, aby stały się groźną amunicją w walce ideologicznej.   

            Walka o demokrację
            Jednym z „niepożądanych” określeń jest ŚWIATOWA OLIGARCHIA FINANSOWA, chociaż nikt nie zaprzecza, iż  wspomniana oligarchia istnieje, ma duże wpływy, a także duże problemy (to ostatnie spostrzeżenie jest najmniej dostępne dla publiczności). Pojęcie światowej oligarchii finansowej jest stosunkowo dobrze zdefiniowane, ale raczej niepopularne.

            Uważni Czytelnicy  raportów z badań naukowych nie mają najmniejszych wątpliwości, że Stany Zjednoczone są państwem oligarchicznym, podobnie – szereg wpływowych organizacji międzynarodowych (nie wyłączając Unii Europejskiej) stanowi żywą ośmiornicę karmioną przez światową oligarchę finansową. Dla nas sytuacja jest żenująca, ponieważ nie są to rewelacyjne odkrycia.

            Jednak eksponowanie istnienia i znaczenia światowej oligarchii finansowej nadal powoduje duży dyskomfort. Chodzi o to, że podważa ono wiarygodność hasła DEMOKRACJA, a więc przebija najsilniejszy i najbardziej skuteczny argument w grze politycznej, tj. walkę o demokrację. Jeżeli bowiem o demokrację walczy – z gruntu antydemokratyczna – oligarchia, wówczas absurd goni za absurdem. Z tym scenariuszem mamy dzisiaj do czynienia.

            Zapowiada się ciekawy tok wydarzeń.

Prof. dr hab. Artur Śliwiński

www.monitor-ekonomiczny.pl/

 

9 komentarzy

avatar użytkownika intix

1. 2018 - prognoza dla Polski (cz. 2 )

Data publikacji: 2018-01-07

            NOWE! 2018 - prognoza dla Polski (cz. 2 i 3)

            Trzeba szczerze przyznać, że oligarchia światowa wpływa na bieg spraw w wielu krajach (w tym w Polsce) i ustawia „warunki brzegowe” dla przewidywania, czego możemy oczekiwać w roku 2018. Może to sprawiać wiele trudności, ponieważ do niedawna uwzględnienie faktu istnienia oligarchii światowej było odbierane jako wyraz aberracji politycznej. Jednak od 2017 oligarchia światowa wychodzi z cienia i jest coraz bardziej aktywna politycznie.  
 
            Powinno więc nas interesować, w jaki sposób udaje się jej realizować swoje cele, a nawet – jakie przeżywa w tym zakresie trudności i załamania. Ludziom łatwowiernym wystarczy powiedzieć, że jest to rynek finansowy, a nie światowa oligarchia. Różnica między rynkiem i oligarchią jest jednak olbrzymia; rynek finansowy nie ma ambicji politycznych. Oligarchia finansowa ma nadmiar tych ambicji, więc wciska się we wszystkie szczeliny. Ludziom często skłonność do lenistwa uniemożliwia spojrzenie prawdzie w oczy, a nie mówimy tylko o zwykłych zjadaczach chleba. Dotyczy to również przywódców politycznych, którzy  otaczają się bezwiednie ekonomicznymi hochsztaplerami i zagranicznymi agentami.

            Wiedza o politycznych wpływach światowej oligarchii finansowej jest raczej skromna. Brakuje nawet terminów określających jej najważniejsze agendy polityczne. Na użytek naszej prognozy wprowadzamy dwa uzupełniające terminy, których znaczenie wynikać będzie z kontekstu, w jakim będą używane. Nie zamierzamy ułatwiać czytelnikowi życia, gdyż liczymy na jego osobistą dociekliwość. Pierwszy termin to TROCKIŚCI. Moglibyśmy skorzystać z bardziej popularnego określenia „neokonserwatyści ”, lecz jest ono niedostatecznie pojemne. Liczne nurty trockistowskie spaja silne dążenie do hegemonii globalnej, czyli panowania nad światem (co samo w sobie jest  idiotyzmem). Do tego u trockistów dochodzą silne skłonności niszczycielskie, takie jak w koncepcjach „kreatywnej destrukcji” albo w bardziej wyrafinowanej -  „zarządzania kontrolowanym chaosem”. Dla tych koncepcji  z powodzeniem  wspólnym mianownikiem może być trockistowska idea permanentnej rewolucji. Ale najważniejszą cechą współczesnych, działających na rożne strony świata trockistów jest internacjonalizm skojarzony z głęboką wrogością wobec nacjonalizmu oraz pogańskim spojrzeniem na świat.

            Niemożliwe jest uchwycenie zachodzących w świecie zmian w latach 1980-2015 bez uwzględnienia aktywności współczesnych nurtów trockistowskich. Są to głębokie zmiany, które wielu emocjonalnie rozgrzanych publicystów ekonomicznych i politycznych nazywa „wstrząsami tektonicznymi”. Przesada jest dobrym chwytem publicystycznym, ale niezdrową pożywką dla rozumu.

            Również bez drugiego terminu niewiele można tutaj zdziałać. Drugi termin to CHABADNICY, pochodzący od nazwy chasydzkiej sekty Chabad, liczącej obecnie ponad dwieście tysięcy wyznawców. Chabadnikami nazywamy nie tylko członków tej sekty, lecz również licznych polityków, przedsiębiorców, dziennikarzy, artystów filmowych, a nawet księży katolickich (kogo tam jeszcze nie ma!), którzy nawet o sekcie niewiele wiedzą. Wszystkich chabadników łączy  głębokie religijne przekonanie o wyższości rasowej wobec innych ludzi, których należy traktować użytkowo. Sekta Chabad, czyli główny pień tego drzewa nie jest internacjonalistyczna albo pogańska, lecz przeciwnie - nacjonalistyczna i fanatycznie religijna.

            Chabadnicy to właśnie drugie ramię polityczne światowej oligarchii finansowej.

            Czytelnik może być zniecierpliwiony naszymi dywagacjami , a przecież nawet nie zdołaliśmy uchylić rąbka tajemnicy. Podział na trockistów i chabadników w praktyce nie jest być może tak ostry, jakby wynikało to z naszych przejaskrawionych charakterystyk, ale dzięki owej ostrości lepiej widać zmiany. Teraz możemy już wyjaśnić  rzecz zasadniczą: globalne zmiany polegają na wycofaniu przez światową oligarchię finansową trockistów  i wprowadzeniu do gry chabadników, co wcale nie jest głupie.

            To ma być wielki wstrząs tektoniczny? Jest to wielki wstrząs dla trockistów, którzy zasiedzieli się w różnych organizacjach międzynarodowych i narodowych, zwłaszcza w mediach i organizacjach pozarządowych. W Polsce jest to szczególnie wielki wstrząs, bowiem od 1989 roku trockiści (ufryzowani na neoliberałów) nie tylko odgrywali wcale znaczącą rolę, lecz ponadto ich rodowody prowadziły do autentycznych wyznawców i towarzyszy Lejby Dawidowicza Bronsztejna. Ich udziałem było permanentne niszczenie polskiej gospodarki, bankowości, kultury, religii (i wszystkiego, co dało się zniszczyć).

            Inny problem polega na tym, że chabadników w Polsce, póki co, brakuje.

            ***

            W przekonaniu światowej oligarchii finansowej miało być pięknie. Nie potrafimy stwierdzić, kto wpadł na pomysł, aby dzięki krzewieniu niszczycielskiego chaosu zarabiać pieniądze, gdyż było to w zamierzchłych czasach. Współcześnie mechanizm tego rodzaju biznesu został znacznie udoskonalony i „zglobalizowany”. Dzięki niemu można niemal za bezcen przejmować na własność majątek przedsiębiorstw i państw znajdujących się wskutek zaistniałego chaosu na skraju bankructwa. Dzięki niemu można było również pomagać finansowo poszkodowanym konsumentom, przedsiębiorstwom i państwom, wtrącając wszystkich w pułapkę zadłużenia. Można było kierować inwestycjami, tworząc niebezpieczne dla nich strefy chaosu i atrakcyjne oazy spokoju. I jeszcze wisienka na tym torcie: można było zrobić rzecz niemożliwą do zrobienia: nieprzytomnie drukować dolary i utrzymywać wysoki kurs dolara. Ponieważ inne waluty były skutecznie podcinane przez wysokie ryzyko destabilizacji politycznej, finansowej i gospodarczej, dolar trzymał się mocno.

            Do wprowadzenia w ruch tego mechanizmu potrzebne były znaczne siły destrukcyjne, czyli trockiści.

            Co się stało, że ten wspaniały mechanizm, rokujący bezproblemową hegemonię światową, zaczął zgrzytać i trzeszczeć? Znamy odpowiedź na to pytanie, ale zostawimy ją na zakończenie naszej prognozy.

            Dlaczego niespodziewanie trockiści zostali przez światową oligarchię finansową odsunięci od władzy, jak stare ubranie? Znamy pięć powodów, chociaż prawdopodobnie jest ich więcej. Zasygnalizujemy dwa  nich.

            Pierwszy powód widać gołym okiem. Koszty utrzymania i kontroli tysięcy organizacji pozarządowych, instytutów oraz  fundacji „walczących o demokrację” są bardzo wysokie. Jedynie drobną część tych organizacji udało się podrzucić na garnuszek władz lokalnych. Finansowanie mediów również sporo kosztuje, jeśli uwzględni się bezsporny fakt, że lwia część przepływów finansowych od oligarchii do mediów dokonuje się poprzez opłacanie reklam. Zostawmy to na boku. Jeszcze gorzej ma się rzecz z utrzymaniem nasyconych trockistami placówek dyplomatycznych, które obecnie rząd Stanów Zjednoczonych redukuje. „Globalizacja” okazała się bardzo kosztowna, ponieważ świat nie jest taki mały, jak się czasem wydaje. Trzeba budować i finansować globalne sieci polityczne, propagandowe i wywiadowcze, a to dużo kosztuje.

            Drugi powód, to spełnienie odnotowanej w pierwszej części naszej prognozy obawy Georga Washingtona, że może powstać atmosfera, „która skłania ambitnych, skorumpowanych albo zawiedzionych obywateli do poświęcenia interesów własnego kraju”. To zostało faktycznie wpisane w schemat hegemonii globalnej, bowiem internacjonalizm głównie liczy na takich „obywateli”. Ile trzeba zapłacić, by starczyło na wynagrodzenie za utratę godności i moralności? Za wysokimi wynagrodzeniami wcale nie idzie ideowe zaangażowanie, mądrość i rzetelność. Już u zarania działalności potężnej amerykańskiej sieci National Endowment for Democracy zdarzyła się wielka wpadka z defraudacją jej funduszy w Polsce. Donald Trump trafnie rozpoznał pasożytniczy charakter układu, który został określony metaforą „głębokiego państwa”. Walczy z tym „państwem” jak potrafi.

            Ale to nie nasze zmartwienie.

Prof. dr hab. Artur Śliwiński

avatar użytkownika intix

2. 2018 - prognoza dla Polski (cz. 3 )

Data publikacji: 2018-01-07

            NOWE! 2018 - prognoza dla Polski (cz. 2 i 3)

            Polska nie jest wolna od wpływów globalizacji. Od połowy lat osiemdziesiątych zeszłego stulecia jest jednym z najbardziej „globalizowanych” krajów europejskich, z tak radykalnymi i zarazem destrukcyjnymi przejawami globalizacji, jak sztuczne wywołanie kryzysu ekonomicznego („terapii szokowej”), przejęcie systemu finansowego przez globalne sieci finansowe, zniszczenie sektora publicznego, zmarginalizowanie klasy robotniczej, chłopstwa i inteligencji, zainstalowanie w Polsce neoliberalnych partii politycznych, wykreowanie wysokiego zadłużenia zewnętrznego i wewnętrznego, wprowadzenie powszechnej inwigilacji etc. Są to sprawy znane, chociaż przez niektórych ludzi nagminnie bagatelizowane. Sukcesem globalizacji było przede wszystkim narzucenie Polakom własnej, sprzecznej z polskim  interesem i doświadczeniem historycznym, zakłamanej i oszukańczej interpretacji przemian społecznych i gospodarczych (co utrzymuje się do dnia dzisiejszego).

            Dlaczego jednak o tym wspominamy przy okazji przewidywania dalszego biegu wydarzeń? Odpowiedź jest prosta: powszechnie wiadomo, że globalizacja przeżywa obecnie najpoważniejszy kryzys, który stawia pod znakiem zapytania istniejący system polityczny i gospodarczy w Polsce. W prognozie nie możemy tego zjawiska pominąć. Chodzi o to, czy system ten się utrzyma (przynajmniej do 2019 roku), czy też rok 2018 będzie okresem ostatecznego rozpadu tego systemu. Jasne, że dla niektórych polityków, biurokratów, funkcjonariuszy służb informacyjnych, a także właścicieli sprywatyzowanych przedsiębiorstw i mediów, czyli dla całej przestrzeni neoliberalnej, rozpad systemu zapowiada horror. Nawet ewentualność tego rozpadu musi wywoływać (i wywołuje) kolejne  przetasowania i przegrupowania, poszukiwanie środków umożliwiających utrzymanie status quo, a jeśli to możliwe – bezwzględne zwalczanie przeciwników. To z jednej strony, zaś dla większości polskiego społeczeństwa perspektywa rozpadu obecnego systemu może być czynnikiem dalszego ożywienia politycznego, nadzieją i wzmocnieniem presji wymuszającej powrót, kierującej się własnymi prawami, Rzeczypospolitej – z drugiej strony.

            Z naszych analiz wynikają dwie najbardziej prawdopodobne hipotezy dotyczące  przemian w Polsce w 2018 roku. Pierwsza, to upadek – jednak! – obecnego systemu politycznego i gospodarczego. Nie oznacza on łagodnego przesilenia i pojawienia się alternatywy. Oznacza silny wstrząs, który będzie rezonował przez następne lata. Nowego systemu politycznego i gospodarczego nie da się zbudować z dnia na dzień. Druga, to zaognienie konfliktów politycznych, których główną osią będzie najprawdopodobniej sztucznie wywołany konflikt religijny. Mówiąc „sztucznie wywołany” mamy na myśli walkę o władzę polityczną, a nie walkę o dusze.

            Dwie wcześniejsze części „prognozy dla Polski” miały na celu przygotowanie kontekstu, w którym znajdują się wspomniane hipotezy. Jako pierwsze przybliżenie do przewidywanego przebiegu wydarzeń może służyć analogia między walką administracji Donalda Trumpa  z „głębokim państwem” i walką między toczoną w Polsce między trockistowskim „liberalnym klanem” a „nacjonalistami”. W obydwu przypadkach po stronie zachowawczej występują  nie tylko podobne układy („głębokie państwo” z powodzeniem można zamienić na „klan liberalny”), chociaż z po przeciwnej stronie sprawy są bardziej złożone.

            Oponowaliśmy przeciwko lekceważeniu globalizacji. Teraz musimy oponować przeciwko lekceważeniu kryzysu globalizacji, nie tylko na świecie, ale również w Polsce. Na ten temat pisze się niewiele, co może być sporą przeszkodą w ocenie naszej argumentacji.

            Kryzys globalizacji w Polsce
            Kryzys globalizacji w Polsce najwyraźniej widać na przykładzie stosunków Polska -Unia Europejska. Nie ma potrzeby przedstawiania dowodów, że Unia Europejska jest tworem sensu stricte neoliberalnym. Unijne „podstawowe wartości”, otwarte rynki kapitału, pracy, towarów i usług, konkurencyjne  podejście do aspiracji narodowych, dowodzący instytucjami unijnymi  konglomerat polityków europejskich, wpływy George Sorosa i  szereg innych przymiotów nadaje Unii Europejskiej charakter bezwzględnie neoliberalny. Szczególnie w odniesieniu do otwarcia rynków kapitałowych, tj. zniesienia jakiejkolwiek kontroli przepływów kapitałowych, stanowił bezwzględny wymóg „solidarności” unijnej.  W mniejszym stopniu zauważane są rozwiązania, dzięki którym UE jest podporządkowana interesom wielkich korporacji i sieci globalnych, które znajdują się pod kontrolą oligarchii światowej.

            Konflikt między Polską i Unią Europejską koncentruje się wokół niemal wszystkich aspektów funkcjonowania Unii, które  są coraz bardziej kwestionowane (lecz z różnych pozycji). Po stronie UE znajduje się przeważająca część „głębokiego państwa” w Polsce, jednak po drugiej stronie widać dwie sprzeczne pozycje. Pierwszą z nich zajmuje druga część „głębokiego państwa”. Wyraża się ona w bezwarunkowym respektowaniu przymiotów  Unii Europejskiej, lecz równocześnie - w sprzeciwie  wobec nadużywania jej instytucji przez polityków europejskich. Jest to w istocie rzeczy również pozycja neoliberalna, lecz krytyczna wobec niegodziwej praktyki unijnej. Drugą pozycję zajmują środowiska anty- neoliberalne. Wspólnym mianownikiem tych (rozproszonych) środowisk jest respektowanie wartości narodowych i katolickich. Znamienna jest fuzja tych wartości. Zarówno przymioty, jak też praktyka Unii Europejskiej są przez te środowiska oceniane ostro.

            Gołym okiem widać, że sytuacja jest niestabilna. Obydwie pozycje krytyczne wobec UE odzwierciedlają silne i rosnące niezadowolenie społeczne z neoliberalnej polityki w Polsce, przy czym pierwsza jest niejednoznaczna i  narażona na zarzut oportunizmu. Pod tym względem sytuacja w Polsce nie odbiega od sytuacji w innych krajach, w których niezadowolenie z globalizacji również wywołuje rosnący sprzeciw.

            Biorąc pod uwagę ideową niespójność Prawa i Sprawiedliwości (zajmującego  pierwszą ze wspomnianych pozycji), konflikt między tymi dwoma pozycjami jest raczej nieuchronny.

            Na szczególne podkreślenie zasługują jeszcze dwie, na ogół słabo eksponowane kwestie. Należy do nich agresywny charakter interwencji unijnych, „obudowanych” niedemokratycznym sposobem działania, arogancją, brakiem instytucji mediacyjnych i obiektywizmu unijnych sądów, a wreszcie narzucanie drastycznych środków finansowych w celu wymuszenia uległości w duchu „pruskiej dyscypliny”. Druga kwestia, to ścisła współpraca UE, MFW i EBC, co  również świadczy o zazębianiu się trybów neoliberalnej globalizacji i umożliwia wprowadzenie drakońskich „programów oszczędnościowych”, jak w Grecji.

            Jeszcze raz wypada zaznaczyć, że o globalizacji w Polsce wiemy stosunkowo mało. Jest ona niemal zupełnie zasłonięta przez propagandową wersję „rozwoju gospodarki wolnorynkowej”, z równoczesnym ignorowaniem uwikłania polskiej polityki i gospodarki w neoliberalną globalizację; ta zaś jest zaprzeczeniem gospodarki wolnorynkowej. Wiemy zaledwie to, że znaczny procent „kapitału zagranicznego”, występującego pod szyldami kilkunastu państw, to zakamuflowany kapitał amerykańskich funduszy inwestycyjnych, które stanowią ogniwa globalnych sieci finansowych. Podstawowy fakt, że Polska jest ofiarą globalizacji jest jednak trudny do zakwestionowania.

            Obecnie – wskutek globalnego kryzysu ekonomicznego - nastąpił ostateczny i nieodwracalny upadek neoliberalizmu. To jednak nie oznacza, że narody zostały uwolnione od jego drażniącej obecności, tak jak zawalenie się niebezpiecznego mostu nie oznacza, iż przeprawa przez rzekę stała się łatwiejsza. Jest to ruina, którą trudno usunąć, aby na jej miejscu stanęła nowa konstrukcja.

            W Polsce dodatkowo problem z neoliberalizmem polegał na tym, że niespełna trzydzieści lat wcześniej został przyjęty niemalże z entuzjazmem, jako alternatywa skompromitowanej ekonomii marksistowskiej. Większość Polaków przyjmowała chętnie ekonomię neoliberalną, lecz bez zrozumienia jej założeń teoretycznych i praktycznego znaczenia. Dał o sobie znać nieszczęsny analfabetyzm ekonomiczny Polaków, który ułatwia liczne nadużycia i rodzi beztroskę wobec naruszania polskich interesów ekonomicznych.

            Pozostawiając na niemal trzydzieści lat odłogiem polską myśl ekonomiczną, skazaliśmy się na naśladownictwo. W ten sposób wpędziliśmy się w pułapkę neoliberalizmu, z której do tej pory nie zdołaliśmy się wydostać. Mówiąc dosadnie: „Wygląda na to, że środowiska polityczne i opiniotwórcze w Polsce jeszcze długo nie otrząsną się z neoliberalizmu, a być może – wcale. Fakt, iż zachodni neoliberalizm jest powszechnie uznany za wielkie oszustwo ideologiczne, do wielu ludzi nie dociera, w tym do prominentnych polityków”. („Neoliberalizm ciągle żywy (cz.1), Europejski Monitor Ekonomiczny, biuletyn nr 5/2017). To jest pięta achillesowa polskiej myśli politycznej i gospodarczej.

            Bez terapii odwykowej nie będzie możliwe pozbycie się toksycznych składników neoliberalizmu z naszych myśli, postaw i zachowań. A więc nie jest możliwe także odzyskanie zaradności i sił do przeciwstawienia się negatywnym konsekwencjom kryzysu.

            Chaos i konflikty
            Dlatego zapowiadane na 2018 rok zmiany będą nacechowane szczególnym rodzajem zaburzenia: chaosem myślowym. Dominować będzie
intuicyjna, powierzchowna krytyka ideologii neoliberalnej, czasem równie fałszywa jak krytykowana ideologia. Równolegle pojawi się przeciwwaga. Będzie ożywienie intelektualne, „otwierające oczy” na faktyczne znaczenie, obraz i ewolucję neoliberalizmu w świecie, w układzie krajów europejskich i oczywiście w Polsce.

            Od jesieni 2017 roku obserwujemy narastający w Polsce chaos myślowy, który sygnalizuje obecny stan świadomości  narodowej. Dotyczy on istoty świadomości narodowej, a mianowicie nacjonalizmu. Wokół „polskiego nacjonalizmu” narosło sporo kłamstw i fałszu, dlatego niezbędne jest oczyszczenie przedpola. Chodzi o to, że zderzyły się dwie tendencje. Pierwsza tendencja jest dobrze znana od wielu lat. Jest to charakterystyczny dla neoliberalizmu (szczególnie dla odłamów lewicowych) internacjonalizm, zasadniczo wrogi wobec dążeń narodowych, w tym wobec respektowania interesów narodowych. Tendencji tej towarzyszy uporczywa stygmatyzacja ruchu narodowego w Polsce, przedstawianego jako nacjonalistycznego, rasistowskiego, skrajnie prawicowego, antysemickiego. Obejmuje ona wszystkich, którzy sprzeciwiają się globalizacji i odwołują się do kultury i doświadczeń historycznych. Na to mało kto daje się nabrać, lecz jest to bodajże najbardziej żywotny przejaw neoliberalnej globalizacji w Polsce, szukający pretekstów, a nawet tworzący preteksty.

            W listopadzie ubiegłego roku stało się coś nieoczekiwanego. Ruch narodowy dojrzał na tyle, aby odrzucić nacjonalizm pogański i wypracować podstawy nacjonalizmu katolickiego. Różnica między tymi dwoma rodzajami nacjonalizmu  jest taka, jak między niebem i ziemią. To właśnie wywołało zdenerwowanie i wściekłość polskiego „głębokiego państwa”, ale nie tylko. Okazało się zagrożeniem zarówno dla globalistów, jak i ich politycznych następców. Nacjonalizm katolicki nie jest bowiem w najmniejszym calu rasistowski czy antysemicki. Jest tradycją, która ma w Polsce ponad dwa wieki.

            Mamy na myśli Marsz Niepodległości 11 listopada 2017 roku, którego głównym hasłem było „My chcemy Boga”, zaś pieśni narodowe splatały się z pieśniami religijnymi. Jest to nieoczekiwane „zarzewie” nowego konfliktu w Polsce, który będzie ciążył nad wydarzeniami 2018 roku.

            Jesienią 2017 roku zainaugurował aktywność polityczną w Polsce chasydzka sekta Chabad, która do tego czasu była w Polsce praktycznie niewidoczna. W przeciwieństwie do Stanów Zjednoczonych, Izraela, Rosji i Ukrainy, gdzie znajduje się w najbliższym otoczeniu przywódców tych krajów. Jest to sekta nacjonalistyczna i fanatycznie religijna, o której działalności politycznej nie można wyrażać się w samych superlatywach. W naszej prognozie nie ma miejsca, aby ten wątek rozwijać. Wspomnimy tylko, że jej aktywnym wyznawcą jest na przykład oligarcha Igor Kołomojski, który organizował bataliony nacjonalistów ukraińskich, co wskazuje, że skrajny nacjonalizm banderowski (pogański) nie jest dla chabadników problemem. Otóż obcy w Polsce nacjonalistyczni i fanatycznie religijny wyznawcy Chabadu pierwsi podnieśli (wraz z naczelnym rabinem Polski) larum o nacjonalizmie i antysemityzmie Marszu Niepodległości. Rabin Michael Schudrich, przybywający ze Stanów Zjednoczonych do Polski zaledwie na początku lat 90-tych ub. wieku, nie tylko recenzuje polityków, Marsz Niepodległości  i społeczeństwo polskie, ale powtarza „jota w jotę” antypolską – przewrotną i kłamliwą- narrację neoliberalnych globalistów. Czyżby nie widział swojej misji przywrócenia spoganianych trockistów?  Czyżby nie dostrzegł, że zachęca do analizy porównawczej nacjonalizmu religijnego swych ziomków i nacjonalizmu religijnego Polaków, której wyniki z pewnością potrafi przewidzieć?  

            Przypomnijmy, że Chabad jest drugim ramieniem oligarchii światowej, o czym wspominaliśmy w drugiej części niniejszej prognozy. Jego nagła aktywność polityczna w Polsce nie jest przypadkowa, gdyż  - podobnie jak w innych krajach europejskich -  rozkład systemu politycznego zaowocował degradacją intelektualną i moralną „elit politycznych”; w większości skompromitowanych, bezideowych, ateistycznych i pozbawionych zdolności przywódczych. Niefortunna inauguracja działalności politycznej Chabadu stanowi odnowienie formuły globalistycznego dyktatu wobec Polski, co zamyka drogę do pozytywnej współpracy obydwu nacji. Poddaje w wątpliwość intencje prezydenta Trumpa w stosunku do Polski.

            Dlatego możemy twierdzić, że główna oś konfliktów w Polsce przebiegać będzie między nacjonalizmem judaistycznym i nacjonalizmem katolickim. Ten konflikt już się rozpoczął, skoro prokuratura prowadzi postępowanie w sprawie delegalizacji Marszu Niepodległości, ONR i Młodzieży Wszechpolskiej.

            Komu bije dzwon? Z pewnością jego głos słyszą neoliberałowie, ale dociera on również do innych nurtów politycznych.

            ***

           To poważna prognoza o charakterze ostrzegawczym. Resztę Czytelnik musi sam sobie dopowiedzieć
.
Prof. dr hab. Artur Śliwiński

www.monitor-ekonomiczny.pl

avatar użytkownika intix

3. Neoliberalizm ciągle żywy (cz.1)

Data publikacji: 2017-11-02

            Warto pamiętać, że do końca lat 80-tych ub. wieku liberalizm ekonomiczny nie był  niczym więcej, aniżeli niewiele znaczącą herezją ekonomiczną, skutecznie odrzuconą jeszcze w okresie międzywojennym, w tym również przez polską ekonomię.

            Nie oznaczało to, że kwestionowano znaczenie wolnego rynku, lecz z pewnością nie absolutyzowano jego wpływu na życie gospodarcze. Ekonomia miała służyć polityce gospodarczej, dlatego słabe postawy metodologiczne i teoretyczne uważano za szkodliwe i niebezpieczne. Funkcja praktyczna ekonomii dominowała nad innymi funkcjami. Wystrzegano się ideologicznego podejścia do zagadnień ekonomicznych. Polityka gospodarcza miała z kolei służyć społeczeństwu. Nie tylko jako wyraz troski o materialne warunki rozwoju społeczeństwa, lecz również jako integralny element polityki państwowej. Nie mogło więc być mowy o unikaniu kwestii socjalnych i etycznych, a także międzynarodowych, militarnych, prawnych, religijnych etc. Ekonomia nie była wyprana z zainteresowania zagadnieniami społecznymi. Była de facto ekonomią społeczną.

            Dzisiaj „zauroczenie” wolnym rynkiem jest tak duże, że nie wystarczy perswazja. Trzeba uciekać się do ironii. Czy wolny rynek cokolwiek wytwarza? Nie, a zatem, czy reguluje procesy gospodarcze? Nie, a zatem, czy wolny rynek w ogóle współcześnie istnieje? Tak, ale na marginesie stosunków gospodarczych.        

            Liberalizm ekonomiczny „wyczyścił” ekonomie z jej podstawowych funkcji i zainteresowań. Dokonał spłycenia myśli ekonomicznej i skierowania jej w stronę ideologii liberalnej. W praktyce była to tylko zasłona dymna. Zasady gospodarki wolnorynkowej  służyły przede wszystkim usprawiedliwieniu ekspansji  wielkich korporacji przemysłowych, handlowych i finansowych. Naginanie tych zasad do celów wielkiego kapitału przybrało karykaturalne formy. Regulacja państwowa nigdy nie była tak rozbudowana, jak od końca  dwudziestego wieku do dnia dzisiejszego.               

            Nawet takie organizacje, jak Międzynarodowy Fundusz Walutowy, Bank Światowy, czy Światowa Organizacja Handlu, działały raczej w oparciu o teorię Keynesa i jego uczniów, aniżeli przeciwników regulacji życia gospodarczego. Ich zadaniem była regulacja międzynarodowych stosunków finansowych i handlowych oraz wprowadzenie ograniczeń utrudniających  międzynarodową spekulację finansową i pomaganie państwom w obliczu trudności gospodarczych. Sytuacja uległa radykalnej zmianie w trakcie rozpadu bloku komunistycznego, kiedy to wspomniane organizacje finansowe zaostrzyły  warunki pomocy, przekraczając nawet granice politycznego szantażu. Celem tych instytucji stała się internacjonalizacja gospodarek narodowych, głównie poprzez wycofywanie wcześniejszych regulacji i ograniczeń; nie po to, aby uwolnić od nich gospodarki, ale po to, aby wprowadzić własne regulacje i ograniczenia. Wkrótce stały się one ważnymi ogniwami hegemonii światowej oligarchii finansowej.

            W latach 1971-1992 w ramach ortodoksji neoliberalnej została stworzona specyficzna forma „krzewienia wiedzy” ekonomicznej, która obejmowała cztery   poziomy wtajemniczenia. Na najwyższym  poziomie wtajemniczenia znalazła się ekonomia akademicka, która, ze względu na hermetyczny , sformalizowany język, jest ogólnie niedostępna i dzięki temu odporna na krytykę zewnętrzną. Na niższym poziomie uplasowane zostały standardy nauczania ekonomii (nieprzypadkowo rozdzielonej ma niekompatybilne części: makroekonomię i mikroekonomię) o minimalnej przydatności praktycznej. Na kolejnym poziomie znalazły się wytyczne (Konsensus Waszyngtoński, zalecenia Międzynarodowego Funduszu Walutowego, Banku Światowego, Międzynarodowej Organizacji Handlu). Tak powstał globalny system regulacyjny. Wreszcie na najniższym poziomie znalazła się publicystyka gospodarcza, analizy,  komentarze i opinie ekonomiczne. Na tym poziomie dominuje propaganda, chaos myślowy oraz bełkot. Poziom wiarygodności jest zerowy.

            Przewrót intelektualny polegał na tym, że odwrócono hierarchie ważności. Na pierwszym miejscu znalazły się swobodne, nie podlegające weryfikacji naukowej wypowiedzi publiczne - z mało wiarygodnych lub niezweryfikowanych  źródeł - tworząc główny obszar manipulacji politycznej. Transmitowały one do opinii publicznej ignorancję ekonomiczną (naturalną, ponieważ emitowaną przez ignorantów). Despotyczne, wsparte ewentualnymi sankcjami finansowymi lub politycznymi, wytyczne wspomnianych organizacji międzynarodowych oraz podążającej ich śladem Komisji Europejskiej wyznaczały granice akceptacji wypowiedzi (inspirowanych lub generowanych w znacznej części przez te organizacje) oraz marginalizowania innych.  Liberalni politycy w Polsce, tak jak w pozostałych krajach Zachodu, znaleźli się w pułapce między despotyzmem globalnej oligarchii a własną ignorancją ekonomiczną.

            Akademicka nauka ekonomii została odarta z funkcji opiniotwórczych; stała się społecznie bezużyteczna. Uniwersyteccy ekonomiści co najwyżej mogli wykładać ekonomię według obowiązujących standardów albo aktywizować się w obszarze manipulacji politycznej (ci stali się najbardziej niebezpieczni i szkodliwi).

            Nastąpiło znamienne przesunięcie: od debaty publicznej do manipulacji publicznej. Od wiedzy do oszustwa. Wzmocniło to zwłaszcza pozycję mediów, które dysponowały najlepszymi środkami manipulacji społecznej. Media prywatne są bezpośrednio zależne od globalnej oligarchii finansowej, ponieważ stanowią ogniwa globalnej sieci informacyjnej, finansowanej przez oligarchię finansową (inwestycje, reklamy). Media publiczne również, ponieważ muszą być w zgodzie z liberalnymi politykami i zleceniodawcami reklam.
Jak to jest możliwe: być liberałem, a zarazem hołdować mediom stosującym  faszystowskie metody propagandy i manipulacji?   

            Rzekoma wolność mediów jest ważnym elementem mechanizmu propagandy i manipulacji. Jak wolny rynek jest zasłoną dla wielkiego kapitału, tak wolność słowa jest zasłoną dla manipulacji medialnej.

            ***

            Co spowodowało, że neoliberalizm zyskał w Polsce powszechną aprobatę, zwłaszcza wśród ekonomistów i polityków? Wynikała ona z popularnej opinii, że  system kapitalistyczny  - bez wnikania w szczegóły -  jest lepszy od systemu komunistycznego. Dotychczas wydaje się to truizmem, chociaż z ekonomicznego punktu widzenia stoi na błędnym stanowisku, jakoby podobne opinie dawały podstawy do wyboru „lepszego systemu”. Brak ugruntowanej w społeczeństwie wiedzy ekonomicznej pozwalał zignorować kilka podstawowych faktów. Pierwszym i najważniejszym jest fakt, że gospodarki krajów zachodnich cechuje różnorodność; dlatego pojęcia „systemu kapitalistycznego” lub „gospodarki rynkowej” są pojęciami abstrakcyjnymi. Mogą wyrażać odczucia i pragnienia, ale nigdy nie powinny stanowić podstawą do oceny międzynarodowej sytuacji ekonomicznej, historycznych doświadczeń społeczno-gospodarczych i polityki innych krajów. Jednego systemu kapitalistycznego nie ma i nie było. W szczególności, stwierdzenie wyższego poziomu dobrobytu materialnego nie musi oznaczać, że mamy do czynienia z wzorem godnym naśladowania. Natomiast neoliberalizm jest jeden.

            Drugim, również ważnym faktem jest ekspansywny charakter wielu krajów zachodnich, w tym zwłaszcza anglosaskich i Niemiec, głęboko zakorzeniony w przekonaniach ekonomicznych, religijnych i politycznych. Nie są to bynajmniej fakty przejściowe, lecz znane w polskiej ekonomii od dziesiątków lat fakty historyczne. Fakt ten został również zignorowany.

            Pragnienia i oczekiwania zostały ubrane w szaty ekonomii liberalnej. Wskutek takiego podejścia do fundamentalnych zagadnień ekonomicznych na pierwszym miejscu znalazło się bezkrytyczne naśladownictwo i hurtowe przyjmowanie wzorów, których nie wolno powielać. W ślad za tym poszło posłuszeństwo i kompleks niższości. Stworzona została furtka do wprowadzania do Polski rozwiązań społeczno-gospodarczych i prawnych, których autorzy z pewnością nie chcieliby stosować u siebie.

Prof. dr hab. Artur Śliwiński

www.monitor-ekonomiczny.pl/


avatar użytkownika UPARTY

4. Ostatnim wielkim projektem oligarchii finasowej

była wojna w Iraku- rok 1992. To dzięki powiązaniom finansowym udało stworzyć się tak szeroką koalicję ale cena była b.duzą.
Przypomnę o co chodziło. Otóż Husajn był zadłużony po uszy i postanowił sie z długów wyplątać. Mówiąc w skrócie, tak zmodyfikował zadłużenie, że prawie cale było umiejscowione w Kuwejcie, a później postanowił Kuwejt włączyć do Iraku i w ten sposób zadłużenie zagraniczne zmienić na krajowe.
Było tez oczywiste, że jest to próba generalna Rosjan przed dokonaniem podobnego manewru. Dopiero po wojnie w Iraku ZSRR się rozwiązał, gdy okazało się, że tą drogą nie da się nic osiągnąć.
Natomiast w Polsce sytuacja jest inna. Otóż w żadnym w zasadzie kraju nie ma suwerennych sił politycznych takich jak środowiska okołopisowskie, które realnie kontrolują rząd.
Zwracam przy tym uwagę, że przytoczone wypowiedzi Waszyngtona wyraźnie wskazują, że środkiem działania oligarchii są interesy poszczególnych graczy politycznych ale ograniczeniem ich możliwości.
Nam chodzi o to, by te możliwości były b.małe i rzeczywiście są mniejsze niż w innych krajach ale i tak jeszcze za duże.
I jeszcze jedna uwaga. Lista graczy przeze mnie nazywanymi ideologicznymi jest o wiele dłuższa niż wymieniona przez bardzo przeze mnie szanowanego Pana Profesora Śliwińskiego. Nawet pobieżna analiza pokazuje ich kilkanaście grup! Można powiedzieć, że nie ma w tej chwili żadnego środowiska samodzielnie dominującego. Wrażenie współdziałania bierze się z podobnego sposobu myślenia, z podobnego widzenia świata. Ale jest to myślenie podobne a nie identyczne.
Natomiast sam fakt iż Kaczyński zaczął mówić o tych naciskach raczej świadczy, że one ustały lub bardzo osłabły.
Tak więc w sumie jest nam wszystko jedno, czy Duda chciał obalić nasz rząd dla tego, że tak sobie wymyślił sam, czy dla tego, że ktoś mu w tym myśleniu pomógł.
Na szczęście nie udało mu się tego zrobić i kolejny budżet ma szanse na uchwalenie a my mamy jeszcze przynajmniej rok na utrwalenie swoich struktur społecznych jako nowego światowego czynnika politycznego.

uparty

avatar użytkownika intix

5. @UPARTY

...To poważna prognoza o charakterze ostrzegawczym. Resztę Czytelnik musi sam sobie dopowiedzieć...

Tymi słowami zakończył prognozę dla Polski Pan Profesor Śliwiński, którego ja też bardzo szanuję... a więc jest nas dwoje na Blogmedia, którzy głośno to wypowiedzieli.
Ja, kolejnym wpisem z wypowiedziami Pana Profesora, a Pan zatrzymaniem się na tym wpisie i dodaniem własnej refleksji, za co Panu serdecznie dziękuję.
Przepraszam też, że dopiero teraz odpowiadam.
Bardzo wiele się dzieje w walce o Polskę, w walce o nasze życie, o nasze zdrowie... zdrowie ciała i zdrowie duszy... o czym też pisze Pan Profesor Śliwiński w prognozie...
Licząc na Pana wyrozumiałość, Szanowny UPARTY, pozwoliłam sobie zająć się innymi, bieżącymi wątkami na polu walki... aż nadszedł czas najwyższy, aby powrócić do tego tematu...
 
...sam fakt iż Kaczyński zaczął mówić o tych naciskach raczej świadczy, że one ustały lub bardzo osłabły...

Pozwolę sobie na polemikę... może być też tak, że naciski się zwiększyły ( co możemy też z prognozy Pana Profesora wyczytać oraz z bieżących faktów) i dlatego ...Kaczyński zaczął mówić o tych naciskach...

Mnie NIE jest - przyznaję - ... wszystko jedno, czy Duda chciał obalić nasz rząd dla tego, że tak sobie wymyślił sam, czy dla tego, że ktoś mu w tym myśleniu pomógł...

Wiąże się też to z Pana myślą, wypowiedzianą wcześniej w komentarzu:

...Otóż w żadnym w zasadzie kraju nie ma suwerennych sił politycznych takich jak środowiska okołopisowskie, które realnie kontrolują rząd...

...realnie kontrolują rząd...

UPARTY... nie chcę urazić ani Pana, ani środowiska okołopisowskiego, ale... słowo kontrolować ma wiele synonimów.

Przyglądając się z boku...  realna kontrola rządu przez środowiska okołopisowskie polega bardziej na chuchaniu i dmuchaniu na rząd, na bezkrytycznej akceptacji poczynań rządu bo trzeba chronić "Dobrą Zmianę"...
Pisałam o tym (dosłownie) w wątku dotyczącym walki o życie nienarodzonych, pisałam też o tym w MILCZĄCEJ APROBACIE.

Kolejny przykład z Naszego Podwórka:

=> Żywność i zdrowie: Posłowie PiS wpuszczają GMO do Polski (sprawozdanie strony społecznej)
I co...?
I NIC... CISZA...
bo trzeba chronić "Dobrą Zmianę"...

=> "Ale nie wolno ignorować wojny..."
I co...?
I NIC... CISZA...
bo trzeba chronić "Dobrą Zmianę"...

Tak to wygląda realna kontrola rządu środowisk okołopisowskich, którym zapewne kolejny raz się narażam, pisząc - niechcianą - prawdę.

Kolejnymi synonimami (z wielu) słowa kontrolować są:
...komenderować, nadzorować, panować, pociągać za sznurki, podporządkowywać sobie...

Rozważmy teraz sobie, proszę... jak się ma ...realna kontrola rządu... przez środowiska zewnętrze, w szerooookim tego określenia znaczeniu... w odniesieniu również do prognozy dla Polski Pana Profesora Śliwińskiego...

Szanowny UPARTY...
Jeszcze raz podkreślę, że nie chcę urazić ani Pana, ani środowiska okołopisowskiego.

Jestem za Prawem i Sprawiedliwością... za TYM, CO partia PiS ma w nazwie... a nazwa powinna do czegoś zobowiązywać...
Chodzi o to, JAKIE Prawo... i CZYJE Prawo... za czym też idzie Sprawiedliwość...

Jeżeli rozmijamy się z Bożym Prawem
, to NIC dobrego nie będzie... nie będzie też Polski Niepodległej... o czym wielokrotnie pisałam, także w refleksji O WŁAŚCIWĄ HIERARCHĘ WARTOŚCI...
O wartościach wspomina również Pan Profesor Śliwiński w prognozie...

Pozwoliłam sobie na ten odważny komentarz, mając na uwadze WYBUDZANIE... bez względu na to, jaka partia sprawuje w Polsce władzę.
Mając też na uwadze słowa Pana Profesora Śliwińskiego:

...Nasza prognoza jest natomiast przeznaczona wyłącznie dla Czytelników, którzy nie są łatwowierni i leniwi. Aby wyjść na prostą, należy najpierw dokonać wszechstronnej analizy rzeczywistości, a niestety, pod koniec 2017 roku okazuje się ona nadzwyczaj zakłamana i zagmatwana...

UPARTY...
Bardzo dziękuję za wymianę refleksji...
Pozdrawiam serdecznie.

avatar użytkownika intix

6. Z archiwum...

... pozwolę sobie podłączyć pokrewny wpis, tym bardziej, że zamieściłam go nie na blogu ale na Forum, przez co nie podpina się wraz z innymi wpisami - połączonymi tematycznie - poprzez "etykietowanie", która to funkcja jest dostępna na blogu.
Serdecznie zapraszam Szanownych Czytelników tego wpisu - celem przypomnienia - do:

=> Prof. dr hab. Artur Śliwiński - August Cieszkowski: Światło wiary




avatar użytkownika intix

7. Dobra, zmiana

Data publikacji: 2018-01-21

Rozkład liberalno-lewicowej opozycji ucieszył wielu zdrowo myślących Polaków, ale otwieranie szampanów należy uznać za przedwczesne. Nie dlatego, że Platforma Obywatelska i Nowoczesna mogą poprawić swoje notowania lub ewentualnie urosnąć w sondażach i wrócić do władzy w najbliższym czasie, lecz z powodu zachowania Prawa i Sprawiedliwości. Partia Jarosława Kaczyńskiego uważa bowiem, że zagospodarowała już cały elektorat po szeroko pojętej prawej stronie, dlatego teraz przesuwa się w stronę centrum, stąd nominacje kadrowe i polityka tej partii dryfują w niebezpiecznym kierunku.

Głosowanie nad projektami zaostrzenia oraz liberalizacji ustawy aborcyjnej skończyły się kompromitacją lewicowo-liberalnej opozycji. „Gazeta Wyborcza” i pokrewne jej ideowo media zaczęły odsądzać od czci i wiary PO i Nowoczesną, ponieważ pokaźna liczba ich posłów była nieobecna na sali plenarnej, zaś trójka przedstawicieli „frakcji konserwatywnej” Platformy odrzuciła feministyczne propozycje, co w natłoku oburzenia liberalnych mediów skończyło się ich wykluczeniem z partii. Święte oburzenie stało się przede wszystkim udziałem „GW” i pozostałych mediów Agory, w tym Radia TOK FM, które rozpoczęło nadmuchiwanie balona z napisem Partia Razem.

Te wydarzenia spowodowały oczywiście, że prawicowy elektorat aż podskoczył w górę, bo przy polskich pensjach można mówić co najwyżej o przysłowiowym wystrzeleniu korków od szampana. Podobna radość towarzyszy wielu osobom, w tym sporej części nacjonalistów, kiedy raz w miesiącu pojawia się ranking sprzedaży gazet, a w nim jak zwykle (wraz z całą papierową prasą) odnotowany jest spadek sprzedaży „GW”. Kiedy jedni cieszą się z małych „sukcesów”, inni starają się jednak patrzeć na ręce władzy, która dostała może nawet zbyt wielki kredyt zaufania po szeroko pojętej i umownej prawej stronie.

Recydywa gieremkowszczyzny

A jest na co patrzeć z niepokojem, zaś wszystko za sprawą spektaklu związanego z rekonstrukcją rządu. Wpierw Beatę Szydło zastąpił w grudniu Mateusz Morawiecki, a w tym miesiącu poznaliśmy nazwiska nowych ministrów. Trudno płakać za postaciami Antoniego Macierewicza, Jana Szyszki, Witolda Waszczykowskiego i Konstantego Radziwiłła, ale w Polsce już przyzwyczailiśmy się, że zawsze może być gorzej. I niestety jest.

Najbardziej niepokojąca wydaje się być zmiana na stanowisku szefa dyplomacji, chociaż trzeba pamiętać, że niczego wielkiego po PiS-ie nie można było się spodziewać. Chęć uzależnienia Polski od Stanów Zjednoczonych partia Kaczyńskiego ma wypisaną na sztandarach, stąd pewne nadzieje można było wiązać najwyżej z deklaratywnym przynajmniej twardym kursem wobec Europy Zachodniej, co za rządów Waszczykowskiego rzeczywiście stało się faktem. Jacek Czaputowicz, nowy szef MSZ, ma jednak za zadanie udobruchać Brukselę i Berlin, dlatego w swoją pierwszą podróż wybrał się do Niemiec, gdzie zaczął uspokajać stronę niemiecką w kwestii reparacji wojennych. Nie powinno to szczególnie dziwić, bo nawet część przychylnych „dobrej zmianie” publicystów alarmuje, iż Czaputowicz wywodzi się z „korporacji Geremka”, czyli szkoły dyplomatów wytresowanych przez nieżyjącego już szefa Unii Wolności. Warto dodać, że nowy szef dyplomacji był związany z tym środowiskiem jeszcze w czasach komunistycznych, bo zaczynał swoją polityczną aktywność w Komitecie Obrony Robotników i lewicowo-liberalnym Ruchu Wolność i Pokój. Coraz częściej pojawiają się przy tym doniesienia, iż Czaputowicz uczestniczył jeszcze niedawno w jednej z niemieckich konferencji, która została poświęcona „niebezpiecznym sukcesom wyborczym anty-europejskich populistów”.

Podobnym nominacjom trudno się jednak dziwić, bo choć PiS rzekomo walczy z samozwańczymi „elitami”, które po 1989 roku kreowały polską rzeczywistość, tak naprawdę już za swojej pierwszej kadencji nie dał zrobić krzywdy tym środowiskom. Olbrzymią rolę w „miękkim lądowaniu” dawnych polityków UW miał szczególnie Lech Kaczyński, którego „dziedzictwo” jest obecnie nachalnie promowane przez obóz skupiony wokół jego brata. W prezydenckiej kancelarii w okresie jego rządów wręcz roiło się od dawnych działaczy partii Geremka, Tadeusza Mazowieckiego, Władysława Frasyniuka, Jacka Kuronia i wielu innych „tuzów” okresu transformacji, a sam nieżyjący prezydent niezwykle często organizował pogadanki z liberalno-lewicowymi elitami.

Izraelski „sojusznik”

Z tego samego środowiska wywodzi się wicepremier oraz minister kultury i dziedzictwa narodowego Piotr Gliński, który po rekonstrukcji pozostał w rządzie. Gliński w 1997 roku startował do parlamentu z list UW, a formalnie był członkiem ugrupowania od 1998 do 2000 roku, dlatego nie powinno szczególnie dziwić, że jeszcze przed swoją śmiercią Lech Kaczyński powołał go do prezydenckiej Narodowej Rady Rozwoju. Osoba z takim politycznym życiorysem nie powinna tym bardziej szokować swoim postępowaniem, stąd tylko naiwniacy mogli dziwić się jego słowom po ostatnim Marszu Niepodległości, gdy Gliński zapowiadał, iż w polskiej przestrzeni publicznej „nie ma miejsca na pojmowanie narodu w sensie etnicznym”. Pan wicepremier kilkanaście dni później uznał jednak najwyraźniej, że są miejsca, które mogą cieszyć się szczególnymi przywilejami i tak właśnie definiować pojęcie nacji, ponieważ spotkał się na szabasowej kolacji z izraelskim ministrem informacji, a cała impreza odbyła się w domu tajemniczego żydowskiego lobbysty Jonny’ego Danielsa.

Szczegółów rozmów przy owej kolacji nie poznaliśmy, ale dla niektórych najwyraźniej była najwyraźniej bardzo udana, tak jak cała kooperacja z rządem PiS-u. Wspomniany Daniels nie tylko wyrósł na nową „gwiazdę” mediów związanych z centroprawicą, lecz może już liczyć na strumień państwowych pieniędzy. Jak poinformowała Poczta Polska, jego fundacja będzie współpracować z państwowymi spółkami, co wiąże się oczywiście z dotacjami, oficjalnie przeznaczonymi na „upamiętnianie Polaków ratujących Żydów”. Najciekawsze będą w tym kontekście koszty funkcjonowania fundacji „From the Depts”, w tym wynagrodzenie samego Danielsa, tym niemniej od ponad miesiąca znamy już kwotę przeznaczoną natomiast na remont żydowskiego cmentarza na warszawskiej Woli. Decyzją posłów z budżetu państwa na ten cel popłynie strumień 100 milionów złotych, co nawet zdaniem lewicowo-liberalnej opozycji nie ma zbyt wiele wspólnego z jakąkolwiek przejrzystością, bo fundusze te trafią do fundacji kierowanej zresztą przez byłego działacza PiS-u. Dlaczego resort kierowany przez Glińskiego, bo to właśnie Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego, nie ogłosił po prostu przetargu na remont obiektu, dzięki czemu mielibyśmy wgląd do rzeczywistego przeznaczenia tych pieniędzy?

Na to pytanie jak na razie nie dostaliśmy odpowiedzi, tymczasem ministerstwo pod zarządem balującego na szabasowych kolacjach Glińskiego już przygotowuje się do kolejnych wydatków. Tym razem wiceminister kultury Jarosław Sellin, propagujący ostatnio nachalnie „sojusz z Izraelem”, zadeklarował chęć sfinansowania muzeum „polskiego” chasydyzmu, czyli placówki mającej przedstawiać historię ortodoksyjnego ruchu żydowskiego. Inwestycja byłaby mocno kontrowersyjna nie tylko z powodu faktu, iż światowa społeczność żydowska jest na tyle bogata, że może pozwolić sobie na budowę podobnych placówek we własnym zakresie, ale również z punktu widzenia postulowanego przez niego sojuszu. Od wielu miesięcy trwa bowiem konflikt pomiędzy izraelskim rządem Benjamina Netanjahu a żydowskimi ortodoksami, którzy sprzeciwiają się już nie tylko samej obowiązkowej służbie wojskowej w tym kraju, lecz także samej konieczności rejestracji młodych radykałów przez tamtejsze komisje poborowe. Jak widać wiceminister Sellin lubi dużo mówić, nie mając jednak zbyt wielkiego pojęcia o poruszanych przez siebie tematach.

Niezachwianą pozycję głównego przyjaciela środowisk żydowskich ma jednak prezydent Andrzej Duda, zresztą także były działacz UW. Również on dał się uwieść wątpliwemu urokowi grup chasydzkich, stąd po raz kolejny zaprosił je w grudniu do rozpalenia świec chanukowych w Pałacu Prezydenckim. To jednak odgrzewanie kotletów, bo na początku tygodnia Duda (a zdaniem niektórych zwolenników PiS już „Dudaczewski”) rozmawiał z szefem Amerykańskiego Komitetu Żydowskiego (AJC). W tej sprawie także nie poznaliśmy szczegółów, bo trudno uznać za takowe stwierdzenie o „owocnych rozmowach”.

Platforma powraca (?)

Mało kto pamięta, bo to już niezwykle odległa historia, lecz środowisko UW jeszcze pod szyldem Unii Demokratycznej przyciągało w swe szeregi „inteligentów” z różnych stron sceny politycznej, w tym także „umiarkowanych konserwatystów”. Z tego powodu w ramach UD działało mało znane Forum Prawicy Demokratycznej z dużo bardziej rozpoznawalnymi postaciami, na czele chociażby z byłym już wiceprezesem PiS Kazimierzem M. Ujazdowskim. Do tej formy politycznie poprawnej prawicy należał także Jarosław Gowin, obecnie wicepremier i minister szkolnictwa wyższego oraz lider partii Porozumienie, stającej się swojego rodzaju czyśćcem dla byłych posłów opozycyjnych klubów parlamentarnych, którzy chcą wesprzeć „dobrą zmianę”.

Wielu komentatorów zwraca uwagę, że Gowin ugrał bardzo wiele na rekonstrukcji rządu, dlatego znalazło się w nim miejsce dla jego protegowanych. Należą do nich szefowa nowego resortu przedsiębiorczości i technologii Jadwiga Emilewicz, minister finansów Teresa Czerwińska oraz p.o. ministra cyfryzacji Marek Zagórski. Emilewicz przemaglowana w radiowym wywiadzie przez niezawodnego w takich sprawach Roberta Mazurka przyznała zresztą, iż przez kilka lat należała do PO, Czerwińska była ostatnio zastępczynią Gowina w resorcie nauki i szkolnictwa wyższego, a Zagórski jest z kolei wiceprezesem partii tego byłego prominentnego polityka Platformy.

Nominacje te są wysoce niepokojące, ponieważ środowisko Gowina różni się od PO jedynie faktem, iż światopoglądowo znajduje się bardziej po prawej stronie i nie ma w swoich szeregach postkomunistów, ale w sferze gospodarczej wspiera ten sam neoliberalny paradygmat. Gowin należy do polityków najbardziej niechętnych prospołecznym zmianom, a jego ludzie powtarzają jedynie dobrze znane zaklęcia o konieczności „pomocy przedsiębiorcom”, co najczęściej utożsamiane jest głównie z transferowaniem do nich środków publicznych z jednoczesną redukcją i tak niskich standardów ochrony pracowników. W tym kontekście trzeba zauważyć, że jeszcze przed rekonstrukcją „dobra zmiana” zadowoliła się międzynarodową koniunkturą gospodarczą, stąd zaczęła zaniedbywać obszary polityki społecznej oraz nie zaproponowała mechanizmów mogących nakręcać gospodarkę, kiedy w sensie pozytywnym nie będą oddziaływały na nią zagraniczne trendy.

Niebezpieczny marsz ku centrum

Poprzednie rządy przywołały na myśl zwłaszcza słowa ojca szefa rządu. Kornel Morawiecki w ubiegłym miesiącu stwierdził bowiem, że Polska powinna przyjąć blisko siedem tysięcy imigrantów i zaprezentował przy tym typowo zachodnią naiwność, iż wystarczy „zaproponować im naszą kulturę” i będzie po kłopocie. Dokładnie na taką liczbę „uchodźców” zgodził się gabinet Ewy Kopacz, a słowa dawnego lidera Solidarności Walczącej trudno uznać za przypadek. Wręcz przeciwnie, należy upatrywać w nich typowego badania gruntu pod kolejny etap „ocieplania wizerunku” rządzących w oczach Brukseli. Świadczą o tym przede wszystkim słowa Gowina, który komentując wypowiedź Morawieckiego co prawda sprzeciwił się przyjmowaniu „imigrantów ekonomicznych”, ale zaczął bajdurzyć o „korytarzach humanitarnych”, które de facto oznaczają faktyczne ich osiedlenie w naszym kraju. O tym, że nie jest to scenariusz niemożliwy do zrealizowania pokazuje przykład Węgier, gdzie wzór naszych rządzących przez kilka lat organizował antyimigracyjną kampanię, a ostatecznie po cichu przyjął jeszcze więcej „uchodźców” niż zakładały to plany Brukseli.

Trzeba oddać PiS-owi, że początek jego rządów był bardzo obiecujący, choć głównie w sferze gospodarczej oraz wspomnianego już podejrzliwego stosunku do państw zachodnich. Składały się na to głównie zaniedbania ostatniego ćwierćwiecza transformacji, dlatego tak oczywiste w krajach rozwiniętych rozwiązania jak program 500 plus i minimalna stawka godzinowa okazały się być prawdziwą rewolucją na naszej neoliberalnej pustyni, a co dopiero chociażby program Mieszkanie Plus mocno uderzający w zachłannych deweloperów. Nominacje osób związanych z Gowinem muszą jednak niepokoić, bo w przystosowaniu polskiego systemu ekonomicznego do standardów państw cywilizowanych pozostało jeszcze wiele do zrobienia, zaś trudno uwierzyć, aby konserwatywni liberałowie nagle zapałali miłością do tez stawianych w promowanych przez Morawieckiego publikacjach takich, jak „Przedsiębiorcze państwo” i „Własność pracownicza”.

Jak więc widać dekompozycja obozu obrońców III Rzeczpospolitej wcale nie musi być dobrą wiadomością, a radość z tego faktu wśród zwolenników szeroko pojętej prawej strony jest nacechowana zbyt emocjonalnym podejściem do realiów polskiej polityki. Gra na emocjach jest zresztą ważnym elementem strategii PiS-u, który już wyhodował swój odpowiednik osławionych platformerskich lemingów, potrafiących usprawiedliwiać każde posunięcie Kaczyńskiego „mądrością prezesa”, nawet jeśli jest nim tak niepopularna w niektórych kręgach wyborców decyzja jak zamiana Szydło na Morawieckiego. Trzeba jednak pamiętać, że nie każdy wyborca PiS jest wyznawcą tej partii i nie chodzi tu jedynie o elektorat głosujący na to ugrupowanie z powodu jego programu gospodarczego.

Spora część ludzi głosuje bowiem na PiS z powodu braku alternatywy, za co zresztą można podziękować między innymi „utalentowanym” liderom RN-u, którzy zmarnowali potencjał Marszu Niepodległości i zasadniczo wszystkim „na prawo od Kaczyńskiego” nie mającym nic ciekawego do zaoferowania. Brak wyboru nie może być jednak usprawiedliwieniem dla milczenia, stąd należy jeszcze baczniej przyglądać się rządom „dobrej zmiany”. Nie chodzi przy tym jedynie o dopuszczanie do władzy dawnego UW i PO, ale o samą możliwość powolnej degeneracji ideologicznej prawicy na modłę zachodnią. Jak bowiem zauważa trzeźwo jeden z polityków PiS-u, wypowiadający się zresztą dla sympatyzującej z partią gazety, niemiecka CDU mając zagospodarowaną prawą stronę sceny politycznej poszła w stronę centrum i ostatecznie sama znalazła się w miejscu zajmowanym przez osławione „Pokolenie’68″…

Za: autonom.pl

avatar użytkownika intix

8. Najbogatsi zgarnęli większość wypracowanego majątku

Data publikacji: 2018-01-22



W neoliberalną teorię skapywania chociażby w naszym kraju wierzy wciąż dość duża grupa ludzi, chociaż po raz kolejny okazało się, że nie ma ona żadnego potwierdzenia w rzeczywistości. Okazuje się bowiem, że w ubiegłym roku blisko 82 procent wygenerowanego na świecie majątku trafiło do jednego procenta najbogatszych ludzi na świecie, zaś blisko 3,7 miliarda ludzi w ogóle nie powiększyło swojego stanu posiadania.

Dane na ten temat przygotowała organizacja humanitarna Oxfam, która co roku publikuje raport „Nagradzać pracę, nie bogactwo”. Z tegorocznej edycji dokumentu wynika, iż w ubiegłym roku blisko 82 proc. wygenerowanego majątku trafiło do zaledwie 1 proc. najbogatszych ludzi na świecie, przy czym pomiędzy marcem 2016 a marcem 2017 roku liczba miliarderów rosła o jedną osobę raz na dwa dni, zaś w Stanach Zjednoczonych trzy osoby mają majątek równy połowie biedniejszej części obywateli.

Dodatkowo od 2010 roku stan posiadania światowej elity ekonomicznej powiększa się co roku o blisko 13 proc., tymczasem choćby w ubiegłym roku stan posiadania blisko 3,7 miliarda ludzi na całym globie w ogóle się nie zwiększył.

Oxfam w przeddzień Międzynarodowego Forum Ekonomicznego w Davos zaapelowało światowych przywódców do wdrożenia serii rozwiązań, które mają poprawić warunki bytowe najgorzej sytuowanej części ludzkości. Tym samym każdy pracownik powinien otrzymywać przynajmniej minimalne wynagrodzenie, płace kobiet i mężczyzn nie powinny się różnić, a ponadto powinno się zaostrzyć przepisy w sprawie unikania płacenia podatków.

Za: autonom.pl

* * *
Załączam::

=> W Davos o roli Europy Środkowej i Wschodniej

=> Spotkanie Prezydenta z Sekretarzem Stanu USA. „Możemy mówić o zaawansowanym partnerstwie polsko-amerykańskim"     

=> Davos: Premier Mateusz Morawiecki o przyszłości Unii Europejskiej

=> Davos: Premier Mateusz Morawiecki o perspektywach dla Unii Europejskiej

=> Spotkanie premiera Mateusza Morawieckiego z sekretarzem stanu USA Rexem Tillersonem



avatar użytkownika intix

9. Krzysztof Karoń:

"Potrzebny jest program rekonstrukcji zdemoralizowanego społeczeństwa"

Opublikowany 24 sty 2018
Gorąco polecam wysłuchanie...


https://youtu.be/MvgdYJWmSps

* * *
Załączam też z serdecznym poleceniem:

=> "Ostateczny cel marksizmu. Raj czy piekło na ziemi?" - Ks. prof. Tadeusz Guz i Krzysztof Karoń - debata

oraz z bieżących wydarzeń, załączam wpis - komentarzem:

=> Robert Winnicki w Sejmie o nazistach i komunistach (25.01.2018)