CZAS... NA POWRÓT...

avatar użytkownika intix

 

 

Pan Bóg… Prawda Jedyna i  Mądrość Najwyższa…

 Dobro Najwyższe, Niezmierzone… Miłość Nieskończona…

Wszechświat stworzył… z Miłości…

Wszystko w sposób idealny… doskonały…

W Prawdzie… w nieskazitelnej Harmonii…

 

Kiedy Dzieło Stworzenia było ukończone

Pan Bóg… człowieka postanowił stworzyć

- jako wszelkich Dóbr stworzonych – „zarządcę”…

Stworzył człowieka na Swoje podobieństwo i obraz…

Dając mu pod opiekę Wszystko… CO Stworzone…

 

>„Bądźcie płodni i rozmnażajcie się, abyście zaludnili ziemię i uczynili ją sobie poddaną”

 

Ziemię – poddaną… aby z szacunkiem ją uprawiać… aby żywiła,

Aby spokojnym… bezpiecznym Domem dla człowieka była…

Ziemię – poddaną… dla DOBRA i rozwoju CZŁOWIEKA…

Człowiek powinien drugiemu człowiekowi służyć na Ziemi…

A nie… budować świat przemocy, świat zbrodni, wyzysku, zniewolenia…

 

Pan Bóg powiedział: „MIŁUJCIE SIĘ tak… jak Ja was umiłowałem…”

 

Od Początku… z Miłości… Pan Bóg obsypuje człowieka Darami…

Od naszej Wolnej Woli… danej też od Boga  każdemu…

Zależy… w jaki sposób, w jakim celu Boże Dary wykorzystamy…

Jaką drogę swojego życia… danego od Boga… obieramy…

I wybieramy… często zapominając, że bez Pana Boga… niczym jesteśmy sami…

 

Wybierając drogę bez Pana Boga… bez Miłości Nieskończonej…

Człowiek stawia siebie ponad Boga, niszcząc, „poprawiając” Jego Dzieła…

Nie idąc Drogą: „gdzie MIŁOŚĆ wzajemna i DOBROĆ…”

Człowiek sprowadza na siebie i innych… nieszczęścia… cierpienia…

Świadomie bądź nie… tworzy ludzki świat, w którym panuje… ZŁO…

 

Świat, który nie przyjmuje… że  Pan Bóg jest Stwórcą wszystkiego…

Świat, który nie słyszy, że tylko Pan Bóg… może życie odebrać…

Świat, który neguje, że to Pan Bóg wszelkie życie daje…

Że nie wolno Dzieła Boga „poprawiać”… Dziełem Boga się „bawić”…

Że wbrew Prawu Bożemu – GENDER… ABORCJA… IN VITRO… EUTANAZJA…

 

Rozum… wiedza… i inne Dary Boże… z Miłości człowiekowi dane…

Przeciwko Stwórcy… przeciwko drugiemu człowiekowi też wykorzystane…

Człowiek bez Boga żyjąc… czyli też bez sumienia prawego…

Buduje ludzki świat, w którym panuje szatan…

Taki świat buduje człowiek wyzuty z człowieczeństwa swojego…

 

Wracaj do Boga… stworzony przez Boga… człowieku…

Nie ulegaj wpływom zła… nie twórz Porządku NOWEGO Świata…!

 

Wracaj do Boga człowieku… do Początku… do Bożego Porządku…

W którym panuje cudowna Harmonia, Pokój… gdzie  Miłość Nadzieja Wiara…

Wracaj do Boga… nie twórz ludzkiego świata zniewolenia…

Wracaj do Boga… Który JEST  Drogą Prawdą Życiem…

Wracaj do Boga… Który JEST … Wolnością człowieka…

 

Wracaj do Boga… nie uciekaj od Niego… człowieku…

Wracaj do Boga… człowieku dwudziestego pierwszego wieku…

Wykorzystaj Dary Boże… którymi jesteś obsypywany

By żyć zgodnie z powołaniem… by żyć w Pokoju… w Miłości i Prawdzie…

Wracaj do Boga… człowieku… każda chwila… jest chwilą twojej szansy…

 

 Wracaj do Boga… stworzony przez Boga… człowieku…

Wracaj do Boga… człowieku dwudziestego pierwszego wieku…

Nie twórz świata, w którym samowola… mylona z pojęciem wolności

W którym panuje śmierć dusz i ciał… w którym panuje grzech…

Wracaj do Boga… człowieku… twórz Świat Pokoju… Miłości…

 

Świat Miłości… Miłości Tej… od Pana Boga nam danej…

Twórz Świat Prawdy… bez manipulacji, obłudy, zazdrości, zawiści, zakłamania…

Świat… w którym człowiek żyje na chwałę Boga… i dla bliźniego…

Twórz Boży Świat… Świat Prawdy i Miłości miłosiernej i ofiarnej…

W którym jedno służy drugiemu, jedno jest wsparciem dla drugiego…

 

Wracaj do Boga… stworzony przez Boga… człowieku… wracaj…!

Póki Ziemia… jeszcze unosi całe to zło, które z twojej ręki…

Wracaj do Boga… człowieku… póki Ziemia… jeszcze się obraca…

Póki ty, za swego życia na Ziemi… masz jeszcze szansę…

Aby całe zło… które na Niej z twojej ręki… aby je naprawiać…

 

Wracaj do Boga… Pan Bóg na ciebie czeka… człowieku…

Zawierz Bogu… zawierz Maryi… Ona cię poprowadzi…

Wracaj do Boga… z pokorą… pokutą… na kolanach…

Wracaj… bo bez Boga żyjąc – żyjesz… za życia  martwy…

Wracaj… każda chwila… może być chwilą… twojego zmartwychwstania…

 

 

***

 

Wracaj do Boga…

 

I ja… i Ty… i On… i Ona… i My… i Oni…

Dla Wszystkich…

Jest … najwyższy…

CZAS… NA POWRÓT…

 

 

***

 

****************************************************

/” CZAS… NA POWRÓT…” – J.B.K. - 28.07.2014 r./

 

***

 

„Hymn Trzeciego Tysiąclecia”

Solo:

Wschodzi słońce, budzi się świat,

Po raz kolejny od dwóch tysięcy lat.

Niepokoju pełen wstaje świt

Może ostatni raz? Czy przyjdzie jutro znów?

Czy ocali kruchy swój byt?

Zapomniałeś, co znaczy człowiekiem być,

Zapomniałeś, a wspomnieć to taki wstyd!

Za to, kim jesteś, oskarżasz innych wciąż.

Że to wina jest ich! Że kłamcami są!

Że to przez nich to zło, co w Tobie trwa.

A może ty, a może ty, a może ja...?

Chór I:

Zacznij od siebie zmieniać świat.

Spójrz hen, w głąb siebie, uczciwie patrz.

Z pokorą przyznaj - owoce zła,

Zrodziła w złości zła wola twa.

Jeszcze nie wszystko stracone jest

Póki ostatni życzliwy gest

Trwa w twoim sercu jak płomień drga.

Błyszczy nadziei skra!

Ref.:

Daj ludziom miłość, miłość swoją daj.

Ludziom serc twardych, ludziom smutnych duszy.

Daj ludziom miłość, pokaż szczęścia raj.

Niech ona lód w sercach ich pokruszy.

Daj światu miłość, miłość swoją daj.

Bo coraz trudniej znaleźć ją na świecie.

Pomóż jej rosnąć, na jej strunach graj.

Wejdź z nią jak z światłem w nowe tysiąclecie.

Solo:

Gubi człowiek się w świecie dziś,

Nie wie, do kogo z troskami swymi iść.

Wszędzie przemoc i egoizm trwa!

Kogo obchodzi dziś, co z bratem dzieje się,

Skąd na jego twarzy ta łza.

Zapomniałeś, czym dobro jest, czym jest zło.

Zapomniałeś, bo jakże wygodne to!

Biegniesz zdyszany nie wiedząc gdzie los gna.

Nie wiesz, czy hojnym jest?

Nie wiesz, czy z ciebie drwi?

Czy cię spycha aż do samego dna?!

A przecież ty, a przecież ty, a przecież ja

Chór I:

Możesz od nowa zacząć żyć.

Iść ścieżką, drogą nie mieć, lecz być!

Zaufaj Temu, który od lat

Już dwóch tysięcy patrzy na świat.

Plonie nadzieją wśród trudnych dni.

Umacnia wiarę, gdy serce drży.

Miłość rozwija, jak kwiecie maj.

Daj ją dziś światu, daj!

Ref.

Coda:

Czy stać cię jeszcze na taki gest?

Pokazać światu, czym miłość jest?! Miłość jest?!

Daj ludziom miłość

Ref.:

Daj ludziom miłość, miłość swoją daj.

Ludziom serc twardych, ludziom smutnych duszy.

Daj ludziom miłość, pokaż szczęścia raj.

Niech ona lód w sercach ich pokruszy.

Daj światu miłość, miłość swoją daj.

Bo coraz trudniej znaleźć ją na świecie.

Pomóż jej rosnąć, na jej strunach graj.

Wejdź z nią jak z światłem w nowe tysiąclecie.

Chrystus Wodzem...

Chrystus Królem...

Chrystus! Chrystus! Władca nasz!

 

(Polski Chór Pokoju) (Muz. i sł. Mirosław Gałęski)

 

***

 

 

Szczęść Boże… na Anno Domini 2015…:)

 

 

35 komentarzy

avatar użytkownika Maryla

1. @intix

dzisiaj pierwszy dzień nowego roku, czas refleksji i wyboru.
Wybierzmy prawdę i dobro, niech nas Bóg wspiera w naszych dziełach.

Szczęść Boże

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika gość z drogi

2. Szczęść Boże,Wszystkim :)

"Wybierzmy prawdę i dobro, niech nas Bóg wspiera w naszych dziełach"
Amen
Dobrego Dnia w tym pięknym dziele :)

gość z drogi

avatar użytkownika intix

3. @Maryla

"Wybierzmy prawdę i dobro, niech nas Bóg wspiera w naszych dziełach."

Wybierzmy... nie bójmy się...
Z Panem Bogiem... i z Maryją...
***
Pozwolę sobie podłączyć:
Homilia Ksiądza Arcybiskupa Marka Jędraszewskiego, wygłoszona podczas Mszy Świętej sprawowanej na zakończenie roku 2014 w Łódzkiej Archikatedrze

>"Odwagi nie bójcie się"

avatar użytkownika intix

4. Kłamstwa Antychrysta


Z lewej strony stoją dwaj ubrani na czarno mężczyźni. Nie biorą udziału w przedstawionej scenie. Pierwszy z lewej to autor tego dzieła i innych fresków w kaplicy San Brizio w katedrze w Orvieto, Luca Signorelli. Drugi to Fra Angelico, artysta, który przed nim zaczynał dekorować tę kaplicę. Dekorować freskami inspirowanymi Apokalipsą wg św. Jana.

Na środku na pierwszym planie widzimy stojącego na podwyższeniu mężczyznę przypominającego z wyglądu Chrystusa. To Antychryst. Za jego plecami stoi szatan, podpowiadający mu, co ma mówić. Przed Antychrystem leżą dary złożone w ofierze. Ludzie z uwagą słuchają jego słów. Tylko za plecami Antychrysta garść duchownych i świeckich gromadzi się osobno.

Wszędzie widać rezultaty słów Antychrysta. Na pierwszym planie, na lewo od niego, kobieta lekkich obyczajów dostaje pieniądze za swój grzech. Całkiem z lewej artysta namalował stosy trupów.
Na drugim planie widzimy kolejne sceny z Apokalipsy. Po prawej, przed budynkiem symbolizującym świątynię w Jerozolimie, odbywa się egzekucja dwóch świadków – apostołów Chrystusa (Ap 11,3–8). Obok egzekucji artysta namalował ich wskrzeszenie, zgodnie ze słowami Apokalipsy: „A po trzech i pół dniach duch życia z Boga w nich wstąpił i stanęli na nogi” (Ap 11,11).

Wreszcie z lewej w niebiosach toczy się walka. Archanioł Michał strąca na ziemię szatana, „a z nim strąceni zostali jego aniołowie” (Ap 12,9). „Biada ziemi i biada morzu – bo zstąpił do was diabeł, pałając wielkim gniewem, świadom, że mało ma czasu” (Ap 12,12) – powtarza za Apokalipsą artysta.
Fresk malowany był wkrótce po dramatycznych wydarzeniach we Florencji. W 1498 r. zgładzono tam Girolamo Savonarolę, kaznodzieję piętnującego papieża, który przechwycił władzę w mieście. Niektórzy dopatrują się w postaci Antychrysta właśnie Savonaroli.

Leszek Śliwa

avatar użytkownika intix

6. Zofio Droga...:)

Dziękuję... i wzajemnie dla Ciebie i Twoich Bliskich ... jeszcze, pomimo, iż już ciemno za oknami... Dobrego, Pięknego  Dnia... pierwszego w Nowym Roku... i wszystkich takich, po tym dzisiejszym Dniu następujących...:)

Serdeczności...:)

avatar użytkownika intix

8. Homilia Papieża Franciszka

wygłoszona podczas I Nieszporów Uroczystości Bożej Rodzicielki Maryi

Słowo Boże wprowadza nas dzisiaj szczególnie w znaczenie czasu, w zrozumienie, że czas nie jest czymś obcym Bogu. A to dlatego, że zechciał On objawić się i zbawić nas w historii, w czasie. Znaczenie czasu, czasowości jest klimatem Bożego Objawienia, ukazaniem się misterium Boga i Jego konkretnej miłości. Czas bowiem jest posłańcem Boga – jak powiedział św. Piotr Faber. Dzisiejsza liturgia przypomina nam zdanie apostoła Jana: „Dzieci, jest już ostatnia godzina” (1 J 2,18), i słowa św. Pawła, który mówi nam o pełni czasu (Ga 4,4). A więc dzisiejszy dzień pokazuje nam, jak czas został niejako „dotknięty” przez Chrystusa, Syna Boga i Maryi, i dzięki Niemu otrzymał nowe i zaskakujące znaczenie: stał się czasem zbawczym, tzn. ostatecznym czasem zbawienia i łaski. I wszystko to skłania nas do refleksji nad kresem drogi życia, nad kresem naszej wędrówki.

Jak kiedyś miał miejsce początek, tak też nastąpi kiedyś koniec, „Jest czas rodzenia i czas umierania” (Koh 3,2). Tą prawdą – jakkolwiek prostą i fundamentalną, to jednak zaniedbaną i zapomnianą – Święta Matka Kościół poucza nas, by na zakończenie roku i każdego dnia dokonać rachunku sumienia, przeglądu tego, co się wydarzyło.

Dziękujemy Bogu za każde dobro, jakie otrzymaliśmy i jakie udało się nam spełnić, i jednocześnie myślimy o naszych brakach i grzechach. Dziękować i prosić o przebaczenie. I to jest to, co czynimy także i dzisiaj na zakończenie roku.

Wysławiamy Pana hymnem Te Deum i jednocześnie prosimy Go o przebaczenie. Postawa wdzięczności uzdalnia nas do pokory, aby uznać i przyjąć dary Boże. Apostoł Paweł w czytaniu z dzisiejszych pierwszych Nieszporów tak reasumuje zasadniczy powód naszej wdzięczności Bogu: On uczynił nas Swoimi dziećmi, przybranymi dziećmi. Ten niezasłużony dar napełnia nas wdzięcznością pełną zdumienia. Ktoś mógłby powiedzieć: „Ale nie jesteśmy już Jego dziećmi przez sam fakt bycia ludźmi”? Oczywiście, ponieważ Bóg jest Ojcem dla każdego, kto przychodzi na świat. Ale nie wolno zapomnieć, że oddaliliśmy się od Niego z powodu grzechu pierworodnego, który oddzielił nas od naszego Ojca; nasza synowska więź została głęboko zraniona.

Dlatego Bóg posłał Swojego Syna, aby nas wybawić ceną Swojej Krwi. A jeśli istnieje wybawienie, to istnieje jakaś niewola. Byliśmy synami, ale staliśmy się niewolnikami, idąc za podszeptem złego. Nikt inny nie może wybawić z tej prawdziwej niewoli, jak tylko Jezus, który przyjął na Siebie nasze ciało z Dziewicy Maryi i umarł na Krzyżu, aby nas wybawić, wyzwolić z niewoli grzechu i przywrócić straconą godność dziecka.

 Dzisiejsza liturgia przypomina nam także, że „[n]a początku było Słowo […], Słowo stało się ciałem”, i dlatego – stwierdza św. Ireneusz – „[t]aka jest racja, dla której Słowo stało się człowiekiem, Syn Boży Synem Człowieczym: aby człowiek, jednocząc się ze Słowem i przyjmując w ten sposób synostwo Boże, stał się synem Bożym” (Adversus haereses, 3,19,1: PG 7,939; Por. KKK, 460). Równocześnie sam dar, za który dziękujemy, jest także przyczynkiem do rachunku sumienia, rewizji życia osobistego i wspólnotowego, aby zadać sobie pytanie o to, jaki jest nasz sposób życia.

 Czy żyjemy jako synowie czy jako niewolnicy? Czy żyjemy, jak przystało na osoby ochrzczone, namaszczone Duchem Świętym, odkupione, wolne? Czy raczej żyjemy według logiki światowej, zepsutej, czyniąc to, co diabeł każe nam uważać za naszą korzyść?

W naszej egzystencjalnej wędrówce ciągle istnieje tendencja, by opierać się wolności; boimy się wolności i paradoksalnie wolimy – mniej lub bardziej świadomie – niewolę. Wolność nas przeraża, bo stawia nas wobec czasu i naszej odpowiedzialności za to, by dobrze go przeżyć. Niewola tymczasem sprowadza czas do „chwili” i w ten sposób czujemy się pewniej, gdyż to pozwala nam przeżywać poszczególne chwile jako niezwiązane z naszą przeszłością i przyszłością.

Innymi słowy, niewola nie pozwala nam żyć w pełni i prawdzie chwilą obecną, bo pozbawia ją przeszłości i zamyka na przyszłość, na wieczność. Niewola każe nam wierzyć, że nie możemy marzyć, wzlatywać, mieć nadziei. Kilka dni temu pewien wielki włoski artysta powiedział, że dla Pana Boga o wiele łatwiejsze było wyrwać Izraelitów z Egiptu, niż wydrzeć Egipt z serc Izraelitów. Zostali istotnie uwolnieni „materialnie” z niewoli, ale podczas marszu przez pustynię pod wpływem różnych trudności i głodu zaczęli tęsknić za Egiptem gdzie – jak wspominali – „jedli […] cebulę i czosnek” (por. Lb 11,5); ale zapomnieli, że spożywali je przy stole niewoli.

W naszych sercach zagnieżdża się tęsknota za domem niewoli, bo wydaje się nam bezpieczniejszy od wolności, która bywa ryzykowna. Jakże lubimy być zniewoleni przez sztuczne ognie, które wydają się bardzo piękne, ale w rzeczywistości trwają tylko kilka chwil! I to jest królestwo, to jest fascynacja chwilą!

Od tego rachunku sumienia zależy też jakość naszego działania jako chrześcijan, naszego życia, naszej obecności w mieście, naszej służby na rzecz dobra wspólnego, naszego uczestnictwa w instytucjach publicznych i kościelnych. Z tej racji, jako Biskup Rzymu, chciałbym zatrzymać się nad naszą obecnością w Rzymie, która jest wielkim darem, bo oznacza zamieszkiwanie w Wiecznym Mieście; dla chrześcijanina oznacza bycie częścią Kościoła zbudowanego na świadectwie i męczeństwie Świętych Apostołów Piotra i Pawła. Także i za to dziękujemy Panu. To jednak oznacza także wielką odpowiedzialność. A Jezus powiedział: „Komu wiele dano, od tego wiele wymagać będą” (Łk 12,48). Zapytajmy się zatem siebie, czy w tym mieście, czy w tej wspólnocie Kościoła jesteśmy wolni czy zniewolenia, czy jesteśmy solą i światłem, czy jesteśmy zaczynem, czy też jesteśmy zgaszeni, bez smaku, oporni, nieufni, bez wyrazu, obarczeni zmęczeniem.

Bez wątpienia przypadki poważnej korupcji, które ostatnio ujawniono, domagają się ciągłego i świadomego nawrócenia serc w celu duchowego i moralnego odrodzenia, jak również nowego zaangażowania w budowanie miasta sprawiedliwego i solidarnego, gdzie ubodzy, słabsi i wyobcowani byliby w centrum naszej troski i codziennego działania. Konieczne jest wielkie i codzienne świadectwo wolności chrześcijańskiej, aby mieć odwagę głosić w tym mieście, że ubogich opłaca się bronić, a nie się przed nimi bronić, że trzeba słabszym służyć, a nie się nimi wysługiwać!

Pomóc nam może nauczanie prostego rzymskiego diakona. Gdy od św. Wawrzyńca zażądano, by przyniósł i zaprezentował skarby Kościoła, on przyprowadził kilku ubogich. Gdy w jakimś mieście ubodzy i słabi są otaczani troską, gdy są wspierani i wspomagani na drodze społecznego awansu, oni okazują się skarbem Kościoła i społeczeństwa. Gdy zaś jakieś społeczeństwo ubogich ignoruje, prześladuje, traktuje jak przestępców, zmusza do „wstępowania do mafii” – takie społeczeństwo ubożeje aż po granice biedy, traci wolność i wybiera „czosnek i cebulę” niewoli, niewoli swego egoizmu, niewoli swojego strachu przed ludźmi; takie społeczeństwo przestaje być chrześcijańskie.

Drodzy bracia i siostry, zakończenie roku oznacza powrót do wyznania, że „ostatnia godzina” oraz „pełnia czasu” są rzeczywistością. Kończąc ten rok, dziękując i prosząc o przebaczenie, dobrze zrobimy, jeśli poprosimy o łaskę kroczenia w wolności, by móc w ten sposób naprawić wiele wyrządzonych szkód i obronić się przed tęsknotą za niewolą, ustrzec się przed nią.

Najświętsza Dziewica, Święta Boża Rodzicielka, która właśnie jest w centrum czasu Boga, gdy Słowo – które było od początku – zaistniało dla nas w czasie; Ona, która wydała światu Zbawiciela, niech pomoże nam przyjąć Go otwartym sercem, abyśmy naprawdę byli i żyli jako ludzie wolni, jako dzieci Boże. Niech się tak stanie. Amen.

Tłumaczenie: Radio Maryja

avatar użytkownika intix

9. Trwajcie mocni w wierze z Maryją

W bocznym ołtarzu kościoła franciszkanów w Sanoku można oglądać obraz Matki Bożej, która czuwa nad śpiącym Dzieciątkiem. Maryja ma ręce złożone do modlitwy, a wzrok utkwiony w twarzy śpiącego Jezusa. Z całej postaci modlącej się Matki bije jakaś moc wiary. Ona niezłomnie wierzy, że śpiące Dziecię to obiecany Zbawiciel, prawdziwy Syn Najwyższego, którego urodziła z woli Bożej, ogłoszonej Jej przez Gabriela Archanioła. Teraz Swoje powołanie jako Matka Zbawiciela świata pragnie urzeczywistnić wśród radości, ale i trudności, niedostatków w Betlejem i w Nazarecie, dlatego modli się o potrzebne łaski.

„O Dziewico Najświętsza – woła św. Alfons – dla zasług Twojej wielkiej wiary wyjednaj mi łaskę żywej wiary: O Pani, przymnóż nam wiary” (św. Alfons, Uwielbienia Maryi II, 3, 4). W dwudziestym pierwszym wieku to błaganie jest nadal aktualne, bo my, biedne dzieci Maryi, po omacku błąkamy się po zwodniczych ścieżkach pychy, materializmu praktycznego i intensywnych doznań zmysłowych – wielu do swej Matki, w której można znaleźć prawdziwe szczęście, dotrzeć nie może. „Trwajcie mocni w wierze z Maryją” – wołał Benedykt XVI. Maryjo, przymnóż nam wiary – prosimy – byśmy prawdziwą drogą wiary do Ciebie dążyli i nigdy nie zbłądzili.

Benedykt XVI na Jasnej Górze powiedział: „Maryja podtrzymywała wiarę Piotra i Apostołów w Wieczerniku, a dziś podtrzymuje Ona moją i waszą wiarę. (...) Przez wiarę możemy «dotknąć» Boga żywego, a gdy już Go dotkniemy, natychmiast udziela nam Swej mocy, (...) wtedy przenika nas wewnątrz jakby niewidoczny strumień życia Bożego”. Uczmy się więc wiary i modlitwy od Matki Bożej.

„Wiara to piękna rzecz, ale i trudna rzecz” – zauważył jeden z profesorów KUL-u. Dlaczego tak jest? Jest tak dlatego, ponieważ – jak zaznaczył Benedykt XVI w Częstochowie – „wiara jest bardzo osobistym aktem człowieka, który realizuje się w dwóch wymiarach”. Tym pierwszym wymiarem, czyli pierwszą częścią w naszej wewnętrznej czynności uwierzenia Bogu, jest poznanie całego Objawienia Bożego. Trzeba przyjąć to, co Bóg nam objawił o Sobie, o nas samych i o otaczającej nas rzeczywistości niepojętej i niewyobrażalnej do końca. Sama znajomość Słowa Bożego nie wystarczy.

Potrzeba jeszcze dla całości aktu wiary dołożyć drugą część, a mianowicie serce, które rozpalone ogniem miłości do Chrystusa aktem swej woli oddaje się Mu według słów: „Boże, choć Cię nie pojmuję, jednak nad wszystko miłuję, nad wszystko, co jest stworzone, boś Ty dobro nieskończone”. To Boże światło wiary, które rozpala nasze serce przy poznawaniu objawienia Bożego, jest teraz poparte osobistym aktem ludzkiej woli. „Ufam Tobie, boś Ty wierny, wszechmocny i miłosierny; dasz mi grzechów odpuszczenie, łaskę i wieczne zbawienie”.

Benedykt XVI podkreśla, że „wiara nie oznacza jedynie przyjęcia określonego zbioru prawd objawionych”, ale „przylgnięcie” do Chrystusa na całe życie, „na dobre i na złe” chwile życiowe. Niestety, nie zawsze ludzka wola da się łatwo przychylić do Chrystusa na zawsze. Ma czasem swoje „ale”, budzi wątpliwości i wywołuje kryzysy wiary, a to dlatego, że tych prawd wiary nie widzimy oczami ciała, jak tę rzeczywistość, która nas otacza, ale na podstawie przekazanych przez Kościół Chrystusowy wiadomości. Dlatego mamy tylko pewność moralną, jaką ma dowódca frontu na podstawie meldunków wojskowych z frontu walk, a takie mogą czasem budzić pewne wątpliwości co do ich prawdziwości. W takim wypadku człowiek pragnący uwierzyć winien się modlić o światło wiary, które da mu całkowitą pewność, że stoi blisko Boga i Bożej rzeczywistości. Apostołowie też prosili Jezusa: „Panie, przymnóż nam wiary”. I tę wiarę otrzymali.

Jeden z ważnych przywódców świadków Jehowy modlił się, aby mógł uznać w Jezusie prawdziwego Syna Bożego. W wydanej później publikacji Prorocy z Brooklynu napisał: „Przez całą noc modliłem się ze łzami i mocowałem się ze sobą. Kiedy nad ranem zostałem już przez Pana uleczony z mojej choroby i wątpliwości w wierze chrześcijańskiej (…), poznałem smak duchowego życia w Chrystusie, i kiedy osobiście po raz pierwszy w życiu pomodliłem się bezpośrednio do Jezusa, szloch targnął mą piersią. Odczułem ogromny duchowy spokój i moc, która mnie umacnia. Było to duchowe zrodzenie, o czym mówił Jezus do Nikodema”. Na innym miejscu swej publikacji Ryszard Solak zaznacza: „Droga członków Towarzystwa Biblijnego prowadzi donikąd, na manowce. To szatan ukazuje się, udając anioła światłości”.

Nie zapominajmy i my prosić często o łaskę mocnej wiary w codziennej modlitwie, w Mszy Św. i Komunii Św., czytaniu książek religijnych. Korzystajmy z ciągłego oczyszczania się z grzechów w Sakramencie Pokuty, bo inaczej nasza dusza, „oblepiona” ciężkimi grzechami, nie przepuszcza promieni łaski wiary, którą mamy od Chrztu, i  zostajemy w ciemnościach niewiary i religijnej obojętności. „O Dziewico Najświętsza, dla zasług Twojej wielkiej wiary wyjednaj mi łaskę żywej wiary” (św. Alfons).

Ks. Kazimierz Nawrocki

***
Dla Zainteresowanych polecam:
>Obraz Matki Bożej Pocieszenia w franciszkańskim kościele w Sanoku - Kinga Karolina Pałka

avatar użytkownika intix

10. "Maryja zawsze i we wszystkim"


>>> CODZIENNIK... SENTENCJE ZE SKARBCA KARMELU

"2 stycznia:

Maryja zawsze i we wszystkim.

(święty Rafał od św. Józefa)

Dzieje ludzkości naznaczone są bardzo wyraźnie obecnością Niewiasty. Pojawia się Ona w trzech najważniejszych wydarzeniach zbawczego Dzieła Boga. Po raz pierwszy spotykamy Ją na początku stworzenia, kiedy to Bóg obiecuje upadłemu w grzech człowiekowi, że da Ją ludzkości, by zrodzone z Niej potomstwo zmiażdżyło głowę szatana. Po raz drugi Niewiasta pojawia się jako Matka Zbawiciela w pełni czasów, które Bóg wybrał, by zesłać nam Swego Syna. Pojawia się wreszcie po raz trzeci w obrazach Księgi Apokalipsy świętego Jana Apostoła, które zapowiadają Jej definitywne zwycięstwo nad szatanem. Maryja realizuje wyjątkową i jedyną misję w planie zbawienia człowieka. Bóg Ojciec wybrał Ją jako bramę, poprzez którą przyszedł do nas Jego Syn. Jezus z kolei, dając nam w testamencie z Krzyża Maryję za Matkę, ustanowił Ją nauczycielką, od której mamy uczyć się, jak Go naśladować.
Duch Święty wreszcie wybrał sobie Maryję jako świątynię, poprzez którą udziela nam licznych łask. Bóg nierozerwalnie związał nasze uświęcenie i zbawienie z Maryją, oddając Jej berło królowania nad ludzkością w tajemnicy powszechnego macierzyństwa."

***
>Święta Boża Rodzicielko… módl się za nami...
>Niepokalana naszym ostatnim ratunkiem...

avatar użytkownika intix

12. Słowo Boże na dziś...


SŁOWO


***
a także:
Prostujcie drogę Pańską

Piątek, 2 stycznia 2015 roku
>Św. Bazylego W i Grzegorza z Nazjanzu

Jan 1,19-28

Takie jest świadectwo Jana. Gdy Żydzi wysłali do niego z Jerozolimy kapłanów i lewitów z zapytaniem: «Kto ty jesteś?», on wyznał, a nie zaprzeczył, oświadczając: «Ja nie jestem Mesjaszem». Zapytali go: «Cóż zatem? Czy jesteś Eliaszem?» Odrzekł: «Nie jestem». «Czy ty jesteś prorokiem?» Odparł: «Nie!» Powiedzieli mu więc: «Kim jesteś, abyśmy mogli dać odpowiedź tym, którzy nas wysłali? Co mówisz sam o sobie?» Odpowiedział: «Jam głos wołającego na pustyni: Prostujcie drogę Pańską, jak powiedział prorok Izajasz». A wysłannicy byli spośród faryzeuszów. I zadawali mu pytania, mówiąc do niego: «Czemu zatem chrzcisz, skoro nie jesteś ani Mesjaszem, ani Eliaszem, ani prorokiem?» Jan im tak odpowiedział: «Ja chrzczę wodą. Pośród was stoi Ten, którego wy nie znacie, który po mnie idzie, a któremu ja nie jestem godzien odwiązać rzemyka u Jego sandała». Działo się to w Betanii, po drugiej stronie Jordanu, gdzie Jan udzielał chrztu.


Patrząc na Jana Chrzciciela można było ulec przeświadczeniu, że jest on obiecanym Mesjaszem, albo Eliaszem, lub jednym z proroków. Jan zna swoje miejsce. Nie uważa się za kogoś, kim nie jest. Nie przypisuje sobie wielkości, której nie ma. Znać swoje miejsce, to radować się tym, co Bóg mi wyznaczył. Nie ma zajęć lepszych i gorszych. Nie ma posługiwania budzącego szacunek do człowieka, ze względu na to, czym się zajmuje. Szanujemy człowieka za to, kim on jest, o kim lub o czym, o jakich wartościach życiem swoim daje świadectwo. Każdy z nas narodził się z Boga, idzie w imię Boże. To jest naszą wielkością, posagiem w życiu ziemskim.

Życie Jana miało konkretny cel: zwrócić uwagę Narodu Wybranego na przyjście Mesjasza. Jego życie było mówieniem, świadczeniem, wołaniem, umniejszaniem się, wypatrywaniem, rozeznawaniem. Z życiem człowieka jest związane przesłanie, jakie otrzymał od Boga. Jesteśmy na ziemi, aby prostować to, co zostało wykrzywione przez grzech w moim i innych życiu. Życiem naszym budzimy w innych świadomość, radość z tego, że Bóg istnieje i On jest Miłością.

Jedni wierzyli Janowi, inni przechodzili obojętnie. Jan czynił to, co do niego należało, nie zwracając uwagi na to, że jego posłannictwo jest dla niektórych osób niewygodne. Jesteśmy jak Jan, posłani, aby zaświadczyć. Przychodzi czas zniechęcenia, zmęczenia życiem, a może i posłannictwem, czas łez i rozterki, czy właśnie to powinienem w życiu czynić. Przychodzi też i czas łaski, w którym słyszymy głos mówiącego Boga, przez człowieka. Każde powołanie ma swoją cenę. Każde jest wezwaniem do męczeństwa, czyli do radości i smutku, nadziei i odczuwania zniechęcenia. Każdy człowiek objawia Boga tak, jak Bóg chce, jeśli człowiek Go słucha i nie wierzy w przypadki, lecz w Bożą Opatrzność.

Ks. Józef Pierzchalski SAC
***
Bóg zapłać...

avatar użytkownika intix

13. Na koniec zdamy sprawę z naszych uczynków przed Bogiem


Na koniec zdamy sprawę z naszych uczynków przed Bogiem

Jezus chce być naszym Pośrednikiem, błaga za nami Ojca, nazywa nas braćmi i swymi dziećmi. I czy wobec tego moglibyśmy Mu nie ufać? Idźmy do Niego z całym zaufaniem, ile razy zgrzeszymy. On będzie błagał dla nas o przebaczenie, On nam wyjedna łaskę wytrwania.

Musimy jednak naśladować przykład, który nam zostawił. Nie naśladujmy żydów, którzy nie chcieli w upokorzonym Zbawicielu uznać swego Odkupiciela. Zarzucamy temu narodowi, że odmówił przytułku Chrystusowi. A czemu sami okazujemy Mu tę samą wzgardę, nie chcąc Go przyjmować do serc w Komunii Świętej? Żalimy się na żydów, że za liczne dobrodziejstwa odpłacili Mu śmiercią krzyżową. Sami podobnie postępujemy, ilekroć obrażamy Go ciężkimi grzechami. Groza nas przejmuje, kiedy przyglądamy się prześladowaniom, jakich doznawał od narodu wybranego. Czy my jednak nie wydajemy daleko okrutniejszej wojny przepisom Ewangelii świętej przez swe życie?

Jesteśmy chrześcijanami tylko z imienia, wiara nasza martwa, Jezusa Chrystusa ciągle znieważamy i zniesławiamy Jego święte Imię. Co sobie pomyślą o nas żydzi i wrogowie naszej religii, kiedy widzą wiernych, którzy prowadzą życie wprost przeciwne zasadom nauki Chrystusowej? Nasza wiara nie odpowiada wcale uczynkom.

Daleko zaszedłbym, gdybym chciał wchodzić w bliższe szczegóły. Wierzymy, że Jezus Chrystus znajduje się rzeczywiście w Najświętszym Sakramencie. Lecz czy zachowujemy się należycie w Jego obecności? Jedni zaprzątają w kościele swój umysł doczesnymi sprawami, drudzy myślą o rozrywkach; ten śpi, tamten się nudzi, zwraca się i ogląda na wszystkie strony, rusza się niepotrzebnie, drapie w głowę, przerzuca kartki w książce do nabożeństwa i czeka, czy rychło skończy się nabożeństwo. Obecność Jezusa Chrystusa jest dlań męczarnią, gdy przeciwnie pięć do sześciu godzin szybko mu upływa na przedstawieniu, polowaniu lub w szynku. Zaprawdę, do nieba nie pójdą oziębli ludzie, bo może by im się nudziło w Bożym towarzystwie. […]

Nieprzyjaciele wiary mogliby nam czynić jeszcze daleko więcej zarzutów, jak np. że nie korzystamy należycie z sakramentów świętych. Przez chrzest powinniśmy uważać się za przybrane Boże dzieci. A my tymczasem oddajemy się rozmaitym występkom i poniżamy się gorzej od zwierząt. Przez bierzmowanie staliśmy się żołnierzami Jezusa Chrystusa, którzy mają śmiało nieść sztandar wiary, nie lękać się upokorzeń i zniewag. Co sobie pomyślą wrogowie Imienia Chrystusowego, kiedy wstydzimy się mieć w naszych pokojach wizerunek Ukrzyżowanego i wodę święconą, kiedy się boimy przeżegnać przed i po jedzeniu, kiedy z niechęcią i tylko ze zwyczaju, ozięble i niedbale przystępujemy do sakramentów świętych, jeżeli już nie popełniamy wprost świętokradztwa? Te same wyrzuty mogliby nam czynić co do przestrzegania niedziel i dni świątecznych. […]

Przyznacie, że te wyrzuty z ust ludzi są bardzo upokarzające dla chrześcijanina. Co dopiero będzie, kiedy wyjdą z ust samego Jezusa Chrystusa? Nieszczęsny chrześcijaninie, odezwie się na Sądzie Ostatecznym Zbawiciel, gdzie są owoce twej wiary? Tej wiary, w której żyłeś i której Skład Apostolski odmawiałeś codziennie? Obrałeś mnie za swego Zbawiciela i wzór do naśladowania. Oto moje łzy i pokuty, a gdzie są twoje? Jaką korzyść odniosłeś z mej krwi, która spływała na ciebie z sakramentów świętych? Na co ci się przydał krzyż, przed którym tyle razy klękałeś? Czy jest podobieństwo między tobą a mną? Czy jest jakaś wspólność między twymi pokutami a moimi? Między twym życiem a moim? Ach, nędzny, złóż rachunek, jaką korzyść odniosłeś z wiary świętej?

Lichy i niewierny włodarzu, zdaj liczbę z twego włodarstwa, a zwłaszcza nieocenionego klejnotu wiary świętej, przez którą mogłeś pozyskać bogactwa wieczne. Ty ją chciałeś pogodzić z życiem na wskroś pogańskim i zmysłowym. Patrz, niegodziwy, czy jest jakieś podobieństwo między mną a tobą! Oto moja Ewangelia, porównaj z nią swe życie. Oto moja pokora i wyniszczenie, a tu twoja pycha, ambicja i próżność. Porównaj swą chciwość z moim oderwaniem się od rzeczy stworzonych. Jak wygląda twój brak miłosierdzia i pogarda ubogich wobec mej miłości? Oto twe nieumiarkowania w jedzeniu i napojach, a tu moje posty i umartwienia. Oto twa oziębłość i nieuszanowanie w przybytku Bożym, twe profanacje, świętokradztwa i zgorszenia, które dałeś bliźnim. Oto dusze przez ciebie zgubione, dla których zbawienia poniosłem tyle cierpień i mąk! Z twego powodu bluźnili nieprzyjaciele me najświętsze Imię, ukarzę ich za to, lecz i ty doznasz całej surowości moich sądów. Zaprawdę, powiada Zbawiciel, mieszkańcom Sodomy i Gomory lżej będzie w owym dniu niż ludowi, któremu udzieliłem tyle łask i światła! Za wszystkie dobrodziejstwa lud ten płacił mi czarną niewdzięcznością.

Tak jest, bracia moi, przewrotni wiecznie przeklinać będą dzień, w którym przyjęli chrzest święty, złorzeczyć będą pasterzom duchownym, którzy ich nauczali, i sakramentom świętym, które przyjmowali. Przedmiotem ich bluźnierstw, przekleństw, złorzeczeń i wiecznej rozpaczy będzie ów konfesjonał, chrzcielnica, kazalnica, ołtarz, krzyż, Ewangelia i w ogóle to wszystko, co się odnosi do wiary. O mój Boże, jaki wstyd i nieszczęście dla chrześcijanina, który dlatego tylko nosił to imię, by się tym łatwiej potępić i utracić zasługi, płynące z męki Jezusa Chrystusa, który dla naszego zbawienia stał się człowiekiem, który całe życie spędził w cierpieniu i łzach i umarł na sromotnym drzewie krzyża! Wówczas będzie wołać potępiony, że Jezus Chrystus na próżno dawał mu dobre myśli, że na próżno doń przemawiał przez usta kapłanów i wyrzuty sumienia. Czy Zbawiciel mógł coś więcej uczynić dla mnie? Nie! Był moim wzorem, ode mnie zależało jedynie moje odrzucenie lub zbawienie, bo Bóg swoich łask mi nie skąpił. Powstańmy, bracia, z grzechów i starajmy się od dziś dnia żyć pobożnie. Amen.

Św. Jan Maria Vianney, Kazania, t. II, Sandomierz 2010, s. 57-60.
http://www.pch24.pl/na-koniec-zdamy-sprawe-z-naszych-uczynkow-przed-bogi...

***
Pozwolę sobie podłączyć też:
>Pod wieczór życia będą cię sądzić z miłości.

avatar użytkownika intix

14. Słowo Boże na dziś...


SŁOWO

***
a także:

Daję świadectwo, że On jest Synem Bożym

Sobota, 3 stycznia 2015 roku
Jan 1,29-34

Jan zobaczył Jezusa, nadchodzącego ku niemu, i rzekł: "Oto Baranek Boży, który gładzi grzech świata. To jest Ten, o którym powiedziałem: «Po mnie przyjdzie Mąż, który mnie przewyższył godnością, gdyż był wcześniej ode mnie». Ja Go przedtem nie znałem, ale przyszedłem chrzcić wodą w tym celu, aby On się objawił Izraelowi". Jan dał takie świadectwo: "Ujrzałem Ducha, który jak gołębica zstępował z nieba i spoczął na Nim. Ja Go przedtem nie znałem, ale Ten, który mnie posłał, abym chrzcił wodą, powiedział do mnie: «Ten, nad którym ujrzysz Ducha zstępującego i spoczywającego nad Nim, jest Tym, który chrzci Duchem Świętym». Ja to ujrzałem i daję świadectwo, że On jest Synem Bożym".


Jan Chrzciciel dużo mówi o Jezusie. Zachowuje się jak ten, kto doświadcza wielkiej radości, kto doszedł do smakowania pełni w swoim życiu. Opowiada szczegółowo o tym, że zobaczył Jezusa, że Pan szedł w jego stronę i najważniejsze, że Jezus przychodzi jako Boży Baranek, jako oddający życie dla uwolnienia ludzi od grzechu.

Kiedy Jezus przyszedł, Jan był w tym miejscu, w którym być powinien. Zajmował się tym, do czego został wyznaczony i posłany. Tak przeżywał swoje życie, że zobaczył Jezusa. Tak żył, że mógł dostrzec Pana idącego w jego stronę. Jan nie znał Jezusa, ale na Niego czekał. Robił swoje, aby Bóg się objawił ludziom. Kto pokazał Janowi Jezusa? Duch Święty, który spoczął na Nim.

Kiedy człowiek jest szczęśliwy, doświadczając głębokiej radości oznacza to, że doszedł do owocowania życia, do jego pełni. To są chwile szczęścia, które doświadczamy na ziemi. Potem znowu pojawia się szarość, monotonia i czerpanie z pełni, której smakowaliśmy. Ona jest zapowiedzią tego, jaką będzie wieczność, nasza wieczność.

Kiedy Jezus uwalnia nas od grzechu możemy przez wiarę przeżywać to, że Go widzimy, że On idzie w naszą stronę. To uspokaja, wycisza, wzmacnia ducha. Za chwilę może wydarzyć się coś, co będzie bólem, rozdarciem, jakby zniknięciem Boga (śmierć Jana).

Trzeba sycić się chwilą patrzenia na Jezusa z miłością. To nas trzyma przy Nim: wpatrywanie się w Niego, bycie w tym miejscu, w którym powinniśmy być i zajmowanie się tym, co jest naszym posłaniem. Tak przeżywać życie, żeby zobaczyć Jezusa. Tak w nim smakować, aby uwierzyć, że On idzie w moją stronę. Tak żyć, aby Jezus mógł dotrzeć do innych, objawił się im.

To jest świadectwo chrześcijańskie. To jest nasze powołanie. Nasze świadectwo jest dla umocnienia w wierze wielu ludzi. Spełniamy się w życiu wtedy, kiedy innym dajemy Jezusa, umożliwiając Jemu przyjście do nich.

Ks. Józef Pierzchalski SAC
***
a akże:
>Przedtem Go nie znałem
>Chrzest
>Świadectwo Jana
***
Bóg zapłać...

avatar użytkownika intix

15. Człowieczeństwo Jezusa – w czym inne od naszego?- Jacek Salij OP

Pan Jezus jest prawdziwym człowiekiem. Skoro jednak jest On zarazem Synem Bożym, pojawia się pytanie, czy nie wynikają z tego jakieś realne konsekwencje dla Jego człowieczeństwa. Innymi słowy, czy we wszystkim jest On takim samym człowiekiem, jak my.
 
Pod sam koniec VI wieku Eulogiusz, patriarcha Aleksandrii, zwrócił się do ówczesnego papieża, św. Grzegorza Wielkiego z zapytaniem, co sądzi o nauce głoszonej przez grupę mnichów z Jerozolimy, którzy – powołując się na werset Mk 13,32 – twierdzili, że Pan Jezus nie zna dnia ani godziny Sądu Ostatecznego. Patriarsze wydawało się, że nauka ta uwłacza Człowiekowi Doskonałemu, którym przecież jest Pan Jezus.
 
Św. Grzegorz był wtedy ciężko chory i odpisał Eulogiuszowi ze znacznym opóźnieniem, dopiero w sierpniu 600 roku. Papież zgodził się z patriarchą, że nauki owych mnichów nie wolno w Kościele tolerować. Zwrócił przy tym uwagę na to, że w Piśmie Świętym Bóg nieraz przemawia do ludzi na sposób ludzki i nie przypisujemy Mu przecież z tego powodu ludzkich ułomności. Kiedy np. Bóg mówi Abrahamowi: „Teraz poznałem, że boisz się Boga” (Rdz 22,12), nikt przecież nie słyszy w tych słowach kwestionowania Bożej wszechwiedzy.
 
Co zaś do wiedzy Pana Jezusa o dniu Sądu – konkluduje św. Grzegorz – ponieważ Pan Jezus jest prawdziwym Bogiem i prawdziwym Człowiekiem, „dzień i godzinę Sądu zna Bóg i Człowiek, a to dlatego, że ten Człowiek jest Bogiem” (List 10,21).
 
W poglądach wspomnianych mnichów papież Grzegorz dopatruje się inspiracji nestoriańskich. Według nestorian kim innym jest Syn Boży, który jest prawdziwym Bogiem, a kim innym Syn Maryi, który jest prawdziwym człowiekiem. Jak wiadomo, wiara katolicka stanowczo wyznaje, że bóstwa i człowieczeństwa nie da się w Panu Jezusie podzielić ani rozdzielić, a zarazem one się w Nim nie mieszają ani nie ulegają zmianie. Zatem Człowiek, Syn Maryi, jest tym samym przedwiecznym Synem Bożym, przez którego świat został stworzony.
 
Tutaj przypatrzymy się następującemu problemowi: Jest dogmatem wiary – przyjmują go zarówno katolicy, jak praktycznie wszyscy inni chrześcijanie – że Pan Jezus jest prawdziwym człowiekiem. Skoro jednak jest On zarazem Synem Bożym, pojawia się pytanie, czy nie wynikają z tego jakieś realne konsekwencje dla Jego człowieczeństwa. Innymi słowy, czy we wszystkim jest On takim samym człowiekiem, jak my.
 
Rzecz jasna, odpowiedzi na to pytanie będziemy szukali w Ewangeliach oraz w innych księgach Nowego Testamentu.

„Kto z was zarzuci Mi grzech?”
 
Zauważmy najpierw, że Jezus był człowiekiem niewyobrażalnie piękniej niż my. Jego człowieczeństwo nie było bowiem w żaden sposób zdeformowane grzechem. To ze względu na Jego świętość i bezgrzeszność Jan Chrzciciel wzbraniał się spełnić Jego prośbę o chrzest: „To ja potrzebuję chrztu od Ciebie, a Ty przychodzisz do mnie?” (Mt 3,14).
 
Wszedł wtedy Jezus w wody Jordanu, ażeby – sam będąc bez grzechu – wziąć na siebie grzechy świata. Apostoł Paweł napisze później: „On to [Bóg Ojciec] dla nas grzechem uczynił Tego, który nie znał grzechu, abyśmy się stali w Nim sprawiedliwością Bożą” (2 Kor 5,21).
 
W innych słowach, ale to samo powtarzali również inni apostołowie. „Wiecie, że On się objawił po to – mówił apostoł Jan – aby zgładzić grzechy, w Nim zaś nie ma grzechu” (1 J 3,5). „On grzechu nie popełnił – przywoływał Piotr proroctwo Izajasza – a w Jego ustach nie było podstępu” (1 P 2,22). Również sam Pan Jezus jednoznacznie przypisywał sobie bezgrzeszność. „Kto z was zarzuci Mi grzech?” – zapytał kiedyś wprost swoich przeciwników.
 
Zresztą jakżeż ktoś, grzeszny podobnie jak inni ludzie, mógłby dokonać naszego odkupienia? W Nowym Testamencie z najwyższą starannością i wielokrotnie to się podkreśla, że Jezus, jako nasz Zbawiciel i Arcykapłan, był „doświadczony we wszystkim na nasze podobieństwo, [jednak] z wyjątkiem grzechu” (Hbr 4,15). „Wiecie bowiem, że z waszego, odziedziczonego po przodkach, złego postępowania zostaliście wykupieni nie czymś przemijającym, srebrem lub złotem, ale drogocenną krwią Chrystusa, jako baranka niepokalanego i bez zmazy” (1 P 1,18n; por. Hbr 7,26).
 
Rozumie się samo przez się, że Pan Jezus jest „Barankiem niepokalanym i bez skazy” nie tylko w tym sensie, że nigdy żadnego grzechu nie popełnił. W Nim nie było żadnej ciemności i żadnego nieuporządkowania. Był On najdosłowniej Człowiekiem Doskonałym. Przecież nie zwyciężyłby w niewyobrażalnie trudnej i straszliwej godzinie Krzyża, gdyby w swoim człowieczeństwie miał cokolwiek wypaczonego albo zamkniętego na światło płynące ze swojej Boskiej natury.
 
Podsumujmy to, co powiedzieliśmy dotychczas: Chrystus Pan przyjął na siebie te wszystkie nasze słabości – takie jak potrzeba pokarmu, snu, ludzkiej życzliwości, podatność na ból itp. – dzięki którym stał się naprawdę jednym z nas.
 
Zarazem nie było w Nim żadnej z tych słabości, które nas oddalają od Boga. W tych pierwszych słabościach stał się do nas podobny, bez tych drugich – był do nas niepodobny. Po to przyjął te pierwsze słabości, żeby się do nas upodobnić; po to był bez tych drugich do nas niepodobny, żebyśmy również my się ich wyzbywali i w ten sposób coraz bardziej upodabniali się do Niego.
 
Najszczególniejszy udział Jezusa w Bożej wszechwiedzy
 
Zapis Ewangelii Łukasza o dwunastoletnim Jezusie, że „czynił postępy w mądrości, w latach i w łasce u Boga i u ludzi” (2,52), ośmiela niektórych chrześcijan do wypowiadania poglądu, jakoby ludzka wiedza Pana Jezusa była poddana wszystkim właściwym tamtej epoce ograniczeniom, błędom i przesądom. Powiem bez ogródek: Kto takie poglądy wypowiada, bardzo oddala się od prawdy Ewangelii.

Tyle tylko prawdy jest w tym poglądzie, że Pan Jezus – wszechwiedzący Syn Boży – jako człowiek nie był jednak kimś wszechwiedzącym. Kościół zawsze starannie podkreślał, że boskość i człowieczeństwo, jakkolwiek nierozdzielne, są w Nim niezmieszane. Zatem, podobnie jak była w Nim ludzka wola, inna od Jego woli boskiej, tak samo Jego wiedza ludzka była czymś innym niż Jego wiedza Boża – była skończona i podlegała rozwojowi.
 
Jednak była to wiedza Mesjasza i Zbawiciela, istotnie większa i szlachetniejsza niż wiedza zwyczajnych ludzi. Nie było w niej pychy, błędów ani przesądów, ludzkie wnętrza nie były dla niej tajemnicą, gdyż przepełniona była miłością do ludzi.
 
Zresztą zaglądnijmy do Ewangelii. Czytamy w Ewangelii Jana, że Jezus „wszystkich znał i nie potrzebował niczyjego świadectwa o człowieku, sam bowiem wiedział, co w człowieku się kryje” (J 2,24n). Toteż – rzecz w zwyczajnych relacjach międzyludzkich niespotykana – Pan Jezus nieraz publicznie polemizował z tym, co Jego przeciwnicy jedynie sobie myśleli. Kiedy odpuścił grzechy paralitykowi, a niektórzy pomyśleli sobie, że to przecież bluźnierstwo, „Jezus przejrzał ich myśli i rzekł do nich: Co za myśli nurtują w sercach waszych? Cóż jest łatwiej powiedzieć: »Odpuszczają ci się twoje grzechy«, czy powiedzieć: »Wstań i chodź«?” (Łk 5,22n; por. Mk 2,8n).

Podobnie zareagował na złe myśli faryzeuszów, czekających na to, żeby znów złamał szabat (por. Łk 6,7n). Przez nikogo też nieinformowany, Jezus wiedział, że ciemne ambicje zaprzątają myśli uczniów i wykorzystał to do udzielenia im ważnego pouczenia: „Przyszła im też myśl, kto z nich jest największy. Lecz Jezus, znając myśli ich serca, wziął dziecko, postawił je przy sobie i rzekł do nich: »Kto przyjmie to dziecko w imię moje, Mnie przyjmuje; a kto Mnie przyjmie, przyjmuje Tego, który Mnie posłał. Kto bowiem jest najmniejszy wśród was wszystkich, ten jest wielki«” (Łk 9,46–48; por. Mk 9,33–37). „Od początku też [Jezus] wiedział, którzy to są, co nie wierzą, i kto miał Go wydać” (J 6,64).
 
To wszystko Jezus wiedział nie tylko jako Bóg, wiedział to również swoją wiedzą ludzką. Podobnie jak Jego cuda były dziełami Człowieka. Owszem, Człowieka, który zarazem jest Bogiem, ale były to dzieła Człowieka. Przypomnijmy sobie chociażby Jego modlitwę przed wskrzeszeniem Łazarza (por. J 11,41n).
To jeszcze warto może dodać, że w Katechizmie Kościoła Katolickiego problem ludzkiego poznania Pana Jezusa przedstawiony jest następująco:
 
Na mocy zjednoczenia z Boską mądrością w Osobie Słowa Wcielonego ludzkie poznanie Chrystusa w pełni uczestniczyło w znajomości wiecznych zamysłów, które przyszedł objawić (por. Mk 8,31; 9,31; 10,33–34; 14,18–20.26–30). Jezus wprawdzie stwierdza, że nie zna tych zamysłów (por. Mk 13,32), ale w innym miejscu wyjaśnia, że nie otrzymał polecenia, by to objawić (por. Dz 1,7) (KKK, 474).

Skąd Jezus wiedział, że jest Synem Bożym?
 
Na koniec zauważmy, że Ewangelie nie pozostawiają wątpliwości co do tego, że swoją ludzką wiedzą Jezus w pełni zdawał sobie sprawę z tego, że jest Synem Bożym. Już jako dwunastolatek odpowiada Maryi: „Czy nie wiedzieliście, że powinienem być w tym, co należy do mego Ojca?” (Łk 2,49). Jeszcze tuż przed śmiercią, przed sądem Kajfasza, potwierdza swoje Boże synostwo (por. Mt 26,63n; Mk 14,61n).
 
Wiedzą o swoim jedynym Bożym synostwie przepełnione są Jego modlitwy i czyny. Nieraz zresztą otwartym tekstem mówił, że jest Synem Bożym. „Wszystko przekazał Mi Ojciec mój – czytamy w Ewangelii Mateusza. – Nikt też nie zna Syna, tylko Ojciec, ani Ojca nikt nie zna, tylko Syn, i ten, komu Syn zechce objawić” (Mt 11,27; por. Łk 10,22).
 
Ewangelista Jan zapisał szereg krótkich, a zarazem jasnych deklaracji Jezusa o swojej jedynej w swoim rodzaju jedności z Ojcem: „Ja i Ojciec jedno jesteśmy” (J 10,30); „Kto Mnie zobaczył, zobaczył także i Ojca” (J 14,9). „Wszystko, co ma Ojciec, jest moje” (J 16,15). Bardziej szczegółowe przedstawienie tej problematyki można znaleźć we wspaniałej książce François Dreyfusa, Czy Jezus wiedział, że jest Bogiem?
 
To, że Jezus – w swojej ludzkiej naturze – wiedział, że jest Synem Bożym, nie ulega wątpliwości. My jednak zapytajmy: Skąd to wiedział? Szukanie odpowiedzi zacznijmy od jeszcze jednego pytania: Od wieków wielu nauczycieli Kościoła i mistyków domyślało się, że Pan Jezus w Ogrodzie Oliwnym modlił się za każdego z nas poszczególnie i za każdego z nas poszczególnie oddał życie na Krzyżu. Czy to jest w ogóle możliwe? Przecież przez ziemię przeszło i jeszcze miało przejść wiele, wiele miliardów ludzi! Czy to możliwe, żeby Jezus swoją ludzką modlitwą i ofiarą ogarnął w tak krótkim czasie każdego poszczególnie?
 
A jednak ta myśl w Kościele wciąż jest powtarzana. Wyraża ją na przykład współczesna pieśń kościelna pt. Golgoto, Golgoto: „To nie gwoździe Cię przebiły / Lecz mój grzech / Choć tak dawno to się stało / Widziałeś mnie”. Podobnie czuł już apostoł Paweł, kiedy pisał: „Syn Boży umiłował mnie i samego siebie wydał za mnie” (Ga 2,20) – a przecież podczas swojego życia historycznego Chrystus Pan z Pawłem w ogóle się nie spotkał.
 
To „niemożliwe” mogło się zrealizować tylko pod jednym warunkiem: że Jego ludzka dusza była od pierwszej chwili swojego istnienia obdarzona bezpośrednim oglądaniem istoty Bożej – i to przede wszystkim stąd Jezus wiedział, że jest Synem Bożym. Domyślał się tego już św. Jan z Damaszku († 749), św. Tomasz z Akwinu († 1274) i wielu innych świętych doktorów.
 
Intuicję tę znajdziemy już w starochrześcijańskim midraszu, wedle którego Pan Jezus miał powiedzieć do apostoła Bartłomieja: „Zaprawdę powiadam ci, mój kochany, że także wtedy gdy was nauczałem, zasiadałem razem z Ojcem moim” (Ewangelia Bartłomieja, I, 31).
 
Stosunkowo niedawno, wyraźnie o tym nauczał papież Pius XII:
 
Ta pełna najgorętszej miłości wiedza, jaką Boski Odkupiciel obejmuje nas od pierwszej chwili swego Wcielenia, przekracza siły najzdolniejszych ludzkich umysłów. Oto dzięki widzeniu uszczęśliwiającemu, które Chrystus posiada od pierwszej chwili swego poczęcia w łonie Bożej Rodzicielki, ma On ustawicznie i wiekuiście przed oczyma swej duszy wszystkie członki mistycznego Ciała i obejmuje je zbawczą swą miłością.
 
O, jakże przedziwna jest łaskawość dobroci Bożej względem nas! O, jakże niedościgłe są drogi Jego niezmierzonej miłości! W żłóbku, na krzyżu, w wiekuistej chwale Ojca widzi Chrystus wszystkie członki Kościoła nierównie jaśniej i łączy się z nimi daleko większą miłością, niż matka z dzieckiem w swym łonie, niż ktokolwiek samego siebie przenika i miłuje (Mystici Corporis Christi, 81).
 
Natomiast Jan Paweł II, z mistycznym wręcz uniesieniem domyśla się, że właśnie bezpośrednie zjednoczenie z Ojcem pozwoliło Jezusowi zobaczyć do końca całą straszliwość naszej grzeszności:
 
W chwili, gdy utożsamia się z naszym grzechem, „opuszczony” przez Ojca, Jezus „opuszcza” samego siebie, oddając się w ręce Ojca. Jego oczy pozostają utkwione w Ojcu. Właśnie ze względu na tylko Jemu dostępne poznanie i doświadczenie Boga nawet w tej chwili ciemności Jezus dostrzega wyraźnie cały ciężar grzechu i cierpi z jego powodu.
 
Tylko On, który widzi Ojca i w pełni się Nim raduje, rozumie do końca, co znaczy sprzeciwiać się Jego miłości przez grzech. Jego męka jest przede wszystkim straszliwą udręką duchową, dotkliwszą nawet niż cierpienie cielesne.
 
Tradycja teologiczna nie uchyliła się przed pytaniem, w jaki sposób Jezus mógł przeżywać jednocześnie głębokie zjednoczenie z Ojcem, który ze swej natury jest źródłem radości i szczęścia, oraz mękę konania aż po ostateczny okrzyk opuszczenia. Współobecność tych dwóch wymiarów na pozór niemożliwych do połączenia jest w rzeczywistości zakorzeniona w nieprzeniknionej głębi unii hipostatycznej (Novo millennio ineunte, 26).
 
To bardzo ważne: Stoimy tu wobec Tajemnicy, której do końca nie przenikniemy nigdy.
 
Jacek Salij OP 
http://www.katolik.pl/czlowieczenstwo-jezusa---w-czym-inne-od-naszego-,2...
___
O. prof. dr hab. Jacek Salij OP
O Autorze: teolog, tomista i znawca duchowości dominikańskiej, filozof, tłumacz, pisarz i publicysta

avatar użytkownika intix

16. Życie chrześcijańskie - Piotr Rostworowski OSB

Odgłos zwycięstwa Pana jest w nas, nawet w nędzy naszego życia tu, na ziemi.


Życie chrześcijańskie
HENRYK PRZONDZIONO /FOTO GOŚĆ -
Jordan - Chrzest w miejscu Chrztu Chrystusa


Jest, moi Drodzy,  w życiu naszym podstawowe zaangażowanie, które od nas nie zależy i którego uniknąć nie możemy, z którego wycofać się nie możemy. Jest to zaangażowanie w istnienie.

Nie my wywołaliśmy siebie z nicości do istnienia, nie od nas to zależało, a jednak zostaliśmy rzuceni w ten marsz ku czemuś poprzez istnienie. I tego nie możemy zahamować, że życie biegnie gdzieś naprzód niezależnie od nas. I że życie, z tytułu samego istnienia, stawia przed nami alternatywę, z której wycofać się nie możemy. Alternatywę, o której nie dosyć się myśli, a która jest bardzo poważna, mianowicie, że jest albo całkowita i pełna świętość, albo odrzucenie.

Powiecie, że przecież można znaleźć wiele stopni pośrednich. Tak, ale wiemy przecież, że czyściec jest tylko doczesny. Czyściec jest oczyszczeniem i ci, którzy tam się znajdą, przeznaczeni są do całkowitej nieskazitelności i świętości. Tam się nikt nie zatrzyma. A więc właściwie przed człowiekiem, który zaczął istnieć, już stoi ta alternatywa: albo całkowita świętość, albo odrzucenie.

Życie chrześcijańskie nie jest, wbrew temu, co się czasem myśli, przede wszystkim programem moralnym. Ono jest w pierwszym rzędzie jakąś rzeczywistością sakramentalną, mistyczną, bo stajemy się chrześcijanami nie przez akt moralny, ale przez chrzest. Przez chrzest, który wszczepia nas w Chrystusa.

Ale ten chrzest, jako rzeczywistość, jest jednocześnie programem. Program wyrasta z faktu wszczepienia w Chrystusa. Program obowiązujący z tytułu nowej natury, którą przez łaskę Boga otrzymujemy. I całe życie jest wysiłkiem realizacji chrztu, wysiłkiem wejścia “z głową” i całkowicie w rzeczywistość chrztu, która została w nas zaszczepiona jako początek życia wiecznego.

Święty Paweł mówi do Rzymian: Czyż nie wiadomo wam, bracia, że my wszyscy, którzyśmy otrzymali chrzest zanurzający w Chrystusa Jezusa, zostaliśmy zanurzeni w Jego śmierć. Przyjmując więc chrzest, zanurzający nas w śmierć, zostaliśmy razem z Nim pogrzebani po to, abyśmy i my wkroczyli w nowe życie, jak Chrystus powstał z martwych dzięki chwale Ojca. Jeżeli bowiem przez śmierć, podobną do Jego śmierci, zostaliśmy z Nim zrośnięci w jedno, tak samo zrośnięci będziemy z Nim w jedno przez podobne zmartwychwstanie. Tak więc i wy rozumiejcie, że umarliście dla grzechu, żyjecie zaś dla Boga w Chrystusie Jezusie. Niechże więc grzech nie króluje w waszym śmiertelnym ciele, poddając was swoim pożądliwościom.

Oto rzeczywistość chrztu i oto program, który wypływa z tej rzeczywistości. Ta rzeczywistość jest własnością naszą i każdego z was i ona w pełnym wymiarze stosuje się do każdego. Wielką krzywdę,  by ktoś uczynił wam gdyby myślał i uczył, że ta rzeczywistość nie jest w pełnym wymiarze waszą  własnością i waszym programem. To jest to, co w  Księdze Liczb mówi się o ludzie Bożym, że ma w sobie odgłos zwycięstwa Pana. Ten odgłos zwycięstwa Pana jest w nas, nawet w nędzy naszego życia tu, na ziemi.

***

Piotr Rostworowski OSB, W głąb misterium, Wydawnictwo Benedyktynów TYNIEC. Tytuł tekstu pochodzi od redakcji
http://biblia.wiara.pl/doc/2297529.Zycie-chrzescijanskie

***
O Autorze: Ojciec Piotr Rostworowski - benedyktyn, pierwszy polski przeor odnowionego w 1939 roku klasztoru w Tyńcu. Więzień za czasów PRL-u. Kameduła - przeor eremów w Polsce, Włoszech i Kolumbii. W ostatnim okresie życia rekluz oddany całkowitej samotności przed Bogiem. Zmarł w 1999 roku i został pochowany w eremie kamedulskim we Frascati koło Rzymu. "Był zawsze bliski mojemu sercu" - napisał po Jego śmierci Ojciec Święty Jan Paweł II.
Ojciec Piotr Rostworowski Niezwykła osobowość, przyjaciel i kierownik duchowny niezliczonej ilości osób, mnich przełamujący w imię miłości wiele stereotypów, którego życie było tak barwne i dramatyczne, że doskonale nadające się na scenariusz filmowy. Przez niektórych uważany za jedną z największych w Europie postaci życia monastycznego w XX wieku. Zaprzyjaźniony i ceniony przez Jana Pawła II, który podkreślał: "Znałem Go jako człowieka Bożego".


Więcej > http://www.kameduli.info/indexr.php

***
Jeszcze... o Czyśćcu:
>CZYŚCIEC DZIEŁEM BOŻEGO MIŁOSIERDZIA
>W Dzień Zaduszny...
>Św. Katarzyna z Genui Z "TRAKTATU O CZYŚĆCU"
>NAUKA ŚWIĘTEGO JANA CHRZCICIELA MARII VIANNEY PROBOSZCZA Z ARS
>Po co dusze czyśćcowe przychodzą na ziemię?

avatar użytkownika intix

17. Słowo Boże na dziś...


SŁOWO


***
a także:

Świat Go nie poznał

Niedziela, 4 stycznia 2015 roku
II Niedziela po Narodzeniu Pańskim
Jan 1,1-18

Na początku było Słowo, a Słowo było u Boga, i Bogiem było Słowo. Ono było na początku u Boga. Wszystko przez Nie się stało, a bez Niego nic się nie stało, co się stało. W Nim było życie, a życie było światłością ludzi, a światłość w ciemności świeci i ciemność jej nie ogarnęła. Pojawił się człowiek posłany przez Boga - Jan mu było na imię. Przyszedł on na świadectwo, aby zaświadczyć o światłości, by wszyscy uwierzyli przez niego. Nie był on światłością, lecz [posłanym], aby zaświadczyć o światłości. Była światłość prawdziwa, która oświeca każdego człowieka, gdy na świat przychodzi. Na świecie było [Słowo],a świat stał się przez Nie, lecz świat Go nie poznał. Przyszło do swojej własności, a swoi Go nie przyjęli. Wszystkim tym jednak, którzy Je przyjęli, dało moc, aby się stali dziećmi Bożymi, tym, którzy wierzą w imię Jego - którzy ani z krwi, ani z żądzy ciała, ani z woli męża, ale z Boga się narodzili. A Słowo stało się ciałem i zamieszkało wśród nas. I oglądaliśmy Jego chwałę, chwałę, jaką Jednorodzony otrzymuje od Ojca, pełen łaski i prawdy. Jan daje o Nim świadectwo i głośno woła w słowach: Ten był, o którym powiedziałem: Ten, który po mnie idzie, przewyższył mnie godnością, gdyż był wcześniej ode mnie. Z Jego pełności wszyscyśmy otrzymali - łaskę po łasce. Podczas gdy Prawo zostało nadane przez Mojżesza, łaska i prawda przyszły przez Jezusa Chrystusa. Boga nikt nigdy nie widział, Ten Jednorodzony Bóg, który jest w łonie Ojca, [o Nim] pouczył.


Na początku było Słowo, było dobro, pełnia życia, z której my bierzemy początek. Wierzymy, że Bóg był „na początku”, tzn. odwiecznie, zawsze. Jezus jest jedno z Bogiem Ojcem, On jest Bogiem. On jest „Alfą i Omegą”, początkiem i końcem wszystkiego, co istnieje. On daje początek wszystkiemu, a sam nie ma początku. Staliśmy się zamiarem stwórczym Boga. Otrzymaliśmy życie z Niego. Jest ono w nas światłem. Dlatego tęsknimy za Bogiem, posiadamy pragnienie Jego i jest w nas dążenie do spotkania ze Słowem. Spotkanie ze Słowem wprowadza nas w światło, czyli rozumienie tego wszystkiego, co mówi do nas.

Jan Chrzciciel był człowiekiem zapowiadającym przyjście Tego, który jest „Światłem świata”. Przez słowo człowieka dokonuje się zapowiedź przyjścia Słowa, które jest Bogiem. Przychodzi na świat w jednym celu: aby wszyscy uwierzyli w Niego, a przez to, doszli do poznania prawdy i zostali zbawieni. By mogła być im przywrócona pierwotna godność, piękno, podobieństwo do słowa, które zostało utracone przez grzech. Przychodzi Słowo (Światło), aby nas wyzwolić z grzechu (ciemności).

Bóg uczynił świat i człowieka. Człowiek odrzucił Boga. Stwórca nie pozostawia człowieka samego i ponownie przychodzi na świat, aby dokonało się „nowe stworzenie”. Nauczanie Jezusa jest stwarzaniem, lepieniem człowieka na nowo przez danie mu swojego Ducha. Możemy powiedzieć, że świat i człowiek stają się na nowo przez Słowo Boże, które jest wylaniem Ducha Świętego, nieustającą Pięćdziesiątnicą. Słowo mieszka na ziemi. Z Niego otrzymujemy „łaskę po łasce”, co prowadzi nas do przyjęcia Słowa i życia Nim. Słuchanie Słowa jest podstawą życia chrześcijańskiego. Wszystko co dobre, szlachetne i czyste staje się w nas przez Słowo Boga.

W Bogu stajemy się ludźmi. Stając się „nowymi ludźmi”, „ludźmi odwiecznego Słowa Ojca”, potrzebujemy odejścia od słuchania jedynie siebie do słuchania Słowa. Przyjmuję Słowo, słuchając. Pamiętamy słowa Benedykta XVI z pielgrzymki do Niemiec: „Tam gdzie jest Bóg, jest przyszłość”. Dlatego dzisiaj szukajmy odpowiedzi na to: jak słuchamy Słowa Bożego? Czego nie dosłyszeliśmy w kończącym się starym roku? Co zostawiliśmy bez odpowiedzi na wezwanie Słuchaj?

Ks. Józef Pierzchalski SAC
***
a także:

>LD na II Ndz. po Narodzeniu Pańskim

***
Bóg zapłać...

avatar użytkownika intix

18. Wiara to rumieniec - ks. Tomasz Jaklewicz

Jeden jest Pan, jedna wiara. Ale też: ilu ludzi, tyle różnych dróg. W domu, w małżeństwie, w rodzinie krzyżują się te drogi. Jego wiara i jej wiara staje się stopniowo ich wiarą. A potem na tej małżeńskiej drodze pojawiają się dzieci. Powstają kolejne drogi…
 
Wiara ma swoje przypływy i odpływy – zanurzenia w Bogu i mielizny zwątpień. Ważne, by nie ustać w drodze.
 
Wiara w rodzinie. Właściwie to trochę mi niezręcznie. Co ja, ksiądz, wiem o małżeńskim życiu? No pewnie, że spotykam się z ludźmi, z ich problemami, troskami, czasem nieszczęściem. To daje obraz może nawet szerszy niż jednostkowe doświadczenie. Ale czy docieram do sedna? Nie wiem. Nie chcę się mądrzyć, raczej podrzucić parę myśli na początek i zaprosić do adwentowej rozmowy o wierze z domowej perspektywy. Jak wierzyć Bogu w codzienności, w małżeństwie, w rodzinie?
 
Wiara. Czym w ogóle jest?

Jest drogą. Wędrowaniem ku Temu, który nadaje naszemu życiu sens. „Jest rumieńcem wywołanym obecnością Boga” (A.J. Heschel) – to moja ulubiona „definicja”. Jest wydarzeniem. Wiara dzieje się, wydarza się nieustannie między człowiekiem a Bogiem. Wiara pozwala „widzieć” Boga we wnętrzu ludzkiej miłości męża i żony, rodziców i dzieci.
 
Wiara każdego z nas ma swoją historię. Kiedyś na rekolekcjach prowadzący poprosił, by napisać na kartce historię swojej wiary. Chodziło o to, by rozpoznać i nazwać te decydujące chwile: wydarzenia, decyzje, momenty odkrywania i gubienia Boga, wzloty i upadki. By odkryć, że Bóg działa w ludzkiej historii. Nie tylko dawno temu w Betlejem, w Nazarecie, w Jerozolimie, ale tu, teraz, w mojej historii.
 
Wiara Andrzeja i Agnieszki, bohaterów naszej adwentowej opowieści. Czytałem z wypiekami na twarzy. No właśnie, to jest to. Każdy z nas ma swoją opowieść, tę najważniejszą, bo jego własną. Każdy ma swoje Betlejem, swój Nazaret, swoją Jerozolimę. Odpowiadając na pytanie, kim jest Bóg, człowiek wierzący nie powtarza jakiejś filozoficzno-teologicznej definicji, ale zaczyna opowiadać o sobie, o swoim życiu.
 
Wiara w domu, w małżeństwie, w rodzinie nie przestaje być osobistą wiarą każdego z domowników. Ale nie może też pozostać czymś zamkniętym, trzymanym pod poduszką tylko dla siebie. Małżeństwo i rodzina to nieustanne krążenie dóbr, wzajemne obdarowywanie, także tym, co najbardziej intymne. A więc i wiarą. Może warto poopowiadać sobie wzajemnie w domu historie swojej wiary. Wiara męża bywa mocniejsza niż wiara żony. A czasem silniejsza jest wiara żony. Jedna połówka musi czasem pociągnąć tę drugą w stronę Boga. Za jakiś czas może być odwrotnie.
 
Wiara przekłada się na decyzje, wyznacza priorytety, pokazuje, co jest w życiu najważniejsze, a co mniej ważne lub w ogóle nieistotne. We dwoje nie zawsze łatwo jest ustalać wspólne stanowisko, wybierać wspólną drogę… Ale jeśli on i ona pytają Boga, to czy On może udzielić im różnych odpowiedzi? Im bliżej Boga, tym bliżej siebie. Czy nie tak?
 
Wiara to okulary, które pomagają widzieć rzeczy w prawdzie. Przez okulary patrzy się na wszystko. Tak samo przez wiarę trzeba patrzeć na wszystko. Wiara nadaje sens prozie życia, nawet cierpieniu. My sami nie wymyślamy tego sensu. Sens przychodzi do nas, można go tylko przyjąć lub odrzucić. Nie da się przebierać w prawdach wiary czy moralności, tak jak się przebiera między towarami czy ciuchami na zakupach. To mi pasuje, a to nie; z tym się zgadzam, a to niech Kościół zmieni. Wiara jest zbudowana na autorytecie Boga: albo On jest dla mnie Bogiem, albo nie. Albo przyznaję Mu rację, albo uważam się za mądrzejszego. Czy Bóg może chcieć od nas czegoś, co byłoby dla nas złe?
 
Wiara ma swoją cenę

Musi nas kosztować. Towarzyszy jej nieraz pokusa zwątpienia, rezygnacji, pójścia na skróty, bo coś mi się przecież od życia należy. Wiara w małżeństwie, w rodzinie też ma swoje próby. Może najtrudniejsze są te, gdy jedna „połówka” zaczyna kwestionować wiarę drugiej „połówki”. Próba jest ważna. Dowiadujemy się wtedy, czy Bóg coś dla nas naprawdę znaczy.
 
Wiara to ciągłe wracanie na właściwą drogę. Czasem to tylko lekkie korekty kursu, czasem konieczność radykalnego zawrócenia z błędnej drogi. Wiara to wierność Bogu, nawet wtedy, gdy dopada nas ciemność. Wiara jest zawsze zagrożona rutyną, znudzeniem. Bóg nie jest nudny, ale nasze modlitwy, kazania, nabożeństwa nieraz tak, i to bardzo. Jak napisał Roman Brandstaetter: „chcąc naprawdę wierzyć w Ciebie, Boże, musimy zostać artystami wiary. I nieustannie tę wiarę zdobywać”.
 
Wiara jest łaską

Trzeba o nią prosić Boga: dla siebie, dla żony, dla męża, dla dziecka. W ciszy, w chwilach samotności lub wspólnie. Jedno „Ojcze nasz”, wypowiedziane razem głośno, czyni obecność Boga w domu czymś bardziej widzialnym i słyszalnym. Wiara rodziców jest fundamentem wiary dzieci. Nikt nie zastąpi ojca i matki w roli domowych apostołów. Katecheza bez wierzących rodziców nie ma prawie żadnych szans.
 
Wiara ma kształt adwentowy. To znaczy nigdy nie jest gotowa, skończona, doskonała. Wiara jest wciąż w drodze. „Teraz widzimy jakby w zwierciadle, niejasno… teraz poznaję po części” – pisze św. Paweł. Tak, Bóg nam wszystkiego nie wyjaśnia. Wiara nie jest postawą pewniaka, ale zgodą na tajemnicę, na zaskoczenie. Nie da się wszystkiego zaplanować i przewidzieć.
 
Wiara jest ufnością, pokornym zawierzeniem. A nieraz jest bezradnością i bezsilnością…, ale oddaną Bogu. „Panie, Ty masz słowa życia wiecznego”. Ty wiesz… prowadź.
 
Wiara to…
 
ks. Tomasz Jaklewicz
http://www.katolik.pl/wiara-to-rumieniec,24527,416,cz.html

avatar użytkownika intix

19. Słowo Boże na dziś...


SŁOWO

***
a także:

Chodź i zobacz!

Poniedziałek, 5 stycznia 2015 roku
Jan 1,43-51

Nazajutrz Jezus postanowił udać się do Galilei. I spotkał Filipa. Jezus powiedział do niego: Pójdź za Mną!. Filip zaś pochodził z Betsaidy, z miasta Andrzeja i Piotra. Filip spotkał Natanaela i powiedział do niego: Znaleźliśmy Tego, o którym pisał Mojżesz w Prawie i Prorocy – Jezusa, syna Józefa z Nazaretu. Rzekł do niego Natanael: Czyż może być co dobrego z Nazaretu? Odpowiedział mu Filip: Chodź i zobacz! Jezus ujrzał, jak Natanael zbliżał się do Niego, i powiedział o nim: Patrz, to prawdziwy Izraelita, w którym nie ma podstępu. Powiedział do Niego Natanael: Skąd mnie znasz? Odrzekł mu Jezus: Widziałem cię, zanim cię zawołał Filip, gdy byłeś pod drzewem figowym. Odpowiedział Mu Natanael: Rabbi, Ty jesteś Synem Bożym, Ty jesteś Królem Izraela! Odparł mu Jezus: Czy dlatego wierzysz, że powiedziałem ci: Widziałem cię pod drzewem figowym? Zobaczysz jeszcze więcej niż to. Potem powiedział do niego: Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Ujrzycie niebiosa otwarte i aniołów Bożych wstępujących i zstępujących na Syna Człowieczego.


Ci, którzy spotkali Jezusa, mówią o tym swoim znajomym. Było to niezwykle ważne wydarzenie ich życia. Jakby tego było za mało, chcą oni, aby w tych osobach, którym przekazują informację o spotkaniu zrodziło się pragnienie spotkania Jezusa.

Doświadczenie radości, pokoju i łagodności wprowadza człowieka potrzebę, aby inni również doznali tych samych wzruszeń. Przeżycie prawdziwe, dobre i piękne nie może być w nas zatrzymane. Ujawnia się ono w radosnym spojrzeniu, ożywionej gestykulacji rąk, wzruszającym opowiadaniu. Prawdy nie możemy zatrzymać w sobie i radości, która jej towarzyszy. Mocno pracując w sercu wydobywa się z niego "radosnym wzdychaniem i wołaniem". Prawda i radość ożywiają serce, budząc je z niebezpiecznego uśpienia, nadając smak naszej codzienności. Odczuwamy, że przynagla nas do poniesienia jej dalej.

Tak się stało z Filipem, który nie mógł nie powiedzieć Natanaelowi o Jezusie. Przypomina mi się w tym miejscu św. Paweł: "Biada mi, gdybym nie głosił Ewangelii". Jeśli nie "niosę" prawdy i wolności, moje życie będzie pozbawione radości, blasku i chwały.

Znana była opinia o mieszkańcach Nazaretu. Jezus mieszkał wśród ludzi, o których mówiono i myślano z pogardą. Tymczasem, właśnie w Nazarecie zamieszkał ten, który umiłował wszystkich. Natanael postawił pytanie, które wyraża wątpliwość o wiarygodność Jezusa. Uogólnienia są niebezpieczne i nieprawdziwe. Niedopuszczalne jest wypowiadanie sądów o człowieku. Mówienie natomiast o bólu, jakiego doświadczyłem w spotkaniu z kimś drugim jest w pełni uzasadnione.

Na bagnach rosną lilie. Są piękne swoją czystością. Takimi liliami na tle Nazaretu był Jezus, Maryja i Józef. Cóż można powiedzieć o człowieku, dopóki osobiście się go nie spotka i nie wejdzie w szczery, otwarty, prawdziwy dialog?

Wzruszające jest to, jak spotkanie z Jezusem przemieniło Natanaela. Odsłania ono wewnętrzne piękno człowieka. Konieczne są spotkania dla poznawania siebie. Uwalnia ono od fałszywych opinii, często krzywdzących i nieprawdziwych.

Jezus pragnie osobistego spotkania się z człowiekiem w tym celu, aby powiedzieć o tym, co widzi w jego sercu. Osobiste spotkanie Jezusa umożliwia Natanaelowi poznanie siebie. To za mało słyszeć O Bogu od innych osób. To za mało o Nim czytać w książkach. Trzeba spojrzeć w Jego oczy i usłyszeć głos Jego we własnym sercu. Jezus nie tłumaczy się i nie wyjaśnia, kim jest. Staje w całej swojej prostocie przed człowiekiem, o którym wie wszystko. Nie jest jednak tym, który ocenia. On patrzy z miłością. Daje jedynie do zrozumienia, że zna Natanaela. "Przenikasz i znasz mnie Panie. Ty wiesz, kiedy chodzę i wstaję".

Tylko Bóg zna moje serce. Tylko On patrzy z miłością na wszystko, co się odnosi do mojego życia. Jedynie On patrzy na mnie z sytuacjach, w których przeżywałem radość i ból, spełnienie i poczucie głębokiej porażki. On mnie widzi. On patrzy na mnie z miłością bez względu na to, czy może życie jest wypełnione miłością czy nienawiścią, wiernością czy odejściem z domu Ojca, gniewem czy wdzięcznością.

"Zobaczysz jeszcze więcej". Osobiste spotkanie Pana wprowadza nas w powolne smakowanie Jego życia. Jego słowa i czyny są odpowiedzą na najgłębsze pragnienia naszego serca. Co może pokazać Jezus? Niebo – środowisko, w którym On żyje. Pokazuje nam tych, których kocha: Ojca i Ducha Świętego, Matkę i Józefa, aniołów i świętych. Przez spotkanie Jezusa stają się nam bliskie sprawy nieba, tęsknota za nim, za mieszkaniem przygotowanym dla nas. Dążenie do nieba przestaje być działaniem wymuszanym, obwarowanym obowiązkiem zachowania przepisów, zasad, przykazań. Stało się potrzebą serca, które nieustannie poznaje Jezusa i trwa w błogosławionym nienasyceniu.

Ks. Józef Pierzchalski SAC
***
Bóg zapłać...

avatar użytkownika intix

20. UZNAĆ Ojca i Syna– nie być… Antychrystem! -o. Krzysztof Osuch SJ

Zaczynając Nowy Rok 2015 ufamy, że będzie to kolejny rok naszego życia na ziemi. Oczywiście nikt nie potrafi przewidzieć ogromu wydarzeń w skali świata czy nawet w naszej osobistej mikroskali. Nie wszystko też z tego ogromu wydarzeń będzie zasługiwało na miano wydarzenia (w źródłowym znaczeniu tego słowa). Wiele rzeczy będzie sensacyjnych i nagłaśnianych, ale nie będą to „wydarzenia”, bo zbraknie im atrybutu dobroci, daru, obdarowania.

„Wyłuskałem” jedno z rozważań z mojej książki: BÓG tak wysoko Cię ceni. Myślę, że przyda się ono w przejściu ze Starego w Nowy ROK 2015. Warto wczytać się (także) w długi cytat dodany na końcu…



***

    Któż zaś jest kłamcą, jeśli nie ten, kto zaprzecza, że Jezus jest Mesjaszem? Ten właśnie jest Antychrystem, który nie uznaje Ojca i Syna. Każdy, kto nie uznaje Syna, nie ma też i Ojca, kto zaś uznaje Syna, ten ma i Ojca. Wy zaś zachowujecie w sobie to, co słyszeliście od początku. Jeżeli będzie trwało w was to, co słyszeliście od początku, to i wy będziecie trwać w Synu i w Ojcu. A obietnicą tą, daną przez Niego samego, jest życie wieczne. To wszystko napisałem wam o tych, którzy wprowadzają was w błąd. Co do was, to namaszczenie, które otrzymaliście od Niego, trwa w was i nie potrzebujecie pouczenia od nikogo, ponieważ Jego namaszczenie poucza was o wszystkim. Ono jest prawdziwe i nie jest kłamstwem. Toteż trwajcie w nim tak, jak was nauczył. Teraz właśnie trwajcie w Nim, dzieci, abyśmy, gdy się zjawi, mieli w Nim ufność i w dniu Jego przyjścia nie doznali wstydu (1 J 2, 22-28).

Wydarzeniem – poznanie Ojca i Syna

Autentycznym wydarzeniem w roku 2015 będzie na pewno to wszystko, co zaowocuje pełniejszym poznaniem Boga, szczerym oddaniem Mu czci i głębokim zaangażowaniem w realizację Jego wszechogarniającego Planu Zbawienia. Według słów św. Jana Wydarzeniem rozstrzygającym jest to, by dzięki Jezusowi Mesjaszowi poznać Boga jako Ojca, a Jego samego jako Wcielonego Syna Ojca. Poznać i uznać.

   - Poznać i umiłować Jego pojawienie się (por. 2 Tym 4, 8).
   - Uwierzyć Mu i zawierzyć Mu siebie.
   - Poznać Ojca i umiłować Go. Poznać Syna i uczcić Go.
   - Poznać Ojca i Syna oraz trwać w Ojcu i Synu, a także czerpać wszelkie dobro (zwłaszcza życie i radość) z zanurzenia w Ojcu i Synu.
   - To Wydarzenie dzieje się (czy też wydarza się) dzięki działaniu Ojca, Syna i dzięki namaszczeniu, które daje Duch Święty.

Dla św. Jana, który tak dogłębnie poznał Jezusa, jest oczywiste, że wydarzeniem największym w ludzkich dziejach jest Jezus Chrystus. Jednak poznanie Go i pełne przyjęcie jawi się nie tylko jako wielki dar, lecz także jako wielkie wyzwanie, trud, zadanie. Można nie sprostać ogromowi Daru.

Nie być kłamcą i Antychrystem

Święty Jan mówi w związku z rozpoznawaniem Jezusa jako Mesjasza i Syna Bożego, że można okazać się kłamcą i wręcz Antychrystem.

    Każdy, kto bliżej zetknął się w Jezusie z trynitarną rzeczywistością Ojca, Syna i Ducha Świętego, a ją kwestionuje, nie uznaje jej i odrzuca, ten jest kłamcą i zasługuje na miano Antychrysta. Ten właśnie jest Antychrystem, który nie uznaje Ojca i Syna.
    Kto zamyka się na wielkie Wydarzenie, jakim jest Jezus Chrystus, ten również grzeszy.
    Grzeszy ciężko, grzeszy śmiertelnie, tzn. bardzo obraża Boga, a dla siebie samego (dla swego ducha) wybiera nie Pełnię Życia w Bogu, nie życie wieczne, ale śmierć, smutek, beznadzieję.

Nie być obłudnikiem

Sprawa rozpoznawania Jezusa jako Mesjasza powraca w wypowiedziach samego Jezusa. Toczył On na ten temat wielkie debaty ze swoimi ziomkami, zwłaszcza z przywódcami Izraela, z uczonymi w Piśmie i w Prawie, z faryzeuszami, z Sanhedrynem. Nie był to jednak problem elitarny. Jezus zwracał się z nim do wszystkich, do tłumów. U św. Łukasza czytamy:

    Jezus mówił do tłumów: Gdy ujrzycie chmurę podnoszącą się na zachodzie, zaraz mówicie: Deszcz idzie. I tak bywa. A gdy wiatr wieje z południa, powiadacie: Będzie upał. I bywa. Obłudnicy, umiecie rozpoznawać wygląd ziemi i nieba, a jakże obecnego czasu nie rozpoznajecie? (Łk 12, 54-59).

Okazuje się, że można – nie rozpoznawszy Osoby Jezusa i Jego misji – zostać zakwalifikowanym do kategorii obłudników.

   - Obłudnik to ktoś, kto z jakichś powodów woli być zaślepiony i nie widzieć rzeczywistości taką, jaką ona jest. Ponadto obłudnik zachowuje się w życiu jak aktor teatralny, który wyuczył się swej roli i stale ją odgrywa – nie bacząc na to, że trzeba dojrzeć „rzeczy nowe”, że trzeba zobaczyć Boga dziś objawiającego się; i że trzeba dać Mu własną i osobistą odpowiedź!

   - Jest jasne, że być nazwanym obłudnikiem – to sprawa poważna, a napiętnowani tym określeniem są wezwani do zmiany mentalności. Nie powinni wzbraniać się przed nawróceniem, twierdząc, że spotyka ich wielka obelga. Jezus nie może potraktować kogokolwiek obelżywie. Jezus próbuje jedynie wstrząsnąć sumieniami tych, którzy Go lekceważą i brutalnie odrzucają.

Powinni Go rozpoznać

Jezus wiele razy przynaglał swych słuchaczy (oponentów), by wykrzesali w sobie minimum rzetelności poznawczej – także w dziedzinie duchowo-religijnej! Zachęcał ich, by pokojarzyli wielkie proroctwa mesjańskie z tym, co widzą w Nim, tu i teraz. Swoimi słowami i czynionymi znakami (cudami) wyraźnie komunikował ludziom, że jest Kimś najzupełniej Wyjątkowym, a także Kimś przez całe wieki zapowiadanym i oczekiwanym. Niestety, zamiast otwarcia, uważności i zwrócenia się ku Niemu całym sercem – spotykał się z tępotą, podejrzliwością. Z jakimś wielkim zaślepieniem! Wielu korzystało z Jego mocy uzdrawiania, ale też wielu (większość) nie miało „ochoty”, by dać wiarę temu, co On zwiastował o Bogu jako Ojcu, o sobie jako Jego Synu, o ludziach jako Jego umiłowanych dzieciach i o życiu wiecznym dla nich w Bogu.

Jezus zdaje się być zdumiony tym, że ludzie – tak skądinąd trzeźwi i logiczni w różnych dziedzinach życia codziennego – są tak tępi i zaślepieni w przyjmowaniu Go jako wielkiego Objawiciela Boga i jako wspaniałego Zbawiciela ludzi. Jakby w końcu pozostało Jezusowi to jedno: zostawić swych (czynnych i biernych) przeciwników z pytaniem pełnym bólu, zdumienia i… oskarżenia: Obłudnicy, umiecie rozpoznawać wygląd ziemi i nieba, a jakże obecnego czasu nie rozpoznajecie? Jakże Mnie nie rozpoznajecie?

   - Wszelkie rozmowy i dyskusje Jezusa z oponentami świadczyły o tym, że wierzył On w człowieka, w jego zdolności poznawcze. Wierzył, że człowiek potrafi zastanowić się nad czynionymi mu wyrzutami i zarzutami. I że dokona korekty, że porzuci zaślepienie i trwanie przy kłamstwie.
   - Wtedy napotykał mur nie do przebicia. Dar został odrzucony. Język Miłości został zlekceważony. Choć On sam nie przestał być Darem – aż po krzyż. Tam też, z wysokości krzyża, nadal mówił językiem miłości, która jest miłością bez miary.

Nie da się jednak zaprzeczyć, że Jezus wypowiadał mocne słowa, które miały opamiętywać. Jedno z tych słów brzmi: obłudnicy! W „wydaniu Janowym” są to dwa mocne słowa: kłamcy! Antychryści! Dzieci, jest już ostatnia godzina, i tak, jak słyszeliście, Antychryst nadchodzi, bo oto teraz właśnie pojawiło się wielu Antychrystów; stąd poznajemy, że już jest ostatnia godzina (1 J 2, 18).

Pytania – do…

Pytania Jezusa kryją w sobie zdumienie, ból i skargę. Jego pytania są wciąż aktualne. Powinny być one usłyszane (może najpierw) przez (niektórych) teologów, przez całe narody Europy i po prostu przez nas.

Niestety, nie tak mała liczba teologów, egzegetów i moralistów przestała w ostatnich dziesięcioleciach rozpoznawać Jezusa jako Boga-człowieka, a niektórzy zdradzili Go w ordynarny sposób. Można tu przypomnieć gorzki wyrzut uczyniony przez kardynała J. Ratzingera tym teologom-egzegetom, którzy w swoich wywodach pozbawili Jezusa bóstwa. Gdyby polegać na tym, co oni o Jezusie powiedzieli, to wiary w Bóstwo Jezusa Chrystusa już być nie powinno, zauważał krytycznie kardynał w roku 1996. I dodał znamiennie: wiara jest i rozwija się w najlepsze, ponieważ ludzie widzą, że tylko Chrystus jako Jedyny potrafi wyprowadzić ich z tego więzienia, jakim jest sama tylko doczesność.

Także narody Europy winny usłyszeć pytania Jezusa i na nie odpowiedzieć. Pytania są podobne do tamtych i nieco zmodyfikowane…

   - Dlaczego Go nie rozpoznają? Dlaczego na wielką skalę wyszły z Kościoła?
   - Dlaczego (przez Chrzest święty) nie zanurzają swych dzieci w Życiu i Wieczności Ojca, Syna i Ducha Świętego?
   - Dlaczego setkami zamieniają kościoły – miejsca kultu Boga – na zupełnie inne cele?
   - I dlaczego wcześniej oddzielają Jezusa od Kościoła, choć Kościół jest Jego Ciałem, a On jest Jego Głową?
   - Dlaczego nie widzą nadciągającej katastrofy – podobnej do tych, które dosięgały nasz kontynent w minionym wieku i wcześniej?

Prorocy są w każdym pokoleniu

Jezus Chrystus to największy Prorok wszechczasów. Prorok to „usta Pana”. On jest Prorokiem w wyjątkowym znaczeniu. On też na różne sposoby dzieli Swą misją i posługą prorocką.

Na pewno wielką Prorokinią, także w minionym wieku i obecnym, jest Jego i nasza Matka. Wiele by o tym mówić. Powiem najkrócej. Myślę, że prorocki Głos dał się słyszeć nie tylko dawniej, np. w Fatimie, ale i w dziesiątkach innych miejsc. (Nie chcę ich wymieniać, ale jedynie wskazać na potrzebę otwartości serca na proroków, których Bóg do nas wciąż posyła).

   - Uważam, że wszyscy, którzy w dzisiejszych czasach naporu neopogaństwa i wszelkich form laicyzacji chcą wytrwać w postawie ewangelicznego czuwania (por. Mt 24, 42) i w nieustannej modlitwie do Pana (por. 1 Tes 5, 17), winni być szczerze otwarci na (oczywiście autentyczne) proroctwa i proroków, których Bóg dziś do nas posyła.
   - Myślę tu o pełnym mocy nauczaniu papieży i biskupów w łączności z Ojcem świętym, ale nie tylko. Tym bardziej że i oni sami dają nam przykład otwarcia na Maryjne orędzia i proroctwa z Fatimy, Lourdes, La Salette, z rue du Bac itd.

Wiadomo, co Jezus mówił o konsekwentnym odrzucaniu proroków w Starym Testamencie (por. Mt 5, 12; Dz 7, 52; 1 Tes 2, 15). W naszych czasach nie jest lepiej. Zaślepiająca pycha, małoduszność, dyktat racjonalizmu ciasno pojmowanego w duchu Oświecenia, praktyczna niewiara i obłuda nie są mniejsze niż w Starym Testamencie i za czasów Jezusa!
___
Abraham Joshua Heschel (1907-1972)

   - Sądzę, że na miano proroka niedawnych czasów zasługuje Abraham Joshua Heschel. W tekście pisanym osiem lat po II wojnie światowej tak wstrząsająco diagnozował i oskarżał (biblijnie rozumianą) obłudę kilku pokoleń (zapewne nie tylko swoich współwyznawców), które nadawały kierunek kulturze i cywilizacji w paru ostatnich wiekach. Oto kilka fragmentów:

    „Wzywaliśmy Pana. Pan przyszedł. I został zignorowany. Głosiliśmy, co należy czynić, a równocześnie unikaliśmy Go. Wznosiliśmy pieśni pochwalne, buntując się przeciw Niemu. Teraz zbieramy owoce naszych zaniedbań. Przez wieki Jego głos był wołaniem na puszczy. Jak zręcznie udało się nam pochwycić Go i uwięzić w świątyniach! Ileż razy Go zagłuszaliśmy i wypaczaliśmy. Teraz widzimy, jak stopniowo milknie, porzucając jeden po drugim kolejne ludy, opuszczając ich dusze, pogardzając ich mądrością. Umiłowanie dobra zniknęło całkowicie ze świata. Mnożą się okrucieństwo, nienawiść i zbrodnia.

    Przerażające rzeczy, których jesteśmy dzisiaj świadkami, rodzą wyrzuty sumienia i nieustający wstyd. Sprofanowaliśmy Imię Boga, a bogactwo naszej ziemi, pomysłowość ludzkiego umysłu i bezcenne życie naszych synów i córek wydaliśmy na zatracenie. Nigdy przedtem ludzkość nie miała tylu powodów do wstydu, co obecnie.

    Nad ogromnymi obszarami ziemi zalega bezlitosna cisza. Dzień Pański jest dniem bez Pana. [...]

    Nie składaliśmy ofiar na ołtarzu pokoju i dlatego złożyliśmy ofiary na ołtarzu wojny. Czy słyszeliście kiedyś opowieść o grupie niedoświadczonych turystów, którzy wybrali się na wycieczkę w dzikie, górskie okolice bez przewodnika? W czasie wspinaczki urwała się nagle półka skalna, na której stali, i wszyscy wpadli do głębokiej i ciemnej jaskini. Kiedy ocknęli się w ciemnościach, ujrzeli przerażeni, że wokół kłębi się pełno rozwścieczonych żmij. W miejsce każdej, którą udało im się zabić, pojawiało się natychmiast dziesięć nowych. Wszyscy desperacko walczyli z niebezpieczeństwem z wyjątkiem jednego mężczyzny, który stał z boku i patrzył. Kiedy zatrwożeni i oburzeni towarzysze zaczęli go strofować za bezczynność, odkrzyknął im: Jeżeli tu zostaniemy, zginiemy szybciej niż żmije. Ja szukam wyjścia z jaskini dla nas wszystkich.

    Nasz świat niewiele się różni od jaskini, w której jest kłębowisko żmij. Nie wpadliśmy do niej w 1939 roku ani nawet w 1933. Osunęliśmy się w jej czeluście wiele pokoleń temu, a żmije wstrzyknęły swój jad w krwiobieg ludzkości, stopniowo nas paraliżując, uśmiercając nerw po nerwie, otępiając umysł, zaciemniając widzenie. Granica między dobrem i złem, kiedyś różnymi od siebie jak dzień i noc, zatarła się i rozmyła. W codziennym życiu czciliśmy siłę, mieliśmy w pogardzie współczucie i nie byliśmy posłuszni żadnemu prawu, a jedynie naszym niezaspokojonym żądzom. Idea tego, co święte, umarła całkowicie w duszy człowieka. Kiedy już dojrzały w nas chciwość, zawiść i niczym nieskrępowane pragnienie władzy, żmije wyhodowane na łonie naszej cywilizacji wypełzły z jaskiń i rzuciły się na bezbronne narody.

    Wybuch wojny nie był wcale niespodzianką. Było to długo oczekiwane następstwo katastrofy duchowej. [...] Sumienie świata zostało uśmiercone przez tych, którzy mieli w zwyczaju obwiniać innych zamiast siebie. Nie zapominajmy o tym. Czciliśmy instynkty, a nie ufaliśmy prorokom. Pracowaliśmy niestrudzenie nad udoskonaleniem silników samochodów i samolotów, a tymczasem nasze wnętrze stało się wysypiskiem śmieci. Śmialiśmy się z przesądów, aż utraciliśmy zdolność wiary. Pomogliśmy zagasić światło, które zapalili nasi ojcowie. Przehandlowaliśmy świętość za wygodę, wierność za sukces, miłość za władzę, mądrość za informację, tradycję za modę. [...]

    Zabijanie żmij uratuje nas, ale tylko na chwilę, nie na zawsze. [...] Największe zadanie naszych czasów to wydobyć dusze ludzi z jaskini pełnej żmij. Świat przekonał się, że chodzi w tym wszystkim o Boga. Nie wolno nam nigdy zapomnieć, że poczucie tego, co święte, jest nam równie niezbędne jak światło słońca. Nie ma przyrody bez ducha, świata bez Tory, braterstwa bez ojca, ludzkości bez przywiązania do Boga.

    Bóg powróci do nas, kiedy będziemy chcieli przyjąć Go do siebie – do naszych banków i fabryk, do Kongresu i do klubów, do sal sądowych i komisji parlamentarnych, do domów i teatrów. [...]

    Tylko w Jego obecności nauczymy się, że chwałą człowieka nie jest jego pragnienie mocy, ale moc współczucia. Człowiek jest albo obrazem Jego obecności, albo uosobieniem bestii. [...] świat nie jest próżnią. Od nas zależy, czy uczynimy go ołtarzem Boga, czy też zaludnią go demony. Nie ma w nim miejsca na neutralność. Jesteśmy albo sługami tego, co święte, albo niewolnikami zła. Oby bluźnierstwo naszych czasów nie stało się skandalem na wieki. Oby przyszłe pokolenia nie znienawidziły nas za to, że nie ustrzegliśmy i nie przechowaliśmy tego, co prorocy, święci, męczennicy i studiujący Pismo stworzyli przez tysiące lat. Apostołowie siły i przemocy pokazali, że są doskonali w czynieniu zła. Pokażmy, że potrafimy być równie doskonali w dobru. [...]

    Jest takie Boże marzenie, które pielęgnowali w sobie prorocy i rabini, które wypełnia nasze modlitwy i przenika wszystkie akty autentycznej pobożności. Jest to marzenie o świecie uwolnionym od zła dzięki łasce Boga i staraniom człowieka poświęcającego wszystkie siły na to, by ugruntować w świecie Boże królowanie. Bóg czeka na nas, abyśmy odkupili świat. Nie powinniśmy spędzać naszego życia na gonitwie za trywialnymi przyjemnościami, gdy niecierpliwy Bóg nieustannie czeka na nasze wysiłki i poświęcenie.

    Wszechmocny nie stworzył świata po to, byśmy mogli zaspokoić naszą chciwość, zazdrość i ambicje. Nie po to przeżyliśmy, by marnować lata na rzeczy wulgarne i puste. Męczeństwo milionów wymaga od nas, byśmy poświęcili nasze życie wypełnianiu Bożego marzenia o zbawieniu świata. Izrael nie przyjął Prawa ze swej własnej woli. Gdy Izrael przybliżył się do góry Synaj, Bóg uniósł ją i trzymając nad głowami ludu, powiedział: »Albo przyjmiecie Torę, albo zmiażdży was ta góra«. Góra historii znowu wisi nad naszą głową. Może powinniśmy odnowić przymierze z Bogiem?”.
---
Zapytajmy

Czy ja rozpoznałem Jezusa jako mojego Pana i Zbawiciela? Czy jest On dla mnie najwspanialszym Darem Boga – Stwórcy i Ojca? Czy z Nim współpracujemy nad zbawieniem wszystkich ludzi?  Każdy tam, gdzie jest i według otrzymanego charyzmatu.


Częstochowa, 2 stycznia 2008 r.
O. Krzysztof Osuch SJ
 

Abraham
Joshua – Heschel ur. 1907 w Warszawie, potomek rodu chasydzkich
cadyków, studiował w Wilnie i Berlinie, uciekł przed Zagładą do USA,
teolog, poeta, mistyk, reformator społeczny i historyk, pisał o Biblii,
Talmudzie, myśli średniowiecznej, filozofii, teologii, chasydyzmie
i problemach moralnych, zmarł w 1972 roku.
Cytaty z książki A.J. Heschla Prosiłem o cud. Antologia duchowa. Książka ukazała się nakładem wydawnictwa W drodze. Za: „W drodze”, z. 10 (338) 2001. Zob. online: http://www.mateusz.pl/wdrodze/nr338/01-wdr.htm.


http://osuch.sj.deon.pl/2015/01/01/k-osuch-sj-uznac-ojca-i-syna-nie-byc-...

avatar użytkownika intix

22. Mędrcy ze Wschodu pytali

Wtorek, 6 stycznia 2015 roku

>Objawienie Pańskie

Mateusz 2,1-12


Gdy zaś Jezus narodził się w Betlejem w Judei za panowania króla Heroda, oto Mędrcy ze Wschodu przybyli do Jerozolimy i pytali: Gdzie jest nowo narodzony król żydowski? Ujrzeliśmy bowiem jego gwiazdę na Wschodzie i przybyliśmy oddać mu pokłon. Skoro to usłyszał król Herod, przeraził się, a z nim cała Jerozolima. Zebrał więc wszystkich arcykapłanów i uczonych ludu i wypytywał ich, gdzie ma się narodzić Mesjasz. Ci mu odpowiedzieli: W Betlejem judzkim, bo tak napisał Prorok: A ty, Betlejem, ziemio Judy, nie jesteś zgoła najlichsze spośród głównych miast Judy, albowiem z ciebie wyjdzie władca, który będzie pasterzem ludu mego, Izraela. Wtedy Herod przywołał potajemnie Mędrców i wypytał ich dokładnie o czas ukazania się gwiazdy. A kierując ich do Betlejem, rzekł: Udajcie się tam i wypytujcie starannie o Dziecię, a gdy Je znajdziecie, donieście mi, abym i ja mógł pójść i oddać Mu pokłon. Oni zaś wysłuchawszy króla, ruszyli w drogę. A oto gwiazda, którą widzieli na Wschodzie, szła przed nimi, aż przyszła i zatrzymała się nad miejscem, gdzie było Dziecię. Gdy ujrzeli gwiazdę, bardzo się uradowali. Weszli do domu i zobaczyli Dziecię z Matką Jego, Maryją; upadli na twarz i oddali Mu pokłon. I otworzywszy swe skarby, ofiarowali Mu dary: złoto, kadzidło i mirrę. A otrzymawszy we śnie nakaz, żeby nie wracali do Heroda, inną drogą udali się do swojej ojczyzny.

Najpierw przyszli pasterze, ludzie prości, którzy mieszkali najbliżej Boga. Teraz przychodzą także mędrcy tego świata. Przychodzą wielcy i mali. Wśród ludzi chcących handlować, byli ci, którzy szukali odpowiedzi na nurtujące ich pytania. Pośród nich byli trzej szukający wyjątkowego Skarbu. Nie interesują się handlem, osobistym rozwojem intelektualnym. Oni szukają Boga. Mówili o tym wyraźnie na dworze króla Heroda.

Niezwykłe jest jednak to, że nikt z nimi nie poszedł szukać Mesjasza. Oni szli z daleka szukając Boga. Inni byli tak blisko, a nie było w nich pragnienia poznania Pana, który się narodził. Nie chcieli szukać Mesjasza również uczeni w Piśmie, którym powinno zależeć na poznaniu Prawdy. Wskazali jedynie Mędrcom drogę, kierunek mówiąc: „Idźcie do Betlejem”. Tylko Mędrcy byli głodni Boga. Tymczasem Bóg przychodzi zarówno do tych, którzy Go szukają, jak i do tych, którzy nie chcą Go szukać. Przychodzi do głodnych pojawienia się Jego i tych, którzy mówią, że nie odczuwają głodu Boga.

Jednym z warunków spotkania Boga, jest odczuwanie głodu Jego Osoby w swoim życiu. Wydaje się, że również wielu z tych, którzy przychodzą do świątyni, nie są w tym celu, aby poznać Boga, zbliżyć się do Niego. Coś powinniśmy zostawić na boku, od czegoś odejść, z czegoś się wycofać jak trzej Mędrcy, aby zająć się przede wszystkim szukaniem Mesjasza. Wszystko inne jest mało ważne, a nawet nieważne, kiedy przychodzi czas silnego głodu Boga, który odczuwamy.

W czym wyraża się szczęście Mędrców? W ich głodzie Boga. Oni nie potrafią zająć się tyloma, po ludzku rzecz biorąc ciekawymi, ważnymi sprawami, które są na tym świecie. Dla nich najważniejszy jest Bóg. Znalezienie Jego uczyni sensownym dalsze ich życie i życie im najbliższych. Im nie wystarcza do szczęścia to, kim są, co posiadają, jaką wiedzę, jakie bogactwo, jakie urzędy pełnią. Oni bardzo potrzebują Boga.

To takie ważne abyśmy nie zatrzymywali się na tym, co nie prowadzi do spełnienia. Trzej Mędrcy nie zainteresowali się handlem, które w tych dniach kwitło w Jerozolimie. Nie byli zainteresowani życiem na dworze Heroda. Nie chcieli zgłębiać ksiąg, które przez nimi otworzyli rabini żydowscy. Oni poszli dalej. Jak ważne jest rozeznanie tego, co nas powinno zatrzymać, zaangażować, zaspokoić głód naszego ducha. Nie zatrzymujmy się na tym, co nie nasyca Bogiem.

Ks. Józef Pierzchalski SAC
***
a także:

>Mądry szuka i znajduje Boga

***
Bóg zapłać...

avatar użytkownika intix

23. Nadzieja dla ludzkiej nędzy - o. Jerzy Zieliński OCD

Naszą własnością jest tylko nędza, a wszystko inne, od talentów i umiejętności poczynając, pochodzi od Niego. Jezus domaga się, by ta jedna własność człowieka, jego nędza, została mu oddana.
 
Św. Faustyna zapisała pewnego dnia w swoim Dzienniczku słowa: „Przez śluby oddałam Ci się cała, już nic nie mam, co bym Ci ofiarować mogła. – Jezus mi powiedział: Nie ofiarowałaś mi tego, co jest istotnie twoim. Zagłębiłam się w sobie i poznałam, że kocham Boga wszystkimi władzami swej duszy; a nie mogąc poznać, co jest, co nie oddałam Panu, zapytałam: Jezu, powiedz mi o tym, a oddam Ci natychmiast z hojnością serca. – Jezus rzekł mi z łaskawością: Córko, oddaj mi nędzę twoją, bo ona jest wyłączną twoją własnością”.
 
Życie aż nadto wyraźnie, w jasnym świetle, pokazuje naszym oczom prawdę o ludzkiej nędzy. Gdy zawiodą misternie układane plany, gdy po raz kolejny upadamy w grzech, z którym tak długo już się zmagamy, gdy usłyszymy o sobie coś, co podcina skrzydła, gdy mija czas młodości, a w różnych dolegliwościach pojawiają się pierwsze zwiastuny starości, gdy nagłe zdarzenie pozbawia dobrego zdrowia i możliwości bycia człowiekiem aktywnym i samodzielnym, wówczas dane jest nam poznać najistotniejszą prawdę o człowieku.
 
Prawdę o tym, że wszystko jest w rękach Jezusa, a nie w naszych. Naszą własnością jest tylko nędza, a wszystko inne, od talentów i umiejętności poczynając, pochodzi od Niego. Jezus domaga się, by ta jedna własność człowieka, jego nędza, została mu oddana. W Jego oczach jest materiałem, który może przysłużyć się dobru. Może, ale też i nie musi, bo ogromnie dużo zależy tu od konkretnego człowieka.
 
Zaakceptować nędzę?
 
Oddawanie Jezusowi własnej nędzy nie jest czymś jednorazowym i krótkotrwałym. To jest długi proces – tak długi, jak długie jest ludzkie życie. W jednym z listów św. ojciec Pio napisał do swojej duchowej córki: „Pogódź się z tą niełatwą prawdą, że twoja nędza nie umrze przed tobą”. Nie były to słowa wyrażające pesymizm, lecz realizm, z którym człowiek na drogach duchowego wzrastania musi się liczyć.
 
Dlaczego jest to takie trudne? Bo uświadomienie sobie własnej nędzy, zaakceptowanie jej i cierpliwa praca nad nią jest prawdziwym obumieraniem naszego „ja”. Tu nie chodzi tylko o to, by w czasie trudnych prób, gdy realnie doświadczamy własnej ograniczoności, mówić Jezusowi: „Oddaję ci moją nędzę”. Istotą oddania własnej nędzy jest praca nad nią każdego dnia z poczuciem sensu, że warto, chociaż nie zawsze wychodzi. „Weź swój krzyż na każdy dzień i chodź za Mną” – powiedział Jezus. Nie ma się zatem co dziwić, że to długi proces.
 
Co oddać?
 
Pokuśmy się o konkretne przykłady ludzkiej nędzy z kręgu naszego codziennego życia, której najdrobniejsze nawet ślady trzeba oddawać Jezusowi.
 
Oddawać trzeba wszelkie znamiona letniości, przed którą ostrzegał Nauczyciel: „Znam twoje czyny, że ani zimny, ani gorący nie jesteś. Obyś był zimny albo gorący. A tak, skoro jesteś letni i ani gorący, ani zimny, chcę cię wyrzucić z mych ust” (Ap 3, 15-16). Oddawać trzeba lenistwo, które ktoś usprawiedliwiał cierpliwością lub zwyczajnym „nie chce mi się”.
 
Oddawać trzeba Komunie święte przyjęte niegodnie, bez głębszej refleksji, bez dziękczynienia. Oddawać trzeba zwątpienia i kapitulacje, które miały miejsce, bo człowiek liczył na siebie, zapominając, skąd pochodzi moc i wytrwałość. Oddawać trzeba również te kapitulacje, które były skutkiem lęku, bo człowiek nie doskonalił sztuki zawierzania się Bożej opatrzności.
 
Oddawać trzeba powierzchowność, bo człowiekowi nie chciało się poważniej pomyśleć o życiu; zbyt dużo by to kosztowało, wymagałoby wielu zmian. Oddawać trzeba modlitwę, bo wcale jej nie było albo była byle jaka. Oddawać trzeba interesowną służbę bliźnim, bo Ten, który jest wzorem dla nas wszystkich, nie przyszedł szukać przywilejów i korzyści.

Oddawać trzeba sytuacje, w których dobre natchnienia były wyraźne, a człowiek nie szedł za nimi. Oddawać trzeba wszystko, co Bóg zlecił, a człowiek nie wykonał. Oddawać trzeba brak dyskrecji i intymności przebywania z Jezusem, bo człowiek każdą łaskę i każdy krzyż, jaki otrzymał, rozmienił na drobne swoim językiem.
 
Oddawać trzeba bolesne rany i różne formy śmierci zadane drugiemu człowiekowi językiem. „A powiadam wam: Z każdego bezużytecznego słowa (a co dopiero krzywdzącego), które wypowiedzą ludzie, zdadzą sprawę w dzień sądu. Bo na podstawie słów twoich będziesz uniewinniony i na podstawie słów twoich będziesz potępiony” (Mt 12, 36–37). Oddawać trzeba sytuacje, w których podstępnymi słowami paraliżowano dobro wspólnoty i pojedynczych osób.
 
Oddawać trzeba sytuacje, w których człowiek swoją długotrwałą i złośliwą postawą był przyczyną czyjegoś uświęcenia. Jezus wprawdzie pomógł zdobyć duchową dojrzałość tamtej osobie, którą poddał próbie, lecz biada człowiekowi, który stał się w Jego rękach narzędziem tego uświęcenia. Jeśli jesteś takim narzędziem, już teraz zmień swoją postawę.
 
Jeśli nie jesteś, dziękuj Mu za to, bo swych prawdziwych przyjaciół nigdy nie używa On jako narzędzi czyjegoś uświęcenia. „Niepodobna, żeby nie przyszły zgorszenia; lecz biada temu, przez którego przychodzą... Uważajcie na siebie!” (Łk 17, 1. 2b).
 
Oddawać trzeba brak przebaczenia, szczególnie tego, o które ktoś prosił, a nie otrzymał i odszedł z tego świata przygnieciony wielkim ciężarem. Brak przebaczenia, w jakiejkolwiek nie wyraziłby się formie, zapisuje jedne z najdłuższych historii ludzkich oczyszczeń i wynagrodzeń w życiu pośmiertnym. „Jeśli brat twój zawini, upomnij go; i jeśli żałuje, przebacz mu! I jeśliby siedem razy na dzień zawinił przeciw tobie i siedem razy zwrócił się do ciebie, mówiąc: «Żałuję tego», przebacz mu” (Łk 17, 3-4).
 
Oddawać trzeba sytuacje, w których – w imię źle pojętej przyjaźni – nie unikaliśmy towarzystwa tych osób, o których wiedzieliśmy, że są gadatliwe, skłonne do wynurzeń, którym brak miłości i wyrozumiałości dla innych. Mówiąc o obowiązku unikania takich osób, nie wolno nam, oczywiście, naruszać przykazania miłości. Trzeba zachować postawę uprzejmą, ale też zdecydowaną. Oddawać trzeba wszystkie sytuacje, kiedy nie byliśmy podporą dla naszych bliskich, szczególnie rodziców, lecz dokładaliśmy do ich krzyża kolejne ciężary.
 
Oddawać trzeba hołdowanie pewnemu stylowi życia, który polegał na roztrząsaniu postępowania bliźnich i orzekaniu, gdzie byli, a gdzie nie byli poprawni. Nie brano pod uwagę przykazania: „Nie sądź bliźniego” (por. Łk 6, 37), jak również tego, że Bóg nie żąda od wszystkich jednakowej doskonałości. Z charakterystyczną sobie prostotą święty Jan Vianney, proboszcz z Ars, mówił: „Z siebie samego, a nie z bliźnich trzeba będzie zdać sprawę... Wielu jest takich, co ten świat opuszczają, nie wiedząc, po co tu przyszli, i mało się o to troszcząc. Nie postępujmy jak oni”.
 
Pokora nie jest łatwa
 

Przeszkodą w oddawaniu Jezusowi własnej nędzy jest fałszywa pokora, która nie pozwala człowiekowi stanąć w obliczu Boga takim, jakim się jest i uchwycić się Jego miłosierdzia. Prawdziwej pokorze towarzyszą nieomylne znaki jej autentyczności. Są to: wewnętrzna radość, pokój, cichość i moc.
 
Fałszywa pokora nie posiada żadnego z nich. Jej znakami są zniechęcenie, rezygnacja z podnoszenia się z upadków, nieustanny niepokój serca i brak przebaczenia sobie popełnionych błędów.
Cenne pouczenie na temat różnicy pomiędzy prawdziwą i fałszywą pokorą pozostawiła nam święta Teresa z Awili. „Pokora, choćby największa, nie sprawia w duszy niepokoju... Przeciwnie, przynosi jej pokój, słodycz i uciszenie.
 
Chociażby kto na widok grzechów swoich uznał jasno, że zasłużył na piekło, i smucił się, i poczytywał siebie za godnego wzgardy i obrzydzenia od wszystkich i ledwo śmiał błagać o miłosierdzie – ból ten jednak i smutek, jeśli im towarzyszy pokora prawdziwa, taką ma w sobie słodkość i ukojenie dla duszy, iż kto raz ich zakosztował, chciałby ich zawsze doznawać.
 
Żal więc za grzechy przy pokorze nie trwoży duszy, ani nie przeraża, przeciwnie, rozszerza ją i sposobną czyni do gorliwej służby Bożej”. Pokora fałszywa, pochodząca od złego ducha, „wtrąca duszę w odmęt niepokoju i trwogi, i wzburza ją całą, i gnębi ją niewypowiedzianym udręczeniem. I to miotanie się diabeł podaje nam za pokorę, abyśmy, uwierzywszy mu, stracili wszelką ufność w Bogu”.
 
W Chrystusie poznanie siebie, swej małości i nędzy, nie budzi trwogi i niepokoju, lecz niesie nadzieję i siłę do dalszej drogi. W Listach Nikodema Jan Dobraczyński wkłada w usta Jezusa ciekawe słowa, których nie znajdziemy w Ewangeliach. Pewnego dnia mówi On do Nikodema: „Daj mi swoje grzechy”. Słowa te nurtują serce bohatera przez długi czas. Nie pojmuje, co to znaczy oddać Zbawicielowi swój grzech.
 
Dopiero po śmierci Jezusa na krzyżu zrozumie, że być prawdziwie pokornym, to – między innymi – przebaczać sobie popełniony grzech, odrywać się od niego, a kierując swój wzrok ku Zmartwychwstałemu, zawierzyć Mu wszystko, co w nas niedoskonałe. W Nim wszelki grzech został pokonany.
 
Właściwością Bożej miłości jest nie tylko poszukiwanie i przywracanie do stanu pierwotnej miłości. Właściwością Jego miłości jest również proszenie: „Kochaj Mnie!”, „Przyjmij moje miłosierdzie, oddając Mi swoją nędzę!”. Czy można sobie wyobrazić większą miłość?
 
Jerzy Zieliński OCD  .
http://www.katolik.pl/nadzieja-dla-ludzkiej-nedzy,24532,416,cz.html

avatar użytkownika intix

24. Słowo Boże na dzis...


SŁOWO

***
a także:

On ich uzdrawiał

Środa, 7 stycznia 2015 roku
Mateusz 4,12-17.23-25

Gdy [Jezus] posłyszał, że Jan został uwięziony, usunął się do Galilei. Opuścił jednak Nazaret, przyszedł i osiadł w Kafarnaum nad jeziorem, na pograniczu Zabulona i Neftalego. Tak miało się spełnić słowo proroka Izajasza: Ziemia Zabulona i ziemia Neftalego. Droga morska, Zajordanie, Galilea pogan! Lud, który siedział w ciemności, ujrzał światło wielkie, i mieszkańcom cienistej krainy śmierci światło wzeszło. Odtąd począł Jezus nauczać i mówić: «Nawracajcie się, albowiem bliskie jest królestwo niebieskie». I obchodził Jezus całą Galileę, nauczając w tamtejszych synagogach, głosząc Ewangelię o królestwie i lecząc wszystkie choroby i wszelkie słabości wśród ludu. A wieść o Nim rozeszła się po całej Syrii. Przynoszono więc do Niego wszystkich cierpiących, których dręczyły rozmaite choroby i dolegliwości, opętanych, epileptyków i paralityków, a On ich uzdrawiał. I szły za Nim liczne tłumy z Galilei i z Dekapolu, z Jerozolimy, z Judei i z Zajordania.


Jan Chrzciciel został pozbawiony wolności. Jezus wie o tym, lecz nie podejmuje próby uwolnienia proroka. Oddala się z tego miejsca. Dokonuje wyboru tego, co lepsze. Większą niewolą człowieka jest grzech, niż ograniczenie jego zewnętrznej wolności. Tak rozumianym więźniom, trzeba głosić wolność, a uciśnionych odsyłać wolnymi (por. Łk 4,18). W wymiarze doczesnym walczymy o wolność człowieka; w wymiarze troski o zbawienie zajmujemy się wzywaniem do nawrócenia. Istotna w życiu człowieka jest jego wewnętrzna, duchowa wolność, polegająca na odejściu od zła, którym jest grzech, a zwróceniu się w stronę najwyższego dobra, którym jest Bóg. Patrząc na życie człowieka z perspektywy ziemi, zabiegamy o jego wolność zewnętrzną, o to, aby nie był poniżany w swojej ludzkiej godności. Postrzegając natomiast życie człowieka z perspektywy jego zbawienia, troszczymy się o to, aby poznał on Pana i przeżył nawrócenie. To właśnie czyni Jezus.

„…mieszkańcom cienistej krainy śmierci światło wzeszło”. Mateusz, posługując się tekstem z proroka Izajasza, mówi, że światłem, które rozjaśni życie siedzącym w ciemnościach, jest Mesjasz. Rozjaśnianie ciemności dokona się przez głoszenie Dobrej Nowiny. Zauważmy, czy słowo Boże, którego słuchamy, które czytamy w zaciszu swojego domu, rozjaśnia nam drogi, którymi prowadzi nas Jezus? Czy odczuwamy w sercu zachętę, aby porzucić to, co jest ciemnością, a przyoblec się w zbroję światła?

„Nawracajcie się, albowiem bliskie jest królestwo niebieskie”. Czym jest nawrócenie się? To nie tylko odrzucenie grzechu, lecz przede wszystkim wejście w głęboką, bliską, serdeczną relację z Bogiem. To zgoda, żeby Jezus odniósł zwycięstwo nade mną. Co Jezus proponuje tym, którzy się nawrócą? On będzie ich Panem, otrzymają nowe życie, staną się nowymi ludźmi. Nawrócenie się, oznacza równoczesne wejście do wspólnoty żyjącej w Królestwie Bożym. Jest to wspólnota ludzi wyzwolonych, w pełni wolnych, żyjących w Duchu i prawdzie. Są tymi, którzy doświadczają mocy pocieszenia i radości, których źródłem jest Bóg. Nie należą oni do świata, lecz do Boga, w Nim znajdują najgłębsze spełnienie wszystkich swoich potrzeb i pragnień.

„Szły za Nim liczne tłumy”. To ci wszyscy, którzy słuchali słowa Bożego, a także uwolnieni od wpływu złego ducha, uzdrowieni z paraliżu ciała, uzdrowieni z cierpień fizycznych i psychicznych. Aby nie powrócić do grzechu, do stanu duchowej i moralnej niewoli, podążali za Tym, który dał im nowe życie: nowe myślenie, nową wrażliwość, nową jakość rozumienia siebie, nowe potrzeby i pragnienia, które umiejscowiły ich we wspólnocie Królestwa Bożego, gdzie się miłością żyje. Potrzeba nam chodzić z Panem słuchając Jego Słowa, „zanurzając” swoje myśli, pragnienia, zamiary w Jego myślach, pragnieniach, zamiarach. Kiedy tak się stanie, odczujemy życie w prawdzie, która wyzwala. Czy w moim życiu to wszystko już się wydarza?

Ks. Józef Pierzchalski SAC
***
Bóg zapłać...

avatar użytkownika intix

25. Dar CZASU dobrze wykorzystać - Krzysztof Osuch SJ (2007)

To dobry moment (na początku roku), by zastanowić się nad znaczeniem danego nam czasu. Na Ziemi każdy człowiek otrzymuje ściśle określoną porcję czasu; zwykle bywa to kilkadziesiąt lat. Rodząc się wsiadamy do pociągu z biletem w jedną stronę. Nie da się wysiąść i innym pociągiem pojechać pod prąd minionego czasu. Można to uczynić tylko w wyobraźni przy pomocy pamięci, ale przeżyty czas już do nas nie powróci; nie da się przeżyć go jeszcze raz – inaczej.
Miniony czas trwa i powróci do nas, ale dopiero w wieczności, w Bogu. Natomiast dziś mamy do dyspozycji jedynie niewiadomą przyszłość, i chwilę obecną czy też chwile obecne – jedna po drugiej.



Zaczynamy kolejny rok naszego życia

Bezpowrotny upływ czasu skłania nas do zastanowienia się nad optymalnym wykorzystaniem czasu, który pozostał nam jeszcze do przeżycia na tej Ziemi… Jak wszystko, co ważne, tak i czas najlepiej jest widzieć oczyma Boga, oczyma Jezusa. W Ewangeliach znajdziemy wiele pouczeń na temat dobrego wykorzystania czasu życia. Jezus w związku z danym nam czasem zaleca m. in. postawę aktywności, służby, czuwania i modlitwy. Zapowiadając swoje powtórne przyjście na Ziemię, Jezus mówił:

    Uważajcie, czuwajcie, bo nie wiecie, kiedy czas ten nadejdzie. Bo rzecz ma się podobnie jak z człowiekiem, który udał się w podróż. Zostawił swój dom, powierzył swoim sługom staranie o wszystko, każdemu wyznaczył zajęcie, a odźwiernemu przykazał, żeby czuwał. Czuwajcie więc, bo nie wiecie, kiedy pan domu przyjdzie: z wieczora czy o północy, czy o pianiu kogutów, czy rankiem. By niespodzianie przyszedłszy, nie zastał was śpiących. Lecz co wam mówię, mówię wszystkim: Czuwajcie! (Mk 13, 33,-17).

   - Dzisiaj uwaga milionów ludzi skierowywana jest (i to nachalnie), od rana do wieczora, przede wszystkim na różne interesujące dziedziny kultury, na liczne życiowe zadania, na niezliczone produkty technicznej cywilizacji, a także na własne korzyści i użycie.
   - Jezus – kiedyś i dzisiaj – idzie pod prąd tych wszystkich sił, które chcą zamknąć człowieka w sobie samym i w doczesności. Jezus niestrudzenie przekierowuje nasze oczy i serca ku wieczności, ku miłosnemu Przymierzu z Ojcem i ku przyjaznym relacjom z naszymi bliźnimi.
   - Jezus nie lekceważy czasu. Przeciwnie, zna jego wielką wagę i rozstrzygający charakter ludzkich wyborów, dlatego poucza nas, jak dobrze wykorzystać czas w perspektywie wiecznego życia w Domu Ojca.

Subtelna rada Jezusa

Oto jedno z subtelnych (pozabiblijnych) pouczeń Jezusa na temat czasu:

    „Na Ziemi jesteście bogaczami, którzy nie znają swych bogactw: ten czas może wam kupić chwałę, miłość, wzrastającą znajomość Boga, zasługi i zasługi, ale ten czas tracicie” (Gabriela Bossis, On i ja, t. III nr 215).

Nierzadko czujemy się bardzo biedni i ubodzy. Całe lata gromadzimy różne rzeczy, różnoraką wiedzę i doświadczenia – i nic nie zaradza naszej biedzie; i tak pozostajemy radykalnie ubodzy, bo otchłań serca, stworzonego przez Boga i dla Boga, czeka na Boga samego! Świat mówi: czas to pieniądz. Trudno temu zaprzeczyć, jednak ani pieniądze, ani nabywane rzeczy nie czynią człowieka bogatym w pokój serca, w poczucie sensu życia i w trwałą radość.

   - Naprawdę stajemy się bogaci w podstawowe osobowe dobra wtedy, gdy w milczeniu i skupieniu wyostrzamy uwagę, by poznawać Chwałę Boga i Miłość Boga.
   - Czy my ludzie, radykalnie biedni (a jednocześnie po królewsku ubodzy), staniemy się w kolejnym roku życia bogaczami?
   - Czy ja przez lepsze wykorzystanie czasu „kupię sobie” więcej chwały, miłości, znajomości Boga, a także więcej zasług, które przejdą ze mną na drugą stronę?

W każdej dziedzinie życia i kultury ludzie gromadzą wiedzę, ujmują ją w podręczniki i poradniki, a potem ją przekazują. W życiu duchowym – czyli w naszej trosce o zażyłą przyjaźń z Bogiem i o życzliwe relacje z bliźnimi – też winniśmy sięgać po wiedzę i dobre rady. Oto jedna z takich rad. Jezus radzi (Gabrieli Bossis i nam), jak dobrze wykorzystywać czas, kojarząc ulotne chwile ze stąpaniem po schodach.

    „Na każdym stopniu schodów powiedz Mi, że z całego twego życia teraz jest chwila twojej największej wiary, największej nadziei, największej miłości. Trzeba wzrastać z chwili na chwilę i mówić Mi o tym” (Gabriela Bossis, On i ja, t. I nr 659).

Po schodach (choćby ich było w domu tylko kilka) chodzimy dość często. Jezus radzi, by chcieć tę prostą czynność chodzenia po schodach wykorzystać dla podtrzymywania i intensyfikowania dialogu miłości z Bogiem Ojcem. Oprócz … schodów są jeszcze obrazy, w kościołach i w naszych mieszkaniach. Ktoś namalował je (czy napisał) po to, by dla patrzących na nie były oknem w świat Boga.

   - Od nas, od naszej uważności, zależy, czy Bóg stanie się poprzez nie bardziej dla nas obecny i bliski. Podobnie jest z tyloma innymi, jeszcze większymi przejawami i znakami obecności Boga w naszej codzienności. Dzięki nim możemy coraz bardziej zaprzyjaźniać się z Bogiem.
   - Albo przeciwnie, zdadzą się one na niewiele, jeśli nie zechcemy ich zauważać i właściwie odczytywać.
   - W ogromnej mierze od nas zależy, czy w czasie rozpoczętego kolejnego roku życia będziemy Boga znajdywać łatwiej i częściej; i czy bardziej świadomie i mocniej będziemy doświadczać Jego Miłości do nas.

Słuchać Świętych i prosić ich o wstawiennictwo

W dziennikach duchowych świętych i mistyków znajdziemy sporo finezyjnych rad, które uczą nas, jak każdą ulotną chwilę danego nam czasu uczynić pełną zarówno własnej duchowej aktywności jak też pokornej pasywności, która otwiera nas na wielorakie działanie Boga. Tak, w naszej relacji do Boga jest miejsce i na naszą aktywność i na naszą bierność. Ktoś jednak musi nas upewnić, że jedno i drugie jest właściwe i potrzebne.

   - Jeśli matematyka, fizyka, astronomia, filozofia i inne nauki kryją w sobie tyle złożonej wiedzy, to czy, mówiąc ogólnie, w dziedzinie życia duchowego możemy poprzestawać na abecadle. Zapewne i tu potrzebujemy wiedzy całościowej i zrównoważonej, czyli takiej, która pobudza naszą aktywność i uczy prosić Boga i spodziewać się wszystkiego od Niego.

Oto jak prosto i konkretnie Jezus mówi o tym w On i ja do Gabrieli:

    „Jeden stopień więcej w miłości, jeden stopień więcej w nadziei i wierze, do tego nie jesteś zdolna sama z siebie. Oczekuj tego ode Mnie. Proś każdego dnia za pośrednictwem jego patrona. (…) A skoro jesteś moim dzieckiem, wysłucham cię. Dzieci rozwijają się stopniowo i to jest zupełnie naturalne. Miej cierpliwość dla twojej słabości” (ON i ja, t. II, nr 267).

W tych paru zdaniach można znaleźć wiele świata i uspokojenia, a także zachęty, by codziennie liczyć na wstawienniczą modlitwę patronów dnia. I Oni, i święte obrazy, i. ..schody są częścią naszej codzienności. Te i inne „rzeczy” mogą wzmacniać naszą pamięć o Bogu i doskonalić sztukę życia z pamięcią o Tym, co Najważniejsze.

Warto to przemodlić

Na koniec przytoczę słowa Jezusa, które mogą być dla nas dobrym drogowskazem na nadchodzące dni roku 2007. Mogą też upewnić nas, że Duch Jezusa także w naszych czasach nie przestaje mówić do Oblubienicy Kościoła; i że z Jego pouczeń i Miłości możemy czerpać oburącz, całymi garściami:

     „Nie niepokój się nigdy o nic, tylko obawiaj się Mnie obrazić. Wszystko jest w moim ręku, jestem Najpotężniejszy. Nie bój się kierować swą uwagę tylko na Mnie i moje sprawy. Przywołaj swą wyobraźnię, by szła tylko moją drogą. Ześrodkuj wszystko na Mnie. Niech twe zdolności będą ci posłuszne. Czerp z mojej siły. Ja czerpałem z niej na pustyni broniąc się przed głodem.

    Nie pozwalaj sobie na wybryki niezależności, ale mów Mi, że chcesz być moją służebnicą. A Ja ci odpowiem: Nie będę cię nazywał moją służebnicą, ale moją przyjaciółką. W ten sposób zbliżysz się do Mnie bardziej przez prosty wysiłek czystej i miłosnej intencji. Czy rozumiesz? Kocham cię i chcę cię mieć blisko: prawda, że skierujesz swoje ścieżki wprost do Mnie w wiernym przyzwyczajeniu?

    Dostrzeżesz, iż to jest proste, że twoja dusza stanie się bardziej radosną. I jak roślina, która żyje tylko światłem słońca, będziesz nieustannie szukała mego oblicza. 0, jaki to piękny duet, który tworzy jedną harmonię…

    Mój Ojciec słucha… niech wszelkie dzięki będą Mu oddane. O, moja droga córeczko, możesz wiele zrobić dla Jego Chwały w czasie, jaki ci pozostaje przed wiecznością. Ofiaruj się Mu często, jako posłuszne narzędzie. Wypowiedz Mu twe pragnienie, by Jego Wola spełniła się w tobie. Wypowiedz Mu twą niecierpliwość, by Jego Królestwo nadeszło. Jak dobre są życzenia dzieci! Bądź zupełnie szczera. Umocnij swą myśl w Jego Myśli. Czy nie jest ci tam dobrze? Czego mogłoby ci braknąć, kiedy żyjesz w Jego przyjaźni. O, ta niewzruszona radość Miłości Boga!”
(On i ja, t. II, nr 268).

o. Krzysztof Osuch SJ
Częstochowa, 1 stycznia 2007 AMDG et BVMH

http://osuch.sj.deon.pl/2015/01/03/k-osuch-sj-dar-czasu-dobrze-wykorzystac-nowy-rok/
***

> ON i ja - Gabriela Bossis

***
"Słuchać Świętych i prosić ich o wstawiennictwo"- o.Osuch

>Litania Narodu Polskiego

avatar użytkownika intix

26. Słowo Boże na dziś...


SŁOWO

a także:

Przyjął chrzest

Niedziela, 11 stycznia 2015 roku
>Chrzest Pański

Marek 1,6b-11



Jan nosił odzienie z sierści wielbłądziej i pas skórzany około bioder, a żywił się szarańczą i miodem leśnym. I tak głosił: «Idzie za mną mocniejszy ode mnie, a ja nie jestem godzien, aby się schylić i rozwiązać rzemyk u Jego sandałów. Ja chrzciłem was wodą, On zaś chrzcić was będzie Duchem Świętym». W owym czasie przyszedł Jezus z Nazaretu w Galilei i przyjął od Jana chrzest w Jordanie. W chwili gdy wychodził z wody, ujrzał rozwierające się niebo i Ducha jak gołębicę zstępującego na siebie. A z nieba odezwał się głos: «Tyś jest mój Syn umiłowany, w Tobie mam upodobanie».

Zanurzali się w wodzie, czyli w sile, nad którą panował jedynie Bóg; zanurzali się w źródle życia i środku umożliwiającym oczyszczenie. Tego człowiek potrzebuje: wewnętrznej siły, życia, które jest z Boga i nieustannego oczyszczania się, wyrażania całym swoim ciałem, całym swoim umysłem, całym swoim życie uwielbienia Temu, który mieszka w nim.

Woda oznaczała również śmierć. Zanurzenie się w niej, oznaczało zanurzenie się w śmierci. Inne jej znaczenie to błogosławieństwo, jakie ze sobą niosła. Z jednej strony była znakiem ładu, z drugiej zaś ucisku i chaosu. Czyż człowiekowi nie trzeba przejść przez ucisk i zagubienie, aby odnalazł się w życiu i błogosławieństwie? Zanurzenie w wodzie było odwróceniem chaosu i ucisku. Jezus zapowiada swoim chrztem początek odrodzenia wszystkiego w Nim. Zanurzenie się w Jordanie to tak, jak zanurzenie w otchłani.

Otworzyło się niebo, gdy Jezus stanął w rzece Jordan. Ojciec, w sposób materialny daje znać o tym, że raduje się swoim Synem. Zstępuje Duch Święty namaszczając Pana na Jego publiczną działalność. Jezus objawia swoją pokorę i prostotę. Taka postawa wyzwala w Ojcu potrzebę wyznania" Tyś jest mój Syn umiłowany". Najważniejsze słowa, jakie możemy usłyszeć z ust matki i ojca, człowieka, którego kochamy, ale przede wszystkim z ust Boga. One czynią od początku sensownym nasze życie, starania, naszą obecność na ziemi.

Miłości nie należy skrywać. Objawiana, wypowiadana słowem i gestami przynosi owoc. Świadomość bycia bliskim osobie, która nas kocha sprawia, że dane nam jest to, co możemy mówić. W miłości nie ma słów kłamliwych, udawanych, nieszczerych. Do miłości dojrzewamy tracąc z pola widzenia jako pierwsze, nasze osobiste potrzeby, pragnienia i namiętności.

Jezus jest namaszczony przez Ojca i Ducha Świętego. Może rozpocząć dzieło odczuwając miłosną bliskość Osób, z którymi dzieli wspólnotę Trójcy Świętej. Jezus wiedział, że jest Umiłowanym Synem. Istnieje potrzeba, na którą wskazuje nam Bóg Ojciec, przypominania dziecku, mówienia drugiej osobie, że jest kochaną. Nie wystarczy raz. Wyznania nie są pańszczyzną, którą należy odrabiać. Mówienie o miłości jest potrzebą tak wielką, jak oddychanie, jedzenie, picie, spanie, radowanie się. Gdy nie wyznajemy miłości, może to oznaczać, że nie czujemy się przez nikogo kochani, a tym samym sami nie kochamy.

Słuchając Boga Ojca, odnoszę do siebie Jego słowa: "Tyś jest mój Syn umiłowany". Może żaden człowiek nie powie mi tego, że mnie kocha. Jest Bóg, który mówi mi o tym nieustannie. "Musi" mi wystarczyć miłość Boża. W niej znajdziemy to wszystko, co jest tęsknotą za miłością matki i ojca, ludzi spotkanych "w drodze". Z czasem, idąc drogami wierności Panu odkryjemy, że Jego miłość naprawdę wystarcza. I jeszcze jedno. Jest ona tą, którą przez całe nasze życie naprawdę szukaliśmy. Była i jest tak blisko w naszym sercu.

Ks. Józef Pierzchalski SAC
***
a także:

>Chrzest Jezusa tak wiele dla nas znaczy!

***
Bóg zapłać...

avatar użytkownika intix

27. Skuteczność modlitwy - Ks. Edward Staniek

Jezus dość dokładnie wyjaśnił warunki skuteczności modlitwy prośby. Uczynił to w formie szerszej odpowiedzi na prośbę, z jaką zwrócili się do Niego uczniowie: Panie, naucz nas modlić się. Mistrz wówczas podał słowa Modlitwy Pańskiej. W dalszym pouczeniu podał przykład człowieka, który o północy puka do przyjaciela, prosząc go o pożyczenie chleba, ponieważ chciał nakarmić głodnego człowieka, który przybył do niego o tak niefortunnej porze. Przyjaciel początkowo nie miał zamiaru wstać i podać chleba, ale ze względu na natręctwo proszącego spełnił jego prośbę (p. Łk 11,5-8).
 
Jezus tym przykładem wzywa do natrętnej prośby o chleb, czyli o to, co jest konieczne do życia. Przykład stanowi komentarz do słów Modlitwy: Ojcze, naszego chleba powszedniego dawaj nam na każdy dzień. Wszystko, co nieodzownie potrzebne do życia na ziemi, można wyprosić u Boga, ale trzeba to czynić z wielką wytrwałością. Ta wytrwałość jest dowodem tego, w jakim stopniu zależy nam na otrzymaniu daru. Tu jest pierwsze sito modlitw w formie prośby, na którym odpada zdecydowana większość próśb. Brak wytrwałości dowodzi, że nam na otrzymaniu daru nie zależy.
 
Prośba winna być zharmonizowana z wolą Boga. Ten bowiem może mieć zupełnie inne plany i chce nas prowadzić inną drogą niż ta, jaką my chcemy wędrować. Jak nam już wiadomo, Bóg udziela darów wówczas, gdy pełnimy Jego wolę. Jeśli chcemy pełnić wolę swoją lub innych ludzi, zostawia nas samych. Często zaś modlitwa prośby jest naszą wolą, a nie Ojca niebieskiego i to jest kolejne sito, na którym zatrzymuje się wiele próśb. W samą Modlitwę Pańską są włączone słowa: Ojcze, bądź wola Twoja.
 
Dobrze wiadomo, że ilość zabawek, jakie dziecko posiada jest odwrotnie proporcjonalna do jego twórczości. Bóg o tym wie i dlatego nie chce udzielać darów, które niszczą inicjatywę dziecka. Stara zasada: "Do życia potrzeba niewiele i nie na długo", stanowi punkt wyjścia modlitwy prośby o rzeczy doczesne. Mądre dziecko zastanawia się często wiele dni nad tym, o co i kiedy poprosić ojca lub matkę. Podobnie jest z przyjacielem. Skierowana do niego prośba jest wyważona na aptekarskiej wadze. Jedna mało odpowiedzialna prośba może zniszczyć zaufanie, które jest fundamentem przyjaźni. Podobnie jest z modlitwą prośby.
 
Warto również zwrócić uwagę na to, że w przykładzie podanym przez Jezusa proszący ma na uwadze nie siebie, lecz głodnego przybysza. To jest prośba o chleb dla drugiego człowieka, a więc jest ona aktem prawdziwej miłości wobec niego. To miłość zmusiła do kołatania w drzwi przyjaciela z nadzieją, że ten nie odmówi i poda chleb konieczny do nakarmienia głodnego. Prośby o dary potrzebne innym są znacznie częściej wysłuchiwane.
 
Następnie Jezus zapewnia: Każdy bowiem, kto prosi otrzymuje; kto szuka znajduje; a kołaczącemu zostanie otworzone. Myliłby się jednak ten, kto uważa że Bóg jest od spełniania jego próśb i natychmiast, jak kelner, przyniesie na tacy to, co człowiek zamawia. Taki obraz Boga jest fałszywy, a niestety dziś częsty. Wielu ludzi obraża się, gdy po "zamówieniu u Boga" odpowiedniego dania, Ten natychmiast nie pojawia się przed nim z tacą. Często tak kończy się modlitwa prośby. Ludzie obrażeni odchodzą od Boga. Jezus natomiast jasno wskazuje na to, że Ojciec zawsze wysłuchuje, choć nie zawsze daje to, o co człowiek prosi. Daje natomiast Ducha Świętego. Słowa Jezusa są zaskakujące. Powołuje się na ziemskich ojców, którzy dają dzieciom to, o co one proszą. Jeśli więc wy, choć źli jesteście, umiecie dawać dobre dary swoim dzieciom, to o ileż bardziej Ojciec z nieba udzieli Ducha Świętego tym, którzy Go proszą.
 
Ojciec zatem słyszy każdą prośbę i zawsze na nią odpowiada. Nie podaje jednak na tacy daru, ale udziela Ducha Świętego proszącym, by Ten w imię miłości, jaką darzy człowieka i w imię odpowiedzialności za jego prawdziwe dobro wspomógł go w takiej mierze, w jakiej pomocy potrzebuje. Dar Ducha Świętego jest odpowiedzią na każdą modlitwę prośby.
 
Mechanizm jednak jest taki, że ten, kto prosi o ściśle określony dar nawet nie zatrzymuje się przy Duchu Świętym, bo mu się wydaje, że Go na nic nie potrzebuje. On prosił o rower, a zamiast niego Ojciec przyprowadził mu wspaniałego przyjaciela i mówi: zaplanujcie sobie życie razem. Wspaniały przyjaciel jest tysiące razy cenniejszy niż rower, ale syn odrzuca przyjaciela, bo on śni jedynie o rowerze.
 
Ile razy mimo usilnej naszej prośby nie otrzymujemy daru, o który prosimy, należy uważnie się zastanowić nad odpowiedzią Ojca, którą jest dar Ducha Świętego i z Nim należy porozmawiać na temat samego daru, na którym nam tak bardzo zależy. Przyjaźń z Duchem Świętym jest miliony razy cenniejsza niż jakikolwiek dar, o który prosimy.
 
Skuteczność modlitwy należy rozważyć w atmosferze dobrze funkcjonującego domu. Kochający ojciec zawsze ma na uwadze prawdziwe dobro dzieci, a dzieci doskonale o tym wiedzą, liczą więc nieustannie na to, że otrzymają nie to, co chcą, ani nie to, czego im bardzo potrzeba, lecz to, co jest dla nich dobre. Zaufanie do rodziców ustawia prośby kierowane do nich na stałym i pewnym fundamencie. Rodzice wiedzą, że prośba dziecka nie jest żądaniem, ale jest elementem ich wzajemnego zawierzenia. Dziecko gotowe jest na przyjęcie wyjaśnienia rodziców, dlaczego w danym momencie jego prośba nie zostanie zrealizowana. Odmowa nie jest żadną niespodzianką i nie podważa zaufania dziecka do rodziców. Ono bowiem wie, że wola rodziców jest dla niego najlepszą drogą, bo rodzicom zależy na jego prawdziwym dobru.
 
Dramat rodzinny zaczyna się wówczas, gdy dziecko jest nastawione na pełnienie woli swojej, a rodzice się na to zgadzają. Jeśli pomagają dziecku w pełnieniu jego woli, wprowadzają je na drogę bardzo niebezpieczną, drogę buntu, wówczas gdy wola dziecka nie zostanie spełniona. To w tych relacjach człowiek uczy się modlitwy prośby. Ona bowiem jest tkanką życia w kontakcie z rodzicami i Bogiem. Głodne dziecko podejdzie z talerzem do mamy i otrzyma to, co mama ma do podania. Podany talerz jest prośbą. Podziękuje za to, co otrzyma, a nie ma pretensji o to, że nie otrzymało swego smakołyku. To, które nie umie prosić przychodzi z żądaniem i robi sceny, a nawet awantury, dopóki nie otrzyma tego, co chce. Jeśli otrzyma, czyli mama spełni jego wolę, wyrządza dziecku i sobie krzywdę, bo wprowadza je na drogę pełnienia swojej woli, a nie Boga.
 
Łatwo dostrzec w tym porównaniu, że modlitwa łączy się nierozerwalnie z życiem. Ona jest życiem i życie człowieka wierzącego staje się modlitwą. Tam bowiem gdzie jest realizowana wola Ojca niebieskiego, doznaje On najwyższej czci.
 
Prośba o dary duchowe z reguły zostaje wysłuchana. Ponieważ jednak ich otrzymanie jest uzależnione od stopnia dojrzałości, należy się liczyć z długim czasem, w jakim Duch Święty czuwa nad procesem dorastania człowieka do danego daru. Do takich darów należy mądrość, mocna wiara, przyjaźń, prawdziwa miłość, łaska nawrócenia i dar modlitwy.
 
ks. Edward Staniek

avatar użytkownika intix

28. Słowo Boże na dziś...


SŁOWO

a także:

Milcz i wyjdź z niego!

Wtorek, 13 stycznia 2015 roku
> Św. Hilarego

Marek 1,21-28


Przyszli do Kafarnaum. Zaraz w szabat wszedł do synagogi i nauczał. Zdumiewali się Jego nauką: uczył ich bowiem jak ten, który ma władzę, a nie jak uczeni w Piśmie. Był właśnie w synagodze człowiek opętany przez ducha nieczystego. Zaczął on wołać: Czego chcesz od nas, Jezusie Nazarejczyku? Przyszedłeś nas zgubić. Wiem, kto jesteś: Święty Boży. Lecz Jezus rozkazał mu surowo: Milcz i wyjdź z niego! Wtedy duch nieczysty zaczął go targać i z głośnym krzykiem wyszedł z niego. A wszyscy się zdumieli, tak że jeden drugiego pytał: Co to jest? Nowa jakaś nauka z mocą. Nawet duchom nieczystym rozkazuje i są Mu posłuszne. I wnet rozeszła się wieść o Nim wszędzie po całej okolicznej krainie galilejskiej.

Nauczanie Jezusa demaskuje szatana. Słowa wypowiedziane w synagodze zmuszają do ujawnienia się złego ducha. Jezus nauczał z mocą, czyli z miłością, skutecznie. Na Jego słowo działo się to, co zamierzył. Miłość zmusza nienawiść do odsłonięcia się. Tym, między innymi, Jezus różni się od nauczycieli Pisma, że On miał władzę nad demonami, której rabini nie posiadali.

Szokujące jest to, że miejscem w którym Jezus spotyka demona jest instytucja religijna (synagoga). Było to miejsce modlitwy, czytania Biblii i jej wyjaśniania. Nie ma zatem miejsca do którego szatan nie miałby dostępu w naszym życiu. Tam gdzie jest człowiek, gdzie się modli, słucha i rozważa Słowo Boże jest Bóg, ale też jest i diabeł ze swoją interpretacją, propozycjami rozwiązań.

Zły duch odczuł emanującą z Jezusa moc Bożą. W opętanym było wielu duchów nieczystych. One wiedziały o niemożności skrzywdzenia człowieka, który znajdował się blisko Boga. Im bliżej jesteśmy naszego Pana, tym silniejszego kuszenia możemy doświadczać, absurdalne staje się to wszystko, co łączy się z życiem wiary, moralnością chrześcijańską, umartwieniem, wyrzeczeniem, zbawieniem człowieka.

Jezus nie prowadzi dialogu z szatanem. Niczego nie próbuje wyjaśniać, aby ten zrozumiał. Działanie Pana zmierza do wyrzucenia złego ducha z człowieka. Po to przyszedł, aby głosić Ewangelię, wyrzucać złe duchy i leczyć wszelkie choroby i wszelkie słabości. Nie może być miejsca w życiu człowieka wierzącego Bogu na dialog z duchem nieczystym. Małe kroki w jego stronę mogą zaowocować stawianiem wielkich kroków oddalających od posłuszeństwa Bogu.

Szatan jest duchem nieczystym. Odrzucając Boga, sprzeciwiając się Jemu, stał się nieczystym. Niesie on śmierć i może przekazać jedynie zło będąc samym złem. To on usiłuje wprowadzić nieczystość, czyli sprzeciwianie się Bogu, nieposłuszeństwo Jemu w życie religijne i moralne człowieka. Gdy pojawia się w nas nieczystość odczuwamy niechęć, dystansowanie się i rezygnację z wielbienia Boga. Poznajemy również że narasta w nas sprzeciw wobec zasad moralnych, a także częste usprawiedliwianie siebie z ich nie zachowania.

„Milcz i wyjdź z niego!” Jezus nie chce, aby szatan objawiał Jego obecność wśród ludzi. Stąd radykalny nakaz: „Milcz!” To Ojciec objawia Syna. Czyny, które Jezus będzie dokonywał i słowa przez Niego wypowiadane mają być wystarczającym znakiem i siłą do uwierzenia w to, że jest prawdziwym Człowiekiem i prawdziwym Bogiem.

Wychodzeniu złego ducha z człowieka opętanego towarzyszą wstrząsy jego ciała i krzyki demonów. Szatan opuszcza tego, którego usiłował przejąć w swoje posiadanie. Opętany przyszedł do synagogi pomimo zniewolenia przez ducha nieczystego. Bez względu na to co odczuwamy i jakie myśli nas wypełniają, powinniśmy przebywać w miejscu świętym. Tam objawia w sposób szczególny Bóg swoją moc wobec człowieka. To wyjątkowe miejsce w którym możemy zrozumieć działanie Jezusa i działanie ducha nieczystego, a ponadto doświadczyć Bożej mocy uwalniającej nas od osobowego zła. Przychodzi Jezus i duch nieczysty musi odejść. Tak objawia się nadejście Królestwa Bożego.

Ks. Józef Pierzchalski SAC
***
Bóg zapłać...

avatar użytkownika intix

29. Słowo Boże na dziś...


SŁOWO

a także:

Dotknął go

Czwartek, 15 stycznia 2015 roku
Marek 1,40-45

Wtedy przyszedł do Niego trędowaty i upadając na kolana, prosił Go: Jeśli chcesz, możesz mnie oczyścić. Zdjęty litością, wyciągnął rękę, dotknął go i rzekł do niego: Chcę, bądź oczyszczony!. Natychmiast trąd go opuścił i został oczyszczony. Jezus surowo mu przykazał i zaraz go odprawił, mówiąc mu: Uważaj, nikomu nic nie mów, ale idź pokaż się kapłanowi i złóż za swe oczyszczenie ofiarę, którą przepisał Mojżesz, na świadectwo dla nich. Lecz on po wyjściu zaczął wiele opowiadać i rozgłaszać to, co zaszło, tak że Jezus nie mógł już jawnie wejść do miasta, lecz przebywał w miejscach pustynnych. A ludzie zewsząd schodzili się do Niego.


Trędowaty w swojej nieczystości i odrzuceniu nieustannie kogoś szuka, komu mógłby siebie powierzyć z całym zaangażowaniem. Zobaczył swoją szansę powrotu do życia w czystości, "upadając na kolana" przed Jezusem. Zdobył się na odwagę przyjścia do Pana, choć było to zabronione przez prawo. Trędowaci mieszkali daleko od miast i wiosek. Byli zagrożeniem, więc ich izolowano. Chory człowiek nie tyle postanowił zlekceważyć zasady życia społecznego, lecz wiedziony wielką tęsknotą za czystością odważył się na krok w stronę Boga. Uznany za nieczystego, odtrącony przez ludzi, odczuł silną potrzebę do zmiany dotychczasowego stylu życia. Zobaczył Jezusa. Wiedział, że tylko On może mu pomóc. Stąd nieustępliwe wołanie, "Jeśli chcesz, możesz mnie oczyścić". Dostrzegamy radość Pana. Cieszy się odwagą trędowatego. Mężczyzna nie narzuca Jezusowi swojego rozwiązania, swoich marzeń o wolności, mówiąc "Musisz mnie oczyścić", lecz "Jeśli chcesz, możesz".

Czy zdobyłby się na powrót, gdyby nie wiedział, że jest ważny dla Boga, kochany przez Niego? Odczuł swoją niepotrzebność ze strony ludzi, lecz Pan nigdy mu nie powiedział, że z niego zrezygnował. Ukrywał się w jaskini. Nie ona, która była chłodna i wilgotna, przysparzała mu najwięcej cierpienia, lecz ta, którą nosił we własnym sercu. Więcej boli to, co wewnętrzne, niż to, co zewnętrzne. Zwlekanie z podjęciem właściwej decyzji czyni nasze wnętrze chłodnym, a nas samych nieprzystępnymi i nadmiernie wrażliwymi na wydarzenia wokół nas.

Czas powrotu do Boga to chwile, w których odkrywamy, że już nic więcej nie możemy stracić, natomiast wiele możemy otrzymać. Odczucie potrzeby powrotu jest równoznaczne z zapotrzebowaniem na łaskę Jezusa. Potrzebujemy Jego dotknięcia, które przekonywuje, że nadal jesteśmy Jego braćmi.

Wielu z nas sądzi, że potrafi o siebie zadbać. Nie potrzebują Boga, ani Kościoła, ani kapłana, ani sakramentów świętych. Brak potrzeby Boga jest życiem w jaskini zimnej, ciemnej i budzącej ciągły niepokój. Jest to sytuacja, w której nie odczuwamy nadziei zdolnej "nieść nas" przez życie. Tęsknota za powrotem do Boga jest spowodowana napełnianiem się tym, co napełnić nas nie zdoła. Świat daje nam odczuć, że traktuje nas jedynie jako osoby cielesne, kończące swoje życie na ziemi.

Nieczystość serca wprowadza nas w odczucie bycia gorszym, przeświadczenie o tym, że jesteśmy odrzuceni przez innych, a życie na marginesie społeczeństwa, rodziny, wspólnoty czy znajomych jest naszym przeznaczeniem. Jest w nas silna potrzeba człowieka, któremu moglibyśmy powierzyć naszą "bolesną tajemnicę". Powierzenie drugiemu tajemnic własnego serca i pozostanie niezależnym od niego, jest naszym ukrytym dążeniem. Nie możemy uzależniać się od tych, którzy znają nasze słabości. Będąc słabymi, mamy prawo do odczuwania szacunku i poruszania się w obszarze wolności, jaka jest dana człowiekowi przez Boga.

Powrót staje się koniecznością wraz z rozeznaniem, że tracimy kontrolę nad własnym życiem. Stajemy się zależnymi od przyjemności, które obiecują "niebo", a w rzeczywistości pozostaje nam odczucie pustki, samotności i rozpaczy. Usiłujemy imponować sobie oraz innym naszą wydajnością pracy, osiągnięciami. Tymczasem nie to daje poczucie spełnienia. Nie chcemy być odizolowanymi od piękna, spokojnego wpatrywania się w nie. Tęsknimy za słuchaniem ciszy, której wielu ludzi nie znosi, pędząc za tworzeniem własnej wielkości. Nie odczuwamy bliskości ani Boga, ani człowieka. Mówimy, że zależy nam na przyjaźni, a tymczasem nie jesteśmy do niej zdolni, ponieważ nie umiemy składać własnego życia w ręce innych, powierzać je z zaufaniem. Brakuje nam czasu na stałe związki. Nie czujemy się przez to kochani i komukolwiek potrzebni. Nie możemy potrzeby tej zaspokoić przelotną znajomością czy kilkuletnim zamieszkaniem z kimś.

Popularność, sukces, bogactwo nie wypełnią w nas tęsknego oczekiwania za moralnym i duchowym bogactwem. Czyż nie jesteśmy duchowo i moralnie upośledzeni w tym znaczeniu, że nie wiemy gdzie powinniśmy szukać duchowego uzdrowienia? Chcemy dla kogoś być ważni, znaczący, potrzebni. Odczuwamy niedosyt w spotkaniu z człowiekiem, nawet z przyjaciółmi.

Nasze cierpienie jest wołaniem do Boga, również wtedy, gdy nie jesteśmy tego świadomi. Wielu zapewne było trędowatych w jaskini i wokół niej, lecz jeden z nich zdobył się na wyjście w stronę Pana. Trzeba zdobyć się na samotne wyjście z jaskini, choćby nikt inny nie chciał z nami pójść. Nawet wtedy, gdy nam się wydaje, że nie ma nadziei na zmianę życia. Nawet wtedy, gdy jesteśmy w jaskini naszego upadku powinniśmy pamiętać, że Jezus jest w pobliżu. Gdy zatęsknisz za Panem, posłyszysz Jego kroki. To tęsknota, marzenia, których nie jest zdolna zniszczyć w człowieku nieczystość pozwala wychylić się z jaskini upadku i poczucia rezygnacji.

Przez bardzo wiele upokorzeń trzeba przejść, żeby zrozumieć, że nie można igrać w życiu z nieczystością. Upokorzenia są dojrzewaniem do pokornego spojrzenia przede wszystkim na siebie i na własne życie. Czystym może być ten, kto uczy się życia przez upokorzenia. Pojawia się niechęć do samego siebie, do Boga, do własnej natury, która nie chce przyjąć określonych kanonów postępowania. Trzeba przez to wszystko przejść, co jest ciemnością i pomimo tego tęsknić za Bogiem, a tym samym za życiem w czystości.

Wydawać by się mogło, że powrót do życia w czystości jest powodowany decyzją umysłu, który właściwie rozeznaje, co jest dobre, a co złe i podejmuje właściwy wybór. Powracamy do ludzkiej godności, jaką jest życie w czystości, czołgając się wewnętrznie, doznając równocześnie wielu porażek. Jedno jest w tym wszystkim ważne – konieczne staje się przekonanie, że Bóg udziela miłości, której szukam i która jest w stanie uspokoić i wypełnić moją tęsknotę. Czystość boli tak, jak nic innego w życiu nie boli. Jest ona wchodzeniem w bliskość Boga, a konkretnie rzecz ujmując, jest przyzwoleniem, aby Bóg przeniknął nasze życie, wszystkie jego obszary, szczególnie te, które nie zostały przez Niego dotychczas pocieszone uzdrowieniem. Obszary ludzkiego istnienia i działania niedotknięte przez Pana z tej racji, że stawiamy stanowczy opór Jego pojawieniu się w nich, doprowadza nas do nieczystości.

W jakimś momencie życia zauważamy, że mamy dość życia pozornego, udawanego, jakim jest życie w nieczystości. Czymś właściwym jest odczucie niechęci nie do siebie, lecz do takiego życia, w jakim się zanurzamy, a które obejmuje nas niepokojącym mrokiem. Żeby dostrzec problem własnej nieczystości, trzeba odczuć ból pojawiającego się w nas niepokoju, niedosytu i niespełnienia ze wszystkiego, kim jesteśmy i co robimy z naszym istnieniem.

Powracamy do Boga rozumianego między innymi jako życia w czystości, gdy poczujemy się bezpiecznie. Wraz z poczuciem bezpieczeństwa pojawia się w nas zdolność przyjmowania tego, co Bóg daje. Trzeba nam dorastać do tego, że bliskość Boga może nie pozbawiać nas poczucia bezpieczeństwa. Trwanie przy nim w tym stanie poprowadzi nas do odpoczynku w sercu. Niepokój serca jest stanem skłaniającym nas do ucieczki z domu Ojca.

Jest pewną "prawidłowością" nasze oddalanie się od Boga. Czymś, zatem koniecznym staje się powracanie do Niego. Odejście jest zapomnieniem, nie pamiętaniem o miłości. Moje serce znajduje dla siebie inne źródło przyjmowania pocieszenia. Powrót do Boga jest zmaganiem rozłożonym na całe nasze życie. Choćby nasze pobudki nie były czyste, szlachetne, nadprzyrodzone. Bóg przyjmuje mnie z taką motywacją powrotu, na jaką mnie teraz stać. Nie należy oczekiwać od siebie, że wraz z powrotem do Boga, zobaczymy nasze "czyste serce". Dobrą motywacją do powrotu jest odczuwanie pustki i brak odczuwania szczęścia, spełniania się.

Żeby powrócić do tego, co dobre, trzeba zaakceptować, że do tej pory nasze życie było z różnych przyczyn pogmatwane. Nie należy oburzać się na jakość przeżywania przez nas wydarzeń przeszłości, lecz przyjąć je w takim kształcie, w jakim były one przeżywane. Brak zgody na przeszłość uniemożliwia powrót do tego, co tego, co jest życiem i zmartwychwstaniem. Zgoda na bolesne wydarzenia przeszłości jest sposobem na uwolnienie się od niemocy.

Problemy z czystością są szansą na odrodzenie własnej wiary. Można powrócić do Boga, choć w takiej sytuacji bycia zdominowanym przez namiętność pojawia się odczucie zmęczenia, bezsensu i pragnienie odizolowania od Boga i ludzi.

Ks. Józef Pierzchalski SAC
***
Bóg zapłać...

avatar użytkownika intix

30. Słowo Boże na dziś...


SŁOWO

a także:

Wstań, weź swoje łoże i chodź

Gdy po pewnym czasie wrócił do Kafarnaum, posłyszeli, że jest w domu. Zebrało się tyle ludzi, że nawet przed drzwiami nie było miejsca, a On głosił im naukę. Wtem przyszli do Niego z paralitykiem, którego niosło czterech. Nie mogąc z powodu tłumu przynieść go do Niego, odkryli dach nad miejscem, gdzie Jezus się znajdował, i przez otwór spuścili łoże, na którym leżał paralityk. Jezus, widząc ich wiarę, rzekł do paralityka: "Synu, odpuszczają ci się twoje grzechy". A siedziało tam kilku uczonych w Piśmie, którzy myśleli w sercach swoich: "Czemu On tak mówi? On bluźni. Któż może odpuszczać grzechy, oprócz jednego Boga?" Jezus poznał zaraz w swym duchu, że tak myślą, i rzekł do nich: "Czemu nurtują te myśli w waszych sercach? Cóż jest łatwiej: powiedzieć do paralityka: Odpuszczają ci się twoje grzechy, czy też powiedzieć: Wstań, weź swoje łoże i chodź? Otóż, żebyście wiedzieli, iż Syn Człowieczy ma na ziemi władzę odpuszczania grzechów – rzekł do paralityka: Mówię ci: Wstań, weź swoje łoże i idź do domu!". On wstał, wziął zaraz swoje łoże i wyszedł na oczach wszystkich. Zdumieli się wszyscy i wielbili Boga mówiąc: "Jeszcze nigdy nie widzieliśmy czegoś podobnego".


Jezus nie słyszy wyznania grzechów paralityka. Nic nie wskazuje na to, że chory wyznał je i żałował. Podstawą do ich odpuszczenia jest ufność, jaką nosili w sercu czterej mężczyźni, którzy przynieśli chorego. Jezus ją dostrzegł. Ufność czyni ludzi pięknymi wewnętrznie, ale to emanuje również na zewnątrz. Ludzie piękni są odważni, mężni, wiedzą, czego chcą i realizują to, co jest najważniejsze. Człowiek o sercu ufnym, jest człowiekiem czystym, czyli wolnym od udawania, tworzenia pozorów, wokół własnej osoby. To człowiek prawdziwy, o którym możemy powiedzieć, "co w sercu, to i na twarzy".

Nikt nie protestował, gdy oni demontowali dach. Oni sami nie mieli żadnych wątpliwości, że człowiekowi, który sam sobie pomóc nie może, trzeba przyjść z pomocą. Stali się jego nogami i rękami. Odczuwali jego pragnienia serca. Ważne jest to, abyśmy mieli piękne pragnienia, a wówczas znajdzie się ktoś, kto nasz bezwład poniesie przed Jezusa.

Grzech paraliżuje fizycznie, psychicznie, duchowo. Jesteśmy zagubieni. Tracimy z pola widzenia to, co najważniejsze. Zajmujemy się wówczas wielością spraw, aby uzyskać pocieszenie na zniesmaczenie spowodowane grzechem. Wierzymy a zarazem niedowierzamy Bogu. Będąc sparaliżowani przez grzech, żyjemy w jakimś swoistym rozkroku. Nie możemy mieć wszystkiego. Trudno nam się zdecydować na to, co proponuje Bóg. Chcemy się wyrwać z macek grzechu, z dominacji namiętności i z bólem serca zauważamy, że nie potrafimy, jesteśmy bezradni.

Ludzie piękni dostrzegają bezradność i bezsilność słabych. Są one objawieniem tej pokory i prostoty, jaka jest w grzeszniku. Grzech nie deprawuje człowieka "do końca". Bezradność i bezsilność trzeba zanieść "i położyć" przed Jezusem. Dzięki takim postawom możemy odnaleźć się przed Nim i odzyskać zdrowie. Jezus nie oczekuje od paralityka czegoś, na co go nie stać. Patrzy na tych, którzy go przynieśli i są mocni ufnością.

Uwolniony od grzechów może wstać i pójść do domu. Przez uwolnienie z grzechów odzyskujemy wstęp do domu. Jest tak, że przebywanie z rodziną, najbliższymi w stanie grzechu sprawia, że nie czujemy się u siebie. Przebywanie z nimi nie cieszy. Nasze życie przygnębia nas. Uwolnienie z grzechów, to odzyskanie domu, radości, swojego miejsca przed Jezusem.

Ks. Józef Pierzchalski SAC
***
a także:

> Rozgrzeszony i uzdrowiony

***
Bóg zapłać...

avatar użytkownika intix

31. Przed oczy Twoje, Panie...

Przed oczy Twoje, Panie, winy nasze składamy
a karanie, które za nie odnosim, przyrównywamy.
Jeżeli uważamy złości, któreśmy popełnili,
mniéj daleko cierpimy, niżeśmy zasłużyli.
Cięższe to jest, do czego znamy się być winnymi;
a lżejsze to, co ponosimy.
Karę za grzechy dobrze czujemy,
a przecie grzeszyć poprzestać nie chcemy.
W pośród plag Twoich niedołężność nasza wielce truchleje,
wszakże w nieprawości żadna się odmiana nie dzieje.
Umysł utrapieniem srodze ściśniony
a upór w złém trwa nieporuszony.
Życie w uciskach prawie ustaje,
złych jednak nałogów swoich nie przestaje.
Jeżeli nawrócenia łaskawie czekasz, my się nie poprawujemy.
jeżeli się sprawiedliwie mścisz, wytrwać nie możemy.
Wyznawamy z płaczem w karaniu, czegośmy się dopuszczali
a po nawiedzeniu zapominamy, czegośmy dopiero płakali.
Gdy miecz Twój na nas podniesiony trzymasz, siłać obiecujemy
a skoro go spuścisz, obietnic wykonać nie chcemy.
Kiedy nas karzesz, prosimy, abyś się zmiłował
a gdy przestaniesz, pobudzamy Cię znowu, abyś nam nie folgował.
Oto nas masz korzących się Tobie, Wszechmogoący Boże!
Wiemy, iż jeżeli miłosierdzie nie opuści, sprawiedliwość słusznie nas zagubić może.
Racz nam tedy dać tego, o co żebrzemy, lubośmy nie zasłużyli,
Któryś nas z niczego stworzył, abyśmy Cię prosili.

"...Racz nam dopomóc łaską Swoją, by naród się odrodził, i racz nam dać – zmartwychwstanie!..."

Chwała Ojcu i Synowi, i Duchowi Świętemu,
Jak była na początku, teraz i zawsze, i przez wszystkie wieki.
Amen.

***
Amen.

***
"Przed oczy Twoje, Panie..."
Pieśń-suplikacja. Autor - papież Urban VIII (1623-1644)
______________________________________________
...Racz nam dopomóc łaską Swoją, by naród się odrodził, i racz nam dać – zmartwychwstanie!
Cytat z >Kazania... gorąco polecam...

avatar użytkownika intix

32. Słowo Boże na dziś...


SŁOWO

a także:

On wstał i poszedł za Nim

Sobota, 17 stycznia 2015 roku
>Wspomnienie św. Antoniego, opata

Marek 2,13-17

Potem wyszedł znowu nad jezioro. Cały lud przychodził do Niego, a On go nauczał. A przechodząc, ujrzał Lewiego, syna Alfeusza, siedzącego w komorze celnej, i rzekł do niego: Pójdź za Mną!. On wstał i poszedł za Nim. Gdy Jezus siedział w jego domu przy stole, wielu celników i grzeszników siedziało razem z Jezusem i Jego uczniami. Było bowiem wielu, którzy szli za Nim. Niektórzy uczeni w Piśmie, spośród faryzeuszów, widząc, że je z grzesznikami i celnikami, mówili do Jego uczniów: Czemu On je i pije z celnikami i grzesznikami? Jezus usłyszał to i rzekł do nich: Nie potrzebują lekarza zdrowi, lecz ci, którzy się źle mają. Nie przyszedłem powołać sprawiedliwych, ale grzeszników.


Jezus powołuje wyłącznie grzeszników, osoby świadome słabości i nędzy, które chcą z Nim chodzić. Nie ma w Jego wspólnocie ludzi doskonałych. Nie można blisko Niego spotkać pragnących własnej doskonałości życia, lecz tych, którzy patrzą na Niego, słuchają w zamyśleniu Jego słowa i idą tam, gdzie On podąża. Grzesznik odkrywa w sobie pragnienie pójścia za Panem, ten zaś, który nie uznaje swojej grzeszności, nie będzie chodził z Nim, nie będzie z Nim jadł i pił. Tylko grzesznicy tęskniący za niebem stanowią wspólnotę Jego uczniów.

Nasze życie ulega przemianie wtedy, kiedy chodzimy z Panem. Wszystko, co czynimy, dokonujemy ze świadomością Jego obecności, Jego bliskości. To jest chodzenie w Jego obecności. Grzesznik to człowiek w drodze za Bogiem. Chodzenie z Nim przemienia nasze ludzkie myśli i pragnienia. Nie można już myśleć po staremu, ponieważ On proponuje słowa, którym nie można się oprzeć, ponieważ od niepokoju prowadzą w stronę pokoju, od smutku wiodą do radości, od nienawiści w stronę miłości.

W drodze, w doświadczeniach życia ujawnia się nasza moc i niemoc, wiara i niewiara. To wszystko przeżywamy z Bogiem mówiąc Mu o tym, co dokonuje się w nas i z nami. Naprawdę żyjemy z kimś wtedy, kiedy dokonuje się szczera wymiana myśli i odczuć. Tak tworzy się głęboka więź, zależność i miłość.

Jezus nie szuka ludzi mających świadomość bycia sprawiedliwymi, uczciwymi, czystymi, pobożnymi, prawdziwymi. Szuka takich, którzy się pogubili, są tego głęboko świadomi ale nie wiedzą w jaki sposób powrócić, czy mają jeszcze szansę, czy nadzieja obejmuje także ich życie.

Do Lewiego nie trzeba było wiele mówić. Tęsknota za zmianą była tym, czym żył. „Pójdź za Mną” zrozumiał jako szansę na realizację swoich wewnętrznych marzeń, poruszeń serca. Nie spełniał się w tym, co posiadał. Pragnął być wziętym, prowadzonym i zależnym. „Pójdź za Mną” to odpowiedź na to, co najgłębsze i najsilniejsze w człowieku zmęczonym pozornym życiem, funkcjonowaniem „z dnia na dzień”.

„Pójdź za Mną”, to przynaglenie do powstania: „On wstał i poszedł za Nim”. Jedyną drogą zagubionego, który pozwolił uwieść się doczesności, jest „chodzenie z Jezusem”. „Pójdź za Mną” oznacza: „zostaw to, co czyniło cię człowiekiem bez drogi, bez domu, bez celu, bez radości…” Trzeba zostawić ten wymiar doczesności, która przeszkadza iść w stronę wieczności.

Ks. Józef Pierzchalski SAC
***
Bóg zapłać...


avatar użytkownika intix

33. Słowo Boże na dziś...


SŁOWO

a także:

Oto Baranek Boży

Niedziela, 18 stycznia 2015 roku
II Niedziela Zwykła
Jan 1,35-42

Nazajutrz Jan znowu stał w tym miejscu wraz z dwoma swoimi uczniami i gdy zobaczył przechodzącego Jezusa, rzekł: «Oto Baranek Boży». Dwaj uczniowie usłyszeli, jak mówił, i poszli za Jezusem. Jezus zaś odwróciwszy się i ujrzawszy, że oni idą za Nim, rzekł do nich: «Czego szukacie?» Oni powiedzieli do Niego: «Rabbi! – to znaczy: Nauczycielu – gdzie mieszkasz?» Odpowiedział im: «Chodźcie, a zobaczycie». Poszli więc i zobaczyli, gdzie mieszka, i tego dnia pozostali u Niego. Było to około godziny dziesiątej. Jednym z dwóch, którzy to usłyszeli od Jana i poszli za Nim, był Andrzej, brat Szymona Piotra. Ten spotkał najpierw swego brata i rzekł do niego: «Znaleźliśmy Mesjasza» – to znaczy: Chrystusa. I przyprowadził go do Jezusa. A Jezus wejrzawszy na niego rzekł: «Ty jesteś Szymon, syn Jana, ty będziesz nazywał się Kefas» – to znaczy: Piotr.

Jan poznaje Mesjasza. Poznaje tego, którego kochał, zanim Go zobaczył. Wiedział, dlaczego zajmował się udzielaniem chrztu i nawoływaniem do pokuty. Jego rola sprowadzała się do poruszenia, pobudzenia ludzkich umysłów i serc. A potem przyszedł ten moment, gdy nad Jordan przyszedł Jezus. Jan wpatruje się w Niego. Jest poruszony. Jego serce poznaje. Tylko w taki sposób można poznać Jezusa. Odczuwa potrzebę wyrażenia swojej radości i wiary. Zawsze radość, do jakiej pobudza widzenie Jezusa, idzie w parze z wiarą, a wiara z radością.

Wyznanie wiary otwiera serca dwóch uczniów Jana. Są głęboko poruszeni odkryciem ich nauczyciela. Co odczuwali w takiej chwili? Jakie myśli tłumnie przepływały w ich umysłach? Słowa Jana, były jakby dla nich początkiem "nowego powołania", "nowego wezwania". "Patrzcie", mówi Jan. To brzmi tak, jakby przynaglał do pójścia za Jezusem. Jakby chciał powiedzieć, "Mój czas się kończy. Moja i wasza tęsknota, moje i wasze pragnienia może spełnić tylko Jezus, idźcie za Nim!"

Patrzenie na Jezusa jest równoznaczne z chodzeniem za Nim w swoim sercu. Kto nie patrzy na Pana, nie idzie z Nim. Stąd kontemplacja jest rozeznawaniem tego, gdzie idzie, co robi, jak reaguje, co przeżywa Jezus. Nie można być z Nim, nie wpatrując się w Niego. Na kogo lub, na co patrzę, pociąga mnie ku sobie, zajmuje myśli, pociesza serce, budzi potrzeby i oczekiwania. Uczniowie poszli za Jezusem, ponieważ zobaczyli Jezusa. Na ten widok, na to doświadczenie czekało ich serce.

"Jan "traci dwóch uczniów. Nie jesteśmy na zawsze z tym samym mistrzem, nauczycielem, przewodnikiem. Rozwój duchowy człowieka łączy się z przechodzeniem od jednego mistrza do drugiego. Poznajemy, że potrzebujemy czegoś więcej, niż to, co mógł nam zaproponować dotychczasowy kierownik duchowy. Rozbudzone przez Boga serce wzrasta w pragnieniach.

Jest taki czas, że pozostawiamy człowieka, a potrzebujemy jedynie nasłuchiwania Jezusa. Przechodzimy od człowieka do Boga; od małych potrzeb i pragnień do wielkich, przez które odnajdujemy się w Bogu.

Trzeba powracać często do Jezusowego pytania, "Czego szukacie?" Za czym tęskni wasze serce? Dlaczego idziesz za Bogiem? Czego od Niego chcesz? Czy chodzi Ci o Jego dary, czy o Niego samego? Czego się spodziewasz? Jakie są twoje oczekiwania? Co jesteś w stanie zostawić, ze względu na Jezusa; co mógłbyś jeszcze stracić?

Piękna jest odpowiedź dwóch uczniów. Nie posiadali odpowiedzi z pułapu wiary, potrzeb duchowych. Pragnęli zobaczyć miejsce, w którym mieszka Jezus. Chcieli z Nim być. Potrzebowali Jego bliskości. W taki sposób człowiek staje się uczniem Boga – jest blisko Niego. Być blisko, to patrzeć na Pana, słuchać Go, odczuwać sercem Jego słowa, być "całym" w spotkaniu.

Jan oddaje Jezusowi swoich uczniów. On ich przygotował do odejścia od siebie, a pójścia za Mesjaszem. Nie mógł ich zatrzymać dla siebie. Dobry mistrz wprowadza swojego ucznia w doświadczenie wolności, w mądrą samodzielność, w zdolność odejścia od tego, od którego wiele się nauczył. Mistrz, wychowawca, rodzic, kapłan, siostra, przyjaciel – nie uzależnia od siebie.

Wszystko, co Jan czynił, było otwieraniem się na tracenie. Przez nie wchodził w doświadczenie wolności, w zdolność wypełnienia misji, której niezwykłym zwieńczeniem stało się męczeństwo

Ks. Józef Pierzchalski SAC
***
a także:

>Lectio Divina na II Niedzielę Zwykłą (B) – On stwarza na nowo
>Jezus potrzebuje pomocy, II Niedziela Zwykła B

***
Bóg zapłać...

avatar użytkownika intix

35. Jesteśmy współodpowiedzialni za świat

Troska o rzeczywistość stworzoną jest obowiązkiem chrześcijan – powiedział Ojciec Święty podczas porannej Mszy św. w Domu Świętej Marty. Zaznaczył, że w Jezusie dokonało się nowe stworzenie i oznacza ono dla Jego uczniów pojednanie się z Trójjedynym Bogiem.

Wychodząc z pierwszego dzisiejszego czytania liturgicznego (Rdz 1,1-19) – opisu pierwszych czterech dni stworzenia, Ojciec Święty zaznaczył, że Bóg stwarza wszechświat, ale go nie kończy, wspierając nieustannie to, co stworzył – podaje Katolicka Agencja Informacyjna.

Komentując natomiast dzisiejszą Ewangelię (Mk 6,53-56), ukazującą Jezusa leczącego tłumy, wskazał, że Pan stwarza na nowo to, co zostało zniszczone przez grzech. Podkreślił, że to drugie stworzenie jest bardziej cudowne od pierwszego. Franciszek dodał, że jest także inne dzieło: wytrwanie w wierze, a dokonuje tego Duch Święty.

Zastanawiając się nad tym, jaka powinna być odpowiedź człowieka na dokonywane przez Boga z Miłości dzieło stworzenia, Papież wskazał na postawę odpowiedzialności, aby ziemia się rozwijała, przynosiła owoce. Oznacza ona ochronę świata stworzonego i rozwijanie go zgodnie z rządzącymi nim prawami, jesteśmy bowiem panami rzeczywistości stworzonej, a nie jej właścicielami, nie możemy jej zawłaszczyć dla siebie.

Papież dodał, że troska o środowisko naturalne nie jest jedynie domeną „zielonych”, ale powinna być traktowana jako odpowiedzialność chrześcijan. – Chrześcijanin, który nie strzeże stworzenia, który nie dba o jego rozwój, to chrześcijanin, którego nie obchodzi Boże dzieło, to dzieło zrodzone z Miłości Boga względem nas – stwierdził Franciszek.

Następnie Ojciec Święty postawił pytanie o to, jak odpowiadamy na drugie stworzenie. Przypomniał słowa św. Pawła, który nas prosił „pojednajcie się z Bogiem!” (2 Kor 5,20). Zaznaczył, że chodzi tutaj o pojednanie wewnętrzne i wspólnotowe. Jest ono dziełem Chrystusa. Nawiązując do słów Apostoła Narodów (Ef 4,30), Papież zachęcił, byśmy nie zasmucali Ducha Świętego, który jest w nas i w nas działa.

Przypomniał, że zarówno stworzenie, jak i nowe stworzenie jest dziełem całej Trójcy Świętej: Ojca, Syna i Ducha Świętego. Naszą odpowiedzią powinna być troska o rzeczywistość stworzoną i rozwijanie jej, pojednanie każdego dnia z Bogiem w Jezusie Chrystusie i nie zasmucanie Ducha Świętego, gościa naszych serc, który nam towarzyszy i sprawia nasz rozwój.

– Niech Pan da nam łaskę zrozumienia, że to On działa, a także łaskę właściwej odpowiedzi na to Dzieło Miłości – zakończył swoją homilię Franciszek.

MPA
http://www.naszdziennik.pl/wiara-stolica-apostolska/127879,jestesmy-wspo...