Litania Narodu Polskiego

avatar użytkownika Maryla

Od dziś zapraszamy Państwa do szczególnej modlitwy i medytacji – Litanii Narodu Polskiego. W uroczystość Matki Bożej Częstochowskiej tego roku Litania otrzymała imprimatur ks. kard. Stanisława Dziwisza dla uwspółcześnionej wersji. Znajdziemy w niej świętych i błogosławionych, którzy do tego czasu zostali wyniesieni na ołtarze, a wśród nich św. Jana Pawła II. Papież, który sam codziennie modlił się tą modlitwą, dziś, już jako patron, trafia do grona świętych polskich orędowników. Uaktualnioną wersję Litanii przygotował o. Szczepan Praśkiewicz OCD.

 

zdjecie

Obraz beatyfikacyjny 108 męczenników II wojny światowej ogłoszonych błogosławionymi przez Ojca Świętego Jana Pawła II 13 czerwca 1999 r. w Warszawie. Zdjęcie: arch./ -

Litania Polaków

Dzień 1 września jest dla każdego Polaka dniem szczególnym – nie tylko kolejną rocznicą wybuchu II wojny światowej oraz utraty niedawno odzyskanej Niepodległości – ale dniem modlitwy za Ojczyznę. Modlitwa ta rodzi się ze świadomości, jak łatwo jest utracić wolność, stracić dom, bliskich, przyszłość, a nawet nadzieję. 75 lat temu zostaliśmy zdradziecko zaatakowani przez dwa, od wieków zwalczające nas mocarstwa: Niemcy i Rosję. Zostaliśmy sami, gdyż nikt nam nie pomógł, a sprzymierzeńcy zostawili na pastwę wielokroć silniejszego nieprzyjaciela. 1 września 1939 r. zaczął się kolejny, pięćdziesięcioletni okres niewoli i mordowania polskiego ducha. My, Polacy, wiemy, co znaczy być zdradzonym, oszukanym, prześladowanym, wiemy, ile wart jest własny dom, polska ziemia, rodzina, dzieci. Nasi przodkowie zapłacili za te wartości wielką cenę krwi, łez i potu. Ale obok tych wielkich cierpień, których nie oszczędzono Polakom, znamy również, co znaczy „łaska Boża”, jaka jest wierność Boga i Jego Miłość oraz Kto jest Królową Polski. Wierzymy też w cuda – dla Boga bowiem nie ma nic niemożliwego.

W tym dniu chcielibyśmy zaprosić Polaków do szczególnej modlitwy i medytacji – Litanii Narodu Polskiego. Prowadzi nas ona przez ponadtysiącletnią historię naszego Narodu, przez chwile trudne i szczęśliwe, ale zawsze z Bogiem i Jego oraz naszą Matką. Litania ta jest jak wielka procesja przez wieki i ziemie. Wśród wielu postaci, wezwań, błagań i próśb słyszymy i widzimy to, co w Polsce najpiękniejsze i najszlachetniejsze: cały zastęp świętych i błogosławionych, wielkich patriotów, walecznych obrońców i ofiarników. W każdym wezwaniu tej Litanii słyszymy naukę, napomnienie, przestrogę czy błaganie – wtedy i dziś aktualne.

Modlitwę tę odnalazł i wyciągnął z zapomnienia prof. Gabriel Turowski. Jej pierwotny tekst z 1915 roku, ułożony przez ks. bp. Władysława Bandurskiego, z okresu wielkich nadziei i modlitw na odzyskanie wolności, uzupełnił oraz zaniósł do leżącego w szpitalu po zamachu Ojca Świętego Jana Pawła II. Szybko Litania stała się sztandarem Polaków, znów walczących o niepodległość. Kserowana, rozprowadzana wśród rodaków przybywających w pielgrzymkach do Rzymu, stała się nieodzownym elementem Mszy św. i modlitw za Ojczyznę w trudnych latach 80.

Od 1981 roku, kiedy Litania towarzyszyła walce o Polskę, w miesiącach stanu wojennego, śmierci wielu Polaków i polskich kapłanów, możemy cieszyć się nowymi świętymi i błogosławionymi: przede wszystkim św. Janem Pawłem II, bł. ks. Jerzym Popiełuszką. Możemy też modlić się o wyniesienie do chwały ołtarzy kolejnych wielkich patriotów i synów kościoła: Prymasa Stefana Wyszyńskiego i Prymasa Augusta Hlonda.

Wciąż zamiast spokoju i radości w polskich sercach więcej jest troski, niepokoju czy lęku. Mamy liczne powody, by niepokoić się o przyszłość naszej Ojczyzny, naszych rodzin i młodego pokolenia. Dzisiejsza Polska jest krajem gigantycznie zadłużonym, ze skorumpowaną władzą i słabą armią, niezdolną, by nas obronić. W naszej Ojczyźnie nie chroni się rodziny, nie otacza się opieką matek w stanie błogosławionym, nie wspiera się rodzin wielodzietnych, nie wychowuje się dzieci, tak by ochronić je „przed bezbożnością i zepsuciem”, nie szanuje się i nie pomaga starszym i chorym. To, co jest nadzieją na nasze jutro: polskie dzieci, wydaje się na pastwę kosmopolitycznych ideologii, które promują wynaturzone zachowania, uczą konsumpcji i materializmu oraz skutecznie „chronią” przed zetknięciem się z wiarą w Boga czy wychowaniem do miłości Ojczyzny. Polacy są dziś podzieleni i wzajemnie poróżnieni, wielu zostało usidlonych i sprowadzonych na manowce. Jednak to, co jest najtragiczniejsze, to fakt, że bardzo wielu naszych braci i sióstr odwróciło się od Boga, uznając, że mogą żyć bez Niego, Jego pomocy i łaski, bez Jego błogosławieństwa.

Nie są to jedyne troski polskiego serca: kilkaset kilometrów od naszej granicy toczy się dziś wojna, której zasięgu i skutków nie jesteśmy w stanie przewidzieć. W naszych zaś domach doświadczamy coraz mniej wolności i niezależności, a ciężary, które każe nam się dźwigać, nasuwają pytanie, czy to jeszcze wolna Polska?

Wszystkie te sprawy przerastają głowę i siły jednego człowieka, a nawet całego społeczeństwa. Jedyną naszą nadzieją jest nasza ufność w Bogu i Matce Bożej. Tylko Bóg jest mocny i miłosierny, tylko On może uczynić cud. Dlatego chcemy prosić wszystkich Polaków, wszystkich, którzy nie usunęli jeszcze Boga ze swojego serca, wszystkich, którzy mogą się jeszcze zjednoczyć w wołaniu: módlmy się za Polskę, módlmy się o Bożą pomoc dla nas. Niech Litania Narodu Polskiego, która przyzywa wszystkich Patronów naszej Ojczyzny, znów stanie się zawołaniem ludzi odważnych i gotowych za Polskę walczyć i jej służyć.

W uroczystość Matki Bożej Częstochowskiej tego roku Litania otrzymała imprimatur ks. kard. Stanisława Dziwisza dla uwspółcześnionej wersji. Znajdziemy w niej świętych i błogosławionych, którzy do tego czasu zostali wyniesieni na ołtarze, a wśród nich św. Jana Pawła II. Papież, który sam wielokrotnie modlił się tą modlitwą, dziś, już jako patron, trafia do grona świę- tych polskich orędowników. Uaktualnioną wersję Litanii przygotował o. Szczepan Praśkiewicz OCD.

ks. Łukasz Kadziński

 

Od jutra w „Naszym Dzienniku” publikowane będą medytacje do poszczególnych wezwań Litanii. 

Treść Litanii Narodu Polskiego z możliwością jej wydruku dostępna jest TUTAJ.

http://www.naszdziennik.pl/wiara-kosciol-w-polsce/94793,swieci-i-blogoslawieni-oredujcie-za-polska.html

Etykietowanie:

68 komentarzy

avatar użytkownika Maryla

1. Nad Polską, Ojczyzną naszą –

Nad Polską, Ojczyzną naszą – zmiłuj się, Panie

Medytacja do Litanii Narodu Polskiego

Czym jest Ojczyzna, dla której błagamy o miłosierdzie?

W książce „Pamięć i tożsamość” św. Jan Paweł II pisał: „Wyraz
»ojczyzna« łączy się z pojęciem i rzeczywistością ojca. Ojczyzna to jest
poniekąd to samo co ojcowizna, czyli zasób dóbr, które otrzymaliśmy w
dziedzictwie po ojcach”. I dalej: „Ojczyzna więc to jest dziedzictwo, a
równocześnie jest to wynikający z tego dziedzictwa stan posiadania – w
tym również ziemi, terytorium, ale jeszcze bardziej wartości i treści
duchowych, jakie składają się na kulturę danego narodu”.

Ale czy jest jeszcze do czego się odwołać? Młoda piosenkarka śpiewa:
„Sorry, Polsko”, i woła: „Nie oddałabym ci, Polsko, ani jednej kropli
krwi”. Nie interesują jej dobra będące podwaliną ojczystej tożsamości.
Można przecież mieszkać i żyć wszędzie – głoszą liberalni inżynierowie
dusz. Bez różnicy, czy będzie to Londyn, czy Gdańsk. Żadna ziemia nie
jest lepsza ani gorsza, żadnej nie trzeba ani nawet nie należy
„bardziej” bronić czy „bardziej” miłować. Współczesny (a jeszcze
bardziej przyszły) Polak będzie się definiował poprzez dobra, jakie sam
wypracuje z łaski potężnych organizmów korporacyjnych oraz poprzez
wspólny z wszystkimi mieszkańcami globu kod popkulturowy. Wszędzie te
same filmy, książki, portale (zwłaszcza społecznościowe), restauracje,
potrawy, gazety, nazwy, hasła, symbole. Tylko gdzieniegdzie ocaleją,
jako swoiste skanseny dla hobbystów, małe wysepki tradycji, getto dla
nieprzystosowanych. Modlimy się więc o to, aby Bóg działający w historii
rozbił ten plac budowy nowoczesnej wieży Babel.

Ojcowizna to ziemia praojców, ale także to ziemia żyjącego ojca. To
dziedzictwo, które trzeba dopiero stworzyć, aby móc potem obdarować
własne dzieci. Wielu, budząc się z ideologicznego letargu, z
przerażeniem odkrywa własną pustkę. Zerwawszy z wartościami pradziadków,
przekonując się o oszustwie współczesności, nie wiedzą, czym nakarmić
własne dzieci. Co pozostawić tym, którzy przyjdą. Często pozostawiają im
własne wątpliwości, pytania mnożone w nieskończoność czy też mity,
jakimi żyli, choć w głębi serca sami nie wierzą w ich prawdziwość.
Modląc się o miłosierdzie dla Ojczyzny, módlmy się także, aby dzisiejsze
pokolenie matek i ojców mogło zbudować realne dobra duchowe, kulturowe
oraz materialne. Trzeba bowiem budować teraźniejszość – poszerzać ów
stan ojczystego posiadania, o jakim pisał Papież Polak.

Obok modlitwy pozostaje pytanie, albo raczej zadanie – co będzie
dziedzictwem, jakie pozostawisz swoim dzieciom. Jakie wartości? Jakie
wzorce zachowań?

Niech miłosierdzie Pana dziejów i Ojca wszystkiego umocni w nas
troskę o wspólne dziedzictwo Polaków i natchnie do rozwijania dzieł z
niego wynikających.


 

Treść Litanii Narodu Polskiego z możliwością jej wydruku dostępna jest TUTAJ.

ks. Łukasz Kadziński

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Michał St. de Zieleśkiewicz

2. Do Pani Maryli

Szanowna Pani Marylo,

Oremus




Ukłony moje najniższe

Michał Stanisław de Zieleśkiewicz

avatar użytkownika Maryla

3. Szanowny Panie Michale

módlmy się za naszą Ojczyznę. Siła złego wokół nas.

Pozdrawiam serdecznie

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

4. Nad narodem męczenników –

Nad narodem męczenników – zmiłuj się, Panie

Medytacja do Litanii Narodu Polskiego

Czemu mówimy o sobie „naród męczenników”? Zwłaszcza dzisiaj, w dobie
kultu przyjemności i nachalnego „odbrązawiania” bohaterów, takie
sformułowanie może razić uszy niektórych. Wielu Polaków wręcz wstydzi
się własnej historii, w której gęsto od przelanej krwi walczących za
Ojczyznę.

Od św. Wojciecha i św. Stanisława, aż po bł. ks. Jerzego trwa
misterium przelanej krwi męczeńskiej, rzeka cierpień ludzi niezłomnych,
bólu i mąk niejednokrotnie zadawanych braterską ręką. Rzesza męczenników
polskich to nie tylko wielkie jednostki, kanonizowani święci i
błogosławieni, ludzie o życiorysach będących wzorem i umocnieniem dla
wielu. To także miliony mężczyzn i kobiet o nieznanych imionach i
nazwiskach, przeżywający swoje trudne życie w upodleniu, upokorzeniu i
nieznanych historii cierpieniach. To bezimienne ofiary wojen (zwłaszcza
tych światowych), powstań, carskich więzień, wywózek, katyńskich dołów
czy ubeckich katowni. To ci, którzy dochowując wierności Bogu, Krzyżowi i
Ewangelii, trwali w prostocie serca mimo nieczułości innych. Matki
oddające życie za własne dzieci, ojcowie wydający ostatnie tchnienie,
aby wyżywić najbliższych, kapłani wierni swemu powołaniu i
nieopuszczający owiec na mroźnej Syberii. Ich świadectwo życia woła do
nas z głębin ponadtysiącletniej historii Narodu, który w
najmroczniejszych czasach zawsze podnosił głowę ku Słońcu
Sprawiedliwości i Królowi Męczenników.

Wszyscy oni są dla nas świadkami wierności prawdzie. Mówią o tym, że
nie można jej sprzedać „za parę srebrników jałowego spokoju”, jak
nauczał ks. Popiełuszko. Że ponad „ciepłą wodę w kranie” należy postawić
miłość Chrystusa i własną godność. Że cierpienie złączone z Męką
Zbawiciela jest cenne i potrzebne dla wybawienia wielu z kajdan, przede
wszystkim duchowych. Że bez ofiary nie ma miłości.

Współczesny Polak nie chce być ofiarny, choć często cierpi. Patrząc
na twarze ludzi na ulicy, widzimy ból i permanentne zmęczenie.
Zagłuszają je kolorowymi obrazkami telewizji bądź internetu,
przyjemnościami czy zaspokajaniem namiętności i nałogów. Ale tak
przeżywane cierpienie staje się bezsensowne. Wielu nie wierzy w
przemieniającą świat moc ofiary, bo nie wierzy w miłość i poświęcenie.
Modlimy się o miłosierdzie.

Modlimy się o to, aby Chrystus, który objawił św. Siostrze Faustynie
moc swego miłosierdzia, uczynił nas godnymi męczenników lat minionych.
Prosimy, aby wzbudzał ogień pragnienia w duszach ofiarnych, które będą
chciały upodobnić się do Ukrzyżowanego dla zbawienia swoich braci.
Prosimy o męstwo i wytrwałość dla cichych męczenników naszych dni –
tych, co trwają przy wartościach moralnych wynikających z Ewangelii
często wbrew swoim bliskim.

Prosimy, abyśmy stali się dziś świadkami wiary i wierności prawdzie
wszędzie tam, gdzie przyszło nam żyć, w rodzinie, małżeństwie, pracy,
pośród lokalnych społeczności, na uczelniach i w szkołach. Niech Boże
Miłosierdzie zaowocuje w nas wytrwałością.


 

Treść Litanii Narodu Polskiego z możliwością jej wydruku dostępna jest TUTAJ.

ks. Łukasz Kadziński


Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

5. Nad ludem zawsze wiernym

Nad ludem zawsze wiernym Tobie zmiłuj się, Panie

zdjecie

Polonia semper fidelis. Nie sposób, by w Litanii
Narodu Polskiego zabrakło określeń, które charakteryzują nas, Polaków,
od dawna. „Polska zawsze wierna” – jest to zawołanie powtarzane na
herbach, sztandarach, szablach, pisane na polskich domach i w polskim
sercu od wieków. Chlubimy się tym w historii naszej, że nie
zdradziliśmy. Wśród trudnych politycznych wyborów Polacy potrafili trwać
wiernie, nawet za cenę szkody we własnym interesie państwowym.

Zasłużyliśmy na miano „wiernej”. Trwaliśmy przy wierze
chrześcijańskiej, przy Stolicy Świętej, przy honorze, przy Polsce.
Trwaliśmy również wiernie przy sojusznikach, nawet takich, którzy nas
haniebnie zdradzili i sprzedali, trwaliśmy przy nich do końca. Jedni
powiedzą, że to sentyment, inni, że polityczna głupota – jednakże czy
jest taki, kto czuje polską duszę, komu by łza się nie zakręciła,
myśląc: „wierna”? Byliśmy też przede wszystkim wierni Bogu. To niezwykła
cecha duchowej drogi Polski, że od chwili przyjęcia chrześcijaństwa
byliśmy zawsze wierni wierze i skale – Papieżowi. Inni ulegali herezjom,
budowali Kościoły schizmatyckie, poddawali się ateizmowi, wypierali się
wiary. My jako Naród trwaliśmy wierni – już od tysiąca lat.


Lecz czy współczesna Polska jest wierna? Patrząc na złamane
przysięgi małżeńskie, zdradzone przyjaźnie, wyparte ideały, musimy zadać
sobie pytanie, czy Polska, Polacy, my jesteśmy wierni? A złamane Śluby
Jasnogórskie Narodu Polskiego, składane w ciemnych latach komunizmu? Czy
zostały dotrzymane?
– przyrzekamy żyć w łasce uświęcającej – bez
grzechu ciężkiego; przyrzekamy walczyć w obronie każdego budzącego się
życia; przyrzekamy strzec prawa Bożego, obyczajów ojczystych, stać na
straży nierozerwalności małżeństwa, bronić dzieci przed zepsuciem i
bezbożnością, dzielić się owocami pracy… – kto pozostał wierny tym
ślubom? Co się stało, że wierność, honor przestały dziś cokolwiek
znaczyć?
Zmiłuj się nad nami, Boże, i naucz nas, jak być wiernymi,
bo kto nie jest wierny swej wierze, wartościom, w których został
wychowany, swemu słowu, ten zagubi samego siebie i nigdy siebie nie
odnajdzie…

ks. Łukasz Kadziński



Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

6. Jezu nieskończenie

Jezu nieskończenie miłosierny, zmiłuj się nad nami

„Ojczyzno moja, ile ty mnie kosztujesz, nie ma dnia, w którym bym się nie modliła za ciebie” (św. Faustyna).

To z Polski wyszło Orędzie o Bożym Miłosierdziu jako odpowiedź
miłości Boga na ogrom zła i grzechu, którego w XX wieku dopuścił się
człowiek. Gdyby nie przypomnienie prawdy o tym przymiocie Boga i
uczczenie Go poprzez nabożeństwo, obraz i zawołanie, nie byłoby dla
świata nadziei, bo człowiek znienawidził Boga i Jego stworzenie i
odrzucił Jego zbawienie... Nie sposób ogarnąć świadomością dziesiątek
milionów ludzi zamordowanych w XX wieku – w wojnach, obozach,
więzieniach i w szpitalach – z rąk lekarzy... „W naszych czasach, w
których człowiek doznaje zagubienia w obliczu wielorakich przejawów
zła... trzeba, aby wołanie o Boże miłosierdzie płynęło z głębi serc
ludzkich, pełnych cierpienia, niepokoju i zwątpienia, poszukujących
niezawodnego źródła nadziei” (św. Jan Paweł II).

Dziś każdy z nas potrzebuje nadziei miłosierdzia, nieskończonego miłosierdzia.

Czy w moim domu odmawiana jest Koronka do Bożego Miłosierdzia? Czy
uczczona jest godzina 15.00? „Ile razy usłyszysz, jak zegar bije trzecią
godzinę, zanurzaj się cała w miłosierdziu Moim, uwielbiając i
wysławiając je; wzywaj Jego wszechmocy dla świata całego, a szczególnie
dla biednych grzeszników, bo w tej chwili zostało na oścież otwarte dla
wszelkiej duszy. W godzinie tej uprosisz wszystko dla siebie i dla
innych” (z „Dzienniczka” św. Siostry Faustyny). Czy modlę się o
miłosierdzie dla świata, dla Polski, dla moich bliskich i siebie samego?
Bóg podaje człowiekowi narzędzie ratunku, ale czy chcemy Mu uwierzyć?

„Często się modlę za Polskę, ale widzę wielkie zagniewanie Boże na
nią, iż jest niewdzięczna. Całą duszę wytężam, aby ją bronić.
Nieustannie przypominam Bogu Jego obietnice miłosierdzia. Kiedy widzę
Jego zagniewanie, rzucam się z ufnością w przepaść miłosierdzia i w nim
zanurzam całą Polskę, a wtenczas nie może użyć swej sprawiedliwości”
(św. Siostra Faustyna).

Zmiłuj się nad nami Boże – „Pochyl się nad nami grzesznymi, ulecz
naszą słabość, przezwycięż wszelkie zło, pozwól wszystkim mieszkańcom
ziemi doświadczyć Twojego miłosierdzia, aby w Tobie, trójjedyny Boże,
zawsze odnajdywali źródło nadziei. Ojcze przedwieczny, dla bolesnej męki
i zmartwychwstania Twojego Syna, miej miłosierdzie dla nas i całego
świata!” (św. Jan Paweł II).

ks. Łukasz Kadziński


Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

7. Jezu nieskończenie mocny –

Jezu nieskończenie mocny – zmiłuj się nad nami

Medytacja do Litanii Narodu Polskiego

zdjecie

Już w pierwszych rozdziałach Pisma Świętego poznajemy
Boga Stwórcę jako Tego, który czyni wszystko, co istnieje, mocą swej
twórczej woli. Jako Wszechmocny objawia się też Pan Zastępów Abrahamowi,
Izaakowi i Jakubowi (Wj 6,3). Prorok Izajasz w swojej wizji mesjańskiej
nazywa „Bogiem Mocnym” Chrystusa. O Jezusowej potędze świadczą cuda,
jakie czyni On na ziemi – wskrzesza umarłych, depcze i ucisza żywioły,
karmi tysiące ludzi, aby do końca pokonać śmierć i powstać z martwych.

Wbrew jednak tym prawdom w codziennej egzystencji wydaje nam się, że
to nie Bóg, ale zło jest mocne i potężne. Strach przed działaniem diabła
sprawia, że gotowiśmy zakrzyknąć z przerażeniem: „Nadciągnął bowiem
naród przeciw mojemu krajowi, mocny i niezliczony” (Jl 1,6). Widząc
swoją słabość, własne winy i skutki grzechów przodków, łatwo jest nam
zwątpić w moc Bożą, łatwo też poddać się rozpaczy i beznadziei.
Tymczasem Pan, często dopuszczając zło, poddaje próbie naszą wytrwałość i
wiarę. Często też wybiera to, co słabe, chcąc pokazać, że wszystko, co
mamy, pochodzi z Jego ręki.

Prawdziwa moc jest domeną Boga. Człowiek może okazać się mocny, o ile
będzie chciał zaufać Stwórcy. Droga do tego wiedzie jednak poprzez
uznanie własnej niemocy. Święty Paweł pisze: „Mam upodobanie w moich
słabościach, w obelgach, w niedostatkach, w prześladowaniach, w uciskach
z powodu Chrystusa. Albowiem ilekroć niedomagam, tylekroć jestem mocny”
(2 Kor 12,10). Tylko świadomość własnego ubóstwa – czy to w przestrzeni
duchowej, czy materialnej – może przekreślić niezdarne wysiłki radzenia
sobie w swoim życiu po ludzku i skierować do tego, który naprawdę jest
mocen uczynić wszystko w dziejach jednostek i narodów.

W dziejach Polski niejednokrotnie Bóg pokazywał „moc swego ramienia”
(Łk 7,51). Działo się tak jednak wówczas, gdy potrafiliśmy w jedności
wołać o Jego zmiłowanie. Tak było podczas potopu szwedzkiego, kiedy to
król polski ugiął kolana przed Matką Syna Bożego, oddając się w Jej
władanie. Tak było też w sierpniu 1920 roku, gdy Naród wraz ze swymi
pasterzami poświęcił się Najświętszemu Sercu Jezusowemu. Tak samo też
stało się już w XX wieku, pod koniec komunistycznej nocy – wieloletnia
modlitwa, Jasnogórskie Śluby, ofiara Prymasa i wstawiennictwo Papieża
Polaka zaowocowały zerwaniem, wydawałoby się nierozerwalnych, kajdan.
Bardzo brakuje dzisiaj tak wytrwałej modlitwy i serc gotowych poświęcić
się dla walki o wolność wewnętrzną Bożych dzieci.

Jak wygląda Twoja modlitwa za Ojczyznę? Ile osób udało Ci się do niej
namówić? Czy modlisz się z wiarą, wiedząc, że to Bóg, a nie ludzkie
działania, jest jedyną siłą zdolną ocalić w przyszłych pokoleniach
wiarę? Czy w Twoich rozmowach więcej jest kalkulacji politycznych,
społecznych lub socjologicznych, czy też zachęty do ufności w moc żywego
Boga?

ks. Łukasz Kadziński


Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

8. Jezu, Nadziejo nasza – zmiłuj

Jezu, Nadziejo nasza – zmiłuj się nad nami

Medytacja do Litanii Narodu Polskiego

Jeden z przerażających stanów duszy
ludzkiej to stan rozpaczy i beznadziei. Pojawia się wówczas, gdy niknie
żywa wiara w moc i miłość Bożą. Człowiek osuwa się wówczas w ciemność
spotęgowaną doświadczeniem własnej słabości. Wtedy pojawia się też
szatański głos oskarżyciela, wypominającego grzechy i porażki, nawet
najdawniejsze. Dusza traci zdolność rozpoznawania źródeł pomocy i chęć
do szukania jej w tym, co rzeczywiście dobre i prawe. Niknie siła i wola
do walki o cokolwiek. Gdy jeszcze zdarzy się, że taka dusza naraża się
na utratę zbawienia poprzez brak życia sakramentalnego, to otwierają się
ścieżki wiodące do nałogów czy zaspokajania namiętności. Podążanie za
takimi doznaniami nie daje jednak satysfakcji, co więcej – pogłębia
beznadzieję i wewnętrzną pustkę. Łatwo wtedy wpaść w depresję (na którą
choruje podobno co dziesiąty Polak) czy rozważać próby samobójcze.

Benedykt XVI w encyklice „Spe salvi” pisał: „została nam dana
nadzieja, nadzieja niezawodna, mocą której możemy stawić czoło naszej
teraźniejszości: teraźniejszość, nawet uciążliwą, można przeżywać i
akceptować, jeśli ma się jakiś cel i jeśli tego celu możemy być pewni,
jeśli jest to cel tak wielki, że usprawiedliwia trud drogi” („Spe
salvi”, 1). Papież przypomina jedyny cel, do którego może zmierzać
ludzka egzystencja, jest nim Bóg i życie wieczne w Jego domu. Gdy ów cel
zniknie nam z oczu, pozostają jedynie cele podrzędne – majątek, ludzka
miłość, samorealizacja, władza czy nieustanna pogoń za nowymi
doznaniami. Nawet wybudowanie domu rodzinnego bez fundamentu silnej
wiary nie jest gwarancją szczęścia. Wystarczy wówczas nieuchronna fala
cierpienia i cały misternie wznoszony gmach może runąć w mrok. Bez
zakorzenienia się w Królestwie Niebieskim, jako ostatecznym celu
ludzkich działań, także wielkie społeczności czy organizacje mogą runąć,
pozostawiając po sobie pustkę. Ileż imperiów odeszło w niebyt!

Gdy przywołujemy jedyną nadzieję rodzaju ludzkiego, każdego z nas i
naszej Ojczyzny, czyli Wcielone Słowo, to odwołujemy się do naszego
prawdziwego celu i na nowo podejmujemy decyzję, aby do niego dążyć. Nie
czynimy tego o własnych tylko siłach, ale dzięki Jego miłosierdziu,
które jest – jak pisała św. Faustyna – „jedyną nadzieją dusz
zrozpaczonych” („Dzienniczek”, 949). Róbmy wszystko, aby wskazać sobie i
innym drogę nadziei, poprzez ukazywanie wiary żywej, dojrzałej i
rozumnej. Jest to szczególnie ważne w czasach, gdy wielu zalicza wiarę
do sfery emocji czy odczuć. Gdy one znikają, w sercach wygasa
zainteresowanie modlitwą czy szukanie Boga. Pracujmy więc nad własną
wiarą poprzez modlitwę, a także poprzez lekturę duchową czy słuchanie
odpowiednich audycji. Prawdziwa wiara poszukuje zrozumienia, jak
powiedział św. Anzelm z Canterbury, i tylko taka może podprowadzić do
Chrystusa, jedynej nadziei człowieka.

ks. Łukasz Kadziński

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

9. Maryjo, Bogurodzico, Królowo

Maryjo, Bogurodzico, Królowo Polski, módl się za nami

Medytacja do Litanii Narodu Polskiego

zdjecie

Obrona Częstochowy Zdjęcie: January Suchodolski/1846 rok/

Maryja jest Królową Polski, a dokładnie Królową Korony Polskiej.

Ten fakt jest jednym z najbardziej znaczących w rozumieniu Polski i
Polaków. Maryja jest Królową formalnie od 1 kwietnia 1656 roku, kiedy to
król Polski Jan Kazimierz zwrócił się do Niej tymi słowami: „Wielka
Boga Człowieka Rodzicielko i Panno Najświętsza! Ja, Jan Kazimierz, z
łaski Syna Twego, Króla królów i Pana mego, i z Twego miłosierdzia król,
padłszy do stóp Twoich najświętszych, Ciebie za Patronkę moją i za
Królowę państw moich dzisiaj obieram”.

W drugim roku potopu szwedzkiego, kiedy Polska ginęła z mapy Europy,
coraz słabiej opierając się wewnętrznym i zewnętrznym wojnom: z Rosją,
ze Szwecją, z Turcją, z Kozakami i Tatarami, zdarzył się niewątpliwy cud
bohaterskiej obrony Jasnej Góry przed zakusami Szwedów. Pozostający na
wygnaniu król Polski zrozumiał wymowę tego znaku. W chwili wielkiej
klęski narodowej zwrócił się do Tej, która mogła Polskę uratować, i
poddał Jej całe Królestwo. Było to ewidentne Boże natchnienie, aby to
uczynić. Król wcale nie należał do ludzi świątobliwych ani
odznaczających się wybitnymi cechami charakteru czy zdolnościami. Matka
Boża przyjęła już ten tytuł wcześniej, gdyż już w 1617 roku, objawiając
się jezuicie Juliuszowi Mancinellemu, poleciła nazywać się Królową
Polski.

Od tego czasu Maryja jest władczynią naszej Ojczyzny i nie zostawiła nas, w szczególnych momentach przychodząc z cudowną pomocą.

Bardzo ważne jest, byśmy zrozumieli, że obok, a właściwe ponad tym,
co dzieje się na tak zwanej scenie politycznej, obok walk, manipulacji,
afer, podsłuchów etc. rzeczywiście jest i panuje Królowa. Takim małym,
można by powiedzieć – prywatnym znakiem, był dzień, kiedy obraz
nawiedzenia przybył do stolicy, a w tym samym czasie ujawniła się prawda
o wielu politykach w nagraniach ich rozmów. Wobec prawdziwej władczyni
opadły maski wielu ludzi, dla których Polska nic nie znaczy.

Wielkim ubóstwem współczesnej Polski jest to, że nie posiadamy
polityków, którzy mogliby być otwarci na Boże natchnienia, tak jak Jan
Kazimierz. Dlatego ciągle grzęźniemy w bagnie i rozbijamy się o małość i
partykularyzm polityków. Nawet ci szlachetniejsi nie potrafią myśleć
kategoriami duchowymi.

Czy modlimy się za polityków i o dobrych polityków? Czy modlimy się za Polskę?

Ześlij, Panie, Ducha Świętego na sługi swoje, rządy kraju naszego
sprawujące, by wedle woli Twojej ludem sobie powierzonym mądrze i
sprawiedliwie zdołali kierować.

ks. Łukasz Kadziński

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

10. Święty Stanisławie, Ojcze

Święty Stanisławie, Ojcze Ojczyzny – módl się za nami

Medytacja do Litanii Narodu Polskiego

zdjecie

Pojawił się w starożytnym Rzymie zwyczaj, aby
nazywać „ojcami ojczyzny” polityków szczególnie zasłużonych w walce o
dobro ojczyzny. Trafnie podkreślano w ten sposób, że zadaniem rządzących
jest czuwanie nad istnieniem powierzonej im społeczności, czyli każdego
obywatela, tak jak ojcowie powinni czuwać nad swoimi dziećmi.

Dlaczego święty biskup męczennik jest tak nazywany? Bóg ułożył w ten
sposób dzieje naszego Narodu, że swoistym fundamentem państwa uczynił
ofiarę Stanisława, obok chrztu Polski, śmierci św. Wojciecha i wielu
późniejszych wydarzeń. Jakim znakiem jest życie tego świętego dla
Ojczyzny? Śmierć Stanisława ukształtowała pewną koncepcję władzy w
Polsce, gdzie prawo ludzkie i władza ludzka podlega prawu Bożemu. Król
Bolesław był wybitnym władcą i wodzem. Jednakże nie ostała się jego
powaga i zasługi wobec czynu, którego dokonał na osobie biskupa, który
napominał go, by prowadził się moralnie. Prawo do panowania w Polsce
zostało mu odebrane i umarł na wygnaniu. Bóg dopuścił też karę na Naród,
który pogrążył się na długie, ciemne lata rozbicia dzielnicowego.
Bracia poczęli się nienawidzić, podstępnie z sobą walczyć, walcząc
przeciw sobie, wzywali na pomoc obce wojska, które niejedną ziemię
splądrowały i niejedną zajęli podstępem.
To nauka dla Polaków, że
tam, gdzie prawo Boże w Ojczyźnie nie jest szanowane przez władzę, tam
władza ta traci mandat do jej sprawowania, a Polacy zaczynają się
dzielić i kłócić. Podzielony Naród, walczący z sobą, trudno połączyć,
potrzeba czasem wielu lat trudnej pracy, modlitwy i czekania – tak było w
czasie rozbicia dzielnicowego.
Czy modlimy się o zjednoczenie,
zrozumienie wzajemne Polaków? Jest to trudne, ale nie niemożliwe.
Pamiętam, że podczas Marszu w obronie Telewizji Trwam w Warszawie, kiedy
w gronie kilkudziesięciu tysięcy Polaków, spokojnych, śpiewających, z
dziećmi w wózeczkach, na rękach, wielu starszych, szliśmy Traktem
Królewskim, spotkałem nagle panią, która szła w przeciwnym kierunku,
podeszła do mnie i powiedziała: „Jak ksiądz tu może być, wśród tych
nienawidzących, wściekłych ludzi…”. Jak wytłumaczyć, że to nie
nienawiść, że to miłość, miłość Prawdy i Sprawiedliwości.
Boże, za
którego cześć chwalebny biskup Stanisław legł od mieczów ludzi
bezbożnych, spraw, prosimy, aby wszyscy wzywający jego przyczyny
zbawienny skutek swojej modlitwy odnieśli. Przez Chrystusa, Pana
naszego. Amen.

ks. Łukasz Kadziński


Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

11. Święty Wojciechu, patronie

Święty Wojciechu, patronie Polski, módl się za nami

Medytacja do Litanii Narodu Polskiego

Można by wyliczać całą listę życiowych
porażek i błędów tego kapłana i trudno by wymienić jedną rzecz, która mu
się w życiu udała, poza… śmiercią.

Drugi, obok św. Stanisława, patron i fundament rodzącej się Polski to
nieudany pasterz, niezrealizowany mnich, nieskuteczny misjonarz,
idealistyczny polityk i do tego Czech, nie Polak. Co mu zawdzięczamy?
Niezależność. To na jego grobie cesarz Otton III złożył swój diadem,
dając tym samym zgodę, by polski książę został ukoronowany, a Polska
stała się królestwem. Wtedy powstała metropolia gnieźnieńska niezależna
od struktur niemieckiego Kościoła i podległa bezpośrednio Stolicy
Świętej oraz trzy diecezje: w Krakowie, Wrocławiu i Kołobrzegu. Śmierć
św. Wojciecha była zasiewem, której plonem stało się istnienie
niezależnej Polski.

Bóg kieruje losami człowieka i narodów, jak chce, ważne jest naprawdę
tylko jedno: by Mu w tym nie przeszkadzać. Niestety, my często wolimy
realizować swoje pomysły i wizje niż zamysł Boży, objawiający się
różnymi sytuacjami w naszym życiu. Szczególnie buntujemy się wtedy,
kiedy musimy coś stracić lub pogodzić się z porażką. A życiorys św.
Wojciecha to przykład, jak Bóg może wykorzystać nawet to, co po ludzku
wydaje się najgorszym bezsensem i trudem – śmierć. Tym bardziej może On z
naszych porażek, trudności, a nawet upadków wyprowadzić wiele dobra,
jeśli Mu w tym nie będziemy przeszkadzali.

Jak znoszę trudy, porażki i cierpienia w życiu? Czy próbuję zobaczyć w
tym drogę, którą Bóg mnie wiedzie, by przynieść wielkie owoce? On
oczekuje od nas przede wszystkim ufności, która hartuje się w
trudnościach. Czy Polacy są jeszcze zdolni do tego, by cierpieć z
ufnością? Czy umiemy dawać swoje życie, czas, dobra, by inni mogli z
tego kiedyś skorzystać?

Niech św. Wojciech, biskup i męczennik, wyjedna nam miłosierdzie
Twoje, Panie, abyś nam grzechy i błędy darował i upragnionych
dobrodziejstw użyczył. Amen.

ks. Łukasz Kadziński

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

12. Święty Andrzeju Bobolo, módl

Święty Andrzeju Bobolo, módl się za nami

Medytacja do Litanii Narodu Polskiego

zdjecie

Święty Andrzeju Bobolo, patronie Polski,wielki męczenniku, autorze ślubów lwowskich Jana Kazimierza, módl się za nami

Podczas kanonizacji Andrzeja Boboli Pius XI mówił: „Ten zaś, którego
słusznie ’łowcą dusz’ nazwano, Andrzej Bobola, kapłan Towarzystwa
Jezusowego, uczy nas gorliwie pracować nad rozszerzeniem Królestwa
Bożego, a jako nieugięty męczennik skłania do męstwa gnuśnych ludzi
naszych czasów, do podejmowania wszelkich trudów dla Boga i Kościoła
według zasady ’magna facere et perpeti christianum est’ (chrześcijańską
sprawą jest czynić wielkie rzeczy). Pojmany w Janowie przez kozaków za
to, że odrzucał błędy schizmatyków i z wielkim pożytkiem głosił wiarę
katolicką, sieczony batogami, na wzór Jezusa Chrystusa uwieńczony ostrą
koroną, ciężko spoliczkowany, leżał poraniony szablą. Wkrótce wyłupiono
mu prawe oko, ściągnięto skórę z różnych części ciała i zaczęto okrutnie
przypalać rany i rozcierać je szorstkimi wiechciami. Nie dosyć na tym;
odcięto mu uszy, nos i wargi, wyciągnięto język z tyłu głowy, wreszcie
wbito szydło w serce”.

Czytając powyższy opis męczeństwa, przeraża ilość cierpień zadawanych
przez kozacką dzicz. Jest jednak w tej scenie zapowiedź wielkich mąk,
jakie po dwustu latach przyjdą ze Wschodu, najpierw carskiego, a potem –
w o wiele większy sposób – sowieckiego. Z podobnym bestialstwem będą
się obchodzić z Polakami żołnierze Armii Czerwonej podczas marszu na
Warszawę w 1920 roku. Również w obrazach stosów ciał z katyńskich dołów
pobrzmiewa dalekie echo rzezi janowskiej.

Spełnia się więc już w dziejach św. Andrzeja Boboli (zarówno w
męczeństwie, jak i w skomplikowanych i cudownych zarazem losach jego
relikwii) ów wyśmiewany przez wielu mit przedmurza chrześcijaństwa.
Polska, a z nią Kościół będący duszą tego Narodu, poprzez krew
męczenników, jest realną granicą dla barbarzyńskiego ateizmu czy objawów
buntu przed zachodnim chrześcijaństwem. Pius XII w encyklice
poświęconej św. Andrzejowi pisał do Polaków: „Niech to sobie mają mocnym
przekonaniem za największą chwałę swojej Ojczyzny, jeżeli przez
nieugięte naśladowanie niezachwianej cnoty przodków to osiągną; żeby
Polska zawsze wierna była dalej przedmurzem chrześcijaństwa. Zdaje się
bowiem wskazywać ’historia, jako świadek czasów, światło prawdy i
nauczycielka życia’, że Bóg te właśnie role narodowi polskiemu
przeznaczył”.

Czy dzisiaj, wobec odgłosów dochodzących znów ze Wschodu, nie
powinniśmy na nowo odnaleźć się w powyż-szych słowach? Czy św. Andrzej
nie zadaje kolejnemu pokoleniu do odrobienia lekcji męstwa i walki z
gnuśnością widoczną w rozmiękczaniu przykazań i obyczajów? A przede
wszystkim – czy stoisz, Drogi Czytelniku, pośród swoich dzieci, w swoim
małżeństwie, miejscu pracy czy wreszcie w Ojczyźnie jako mur zdolny (za
cenę cierpienia i odrzucenia) powstrzymać na sobie wszelką złość wobec
Boga i Kościoła? Święty Andrzej przyjął na siebie wściekłość diabelską,
może także za to, że przyczynił się do obrania Matki Bożej za Królową
Korony Polskiej. Jaką cenę jesteś gotowy zapłacić za obronę
nieprzemijających wartości?

ks. Łukasz Kadziński


Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

13. Święci pierwsi męczennicy

Święci pierwsi męczennicy Polski – módlcie się za nami

Medytacja do Litanii Narodu Polskiego

Święci pierwsi męczennicy Polski: Benedykcie, Janie, Mateuszu, Izaaku i Krystynie – módlcie się za nami

Dwóch z nich przybyło z daleka, Jan z Wenecji, a Benedykt z
Benewentu. Pozostali byli Polakami, Mateusz i Izaak z możnego, może
książęcego rodu, a Krystyn, jako sługa klasztorny, pochodził z wsi w
pobliżu Międzyrzecza. Co kazało dwóm kamedułom ze słonecznej Italii
zamieszkać w dzikiej (jak mówiono) krainie, aby nauczywszy się języka
tubylców, głosić im Ewangelię? Co sprawiło, że tak szybko przyłączyli
się do nich polscy nowicjusze?

Wiemy o Janie, że porzucił wygodne życie weneckiego patrycjusza na
rzecz pustelni św. Romualda na zboczu Monte Cassino. Młodszy od niego o
trzydzieści lat Benedykt nie chciał być bogatym prałatem i również
zatęsknił za życiem eremickim. Obaj gorliwie szukali Boga, przedkładając
ewangeliczny radykalizm ponad ducha tego świata. Niespodziewanie
przyszło zaproszenie do prowadzenia misji w księstwie Bolesława
Chrobrego. Był to prawdopodobnie pomysł Ottona III, młodziutkiego
cesarza marzącego o prawdziwie chrześcijańskiej Europie, w której wiara
będzie spoiwem i fundamentem, a nauka Chrystusa prawem.

Dlaczego zginęli? Powód wydaje się tyleż prozaiczny, co tragiczny i
rzutujący na stosunek Polaków do duchowieństwa po dziś dzień. Banda,
która wpadła do ich klasztoru w nocy z 10 na 11 listopada 1003 roku,
szukała po prostu pieniędzy. Okoliczni mieszkańcy wiedzieli, że
zakonnicy posiadają jakieś pieniądze dane im przez Chrobrego na
prowadzenie misji. Może szukano wielkich bogactw, a może zabito ich z
powodu paru sztuk srebra. A może motyw rabunkowy był tylko pretekstem i
bardziej chodziło o pogańską niechęć do białych braci? Niektórzy
podejrzewają, że na czele grupy, która napadła na międzyrzeckich
zakonników, mógł stać nawet książęcy włodarz, a wówczas całe zajście
zahaczałoby o bunt wobec władcy i szerzenia wiary.

Co jakiś czas powraca temat finansów Kościoła, jego bogactw,
nieuprawnionych roszczeń, dóbr ziemskich czy luksusów, w jakich żyją
duchowni. Pojawiają się medialne doniesienia o morderstwach dokonywanych
na plebanii z motywów rabunkowych. Podejrzliwość w tej sferze życia
wydaje się jakimś historycznym dziedzictwem, grzechem pierworodnym
polskiego laikatu. Warto zrobić sobie rachunek sumienia z własnych
grzechów w tej dziedzinie, zwłaszcza grzechów języka. Warto zadać sobie
pytanie, w jaki sposób bronię ludzi Kościoła przed niesłusznymi
zarzutami oraz czy nie uczestniczę w plotkach i obmowie.

Książę Bolesław Chrobry wiedział, że aby rozszerzyć wiarę
chrześcijańską w kraju ciągle przenikniętym pogaństwem, należy wspomóc
misjonarzy materialnie. W jaki sposób troszczysz się o potrzeby misyjne
Kościoła? Jakie dzieła wspierasz – modlitwą, ofiarą oraz darem
pieniężnym? Oby pierwsi polscy męczennicy, którzy wielkodusznie
odpowiedzieli na wołanie polskiego księcia, otworzyli nasze serca na
autentyczne potrzeby w szerzeniu Ewangelii i umacnianiu wiary.

ks. Łukasz Kadziński

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

14. Święty Brunonie, apostole

Święty Brunonie, apostole ziem polskich – módl się za nami

Medytacja do Litanii Narodu Polskiego

zdjecie

Święty Bruno jest postacią
niezwykłą. Europejczyk w każdym calu, pochodzący z bogatej rodziny
niemieckich grafów z Kwerfurtu, przyjaciel cesarza i pisarz. Był
człowiekiem starannie wykształconym, ukończył szkołę katedralną i studia
w Magdeburgu, razem ze słynnym kronikarzem średniowiecza, a swoim
kuzynem Thietmarem. Z racji wysokiego urodzenia, obycia i mądrości łatwo
uzyskał stanowisko kanonika i kapelana cesarskiego. Rychło zaprzyjaźnił
się z młodym cesarzem Ottonem III, dzieląc jego wizję chrześcijańskiej
Europy. Przeżywszy bardzo śmierć św. Wojciecha, porzucił dwór i osiadł w
klasztorze Benedyktynów na rzymskim Awentynie. Szybko jednak dołączył
do św. Romualda, który pragnął zreformować życie zakonne, i zamieszkał w
eremie kamedulskim Pereum pod Rawenną. Tam dotarła do niego prośba
polskiego władcy wsparta wolą cesarza – kraina Bolesława Chrobrego
potrzebowała misjonarzy. Pierwsi wyruszyli Jan i Benedykt, którzy
wkrótce ponieśli męczeńską śmierć w Międzyrzeczu. Ich przywódcą i
biskupem misyjnym miał zostać Bruno. Udał się więc do Rzymu, aby po
święceniach wyruszyć do Polski. W tym czasie zmieniła się sytuacja
polityczna – umarł Otton III, władzę objął nieprzychylny Polsce Henryk
II. Święcenia wstrzymano, a Bruno podjął się misji na Węgrzech. Dopiero
po kilku latach, po kolejnej misji, tym razem na Rusi, udało mu się, już
jako arcybiskupowi, dotrzeć na dwór Bolesława Chrobrego. Niektórzy
historycy są zdania, że zdążył jeszcze odbyć podróż apostolską do
Szwedów.

W Polsce spędził kilka ostatnich miesięcy swojego życia. Tu napisał
trzy dzieła będące opowieścią o bliskich sobie ludziach: „Żywot św.
Wojciecha”, „Żywot Pięciu Braci Męczenników” oraz zaginiony „Opis
męczeństwa św. Wojciecha”. W tym czasie podjął się także mediacji
pomiędzy polskim księciem a Henrykiem II. Jego list do cesarza pozostaje
czymś niezwykłym w dziejach stosunków polsko-niemieckich.

Zginął w 1009 roku wraz z 18 towarzyszami, gdy prowadził wyprawę
misyjną na pograniczu Polski, Prus i Rusi. Miał zaledwie 35 lat…

Czego uczy nas św. Bruno przez swój tak barwny życiorys? Czyż jako
arystokrata i intelektualista nie powinien zawstydzić członków
współczesnych elit, tak dumnych ze swojej europejskości? Nie miał w
sobie pogardy do „plebsu”, nie posługiwał się kłamstwem w polityce, nie
wyparł się swoich korzeni i wiary. Mimo niewątpliwego kosmopolityzmu nie
poświęcił się karierze i nie szukał wygodnych stanowisk w europejskich
ośrodkach władzy. Choć mógł kreślić polityczne plany jako cenny doradca
księcia, wolał oddać swoje życie wśród dzikich wówczas plemion. Czyż w
ten sposób nie ukazuje prawdy o tym, co tak naprawdę może spoić
dekadencką Europę? Nie polityczne czy ekonomiczne układy są jej
ratunkiem, ale ożywiona chrześcijańska dusza, pełna radykalizmu godnego
męczenników. O taki radykalizm gorliwie prośmy.

ks. Łukasz Kadziński


Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

15. Niebo się do nas

Niebo się do nas zbliża

Wypowiedź Haliny Łabonarskiej w
związku z rozpoczynającym się 20 września procesem w sprawie
domniemanego cudu za wstawiennictwem bł. Jerzego Popiełuszki

Cieszę się, że bł. ks. Jerzy jest obecny
wśród nas w obcowaniu świętych. Cud, który się wydarzył i który będzie
badany, miał miejsce we Francji, ale ja wiem, że On dawał znaki swojej
obecności także w innych krajach, m.in. we Włoszech.

Niebo się do nas zbliża i powinniśmy o tym głośno mówić. Ja czuję
ogromną wdzięczność Bogu za ks. Jerzego, za to, że go poznałam, że
uczestniczyłam w Mszach św. za Ojczyznę, które on odprawiał. On jest
wciąż obecny w życiu moim i mojej rodziny. Za jego wstawiennictwem
przecież został uzdrowiony mój syn Tomek. Patrzę codziennie na zdjęcia
ks. Jerzego, jakie wiszą w moim domu, i na popiersie i myślę, że żyjemy w
pięknej rzeczywistości, o której niestety nie chcą pisać media. Mamy
już św. Jana Pawła II, bł. ks. Jerzego Popiełuszkę, św. siostrę
Faustynę, bł. ks. Michała Sopoćko. My musimy o nich głośno krzyczeć, ale
i mieć świadomość, że ich świętość nas zobowiązuje do dobrego życia.

not. Małgorzata Pabis

zdjecie

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

16. Święci Andrzeju Świeradzie i

Święci Andrzeju Świeradzie i Benedykcie – módlcie się za nami

Medytacja do Litanii Narodu Polskiego

zdjecie

Święty Andrzej Świerad prawdopodobnie pochodził z
okolic Krakowa, z rolniczej rodziny. Był mnichem benedyktyńskiego
klasztoru św. Hipolita na górze Zabor koło słowackiego miasta Nitra. Po
ukończeniu czterdziestu lat, zgodnie ze zwyczajem, rozpoczął życie
pustelnicze. Przez pięć dni w tygodniu przebywał w pustelni ze swoim
uczniem Benedyktem, również pochodzącym z Polski. Karczowali las,
poddawali się ascezie, a na sobotę i niedzielę powracali do klasztoru,
by uczestniczyć w Liturgii. Surowe życie św. Andrzeja zostało opisane na
podstawie relacji św. Benedykta.

Według niej, pustelnik zachowywał ścisły post przez trzy dni w
tygodniu, a podczas Wielkiego Postu żywił się wyłącznie orzechami –
jednym na dzień. Dziewiętnastowieczny hagiograf pisał: „Po dziennej
pracy krótkim snem pokrzepiał swe ciało, ale ten jego nocny spoczynek
nocnym udręczeniem ciała nazwać należy. Ogrodził on wokoło ciernistym
płotem pień dębowy, z którego drzewo było ścięte, i usiadł na nim; tak
siedząc i drzymiąc, na którąkolwiek nachylił się stronę, płot kolcami
najeżony budził go ze snu ukłuciem. Oprócz ciernistego płotu zrobił z
drzewa kółko, na kształt wieńca, na nim przywiązał w czterech
równoległych bokach, cztery kamienie na sznurkach wiszące; a tak skoro
się nachylił na jedną stronę snem ujęty, z drugiej strony kamień
wahający się uderzył go w głowę, prosto zatem na owym pniu siedzieć
musiał, drzymaniem tylko ukrzepiając swe ciało”.

Po śmierci Andrzeja (zmarł prawdopodobnie w wyniku ran, jakie
spowodował mosiężny łańcuch noszony na gołym ciele) podobnie surowe
życie prowadził sam Benedykt. Uwieńczył je po trzech latach męczeństwem z
rąk bandytów. Pamiątkę tego wydarzenia znajdujemy w zakopiańskim
kościele Świętej Rodziny na fresku ilustrującym „Osiem Błogosławieństw”.
Widzimy tam zbójcę z toporem stojącego za plecami świętych Andrzeja i
Benedykta. Kult obu świętych przeszedł do tej świątyni z małej kapliczki
stojącej obok cmentarza na Pęksowym Brzyzku, wybudowanej przed 1810 r.
(podobno za zbójnickie pieniądze), a poświęconej obu świętym.

Gdy wspominamy w Litanii Narodu Polskiego św. Andrzej Świerada i jego
ucznia Benedykta, to może też po to, aby zrobić sobie rachunek
sumienia. Pokutne praktyki średniowiecznych pustelników budzą zdumienie,
a nawet wewnętrzny sprzeciw. Nie jesteśmy przyzwyczajeni do postu,
ofiary czy umartwienia ciała. Może jednak warto dzisiaj czegoś się
wyrzec dla Boga? Może dzień bez telewizora, internetu, komputera czy
ulubionej potrawy pomoże nam zwrócić myśl w stronę Stwórcy? Święty
Andrzej niech będzie dla nas znakiem, że można żyć ascezą i życie
wygrać.

Święty Jan Paweł II mówił o św. Andrzeju: „Uczy ludzi naszych czasów,
tak bardzo skłaniających się ku przyjemnościom i przemijającym dobrom
ziemskim, że tylko Bóg jest Jedynym Dobrem, Najwyższym Dobrem, którego
całym sercem, całą duszą i ze wszystkich sił należy pragnąć”.

ks. Łukasz Kadziński


Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

17. Święty Ottonie, apostole

Święty Ottonie, apostole Pomorza, módl się za nami

Medytacja do Litanii Narodu Polskiego

zdjecie

„Swemu panu i ojcu najukochańszemu Ottonowi,
dostojnemu biskupowi, Bolesław, wódz Polaków, pokorne ślubowanie
braterskiej uległości. …Jeśli to nie uwłacza twojej godności, pragnę
odnowić z tobą więzi i korzystać z twojej rady i pomocy dla większej
chwały Boga, za wsparciem Jego łaski. Wiesz bowiem… w jaki sposób
nieokrzesany kraj barbarzyński Pomorzan został poskromiony nie moją,
lecz Bożą mocą i prosi o dopuszczenie do społeczności Kościoła przez
chrztu obmycie. Lecz oto przez trzy lata staram się i nikogo
odpowiedniego do tego dzieła nie mogę pozyskać spośród biskupów albo
kapłanów. Stąd, ponieważ jest rozpowiadana twoja niestrudzona świętość…
błagamy, najdroższy ojcze, niech nie wzbudzi niezadowolenia propozycja
przyjęcia tego rodzaju pracy dla chwały Bożej i wzrostu twego własnego
uświęcenia” – książę Bolesław Krzywousty.

W 1224 roku rozpoczął swoją misję na Pomorzu od Gniezna, gdzie
poświęcił się św. Wojciechowi pobożny i pokorny arcybiskup Bambergu,
Otton. W osiem miesięcy wykazał się tak wielką gorliwością i pracą, że
oporny kraj uległ chrystianizacji. Przez te miesiące Otton ochrzcił 22
165 osób, zakorzeniając wiarę w Pyrzycach – od których zaczął – w
Kamieniu Pomorskim, Szczecinie, Wolinie, Kołobrzegu, Białogardzie,
Kłodnie, Lubinie, Niekładzu, Uznamie. Powrócił tu w 1228 roku, kiedy
przegnane pogaństwo zaczęło znów podnosić głowę. W rezultacie tej
drugiej wyprawy powstało 14 kościołów na terenie Pomorza i została
utwierdzona wiara oraz struktura Kościoła. Druga wyprawa arcybiskupa
miała też inną ważną misję – związanie Pomorza z Polską. Po udanej
pierwszej misji Ottona Niemcy postanowili zająć Pomorze i uczynić je
swoim lennem poprzez zbrojny najazd. Dzięki interwencji świętego biskupa
ziemie te pozostały jako lenno Polski.

Pomorze Polska utraciła na wiele wieków, wróciło do niej w wyniku
ustalenia mocarstw po II wojnie światowej. Panujący tam przez wieki
protestantyzm osłabił wiarę katolicką. Jeszcze kilka lat temu na tych
terenach był najniższy odsetek chodzących do Kościoła. Dzisiaj niestety
ten niski odsetek ogarnia całą Ojczyznę, bo ludzie odwracają się od
Boga. Czy będziemy na tyle gorliwi, jak święty biskup Bambergu, by
walczyć o wiarę w naszych rodzinach, miejscowościach, by przekonywać i
odwodzić od pogaństwa i bezbożności?

Módlmy się za pasterzy polskiego Kościoła, by gorliwie i z
poświęceniem głosili wiarę i nawracali. Módlmy się za Kościół na
Pomorzu, za arcybiskupa szczecińsko-kamieńskiego, o siły i wiarę za
przyczyną św. Ottona:

Święty biskupie, któż ci dorówna w gorliwości kapłańskiej, w
nieustannej i niestrudzonej pracy i żarliwości, z jaką starałeś się
szerzyć wiarę naszą świętą? Wstaw się za nami, biednymi grzesznikami, do
Pana nad Pany, po którego prawicy siedzisz, aby nas wyleczyć raczył z
oziębłości i obojętności, z jakimi pełnimy obowiązki chrześcijanina.
Niech nam nigdy nie schodzi z oczu twój święty przykład i ta myśl, że
kiedyś przed trybunałem naszego Stwórcy trzeba nam będzie zdać sprawę z
każdego kroku i ze wszystkich swych postępków. Amen.

ks. Łukasz Kadziński


Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

18. Święci Cyrylu i Metody,

Święci Cyrylu i Metody, apostołowie Słowian, módlcie się za nami

zdjecie

Bracia Konstanty i Michał urodzili się na początku IX
wieku w Tesalonikach w patrycjuszowskiej rodzinie senatora Leona.
Odebrali wspaniałe wykształcenie, zdobyli uznanie na dworze cesarskim,
wykazywali się wybitną inteligencją, przygotowywano im wspaniałe kariery
polityczne, stanowiska, dobre małżeństwa. Zrezygnowali z tych
wszystkich możliwości, by wieść życie kontemplacyjne, wśród modlitw i
ksiąg. To oni stali się ojcami w wierze dla wszystkich Słowian. Spełnili
prośbę cesarza Michała III, by udać się z misjami do Państwa
Wielkomorawskiego, oddali swoje siły, mądrość i życie dla idei związania
Słowian z Chrystusem i Jego Kościołem. Udali się do kraju księcia
Rościsława, by głosić Ewangelię w języku ludzi tam mieszkających.
Odczytali w niezwykły sposób wolę Bożą, która chciała otworzyć zdroje
łask dla Słowian. W swojej misji i zaangażowaniu poszli dalej niż
ktokolwiek przed nimi. Stworzyli nawet alfabet, od imienia Cyryla zwany
cyrylicą, by przetłumaczyć i przepisać Pismo Święte i księgi liturgiczne
w języku starosłowiańskim. Wytrzymali wiele trudu, cierpień,
niezrozumienia i prześladowań dla dobra swej misji. Okazali się
niezwykle wytrwali, zarówno w krzewieniu wiary i przekonywaniu do niej
Słowian, jak i niełatwej walce o pozostanie w pełnej jedności z Rzymem i
Papieżem wobec licznych oskarżeń pod ich adresem. Ich sposób działania
ukształtował chrześcijańską duszę Słowian, którą dla pewnych
szczególnych cech nazywamy cyrylo-metodiańską – łączącą w sobie stałość,
wytrwałość i jakieś niezwykłe poczucie wolności i własnej godności.
Dzięki trudowi tych misjonarzy żaden Słowianin, a więc i żaden Polak nie
musiał i nie czuł się gorszy, i nie mógł być gorzej traktowanych od
tych, co wynosili kulturę i chrześcijaństwo ze starożytności, ale wiara w
ich krajach często zaprowadzana była siłą. Można by nawet powiedzieć,
że nasze, słowiańskie, odniesienie do prawa i władzy jest inne. Więcej w
nim potrzeby wolności i własnej godności oraz świadomości wyboru niż
przymusu.

Pomyślmy, ile z tych cech zachowaliśmy? Czy nadal czujemy swą wartość
i godność? Czy jesteśmy dumni ze swej przeszłości, czy ją cenimy? Czy
umiemy o nią walczyć i jej bronić, by nikt nas ani naszych dzieci nie
stłamsił, nie upokorzył i nie poniżył?

Daj nam, Boże, przez zasługi i wytrwałość świętych ojców naszych,
Cyryla i Metodego, stać mocno przy dziedzictwie wiary świętej oraz
bronić godności własnej, swojej wiary, tradycji i przekonań, nawet za
cenę cierpień i prześladowań. Amen

ks. Łukasz Kadziński


Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

19. Święty Kazimierzu, patronie

Święty Kazimierzu, patronie Litwy, módl się za nami

Medytacja do Litanii Narodu Polskiego

zdjecie

Urodził się w 1458 roku jako syn
Kazimierza III Jagiellończyka i Elżbiety Rakuszanki. Zmarł na gruźlicę,
mając 26 lat. Od małego był przyuczany, by być władcą. Wzrastał pod
okiem wielkich nauczycieli, Jana Długosza, Kallimacha i św. Szymona z
Lipnicy. Odznaczał się bystrością, silną wolą, inteligencją, wiedzą, ale
nade wszystko pobożnością. Od 13. roku życia brał udział, z woli ojca, w
sprawach państwowych. Szybko mianowany prawą ręką króla, przez dwa lata
praktycznie sprawował samodzielne rządy w Koronie, podczas wyprawy ojca
na Litwę. Odznaczał się wielką mądrością i sprawiedliwością w
rozstrzyganiu spraw sądowych i podejmowaniu decyzji. Jednakże siłę i
mądrość czerpał nie tylko od nauczycieli, ale także z modlitwy. Im
stawał się starszy, tym większego znaczenia nabierał czas spędzony w
kościele, na modlitwie, na codziennej Mszy Świętej. Był wielkim
czcicielem Matki Bożej. Jako młodzieniec złożył też ślub czystości,
krzyżując w ten sposób dynastyczne plany matrymonialne. Umartwiał się,
pościł, spał na ziemi. Zmarł pod Grodnem, w drodze na spotkanie z ojcem.
Jego ciało złożono w katedrze wileńskiej. Jego dobroć, świętość i
pobożność za życia zaczęły sprowadzać do grobu liczne pielgrzymki. Kiedy
w 1602 roku otwarto trumnę z ciałem, okazało się, że po ponad 100
latach ciało pozostało zupełnie niezmienione rozkładem.

Jest patronem Litwy i przypomina nam tym samym, że Korona to nie
tylko dzisiejsza Polska, ale także ziemie, które dziś leżą poza jej
granicami, i ludy te ziemie dziś zamieszkujące, nawet wtedy, kiedy
Polskę dzisiejszą obdarzają czasem wielką niechęcią.

Był też synem króla Polski – legalnego władcy, który swój autorytet i
majestat brał z Bożego namaszczenia, a nie tylko z nominacji jakiejś
partii i często mało świadomych wyborców.

Nierzadko chodząc na wybory i wybierając polityków, oglądając sondaże
przedwyborcze, zapominamy, że prawdziwa jest tylko ta władza, która
pochodzi od Boga. Czy pytamy, czy ten człowiek, który ubiega się, by go
wybrano, ma Boże namaszczenie, czy Bóg tego chce dla Polski? Kim jest
ten człowiek, jaka jest jego rodzina, kto był jego ojcem i jak dużo ma
dzieci? To są prawdziwe kryteria wyboru. A za św. Kazimierzem powinniśmy
spytać: czy się modli? Bo jak można rządzić, decydować o losach innych,
nie modląc się?

A my? Czy w naszym domu, rodzinie, małżeństwie rządzimy z Bożego namaszczenia i podejmujemy ważne decyzje, modląc się?

ks. Łukasz Kadziński


Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

20. Święty Jozafacie, patronie

Święty Jozafacie, patronie Rusi, módl się za nami

Medytacja do Litanii Narodu Polskiego

zdjecie

W 1439 roku na Soborze we Florencji metropolita
kijowski i całej Rusi Izydor podpisał unię prawosławnego Kościoła ze
Stolicą Świętą. Była to długo przygotowywana odpowiedź na trwającą od
1054 r. schizmę wschodnią i rozdarcie Kościoła. Ponad 150 lat później, w
1595 r., w Polsce została podpisana unia zwana brzeską, wiążąca
Kościoły prawosławne Rusi z Kościołem katolickim. Unici od początku
doświadczali niezwykłych szykan, prześladowań ze strony prawosławia,
traktowani jako zdrajcy i ci, których siłą i perswazją trzeba zmusić do
powrotu.

W tym samym czasie, w 1580 r., w rodzinie prawosławnej przychodzi na
świat Jozafat Kuncewicz. Jako młody człowiek przystępuje do unii,
zostaje mnichem bazyliańskim, a później, dla jego niezwykłych cech,
mianowano go arcybiskupem Połocka. Był gorliwy, ubogi – całe życie
chodził w stroju zakonnym, mieszkał w jednej izbie i żył w ciągłych
umartwieniach. Swoją gorliwością umocnił Kościół unicki na Rusi, a
chwiejących się wiernych, nieustannie naciskanych na powrót do
prawosławia, utwierdził w Kościele katolickim. Jego nieustanne
wizytacje, wygłaszane nauki i wielka gorliwość w sprawowaniu pięknej i
bogatej Liturgii ściągnęły na niego nienawiść prawosławnych. Został
zamordowany 12 listopada 1623 r., wcześniej był torturowany. Prawosławni
nie dopuścili nawet, by jego ciało spoczywało na terenach Rusi, i w XIX
wieku carat zażądał wywiezienia relikwii, które ostatecznie spoczęły w
Bazylice św. Piotra w Rzymie.

Święty Jozafat jest prawdziwym patronem ekumenizmu, a dokładnie unii –
to znaczy powrotu do prawdziwej jedności. Dla niej pracował i dla niej
oddał swoje życie. Ekumenizm to walka o usunięcie zła podziału, a nie
uczenie, jak się „pięknie różnić”. Jozafat sam, oświecony łaską,
przeszedł z prawosławia na katolicyzm. Tą odkrytą prawdą dzielił się w
ciągu życia z innymi, nikomu krzywdy nie czyniąc. Dla tej prawdy też
umarł. Pięknym znakiem, potwierdzającym jego misję, jest fakt, że jego
oprawcy oraz główny przeciwnik, prawosławny biskup, po latach nawrócili
się i przystąpili do unii.

Kościół unicki jest cały czas Kościołem męczenników. Ci, którzy do
niego należeli, musieli nieustannie bronić swojej wiary, swoich
kościołów i swoich kapłanów, niejednokrotnie za cenę życia. Czy my
potrafimy bronić swojej wiary wobec ataków, także słownych – w rodzinie,
pracy, środowisku? Czy umiemy bronić Kościół, parafię? Czy bronimy
naszych kapłanów – czy raczej chętnie dołączamy się do krytyki i
pomówień, jakie nieustannie serwują nam media?

Wszechmogący, wieczny Boże, który przyozdobiwszy świętego Jozafata
palmą męczeńską, nowego do Ciebie orędownika Kościołowi katolickiemu
udzieliłeś: spraw, prosimy Cię, niech przez zasługi i pomoc jego od
wszelkich nieszczęść wyzwoleni gorliwie odtąd Imieniu Twemu służymy.
Amen.

ks. Łukasz Kadziński

Święto św. Stanisława Kostki, patrona Polski

Dziś przypada święto św. Stanisława Kostki, zakonnika,
patrona Polski, którego cechowało szczególne nabożeństwo dla Maryi. To
właśnie temu świętemu przypisuje się zwycięstwo Polski w bitwie pod
Chocimiem w 1621 r.


Stanisław urodził się 28 grudnia 1550 r. w Rostkowie na Mazowszu
(obecnie powiat przasnyski). Był synem Jana, kasztelana zakroczymskiego,
i Małgorzaty z Kryskich (z Drobina). Krewni rodziny zajmowali
eksponowane stanowiska w ówczesnej Polsce. Miał trzech braci: Pawła (+
1607), Wojciecha (+ 1576) i Mikołaja, oraz dwie siostry, z których znamy
imię tylko jednej, Anny. Historia nie przekazała nam bliższych
szczegółów z lat dziecięcych Stanisława. Wiemy tylko z akt procesu
beatyfikacyjnego, że był bardzo wrażliwy. Dlatego ojciec w czasie
przyjęć, na których niekiedy musiał bywać także Stanisław, nakazywał
gościom umiar w żartach, gdyż inaczej chłopiec może omdleć.

Pierwsze nauki Stanisław pobierał w domu rodzinnym. W wieku 14 lat
razem ze swoim bratem, Pawłem, został wysłany do szkół jezuickich w
Wiedniu. Kostkowie przybyli do Wiednia w dzień po śmierci cesarza
Ferdynanda, to znaczy 24 lipca 1564 r. Wiedeńska szkoła jezuitów
cieszyła się wówczas zasłużoną sławą. Codziennie odprawiano Mszę świętą.
Przynajmniej raz w miesiącu studenci przystępowali do sakramentu pokuty
i do Komunii. Modlono się przed lekcjami i po nich. Na pierwszym roku
wykładano gramatykę, na drugim “nauki wyzwolone”, na trzecim – retorykę.

W grudniu 1565 r. ciężko zachorował. Według własnej relacji, był
pewien śmierci, a nie mógł otrzymać Komunii świętej, gdyż właściciel
domu nie chciał wpuścić kapłana katolickiego. Wówczas sama św. Barbara,
patronka dobrej śmierci, do której się zwrócił, w towarzystwie dwóch
aniołów nawiedziła jego pokój i przyniosła mu Wiatyk. W tej samej
chorobie zjawiła mu się Najświętsza Maryja Panna z Dzieciątkiem, które
złożyła mu na ręce. Od Niej też doznał cudu uzdrowienia i usłyszał
polecenie, aby wstąpił do Towarzystwa Jezusowego.

Jezuici jednak nie mieli zwyczaju przyjmować kandydatów bez
zezwolenia rodziców, a na to Stanisław nie mógł liczyć. Zdobył się więc
na heroiczny czyn: zorganizował ucieczkę, do której się starannie
przygotował. Było to 10 sierpnia 1567 r. Legenda osnuła ucieczkę
szeregiem niezwykłych wydarzeń. O jej prawdziwym przebiegu dowiadujemy
się z listu samego Stanisława. Za poradą swojego spowiednika, o.
Franciszka Antonio, który był wtajemniczony w jego plany, Stanisław udał
się nie wprost do Rzymu, gdzie byłby łatwo pochwycony w drodze, ale do
Augsburga, gdzie przebywał św. Piotr Kanizjusz, przełożony prowincji
niemieckiej. Spowiednik Stanisława stwierdza, że w drodze otrzymał on
również łaskę Komunii świętej z rąk anioła, kiedy wstąpił do
protestanckiego kościoła w przekonaniu, że jest to kościół katolicki. W
Augsburgu nie zastał Piotra Kanizjusza, dlatego podążył dalej do
Dylingi. Trasa z Wiednia do Dylingi wynosi około 650 km. W Dylindze
jezuici mieli swoje kolegium. Tam Stanisław został przyjęty na próbę.

Wyznaczono mu zajęcia służby u konwiktorów: sprzątanie ich pokoi i
pomaganie w kuchni. Stanisław boleśnie przecierpiał tę decyzję. Ufając
jednak Bogu, starał się wypełniać swoje obowiązki jak najlepiej. Po
powrocie do Dylingi św. Piotr Kanizjusz bał się przyjąć Stanisława do
swojej prowincji w obawie przed gniewem rodziców i ich zemstą na
jezuitach w Wiedniu. Mając jednak od miejscowych przełożonych bardzo
dobre rekomendacje, skierował go wraz z dwoma młodymi zakonnikami do
Rzymu z listem polecającym do generała. Droga była długa i uciążliwa.
Stanisław z towarzyszami odbywał ją przeważnie pieszo. Dotarli tam 28
października 1567 r.

Stanisław został przyjęty do nowicjatu, który znajdował się przy
kościele św. Andrzeja. Było z nim wtedy około 40 nowicjuszów, w tym
czterech Polaków. Rozkład zajęć nowicjatu był prosty: modlitwy, praca
umysłowa i fizyczna, posługi w domu i w szpitalach, konferencje mistrza
nowicjatu i przyjezdnych gości, dyskusje na tematy życia wewnętrznego i
kościelnego. Stanisław rozpoczął nowicjat pełen szczęścia, że nareszcie
spełniły się jego marzenia. Ojciec jednak postanowił za wszelką cenę go
stamtąd wydostać. Wykorzystał w tym celu wszystkie możliwości. Do
Stanisława wysłał list, pełen wymówek i gróźb. Za poradą przełożonych
Stanisław odpisał ojcu, że ten powinien raczej dziękować Bogu, że wybrał
jego syna na swoją służbę. W lutym 1568 r. Stanisław przeniósł się z
kolegium jezuitów, gdzie mieszkał przełożony generalny zakonu, do domu
św. Andrzeja na Kwirynale, w którym pozostał do śmierci.

Swoim wzorowym życiem, duchową dojrzałością i rozmodleniem budował
całe otoczenie. W pierwszych miesiącach 1568 r. Stanisław złożył śluby
zakonne. Miał wtedy zaledwie 18 lat. W prostocie serca w uroczystość św.
Wawrzyńca (10 sierpnia) napisał list do Matki Bożej i schował go na
swojej piersi. Przyjmując tego dnia Komunię świętą, prosił św.
Wawrzyńca, aby uprosił mu u Boga łaskę śmierci w święto Wniebowzięcia.
Prośba została wysłuchana. Wieczorem tego samego dnia poczuł się bardzo
źle. 13 sierpnia gorączka nagle wzrosła. Przeniesiono go do infirmerii.
14 sierpnia męczyły Stanisława mdłości. Wystąpił zimny pot i dreszcze, z
ust popłynęła krew. Była późna noc, kiedy zaopatrzono go na drogę do
wieczności. Prosił, aby go położono na ziemi. Prośbę jego spełniono.
Przepraszał wszystkich. Kiedy mu dano do ręki różaniec, ucałował go i
wyszeptał: “To jest własność Najświętszej Matki”.

Zapytany, czy nie ma jakiegoś niepokoju, odparł, że nie, bo ma ufność w
miłosierdziu Bożym i zgadza się najzupełniej z wolą Bożą. Nagle w pewnej
chwili, jak zeznał naoczny świadek, kiedy Stanisław modlił się, twarz
jego zajaśniała tajemniczym blaskiem. Kiedy ktoś zbliżył się do niego,
by zapytać, czy czegoś nie potrzebuje, odparł, że widzi Matkę Bożą z
orszakiem świętych dziewic, które po niego przychodzą. Po północy 15
sierpnia 1568 r. przeszedł do wieczności. Kiedy podano mu obrazek Matki
Bożej, a on nie zareagował na to uśmiechem, przekonano się, że cieszy
się już oglądaniem Najświętszej Maryi Panny w niebie.

Jego kult zrodził się natychmiast i spontanicznie. Wieść o śmierci
świętego Polaka rozeszła się szybko po Rzymie. Starsi ojcowie
przychodzili do ciała i całowali je ze czcią. Wbrew zwyczajowi zakonu
ustrojono je kwiatami. Z polecenia św. Franciszka Borgiasza, generała
zakonu, ciało Stanisława złożono do drewnianej trumny, co również w
owych czasach było wyjątkiem. Także na polecenie generała magister
nowicjatu napisał o Stanisławie krótkie wspomnienie, które rozesłano po
wszystkich domach Towarzystwa Jezusowego. Ojciec Warszewicki ułożył
dłuższą biografię Stanisława. W dwa lata po śmierci współbracia udali
się do przełożonego domu nowicjatu, aby pozwolił im zabrać ze sobą
relikwię głowy Stanisława. Kiedy otwarto grób, znaleziono ciało
nienaruszone.

Proces kanoniczny trwał jednak długo. W latach 1602-1604 Klemens VII
zezwolił na kult. 18 lutego 1605 r. Paweł V zezwolił na wniesienie
obrazu Stanisława do kościoła św. Andrzeja w Rzymie oraz na zawieszenie
przed nim lampy i wotów; w 1606 r. ten sam papież uroczyście zatwierdził
tytuł błogosławionego. Uroczystości beatyfikacyjne odbyły się najpierw w
Rzymie w domu św. Andrzeja, a potem w Polsce. Był to pierwszy
błogosławiony Towarzystwa Jezusowego. Klemens X zezwolił zakonowi
jezuitów w roku 1670 na odprawianie Mszy świętej i brewiarza o
Stanisławie w dniu 13 listopada. W roku 1674 tenże papież ogłosił bł.
Stanisława jednym z głównych patronów Korony Polskiej i Wielkiego
Księstwa Litwy. Dekret kanonizacyjny wydał Klemens XI w 1714 r. Jednak z
powodu śmierci papieża obrzędu uroczystej kanonizacji dokonał dopiero
Benedykt XIV 31 grudnia 1726 r. Wraz z naszym Rodakiem chwały świętych
dostąpił tego dnia również św. Alojzy Gonzaga (+ 1591). Jan XXIII uznał
św. Stanisława szczególnym patronem młodzieży polskiej.

Relikwie Świętego spoczywają w kościele św. Andrzeja na Kwirynale w
Rzymie. Św. Stanisław Kostka jest patronem Polski (od 1671 r.) i Litwy,
archidiecezji łódzkiej i warszawskiej oraz diecezji płockiej, a także
Gniezna, Lublina, Lwowa, Poznania i Warszawy; oręduje także za
studentami i nowicjuszami jezuickimi, a także za polską młodzieżą.

Św. Stanisławowi Kostce przypisuje się zwycięstwo Polski odniesione
nad Turkami pod Chocimiem w 1621 r. W tym dniu o. Oborski, jezuita,
widział św. Stanisława na obłokach, jak błagał Matkę Bożą o pomoc. Król
Jan Kazimierz przypisywał orędownictwu Świętego zwycięstwo odniesione
pod Beresteczkiem (1651).

W ikonografii św. Stanisław Kostka przedstawiany jest w stroju
jezuity. Jego atrybutami są: anioł podający mu Komunię, Dziecię Jezus na
ręku, krucyfiks, laska pielgrzymia, lilia, Madonna, różaniec.


Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

21. Święty Wacławie, patronie

Święty Wacławie, patronie katedry wawelskiej, módl się za nami

Medytacja do Litanii Narodu Polskiego

zdjecie

W przyszłym roku minie 1050 lat od chwili, gdy czeska
księżniczka przybyła do kraju Polan. Choć decyzje matrymonialne nie
były do końca wyborami jednostek, to należy podziwiać odwagę Dobrawy.
Czyżby jednak w jej zgodzie na małżeństwo z pogańskim Mieszkiem
pobrzmiewało echo pewnej pokuty?

Trzydzieści sześć lat przed ślubem Dobrawy jej ojciec Bolesław Srogi
dopuścił się zbrodni bratobójstwa na ówcześnie panującym władcy Czech,
Wacławie. Zaprosiwszy go na uroczystości do swego zamku w Starym
Bolesławcu, wdał się w sprzeczkę, a potem zaatakował. Ranny Wacław
szukał schronienia w nowo konsekrowanym kościele św. Kosmy i Damiana.
Wdarli się tam jednak siepacze Bolesława i dobili księcia. Miał więc za
co pokutować ojciec polskiej księżnej – do zabójstwa brata dołożył
bowiem profanację świątyni oraz znieważenie prawa azylu. A wszystko
stało się za namową matki obu książąt, Drahomiry, która dążyła do
zdobycia niegdyś pełnionej władzy i restauracji pogaństwa w Czechach. I
choć Bolesław objął tron na Hradczanach, to szybko zrozumiał, że
wspieranie dawnych wierzeń nie pomoże w jego utrzymaniu. Na znak pokuty
przeznaczył do stanu zakonnego swojego syna, a następnie ufundował
klasztor Benedyktynek w Pradze, którego ksienią została Mlada, jego
młodsza córka. Prawdopodobnie też Bolesławowi Srogiemu zawdzięczamy to,
że patronem królewskiej katedry na Wawelu został zamordowany przez niego
brat. Piastowskie panowanie w Krakowie rozpoczyna się bowiem dopiero od
990 roku. Wcześniej sięgały tam wpływy Przemyślidów, a sam książę
czeski nosił tytuł „króla Krakowa”. Wydaje się naturalne, że Czesi
wybudowali w zajmowanym przez siebie mieście świątynię poświęconą
swojemu świętemu. W ten sposób ten sam orędownik patronuje królewskim
katedrom w Pradze i na Wawelu.

Historia wydaje się nam skomplikowana. Bratobójca przyczynia się do
chrztu Polski. Krótko panujący władca staje się świętym patronem.
Pierwszą budowlę sakralną na wzgórzu będącym narodowym sanktuarium
Polaków zakładają Czesi. Paradoks goni paradoks.

A może to w ten sposób działa Bóg, który „pisze prosto na krzywych
ludzkich liniach”? Wszak z największej zbrodni w historii świata,
śmierci krzyżowej swego Syna, wyprowadził największe dobro. Czy nie
powinniśmy z większym dystansem podchodzić do zła, które nas dotyka,
powierzając swój ból Bogu? Prosząc, aby przyjął cierpienie jako
życiodajną ofiarę?

Mimo że to Bolesław swoim długim panowaniem, walkami i dyplomacją
wzmocnił i utrwalił czeską państwowość, to czeska korona nosi imię
„korony św. Wacława”, tak jak węgierska – św. Stefana. To Wacław jest
nazywany „wiecznym księciem Czechów”, jak przypomniał Benedykt XVI
podczas wizyty w miejscu męczeństwa świętego. Choć więc wydaje ci się,
że przegrywasz. Choć ludzkie doświadczenie każe ci myśleć o sytuacji
beznadziejnej – jeśli powierzyłeś się Królowi Wszechświata, nie poddawaj
się. W Twojej historii także objawi się Jego Opatrzność.

ks. Łukasz Kadziński


Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika aleksander szumanski

22. MATKA BOSKA CZĘSTOCHOWSKA KRÓLOWA POLSKI


POLSKOŚĆ KRESÓW PIĘKNIE PREZENTUJE
WIERSZ JANA LECHONIA „MATKA BOSKA CZĘSTOCHOWSKA”.

 

 

Matka Boska Częstochowska, ubrana
perłami,

Cała w złocie i brylantach, modli się
za nami.

Aniołowie podtrzymują Jej ciężką
koronę

I Jej szaty, co jak noc są gwiazdami
znaczone.

 

Ona klęczy i swe lice, gdzie są rany
krwawe,

Obracając, gdzie my wszyscy, patrzy na
Warszawę.

O Ty, której obraz widać w każdej
polskiej chacie

I w kościele, i w sklepiku, i w
pysznej komnacie,

W ręku tego, co umiera, nad kołyską
dzieci,

I przed którą dniem i nocą wciąż się
światło świeci.

 

Która perły masz od królów, złoto od
rycerzy,

W którą wierzy nawet taki, który w nic
nie wierzy,

Która widzisz z nas każdego cudnymi
oczami,

Matko Boska Częstochowska, zmiłuj się
nad nami!

 

Daj żołnierzom, którzy idą, śpiewając
w szeregu,

Chłód i deszcze na pustyni, a ogień na
śniegu,

Niechaj będą niewidzialni płynący w
przestworzu

I do kraju niech dopłyną, którzy są na
morzu.

 

Każdy ranny niechaj znajdzie opatrunek
czysty

I od wszystkich zagubionych niechaj
przyjdą listy.

I weź wszystkich, którzy cierpiąc
patrzą w Twoją stronę,

Matko Boska Częstochowska, pod Twoją
obronę.

 

Niechaj druty się rozluźnią, niechaj
mury pękną,

Ponad Polską, błogosławiąc, podnieś
rękę piękną

I od Twego łez pełnego, Królowo,
spojrzenia

Niech ostatnia kaźń się wstrzyma,
otworzą więzienia.

 

Niech się znajdą ci, co z dala
rozdzieleni giną,

Matko Boska Częstochowska, za Twoją
przyczyną.

Nieraz potop nas zalewał, krew się
rzeką lała,

A wciąż klasztor w Częstochowie stoi
jako skała.

 

I Tyś była też mieczami pogańskimi
ranną,

A wciąż świecisz ponad nami,
Przenajświętsza Panno.

I wstajemy wciąż z popiołów, z
pożarów, co płoną,

I Ty wszystkich nas powrócisz na
Ojczyzny łono.

 

Jeszcze zagra, zagra hejnał na
Mariackiej wieży,

Będą słyszeć Lwów i Wilno krok naszych
żołnierzy.

Podniesiemy to, co legło w wojennej
kurzawie,

Zbudujemy Zamek większy, piękniejszy w
Warszawie.

I jak w złotych dniach dzieciństwa
będziemy słuchali

Tego dzwonka sygnaturki, co Cię
wiecznie chwali.

 

                                    JAN LECHOŃ

 


    ALEKSANDER SZUMAŃSKI

KORESPONDENCJA Z KRAKOWA

avatar użytkownika Maryla

23. Święty Jacku Odrowążu,

Święty Jacku Odrowążu, apostole Rusi – módl się za nami

Medytacja do Litanii Narodu Polskiego

zdjecie

Karol Wojtyła powiedział o nim: „Uczył naszych
przodków surowej, ale autentycznej i zdrowej, życiodajnej prawdy
ewangelicznej”. Benedykt XVI nazwał go: „Apostołem Północy, który
porwany duchem misyjnym głosił gorliwie Ewangelię od Gdańska po Kijów”.
Prymas Tysiąclecia widział w nim tego, który uratował Naród Polski od
zniemczenia.

Święty Jacek Odrowąż urodził się w Kamieniu na Śląsku w 1183 roku.
Jako bliski krewny biskupa krakowskiego Iwona i kanonik kapitulny
towarzyszył stryjowi w podróżach po Europie. Prawdopodobnie odbył też
studia w Paryżu i Bolonii. Jak pisze jego biograf: „wykształceniem i
stopniem znajomości świata przewyższał książąt”. Zetknąwszy się ze św.
Dominikiem i założonym przez niego nowym zakonem żebraczym, postanowił
porzucić karierę kościelną i – wraz ze swym bratem, bł. Czesławem –
przyjął habit zakonny z rąk św. Dominika w rzymskiej bazylice św.
Sabiny. Po powrocie do Polski stał się ojcem założycielem Polskiej
Prowincji Dominikańskiej.

Jego osoba stoi u początków ponad trzydziestu klasztorów w całej
Europie – od Austrii po Ruś i (jak twierdzą niektórzy) Skandynawię.
Dzięki jego posłudze litewski władca Mendog przyjął chrzest i otrzymał z
rąk Innocentego IV koronę królewską, podobnie jak ruski książę Daniel
Halicki, który uznał unię z Rzymem. Gdyby nie najazd tatarski na Ruś
oraz podstępne działania Krzyżaków, Jackowe dzieło wyprzedziłoby
zjednoczeniowe działania Jagiellonów.

Kardynał Stefan Wyszyński mówił o św. Jacku w 1957 r.: „Jeśli apostoł
jest […] owładnięty duchem Chrystusowym, to jest zarazem najlepszym
politykiem, choćby ambicji politycznych nie miał; ale biada politykowi,
gdyby odrzucił najmądrzejszą z politycznych ksiąg, jaką jest Księga
Ewangelii […] Takiej to mądrości politycznej nauczył Apostoł Boży, nie
polityk, władców naszej ziemi. I dlatego Polska powoli, powoli
przezwyciężała te wszystkie elementy separatystyczne, otwierała sobie i
okolicznym ludom serce i przez serce łączyła”. Nie snując politycznych
planów, bez socjologicznych taktyk, budowania struktur ekonomicznych
zależności, dbania o wizerunek czy o bożka opinii publicznej zjednoczył
naszą część Europy. Poprzez swe kaznodziejstwo, cuda, cześć dla Matki
Najświętszej (niektórzy widzą w nim właśnie autora „Bogurodzicy”) i
Eucharystii św. Jacek dokonał powtórnej chrystianizacji ziem polskich i
ruskich oraz ewangelizacji Litwy. Jednak, w przeciwieństwie do władców
tego świata wszystkich czasów, nie żądał władzy. Nie piastował żadnych
większych funkcji w zakonie, nie był biskupem czy przełożonym zakonnym.

Módlmy się dziś do św. Jacka o ludzi gotowych oddać wszystko dla
Ewangelii. Oby znaleźli się ci, którzy zgodzą się porzucić samych siebie
dla Prawdy Bożej, dla jej głoszenia, dla zbawienia innych. O ludzi
bezkompromisowych. O ludzi niecofających się wobec trudu i tego, co po
ludzku wydaje się niemożliwe. O ludzi, którzy bez kompleksów staną na
straży katolickiej prawdy i przeniosą ją wszędzie.

ks. Łukasz Kadziński


Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

24. Wolności zniewalane Walka o

Wolności zniewalane

Walka o wolność i niepodległość to nie jest ani romantyzm, ani szaleństwo - PISZE ks. prof. Czesław S. Bartnik

Od początków XIX wieku mówi się i pisze coraz więcej i
głębiej o wolności, ale przede wszystkim o wolności socjalnej,
gospodarczej, politycznej, naukowej i kulturalnej. I to jest bardzo
ważne i doniosłe. Ale za mało jest uwzględniana wolność umysłowa,
moralna i duchowa. A właśnie w tych dziedzinach wolność jest coraz
bardziej zniewalana, paradoksalnie i przez współczesny skrajny
liberalizm, aż dochodzi do swego rodzaju terroryzmu w narzucaniu siłą
określonych ideologii, światopoglądów i różnych orientacji umysłowych.
Narzucanie to, rzekomo oparte na podstawach naukowych, bardziej oddala
współczesnego człowieka od prawdy i wolności osobowej niż pradawne
mitologie.

Alienacja umysłowa

Pierwszy chyba Hegel wskazał na dwuwartościowość ludzkiej twórczości,
która z jednej strony przynosi coraz więcej wolności w opanowywaniu
świata, ale jednocześnie z drugiej strony podbija człowieka w niewolę, i
to drugie nazwał „alienacją” (Entfremdung), czyli przez swoją moc
twórczości człowiek staje się sam sobie obcy. Zjawisko to dziś bardzo
się nasiliło i powstał paradoks, że skrajny liberalizm skrajnie zniewala
umysł człowieka. „Człowiek dzisiejszy – pisał św. Jan Paweł II już w
pierwszym roku swojego pontyfikatu 1979 – zdaje się być stale zagrożony
przez to, co jest jego własnym wytworem, co jest wynikiem pracy jego
rąk, a zarazem – i bardziej jeszcze – pracy jego umysłu, dążeń jego
woli. Owoce tej wielorakiej działalności człowieka […] skierowują się
zbyt rychło przeciw człowiekowi. Zostają przeciw niemu skierowane lub
mogą zostać skierowane przeciw niemu. Na tym zdaje się polegać główny
rozdział dramatu współczesnej ludzkiej egzystencji w jej najszerszym i
najpowszechniejszym wymiarze. Człowiek coraz bardziej bytuje w lęku”
(„Redemptor hominis”, nr 15).

Na płaszczyźnie umysłowej i duchowej zniewolenie niosą szczególnie
błędne kierunki umysłowe, fałszywe ideologie, irracjonalne formy
mentalności, światopoglądy, typy cywilizacyjne, mody myślowe, systemy
prawne i etyczne, i inne. Na przykład słusznie powiedział Michał
Łuczewski, że dziś sumienie i etykę wypiera mentalność
techniczno-mitologiczna („Gazeta Wyborcza”, 29-31.08.2014). W związku
zaś z 75. rocznicą wybuchu II wojny światowej i w czasie groźby wybuchu
na wschodzie III wojny światowej stajemy jeszcze raz przed tajemnicą,
jak to się dzieje, że jakiś jeden człowiek lub grupa ludzi o cechach,
jak się później okazuje, psychopaty, oszusta czy zbrodniarza, osiąga tak
olbrzymi i potężny wpływ, że nawet 80 proc. wielomilionowego państwa,
często ludzi mądrych skądinąd, uczonych i religijnych, podbija w niewolę
duchową i z pieśnią na ustach realizują jego zbrodnicze idee. Czy te
miliony hipnotyzuje władca dzięki swej magii? Czy on tylko odczytuje
głębsze nurty w świadomości tych ludzi? Myślę, że jedno i drugie
jednocześnie. Na przykład sam Hitler ze swoją ideologią nie
przekształciłby nigdy tysięcy i milionów Niemców w napastników i
morderców. Dlatego stoi zawsze przed społeczeństwami wielkie zadanie
prawdziwej religii, która jedna może dać wolność duchową.

Jezus nauczał, że ostatecznie wszelkie zniewolenie, tak jednostek,
jak i społeczeństw, pokonuje prawda o Bogu, czyli Bóg jako Prawda i
Wolność najwyższa. „Jezus powiedział do Żydów, którzy mu uwierzyli:
’Jeżeli będziecie trwali w nauce mojej, będziecie prawdziwie uczniami
moimi i poznacie prawdę, a prawda was wyzwoli’” (J 8,31-32). Prawda o
prawdziwym, żywym Bogu daje najwyższą duchową i doczesną wolność.
Wolność ta to uzyskanie dziecięctwa Bożego, przezwyciężenie
determinizmów doczesnych, czyli „żywiołów tego świata” (Ga 4,3-5). To
wolność „od” błędów religijnych, błędnego światopoglądu, fałszywych
wartości i błędnej drogi życia i zarazem wolność „do” Prawdy najwyższej,
do pełni życia ludzkiego, do pełnego rozwoju osoby i do osiągnięcia
ostatecznego sensu istnienia.

Samozniewalanie się przez nienawiść

Chrześcijaństwo przypomina, że jest takie paradoksalne zjawisko, iż
człowiek, który nienawidzi bliźniego, sam siebie zniewala duchowo i
czyni sobie wielką krzywdę. Kto nienawidzi bliźniego, nawet niekiedy źle
postępującego, nie widzi w nim żadnego dobra, nie przebacza mu, gdy ten
żałuje i przeprasza czy pokutuje, a zwłaszcza – co dziś się zdarza
coraz częściej u ludzi znieprawionych – kiedy ktoś nienawidzi człowieka
dlatego, że jest on uczciwy, sprawiedliwy, dobry i religijny, to sam
popada w niewolę swej nienawiści, z której nie ma wyjścia. „Kto
nienawidzi brata swego, jest w ciemności” (1 J 2,9). A nawet „każdy, kto
nienawidzi swego brata, jest zabójcą” (1 J 3,15). Bóg jest pełen
miłosierdzia, ale nienawidzi zła, grzechu (Jdt 5,17). „Przez zawiść
weszła na świat śmierć” (Mdr 2,24). Oczywiście, w miłości bliźniego nie
chodzi zawsze o afekt i naturalną sympatię, lecz o miłość duchową, o
życzliwość czerpaną od Boga. Poza tym taka miłość bliźniego godzi się z
„nienawiścią” do jego ciężkich grzechów i „Pan miłuje tych, co zła
nienawidzą” (Ps 47,10).

Tymczasem jest takie niewytłumaczalne zjawisko, że pewni ludzie,
nawet i mieniący się chrześcijanami, „mają w nienawiści dobro” (Mi 3,2).
I jest potworne, że i u nas zaistniały całe partie, ugrupowania i
ośrodki, które po prostu nienawidzą samego Boga, Chrystusa, Kościoła
Bożego, Ewangelii, etyki ogólnoludzkiej i całego dziedzictwa
katolickiego. A choć sam Chrystus zapowiadał, że On sam i jego wszyscy
uczniowie będą u wielu „w nienawiści bez powodu” (J 15,25, por. J 7,7;
15, 18 i inne), to jednak nie jest to dla dojrzałej osobowości ludzkiej
normalne. Jest to ciężki grzech. A choć ci nienawistnicy tłumaczą się,
że oni nienawidzą w chrześcijaństwie tylko samego zła, to jednak jest to
nadal tylko pogłębianie samozniewalania i samooszukiwania. Wypływa ono
albo z ciężkich win własnych, które chce się zdezawuować w ten sposób,
albo po prostu z wypaczeń osobowościowych, gdyż nie jest to tylko
spokojny ateizm, lecz haniebna i szatańska walka z Bogiem. Co ich pcha
do tego, by zabierać innym wiarę i tak mordować ich duchowo?

Wyrazistym przykładem tego jest żądanie owych ludzi, by w Polsce
zepchnąć Kościół katolicki, i tylko katolicki, do podziemia, zerwać
konkordat, uznać wiarę w Boga za coś negatywnego w państwie, usunąć ze
szkół nauczycieli religii, duchownych i świeckich, wyrzucić kapelanów ze
wszystkich instytucji i ośrodków, łącznie ze szpitalami i z wojskiem,
usunąć manifestujących wiarę katolików z wyższych stanowisk i urzędów,
znieść wszelkie dotacje dla katolickich szkół, domów opieki, hospicjów i
sierocińców, nie ubezpieczać katolickich misjonarzy polskich, nie
dopuszczać żadnych dotacji z UE na potrzeby Kościoła i jego działalności
publicznej, nie wspierać konserwacji budynków kościelnych ani ich
budowania. Skąd te wszystkie żądania? A bo katolicy jako tacy nie mogą
korzystać z budżetu państwowego. Jest to oczywiście obłędne, bo z
budżetu mogą korzystać tylko ateiści i wrogowie Kościoła. Tymczasem na
budżet płacą w 90 co najmniej procentach właśnie katolicy. Idąc za myślą
owych dziwnych ludzi, należałoby postawić sprawę podatków i budżetu
tak: niech owi ludzie utrzymują się tylko ze swoich podatków, a katolicy
ze swoich. Dlaczego katolicy mają łożyć na swoich wściekłych wrogów?
Podobnie np. i prof. Magdalena Środa zaatakowała („Gazeta Wyborcza”,
20.08.2014) niedawno red. Krzysztofa Ziemca za to, że przyjął on w TVP
wywiad – „nie za swoje pieniądze” – ojca Bashobory z Ugandy, żarliwego
głosiciela Chrystusa jako Uzdrowiciela duszy i ciała. Powstaje przecież
zasadnicze pytanie, dlaczego władze państwowe otwierają u nas coraz
szerzej drzwi dla tego rodzaju „nowoczesnych wolności”. I obawiamy się,
żeby nie za takie rzeczy nasi byli nagradzani stanowiskami w ateizującej
UE, przy czym nasi „domowi” okazują się bardziej antychrześcijańscy niż
na Zachodzie.

Apatrydzi, wasale i przeciwnicy powstań

Brak miłości Boga i bliźniego powoduje też duże osłabienie czy nawet
zupełny brak miłości ojczyzny i narodu. Niektórzy jeszcze wykazują
uczucie względem małej ojczyzny, czyli okolicy, regionu swojego
pochodzenia, ale już coraz mniej żywi uczucia względem wielkiej ojczyzny
(apatrydzi). Najczęściej umysłowość takich ludzi jest zniewolona przez
ideologie rewolucyjne i ateizujące. Od dawna już ludźmi
„bezojczyźnianymi” byli wszelkiego rodzaju lewicowcy. U nas chwalą się
oni, że „serce jest po lewej stronie”. Ale trzeba pamiętać, że „lewa
strona” już od tysiącleci była uważana za gorszą od prawej, za
buntowniczą i rujnującą porządek, dziedzictwo i kulturę, a także i
religię. Znaczenie to wyłania się choćby ze zdania Księgi Koheleta z III
w. przed n.Chr.: „Mędrzec zwraca się ku swej prawej stronie, a serce
głupca trzyma się strony lewej” (Koh 10,2). Rodzi się tu pytanie, czy
ewentualne przyjęcie przez nowoczesne lewice Boga jako najwyższego
Wyzwoliciela społecznego i duchowego, jak w latynoamerykańskiej
„teologii wyzwolenia”, nie tchnęłoby w lewicę nowego, bardzo twórczego
ducha. Papież Franciszek chce dialogować z potępianą dotychczas teologią
wyzwolenia, która chce wolność społeczną i polityczną wywieść z ducha
chrześcijaństwa. Ale problem jest bardzo trudny, bo grozi albo
upolitycznienie religii, albo ureligijnienie polityki. Lewica nie chce
zachowania całego kodeksu etyki chrześcijańskiej. Jednakże bardzo wielu
katolików czuje się socjalistami, ale jednocześnie i autentycznymi
katolikami, i uważają, że nie poddali się zniewalającej duchowo
ideologii socjalizmu ateistycznego. Tam jednak, gdzie nie ma i nie było
silniejszej tradycji chrześcijańskiej, etyka ruchów lewicowych jest
bardzo negatywna.

Mamy zatem również do czynienia ze zjawiskiem, że politycy
„bezojczyźniani” i „beznarodowi” nie mają swojej naturalnej tożsamości i
łatwo oddają swój kraj jakiemuś seniorowi jako wasalny, przynajmniej w
pewnych dziedzinach. Tak i nasze polskie władze po roku 1989 poszukują
jakby swojego seniora, o którego chcą oprzeć Polskę: a to o Rosję,
kontynuując komunizm, a to o Niemcy, silne gospodarczo i politycznie, a
to o UE jako o „nową ojczyznę europejską” i „nowy naród europejski”. Ale
tracimy przy tym naszą tożsamość i autentyczność. Może myślą, że Polskę
uratują i rozwijają, ale faktycznie ją powoli unicestwiają.
Niebezpieczeństwo to rozumieją głęboko wybitni profesorowie, jak Witold
J. Kieżun, Andrzej Nowak, Jacek Bartyzel, Piotr Jaroszyński, ks. bp Adam
Lepa, Zdzisław Krasnodębski, Andrzej Zybertowicz i wielu innych, a
także całe grupy bardzo bystrych i erudycyjnych dziennikarzy i pisarzy,
związanych z tygodnikami niezależnymi od mediów propagandowych, i inni,
ale mało jest polityków, którzy by to wielkie niebezpieczeństwo
dostrzegali i głęboko rozumieli.

Fatalna była zwłaszcza wasalizująca polityka PO wobec Rosji. Władimir
Putin to dalekosiężny polityk. Ukraińcy mówią, że on już od lat słał
swoich ludzi na Ukrainę Wschodnią. A my dopiero dziś zaczynamy lepiej
rozumieć, po co nakazał on patriarsze rosyjskiemu Cyrylowi dokonać
pojednania Cerkwi z Kościołem katolickim w Polsce. Cerkiew rosyjska
długo się opierała. Albo jakże fatalne było całkowite powierzenie Rosji
badań nad katastrofą smoleńską przez premiera Donalda Tuska, co
przypomina jako żywo akt oddania Rzeczypospolitej w „matczyne ręce”
carycy Katarzyny II w roku 1795. Podobną łaskawość carycową okazał
prezydent Rosji Dmitrij Miedwiediew, gdy w czasie wizyty w Warszawie
„oznajmił” na Zamku Królewskim, że wyniki polskich badań nad katastrofą
smoleńską „nie będą się różniły od wyników MAK”, choć jak się okazało,
MAK dokonał wielu manipulacji antypolskich. Co gorsza, nasi lennicy
postanowili, że kto u nas nie przyjmuje co do przecinka raportu MAK, a
następnie kalkującego go we wszystkim raportu polskiego, to ma być
traktowany i karany jako „kłamca smoleński” pod taką samą sankcją jak
„kłamca oświęcimski”. I do dziś właściwie przedstawia się, że wszystkie
zaniedbania i błędy w organizacji lotu Tu-154M nie wiązały się
bynajmniej z nienawiścią do suwerennej i wyraźnie propolskiej polityki
braci Kaczyńskich, lecz wypływały ze strony antyrosyjskiej postawy
prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Mają być bez żadnego znaczenia takie
sprawy jak: śmierć całej polskiej generalicji NATO, spętanie przy pomocy
Niemiec całej UE więzami gospodarczymi, zestrzelenie pasażerskiego
samolotu malezyjskiego rakietą wyprodukowaną w Rosji, ataki Rosji na
Polskę za to, że próbuje bronić Ukrainy, a nawet wygrażanie Polsce
bronią atomową. A wreszcie pewna grupa ludzi żąda gwałtownie, z
poparciem PO, kary za rozwiązanie WSI, tak silnie w swoim czasie
związanych z rosyjskim GRU. Lenniczy duch w stosunku do Rosji bynajmniej
nie wygasł. Takie są atuty imperium.

I wreszcie z apatrydami i materialistami nie warto dyskutować na
temat powstań patriotycznych i narodowych, a nawet i wojen obronnych, bo
oni po prostu są wewnętrznie zniewoleni i nie odbierają na falach
ojczyźnianych i narodowych, i mają materialistyczny i utylitarny system
wartości. Tymczasem w nauce historii są stosowane także duchowe sądy
wartościujące (J. Topolski). Faktycznie bywają u nas potępiane niemal
wszystkie powstania, nie tylko nieudane, ale czasami i udane – jako
zbyteczne. Są to: konfederacja barska (1768-1772), Insurekcja
Kościuszkowska (1794), Powstanie Listopadowe (1830-1831), Powstanie
Styczniowe (1863-1864), Powstania Wielkopolskie (1794, 1806, 1846, 1848,
1918-1919, 1956), Powstania Śląskie (1919-1921), Powstanie Sejneńskie
(1919), wojna obronna (1939), Zbrojny Ruch Oporu przeciwko Niemcom
(1940-1945) i przeciwko Sowietom (1944-1956), Powstanie Warszawskie
(1944), „Solidarność” (1980-1989). Otóż można i należy dyskutować nad
sytuacją powstania, nad jego organizacją, momentem wybuchu, przebiegiem,
o zakorzenieniu w społeczeństwie, o ideach, o racjach za i przeciw jego
materializacji, ale nie można dyskutować o samym jego sensie duchowym,
wartości wolnościowej i o znaczeniu dla egzystencji, bytowości i
tożsamości narodowej. Walka o wolność i niepodległość to nie jest ani
romantyzm, ani szaleństwo, choćby w najgorszych okolicznościach, ale
jest to obrona pełnego człowieczeństwa, indywidualnego i społecznego.
Nie wystarcza sama wolność fizyczna, ekonomiczna i behawioralna.
Rachmistrze materialni i czysto utylitarni powstań patriotycznych i
narodowych nie znają prawidłowości historycznej, że kraje i narody,
które nie podejmowały zrywów, choćby nieudanych, przeciwko zniewalającym
je wrogim siłom, wcześniej czy później ginęły na zawsze, jak Sumerowie,
Akadowie, Drawidowie, Medowie, Persowie, Egipcjanie, Celtowie i tylu
innych. A naród, zwłaszcza w sferze duchowej, jest, jak dotychczas,
najwyższym stopniem antropogenezy społecznej.

Zniewalająca niemoralność

Ze smutkiem trzeba stwierdzić, że dziś bardzo wielka liczba wybitnych
polityków prowadzi życie niemoralne. Ma temu sprzyjać ideologia
skrajnego liberalizmu. Ale niemoralność jest największym zniewoleniem
duchowym i umysłowym. Nawet „najczystszy” liberał nie jest wolny, jeśli
jest głęboko niemoralny. I taki typ człowieka po prostu „nie może” nie
być wrogiem chrześcijaństwa i Ewangelii, bo nie ma wolności. Chrystus
powiedział: „Każdy, kto popełnia grzech, jest niewolnikiem grzechu” (J
8,34). Największe zniewolenie i spustoszenie duchowe sieją niewątpliwie:
powszechne zakłamanie i oszustwa w pracy i produkcji, żądza pieniądza,
rozpusta seksualna, korupcja, nieprzestrzeganie podstawowych praw,
pycha, cwaniactwo, lekkomyślność, no i chamstwo. Szlachetni, religijni i
starsi Polacy nie chcą na ogół przyjmować, że jest bardzo źle, ale
przesadny optymizm czyni społeczeństwo bezbronnym. Trzeba patrzeć
pozytywnie i twórczo, ale nie bezkrytycznie, bo pewne ugrupowania mogą
wszystko zniszczyć. Przede wszystkim na górze cementuje się jakaś czapa,
jak popsuty aparat radiowy czy telewizyjny, który fal duchowych,
moralnych i w ogóle o wysokich wartościach już po prostu nie odbiera.

I wtedy nie usłyszy się żadnego głosu spoza materii i ciała. Takich
ludzi – pisze św. Paweł – „wydał Bóg na pastwę bezecnych namiętności:
mianowicie kobiety ich przemieniły pożycie zgodne z naturą na przeciwne
naturze. Podobnie i mężczyźni, porzuciwszy normalne współżycie z
kobietą, zapałali nawzajem żądzą ku sobie, mężczyźni z mężczyznami
uprawiając bezwstyd i na samych sobie ponosząc zapłatę należną za
zboczenie. A ponieważ nie uznali za słuszne zachować prawdziwe poznanie
Boga, wydał ich Bóg na pastwę nieczystych myśli, aby czynili to, co
niestosowne. Pełni są też wszelakiej nieprawości, przewrotności,
chciwości, niegodziwości. Oddani zazdrości, zabójstwu, waśniom,
podstępowi, złośliwości, potwarcy, oszczercy, nienawidzący Boga,
zuchwali, pyszni, chełpliwi, w tym, co złe – pomysłowi, rodzicom
nieposłuszni, bezrozumni, niestali, bez serca, bez litości” (Rz
1,26-31). I Pismo jeszcze dodaje, że sprawcy tych złych czynów „nie
tylko, że je sami popełniają, to jeszcze chwalą tych, którzy to czynią”
(w. 32).

Istotnie, taka pochwała wszelkiej niemoralności w rozumieniu Kościoła
ma dziś poczesne miejsce w ideologii UE pod przykrywką „fundamentalnych
praw” dzisiejszego człowieka. Kościół katolicki przeżywa dziś znowu
ciężką nawałnicę. W pierwszych wiekach w Imperium Romanum musiał
„świadczyć” krwią prawdy wiary, od końca IV wieku musiał bronić
moralności, która w wolności i w agonii imperium bardzo słabła (według
Papieża św. Leona Wielkiego), a dziś obie te fazy historii Kościoła
zeszły się razem i trzeba nawet krwią bronić na świecie i prawd
dogmatycznych, i zasad moralności (według św. Jana Pawła II i Papieża
Franciszka).

W Polsce – trzeba to wyraźnie powiedzieć – fala ta coraz bardziej i
nas zalewa, pochłaniając wolność umysłu i duszy. Mamy ponad milion
uzależnionych alkoholików i kilka milionów pijących za dużo, nawet
kierowców. Polacy – zwłaszcza młodzi – używają trzy razy więcej
narkotyków niż średnio w innych krajach Europy, może poza Holandią.
Szerzy się korupcja niemal na wszystkich szczeblach, złodziejstwo,
manipulacje, aborcje, in vitro, związki partnerskie, seksoholizm,
cwaniactwo, chamstwo, a przede wszystkim oszustwa i zakłamanie we
wszystkich dziedzinach, poczynając od władzy i mediów oficjalnych. No i
rządzi ciągle „sprawiedliwość inaczej”. Pobrzmiewa echo słów mędrca
Pańskiego z III w. przed n.Chr.: „Wynosi się głupotę na wysokie
stanowiska, podczas gdy zdolni siedzą nisko” (Koh 10,6). W ogóle życie
społeczne, polityczne i kulturalne jest spętane jakimiś ukrytymi dla
publiczności więzami, których też wyborcy jako „pożyteczni idioci” nie
mogą w żaden sposób zerwać ani nawet rozluźnić. I najgłośniej wołają, że
mamy pełną wolność, ci, którzy stają się naszymi dyktatorami i
niszczycielami dusz. Chciałoby się teraz głośno wołać słowami Księgi
Judyty: „Panie, Boże niebios, spójrz na ich pychę i zmiłuj się nad
poniżeniem naszego narodu!” (Jdt 6,19) – nad poniżeniem naszego Narodu
Polskiego – przez ludzi, którzy głoszą pełne wyzwolenie z religii i
Dekalogu, a sami są zniewoleni umysłowo i moralnie! Jakże słusznie „Nasz
Dziennik” w ramach dzisiejszej „Modlitwy Narodu Polskiego” nawołuje do
odmawiania i realizowania Litanii Narodu Polskiego zainicjowanej w roku
1914 przez pomocniczego biskupa lwowskiego Władysława Bandurskiego (zm.
1932), a obecnie dopełnionej aż do wezwania do św. Jana Pawła II i
zatwierdzonej przez ks. kard. Stanisława Dziwisza 26 sierpnia br. do
prywatnego odmawiania. Trzeba się modlić za Polskę, bo „czasy są złe”,
wbrew opinii ludzi, którzy się sami duchowo zniewalają. Trzeba się
modlić, żeby Bóg uwolnił Ojczyznę od takich ludzi.

I nie jest to chyba czysty przypadek, że podejmujemy dziś na nowo
Litanię Narodu Polskiego, Litanię, która była dziełem patriotów polskich
z roku 1914, a więc w czasie zaborów i w klimacie wszczynającej się
zawieruchy wojennej. Dzisiaj zaś jest bardzo niepokojące, że inspirator
imperialny Putina Aleksander Gielewicz Dugin podobno sugeruje Putinowi i
Niemcom coś podobnego do paktu Ribbentrop-Mołotow względem Polski, tyle
że, na razie, nie o charakterze militarnym, lecz ekonomicznym,
dyplomatycznym i politycznym. W każdym razie Polska nie byłaby państwem
ściśle samoistnym, lecz raczej tylko „korytarzem” między tymi
mocarstwami. Może dlatego, kiedy Amerykanie przyjmowali Polskę do NATO,
Niemcy w roku 1997 napierały, by zgodzić się na żądanie Rosji, żeby w
Polsce nie było baz NATO. I teraz Angela Merkel chce ten punkt za
wszelką cenę utrzymać. Toteż ostatnio na szczycie NATO w Newport
niemiecka kanclerz zgodziła się tylko na szpicę wojskową, i to tylko w
Szczecinie, który może uchodzić politycznie za miasto niemieckie.
Oczywiście. Owa szpica ma mieć charakter tylko „motelu natowskiego”, do
którego przyjeżdżałby wymieniające się grupy „turystów” wojskowych. Nie
jest jeszcze ustalone dokładnie, w jakiej liczbie. Mówi się o 5
tysiącach, ale nie wiadomo, czy to chodzi o sam Szczecin, czy też o
wszystkie cztery takie „hotele” w ogóle na wschodzie, czyli i w innych
państwach. I zakrawa już na ironię, że w razie ataku, np. rakietowego ze
strony Rosji, szpica będzie miała od 2 do 5 dni na reakcję.
Prawdopodobnie, gdyby np. Rosjanie zdobyli w ciągu 5 dni Warszawę, to
żołnierze NATO wyruszyliby na rowerach ze Szczecina „z pomocą” Polakom.
Podobnie została potraktowana Ukraina, która dostała tylko 15 mln euro,
co starczyłoby tylko na konsolację dla wojska po utracie Ukrainy
Wschodniej. W tej sytuacji rozumiemy lepiej, dlaczego Niemcy dołożyły
się do budowy North Stream, dlaczego nie chciały natowskiej komisji do
badania katastrofy smoleńskiej i dlaczego zabiegały o prorosyjską
politykę Tuska, a teraz Merkel wzięła go pod swoją bliższą „opiekę”.
Teraz Niemcy rozwijają pełną akcję, by w nowych wyborach nie wygrało
PiS, bo cała polityka rosyjsko-niemiecka wobec Polski by „się rypła”.
Niestety, tej rozmaitej ingerencji Niemiec w nasze życie wewnętrzne w
celu osłabienia naszej tożsamości nie rozumieją całe niektóre partie i
ogół słabych polityków.

***

Ludzie łatwo dostrzegają kryzysy gospodarcze, socjalne, polityczne i
kulturowe, a odsuwają na plan dalszy kryzysy umysłowe, duchowe i
moralne. Tymczasem te drugie są najwyższej wagi i one to zaległy obecnie
nad całą Europą i rujnują już i Polskę, która nie ma swojego
gospodarza. Choć wolność duchowa jest istotną strukturą człowieka, bez
której nie byłby bytem osobowym, to jednak niektóre kierunki i
ideologie, dążące jedynie do mitologicznej i fałszywej wolności czysto
materialnej, zniewalają jedną i drugą, czyli i materialną, i duchową.
Główną winę za to ponosi odrzucanie Boga i Kościoła. Bóg jest
miłosierny, lecz „nie łudźcie się! Bóg nie dozwoli z siebie szydzić” (Ga
6,7). I my, katolicy, którym Chrystus wywalczył wolność duchową, nie
powinniśmy dawać się zabijać na duszy. Jak to się dzieje, że Europą
chrześcijańską, a zwłaszcza naszym Narodem katolickim, rządzą z
wrogością niewielkie grupy, i to dzięki naszym wyborom, zwolennicy
„śmierci Boga w państwie”, a nawet tacy, co chcą zabić nasze dusze?
Jezus mówił: „Bójcie się Tego, który może zatracić ciało i duszę” (Mt
10,28).

Ks. prof. Czesław S. Bartnik

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Wojciech Kozlowski

25. Uznanie dla kardynała Dziwisza za imprimatur

trzeba mieć również nadzieje, że kardynał przestanie wspierać - a może już przestał - wrogie Polsce środowiska.

Miałem chęć wkleić tu któryś z wierszy Kazimierza J. Węgrzyna, lecz wszystkie tak piękne i związane z tematem, że nie potrafiłem żadnego wyróznić. Podaję zatem kilkanaście, w śród których są również maryjne: http://www.vismaya-maitreya.pl/wiersze_i_obrazy_wiersze_kazimierza_j_weg...

Wojciech Kozlowski

avatar użytkownika Maryla

26. Święty Florianie, patronie

Święty Florianie, patronie Krakowa – módl się za nami

Medytacja do Litanii Narodu Polskiego

zdjecie

Postać żołnierza w rzymskiej zbroi stojącego pośród
płomieni, a często gaszącego pożar, znają wszyscy. Jego sylwetka
umieszczona jest na niezliczonej liczbie remiz strażackich, na
sztandarach oddziałów, w kapliczkach przydrożnych. Dlaczego jednak ów
żyjący w III w. legionista jest uznawany za specjalistę od ognia?

Urodził się zapewne w okolicach Wiednia około 250 roku. Wstąpiwszy do
rzymskiej armii, doszedł do godności dowódcy. Podczas prześladowań za
czasów Dioklecjana namiestnik prowincji kazał uwięzić czterdziestu
żołnierzy wyznających wiarę w Chrystusa. Będący poza domem Florian,
usłyszawszy o tym wydarzeniu, stawił się przed namiestnikiem i – chcąc
dać swoim podwładnym przykład wytrwałości i męstwa – przyznał się do
wiary. Po torturach i biczowaniu wrzucono Floriana do rzeki Anizy (Enns)
z kamieniem młyńskim u szyi. Było to 4 maja 304 roku. Ciało męczennika
odnalazła pobożna wdowa Waleria i pogrzebała w pobliżu miejsca jego
śmierci, które nosi dzisiaj nazwę Sankt Florian. Nad grobem kilkaset lat
później wzniesiono kościół i klasztor, relikwie zaś przeniesiono do
Rzymu w 1138 roku.

Skąd wziął się jednak św. Florian w Krakowie? Jan Długosz pisze tak:
„Papież Lucjusz III chcąc się przychylić do ciągłych próśb monarchy
polskiego Kazimierza, postanawia dać rzeczonemu księciu i katedrze
krakowskiej ciało niezwykłego męczennika św. Floriana […] przez biskupa
Modeny Idziego. Ten, przybywszy ze świętymi szczątkami do Krakowa 27
października, został przyjęty z wielkimi honorami, wśród oznak
powszechnej radości i wesela przez księcia Kazimierza, biskupa
krakowskiego Gedeona, wszystkie bez wyjątku stany i klasztory, które
wyszły naprzeciw niego 7 mil”. Gdy orszak dotarł do przedmieść Krakowa,
konie ciągnące wóz zatrzymały się i nie chciały ruszyć dalej. Książę
Kazimierz zrozumiał w tym Boży znak i zobowiązał się w tym miejscu, na
Kleparzu, wybudować świątynię pod wezwaniem św. Floriana. Odkąd zaś w
1528 roku pożar strawił cały Kleparz, a nie naruszył kościoła
floriańskiego, zaczęto uznawać św. Floriana za szczególnego opiekuna
podczas klęsk pożaru, powodzi i sztormów. Może to dzięki jego
wstawiennictwu królewskie miasto Kraków uniknęło zrównania z ziemią
podczas tylu wojen, jakie przetaczały się przez jego granice?

Urodzony na austriackiej ziemi rzymski żołnierz, którego relikwie
były znakiem jedności krakowskiego księcia z papieskim Rzymem, stał się
popularnym patronem ludzi wykonujących niebezpieczną służbę. Niejeden
strażak zawdzięcza św. Florianowi życie i zbawienie. Strzeżmy miejsca,
jakie osiągnął ten święty w naszej obyczajowości i życiu. Niech jego
wizerunek, mimo postępującej laicyzacji, nadal będzie na sztandarach, w
hutach, remizach, kapliczkach czy na fasadach domów. Święty Florian uczy
odwagi w przyznawaniu się do wiary i bezkompromisowości w wyznawaniu
jej publicznie. Prośmy go o wewnętrzną stałość wobec wszelkich pożarów,
jakie zagrażają człowiekowi także w życiu wewnętrznym.

ks. Łukasz Kadziński


Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

27. Święta Jadwigo Królowo, Matko

Święta Jadwigo Królowo, Matko Narodów – módl się za nami

Medytacja do Litanii Narodu Polskiego

zdjecie

„Nie można było w niej dostrzec śladu lekkomyślności,
śladu gniewu i pychy, śladu zawiści. Ogromna w niej była pobożność i
niezmierzona miłość do Boga. Osunąwszy i wyzbywszy się pychy i światowej
niegodziwości, zajęła umysł i serce wyłącznie modlitwą i czytaniem
ksiąg świętych; ubogim wdowom, pielgrzymom i wszelkim ludziom
nieszczęśliwym i potrzebującym okazywała wspaniałomyślną wielką
rozrzutność i hojność […]. Wszystkie klejnoty, szaty, pieniądze i całą
królewską spuściznę poleciła […] wydać na wsparcie dla osób
nieszczęśliwych i na fundację Uniwersytetu Krakowskiego […]. W całym
świecie chrześcijańskim z powodu swych chwalebnych obyczajów cieszyła
się taką sympatią i sławą, że wszyscy czcili ją jako wzór świętobliwego
życia” (Jan Długosz).

To kolejny filar polskiego państwa i Kościoła w Polsce – święta
królowa. To na jej ofierze ukształtowana jest dusza tego Narodu. Kiedy u
stóp wawelskiego krucyfiksu, mając 12 lat, podejmowała decyzję, by
wyzbyć się swojej woli ze względu na Bożą wolę, wyznaczyła drogi Polakom
i Polsce na wieki. Doprowadziła tym samym do chrztu św. księcia
Jagiełłę i całą Litwę, łącząc ją w unię z Polską. Wielkie rzeczy
dokonuje się tylko przez poświęcenie i posłuszeństwo wyższym, Bożym
racjom. Tylko w ten sposób da się też sprawować władzę, jakąkolwiek
władzę.

Jadwiga zapisała się też w sercach Polaków jako święta królowa –
dobra, troskliwa, pobożna, zauważająca problemy i potrzeby swoich
poddanych – jak matka. Potrafiła bronić interesów Polski, godzić
zwaśnionych, rozwijać Polskę gospodarczo i kulturalnie. Dzięki niej idea
królowej-matki zapisała się w Polsce, by dać z czasem miejsce innej
Matce-Królowej – Maryi.

Czy dziś rozumiemy, że tylko ofiarą i poświęceniem siebie: swoich
wizji, planów, chęci i emocji, można czynić rzeczy wielkie i
uszczęśliwiać innych? Czy mamy tyle odwagi, by w czymkolwiek zrezygnować
ze swojej woli? Czy rozumiemy, my, Polacy, dziś jeszcze, jak wielkie
znaczenie w oczach Bożych ma poświęcenie siebie i swoich spraw? Czy
wreszcie widzimy, że tylko w duchu ofiarności można rządzić? Także we
własnym domu, rodzinie, małżeństwie, życiu? Że tylko wtedy mamy prawo do
tego, by sprawować władzę?

Święta Jadwigo, módl się za nami, byśmy zrozumieli, czego oczekuje od nas Pan i chcieli za tym iść, bez obawy o siebie.

ks. Łukasz Kadziński


Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

28. Święta Kingo, patronko Polski

Święta Kingo, patronko Polski i Litwy oraz górników – módl się za nami

Medytacja do Litanii Narodu Polskiego

zdjecie

Któż na południu Polski nie zna św. Kingi? Pani
Sądecka, założycielka i ksieni klarysek, księżna krakowska, a jeszcze
wcześniej węgierska księżniczka królewskiego rodu Arpadów. Rodu, z
którego – jak powiedział św. Jan Paweł II w homilii kanonizacyjnej –
„pochodził św. Stefan, główny patron Węgier, i jego syn, św. Emeryk.
Szczególne zaś miejsce pośród świętych z rodziny Arpadów zajmują
kobiety: św. Władysława, św. Elżbieta Turyńska, św. Jadwiga Śląska, św.
Agnieszka z Pragi i wreszcie siostry Kingi – św. Małgorzata i bł.
Jolanta”. I pytał ten Papież, któremu dane było ogłosić świętymi dwie
polskie władczynie, Jadwigę i Kingę: „Czy przykład świętych rodziców,
rodzeństwa i krewnych mógł pozostać bez śladu w jej duszy?”. Ziarno
rodzinnej pobożności zawsze wydaje owoc.

Po przybyciu do Polski i zrękowinach z księciem Bolesławem, po
wieloletnim uciekaniu przed Tatarami i wobec zniszczeń wojennych złożyła
Kinga ślub czystości. Uwierzyła ewangelicznym obietnicom, które mówią o
zwycięstwie nad złymi mocami tych, którzy będą walczyć nie tylko
modlitwą, ale i postem. Wielkodusznie podjął tę ofiarę polski książę i
dzięki temu czterdzieści lat ich życia małżeńskiego oraz panowania
upłynęło pod szczególną opieką Bożej Opatrzności.

Przetacza się przez Kościół (a także, co za tym idzie, przez media)
fala dyskusji na temat osób żyjących w związkach niesakramentalnych, a
będących po rozwodzie cywilnym. Czyż św. Kinga żyjąca – mimo trwania w
sakramentalnym małżeństwie – w czystości nie może być patronką i wzorem
dla tych, którym trwanie w grzechu cudzołóstwa zamyka drogę do Komunii
Świętej? Czy post uczyniony ze współżycia małżeńskiego nie jest drogą
wyjścia i rozwiązaniem dla wielu? Dodajmy, drogą wiodącą do świętości.
Często ludzie Kościoła boją się stawiać twarde wymagania, ale czyż z
takim wymaganiem nie przychodzi ta księżna sprzed wieków? Według Jana
Pawła II, św. Kinga „przypomina, że w żadnych okolicznościach wartość
małżeństwa, tego nierozerwalnego związku miłości dwojga osób, nie może
być podawana w wątpliwość. Jakiekolwiek rodziłyby się trudności, nie
można rezygnować z obrony tej pierwotnej miłości, która zjednoczyła
dwoje ludzi i której Bóg nieustannie błogosławi. Małżeństwo jest drogą
świętości, nawet wtedy, gdy staje się drogą krzyżową”. A mówił to ten,
który wiedział, co to znaczy nieść krzyż własnego powołania…

Pomódl się dzisiaj przez wstawiennictwo tej twardej, a jednocześnie
pełnej czystości kobiety. Szczególnie gdy borykasz się z własną lub
czyjąś nieczystością. Proś o ducha wytrwałości i wyrzeczenia tę, która
umiała dochować wierności danemu słowu. Nie była osobą bujającą w
obłokach, naiwną marzycielką oderwaną od realiów życia. Jako władczyni i
ksieni troszczyła się o byt swoich sióstr, a także o rozwój klasztoru i
bezpieczeństwo, znała więc trud życia. Niech wybór, jakiego dokonała,
będzie zachętą do ofiarności i ascezy.

ks. Łukasz Kadziński


Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

29. Święta Jadwigo, patronko

Święta Jadwigo, patronko Śląska – módl się za nami

Medytacja do Litanii Narodu Polskiego

zdjecie

Święte niewiasty polskiego średniowiecza zadają kłam
popularnym opiniom o niedowartościowaniu roli kobiety w Kościele.
Energiczne, twardo stąpające po ziemi, wykraczające ponad dworskie życie
z jego miłostkami i przyjemnościami. Były władczyniami, matkami,
mniszkami. Opiekowały się ubogimi i sprawiedliwie rządziły na swoich
włościach. Taka też była Jadwiga pochodząca z rodu hrabiów Andechs w
Bawarii. Starannie wykształcona (co burzy z kolei mit o ciemnym
średniowieczu) w wieku 12 lat została wydana za mąż za księcia
śląskiego, Henryka, zwanego później Brodatym. Hagiograf zapisał:
„Zawierając małżeństwo, spełniła bardziej wolę swoich rodziców aniżeli
swoją wolę”. W ten sposób już od początku jej życie naznaczone było
krzyżem. Jadwiga nie szukała własnej woli, nie chciała realizować
światowej wizji szczęścia, choć miała ku temu możliwości. Doświadczyła
zarówno radości macierzyństwa, jak i bólu związanego ze śmiercią dzieci.
Z siedmiorga wieku dojrzałego dożyło tylko dwoje – Henryk Pobożny i
Gertruda. Ją samą przeżyła jedynie córka, na której ręce, jako ksieni
trzebnickich cysterek, Jadwiga złożyła zakonne śluby po śmierci męża.
Męża – dodajmy – dla wolności którego szła pieszo i boso z Wrocławia do
Czerska. Tam, rzuciwszy się do stóp mazowieckiego księcia Konrada,
wybłagała uwolnienie Henryka, w zamian za zrzeczenie się pretensji do
tronu krakowskiego.

Matka chowająca swoje dzieci, z najukochańszym Henrykiem (zginął w
bitwie pod Legnicą) na czele. Żona, z bólem żegnająca męża, który
umierał obłożony kościelnymi klątwami. Księżna, troszcząca się o swych
dworzan i dwórki, jednocześnie prowadząca życie ascetyczne, pełne postów
i wyrzeczeń. Niemka, obdarzająca miłością piastowskie dziedzictwo
Polaków. Córka Kościoła, własnoręcznie przyozdabiająca haftami szaty
liturgiczne i fundująca klasztory i świątynie. Z krzyża czerpała siłę i
moc, łącząc swoje cierpienia z męką Zbawiciela.

Niech modlą się do Jadwigi polskie kobiety! Niech błagają o pomoc tę,
która może zrozumieć ich problemy. Może być patronką życia rodzinnego
dla tych, którzy nie szukają spełnienia i realizacji w wartościach tego
świata. Jej dzieci zasiadały na europejskich tronach, pielęgnując w
sobie jednocześnie ogromne poczucie odpowiedzialności za powierzone
ludy. Nie ukształtowała ich na egoistów zapatrzonych w przyjemności,
karierę czy pogoń za pieniądzem. Jej syn, książę Henryk, swoją
bohaterską śmiercią na „przedmurzu chrześcijaństwa” ukoronował
wychowawcze starania matki, stawiając ją w jednym rzędzie z bohaterskimi
matkami męczenników pierwszych wieków. Ot, „kariera”– świętym być!
Może, któraś z matek zapragnie takiego „sukcesu” dla swoich pociech? Nie
osiągnie się tego przez dodatkowe lekcje angielskiego czy inne zajęcia
pozalekcyjne. Nie przygotuje do tego szkoła. Tylko modlitwa i bycie
wzorem do naśladowania ukaże świętość jako realną propozycję dla
młodych. Niech św. Jadwiga modli się o to za nami!

ks. Łukasz Kadziński


Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

30. Święty Janie z Dukli,

Święty Janie z Dukli, patronie rycerstwa polskiego – módl się za nami

Medytacja do Litanii Narodu Polskiego

zdjecie

Ojciec Jan z Dukli należy do
kolejnego już pokolenia polskich świętych. Królestwo Polskie wzbogacone
więziami z litewską Pogonią wkracza pomału w swój złoty wiek. O ile
czasy średniowiecza obfitowały w świątobliwych mężów i niewiasty, o tyle
okres polskiego renesansu będzie dość ubogi akurat pod tym względem.

Urodzony w mieszczańskiej rodzinie, w małym miasteczku położonym u
stóp Beskidu Średniego, duchowy syn św. Franciszka z Asyżu, będzie na
długie lata jednym z ostatnich (wraz z Janem z Kęt i Szymonem z
Lipnicy), którzy umocnili Polaków osobistą bliskością z Bogiem. Nie
przeszedł do historii jako męczennik niczym Wojciech czy Stanisław. Żył w
cichej świętości dnia codziennego jako pustelnik, a potem
franciszkanin. Był cenionym spowiednikiem i kaznodzieją. Dwukrotnie
wybierany na przełożonego klasztorów w Krośnie i we Lwowie z rozpaczą
obserwował powolne odchodzenie od radykalnej reguły Biedaczyny z Asyżu,
zreformowanej przez wielkiego Bonawenturę. Poruszony autentyzmem życia
franciszkanów obserwantów (żyjących według obostrzonej reguły), zwanych w
Polsce bernardynami, wstąpił do ich klasztoru w wieku 60 lat.
Posługiwał w Poznaniu i w ukochanym Lwowie, gdzie zmarł złożony
niedowładem nóg i ślepotą, mając 81 lat.

Może dziwić, dlaczego tak świątobliwy zakonnik i kapłan, który ani
razu nie stanął w bitewnym pyle, stał się patronem polskiego rycerstwa.
Odpowiedzi trzeba szukać w wizji, jaka stała się udziałem Bohdana
Chmielnickiego i Tuhaj-beja. Jak pisze XIX-wieczny historyk Ludwik
Kubala, obaj wodzowie podczas oblężenia Lwowa w 1648 r. „ujrzeli w
chmurach wieczornych nad klasztorem Bernardynów postać zakonnika
klęczącego z wzniesionymi rękami i widokiem tym przestraszeni dali znak
do odwrotu. OO. Bernardyni uznali, że to był błogosławiony Jan z Dukli;
toteż po opuszczeniu Lwowa przez kozaków, całe miasto udało się do grobu
jego z procesyją, złożyło na jego grobie koronę, a w następnym roku
wystawiło przed kościołem Bernardynów kolumnę, która do dziś dnia
istnieje. Na szczycie tejże znajduje się postać Jana z Dukli w takiej
postawie, jak go wówczas w chmurach widziano”.

Polski Sejm, chcąc uczcić św. Jana w 600. rocznicę urodzin oraz 275.
rocznicę ustanowienia go patronem Polski, ogłosił rok 2014 Rokiem św.
Jana z Dukli. „Niech pamięć jego działań, zmierzających do troski całego
Narodu o wspólne dobro w duchu sprawiedliwości społecznej i miłości
bliźniego, będzie fundamentem naszej tożsamości w Europie” – napisali
posłowie w uzasadnieniu specjalnej uchwały. Pozostaje tylko modlić się,
aby wstawiennictwo św. Jana autentycznie przypomniało polskim
parlamentarzystom (również tym, którzy zasiadają w brukselskich ławach) o
tym fundamencie. Oby obronił nas swoją modlitwą przed zalewem
współczesnych barbarzyńców – ze Wschodu i Zachodu.

ks. Łukasz Kadziński


Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

31. Św. Janie z Kęt, patronie

Św. Janie z Kęt, patronie profesorów i studentów – módl się za nami

Medytacja do Litanii Narodu Polskiego

zdjecie

Dziwny był to profesor, który będąc
dziekanem Wydziału Nauk Wyzwolonych, magistrem Wydziału Filozofii (był
to wtedy najwyższy tytuł nauczycielski), prepozytem Collegium Maius,
kantorem Kapituły Kolegiaty św. Floriana, mając lat 40, zostaje
studentem, by od początku z pokorą poznawać świętą teologię. Był
nieprawdopodobnie gorliwy w pracy. Mamy zachowane 18 tysięcy stron
przepisanych przez niego, tłumaczonych i opatrzonych komentarzami
rękopisów wielkich filozofów, 28 kodeksów przez niego przygotowanych.
Ogrom pracy naukowej, dydaktycznej i wychowawczej zachwyca, a styl
życia, ubogi – z własnej decyzji, niemalże klasztorny, patrząc na ilość
modlitwy oraz surowość warunków życia, wprawia w zdumienie. Tacy
profesorowie jak św. Jan Kanty przypominają o wielkości polskiej
Akademii Krakowskiej. W tych czasach rektorami tej Alma Mater były tak
wielkie postacie jak ksiądz Stanisław ze Skarbimierza oraz ksiądz Paweł
Włodkowic, którzy zabłysnęli również na forum światowym, tworząc
podstawy prawa międzynarodowego. Polska Akademia, nazwana później na
cześć swej wielkiej opiekunki św. Jadwigi Królowej Uniwersytetem
Jagiellońskim, oddawała prawdziwie polskiego ducha. Widać to także w
tym, że kiedy uniwersytety europejskie, jeden po drugim, ulegały
protestanckim wizjom, Akademia Krakowska odcięła się od herezji, nawet
za cenę utraty studentów, pozostała wierna doktrynie katolickiej.

Święty Jan był też niezwykłym wychowawcą, ponieważ był niezwykłym
człowiekiem. Obok zamiłowania do filozofii i później teologii, do muzyki
i śpiewu – pisał utwory wielogłosowe – jego prawdziwą pasją było
obcowanie z Bogiem – codziennie chodził po zajęciach nawiedzić
Najświętszy Sakrament w kościele oraz troszczył się o ubogich. Nauczył
swoich wychowanków, by kiedy w trakcie posiłku na uczelni wchodził sługa
mówiący: „żebrak przyszedł”, odpowiadać: „Chrystus przyszedł”, i
dzielić się swoim posiłkiem. Sam też rozdawał biednym swoje skromne
fundusze i wspomagał ubogich studentów.

Patrząc na życie św. Jana oraz myśląc o nas, współczesnych,
przychodzi smutna refleksja o polskich uczelniach, wykładowcach i
studentach. Co zrobiliśmy z duchem Akademii Krakowskiej, z darem św.
Jadwigi Królowej, która oddała swoje osobiste rzeczy i klejnoty na
utrzymanie uczelni, z życiem profesorów jak św. Jan z Kęt. Dzisiejsze
uczelnie w większości kształcą ludzi do zarządzania, marketingu,
ekonomii, reklamy – wszystkiego, co utylitarne, by móc zarobić na
studencie, a student by zarobił na biznesie. Nie walczą o Prawdę,
wartości. Wyrzuciły najważniejszy dawniej z wydziałów – teologię, który
był sercem każdej wielkiej uczelni. Nawet te katolickie nie bronią całej
Prawdy o Bogu, o człowieku. Profesorowie dziś często swoją moralnością i
podejściem do Dekalogu pozostawiają bardzo wiele do życzenia, nie
mówiąc już o studentach…

Niech św. Jan z Kęt modli się gorliwie za nasze polskie uczelnie, aby
nie wstydziły się swojej przeszłości, aby nie ulegały modom i innym
„strategiom bolońskim” i nie walczyły z Bogiem i nauką o Nim, by uczyły
Prawdy i wychowywały do niej.

ks. Łukasz Kadziński


Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

32. Święty Melchiorze Grodziecki,

Święty Melchiorze Grodziecki, męczenniku z Koszyc – módl się za nami

Medytacja do Litanii Narodu Polskiego

zdjecie

6 września 1619 roku Rada Miasta Koszyce, składająca
się w większości z kalwinów, na wniosek pastora podjęła decyzję o
zamordowaniu trzech katolickich kapłanów przebywających na zamku:
Marcina Kriża – Chorwata, Stefana Pongracza – Węgra i Melchiora
Grodzieckiego – Polaka. Jeden był kanonikiem z Ostrzyhomia, dwóch
pozostałych jezuitami, Melchior miał 35 lat. Wyrok zatwierdził Jerzy
Rakoczy, książę i dowódca wojsk protestanckich, który dzień wcześniej
zdobył Koszyce należące do katolickich Habsburgów. Kiedy wiadomość ta
dotarła do uwięzionych na zamku kapłanów, wyspowiadali się jeden przed
drugim i zaczęli gorąco nieustannie modlić się o siłę i męstwo. Od dwóch
dni nie dawano już im pić i jeść, ale to był początek ich drogi. Po
północy z 6 na 7 września przybył na zamek pastor wraz z żołnierzami. Po
nieudanej próbie namówienia kapłanów do porzucenia wiary katolickiej
zaczęli ich torturować. Kanonik Kriża umarł jako pierwszy, pozostałych
dwóch młodszych mężczyzn, już bitych, rozebrano i zawieszono pod
sufitem, nogi obciążając kamieniami. Nacinano im skórę, rwano obcęgami i
przypalano ogniem. Wiązano też im głowy sznurem i ściskano, by
zmiażdżyć czaszkę. Obaj jezuici powtarzali cały czas Imiona Jezusa i
Maryi. Melchiorowi na koniec odcięto głowę i wrzucono jego ciało do
kloaki. Pongracza zaś wrzucono do kloaki jeszcze żywego, gdzie umierał
jakiś czas w nieczystościach.

Niech święty Melchior przypomni nam słowa z Pisma Świętego: „Jeszcze
nie opieraliście się aż do przelewu krwi, walcząc przeciw grzechowi…”
(Hbr 12,4) oraz „bądźcie zawsze gotowi do obrony wobec każdego, kto
domaga się od was uzasadnienia tej nadziei, która w was jest…” (1 P
3,15).

ks. Łukasz Kadziński


Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

33. Święty Janie Sarkandrze,


Święty Janie Sarkandrze, obrońco tajemnicy spowiedzi – módl się za nami

Medytacja do Litanii Narodu Polskiego

zdjecie

Jest czerwiec 1618 roku. Protestanccy Czesi powstają
zbrojnie przeciw katolickiemu cesarzowi, rozpoczynając wojnę, która
przejdzie do historii jako trzydziestoletnia. W małej miejscowości na
Morawach, Holeszowie, wierni proszą proboszcza, aby opuścił na jakiś
czas parafię i ratował swe życie. Wiedzą, że ks. Jan Sarkander jest solą
w oku wielu protestantom. Znają go jako gorliwego kaznodzieję, który
przyciągnął na nowo do Kościoła 250 heretyków w ciągu jednego roku.

Ponadczterdziestoletni ks. Jan opuszcza Holeszów i udaje się na
pielgrzymkę do Częstochowy. Spełnia swe marzenie z lat młodości, kiedy
to był członkiem Sodalicji Mariańskiej. Wracając, składa rezygnację z
funkcji proboszcza. Wie, że protestanci zajęli jego świątynię i
prześladują katolików. Sądzi, że bardziej liberalny kapłan będzie miał
większą możliwość ułożenia się z aktualnie rządzącymi. Jednak biskup
ołomuniecki nie zgadza się na prośbę Sarkandra. Również były
wielkorządca Moraw, katolik, baron Lobkovic, wzywa kapłana do powrotu. W
listopadzie 1619 roku ks. Jan zastaje na miejscu nieliczną grupę swych
wiernych.

Tymczasem historia państw i królestw toczy się powoli, ale
nieubłaganie. Oto kilka miesięcy później zdetronizowany przez
protestantów cesarz prosi o pomoc zbrojną króla polskiego. Zygmunt III
Waza wysyła oddziały lisowczyków – wojsko, które nie otrzymuje żołdu,
ale żyje z wojennych łupów. Na wieść o zbliżaniu się tych oddziałów do
Holeszowa ks. Sarkander gromadzi mieszkańców (zarówno katolików, jak i
protestantów) na wielkiej procesji i z Najświętszym Sakramentem w
dłoniach wychodzi naprzeciw lisowczyków. Ci, widząc katolickie
nabożeństwo, odchodzą.

Jednak wrogowie bohaterskiego kapłana nie śpią. Wkrótce zostaje on
oskar- żony o sprowadzenie lisowczyków na Morawy. Aresztowany i
poddawany okrutnym torturom jest zmuszany, aby ujawnił plany, z jakich
miał mu się spowiadać baron Lobkovic. Mimo bólu z powodu wyłamanych
kości i stawów, przypiekanych żywym ogniem piersi i boków oraz skroni
ściskanych żelazną obręczą Sarkander nic nie zdradza. Hagiograf,
opierając się na relacji świadka, notuje jedynie: „…choćbym nawet
wiedział, że mnie w kawałki porąbiecie i najwymyślniejszymi mękami
zabijecie, i w popiół obrócicie, wolałbym przecież to wszystko z łaską
Bożą znieść, aniżeli zgrzeszyć na moment przeciwko tej tajemnicy
(spowiedzi)”. Gdy wzywa imion Matki Bożej i świętych, protestanccy
oprawcy, uważając, że dopuszcza się czarów, obcinają mu włosy, brodę i
brwi, wyrywają paznokcie, palą to wszystko, a popiół każą pić. Umiera po
miesiącu cierpień, 17 marca 1620 roku.

Jeśli Ci się wydaje, że żyjesz spokojnie i historyczne sprawy
wielkich tego świata Cię nie dotyczą – grubo się mylisz. Bardzo możliwe,
że przyjdzie Ci zdawać egzamin z prawdy, wiary, uczciwości i miłości do
powierzonych Ci ludzi – rodziny bądź wiernych. Niech św. Jan wymodli Ci
dar męstwa i pragnienie życia obfitszego aniżeli to spędzane w świętym
spokoju.

ks. Łukasz Kadziński


Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

34. Święty Szymonie z Lipnicy,

Święty Szymonie z Lipnicy, kaznodziejo prawdy – módl się za nami

Medytacja do Litanii Narodu Polskiego

zdjecie

Jest rok 1453. Rynek Główny w Krakowie. Na
beczce ustawionej przed kościółkiem św. Wojciecha stoi zakonnik – niski,
chudy, łysy, z długą brodą. Przemawia codziennie przez dwie godziny.
Mówi po łacinie, a stojący obok profesor Akademii Krakowskiej Stanisław z
Kobylina tłumaczy jego słowa. Wśród zgromadzanych są mieszczanie i
ludzie prości, ale największą część słuchaczy stanowią studenci i
wykładowcy Jagiellońskiej Alma Mater. Dar wymowy głoszącego, jego
inteligencja i jasność wywodu mocno przemawiają do wykształconej elity
miasta. Już po kilku miesiącach kardynał Oleśnicki wprowadza do
klasztoru pod Wawelem pierwszych 16 zakonników zreformowanej gałęzi
Braci Mniejszych, zwanych w Polsce bernardynami. Płomiennym kaznodzieją,
obficie gestykulującym, jest zaś pochodzący z Italii Jan Kapistran,
późniejszy święty, reformator zakonu św. Franciszka.

Bardzo możliwe, że pośród słuchających na Rynku był młody student
Akademii, pochodzący z Lipnicy Szymon. Wśród kolegów ma opinię zdolnego,
aczkolwiek nieco zamkniętego w sobie. Jest pobożny i dobrze się uczy.
„Gdy – jak pisze hagiograf – ukończył wydział sztuk wyzwolonych i
uzyskał tytuł bakałarza, mógł rozpocząć studia teologiczne lub medyczne w
Akademii albo zostać nauczycielem w szkole parafialnej”. Wybiera jednak
zakon Jana Kapistrana, a słowa kaznodziei i jego styl życia staną się
dla niego wzorem do naśladowania.

Szymon z Lipnicy to człowiek o wielkim potencjale intelektualnym.
Jako pierwszy zakonnik z rodziny franciszkańskiej otrzymał urząd
kaznodziei wawelskiej katedry. Wcześniej godność tę sprawowali
dominikanie lub profesorowie Akademii. Dodać należy, że kazania głoszono
tam wyłącznie po łacinie. Żarliwość, płomienny styl wymowy i osobista
asceza przyciągały do niego słuchaczy. Mimo sukcesów potrafił też
niektórych zgorszyć. Miał zwyczaj przerywania kazań swoistym dialogiem –
trzykrotnie powtarzał imię „Jezus” jako swoistą inwokację, na co
zgromadzony lud odpowiadał tym samym imieniem. Kanonicy kapituły
katedralnej oskarżyli Szymona o bluźnierstwo, udało mu się jednak
oskarżenie obalić, a serca sędziów skruszyć na tyle, że prosili go o
modlitwę.

Podczas epidemii, jaka wybuchła w 1482 roku, nie opuścił Krakowa, ale
niósł pomoc potrzebującym. Umarł po kilku dniach od zakażenia i został
pochowany w swoim klasztorze pod wielkim ołtarzem.

Przemawia do mnie obraz młodego żaka szukającego swojej życiowej
drogi, ukrytego w tłumie słuchaczy charyzmatycznego włoskiego
bernardyna. Święty Szymon z Lipnicy odnalazł w naukach Jana Kapistrana
prawdę, którą tak bardzo pragnął odnaleźć w salach wykładowych Akademii
Krakowskiej. Niech wstawia się za dzisiejszymi studentami wszelkich
kierunków. Może znajdą się pośród nich tacy, którzy wbrew panującym
modom przedłożą pragnienie prawdy ponad utylitarne dobra i zaspokajanie
przyjemności…

ks. Łukasz Kadziński


Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

35. Św. Stanisławie

Św. Stanisławie Kazimierczyku, duszpasterzu krakowski – módl się za nami

Medytacja do Litanii Narodu Polskiego

zdjecie

Urodził się w 1433 roku, po wielu latach oczekiwania.
Jego rodzice nie mogli mieć dziecka. Modlili się i dawali hojne
jałmużny, by je uprosić. I tak się stało. Urodził się w dzień
Przeniesienia Relikwii św. Stanisława, dlatego też takie otrzymał imię.
Rodzice przykładali wagę do jego wychowania i wiele czasu poświęcali
temu, by miał duszę jak najczystszą i oddaną Bogu. Po studiach na
Akademii Krakowskiej – ilu świętych przeszło przez tę uczelnię! – gdzie
zrobił doktorat z filozofii i drugi z teologii, wstąpił do kanoników
regularnych laterańskich przy kościele Bożego Ciała w Krakowie. Przez 33
lata pracował jako pobożny zakonnik, opiekun nowicjuszy i zawsze
gorliwy kaznodzieja i spowiednik. Umartwiał się postami, spał na gołej
ziemi, wiele się modlił i bardzo pilnował, by nie poddawać się myślom,
które by mogły wieść do jakiejkolwiek nieczystości. Rezygnował z
wszelkiego „światowego życia”. Zmarł w 1489 roku w opinii świętości. Już
w rok po jego śmierci naliczono 176 opisanych nadzwyczajnych łask za
jego pośrednictwem.

Wspominając dziś tego pokornego zakonnika i duszpasterza, pomyślmy,
ile w nas jest wdzięczności za służbę polskim kapłanom na tylu
parafiach, w tylu miejscach i w tylu momentach historii. Czy potrafimy
dziś obronić wobec świata polskiego kapłana – naszego spowiednika,
kaznodzieję, proboszcza, opiekuna, kierownika duchowego, przyjaciela? Od
wielu lat cały czas słyszymy w mediach, że księża to złodzieje, pijacy,
rozpustnicy, a dziś jeszcze pedofile. W ilu polskich domach powtarza
się głupoty, żarty, oskarżenia na temat księży, bo taki jest zwyczaj, bo
tak się mówi, bo się krytykuje, bo się żartuje na temat chciwości
księży, ich mieszania się do polityki na kazaniach, ich rozwiązłości.
Czy potrafimy być wdzięczni, czy umiemy podziękować, ale też czy umiemy
obronić, odezwać się, kiedy z ust ochrzczonych ludzi, którzy byli u
Pierwszej Komunii Świętej i niejednej spowiedzi, którzy liczą na
katolicki pogrzeb swoich bliskich, padają najgorsze inwektywy pod
adresem kapłanów?

Módlmy się za polskiego kapłana i dziękujmy Bogu za niego.

ks. Łukasz Kadziński


Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

36. Święty Stanisławie Kostko,

Święty Stanisławie Kostko, patronie młodzieży – módl się za nami

Medytacja do Litanii Narodu Polskiego

zdjecie

Oglądając słynną rzeźbę z kościoła
św. Andrzeja na Kwirynale, przedstawiającą umierającego Stanisława
Kostkę, Cyprian Kamil Norwid napisał: „A ty się odważ świętym stanąć
Pana/ A ty się odważ stanąć jeden sam/ Być świętym – to nie zlękły
powstać z wschodem/ To ogromnym być, przytomnym być!”. Młodzieniec,
który zmarł w tym właśnie miejscu, odważył się zapragnąć świętości. Jego
ucieczka z kolegium jezuickiego w Wiedniu przez Bawarię do Rzymu odbiła
się szerokim echem. Jedni byli zgorszeni, inni – zwłaszcza jezuici, u
których uczył się młody szlachcic – przerażeni, jeszcze inni zaś
zachwyceni odwagą i brawurą chłopca. Mówiono o nim z dumą i odcieniem
zazdrości: „Stanisław Polak”! Zwłaszcza studenci (jak pisze ks. Józef
Warszawski SI) zrozumieli, czym naprawdę jest orla młodość, jak niewiele
znaczą dla niej przeszkody, choćby wydawały się nie do pokonania.

Święty Stanisław Kostka jest nietypowym patronem młodzieży.
Nietypowym, a jednocześnie nieodkrytym – chłopiec, który sprzeciwił się
woli rodziców i uciekł swym opiekunom, oraz święty, którego pobożne
wyobrażenia mogą do dziś zniechęcić wielu młodych do upatrywania w nim
swego ideału. Nie mógł być wymoczkowatym efebem, jak przestawia go wielu
artystów. Taki nie przeszedłby próby męstwa i odwagi oraz zwykłej
ludzkiej siły (współbracia w Rzymie zapamiętają, że „rosłej był budowy
ciała”). Miał w sobie młodzieńczy upór i szlachecką dumę, ale potrafił
to złożyć w ręce swej Królowej, którą ukochał od lat dziecinnych,
spędzonych w Rostkowie na Mazowszu. To Maryja posłużyła się uporem, a
dumę przemieniła na szlachetne pragnienie Nieba. To Ona wybrała mu
Towarzystwo Jezusowe jako miejsce wypełnienia powołania. „Do wyższych
rzeczy zostałem stworzony” – mówił Stanisław w jezuickim kolegium. I
choć dzisiaj te słowa zabrzmiałyby pychą, to jego towarzysze wiedzieli,
czym są dla tego młodego nowicjusza owe rzeczy „wyższe” – osiągnięciem
tej chwały, dla której św. Ignacy powołał do życia swoje Towarzystwo.

Przeciwności pokonał wiele – nie tylko długą drogę przebytą pieszo w
żebraczym stroju. Gdy w Wiedniu zapragnął życia pełniejszego, aniżeli
odmierzanego studenckimi rozrywkami, jego własny brat z gromadą kolegów
starał się (dosłownie) wybić mu z głowy owe pobożności. Stanisław był
kopany, a nawet deptany, gdy próbował się modlić, leżąc krzyżem na
podłodze. I to odnotuje Norwid: „Bluźnili Ci – ty błogosławieństw nieś
im zorze;/a plwali Ci – ty ból im zabierz z czół;/ deptali – kłodą, ty
im legnij w drodze,/ by żaden z nich się nie mógł staczać w dół”.

Potrzeba młodym tego świętego. Potrzeba jego przykładu, obmytego z
patyny cukierkowatości. Współcześni rówieśnicy Staszka Kostki wbrew
pozorom pragną ideałów, „rzeczy wyższych”, aniżeli spędzanie godzin
przed komputerem czy na imprezach. Rzadko jednak ktoś ich do tego
wezwie, aby – jak głoszą słowa jednej z piosenek – „dać do zdobycia
wyższe cele”. Niech św. Stanisław modli się o to dla nich!

ks. Łukasz Kadziński


Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

37. Św. Rafale Kalinowski,

Św. Rafale Kalinowski, patronie sybiraków – módl się za nami

Medytacja do Litanii Narodu Polskiego

zdjecie

Życiorys Józefa Kalinowskiego
obfituje w wielkie wydarzenia, liczne zwroty i nawrócenia. Z charakteru
raczej spokojny, miał w sobie ogromną pasję i był konsekwentny w
działaniu. Każdy wybór w jego życiu ukazywał jego męstwo i zdecydowanie w
działaniu. Inżynier, żołnierz, budowniczy kolei Odessa – Kijów – Kursk,
minister wojny w powstańczym rządzie na Litwie w 1863 roku, zesłaniec
Sybiru na 10 lat katorgi, gdzie dał się poznać jako wrażliwy towarzysz
więzienia i opiekun innych oraz katecheta i nauczyciel będących w
obozach zesłania dzieci i młodzieży. Później wychowawca bł. Augusta
Czartoryskiego, salezjanina, na emigracji. Wreszcie w wieku 42 lat
zostaje zakonnikiem – karmelitą – Rafałem od św. Józefa. Daje się poznać
jako dobry, wrażliwy, ale i wymagający przełożony w klasztorze w
Czernej oraz – w założonym przez siebie – w Wadowicach. Jako kapłan jest
bez granic oddanym spowiednikiem, kierownikiem duchowym, z niezwykłym
darem wnikania w sumienia ludzi i jednania ich z Bogiem. Na niwie
duchowej życie Kalinowskiego to też pasmo poszukiwań i całkowitych
zwrotów – z wierzącej, pobożnej rodziny, przez okres porzucenia wiary i
ateizmu, po gorącą miłość i przylgnięcie do Jezusa oraz pragnienie
naśladowania Go. Święty Jan Paweł II podczas homilii kanonizacyjnej
nazwał go „człowiekiem zdobytym przez Boga” oraz porównał do proroka
Eliasza, który wpierw z niezwykłą odwagą walczył z fałszywą wiarą, potem
musiał uciekać przed wrogami, a będąc zupełnie samotnym – zwątpił w
sens swojej misji i pragnął śmierci, by zostać wpierw cudownie karmionym
przez Boga, a później przez Niego odnalezionym.

Jest w Warszawie parafia, która dziś nosi tytuł Świętych Wyznawców o.
Rafała Kalinowskiego i br. Alberta Chmielowskiego. W zamyśle miała mieć
tytuł Świętych Powstańców Styczniowych. Z racji teologicznych nie
zgodzono się na to wezwanie, choć ukazywało ono wielkie zrozumienie dla
polskiego martyrologium i polskiej wiary, które nierozdzielnie idą ze
sobą w parze. To niezwykłe, że ci dwaj wielcy patrioci i żołnierze, a
obok nich i inni, jak bł. Honorat czy Romuald Traugutt, od miłości
Ojczyzny tak często przechodzili do niezwykłej miłości Boga i ludzi.

Czy pamiętamy o zesłańcach, emigrantach, więźniach? Czy jesteśmy w
stanie zrozumieć, czym była w ich oczach Polska, dla której gotowi byli
oddać życie? Czy jesteśmy jeszcze w stanie choć w najmniejszym stopniu
wytłumaczyć, co było (było – bo dziś wydaje się, że nie jest) nagannego w
„prywacie” i przedkładaniu czegoś swojego ponad sprawy publiczne?

Święty Rafale Kalinowski, naucz nas, jak kochać Boga, Polskę, Polaków, dzieci i ziemię naszą, jak nie umrzeć w egoizmie.

ks. Łukasz Kadziński


Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

38. Święty Bracie Albercie,


Święty Bracie Albercie, opiekunie biedoty krakowskiej – módl się za nami

Medytacja do Litanii Narodu Polskiego

zdjecie

Święty Bracie Albercie, opiekunie biedoty krakowskiej – módl się za nami

„Jest to święty o duchowości urzekającej zarówno swym bogactwem, jak i
swą prostotą. Pan Bóg prowadził go drogą niezwykłą: uczestnik Powstania
Styczniowego, utalentowany student, artysta-malarz, który staje się
naszym polskim »biedaczyną« (jak św. Franciszek z Asyżu), szarym bratem,
pokornym jałmużnikiem i heroicznym apostołem miłosierdzia” (Jan Paweł
II, Rzym, 6 stycznia 1995 r.).

Adam Chmielowski przyszedł na świat w 1845 roku w ubogiej rodzinie
ziemiańskiej. W wieku 14 lat zostaje sierotą. W 18. roku życia jako
żołnierz bierze udział w Powstaniu Styczniowym, gdzie w wyniku ran traci
nogę, stając się kaleką. Emigruje na Zachód, tam szczęśliwie kończy
Akademię Sztuk Pięknych w Monachium, zaczyna być cenionym malarzem.
Wraca do kraju, gdzie tworzy pracownię malarską, obracając się w kręgu
polskich artystów. Namalowany obraz „Ecce Homo” stanowi dla niego
początek drogi szukania Oblicza Chrystusa. Poprzez nieudaną próbę
pozostania jezuitą i przez czas załamania psychicznego dociera do idei
życia św. Franciszka z Asyżu. Pod wpływem Biedaczyny zaczyna zauważać
wokół siebie świat ludzi ubogich, cierpiących i samotnych. Chociaż sam
od dziecka zna samotność i cierpienie, dopiero pod wpływem Ewangelii
odnajduje sens życia, który próbuje pokazać ludziom żyjącym w nędzy i
często towarzyszącej jej nienawiści. Zamieszkuje w ogrzewalni dla
bezdomnych, dzieląc z nimi los oraz zdobywając dla nich jałmużnę.
Zakłada Zgromadzenie Braci III Zakonu św. Franciszka Posługującego
Ubogim, zwanych wkrótce Albertynami. Prowadzi bardzo bogate życie
wewnętrzne, równocześnie ucząc podopiecznych kultu do Najświętszego
Serca Pana Jezusa i do Matki Bożej, która jego samego – jak mówił –
wiodła przez całe życie. Założył w sumie 21 domów opieki dla biednych.

Do końca życia wypełniał konsekwentnie ślub ubóstwa oraz życia w
pokucie i uczył innych tej drogi. Wprowadzał logikę miłosierdzia, która
jako jedyna może leczyć rany ludzkich serc i pojednać biednych z
bogatymi. Jego działalność społeczna spotykała się z krytyką
rozpowszechniającego się socjalizmu, głoszącego odwieczne podziały i
walkę klas oraz dążącego do rewolucji.

Ile jesteśmy w stanie nauczyć się od Brata Alberta? Czy w świecie
konsumpcji, materializmu, egoizmu społecznego, w czasach robienia
kariery, brania kredytów i polepszania warunków życiowych jesteśmy w
stanie przyjąć cokolwiek z ubóstwa, które głosił, i miłosierdzia wobec
siebie nawzajem? Czy potrafimy sobie czegokolwiek świadomie i ze względu
na dobro innych odmówić, zrezygnować z czegoś, coś ofiarować? Wszyscy
boimy się ubóstwa, dlatego coraz bardziej możemy się upodobnić do tych,
którzy dla bezpieczeństwa, chęci posiadania i wygody gotowi są wszystko
poświęcić.

„Powinno się być dobrym jak chleb; powinno się być jak chleb, który
dla wszystkich leży na stole, z którego każdy może kęs dla siebie ukroić
i nakarmić się, jeśli jest głodny”.

ks. Łukasz Kadziński


Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

39. Św. Maksymilianie


Św. Maksymilianie Kolbe,apostole Niepokalanej, męczenniku Auschwitz – módl się za nami

Medytacja do Litanii Narodu Polskiego

zdjecie

Kiedy myślę o ojcu Maksymilianie, o Polaku, zakonniku
– bracie św. Franciszka, apostole niezrównanym, rycerzu Niepokalanej –
brakuje słów, raz, że trudno wybrać z tego tak bogatego życiorysu, po
wtóre – ze wstydu wobec własnej małości i ściśniętego serca. Dlatego
pozwolę sobie posłużyć się słowami innego, mam nadzieję, wkrótce
świętego:

„Ojciec Kolbe to kapłan Kościoła Chrystusowego, sługa umęczonego
Kościoła polskiego, wielki czciciel Maryi – Niepokalanej, Rycerz Boga
Żywego, miłośnik franciszkańskiego ducha ubóstwa i wyrzeczenia, więzień
za Kościół Chrystusowy i ofiara Narodu wiernego prawom Bożym i
ojczystym, dający duszę swoją za Brata żołnierza. […]

Ojciec Maksymilian jest także odpowiedzią naszego Kościoła imieniem
tysięcy kapłanów i zakonników, którzy ginęli ’za prawa ojczyste i
ołtarze’ w tylu obozach śmierci. Toczone bez końca dyskusje na temat,
czy Kościół polski wprowadza w życie Sobór, znajdują tutaj odpowiedź.
Kościół polski realizował Sobór już wtedy – w obozach koncentracyjnych –
zostawiając przykład na podziw całemu światu, jak duchowieństwo polskie
rozumie swoje obowiązki wobec Kościoła i powierzonego nam Ludu Bożego.
To duchowieństwo daje dotąd przykład swej wierności kapłaństwu
Chrystusowemu i służbie narodowi, choćby w najtrudniejszych sytuacjach,
które nie dadzą się ująć w żaden schemat duszpasterski. […]

Wielki Czciciel Bogarodzicy – Ojciec Maksymilian Maria rozumiał swoją
kapłańską służbę narodowi – po rycersku. Wypowiadał swoje ideały w
piśmie ’Rycerz Niepokalanej’, ale słowa zamieniał w czyny. Z Matki
Chrystusowej czerpał ducha wierności, służby, ofiary. […]

Walczył o Jej miejsce w sercach ludzkich. Niezrażony wołał do narodu, aż zwyciężył, jak Matka Bolesna pod Krzyżem.

Dobrobyt wyziębia i zamyka serce. Świat sytych samolubów nie jest
zdolny ludzi ogrzać. Gorączka, aby posiadać jak najwięcej, oddala od
siebie dzieci Boże, które powinny być sobie braćmi. Widmo wojny
prowadzonej przez lodowate serca terroryzuje wszystkie narody. Świat
musi uwierzyć w potęgę miłości ofiarniczej, która umie dzielić się
sercem, chlebem i szatami. Pełną wolność może posiąść tylko taki
człowiek, który wierzy w to, że ’lepiej jest dawać, aniżeli brać’.
Współczesne ludy muszą zaprzestać deklamowania o ’trzecim świecie’, o
głodnych i nagich, muszą natomiast nauczyć się czynnie zaradzać ich
potrzebom. Może przykład umierającego dobrowolnie z głodu zakonnika
franciszkańskiego więcej nauczy ludzi aniżeli rozprawy ekonomiczne. Jego
nowoczesne zwycięstwo nad opasłym światem stoi na horyzoncie jako
nadzieja głodujących, aby swą głodową śmiercią przezwyciężyć widmo głodu
narodów, żyjących wśród sytych, chorujących z nadmiaru dobrobytu” (ks.
kard. Stefan Wyszyński, Prymas Polski).

ks. Łukasz Kadziński


Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

40. Św. Tereso Benedykto od

Św. Tereso Benedykto od Krzyża – módl się za nami

Medytacja do Litanii Narodu Polskiego

zdjecie

Św. Tereso Benedykto od Krzyża
(Edyto Stein),pochodząca z piastowskiej ziemi wrocławianko, męczennico
nazizmu i współpatronko Europy – módl się za nami.

„Wszystko w niej jest wyrazem udręki poszukiwania i trudu
egzystencjalnego ’pielgrzymowania’. Nawet wówczas, gdy odnalazła już
prawdę w pokoju życia kontemplacyjnego, musiała przeżyć do końca
tajemnicę krzyża” – w ten sposób św. Jan Paweł II opisał św. Teresę
Benedyktę od Krzyża w swoim liście ogłaszającym ją współpatronką Europy.

Edyta Stein urodziła się w zasymilowanej rodzinie żydowskiej i choć
dorastała w kręgu religii judaistycznej, sama określiła się w wieku lat
czternastu jako ateistka. Uparta, wścibska, zuchwała i „pozbawiona
marzeń właściwych podlotkom”, jak określi sama siebie. Studiuje na
Uniwersytecie Wrocławskim germanistykę, historię i psychologię. Obraca
się w kręgu sław – Wiliama Sterna, Edmunda Husserla, Maxa Schelera. Nie
wiedząc jeszcze o tym, gorliwie poszukuje Boga. Napisze później:
„Poszukiwanie prawdy było jedyną moją modlitwą”. Obserwuje wierzących
katolików. Badając „fenomen wiary” katolików, dochodzi do własnego
zawierzenia się Bogu. Szczególne wrażenie wywiera na niej pogoda ducha
wdowy, która straciła na froncie I wojny światowej ukochanego męża, a
przyjaciela Edyty. „Po raz pierwszy widziałam naocznie zrodzony ze
zbawczego cierpienia Chrystusa Kościół i jego zwycięstwo nad ościeniem
śmierci. Był to moment, w którym moja niewiara załamała się, judaizm
zbladł, a Chrystus zajaśniał: Chrystus w tajemnicy Krzyża”. Reszty
dopełniają lektury Nowego Testamentu, Kierkegaarda, Ćwiczeń duchowych
św. Ignacego i pisma św. Teresy Wielkiej. 1 stycznia 1922 r. przyjmuje
sakrament chrztu i Eucharystii. Dar obecności Chrystusa w Komunii św.
przekonuje ją w sposób szczególny do Kościoła katolickiego.

Dwanaście lat później wstępuje do Karmelu w Kolonii, jako Teresa
Benedykta od Krzyża. Skąd to świadome wejście w cień Krzyża? Tłumaczy to
w sposób następujący: „Przez krzyż rozumiałam cierpienia ludu Bożego,
które się właśnie wówczas zaczęły. Uważałam, że ci, którzy rozumieją, iż
to jest krzyż Chrystusowy, w imię reszty powinni wziąć go na siebie”. W
Testamencie z 1939 r., na trzy lata przed śmiercią w oświęcimskiej
komorze gazowej, napisze w duchu ofiary: „Już teraz przyjmuję śmierć
taką, jaką mi Bóg przeznaczył, z doskonałym poddaniem się Jego woli i z
radością. Proszę Pana, by zechciał przyjąć moje życie i śmierć na swoją
cześć i chwałę, za wszystkie sprawy Najświętszego Serca Jezusa i Maryi,
za św. Kościół, szczególnie za zachowanie, uświęcenie i doskonałość
naszego świętego Zakonu, za Karmel w Kolonii i Echt, w duchu ekspiacji
za niewiarę ludu żydowskiego, aby Pan został przez swoich przyjęty, aby
nadeszło Jego królestwo w chwale, na uproszenie ratunku dla Niemiec, za
pokój świata, wreszcie za moich bliskich żywych i umarłych”.

Córko Izraela i Patronko Europy! Módl się za nami oraz tymi, którzy
dzieląc z Tobą ród Abrahama, nie rozumieją ofiary, jaką złożyłaś!

ks. Łukasz Kadziński


Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

41. Święta Faustyno Kowalska,

Święta Faustyno Kowalska, apostołko Bożego Miłosierdzia – módl się za nami

Medytacja do Litanii Narodu Polskiego

zdjecie

„To była niezwykła osoba. Pogodna,
promienna, usłużna. Gdy przychodziła na rekreację, mówiono, że ’idzie
nasz teolog’, bo zawsze mówiła o Bogu. Pomimo słabego zdrowia pomagała
innym bez słowa użalania się nad sobą” – tak wspomina po latach św.
Faustynę Kowalską jedna z niewielu jeszcze żyjących współsióstr, s.
Beata Piekut.

Ta prosta zakonnica drugiego chóru, która ukończyła zaledwie trzy
klasy podstawówki, zadziwiła cały świat posłusznym przekazaniem orędzia o
Bożym Miłosierdziu. Z początku nikt jej nie wierzył, gdy chodziła do
swoich przełożonych z prośbą o wymalowanie obrazu według wizji, jaką
otrzymała. Spowiednik sugerował, że chodzi o obraz namalowany w duszy.
Czuła się niezrozumiana. „Zaczynają mówić i patrzeć na mnie jako na
jakąś histeryczkę i fanatyczkę” – zanotuje. I doda: „Widzę teraz, że
jestem jak złodziej strzeżona wszędzie: w kaplicy, przy obowiązku, w
celi. Już teraz wiem, że oprócz obecności Bożej mam zawsze obecność
ludzką”.

Jednak plany Boskie wsparte uległością człowieka, posuniętą do
zaparcia się samej siebie, prowadzą do chwały. Obraz Jezusa Miłosiernego
dzisiaj jest jednym z najbardziej rozpoznawalnych symboli na świecie, a
Koronkę („na uśmierzenie gniewu” Bożego) odmawia się w każdym chyba
zakątku ziemi. Odnowienie wiary w przebaczającą miłość Boga do każdego
grzesznika stało się faktem. Orędzie okupione cierpieniem Faustyny
zostało ogłoszone. Czy jednak zostało przyjęte?

Patrzymy na Siostrę Faustynę przez pryzmat łask mistycznych, jakich
doświadczała. Święci jednak są także wielkimi realistami, znają słabości
ludzkie i potrafią, często bez ogródek, nazwać prawdę o grzechu i
słabościach. Faustyna, widząc ogrom łask, jakie chciał zesłać na ziemię
miłosierny Bóg, jednocześnie dostrzegała zagrożenia, jakie wiążą się z
odrzuceniem ukazywanego jej orędzia. Pewnego razu zanotowała taką skargę
Chrystusa odnoszącą się do szczególnie wybranych dusz: „Miłość ich jest
letnia, serce Moje znieść tego nie może, te dusze zmuszają Mnie, abym
je od siebie odrzucił. Inne nie dowierzają Mojej dobroci i nigdy nie
chcą zaznać słodkiej poufałości we własnym sercu, ale szukają Mnie
gdzieś daleko i nie znajdują. To niedowierzanie Mojej dobroci najwięcej
Mnie rani. Jeżeli nie przekonała was o miłości Mojej śmierć Moja, to cóż
was przekona? […] Używają łask Moich na to, aby Mnie obrażać. […] Nie
chcą usłyszeć wołania Mojego, ale idą w przepaść piekielną. Ta utrata
dusz pogrąża Mnie w smutku śmiertelnym. Tu duszy nic pomóc nie mogę,
chociaż Bogiem jestem, bo ona Mną gardzi”.

Siostra Faustyna uczy przejęcia się stanem ludzkiej duszy, własnej i
innych. Nie boi się mówić nam tak samo serio o Bożym gniewie, jak i o
miłosierdziu. Wie, że gniew można powstrzymać ofiarą i modlitwą – i
czyni tak po dziś dzień, wstawiając się za każdego, kto szczerze szuka
poprawy stanu swego wnętrza. Może znajdzie się „dusza wybrana”, która
zechce Bożej sekretarce w tym towarzyszyć?

ks. Łukasz Kadziński

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

42. Święta Urszulo Ledóchowska –

Święta Urszulo Ledóchowska – módl się za nami!

Medytacja do Litanii Narodu Polskiego

zdjecie

Pochodziła z niezwykłej rodziny, która tylko w dwóch
pokoleniach wydała całe grono wielkich patriotów, wielkich ludzi
Kościoła i wielkich społeczników. Wujem Urszuli był ks. kard. Mieczysław
Ledóchowski, Prymas Polski, więziony przez pruskie władze za obronę
polskości. Jej rodzice angażowali się w pracę dla ludzi i dla Kościoła.
Za zasługi na rzecz Kościoła ojciec Antoni został przez Papieża
odznaczony Orderem Grzegorza Wielkiego. Jeden z braci, Włodzimierz, był
generałem jezuitów, drugi – Ignacy, był generałem Wojska Polskiego.
Zmarł w opinii świętości. I wreszcie siostra Urszuli – bł. Maria Teresa –
misjonarka w Afryce, „Matka Czarnej Afryki”, była założycielką
klawerianek.

Rodzi się pytanie, czym wyróżniała się rodzina Ledóchowskich, która wydała tak wspaniałych ludzi?!

Dom Ledóchowskich był na wskroś przeniknięty pobożnością i miłością
Boga ponad wszystko, troską o ubogich oraz oddaną służbą Polsce. Dzieci
były wychowywane do wytrwałej i systematycznej pracy. O takiego ducha
dbali pobożni i dążący do świętości rodzice, wychowujący i edukujący
swoje dzieci w domu.

Urszula wstąpiła do urszulanek w Krakowie. Przez 15 lat zajmowała się
działalnością pedagogiczną w przyklasztornej szkole. Wydawało się, że
będzie to robiła do końca życia, ale w 1907 roku, za specjalną zgodą św.
Papieża Piusa X, wyjechała do Petersburga. Zdjęła habit zakonny i w
stroju świeckim ukrywała się przed władzami carskimi. Za rodzinne
pieniądze kupiła posiadłość nad Zatoką Fińską i założyła szkołę z
internatem. Śledzona przez Ochranę (policję polityczną), przesłuchiwana
wielokrotnie, otrzymuje po kilku latach nakaz opuszczenia Rosji. Udaje
się do Szwecji, później do Danii i Norwegii – wszędzie tworzy placówki i
prowadzi działalność edukacyjną i propolską. Po 1918 roku wróciła do
Ojczyzny, gdzie założyła zgromadzenie na nowych warunkach – Urszulanki
Serca Jezusa Konającego, zajmujące się edukacją dzieci. Przez resztę
życia zakładała nowe domy w całej Polsce, nieustannie je wizytując.

Zmarła w Rzymie na pół roku przed wybuchem II wojny światowej.

„Jedzcie me siły, bo one są do waszej dyspozycji, chcę wam służyć
nimi. Bierzcie i jedzcie moje zdolności, moją umiejętność. Bierzcie i
jedzcie me serce, niech swą miłością rozgrzewa i rozjaśnia życie wasze.
Bierzcie i jedzcie mój czas, niech on będzie zawsze do Waszej
dyspozycji. Weźcie mnie, choćby to było dla mnie ciężkie, jam Wasza, tak
jak Jezus-Hostia jest mój”.

ks. Łukasz Kadziński


Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

43. Święty Józefie Sebastianie


Święty Józefie Sebastianie Pelczarze – módl się za nami!

Medytacja do Litanii Narodu Polskiego

zdjecie

„Z ust matki to wiem, że ofiarowała mnie wcześniej
nim na świat przyszedłem opiece Najświętszej Panny” – takie świadectwo
złożył o domu rodzinnym św. Józef Sebastian Pelczar. Przyszedł na świat w
Korczynie koło Krosna, w prostej rodzinie. Gdy zostanie ordynariuszem
przemyskim, niektórzy będą mówili: „Cóż to będzie za biskup spod
słomianej strzechy?”. A jednak potwierdził dobrą opinię pobożnego i
zdolnego kapłana, absolwenta rzymskich uczelni, duszpasterza w wielu
parafiach, wykładowcy i profesora Uniwersytetu Jagiellońskiego. Lata
spędzone na studiach i przy lekturze oraz znajomość ludzkiej duszy,
której nie można nabyć jedynie przy biurku, lecz podczas wielogodzinnej
posługi w konfesjonale, zaowocowały przeobrażeniem przemyskiej diecezji.
„Chcę mieć świętą diecezję” – powtarzał biskup Pelczar. Często
wizytował parafie, zwołał (co było ewenementem w czasie zaborów) po raz
pierwszy po 179 latach przerwy synod diecezjalny, który zwoływał jeszcze
kilkakrotnie. Mając w pamięci akt, jaki uczyniła jego matka, dokonał
poświęcenia diecezji Najświętszemu Sercu Pana Jezusa i Niepokalanemu
Sercu Maryi. Wzywał do udziału w czterdziestogodzinnych nabożeństwach i
do pozostawiania świątyń otwartych w ciągu dnia, aby umożliwić wiernym
częstszą adorację Najświętszego Sakramentu. Głosił kazania, spowiadał,
wizytował i wiele pisał. Jest autorem licznych dzieł teologicznych,
historycznych, prawniczych, listów pasterskich, podręczników czy
modlitewników. Założył Zgromadzenie Służebnic Najświętszego Serca
Jezusowego.

„Wszyscy duchowni i świeccy starać się o to powinni, aby Polska nie
tylko była niepodległa, zjednoczona i silna, ale także Bogu miła, czyli
katolicka i święta” – pisał ks. bp Pelczar niedługo po odzyskaniu
niepodległości. Znał liczne zagrożenia dla duszy Narodu i wymieniał je
po imieniu: ateizm, materializm, socjalizm, pozytywizm, modernizm, a
wreszcie masoneria w przeróżnych jej wcieleniach. W jednym ze swych pism
przestrzegał: „Strzec się trzeba katolicyzmu odświętnego, który się
objawia w nadzwyczajnych okolicznościach, np. na nabożeństwie
patriotycznym czy przed wyborami, ale którego owoców nie widać, bo nie
ma w nim ducha wiary, albo tego katolicyzmu skarłowaciałego, który z
Ojczyzny robi bożyszcze i wynosi ją nad Boga, religię zaś spycha na
poślednie miejsce, gdy się jej pierwsze należy. Baczność przed tą modną
hipokryzją, która lubi się stroić w szatę patriotyzmu, niech każdy
natomiast będzie katolikiem w duchu i w prawdzie, to jest stosuje zasady
wiary zarówno do życia prywatnego, jak rodzinnego i publicznego”.

Modląc się o świętych pasterzy dla współczesnych Polaków, miejmy
przed oczami św. biskupa Józefa Sebastiana Pelczara – jego postawę pełną
umiłowania mądrości, prostej pobożności i miłości wobec wiernych, oraz
jego wciąż aktualne słowa.

ks. Łukasz Kadziński


Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

44. Św. Józefie Bilczewski – módl

Św. Józefie Bilczewski – módl się za nami

Medytacja do Litanii Narodu Polskiego

zdjecie

Urodził się 26 kwietnia 1860 roku w Wilamowicach koło
Kęt. Do gimnazjum uczęszczał w Wadowicach. Wstąpił do krakowskiego
seminarium. Po święceniach kapłańskich odbywał studia w Wiedniu, Rzymie i
Paryżu. Następnie był wikariuszem w Krakowie i Kętach. Został
profesorem Uniwersytetu Jagiellońskiego, później dziekanem i rektorem
Uniwersytetu Lwowskiego. Opublikował wiele artykułów z dziedziny
teologii i archeologii chrześcijańskiej, a także na temat Eucharystii.
Był bardzo cenionym wykładowcą. W 1900 roku Papież Leon XIII mianował
40-letniego ks. prałata Józefa Bilczewskiego arcybiskupem lwowskim
obrządku łacińskiego. Jako biskup wyróżniał się ogromną dobrocią serca,
wyrozumiałością, pokorą, pobożnością, pracowitością i gorliwością
duszpasterską, które płynęły z wielkiej miłości do Boga i bliźniego. W
związku z nauczaniem Papieża św. Piusa X zbliżał wiernych do
Eucharystii, częstej Komunii św., pobożnego uczestniczenia we Mszy
Świętej. Fundował również szkoły i ochronki – szczególnie prowadzone
przez siostry zakonne: nazaretanki, sercanki i urszulanki. Wiele czasu
poświęcał na listy pasterskie do wiernych oraz do kapłanów – zachęcając
ich do gorliwości oraz do kultu Najświętszego Serca oraz Matki Bożej.
Dzięki jego staraniu w archidiecezji powstało 330 kościołów i kaplic.
Współtworzył prasę katolicką. Pomagał tworzyć i rozwijać się ruchom
katolickim. Wielką życzliwość i zainteresowanie okazywał takim
stowarzyszeniom robotniczym jak Przyjaźń i Jedność grupujących mężczyzn i
Stowarzyszeniu Sług Chrześcijańskich pw. św. Zyty, do którego należały
kobiety. Powołał do życia Stowarzyszenie Szwaczek pw. św. Józefa, które
także wspomógł finansowo przy kupnie dla nich domu. Założył także przy
„Gazecie Niedzielnej” biuro porad prawnych, czyli tzw. Sekretariat
Ludowy, który utrzymywał z własnych funduszy. Dla Związku Katolickiego
metropolita wybudował Dom Katolicki z własnych funduszy i subwencji
Sejmu. Wiele czasu poświęcał mieszkańcom Lwowa i wszystkim, którzy się
do niego zgłaszali. Nie odmawiał audiencji nikomu, mimo że posłuchania
bardzo go męczyły.

Podczas I wojny światowej był moralnym i materialnym oparciem
ludności Lwowa. W czasie okupacji rosyjskiej zabiegał w dowództwie armii
carskiej o zwolnienie aresztowanych zarówno Polaków, jak i Ukraińców.
Umarł z przepracowania – na anemię 20 marca 1923 roku.

Módlmy się o liczne i święte powołania kapłańskie. Tym, który uratuje
nasze dusze oraz przyszłość Polski i Polaków – życie narodowe i
społeczne – jest kapłan katolicki, o ile nie wyrzeknie się swojego
posłannictwa, stroju duchownego, pobożności, tradycji i mądrości. Ile
modlitw i ofiar potrzebuje każdy kandydat do kapłaństwa i każdy kapłan i
biskup!

ks. Łukasz Kadziński


Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika gość z drogi

45. Módlmy się

ukłony

gość z drogi

avatar użytkownika Obibok na własny koszt

46. Modlitwa końca mojego wieku

Kiedyś "Mieszko II"

avatar użytkownika gość z drogi

47. :)

przepiękna :)
pozdr z drogi

gość z drogi

avatar użytkownika Maryla

48. Święty Zygmuncie Gorazdowski

Święty Zygmuncie Gorazdowski – módl się za nami

Medytacja do Litanii Narodu Polskiego

zdjecie

We Lwowie przełomu stuleci nazywano go „księdzem
dziadów”, a miejscowi Żydzi całowali jego szaty, mówiąc, że to święty
człowiek. Święty Zygmunt Gorazdowski nie był jednak działaczem
charytatywnym czy kimś zaangażowanym w dialog międzywyznaniowy. Był
szczególnym naśladowcą Chrystusa – ubogiego, czystego i posłusznego –
choć nigdy nie złożył ślubów zakonnych.

Urodził się w Sanoku w 1845 r. w pobożnej rodzinie szlacheckiej. Od
wczesnych lat żył w cieniu śmierci – najpierw gdy cudem uniknął rzezi
galicyjskiej, a potem gdy nabawił się gruźlicy, towarzyszącej mu przez
całe życie. Brał udział w Powstaniu Styczniowym, przez jakiś czas
studiował prawo, ale dość szybko odnalazł swoje powołanie do kapłaństwa.
Mimo nawrotów gruźlicy przyjął święcenia w 1871 r., a następnie
posługiwał jako wikariusz w wielu parafiach. Dał się wówczas poznać jako
autor pism dla dzieci i młodzieży oraz przeróżnych opracowań
katechetycznych. Jako proboszcz lwowskiej parafii św. Mikołaja stworzył i
rozwinął wiele dzieł dobroczynnych. Założył dom pracy dobrowolnej dla
byłych żebraków, otworzył kuchnię ludową (wydawano w niej dziennie 600
obiadów) i Zakład Dzieciątka Jezus pomagający samotnym matkom i
porzuconym niemowlętom, w którym przez kilkadziesiąt lat znalazło dach
nad głową około 3 tysięcy dzieci. Wdrożył w życie nowoczesny system
rodzin zastępczych, do których posyłano dzieci po ukończeniu pierwszego
roku życia. Zaprosił do współpracy Braci Szkół Chrześcijańskich i oddał
im pod opiekę internat dla studentów. Jego plebania była stale otwarta
dla potrzebujących. Mówiono nawet, że „był okiem ślepemu i nogą
chromemu”. W 1884 r. powołał do życia Zgromadzenie Sióstr Miłosierdzia
św. Józefa. Siostry, zwane potocznie józefitkami, posługiwały w
szpitalach, sierocińcach, ochronkach i prywatnych domach.

„Rzeczy, które robił, były ponadprzeciętne, ponad miarę sił ludzkich.
Musiała w nim być siła nadprzyrodzona, która tym kierowała, normalny
człowiek tylu i takich rzeczy nie robi” – taka opinia, jaka uformowała
się o tym kapłanie, nie była jedynie pobożnym wykrzyknikiem. Dużo czasu
spędzał na adoracji Najświętszego Sakramentu, zachęcał wiernych do
częstej Komunii Świętej, wielokrotnie prosił też kompetentne władze
kościelne o pozwolenie na częstą adorację w domach założonego przez
siebie zgromadzenia. Podczas kanonizacji Benedykt XVI, doceniając źródło
działalności dobroczynnej ks. Gorazdowskiego, powiedział: „Zasłynął
swoją pobożnością opartą na sprawowaniu i adoracji Eucharystii.
Przeżywanie Ofiary Chrystusa prowadziło go ku chorym, biednym i
potrzebującym”.

Zmarł w 1920 r. po długich chorobach, jako człowiek praktycznie
ociemniały, dodatkowo dotknięty licznymi prześladowaniami ze strony
liberalnych środowisk, niemogących znieść tak szerokiej aktywności
katolickiego kapłana. Niech modli się za nami, abyśmy pamiętali, gdzie
bije serce wszelkiej działalności społecznej i charytatywnej.

ks. Łukasz Kadziński


Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

49. Święty Zygmuncie Szczęsny

Święty Zygmuncie Szczęsny Feliński – módl się za nami

Medytacja do Litanii Narodu Polskiego

zdjecie

„Winić Polaków nikt nie może za to, że mając świetną i
bogatą przeszłość historyczną, wzdychają do niej i dążą do uzyskania
niepodległości. Tego gorącego patriotyzmu nie można Polakom poczytywać
za zdradę, a prób odzyskania niepodległości, powtarzających się od stu
lat, Rosjanie nie mają prawa potępiać. […] Nie jest winą Polaków, że
pragną odzyskania niepodległości. Nie można poczytywać Polakom za
zbrodnię ich patriotyzmu. Losy narodów są w rękach Opatrzności i jeżeli
wybiła godzina wyzwolenia Polski, nie przeszkodzi temu opór cesarza” –
pisał w liście do cara święty arcybiskup Szczęsny Feliński. Te słowa
okazały się przestępstwem, za które nieulękły pasterz zapłacił 20 latami
katorgi na Syberii.

Kim był? Synem gorących patriotów, którzy zaszczepili w jego sercu
miłość do Polski, niecofającą się przed cierpieniem oraz głęboką
pobożność maryjną. Ojciec zmarł na gruźlicę, a matka została zesłana na
Syberię, kiedy miał 16 lat. Był przyjacielem Juliusza Słowackiego, o
którym poeta tak pisał: „Ukochany to jest chłopiec – już z chłopca
człowiek – wszyscy go tu ukochali szanując – postępki jego były
anielskie, wiedza rozkwitająca: stanie się kiedyś chwałą naszą”. Sam
Feliński zostawił wzruszający opis śmierci Słowackiego, cichej, pobożnej
i pełnej ufności.

Kapłanem – oddanym biednym i potrzebującym, dzieciom i klerykom,
przygotowującym się do kapłaństwa. Pasterzem, który znosi niezrozumienie
i samotność – odrzucony przez tych, którzy ciągnęli do walki zbrojnej z
okupantem, niezrozumiany przez tych, którzy chcieli układać się z
carem. Zesłańcem – który po zaledwie 16 miesiącach posługi biskupiej w
Warszawie, zostaje skazany na Syberię, gdzie spędza 20 lat w strasznych
warunkach, biedzie i ciężkiej pracy, stając się podporą i oparciem
żyjących tam Polaków i ich dzieci. Wielkim przegranym – któremu nie
powiodła się misja prowadzenia Kościoła w Polsce i Warszawie oraz
zapobieżenia walce, w której powodzenie nie wierzył; przegranym, o
którym napisał jego pokorny następca na stolicy w Warszawie, Prymas
Wyszyński: „Wstąpcie do katedry, zejdźcie do podziemi, tam leży
człowiek, o którym mówiono, że przegrał, a to jest zwycięzca”.

Miłość ojczyzny – pisał – jest uczuciem równie wrodzonym i
mimowolnym, jak miłość rodziców… „Polakiem jestem i Polakiem pragnę
umrzeć, ponieważ to mi nakazują prawa boskie i ludzkie. Uważam nasz
język, nasze obyczaje narodowe, naszą historię z drogocenną spuścizną
naszych przodków, którą z nabożeństwem powinniśmy przechować dla
potomności, wzbogaciwszy majątek narodowy naszą własną pracą. Razem z
wami szczycę się naszymi starymi polskimi cnotami, szlachetnością synów
Polski, ich poświęceniem, odwagą i miłością Ojczyzny”.

ks. Łukasz Kadziński


Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

50. Święty Janie Pawle II – módl

Święty Janie Pawle II – módl się za nami

Medytacja do Litanii Narodu Polskiego

zdjecie

LITANIA NARODU POLSKIEGO

Listę świętych w Litanii Narodu Polskiego zamyka człowiek, który tę
formę modlitwy bardzo ukochał i często praktykował, najsłynniejszy Polak
XX wieku. Jego postać jest domknięciem pewnej epoki w dziejach Narodu i
Kościoła – odczytywania historii w jej duchowym sensie oraz
poszukiwania nadziei i dróg wyjścia dla pogubionego człowieczeństwa w
najbardziej krwawym wieku dziejów świata.

Historia narodu jawiła mu się jako opis dziejów poszczególnych
jednostek. Historia pomagała pojąć człowieka, a człowiek, w całym swoim
uwarunkowaniu, pomagał pojąć mechanizmy dziejów. Jednocześnie historia –
człowieka i świata – nie byłaby kompletna bez przyjęcia swoistego
klucza do właściwego zrozumienia samej siebie, jakim jest Chrystus i
kontynuujący Jego misję Kościół. Przeszłość, ze szczególnym
uwzględnieniem w niej Tajemnicy Wcielenia, jest żywą lekcją dla
teraźniejszości i wypływającej z niej przyszłości. Takie rozumienie
historii zawdzięczamy Papieżowi Polakowi. Dzięki niemu możemy w ogóle
prowadzić rozważania nad dziejami świętych, ich wpływem na świat, w
jakim żyli, oraz poszukiwać nowych znaczeń dla żyjących współcześnie.
Niestety, obecnie coraz rzadziej poszukuje się takiego odniesienia do
historii. Wraz z Janem Pawłem II i Prymasem Tysiąclecia odeszła pewna
formacja intelektualna i duchowa, dla której przeszłość nie jest
zamkniętą kartą.

Święty Papież był świadkiem straszliwego wieku – czasu olbrzymiej
pogardy wobec Boga i człowieka, zbrodniczych ideologii, dwóch światowych
wojen, hekatomby ludzkich istnień na wschodzie Europy, a wreszcie
zwycięstw systemów ideologicznych proponujących ateistyczny
konsumpcjonizm. Pośród oceanu ludzkiej rozpaczy i duchowej pustki
próbował wskazywać na istniejące wyspy nadziei oparte na Chrystusowym
fundamencie. Przemawiając słowem, znakami i symbolami, ukazywał każdemu
człowiekowi chrześcijaństwo jako realny wybór dobra mogący być antidotum
na bolączki współczesności. Będąc najbardziej chyba rozpoznawalnym
człowiekiem na ziemi, uczynił z posługi Piotrowej narzędzie, wobec
którego nikt nie mógł przejść bez wzruszenia ramion. Po Janie Pawle II
nie można powiedzieć „nie wiem”. Trzeba się opowiedzieć za lub przeciw
otwarciu drzwi dla Chrystusa.

Nazywamy Papieża Polaka Mojżeszem przełomu tysiącleci. To on
przeprowadził Kościół przez millenijną granicę, a osobista pobożność,
umiłowanie Matki Najświętszej i kult Bożego Miłosierdzia każą myśleć o
nim w Mojżeszowych kategoriach – tego, który rozmawiał z Bogiem jak z
przyjacielem. Czy jednak korzystamy z tego świadectwa, ufnie powierzając
się Panu i Jego Matce, w wierności przykazaniom? Czy odczytujemy
historię jako miejsce działania Boga w Jego świętych, w tragediach
narodowych i osobistych? Czy wreszcie, tak na co dzień, pokładamy
nadzieję w Chrystusie?

Módl się za nami, św. Janie Pawle, abyśmy byli wierni „duchowemu
dziedzictwu” pokoleń, pośród których zajmujesz szczególne miejsce!

ks. Łukasz Kadziński


Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

51. Błogosławiony Bogumile – módl

Błogosławiony Bogumile – módl się za nami

Medytacja do Litanii Narodu Polskiego

zdjecie

Pomiędzy wodami Teleszyny i Warty, niemalże w centrum
Polski leży Dobrów, miejscowość o historii sięgającej XII wieku. W tej
wsi, należącej ongiś do opactwa cystersów, przekazywano sobie pamięć o
świątobliwym, czyniącym cuda, pustelniku. Miał porzucić czynne życie
arcybiskupa gnieźnieńskiego i przez kilka lat mieszkać przy małej
kaplicy, co niedzielę głosić kazania i odprawiać Msze św. dla
okolicznych mieszkańców.

Niewiele wiadomo o arcybiskupie Bogumile. Historycy wiodą zacięty
spór, powołując się na różne źródła, chcąc opisać jego postać. Jedni
przesuwają daty jego życia i śmierci aż do jedenastego stulecia, inni
utożsamiają Bogumiła z innym arcybiskupem Gniezna, Piotrem II, zmarłym
około 1204 roku, jeszcze inni zaś uważają, że zmarł on w pierwszej
połowie XII wieku. Czy są jakieś pewniki? Niewątpliwie jest nim kult
związany z miejscem jego śmierci, a więc z Dobrowem. Pierwsze wzmianki w
źródłach pisanych sięgają XIV wieku i opisują sławę błogosławionego
znanego w całej Wielkopolsce. Przy jego grobie dochodziło do licznych
cudów, uzdrowień. Przedwojenny hagiograf notuje: „200 chromych za
przyczyną błogosławionego Bogumiła było zupełnie uzdrowionych, wielu
ślepych oświeconych i niektórzy umarli do życia byli przywróceni”. Około
1443 roku zaczęto spisywać owe nadnaturalne znaki, zarówno te, które
działy się współcześnie, jak i te, o których pamięć przekazywano przez
pokolenia. Wspominano, że błogosławiony Bogumił miał chodzić po wodzie,
wskrzeszać zmarłych i rozmnażać chleb. W ten sposób byłby naśladowcą
Chrystusa, zarówno jako szukający ciszy eremita, jak i pasterz
zatroskany o dobro swoich owiec. Niestety, owa „księga cudów” nie
dotrwała do naszych dni, lecz uległa zniszczeniu w pożarze. Bogumił
pozostaje dla nas tajemniczym mężem, o którego świętości przekonane były
pokolenia Polaków, a którego dzieje są przedmiotem historycznej debaty.
Zostawił nam trzy znaki, które wypada odczytać i przyjąć: pustelni,
cudów i świętej sławy. Znak pierwszy zachęca do poszukiwania Boga i
przedłożenia Go ponad wszelkie zaszczyty i sławę. Choć nie wiemy, czemu
pozostawił arcybiskupstwo, widzimy, że nie przestał być pasterzem
Chrystusowych owiec. Do tego odnosi się znak drugi – głosił Boże Słowo,
sprawował sakramenty i troszczył się o materialną stronę życia wiernych.
W centrum zainteresowania Bogumiła w latach pobytu w Dobrowie były
dusze, a nie administracja czy rzeczy ziemskie. Odnalazł taki sposób
duszpasterstwa, w którym to, co ziemskie, służyło temu, co prowadzące do
królestwa niebieskiego. Trzeci znak to owoc dwóch poprzednich. Oby był
dany nam i tym, którzy dzisiaj postępują pasterskimi śladami Bogumiła.

Módlmy się przez jego wstawiennictwo nie tylko za obecnego Prymasa
Polski, następcę na stolicy gnieźnieńskiej, ale za wszystkich biskupów i
kapłanów. Prośmy o łaskę takiego pasterzowania, które doprowadzi
zarówno owce, jak i pasterzy do świętości.

ks. Łukasz Kadziński


Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

52. Błogosławiony Wincenty


Błogosławiony Wincenty Kadłubku – módl się za nami

Medytacja do Litanii Narodu Polskiego

zdjecie

Polaków ocenia się według
dzielności ducha i wytrwałości ciała, nie według bogactw” – napisał
bohater naszego rozważania i śmiało można odnieść te słowa do jego
postaci. Życie bł. Wincentego Kadłubka koncentrowało się wokół miłości
Boga i ojczystych dziejów, a w obydwu tych sprawach przejawiał on wielką
wytrwałość i moc charakteru.

Przyszedł na świat w połowie wieku XII, prawdopodobnie w Karwowie pod
Opatowem. Jego koledzy po piórze do dziś się spierają, czy pochodził z
rodziny chłopskiej czy szlacheckiej. Wiadomo jednak, że po ukończeniu
szkoły katedralnej w Krakowie udał się na studia zagraniczne, zapewne do
Paryża lub Bolonii. W dokumencie Kazimierza Sprawiedliwego (mecenasa i
przyjaciela Kadłubka) z 1189 r. nazywany jest już mistrzem, co oznacza,
że otrzymał na zakończenie swych studiów tytuł magistra i należał do
intelektualnej elity polskiej. Po powrocie z Italii otrzymał święcenia
kapłańskie i rozpoczął pracę w kancelarii książęcej. Od tego też momentu
datuje się pisanie największego jego dzieła, czyli „Kroniki polskiej”.
Po śmierci księcia Kazimierza Kadłubek został w 1208 r. wybrany na
biskupa krakowskiego. Znamienne jest, że na dokumentach z okresu swego
pasterzowania mistrz Wincenty podpisuje się jako „niegodny sługa
Kościoła”. Wbrew pozorom nie był to obiegowy frazes używany przez
ówczesnych biskupów. Rys pokory i uniżenia będzie mu towarzyszył do
ostatnich dni.

Jako pasterz krakowskiej diecezji bł. Wincenty uczestniczył w pracach
IV Soboru Laterańskiego, gdzie dał się poznać jako zwolennik reform w
Kościele – wprowadzenia celibatu i uniezależnienia się od władzy
świeckiej. Aktywnie wspierał wprowadzanie uchwał soborowych – zwoływał
synody, zreformował kapituły prowincjalne, podniósł na wyższy poziom
kształcenie w szkole katedralnej, wspierał zakon bożogrobców i cystersów
oraz nakazał wprowadzenie wiecznej lampki przy tabernakulum dla
większej czci Najświętszego Sakramentu.

Po dziesięciu latach pasterzowania na stolicy św. Stanisława,
prawdopodobnie wskutek zmian politycznych, ustąpił z diecezji i
postanowił wieść życie pokutnika. Jako miejsce swego pobytu wybrał
klasztor Cystersów w Jędrzejowie, przy kościele, który sam konsekrował.
Drogę z Krakowa do opactwa przebył jak pokutnik – boso i poszcząc. Na
wieść o zbliżającym się siedemdziesięcioletnim byłym biskupie opat wraz z
braćmi wyszli z klasztoru i powitali Wincentego w miejscu, gdzie
dzisiaj stoi Kopiec Spotkania, około kilometra od Jędrzejowa. Widząc
opata, Kadłubek upadł przed nim na twarz i pokornie prosił o przyjęcie.
Jako zakonnik przeżył jeszcze pięć lat. Zmarł, nie ukończywszy swej
„Kroniki”, którą zdołał doprowadzić do roku 1202.

Niech wyprosi dzisiejszym historykom, tak mocno uwikłanym w bieżące
interesy polityczne czy zabłąkanym na ślepych uliczkach przeróżnych
ideologii, łaskę ukochania Boga i ojczystych dziejów.

ks. Łukasz Kadziński


Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

53. Błogosławiony Czesławie –

Błogosławiony Czesławie – módl się za nami

Medytacja do Litanii Narodu Polskiego

zdjecie

Był bratem św. Jacka i jak on pochodził z rycerskiego
rodu Odrowążów. W młodości studiował na uniwersytetach w Paryżu, Pradze
i Bolonii. Po powrocie został kanonikiem kapituły sandomierskiej,
mianowanym przez swojego wuja, biskupa Iwona Odrowąża. Mając blisko 40
lat, wraz ze swoim bratem Jackiem został zabrany przez biskupa Iwona do
Rzymu na pielgrzymkę „ad limina Apostolorum”. Tam obaj z bratem poznali i
usłyszeli św. Dominika, który przebywał w tym czasie w klasztorze św.
Sabiny na Awentynie. Pod jego wpływem postanowili przyjąć habit
dominikański. Otrzymali go z rąk świętego w 1220 roku.

Po powrocie zaczęli szczepić nowy zakon na ziemiach wschodniej
Europy. Święty Jacek – w Polsce i na Rusi, Czesław zaś udał się do
Pragi, gdzie założył pierwszy w Czechach klasztor. Kilka lat później
przybył do Wrocławia, gdzie otrzymał od biskupa Wawrzyńca kościół św.
Wojciecha, który stał się centrum jego apostolskiej pracy. Swoją posługą
objął cały Śląsk, przemierzając go od miasta do miasta, głosząc słowo,
sprawując sakramenty. Towarzyszyły mu niezwykłe cuda i znaki.

Najsłynniejszy jednakże cud zdarzył się we Wrocławiu. Opisuje go w
swoich kronikach Jan Długosz. W 1238 roku Europę najechali Mongołowie. W
brutalny i bezwzględny sposób grabili, niszczyli miasta i wsie, siejąc
gwałt i śmierć. Zdobyli Ruś i oblegli Węgry. Wkroczyli na ziemie Polski,
niszcząc Kijów, Lublin, Zawichost i Sandomierz, bijąc Polaków pod
Wielkim Turskiem i pod Chmielnikiem. W 1241 roku stanęli pod Wrocławiem,
częściowo już opuszczonym z racji niemożliwości obronienia miasta.
Podpalono nawet zamek, by nie padł łupem najeźdźców. Ale w broniącym się
resztką sił mieście pozostał Czesław z braćmi. Gorąco modlił się wśród
żołnierzy na murach obronnych miasta. Podczas szturmu nad Czesławem
ukazał się znak płonącej kuli, wywołując popłoch wśród Mongołów, którzy
ostatecznie opuścili miasto. Zwycięstwo przypisano wstawiennictwu brata
Czesława.

Od czasu tych wydarzeń Czesław stał się patronem w walce z najazdami
islamu. Jego kult powrócił w XVII i XVIII wieku na tle walk z Turkami.
Za beatyfikacją Czesława optował król Jan III Sobieski. Najazdy
muzułmańskie urosły do symboli ataków zła, nienawiści do wiary i
okrucieństwa, zaś walka z nimi to wyraz męstwa i wiary w Boga.
Rzeczpospolita trawiona korupcją, prywatą i zdradami stawała się bierna
wobec ataków nieprzyjaciół, które po 150 latach wojen zakończyły się
rozbiorami, kiedy zabrakło mężnych i pełnych wiary obrońców.

Niech św. Czesław wymadla łaski dla Wrocławia, któremu patronuje,
oraz dla wszystkich obrońców wiary katolickiej i wolności w obliczu
różnych ataków na nich.

ks. Łukasz Kadziński


Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

54. Błogosławiona Bronisławo –

Błogosławiona Bronisławo – módl się za nami

Medytacja do Litanii Narodu Polskiego

zdjecie

Polskie średniowiecze to czas rozbicia dzielnicowego,
ale także okres życia wielu świętych i błogosławionych. Dość wymienić
św. Jadwigę Śląską, św. Kingę, bł. Salomeę, bł. Jolantę, bł. Mistrza
Wincentego oraz św. Jacka i bł. Czesława Odrowążów. Z tego ostatniego
rodu pochodziła także bohaterka dzisiejszego rozważania.

Przyszła na świat około 1200 r. w Kamieniu Śląskim. Musiała dorastać w
rodzinie pobożnej i wychowującej do gorliwej wiary, skoro w wieku lat
16 zdecydowała się wstąpić do klasztoru Norbertanek na krakowskim
Zwierzyńcu, u stóp wzgórza nazywanego Sikornikiem. Ciekawe, że zbiegło
się to z równie radykalną decyzją innego Odrowąża, późniejszego św.
Jacka, który w tym czasie przyjął habit z rąk św. Dominika w rzymskiej
bazylice św. Sabiny. Dziewiętnastowieczny hagiograf w ten sposób
opisywał pierwsze zakonne lata błogosławionej: „Częste modlitwy w
kościele i w chórze, i rozpamiętywanie krwawej męki i śmierci Zbawiciela
cały jej umysł i serce żywo zajmowały. Niewinne ciało swoje ścisłym
postem, sypianiem na twardej podłodze, czuwaniem, ostrą włosiennicą,
dyscypliną i rózgami srogo martwiła, nie dozwalając mu brać przewagi nad
duchem ku Bogu podniesionym. […] Takimi cnotami jaśniejąc, przykładem
swym roznieciła w sercach wielu sióstr zakonnych żywszy zapał do
świątobliwego życia i do ściślejszych umartwień je przywiodła. I kiedy
pewnego dnia dusza Bronisławy rozwagą rzeczy niebieskich w zachwycenie
popadła, Chrystus Pan, objawem swym utwierdził ją w życiu świątobliwym, i
powiedział jej: ’Bronisławo, krzyż twój jest krzyżem Moim, ale za to
będziesz uczestniczką chwały Mojej’”. Znana jest też mistyczna wizja,
jaką miała Bronisława po śmierci św. Jacka, w której ujrzała swego
krewnego wstępującego do Nieba w orszaku anielskim.

Życie kontemplacyjne znakomicie łączyła z obowiązkami życia czynnego.
Dość młodo, bo około 1224 r., czyli w wieku dwudziestu paru lat została
wybrana na przełożoną klasztoru i pełniła ten urząd przez trzydzieści
pięć lat. A trzeba przyznać, że były to lata burzliwe, naznaczone
bratobójczymi walkami pomiędzy książętami z rodu Piastów o krakowską
stolicę. Nie dość też, że Bronisława musiała troszczyć się o codzienne
potrzeby kilkuset sióstr, to całym sercem zaangażowała się w pomoc
chorym (zwłaszcza po zarazie z drugiego dziesięciolecia XIII w.),
wspomaganie ubogich i głodujących. Jej posługa obejmowała także zadania
niemalże wojenne. Podczas najazdu tatarskiego w 1241 r. Bronisława
ocaliła życie siostrom, chroniąc się z nimi pośród niedalekich skał.
Mimo splądrowania klasztoru żadna z mniszek nie ucierpiała.

Ostatnie lata miała spędzić w pustelni na Sikorniku.
Najprawdopodobniej tam zmarła 29 sierpnia 1259 r., a miejsce jej
spoczynku szybko stało się obiektem kultu i celem pielgrzymek.

Polecajmy opiece bł. Bronisławy nie tylko mieszkańców podwawelskiego
grodu, lecz wszystkie siostry zakonne. Niech wyprosi im – ta, która tak
bardzo ukochała mękę Chrystusa – umiłowanie krzyża i życia ofiarą.

ks. Łukasz Kadziński



Błogosławiony Sadoku – módl się za nami

Medytacja do Litanii Narodu Polskiego

zdjecie

„W noc, poprzedzającą rzeź klasztoru, błogosławiony
przeor Sadok, otoczony pobożną gromadką braci, przebywał w kościele św.
Jakuba w Sandomierzu, aby odśpiewać jutrznię. Zgodnie z pradawnym
zwyczajem zakonnym, brat nowicjusz przystąpił do odczytania listy
męczenników, jaka przypadała na następny dzień. Nagle widzi wypisane
złotymi okrągłymi zgłoskami takie oto słowa: ’W Sandomierzu, męczeństwo
czterdziestu dziewięciu męczenników’. Ogarnęła go wątpliwość: przeczytać
czy pominąć milczeniem? Odrzucił wszakże lęk i dźwięcznym, choć drżącym
głosem odśpiewał złotą zapowiedź”.

„Przeor, kazawszy sobie podać księgę, zawołał – bolesne to jest
upomnienie, bracia. Dawca żywota przez śmierć wzywa nas już do życia
nieśmiertelnego. Niechaj Pan przebaczy tę zbrodnię poganom, gdyż oni
jeszcze światła ewangelii nie znają. Może też to nasze męczeństwo zbawi
naród polski i Wszechmocny spojrzy łaskawym okiem na tę ziemię, na
której Jego wierne dziatki krew przelewają, zasłaniając swymi piersiami
inne narody”.

Następnego dnia, to jest 2 lutego 1260 roku, czterdziestu dziewięciu
braci oddało życie, ginąc z rąk Tatarów. W chwili rzezi śpiewali „Salve
Regina”. Przewodził im brat Sadok, który przed prawie czterdziestu laty,
prawdopodobnie jako pierwszy Polak, przyjął habit dominikański z rąk
św. Dominika. Nim został przeorem w Sandomierzu u św. Jakuba, założył
pierwszy dominikański klasztor na Węgrzech, zostając przeorem w
Zagrzebiu.

Bóg uprzedził swoje sługi cudownym zapisem w Martyrologium, z jednej
strony poddając ich ufność i zawierzenie ostatniej próbie, z drugiej
dając krótki czas na przygotowanie swej duszy na stanięcie przed Jego
Majestatem.

Współczesnemu człowiekowi, który zwykł nie myśleć o godzinie swej
śmierci ani rozważać, czy jego dusza jest na ten moment przygotowana,
niezwykłym znakiem jest ta śmierć zapowiedziana przez Boga. Jest to
tylko jak przypomnienie słów Pana Jezusa: „Nie znacie dnia ani godziny”
oraz „Bądźcie przygotowani w każdym czasie”. Komuś, kto żyje jak owi
pobożni bracia, godzina ta nie będzie straszna, a śmierć wyda się
spokojna. Warto byłoby zastanowić się, co ja bym zrobił, gdybym odczytał
wraz z jutrzenką dzień swej śmierci – dziś. Czy nie całe życie
przygotowujemy się właśnie na ten moment?

Boże i Panie mój, spraw miłościwie za przyczyną Męczennika Twego,
błogosławionego Sadoka i towarzyszy jego, abyśmy zawsze na śmierć byli
przygotowani i każdego czasu gotowi byli stanąć przed obliczem Pańskim.
Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa. Amen.

ks. Łukasz Kadziński

Błogosławiona Salomeo – módl się za nami

Medytacja do Litanii Narodu Polskiego

zdjecie

Była córką księcia krakowskiego Leszka Białego i
księżniczki ruskiej Grzymisławy. Jako mała dziewczynka została
poślubiona księciu węgierskiemu Kolomanowi – bratu św. Elżbiety
Turyńskiej. Ślubowali Bogu, oboje, dozgonną czystość, nawet w
małżeństwie. Przez krótki czas wraz z mężem panowali na tronie w
Haliczu, z którego musieli zrezygnować po wojnie z księciem Nowogrodu.
Przenieśli się na Węgry, gdzie spędzili jeszcze 20 lat razem, do śmierci
Kolomana w wojnie z Tatarami.

Po śmierci męża Salomea pragnęła wstąpić do klasztoru. Przy pomocy
księcia Bolesława Wstydliwego, swojego młodszego brata, a męża św.
Kingi, założyła klasztor klarysek w Zawichoście – Salomea zamieszkała z 7
siostrami, które przybyły z Pragi, gdzie pierwszy klasztor powstał 10
lat wcześniej z inicjatywy księżnej św. Agnieszki. Oba klasztory
powstały jeszcze za życia św. Klary. Salomea pragnęła z tego domu
uczynić drugie San Damiano. Niestety napady tatarskie zmusiły siostry do
przeniesienia się w inne miejsce – do nowego klasztoru w pobliżu
Krakowa. Salomea, choć nigdy nie była ksienią, zapewniła siostrom
wszelkie potrzeby, by klasztor mógł istnieć i się rozwijać.

Obecność klarysek w Polsce stała się swoistym zapleczem duchowym w
trudnych staraniach o uratowanie państwa, które od 1138 roku było
poszarpane przez skłócone z sobą i walczące księstwa. Obok trwającego
przez prawie 200 lat rozbicia Polski, kiedy Ojczyzna pozostawała często
bez obrony wobec licznych najazdów, rujnowana wojnami pomiędzy
książętami oraz sprowadzanymi przez nich, na swoich braci, wrogimi
wojskami sąsiadów, rosło wielkie zaplecze modlitwy i ofiary w licznych
klasztorach klarysek. Niezwykłą cechą tego czasu są liczne święte i
pobożne niewiasty, których świętość uprosiła zjednoczenie i ratunek
Polsce – św. Jadwiga Śląska, bł. Salomea, św. Kinga, bł. Jolanta…

Boże, któryś w błogosławionej Salomei wzgardę królestwa ziemskiego z
kwiatem dochowanego w małżeństwie dziewictwa połączył, spraw miłościwie,
abyśmy za jej przykładem, czystym i pokornym sercem Ci służąc, koronę
wiecznej chwały w Niebie nabyli. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa,
który króluje w Niebie i na ziemi. Amen.

ks. Łukasz Kadziński


Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

55. Błogosławiona Jolanto – módl

Błogosławiona Jolanto – módl się za nami

Medytacja do Litanii Narodu Polskiego

zdjecie

Któż nie chciałby dorastać w rodzinie, której
większość członków to ludzie święci, żyjący na co dzień Ewangelią!
Błogosławiona Jolanta (właściwie Jolenta, imię to zostało jej nadane dla
pamięci ciotki, królowej aragońskiej, w Polsce zaś używała imienia
Helena) miała to szczęście: chwały ołtarzy dostąpiły jej obie siostry
Kinga i Małgorzata Węgierska (trzecia, Konstancja, zmarła w opinii
świętości) oraz ciotka Elżbieta i stryjenka Salomea. Jej przodkiem był
św. Stefan, wielki król Węgier, oraz św. Emeryk i Władysław. Jak podaje
hagiografia w jej niemowlęcej komnacie odprawiano co dzień Mszę św., a
pierwsze słowa, które wymieniła, były imionami Matki Bożej i Zbawiciela.

Mając nadzieję na wydanie Jolanty za któregoś z piastowskich książąt,
król Bela IV wysłał ją na krakowski dwór swej starszej córki Kingi. Gdy
osiągnęła wiek 14 lat, wydano ją za księcia kaliskiego Bolesława, z
którym (choć starszym o 25 lat) stworzyła szczęśliwą rodzinę. Urodziła
trzy córki, z których średnia – Jadwiga – została żoną Władysława
Łokietka. Wychowała też dzieci swojego szwagra, księcia wielkopolskiego
Przemysła I – cztery dziewczynki i jednego chłopca – późniejszego
pierwszego po rozbiciu dzielnicowym króla Polski, Przemysła II.

Jako księżna kaliska uczestniczyła w polityce męża, czego dowodem są
podpisy w dokumentach książęcych wspominające o „umiłowanej małżonce,
pani Jolancie”. Wspierała ubogich, chorych, bezdomnych i głodnych.
Troszczyła się o potrzeby kościołów, kaplic i szpitali. Zapewne miała
też udział w licznych fundacjach swojego męża na rzecz klasztorów,
szczególnie klarysek i cysterek. Słowem, realizowała zgodny z duchem
swojej epoki ideał dobrej pani – księżnej, żony i matki.

W 1279 roku zmarli mężowie obu sióstr. Książę kaliski i wielkopolski w
kwietniu, a krakowski w grudniu. Jolanta i starsza o niej o 10 lat
Kinga zdecydowały się na wstąpienie do klasztoru klarysek w Starym
Sączu. Po śmierci Kingi przeniosła się bliżej swojej córki Anny,
mieszkającej u klarysek w Gnieźnie, w klasztorze ufundowanym przez
Przemysła II. Tam też zmarła około 1300 roku, pełniąc obowiązki ksieni.
Feliks Koneczny wspomina, że Jolanta (podobnie jak Kinga) dbała o rozwój
języka polskiego do tego stopnia, że „kazała kapelanowi, żeby jej z
łacińskiego brewiarza czytał po polsku, a więc wpatrzony w tekst
łaciński tłumaczył go w głos na polski”. I dodaje: „Co za szkoda, że z
tych prac nic się nie dochowało na piśmie!”

W czasach, w których wiele kobiet szuka dróg tak zwanej
samorealizacji – często kosztem własnej rodziny i wypełniania
naturalnego powołania – może być bł. Jolanta patronką, może stać się
przykładem pokornego poddania się Bożemu prowadzeniu. Nie szukając
zaspokojenia swoich przyjemności oraz pomysłów, okazała posłuszeństwo
innym – najpierw ojcu (wychodząc za księcia Bolesława), potem mężowi, na
koniec zaś Bożemu wezwaniu do życia pokutnego. Wielu nam współczesnym
taka postawa wyjednałaby zbawienie, zaoszczędzając niepotrzebnych
cierpień za życia i po śmierci…

ks. Łukasz Kadziński

Błogosławiona Doroto z Mątowów – módl się za nami

Medytacja do Litanii Narodu Polskiego

zdjecie

Urodziła się w pobliżu Malborka w wielodzietnej
rodzinie. Do życia pokutą i umartwieniem była przyzwyczajona od
najmłodszych lat. W wieku sześciu lat została obdarowana łaską ukrytych
stygmatów. Usłyszawszy głos Chrystusa: „Uczynię z ciebie nowego
człowieka”, poczuła przeszywający ból w rękach i stopach, który miał jej
towarzyszyć do końca życia. Wtedy też zapragnęła wstąpić do klasztoru i
wieść życie kontemplacyjne. Nie było jej to jednak dane, gdyż pod
naciskiem najstarszego brata (po śmierci ojca był głową rodziny)
poślubiła gdańskiego mieszczanina starszego od niej o 20 lat, z którym
wychowała dziewięcioro dzieci. Małżeństwo to nie było zbyt szczęśliwe.
Adalbert nie rozumiał pobożności i zaangażowania Doroty i siłą próbował
narzucić jej swoje zdanie. Bił żonę, więził ją i zabraniał chodzić na
Mszę Świętą. Jednak po śmierci ośmiorga dzieci w wyniku następujących po
sobie kolejnych epidemii gwałtowny małżonek przybliżył się do Boga.
Jedyna córka ocalona z zarazy, Gertruda, wstąpiła do klasztoru
Benedyktynek w Chełmnie. Z przemienionym przez wiarę mężem Dorota
przemierzyła Europę, nawiedzając kilka sanktuariów pielgrzymkowych. Po
jego śmierci podczas wyprawy do Wiecznego Miasta udała się do Kwidzyna,
gdzie spędziła kolejne trzy lata w pustelni, i gdzie zmarła w opinii
świętości 25 czerwca 1394 roku. Do jej grobu pielgrzymowali władcy
polscy, między innymi po bitwie pod Grunwaldem nawiedził to miejsce
Władysław Jagiełło.

Pustelnia Doroty nie była cichym domkiem ukrytym w jakimś miłym
otoczeniu. Od 2 maja 1393 roku za pozwoleniem biskupa pomezańskiego
mieszkała w małej celi dobudowanej do katedry. Nigdy nie wyszła z tego
pomieszczenia. Drzwi były zamurowane. Jedzenie dostarczano jej przez
zakratowane okienko, przez które kapłan podawał jej Komunię Świętą.
Drugie okienko, umieszczone od strony cmentarza, pełniło rolę swoistej
rozmównicy, z której korzystali liczni mieszczanie proszący pustelnicę o
radę i modlitwę. Podobno było jeszcze trzecie okno, przez które mogła
oglądać niebo.

Czas pustelni to dla Doroty okres intensywnego życia duchowego pod
kierunkiem ks. Jana z Kwidzyna, dawnego dziekana teologii na
uniwersytecie w Pradze. Spisywał on mistyczne przeżycia i łaski, jakie
otrzymała pustelnica. W jednym z jej tekstów czytamy: „Ponieważ dusza
szuka Jezusa Chrystusa tak usilnie, to w końcu znajduje Go z wielką
słodyczą i zachwytem. Dlatego w Księdze Przysłów jest napisane:
Spełnione pragnienie ukoi duszę (Prz 13,19). Nic dziwnego, ponieważ
skoro znalazła swego oblubieńca, to przez jego obecność zdobyła słodycz.
Ta słodycz daje ukojenie, a jej smakiem jest miłość”. Zaskakuje zarówno
głębia słów bł. Doroty, jak i spokojna radość będąca owocem
autentycznego spotkania z Bogiem. W czasach, w których najwyższym
szczęściem współczesnego człowieka jest kariera i zaspokojenie
namiętności, życie Doroty jest znakiem tęsknoty za tym, co wieczne.
Niech więc wymadla nam pragnienie zaspokajania tylko takich tęsknot.

ks. Łukasz Kadziński




Błogosławiony Jakubie Strzemię – módl się za nami

Medytacja do Litanii Narodu Polskiego

zdjecie

Urodził się ok. 1340 roku na terenie diecezji
krakowskiej. Jako młodzieniec wstąpił do franciszkanów. Studiował w
Rzymie, a następnie został przełożonym klasztoru w Krakowie. Został
misjonarzem i członkiem Bractwa Pielgrzymującego dla Chrystusa Pana i
wyruszył na misje na Ruś. Został wkrótce przełożonym klasztoru św.
Krzyża we Lwowie i gwardianem zakonu. Został również mianowany
inkwizytorem na całą Ruś. Już wtedy dał się poznać jako przyjaciel i
doradca św. Jadwigi Królowej, a później Władysława Jagiełły.

W 1392 roku za wielkie zasługi został powołany na urząd arcybiskupa
halicko-lwowskiego. Został jej drugim biskupem. Była to młoda
metropolia, która nie posiadała nawet katedry, domu arcybiskupa ani
kapituły. Jakub musiał wszystko budować od nowa. Był franciszkańsko
ubogi, mieszkał w małym drewnianym domu i nic nie posiadał dla siebie.
Chodził ubrany w habit franciszkański. Zasłynął dobrocią, miłosierdziem i
wielką gorliwością. Zbudował Szpital Ducha Świętego we Lwowie oraz
katedrę, którą konsekrował w 1404 roku. Głosił kazania po całej
metropolii, nauczał i katechizował, także dzieci – tak, że otrzymał
przydomek „przyjaciel dzieci”. W niezwykły sposób czcił Matkę Bożą, a
modlił się przede wszystkim przed figurą Maryi w kościele Bożego Ciała
we Lwowie – Matką Boską Jackową, dla której ustanowił później odpusty.
Była to figurka, którą miał uratować św. Jacek podczas najazdu Tatarów.
Zmarł w 1409 roku. Zaraz po śmierci rozpoczął się kult świątobliwego
arcybiskupa oraz liczne uzdrowienia i cuda. Po latach jednak cześć
ustała i nawet zapominano o miejscu jego spoczynku. Odnaleziono je w
1619 roku. Wtedy zaczęto starania o beatyfikację, znowu zaczęły się
pielgrzymki i znaki przy grobie tego pasterza. Liczne cuda spowodowały
ogłoszenie go w 1790 roku błogosławionym. Jego relikwie podzieliły trud
polskich i katolickich losów. Zostały wywiezione i były w Tarnowie,
Lubaczowie i Krakowie, by uroczyście powrócić w 2009 roku do Lwowa,
dzięki staraniu obecnego arcybiskupa.

Błogosławiony Jakub był wielkim pa- triotą, dla którego miłość do
Ojczyzny była przedłużeniem miłości do Boga. Uczył, jak kochać Polskę w
Bogu. Był też mądrym doradcą, napisano o nim: Senator mądry, granic
kraju strzegący.

„Skąd błogosławiony Jakub wyczerpnął tę miłość gorącą i
wszechstronną? Z Serca Jezusowego, ciągle bijącego w Przenajświętszym
Sakramencie i wołającego ciągle: Pójdźcie do mnie wszyscy, którzy
pracujecie, i obciążeni jesteście, a ja was ochłodzę, oświecę, wesprę i
uświęcę. Dobry pasterz nie tylko Mszę świętą jak najpobożniej odprawiał,
a nieraz całe godziny, i to zazwyczaj w nocy, przed Przybytkiem
sakramentalnym przepędzał, ale wzywał wiernych do codziennej adoracji w
katedrze i gdzie indziej. Od Przybytku sakramentalnego spieszył
błogosławiony Jakub przed obraz Bogarodzicy, by Jej Sercu polecać siebie
i swoją owczarnię; bo on się uważał za sługę i syna tej Matki
Najświętszej” – pisał o nim św. biskup Pelczar.

Módlmy się dziś przez jego wstawiennictwo za udręczoną Ukrainę, za
arcybiskupa lwowskiego oraz za wszystkich mieszkających tam Polaków.

ks. Łukasz Kadziński

Błogosławiony Władysławie – módl się za nami

Medytacja do Litanii Narodu Polskiego

zdjecie

„Jezusa Judasz przedał za pieniądze nędzne,/ Bóg
Ociec Syna wydal na zbawienie duszne” – tymi słowami bł. Władysław z
Gielniowa rozpoczął swą najsłynniejszą pieśń, opowiadając o męce
Zbawiciela pięknym staropolskim językiem i przechodząc do historii nie
tylko Kościoła, ale także polskiej literatury.

Urodził się w małej miejscowości na szlaku handlowym pomiędzy
Radomiem a Piotrkowem około 1440 r. jako Marcin Jan. Nie zagrzał zbyt
długo miejsca w Akademii Krakowskiej, bo ledwo zapisawszy się do
rejestru studentów, zdecydował się (tego samego roku) wstąpić do zakonu
bernardynów. Odtąd nazywany jest Władysławem lub Ładysławem z Gielniowa.
Duży wpływ na radykalny krok, wstąpienia do zakonu, miało wspomnienie o
ośmiomiesięcznym pobycie w królewskiej stolicy św. Jana Kapistrana i
jego charyzmatyczne kazania oraz radykalnie ewangeliczny styl życia.
Pamiętajmy, że ten autentyzm ożywiał wielu studentów, pośród których był
również św. Szymon z Lipnicy. Ciekawostką jest fakt, iż Władysław
urzędowo zajmował się badaniem i spisywaniem cudów za przyczyną św.
Szymona.

Władzom zakonnym dał się poznać jako sprawny zarządca – dwukrotnie
sprawował obowiązki wikariusza prowincji i prowincjała. Uczestniczył w
zagranicznych kapitułach zakonnych w Mediolanie i Urbino (gdzie
zatwierdzono ułożone przez niego konstytucje zakonne), znał więc Europę i
jej ówczesną kulturę. A dla duchowego syna św. Franciszka była to rzecz
ważna. Bernardyni (jak w Polsce nazywano ten odłam zakonu
franciszkańskiego) kładli duży nacisk na sztukę jako sposób głoszenia
Ewangelii – troszczyli się o poezję, pieśni liturgiczne i religijne,
malarstwo czy misteria wielkopostne i jasełka. Sam bł. Władysław jest
autorem licznych pieśni łacińskich, polskich, kazań, antyfon i
epitafiów. W swoich utworach dotykał tematyki pasyjnej, maryjnej
(prześliczna pieśń o zaśnięciu Matki Bożej „Już się anieli wiesielą”)
czy Bożego Narodzenia.

W 1504 r. został gwardianem przy kościele św. Anny w Warszawie.
Przyszła stolica była wówczas spokojnym miasteczkiem leżącym na uboczu
Królestwa, dopiero co zyskującym (dzięki dworowi najpierw królowej Bony,
a potem Anny Jagiellonki) większe znaczenie. Nic więc dziwnego, że
wydarzenie, jakiego świadkami byli mieszkańcy Warszawy w Wielki Piątek
1505 r., wzbudziło wielki rozgłos. Wówczas to na oczach tłumu wiernych
ojciec Władysław wpadł w uniesienie mistyczne. Powtarzając kilkakrotnie
„Jezu, Jezu”, uniósł się ponad ambonę, z której przemawiał. Po chwili
opadł i zasłabł, by po dwóch tygodniach oddać na wieki ducha Bogu.

„Wiara mię twoja posili,/ Aby mię czartowie nie zwiedli./ Przez twoje
święte oblicze,/ Odpędź precz szatańskie rzysze” – tak modli się patron
Warszawy w jednej ze swej pieśni. Módl się, bł. Władysławie, w ten
sposób za mieszkańców stolicy i dzisiaj, aby nikt ich nie zwiódł, a
nieobłudna ufność Bogu stawała się drogowskazem!

ks. Łukasz Kadziński

Błogosławiona Regino Protmann – módl się za nami

Medytacja do Litanii Narodu Polskiego

zdjecie

Urodziła się w Braniewie w 1552 roku w zamożnej
rodzinie kupieckiej. Otrzymała staranne wykształcenie i wychowanie.
Odznaczała się inteligencją i zwracała na siebie uwagę w towarzystwie
rówieśników. W 19. roku życia przeżyła szczególne doświadczenie łaski
Bożej, które zmieniło zupełnie jej życie i skierowało na nowe tory. Pod
wpływem przeżyć wewnętrznych opuściła dom rodzinny i raz na zawsze
zrezygnowała z całego światowego życia – kontaktów towarzyskich, zabaw,
strojów etc. Jako niespełna 20-letnia dziewczyna postanowiła, że będzie
się opiekować chorymi na dżumę, której epidemia w tym czasie wybuchła.
Nie było to zwyczajne zachowanie w tym czasie, by tak młoda dziewczyna
opuszczała rodzinny dom nie w celu wyjścia za mąż ani pójścia do
klasztoru. Tym bardziej że Regina wraz z towarzyszkami, które dołączyły
do niej, zajęły opuszczony dom i w nim mieszkały, utrzymując się z
własnej pracy. Wiele czasu spędzały na modlitwie oraz na opiece nad
chorymi i ubogimi. Z czasem postanowiła założyć szkołę, by uczyć dzieci
pisania i czytania oraz prac ręcznych. Ułożyła też dla siebie i
towarzyszek regułę życia oraz wybrała patronkę – św. Katarzynę
Aleksandryjską, pod której wezwaniem był kościół w Braniewie. Reguła
została zatwierdzona najpierw przez biskupa warmińskiego w 1583 roku, a
później przez legata papieskiego. Tak powstało zgromadzenie Sióstr
Katarzynek.

Główną duchową siłą Reginy była w każdej wolnej chwili adoracja
Chrystusa Pana obecnego w Najświętszym Sakramencie – spędzała przed Nim
liczne godziny.

Zmarła w 1613 roku w wyniku trudów wizytacji miejsc posługi i domów zakonnych, które założyła.

Zapamiętajmy dziś ten szczególny zwrot w życiu bł. Reginy, który
popchnął ją do posługi ubogim i chorym zarażonym dżumą. Odpowiedzmy
sobie na pytanie, komu pomagamy? Kto przez nas jest otaczany troską? Z
czego i dla kogo jesteśmy w stanie zrezygnować w swoim życiu? To nie
bogaci wspierają biednych, ale nade wszystko Ci, którzy mają serce i są
wrażliwi na głos Pana Jezusa.

ks. Łukasz Kadziński



Błogosławiony Rafale Chyliński – módl się za nami

Medytacja do Litanii Narodu Polskiego

zdjecie

Przyszedł na świat w święto
Objawienia Pańskiego 1694 roku we wsi Wysoczka, niedaleko Poznania.
Należał do szlacheckiej rodziny. W domu panowała atmosfera spokoju,
miłości i bogobojnego życia. Od wczesnego dzieciństwa był spokojnego
usposobienia i skłonny do pobożności. Ojciec i domownicy nazywali go
mniszkiem. Ukończył szkoły jezuickie, później kształcił się w filozofii i
teologii. Po studiach wstąpił do wojska, gdzie został oficerem. Były to
trudne czasy walk o władzę między zwolennikami na tronie polskim Sasów a
tymi, którzy chcieli utrzymać władzę Stanisława Leszczyńskiego – słynne
„od Sasa do Lasa”. Odszedł po 3 latach służby, zgorszony panującym tam
rozpasaniem i niemoralnością. Widział naocznie, jak szlachta i
magnateria prowadzi Polskę do upadku. Postanowił wstąpić do
franciszkanów.

Jako franciszkanin od razu podjął życie jak najpokorniejsze i ubogie,
wśród wielu umartwień. Posty, spanie na ziemi, w nieogrzewanych
pokojach, włosiennica i pas z kolcami – to stałe cierpienia, które sobie
zadawał. Równocześnie służył ubogim, rozdając wszystko, co mógł
pozyskać. Dla swej niezwykłej troski o biednych był przezywany w
klasztorze „dziadowskim biskupem”, często doświadczał gniewu współbraci,
kiedy rozdawał wszystko ze spiżarni klasztornych.

Był też niezwykłym pasterzem zatroskanym o owczarnie: Na ambonie
wywierał wielki wpływ na słuchaczy, podbijał ich serca i umysły nie
napuszonością i kwiecistością stylu, ale swoją prostotą i świętością.
Nie przygniatał mową, lecz podnosił. „Duszo moja, kochaj Boga”;
„kochajcie Jezusa i Maryję” – to zdania, które często przewijały się w
jego naukach. Najczęściej lubił mówić o Męce Pańskiej i o Matce Bożej.
Młodszych kaznodziejów zachęcał: Kto o Maryi nie zapomina w kazaniach,
ten za Jej przyczyną będzie miał lekką śmierć. Gdy w Wielkim Poście
mówił o Męce Pańskiej, przejęty współczuciem płakał na ambonie. Posługa w
konfesjonale najwięcej zajmowała mu czasu. Penitenci czekali w kolejce.
Zakrystiana prosił, by natychmiast go powiadamiał, jeśliby ktoś chciał
się spowiadać.

Szczególnie dał się poznać podczas zarazy, kiedy opatrywał
cierpiących, nie bacząc na możliwość zarażenia się. Był tam i wtedy,
kiedy inni bali się już iść z pomocą.

Szczególnym znakiem było jego życie na tle czasów, w których żył,
oraz środowiska, z którego pochodził. Współczesna mu szlachta i magnaci
pławili się w konsumpcji, dobrach, wyuzdaniu oraz korupcji i buntach.
Jego życie w tak wielkim umartwieniu i poświęceniu innym miało być
odpowiedzią wierzącego Sługi Bożego na wyzwania czasu. A jaką odpowiedź
my mamy na współczesne czasy? I czym byśmy chcieli zasłużyć się przed
Bogiem?

ks. Łukasz Kadziński




Błogosławiony Edmundzie Bojanowski – módl się za nami

Medytacja do Litanii Narodu Polskiego

zdjecie

Wydaje się czasami, że to dopiero Sobór Watykański II
otworzył szeroko drzwi Kościoła na posługę świeckich i ich świadectwo.
Błogosławiony Edmund Bojanowski na sto lat przed Vaticanum II czynił
więcej aniżeli wielu zaangażowanych świeckich obecnie.

Przyszedł na świat w 1814 r. w Grabonogu, wsi położonej niedaleko
Gostynia w Wielkopolsce. Bliska obecność sanktuarium na Świętej Górze
okazała się opatrznościowa, gdy czteroletni Edmund śmiertelnie
zachorował. Matka Boża Bolesna, ulegając prośbom zrozpaczonej matki
chłopca, przyszła z pomocą. Do końca życia Edmund borykał się jednak z
problemami zdrowotnymi.

Po ukończeniu szkoły parafialnej w Dubinie wyjechał na studia
filozoficzne do Wrocławia i Berlina. Chodził na wykłady z historii
sztuki, muzyki, psychologii, poezji i logiki. Interesował się literaturą
do tego stopnia, że przetłumaczył poemat Byrona „Manfred”. Studiów
jednak nie ukończył, gdyż dała o sobie znać najbardziej niebezpieczna
choroba tamtych czasów – gruźlica.

Po powrocie do rodzinnego dworku zaangażował się w życie społeczności
lokalnej. Dużo pisał i zakładał czytelnie dla ludu. Otworzył „Dom
miłosierdzia” dla sierot w Gostyniu oraz liczne apteki dla biednych.
Dbał o rozwój miejskich ochronek i stworzył autorską metodę wychowawczą
oraz system formacyjny dla Bractwa Ochroniarek – zaczynu założonego
przez siebie Zgromadzenia Sióstr Służebniczek Maryi Niepokalanej.
Pierwszy nowicjat dla kandydatek otwarto w Jaszkowie w 1856 roku.
Dziesięć lat później ks. abp Mieczysław Ledóchowski definitywnie
zatwierdził statuty i konstytucje służebniczek. W ten sposób Bojanowski,
będąc człowiekiem świeckim, stał się założycielem nowego zgromadzenia
zakonnego, rozwijającego się prężnie do dziś.

Patrząc na rosnące Boże dzieło, bł. Edmund postanowił odczytać Boże
znaki w swoim życiu i w wieku 55 lat wstąpił do Arcybiskupiego
Seminarium Duchownego w Gnieźnie. Niestety, dość szybko został zmuszony
do opuszczenia seminaryjnych murów wskutek powrotu gruźlicy. Widocznie
Pan Bóg nie chciał mieć w Edmundzie kapłana. Ostatnie miesiące życia
spędził na plebanii u przyjaciela ks. Stanisława Gieburowskiego w Górce
Duchownej. Zmarł otoczony przyjaciółmi i tak ukochanymi przez siebie
siostrami służebniczkami 7 sierpnia 1871 roku.

W homilii podczas Mszy św. beatyfikacyjnej św. Jan Paweł II
powiedział o nim: „We wszelkich działaniach kierował się pragnieniem, by
wszyscy ludzie stali się uczestnikami odkupienia. Zapisał się w pamięci
ludzkiej jako ’serdecznie dobry człowiek’, który z miłości do Boga i do
człowieka umiał skutecznie jednoczyć różne środowiska wokół dobra”.
Zdarza się, że współcześnie podejmujący przeróżne dzieła charytatywne
zapominają o prawdziwym celu swych działań. Ważne są w tym kontekście
zacytowane słowa Papieża: „by wszyscy ludzie stali się uczestnikami
odkupienia”. Temu ma służyć każdy trud pomocy innym. Niech bł. Edmund
wymadla wszystkim troszczącym się o potrzebujących jasność celu i
czystość intencji.

ks. Łukasz Kadziński


Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika intix

56. ...Tylko Bóg jest mocny i miłosierny,

tylko On może uczynić cud. Dlatego chcemy prosić wszystkich Polaków, wszystkich, którzy nie usunęli jeszcze Boga ze swojego serca, wszystkich, którzy mogą się jeszcze zjednoczyć w wołaniu: módlmy się za Polskę, módlmy się o Bożą pomoc dla nas. Niech Litania Narodu Polskiego, która przyzywa wszystkich Patronów naszej Ojczyzny, znów stanie się zawołaniem ludzi odważnych i gotowych za Polskę walczyć i jej służyć...

Serdeczne Bóg zapłać.. za wspólną Modlitwę...
Módlmy się nadal...

Szczęść Boże...

avatar użytkownika Maryla

57. Błogosławiony Wincenty

Błogosławiony Wincenty Lewoniuku wraz z dwunastoma męczennikami – módlcie się za nami

Medytacja do Litanii Narodu Polskiego

zdjecie

W 1873 roku car Aleksander II zaaprobował plan
zniszczenia Kościoła unickiego. Na styczeń następnego roku zaplanowano
odebranie świątyń unickich kapłanom i wprowadzenie do nich siłą
duchownych prawosławnych oraz prawosławnej liturgii. Unici, prości
chłopi, postanowili bronić swoich świątyń, duchownych, obrządku i
zwyczajów. W wielu wioskach doszło do rozlewu krwi. Najsłynniejsze
wydarzenia rozegrały się pod koniec stycznia 1874 roku w Pratulinie.

Do Pratulina przybył początkowo oficer z małym oddziałem żołnierzy,
myśląc, że przekona strachem i namową chłopów do ugody. Przy kościele
zastał ponad 500 mężczyzn broniących wejścia. Prośbą, perswazją i groźbą
niczego nie zdziałał. Usłyszał tylko, że pierwej oddadzą życie, niż
swojej wiary i zwyczaju odstąpią. Oficer dał dwa dni do namysłu.
Powrócił z silnym oddziałem. Ci, którzy szli bronić kościoła,
przygotowywali się, modląc i żegnając z bliskimi. Przekazy mówią, że
ubrali się odświętnie, jak na niedzielę. Postanowili też, by nie brać
żadnych narzędzi do obrony – bronić będą tylko swoją piersią i
nieugiętością. Byli to mężczyźni w sile wieku, od 19 do 50 lat. Kiedy
powiedzieli, że od bram kościoła nie odstąpią, a szarpanie i bicie
kolbami nic nie dało, oficer dał rozkaz, by strzelać. Na ten rozkaz
uklękli mieszkańcy parafii przy kościele i zaczęli śpiewać: „Święty
Boże…”. Wielu padło od kul. Jatka skończyła się wtedy, gdy kula jednego
żołnierza zabiła przez omyłkę drugiego z nich. Oficer dał sygnał do
odwrotu. Na miejscu i w ciągu najbliższej doby z powodu odniesionych ran
zmarło 13 mężczyzn.

Oto ich imiona: Wincenty Lewoniuk, lat 25 – jako pierwszy oddał życie
w obronie świątyni; Daniel Karmasz, lat 48; Łukasz Bojko, lat 22;
Konstanty Bojko, lat 49; Konstanty Łukaszuk, lat 45; Bartłomiej Osypiuk,
lat 30; Anicet Hryciuk, lat 19; Filip Kiryluk, lat 44; Ignacy Frańczuk,
lat 50; Jan Andrzejuk, lat 26; Maksym Gawryluk, lat 34; Onufry Wasyluk,
lat 21; Michał Wawryszuk, lat 21.

Gdzie dziś znaleźć takich mężczyzn, mężów i ojców gotowych bronić swej wiary, świątyń i zwyczajów za cenę swojej krwi?

ks. Łukasz Kadziński


Błogosławiona Angelo Truszkowska – módl się za nami

Medytacja do Litanii Narodu Polskiego

zdjecie

Kościół Kapucynów w Warszawie. Przy bocznym ołtarzu
klęczą dwie młode kobiety. Przed chwilą spowiadały się u o.Honorata,
który wsparł pragnienia ich serc. Patrzą teraz na figurę św. Feliksa z
Kantalicjo, pokornego kapucyna z XVI w., któremu zostanie poświęcone
zgromadzenie, jakie założy jedna z nich.

Zofia Truszkowska, przyszła założycielka Zgromadzenia Sióstr
Felicjanek i współzałożycielka Zakonu Mniszek Klarysek Kapucynek,
przyszła na świat w szlacheckiej rodzinie w Kaliszu. Dość szybko rodzice
(ojciec był prawnikiem) przenieśli się do Warszawy, dbając jednocześnie
o gruntowne wykształcenie córki. W wieku 16 lat Zofia zmuszona jest
przerwać naukę z powodu zagrożenia gruźlicą i z prywatną nauczycielką
wyjeżdża do Szwajcarii. Pobyt tam nie tylko wspomógł ją fizycznie, ale
przede wszystkim duchowo – panna Truszkowska zapragnęła wstąpić do
Sióstr Wizytek. Rodzice jednak kategorycznie się tym planom sprzeciwili,
mimo widocznej pobożności córki i wrażliwości na nędzę innych.

W połowie XIX w. przy kościele Świętego Krzyża na Krakowskim
Przedmieściu zaczęło działać Stowarzyszenie Pań Miłosierdzia.
Dwudziestoczteroletnia Zofia z ogromną energią angażuje się w
działalność tej instytucji, ale widzi, że opieka charytatywna musi iść w
parze z opieką duchową. Po kilku miesiącach wynajmuje mieszkanie i przy
pomocy swej kuzynki Klotyldy podejmuje się opieki nad bezdomnymi
sierotami i staruszkami. W tym czasie często słucha kazań o. Honorata
Koźmińskiego, na które schodziła się cała Warszawa. Razem z Klotyldą
proszą zakonnika o kierownictwo duchowe. Owocem tego jest decyzja, jaka
zapadła 21 listopada 1855 r. – obie panny poświęcają się Matce Bożej,
prosząc o rozwinięcie dzieł, jakie kiełkują w ich sercach. Po dwóch
latach przywdziewają habit zakonny, a zgromadzenie nazwane felicjankami
zaczyna prężnie rozwijać się w całej Polsce.

Szybko Zofia, już jako matka Angela, zaczyna doświadczać misterium
krzyża. W 1860 r. odłącza się od sióstr prowadzących czynne życie i
zakłada kontemplacyjną gałąź swego zgromadzenia opartą na regule
klarysek. Jednak Bóg chce inaczej. Po Powstaniu Styczniowym, podczas
którego domy zgromadzenia udzielały pomocy rannym i chorym, rząd carski
dokonuje kasaty felicjanek w całym Królestwie Polskim. Truszkowska
wyjeżdża do Krakowa, aby w jedynym istniejącym domu sióstr na nowo
organizować życie zakonne. Zaczyna doświadczać postępującej choroby
nowotworowej oraz utraty słuchu. W 1869 r. złoży urząd i przez blisko
trzydzieści lat, aż do śmierci, będzie pędziła życie ukryte. Doczeka
jeszcze radosnej chwili, kiedy to ujrzy dekret papieski zatwierdzający
jej zgromadzenie.

Matka Angela powiedziała kiedyś: „Ja pragnę się wyrzec siebie dla
drugich, pragnę zupełnie nie należeć do siebie, poświęcić się zupełnie
dla dobra drugich, choćby mnie to najwięcej kosztowało”. Módlmy się,
abyśmy chcieli ją naśladować w wyrzeczeniu się samych siebie.

ks. Łukasz Kadziński


Błogosławiona Kolumbo Gabriel – módl się za nami

Medytacja do Litanii Narodu Polskiego

zdjecie

Matka Kolumba urodziła się w 1858 roku w
Stanisławowie. W wieku 16 lat wstąpiła do klasztoru Benedyktynek we
Lwowie. Od początku dała się poznać jako osoba bardzo wrażliwa na
biednych. Z racji na swą pobożność, gorliwość i mądrość już w wieku 31
lat została wybrana na przeoryszę, następnie na mistrzynię nowicjatu i
wkrótce na ksienię. Okazało się jednak, że klasztor we Lwowie nie jest
miejscem dla niej. W nie do końca znanych okolicznościach opuściła
klasztor i udała się do Rzymu. Tam mieszkała u sióstr Najświętszej
Rodziny z Nazaretu, zaproszona przez bł. Marię Franciszkę Siedliską. Ze
Stolicy Apostolskiej otrzymała zgodę na wstąpienie do klasztoru
Benedyktynek w Subiaco. Jednakże i tam się nie odnalazła. Ostatecznie
poprosiła o możliwość czasowego pobytu poza klasztorem. Zamieszkała w
Rzymie. Zaczęła katechizować i zajmować się biednymi. Wkrótce otworzyła
dom dla młodych robotnic zapewniający im mieszkanie, utrzymanie. Wkrótce
wokół matki Kolumby zebrała się grupa młodych niewiast pragnących żyć i
pracować tak jak ona. W związku z tym w 1908 roku matce Kolumbie udało
się założyć czynne zgromadzenie Sióstr Benedyktynek od Miłości. Wśród
sióstr znalazła się siostra Jadwiga Józefa Kulesza, która – wysłana
przez matkę do Polski – założyła na Podolu dom, z którego powstało nowe
zgromadzenie Benedyktynek Misjonarek.

Matka Kolumba zmarła w 1926 roku. Pozostawiła swoim życiem przykład
szczególnego Bożego prowadzenia, które wiedzie przez różne miejsca i
decyzje. Po ludzku nieraz wydają się one błędne, by po latach próby
wypełnić Bożą wolę.

Módlmy się za przyczyną bł. Matki Kolumby Gabriel, byśmy umieli
poszukiwać w życiu Bożej woli oraz byli wrażliwi na wszelkie Boże
natchnienia.

ks. Łukasz Kadziński

Błogosławiona Franciszko Siedliska – módl się za nami

Medytacja do Litanii Narodu Polskiego

zdjecie

Cannes to miejscowość znana z corocznie odbywającego
się tam od 1946 roku festiwalu filmowego. Czerwony dywan, błyski fleszy i
gwiazdy dużego ekranu – to wizytówka tego miejsca. W połowie XIX w.
stało się świadkiem diametralnie innego wydarzenia. Dwudziestodwuletnia
Polka, Franciszka Siedliska, złożyła tam prywatny ślub czystości,
sprzeciwiając się ojcu, który pragnął wydać ją za mąż. Dopięła swego.

Błogosławiona Franciszka przyszła na świat w 1842 r. w ziemiańskim
domu – bogatym i obytym kulturalnie, ale zarazem – jak sama wspominała –
„w domu, gdzie Bóg nie był Panem”. Rodzice zapewnili jej wszechstronne
wykształcenie. Jej życie naznaczone jednak było cieniem krzyża, gdyż od
dzieciństwa cierpiała na chroniczne bóle kręgosłupa. O klasztorze
myślała już jako ośmioletnia dziewczynka. Przyjęcie I Komunii Świętej i
bierzmowania oraz kierownictwo duchowe wspomogło realizację tego
pragnienia. Franciszka umawia się z ojcem, że nie zostawi go samego i
będzie się nim opiekować. Owocem jej pokornej cierpliwości staje się
nawrócenie ojca – Adolf Siedliski umiera pojednany z Bogiem w 1870 roku.
Wkrótce po tym Franciszka wstępuje w szeregi franciszkańskich
tercjarzy, aby po trzech latach – za radą spowiednika – założyć nowe
zgromadzenie zakonne, Zgromadzenie Sióstr Nazaretanek. Już jako matka
Maria od Pana Jezusa Dobrego Pasterza otrzymuje zgodę Piusa IX i
błogosławieństwo dla nowej rodziny zakonnej.

Ponieważ w kraju niemożliwa jest oficjalna działalność zgromadzeń
zakonnych, matka Maria pierwszy dom swojego zgromadzenia otwiera w
Rzymie. W organizacji i pisaniu zakonnych konstytucji pomagają jej
zmartwychwstańcy, a zwłaszcza o. Piotr Semenenko. Po kilku latach
powstaje dom w Krakowie. Siostry posługują w szkołach, sierocińcach,
ochronkach, wspomagają dziewczęta, ubogich, samotnych. Szczególną wagę
matka założycielka przywiązuje do posługi moralnemu odrodzeniu rodziny
na wzór Świętej Rodziny z Nazaretu. Swoim naśladowczyniom zaleca w 1885
r.: „I tak mi się przedstawiło życie naszego Nazaretu – życie miłości:
na zewnątrz praca, obowiązek, oddanie się na wszystko i spełnienie
wszystkiego, czego Pan Jezus wymaga i wszystko to uprzejmie, miłośnie,
pogodnie i swobodnie, aby wszystkich do Pana Jezusa pociągnąć. Ale tam, w
głębi duszy, w życiu wewnętrznym, najściślejsze zjednoczenie z Bogiem,
miłość najczystsza, poświęcenie, ciągła ofiara, wyniszczenie siebie,
zapomnienie o sobie, tam – najściślejsza z Panem Jezusem więź”. Umiera w
Rzymie 21 listopada 1902 roku.

Prośmy bł. Franciszkę, aby wyjednała polskim rodzinom pragnienie
świętości większe, aniżeli wszelkie pragnienia zaspokojenia dóbr
ziemskich, zaszczytów i przyjemności. Sama umiała przedłożyć ponad
sukcesy tego świata i powodzenie wśród ludzi posłuszeństwo Dobremu
Pasterzowi. Niech dzisiaj (zwłaszcza dzisiaj!) prosi o to za nami.

ks. Łukasz Kadziński




Świętość dla wszystkich

Mówić: „Świętość nie dla mnie” w zasadzie oznacza
zaprzeczenie istocie człowieka – zauważa ks. dr Dominik Ostrowski

zdjęcie

Co było niezwykłego w siedemnastoletnim życiu prostej dziewczyny, że Kościół nazwał je błogosławionym?

Urodziła się we wsi Wał Ruda nad Dunajcem 2 sierpnia 1898 roku jako
czwarte z jedenaściorga dzieci Jana i Marii, skromnych i ubogich
gospodarzy, mocno zaangażowanych w życie inspirowane wiarą. Mama
Karoliny wielokrotnie uczestniczyła w pokutnych pielgrzymkach do
Kalwarii Zebrzydowskiej i na Jasną Górę.

Życie tej rodziny było zwyczajne, wypełnione obowiązkami domowymi i
gospodarskimi oraz regulowane modlitwą. Rano Godzinki, w południe „Anioł
Pański”, wieczorem wspólna modlitwa. Pielęgnowano relacje sąsiedzkie
poprzez częste spotkania, wspólne śpiewanie kolęd, pieśni wielkopostnych
lub maryjnych czy pobożne lektury. O Karolinie mówiono „anioł”,
„pierwsza dusza do Nieba”. Nauka w ludowej szkole powszechnej
przychodziła jej z łatwością. Z zaangażowaniem opiekowała się
rodzeństwem, także inne dzieci uczyła prawd wiary, śpiewała z nimi
pieśni i odmawiała Różaniec. Po Pierwszej Komunii Świętej i bierzmowaniu
wstąpiła do Apostolstwa Modlitwy, Arcybractwa Wiecznej Adoracji
Najświętszego Sakramentu i Towarzystwa Wstrzemięźliwości, w którym
złożyła ślub czystości. Ksiądz proboszcz mawiał nawet, że Karolina to
jego „prawa ręka życia duszpasterskiego”.

Trwała I wojna światowa. 18 listopada 1914 r. oddziały carskie
otoczyły wioskę, szukając informacji o wojskach austriackich. Jeden z
żołnierzy wtargnął do gospodarstwa Kózków i uprowadził Karolinę do
pobliskiego lasu. Matka, powróciwszy z kościoła, zemdlała. Okazało się,
że właśnie tego dnia zabroniła córce iść ze sobą na Mszę św. i nowennę
do św. Stanisława Kostki, patrona młodzieży. Bała się, że po drodze coś
może się jej przytrafić.

Mijały godziny, a Kózkówna nie wracała do domu. Na drugi dzień
wszczęto poszukiwania – bez rezultatu. Odnaleziono ją dopiero 4 grudnia,
leżącą na wznak z otwartymi oczami wpatrzonymi w niebo, przysypaną
śniegiem. Od szyi do obojczyka ciągnęła się głęboka rana od cięcia
szablą. Śladów gwałtu nie znaleziono, a świadkowie porwania zeznali, że
dzielnie broniła się przed napastnikiem. Pogrzeb Karoliny zgromadził
około trzech tysięcy ludzi i stał się wielką manifestacją wiary w
świętość młodziutkiej męczennicy. Do dziś w poświęconym jej sanktuarium w
Zabawie odnotowuje się łaski za jej wstawiennictwem, a rocznie jej grób
nawiedza ponad 50 tysięcy osób.

„Święci są po to, ażeby świadczyć o wielkiej godności człowieka. […]
Święci są po to, ażeby zawstydzać…” – powiedział z myślą o bł. Karolinie
św. Jan Paweł II. Niech to „dziecko prostych rodziców” będzie znakiem i
wyrzutem sumienia dla wszystkich – starszych i młodszych – którzy ową
godność sprzedają za cenę życia namiętnościami. Niech zawstydza!

ks. Łukasz Kadziński

Błogosławiony Wacławie Honoracie Koźmiński – módl się za nami

Medytacja do Litanii Narodu Polskiego

zdjęcie

Urodził się w 1829 roku w Białej Podlaskiej. Wraz z
rodziną przeniósł się do Włocławka. Szkoły ukończył w Płocku. Podczas
edukacji stracił wiarę i wyparł się Boga. Początkiem nawrócenia było
aresztowanie go w 1846 roku i osadzenie w X pawilonie Cytadeli, gdzie
przebywał prawie rok. Tam zachorował na tyfus i w tych cierpieniach i
samotności otrzymał łaskę powrotu do Boga. Po wyjściu z więzienia
rozpoczął życie bardzo pobożne, surowe i ascetyczne. Mając 20 lat,
postanowił wstąpić do kapucynów. W 1852 roku otrzymał święcenia
kapłańskie. Wkrótce zasłynął jako kaznodzieja oraz spowiednik i
kierownik duchowy. Katechizował też na pensjach żeńskich. Postanowił
również poświęcić się pracy w III Zakonie Franciszkańskim. W 1855 roku
pomógł Zofii Truszkowskiej założyć zakon Sióstr Felicjanek.

Kiedy po Powstaniu Styczniowym car nakazał kasatę zakonów w Polsce,
wprowadzając zakaz przyjmowania nowych członków, władze okupacyjne
liczyły, że w ciągu ok. 30 lat nie będzie w kraju praktycznie w ogóle
osób konsekrowanych. Honorat otrzymał od Boga wielkie zadanie ratowania
życia zakonnego. Trudno w to uwierzyć, ale w ciągu 20 lat założył 25
wspólnot tercjarskich, które pod jego kierownictwem stały się
zgromadzeniami zakonnymi. 17 z nich istnieje aż do dziś. Wiedząc, że
władze nie pozwolą działać nowym zgromadzeniom, wystarał się o zgodę
Kościoła na to, by były to wspólnoty bezhabitowe. Jest to zupełnie
niezwykłe, że Honorat założył te zgromadzenia, nie opuszczając
klasztoru, poprzez kierownictwo, konfesjonał i korespondencje.

Honorat uratował też od upadku własny zakon, skazany na wymarcie,
podtrzymując we współbraciach ducha gorliwości, ufności i dyscypliny.
Zostawił także po sobie ogromną spuściznę pisarską – 165 pozycji,
konstytucje wszystkich zgromadzeń oraz 28 tomów kazań. Był wielkim
czcicielem i sługą Matki Bożej, zupełnie rozmiłowanym w kapłaństwie i
ofierze Mszy św. oraz adoracji Najświętszego Sakramentu. Zmarł w 1916
roku w Nowym Mieście nad Pilicą.

Pozwolę sobie wymienić zgromadzenia, które powołał do życia, by widać
było ogrom jego dzieła: Posłanniczki Królowej Najświętszego Serca
Jezusowego (1874), Służki Najświętszej Maryi Panny Niepokalanej
(założone w 1878 r. pod wpływem objawień Matki Bożej Niepokalanej w
Gietrzwałdzie w 1877 r.), Córki Matki Bożej Bolesnej (1881 –
zgromadzenie początkowo ukryte, które potem przywdziało habity i znane
jest pod nazwą serafitek), Franciszkanki od Cierpiących (1882),
Westiarki Jezusa (1882), Bracia Słudzy Maryi Niepokalanej (1883), Sługi
Jezusa (1884), Córki Najczystszego Serca Maryi (1885), Siostry Imienia
Jezus (1887), Małe Siostry Niepokalanego Serca Maryi (1888),
Wynagrodzicielki Najświętszego Oblicza (1888), Wspomożycielki Dusz
Czyśćcowych (1889), Córki Maryi Niepokalanej (1891), Synowie Matki Bożej
Bolesnej (1893), Pocieszycielki Najświętszego Serca Jezusowego (1894),
Służebnice Matki Dobrego Pasterza (1895).

ks. Łukasz Kadziński

Błogosławiona Anielo Salawo, tercjarko franciszkańska – módl się za nami

Medytacja do Litanii Narodu Polskiego


zdjęcie

Urodziła się w 1881 roku w małej podkrakowskiej wsi –
Sieprawiu. Przeżyła 41 lat. Była służącą przez całe dorosłe życie. Nie
założyła rodziny, nie skończyła szkół, nie została przyjęta do zakonu,
nie była nikim wielkim i nic po niej nie zostało. Wydawać by się mogło,
że niczym nie zasłużyła, by o niej pamiętać. A jednak wspominamy dziś ją
jako błogosławioną.

Była niezwykłej urody, która wielokrotnie ściągała na nią niechciane
zainteresowanie mężczyzn, a nierzadko duże kłopoty i niebezpieczeństwo.
Musiała często zmieniać pracę, by nie narazić się na propozycje
mężczyzn, u których była zatrudniona. Była słabego zdrowia, co nie
pozwoliło jej wstąpić do klasztoru. Jako wolontariuszka opiekowała się w
szpitalu żołnierzami. Podupadła na zdrowiu, straciła pracę i środki do
życia i w nędzy i chorobie zmarła. Jako młoda dziewczyna na ręce
spowiednika złożyła ślub czystości. Widząc trudną posługę służących –
młodych dziewczyn – wśród wielu pokus i trudności, postanowiła wspierać,
opiekować się i uczyć wiary te, które uda się jej poznać. Była prosta,
pokorna i otwarta na łaskę Bożą. Bóg zaś obdarzył ją licznymi darami,
również mistycznymi przeżyciami, jakby chciał z tej czystej, prostej
dziewczyny uczynić wzór życia cichego poświęconego Jemu.

„Ile razy modliłem się przy jej relikwiach, jak głęboko zapadły mi w
pamięć, w serce te słowa: »Panie! Żyję, bo każesz, umrę, kiedy chcesz,
zbaw mnie, bo możesz«”. – mówił św. Jan Paweł II, przytaczając słowa
błogosławionej.

Co dziś trzeba zrobić, by przywrócić taki obraz polskiej dziewczyny?
Jak ukazać piękno w czystym, pobożnym i zwyczajnym życiu? Współczesna
młoda dziewczyna potrafi wyrażać się bardziej wulgarnie niż niejeden
chłopak, potrafi wystawiać swoje ciało na zainteresowane spojrzenia i
dotknięcia innych. Współczesna młodzież potrafi drwić z Boga, religii i
Kościoła. Umie imprezować, pić, zażywać używki. Umie oszukiwać, zdradzać
i ranić. Umie też odbierać sobie nadzieję na przyszłość i
zaprzepaszczać szanse na dobre i szczęśliwe życie oraz skazywać na
cierpienie.

Błogosławiona Anielo, módl się za polskie dziewczęta. Wyproś im łaskę umiłowania Chrystusa.

ks. Łukasz Kadziński

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

58. Błogosławiona Tereso

Błogosławiona Tereso Ledóchowska – módl się za nami

Medytacja do Litanii Narodu Polskiego


zdjęcie

Nazywamy ją Matką Afrykanów, chociaż nigdy jej noga
nie stanęła na Czarnym Lądzie. Podobnie jak św. Teresa z Lisieux, będąca
patronką misji, pomimo że na misjach nigdy nie była, uczy nas, że
miłość i wiara przekraczają kontynenty i ludzkie ograniczenia.

Maria Teresa Ledóchowska pochodziła ze szlachetnej i arystokratycznej
rodziny, która dała Kościołowi wielu znakomitych synów i córki. Ojciec,
szambelan cesarski, po utracie sporej części majątku zdecydował się
opuścić Austrię (tam Maria Teresa przyszła na świat) i przenieść się do
Polski, gdzie kupił majątek w Lipnicy Murowanej. Tam dwudziestoletnia
Maria Teresa, jako najstarsza z dziewięciorga dzieci, musiała pomagać
matce w prowadzeniu gospodarstwa. W 1885 r. zachorowała na ospę, liczono
się nawet z możliwością jej śmierci. Przeżyła, lecz za cenę uporczywych
problemów zdrowotnych i oszpecenia. Ponieważ zdrowie nie pozwalało jej
na prace gospodarskie, rodzina wyprosiła dla niej funkcję damy dworu
książąt toskańskich rezydujących w Salzburgu. Tam po raz pierwszy
zetknęła się z opowieściami o misjach prowadzonych przez zakony w
Afryce. Przeczytawszy broszurę arcybiskupa Algieru, Karola Lavigerie,
odnalazła coś, czemu mogłaby poświęcić swoje życie. Uderzyły ją
zwłaszcza słowa: „Komu Bóg dał talent pisarski, niechaj go użyje na
korzyść tej sprawy, ponad którą nie ma świętszej”. Wiedziała, że posiada
nie tylko talent, ale i wielkie kontakty oraz możliwości organizacyjne.
Postanowiła zaangażować się w dzieło misyjne oraz walkę z
niewolnictwem.

Odeszła z dworu i wynajmując mały pokoik przy domu opieki Sióstr
Szarytek, zaczęła pisać sztukę o antyniewolniczej wymowie „Zaida
Murzynka” oraz wydawać pismo „Echo z Afryki”. Jednocześnie opracowała
statut Sodalicji św. Piotra Klawera (szesnastowiecznego jezuity
misjonarza z Czarnego Lądu), pobłogosławiony przez Leona XIII. Stworzyła
muzeum afrykańskie oraz kupiła i prowadziła własną drukarnię, gdzie
wydawano misyjne broszury, kalendarze, odezwy czy katechizmy. Jej
Sodalicja została ostatecznie zatwierdzona w 1910 r. jako nowe
zgromadzenie misyjne, chociaż jego członkowie na misje się nie udawali.
Matka Afrykanów działała w licznych dziełach i akcjach: Związek Mszalny,
Chleb św. Antoniego dla Afryki, Wykup dziecka murzyńskiego z niewoli,
Kształcenie seminarzysty i wiele innych.

Zmarła w Rzymie pośród swych duchowych córek w 1922 r., oddawszy
wszystkie swoje siły dla dzieci kontynentu, którego nie ujrzała, ale o
którym wiedziała, że potrzebuje takiego poświęcenia.

A jakiej Bożej myśli my jesteśmy gotowi oddać się bezwarunkowo? Czy stać nas na wielkoduszność?

ks. Łukasz Kadziński

Błogosławiona Bernardyno Jabłońska – módl się za nami

Medytacja do Litanii Narodu Polskiego


zdjęcie

Urodziła się w 1878 roku niedaleko Lubaczowa. W wieku
15 lat straciła matkę. Wkrótce zapoznała się ze św. Bratem Albertem.
Pod wpływem tego spotkania postanowiła w wieku 18 lat wstąpić do
założonego przez niego III Zakonu Franciszkańskiego Sióstr Posługujących
Ubogim – zwanych albertynkami. Brat Albert wkrótce rozpoznał w niej
swoją najpiękniejszą córkę duchową i już w wieku 24 lat uczynił
przełożoną całego zgromadzenia.

Kiedy wstępowała, zgromadzenie liczyło 41 sióstr. Kiedy odchodziła z tego świata, sióstr było ponad 500.

Tak mówił o niej św. Jan Paweł II: „Duchowa córka św. Brata Alberta
Chmielowskiego, współpracownica i kontynuatorka jego dzieła miłosierdzia
– żyjąc w ubóstwie dla Chrystusa, poświęciła się służbie najuboższym.
Kościół stawia nam dzisiaj za wzór tę świątobliwą zakonnicę, której
dewizą życia były słowa: ’dawać, wiecznie dawać’. Zapatrzona w
Chrystusa, szła wiernie za Nim, naśladując Go w miłości. Chciała
zadośćuczynić każdej prośbie ludzkiej, otrzeć każdą łzę, pocieszyć,
choćby słowem, każdą cierpiącą duszę. Chciała być dobrą zawsze dla
wszystkich, a najlepszą dla najbardziej pokrzywdzonych. ’Ból bliźnich
moich jest bólem moim’ – mawiała. Wraz ze św. Bratem Albertem zakładała
przytuliska dla chorych i tułaczy wojennych. Ta wielka, heroiczna miłość
dojrzewała na modlitwie, w ciszy pobliskiej pustelni na Kalatówkach,
gdzie przez jakiś czas przebywała”.

Matka Bernardyna oddała wszystkie swoje siły posłudze biednym i
pokrzywdzonym. Nieustanną pracę i ciągły brak czasu, także na modlitwę,
„uzupełniała” wielogodzinnym czuwaniem przed Najświętszym Sakramentem w
nocy. Z tego czerpała całą siłę i nadzieję.

Niech bł. Bernardyna wyprasza wszystkim siły w pracy dla
potrzebujących. Niech też nam przypomina, że dla katolika nie ma czegoś
takiego jak „czas wolny”. Taką koncepcję wymyślił protestantyzm. Każdą
chwilę mamy poświęcić na czynienie dobra i adorację Boga. Współczesny
człowiek myśli dziś tylko o tym, by mieć czas wolny, wolną niedzielę,
weekend, „długi” weekend, urlop. A takich pojęć nie ma w katolicyzmie,
gdyż prowadzi to do bezbożności i braku wrażliwości na potrzeby innych.
Mamy odpoczywać, ale nie czynić z tego „bożka”.

Niech święci tacy jak bł. Bernardyna, św. Brat Albert i św. Franciszek nas w tym wspierają.

ks. Łukasz Kadziński

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

59. Błogosławiona Mario Karłowska

Błogosławiona Mario Karłowska – módl się za nami

Medytacja do Litanii Narodu Polskiego


zdjęcie

Urodziła się w 1865 roku w Wielkopolsce, w rodzinie
ziemiańskiej, jako najmłodsze z jedenaściorga dzieci. W wieku 17 lat na
ręce spowiednika złożyła ślub dozgonnej czystości. W tym samym roku
zmarli jej rodzice. Jako niespełna 20-letnia dziewczyna podjęła pracę u
siostry w pracowni haftu i szycia jako instruktorka młodych dziewcząt.
Wkrótce zaczęła otaczać opieką, nie tylko w pracy, powierzone jej
dziewczęta. Były to czasy rozwoju zupełnie bezdusznego kapitalizmu,
który maksymalnie wykorzystywał tanią siłę roboczą, często zatrudniając
nawet dzieci do pracy w fabrykach i zakładach. Dzieci, młodzież, często
odrywane od biednych rodzin, bez wsparcia, stawały się obiektem
wykorzystywania. Maria zajmowała się nimi, a także ich ubogimi,
wielodzietnymi rodzinami.

Przełomowym momentem w życiu Marii Karłowskiej było spotkanie z młodą
prostytutką zatrzymaną przez policję. Pragnienie tej dziewczyny, by się
nawrócić, poruszyło Marię. Postanowiła zająć się najtrudniejszymi
dziewczętami. Założyła mały Zakład Dobrego Pasterza dla zagrożonych i
upadłych dziewcząt w Poznaniu. Maria zaczęła odwiedzać ulice, podwórka,
bramy oraz oddziały dla chorych wenerycznie w szpitalach, by ratować
dziewczęta z prostytucji.

Pełna ufności czekała na pomoc w rozwinięciu swojej działalności. I
tak się stało – hrabina Aniela Potulicka nabyła dla niej posiadłość
Winiary pod Poznaniem. Tam powstał ośrodek razem z zakładami
rękodzielniczymi dla reedukacji dziewcząt.

Dla pomagających jej kobiet założyła Zgromadzenie Sióstr Pasterek od
Opatrzności Bożej. Napisała jej konstytucję, regułę oraz podręczniki
ascetyczne, duchowe i pedagogiczne. Hasłem nowego zgromadzenia było
„Szukać i zbawiać to, co zginęło”.

Założyła w sumie 9 ośrodków, w tym nawet fabryki biszkoptów i zakłady
pracy ręcznej. Otworzyła także oddział dla kobiet chorych wenerycznie.

Była prawdziwie matką miłosierdzia dla wszystkich pogubionych i
zniszczonych grzechem. Toczyła walkę o każdą duszę, by wyrwać ją ze
szponów zła, nie bojąc się szukać ich nawet w domach publicznych.
Wiedziała, że nie ma nic ważniejszego niż dusza oraz życie w łasce
uświęcającej. Mówiła: „Nie ma na ziemi niczego, co dorównałoby
pięknością duszy ludzkiej. Dlatego warto zbudować dom choćby na jedną
noc, aby w nim choćby jedną duszę uchronić od grzechu śmiertelnego”.

Wspieraj nas, Matko Mario, w rozumieniu wartości życia bez grzechu, w
łasce Bożej. Umacniaj nas w walce o dusze naszych braci i sióstr
trwających w grzechach śmiertelnych. Naucz nas miłosierdzia i
apostolskiej gorliwości.

ks. Łukasz Kadziński

Błogosławiony Jerzy Matulewiczu – módl się za nami

Medytacja do Litanii Narodu Polskiego


zdjęcie

„Czego pragnął Chrystus? Założyć Królestwo Boże na
ziemi, to jest święty nasz Kościół. Jaką drogą do tego zmierzał? Drogą
całkowitego zaparcia się, drogą pracy, trudów, ubóstwa, poniżenia,
prześladowania i cierpienia. […] Co z tego wynika? Obowiązek dla każdego
z nas, aby dobrowolnie i całkowicie zaparłszy się siebie, bez
zastrzeżeń oddać się i poświęcić Kościołowi”. Tak pisał w 1910 roku ks.
Jerzy Matulewicz, późniejszy biskup wileński i odnowiciel Zgromadzenia
Księży Marianów.

Urodził się koło Mariampola w rodzinie rolników – Andrzeja i Urszuli
Matulaitisów. W wieku czterech lat został sierotą i przeszedł pod surowe
wychowanie starszego brata. Dom rodzinny pozostawił w nim ślady
głębokiej pobożności i dyscypliny. Codzienne wędrówki do oddalonej o
cztery kilometry szkoły spowodowały nierozpoznaną w porę gruźlicę kości.
Dzięki pomocy kuzyna, profesora greki, łaciny i rosyjskiego w Kielcach,
przyszły biskup ukończył kieleckie gimnazjum i wstąpił do tamtejszego
seminarium. Wówczas też zmienił swoje nazwisko na Matulewicz. Dalsze
studia seminaryjne kontynuował na Akademii Duchownej w Petersburgu,
gdzie przyjął święcenia kapłańskie w 1899 roku. Nawrót choroby sprawił,
że został wysłany na leczenie do Niemiec i Szwajcarii, gdzie podjął
specjalistyczne studia z teologii, uwieńczone doktoratem.

W 1902 r. ks. Matulewicz powrócił do kraju. Został wykładowcą w
kieleckim seminarium. Gruźlica zmusiła go jednak do przeprowadzki do
Warszawy. Tu założył Stowarzyszenie Robotników Katolików, redagował
pismo stowarzyszenia, głosił konferencje, spowiadał i organizował kursy
społecznikowskie. Pracując wśród robotników i inteligencji, stawiał na
konieczność istnienia zakonów jako widocznych znaków życia radami
ewangelicznymi. Niestety, wskutek kasaty carskiej, życie zakonne było
zniszczone. Ksiądz Jerzy postanowił więc zorganizować kapłanów
diecezjalnych w sposób tajny, aby stowarzyszeni mogli skuteczniej głosić
Ewangelię. Mając w pamięci swojego katechetę z czasów szkolnych i
klasztor Marianów, w cieniu którego wzrastał, postanowił zreformować
wymierający zakon i rozwijać go w ukryciu. 29 sierpnia 1909 r. ks.
Matulewicz złożył śluby zakonne, rok później Pius X zatwierdził nowe
konstytucje zakonne.

Widząc gorliwość apostolską, Benedykt XV mianował ks. Matulewicza
biskupem wileńskim, a w 1927 r. (po zrzeczeniu się diecezji dla większej
troski o Zgromadzenie Marianów) arcybiskupem i wizytatorem apostolskim
na Litwie. Jest też autorem konkordatu między Stolicą Apostolską a
Republiką Litewską. Zmarł, po nieudanej operacji, 27 I 1927 roku. W
ostatnich słowach napominał: „Bądźcie zjednoczeni i pracujcie ofiarnie”.
Niech uprasza dzisiejszym kapłanom łaskę życia ofiarnego i jedności
wokół prawdy, która buduje Kościół od dwóch tysięcy lat.

ks. Łukasz Kadziński

Błogosławiony Michale Kozalu – módl się za nami

Medytacja do Litanii Narodu Polskiego

zdjęcie

„Oto człowiek, jeszcze jeden wśród tych, w których
okazała się Chrystusowa władza ’w niebie i na ziemi’. Władza miłości –
przeciw obłędowi przemocy, zniszczenia, pogardy i nienawiści” – tak
scharakteryzował bł. Michała Kozala św. Jan Paweł II.

Na początku września 1939 r. pierwsze oddziały armii niemieckiej
wkroczyły do Włocławka. W myśl dyrektyw, nakazujących bezwzględną walkę z
Kościołem, o którym hitlerowcy wiedzieli, że jest ośrodkiem polskości,
rozpoczęło się usuwanie symboli chrześcijańskich. Zniszczono przydrożne
krzyże, kapliczki, figury świętych, co stanowiło preludium do
rozstrzeliwań i wysiedleń.

Na niesprawiedliwość postanowił zareagować biskup pomocniczy
włocławski Michał Kozal, zarządzający diecezją pod nieobecność
ordynariusza. Reakcją były rozpoczęte w połowie października masowe
aresztowania duchowieństwa, poczynając od kapłanów uczących religii i
duszpasterzujących wśród młodzieży, których od razu wywieziono do obozów
koncentracyjnych. Kolejne interwencje ks. bp. Kozala spełzały na niczym
i skończyły się listą niemieckich żądań związanych z organizacją życia
religijnego oraz dostarczeniem kompletnej listy księży i wprowadzeniem
języka okupantów do nabożeństw. Wobec odmowy współpracy ze strony ks.
bp. Kozala Niemcy aresztowali wszystkich kapłanów i kleryków Seminarium
Duchownego we Włocławku.

Ksiądz biskup Kozal zostaje aresztowany 7 listopada 1939 roku.
Hitlerowcy osadzają go najpierw w osobnej celi we włocławskim więzieniu.
Jest oślepiany kilkakrotnie zapalającymi się reflektorami w dzień i w
nocy. Musi słuchać wyczytywanych pod drzwiami jego celi nazwisk kapłanów
idących na śmierć. Po dziesięciu tygodniach różnych tortur przewieziono
go do obozu przejściowego w Lądzie, później w Inowrocławiu, Poznaniu,
Berlinie, Halle, Weimarze i Norymberdze. Wreszcie od lipca 1941 r. jest
więźniem obozu w Dachau, który stanie się ostatnią stacją drogi
krzyżowej dla niego i wielu kapłanów. Jak prawdziwy ojciec troszczył się
o kleryków, dzieląc się z nimi głodowymi porcjami chleba. Służył chorym
i umierającym współbraciom. Wycieńczony i osłabiony tyfusem, umarł
dobity zastrzykiem fenolu 26 stycznia 1943 r. jako jeden z 220 kapłanów
diecezji włocławskiej zamęczonych przez Niemców w Dachau.

„Tę miłość, którą Chrystus objawił, ks. bp Kozal przyjął w całej
pełni jej wymagań. Nie cofnął się nawet przed tym najtrudniejszym:
’Miłujcie waszych nieprzyjaciół’. Niech będzie jednym jeszcze patronem
naszych trudnych czasów, pełnych napięcia, nieprzyjaźni i konfliktów” –
mówił św. Jan Paweł II. W czasach, gdy człowieczeństwo przeciwstawia się
Bogu, niech bł. biskup męczennik przypomina, że można je odnaleźć tylko
na Chrystusowej drodze ofiarnej miłości.

ks. Łukasz Kadziński


Błogosławiona Bolesławo Lament - módl się za nami

Medytacja do Litanii Narodu Polskiego

zdjęcie

Urodziła się pod Łowiczem w 1862 roku, w
wielodzietnej, rzemieślniczej rodzinie. W wieku 18 lat pojechała do
Warszawy uczyć się krawiectwa. Po dwóch latach założyła własny zakład
krawiecki w Łowiczu. W 1884 roku, za radą spowiednika, wraz z rodzoną
siostrą wstąpiły do Zgromadzenia Sióstr Rodziny Maryi. Ponieważ nie
można było przyjmować nowych sióstr z nakazu cara, nowicjat odbywały
potajemnie. Bolesława pracowała w różnych miejscach (Iłłuksz, Odessa,
Petersburg, Symferpol) jako wychowawczyni i nauczycielka dziewcząt.
Wiele z nich nawróciła z prawosławia na katolicyzm. W 1893 roku
postanowiła opuścić zgromadzenie, przed ślubami wieczystymi, gdyż nie
miała pewności co do swojej drogi.

W tym samym czasie zmarł jej ojciec. Sprowadziła mamę i młodsze
rodzeństwo do Warszawy, zajęła się ich utrzymaniem. Została kierowniczką
domu noclegowego na Pradze. Zajęła się pomocą ludziom bezdomnym.
Pomagała im materialnie, ale także duchowo, prowadząc ich na drogę wiary
i życia sakramentalnego. W Warszawie znalazła spowiednika w osobie o.
Honorata Koźmińskiego. Za jego radą została odpowiedzialna za
prowadzenie III zakonu franciszkańskiego przy jednej z warszawskich
parafii.

W 1903 roku wraz z kilkoma towarzyszkami wyjechała do Mohylewa nad
Dniepr, by zająć się tam zakładem wychowawczym dla polskiej młodzieży
oraz prowadzeniem tercjarek franciszkańskich. Trzy lata później, w
konspiracji przed władzami carskimi, Bolesława zakłada nowe zgromadzenie
– Towarzystwo Świętej Rodziny. W 1907 roku przenosi się wraz z młodą
wspólnotą do Petersburga, by prowadzić działalność
oświatowo-wychowawczą. Założyła ośrodek również w Finlandii. Po
rewolucji październikowej siostry zostały zmuszone opuścić dotychczasowe
tereny i przenieść się do Polski. W Chełmnie otworzyła dom zakonny i
wróciła do pracy oświatowej. W 1935 roku zgromadzenie liczyło już 200
sióstr oraz posiadało 22 domy i placówki. Przyjęło też nazwę Sióstr
Misjonarek Świętej Rodziny. Matka Bolesława zaczęła pracować w
Białymstoku, zrzekając się funkcji przełożonej generalnej zgromadzenia.
II wojna światowa dokonała też wielkiego zniszczenia w dziełach
założonych przez zgromadzenia. Założycielka sama również doznała
cierpienia, kiedy w 1941 została sparaliżowana. Resztę życia posługiwała
zgromadzeniu cierpieniem i modlitwą. Zmarła w 1946 roku.

Matka Bolesława wraz z innymi świętymi niewiastami tego czasu, jak
Kolumba Gabriel, Franciszka Siedliska, Marcelina Darowska, Bernardyna
Jabłońska, Angela Truszkowska, Maria Karłowska, Siostry Ledóchowskie –
założycielkami nowych zgromadzeń, tworzy niezwykły obraz okresu zaborów,
gdzie spodobało się Bogu powołać tyle dzieł, których celem była opieka,
wychowanie, edukacja oraz reakcja na biedę, nędzę grzechu oraz
utwierdzanie w wierze. Patrząc na te wszystkie wielkie postacie, możemy
zrozumieć tę szczególną troskę Boga o Polskę i uformowanie Polaków,
pomimo tak trudnego czasu, kiedy Polska na mapach świata nie istniała.

ks. Łukasz Kadziński

Błogosławiony Stefanie Frelichowski – módl się za nami

Medytacja do Litanii Narodu Polskiego


zdjęcie

„Przez krzyż cierpień i życia szarego – z Chrystusem –
do chwały zmartwychwstania” – ten zapis w pamiętniku ks. Stefana
Wincentego Frelichowskiego wypełnił się pewnej obozowej nocy w Dachau.
Umierał kapłan ofiarny, który zaraził się tyfusem, niosąc pomoc
współwięźniom. Do końca spowiadał i udzielał Komunii Świętej. Do końca
był kapłanem.

Przyszedł na świat w 1913 r. w Chełm- ży jako trzecie z sześciorga
dzieci państwa Frelichowskich. Od najmłodszych lat pełnił jakąś służbę –
w wieku 9 lat został ministrantem, po pięciu latach wstąpił do
Sodalicji Mariańskiej, a chwilę później zetknął się z harcerstwem, w
którym był drużynowym.

Jesienią 1931 r. przekroczył bramy Seminarium Duchownego w Pelplinie.
To była trudna decyzja, o czym tak pisał: „Byłem sympatyczny, byłem
zdolny, wszystkie drogi miałem otwarte. Przyszłość uśmiechała mi się
wszystkimi promieniami tęczy, a prócz tego dał mi jeszcze świat poznać,
czym jest miłość, miłość pierwsza, młodzieńcza. Nie miłość ciał, nie
zmysłowość, ale przyjaźń duchowa. I smutno mi było, smutno Agnieszce.
Serce mi się krajało. […] Ale ufam, że Jezus mi dopomoże, boć dla Niego
ta ofiara. Wiem, że niegodny jej jestem, ale chcę być kapłanem wedle
Serca Bożego. Tylko takim. Innym nie”.

Po otrzymaniu święceń, w 1938 r. wysłano go jako wikarego do parafii
Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny w Toruniu. Ówczesny proboszcz tak
o nim mówił: „Nie spostrzegłem przez cały ten szesnastomiesięczny okres
naszej współpracy, aby kiedykolwiek nie był zajęty albo oddawał się
jakiemuś gnuśnemu wypoczywaniu”.

Uwięziony na początku II wojny światowej nie przestawał posługiwać:
najpierw w Forcie VII w Toruniu, później w obozach, gdzie organizował
wspólne modlitwy, którym często przewodził. Zainicjował także recytowane
Msze, podczas których jeden z obecnych kapłanów deklamował teksty
mszalne, a pozostali więźniowie odpowiadali, łącząc się duchowo z
Eucharystią odprawianą w kościele parafialnym. Jeden ze współwięźniów
tak wspomina: „Była w forcie VII na piętrze ciemna, sklepiona piekarnia
żołnierzy. Tuż za piecem pod ścianą było trochę miejsca, gdzie Wicek
słuchał spowiedzi. Chłopcy i mężczyźni po omacku szli do kąta piekarni.
Tam czekał Człowiek, który z Bogiem jednał dusze. Widziałem kilkakrotnie
gest proszalny, zaklinający to Boga, to człowieka, łączący ich w
jedność. Widziałem ludzi, którzy wracali z konfesjonału-piekarni, od
człowieka, który tam zawsze czekał…”.

Zmarł w samotności 23 lutego 1945 roku. Po jego śmierci w Dachau
doszło do nieprawdopodobnego wydarzenia. Na prośbę więźniów władze
obozowe wyraziły zgodę na wystawienie ciała zmarłego. Wokół trumny
leżały kwiaty.

Prośmy go, aby wstawiał się za każdym polskim kapłanem, zwłaszcza za
tymi, którzy są kuszeni, nękani bądź narażeni na pokusy świata. Aby
chcieli iść, jak ks. Stefan, „Przez krzyż cierpień i życia szarego – z
Chrystusem – do chwały zmartwychwstania”.

ks. Łukasz Kadziński

Błogosławiona Stello Mardosewicz – módl się za nami

Medytacja do Litanii Narodu Polskiego


zdjęcie

Niedziela, 1 sierpnia 1943 r., godzina piąta rano.
Niewielki sosnowo-brzozowy lasek, około 5 km od Nowogródka. Nad
wykopanym dołem klęczy jedenaście sióstr zatopionych w modlitwie.
Serdecznie żegnają się ze sobą. Matka przełożona Stella Mardosewicz
każdą błogosławi. Padają strzały…

Nowogródek był przed wojną stolicą województwa i jednocześnie
najmniejszym miastem II Rzeczypospolitej. Ksiądz biskup Zygmunt
Łoziński, rządca diecezji mińskiej, postanowił zaprosić do posługi
pośród miejscowej społeczności Siostry Nazaretanki, których charyzmatem
była praca wśród rodzin. Przyjęte zostały chłodno, żeby nie powiedzieć –
wrogo. Na wieść o tym, że wskutek tych niesnasek siostry chcą wyjechać,
ks. bp Łoziński zaklinał: „Nowogródka nie opuszczać, na stanowisku
trwać, taka jest wola Boża i moja”, a matka generalna zgromadzenia z
Rzymu pisała: „Zdecydowanie trwać na stanowisku, ustąpić nie wolno”.
Siostry wzięły sobie te słowa mocno do serca.

Do wybuchu II wojny światowej udało się im otworzyć internat, szkołę
powszechną oraz ożywić życie religijne, skoncentrowane wokół kościoła
farnego (miejsca chrztu Adama Mickiewicza), obok którego zamieszkały.
Dawne animozje zniknęły do tego stopnia, że gdy władze sowieckie po
zajęciu miasta odebrały siostrom szkołę i dom oraz zakazały nosić strój
zakonny, wielu mieszkańców gościnnie przygarnęło nazaretanki pod swój
dach.

Sowiecka okupacja skończyła się w 1941 r. wejściem Niemców, którzy co
prawda pozwolili siostrom na noszenie habitów i powrót do domu, ale
jednocześnie zakazali prowadzenia szkoły i tłumili wszelkie oznaki
polskości. Siostry zorganizowały tajne nauczanie i przygotowywały dzieci
do Pierwszej Komunii Świętej. Gdy w nocy z 17 na 18 lipca 1943
hitlerowcy aresztowali 120 osób, matka Stella złożyła na ręce kapelana
ks. Zienkiewicza radykalną deklarację: „Mój Boże, jeżeli potrzebna jest
ofiara z życia, niech raczej nas rozstrzelają, aniżeli tych, którzy mają
rodziny – modlimy się nawet o to”. Kiedy następnie dowiedziała się, że
na liście osób przeznaczonych do rozstrzelania jest również nazwisko
kapelana, dodała: „Ksiądz kapelan jest o wiele potrzebniejszy na tym
świecie niż my, toteż modlimy się teraz o to, aby Bóg raczej nas zabrał
niż księdza, jeżeli jest potrzebna dalsza ofiara”. Modlitwa sióstr i
matki przełożonej została przyjęta.

Pan Jezus powiedział, że złe duchy wyrzuca się modlitwą i postem.
Męczennice z Nowogródka pokazują drogę miłości pasterskiej, która
prowadzi przez wytrwałe orędownictwo i bezkompromisową ofiarę. W chwili,
w której rodzina przeżywa kryzys i jest atakowana również od wewnątrz
świata katolickiego, potrzeba takiego radykalizmu i poświęcenia, jakie
wybrały Siostry Nazaretanki. Niech upraszają nam powołania kapłańskie i
zakonne na miarę ich miłości do rodzin.

ks. Łukasz Kadziński

Błogosławiony Janie Wojciechu Balicki – módl się za nami

Medytacja do Litanii Narodu Polskiego


zdjęcie

Urodził się pod Rzeszowem w 1869 roku.
Wstąpił do seminarium w Przemyślu, gdzie przyjął święcenia kapłańskie w
1892 roku. Od początku zasłynął jako znakomity kaznodzieja, którego
słowo poruszało słuchaczy i nieraz skłaniało do zmiany życia. Został
wysłany na studia do Rzymu, które ukończył doktoratem w 1897 roku. Po
powrocie rozpoczął pracę jako wychowawca i wykładowca w seminarium.
Równocześnie też zaczął posługę wśród robotników i rzemieślników. Tym
ostatnim ściągnął na siebie niechęć socjalistów, którzy kilkakrotnie
siłą rozpędzali spotkania dla robotników, które prowadził.

Podczas posługi w przemyskim szpitalu spotkał upadłe niewiasty.
Zobaczył ich nędzę i tragiczne położenie. Podjął odważną decyzję, nie
bardzo przystającą do jego funkcji wychowawcy kleryków i profesora, o
założeniu domu dla upadłych kobiet, by pomóc im oderwać się od grzechu.
Najpierw był to mały dom na obrzeżach miasta, później wydzierżawił
majątek. Przy pomocy Sióstr Opatrzności Bożej zorganizował w majątku
zakład, gdzie dziewczyny i kobiety mogły się uczyć krawiectwa, haftu,
bieliźniarstwa, gotowania i innych robót potrzebnych im do samodzielnego
życia. Dzieło to istniało dzięki staraniom ks. Balickiego, który
zbierał i oddawał wszystkie fundusze na utrzymanie ośrodka. Prowadzona
działalność sprowadzała też na niego wiele pomówień i oszczerstw.

Był słynnym kaznodzieją, rekolekcjonistą i spowiednikiem. Bardzo
wiele osób szukało u niego kierownictwa duchowego. Przez 6 lat pełnił
też funkcję rektora seminarium.

Zmarł w 1948 roku. Nazywano go „polskim Vianneyem”.

Tak mówił o nim ks. kard. Karol Wojtyła: „W czasach, gdy Kościół
poszukuje nowych wzorów duchowości dla kapłana diecezjalnego, w
sytuacji, gdy wśród samych kapłanów zdarzają się kontestacje,
niewierności oraz tendencje, by poszukiwać rzeczy materialnych bardziej
niż duchowych, sługa Boży może być przedstawiony jako model życia
kapłańskiego. W osobie ks. Balickiego kapłani mogą znaleźć wzór, w jaki
sposób połączyć działalność duszpasterską z codzienną kontemplacją
tajemnicy Boga”.

ks. Łukasz Kadziński

Błogosławiony Janie Beyzymie – módl się za nami

Medytacja do Litanii Narodu Polskiego


zdjęcie


„Rozpalony pragnieniem leczenia trędowatych, proszę
usilnie Najprzewielebniejszego Ojca Generała o łaskawe wysłanie mnie do
jakiegoś domu misyjnego, gdzie mógłbym służyć tym najbiedniejszym
ludziom, dopóki będzie się to Bogu podobało”. Czyż można było odmówić?
Ojciec Ludwik Martin, wyrażając zgodę, posłał Jana Beyzyma na drogę do
świętości – przez Indie i Madagaskar.

Jako trzynastolatek musiał szybko dorosnąć – dwór rodzinny na Wołyniu
zniszczyli Kozacy podczas Powstania Styczniowego, a ojciec musiał
uchodzić do zaboru austriackiego wskutek ciążącego na nim wyroku.
Utrzymując matkę i rodzeństwo, Janek dorabiał przepisywaniem dokumentów,
a część zarobku posyłał żyjącemu w ubóstwie ojcu. Gdy w wieku 22 lat
dojrzała w nim decyzja wejścia na drogę powołania duchownego, to właśnie
ojcu postanowił o tym powiedzieć najpierw – w tym celu w chłopskim
przebraniu przekroczył granicę z Austrią. Jan senior pochwalił
pragnienie syna i zasugerował mu Towarzystwo Jezusowe jako miejsce
realizacji tego zamiaru.

Po święceniach Beyzym pracował przez wiele lat z młodzieżą, pragnął
jednak czegoś więcej. Czytając dużo wiadomości o misjach pośród
trędowatych, postanowił poświęcić się właśnie ludziom dotkniętym tą
straszną chorobą. W październiku 1898 r., w wieku 48 lat, na zawsze
pożegnał się z ojczystą ziemią, aby do śmierci w 1912 r. nie opuszczać
chorych Malgaszy i oddać im wszystkie swe siły. Jego dziełem był szpital
pod wezwaniem Matki Bożej Częstochowskiej, oddany do użytku w 1911 r.,
mieszczący około 200 chorych, z bieżącą wodą i wykwalifikowaną opieką
medyczną. Gdy umarł, pisano w prasie na Madagaskarze: „Są takie
przymusowe prace, na jakie nawet zbrodniarzy się nie skazuje, a o.
Beyzym pokochał je całym sercem…”.

Kiedy jeden ze współbraci nazwał życiowy wybór o. Jana heroizmem, ten
napisał: „Na trąd ja tak samo zapatruję się jak i Ojciec – ani mnie on
przestrasza, ani też wiele obchodzi, owszem, proszę o niego Matkę
Najświętszą, i żeby raczyła, dotknąwszy mnie porządnym trądem, przyjąć
łaskawie tę drobną ofiarę na uproszenie zbawienia jak największej ilości
biednych trędowatych”.

Ojciec Beyzym zadziwia swą prostą i racjonalną wiarą w Bożą opiekę.
Gdy obecnie zbyt łatwo poddajemy się naszej uczuciowości, poszukując w
stanach emocjonalnych wyznaczników postępowania, Beyzym był człowiekiem
rozumu oświeconego łaską i woli pobudzanej przez intelekt do czynienia
dobra. Niech wymodli nam łaskę heroicznej miłości, która będzie
racjonalnym wyborem podyktowanym pragnieniem najwyższego dobra dla
bliźniego.

ks. Łukasz Kadziński

Błogosławiona Sancjo Szymkowiak – módl się za nami

Medytacja do Litanii Narodu Polskiego

zdjęcie

Urodziła się w 1910 roku koło Ostrowa Wielkopolskiego
w pobożnej rodzinie, przesiąkniętej duchem patriotycznym. Miała
czterech braci, z których jeden – Eryk – został kapłanem. Codziennym
rytuałem rodzinnym była – rano i wieczorem – wspólna modlitwa całej
rodziny.

Janina ukończyła szkoły i uprosiła rodziców o zgodę na pójście na
uniwersytet – chociaż chcieli, by wyszła za mąż. Ostatecznie ukończyła
romanistykę i wyjechała na organizowany przez Siostry Oblatki Serca
Jezusowego kurs językowy do Francji. Ponieważ od dziecka marzyła o
wstąpieniu do klasztoru, skorzystała z okazji i zgłosiła się do
nowicjatu oblatek. Spotkało się to z wielkim niezadowoleniem rodziców,
którzy nakazali jej powrót, a gdy nie posłuchała, wywarli przez syna –
sędziego – listowną presję na zgromadzeniu. W tej sytuacji Janina
wróciła do domu. Przez rok żyła jak siostra zakonna, wstając codziennie o
godz. 5.00, odbywając medytację, idąc na Mszę św., nawet zachowując
milczenie od godz. 20.00. Rodzice wobec takiego uporu ulegli. Zachęcona
przez brata, ks. Eryka, wstąpiła w 1936 roku do założonego przez bł.
Honorata Zgromadzenia Sióstr Serafitek. Postanowiła sobie: „Ja świętą
muszę zostać za wszelką cenę”. Wkrótce dała się poznać w klasztorze jako
bardzo gorliwa, dobra i pracowita. Kiedy wybuchła wojna, dom sióstr w
Poznaniu, gdzie przebywała, decyzją władz okupacyjnych zmieniono na
hotel dla 100 oficerów niemieckich, a siostry zatrudniono do obsługi.
Janina – w zakonie – s. Sancja, oprócz innych obowiązków, otrzymała
zadanie zajmowania się jeńcami – Francuzami i Anglikami – skierowanymi
do pracy w tym hotelu. Niektórzy z więźniów byli kapłanami. Sancja
otoczyła wszystkich jeńców niezwykłą opieką. Została nazwana przez nich
„aniołem dobroci”.

Wkrótce zachorowała na gruźlicę gardła. Późne rozpoznanie i leczenie
nie odwróciły choroby. W wielkim cierpieniu odchodziła z tego świata.
Chora, za zgodą przełożonych, złożyła śluby wieczyste w obliczu
zbliżającej się śmierci. Śluby dały jej niezwykłą siłę ducha – świadomie
składała swoje życie i cierpienia w ofierze, miłej Bogu, z wielką
radością. Umarła 29 sierpnia 1942 roku.

Po śmierci rozpoczął się cichy kult siostry Sancji, który przybrał z
czasem wyraz wielu listów z podziękowaniami i świadectwami łask za jej
wstawiennictwem – także cudownych uzdrowień.

Boże, Ojcze Najlepszy, Miłości Najwyższa, który hojnie rozdzielasz
swoje dary, aby rosła rzesza Twoich świętych, pomnij na żywą wiarę i
dziecięcą ufność pokornej służebnicy Twojej, błogosławionej Sancji,
przyrzekającej w godzinie swej śmierci, że orędować będzie za nami u
Twojej Dobroci z najpewniejszą nadzieją wysłuchania, udziel mi łaski… o
jaką Cię gorąco proszę przez wstawiennictwo tej na ziemi bez reszty
oddanej Ci duszy. Przez Chrystusa Pana naszego. Amen.

ks. Łukasz Kadziński


Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

60. Błogosławieni męczennicy

Błogosławieni męczennicy sowieckiego komunizmu – módlcie się za nami

Medytacja do Litanii Narodu Polskiego

zdjęcie

Był lipiec 2013 roku. W uroczystej procesji wniesiono
relikwie greckokatolickiego biskupa Przemyśla Jozafata Kocyłowskiego do
katedry. – Wrócił, skąd go zabrali, a zabrali go już na fotelu, bo nie
mógł chodzić. Porozrywali na nim szaty i wywieźli, a potem torturowali,
żeby zaparł się wiary – powiedział o nim ks. abp Jan Martyniak. I dodał:
– Wystarczyło, żeby przeszedł na prawosławie…

Biskup Jozafat Kocyłowski był grecko- katolickim ordynariuszem
sprawującym rządy w sowieckiej części diecezji przemyskiej, a Grzegorz
Łakota jego sufraganem zajmującym się niemiecką strefą okupacyjną. Obaj
zapłacili życiem za wierność Kościołowi w czasie, gdy wszelkie wartości
wydawały się ulegać zagładzie. W marcu 1946 r. zwołano pod dyktando
Stalina tzw. pseudosobór lwowski, podczas którego ogłoszono anulowanie
unii brzeskiej i włączenie unitów do Cerkwi. Biskupom zaproponowano
zachowanie stanowisk za cenę zerwania z Rzymem. Konsekwencją była śmierć
tysięcy męczenników i zesłańców na Sybirze, Workucie i wielu innych
łagrach.

Biskup Kocyłowski urodził się w 1876 r. we wsi Pakoszówka w powiecie
sanockim. Został wyświęcony w 1907 roku. Był profesorem teologii w
seminarium w Stanisławowie. Po kilku latach, złożywszy śluby wieczyste u
bazylianów, został biskupem. W listopadzie 1943 r. wraz z innymi
biskupami unickimi wydał list będący reakcją na krwawe wydarzenia na
Wołyniu i przestrzegający przed łamaniem zasad wiary i etyki. Dwukrotnie
aresztowany przez UB, przekazany NKWD, po odmowie przejścia na
prawosławie został skazany na wieloletnie więzienie. Wskutek tortur nie
mógł poruszać się o własnych siłach oraz przyjmować jedzenia. Zmarł po
przybyciu do łagru Czapawijka w 1947 roku.

Biskup Łakota przyszedł na świat we wsi Głodówka w 1883 roku.
Święcenia otrzymał w Przemyślu w 1908 roku. Jako doktor teologii po
studiach wiedeńskich, był wykładowcą i rektorem przemyskiego seminarium,
gdzie zreorganizował studia i formację alumnów. W 1926 r. został
biskupem pomocniczym, dużo pisał i prowadził wielorakie badania
historyczne, co było jego pasją. Deportowany przez polskich komunistów w
1946 r. do Lwowa, został tam aresztowany przez Sowietów i skazany na 10
lat łagru. Pracował w kopalni w Workucie, a potem w brygadzie
czyszczącej sanitariaty. Zmarł w 1950 roku.

Za wierność Stolicy Piotrowej zapłacili najwyższą cenę. Niech wymodlą
nam łaskę takiej samej wierności sięgającej dwa tysiące lat i niosącej w
sobie mądrość Kościoła zbudowanego na fundamencie apostołów i
męczenników. Obyśmy nie zagubili tego życiodajnego dziedzictwa.

ks. Łukasz Kadziński

Błogosławiony Ignacy Kłopotowski, apostole słowa drukowanego – módl się za nami

Medytacja do Litanii Narodu Polskiego


zdjęcie

Podsumowanie życia i dzieł tego błogosławionego budzi
refleksję, że to nie jest na siły jednego człowieka! Żył w latach
1866-1931. Był wykładowcą i wychowawcą w seminarium, wikariuszem na
parafii, później rektorem kościoła w Lublinie oraz opiekunem unitów.
Założył Lubelski Dom Zarobkowy – w celu pomocy w znalezieniu zajęcia
tym, którzy znaleźli się bez pracy. Stworzył Przytułek św. Antoniego dla
upadłych niewiast. Zakładał sierocińce i domy opieki. Pomagał tworzyć
szkoły wiejskie w podlubelskich wsiach.

Wydawca i dziennikarz – zaczynał od modlitewników i broszurek
religijno-patriotycznych. Później były to: dziennik „Polak – Katolik”,
tygodniki „Posiew” i „Anioł Stróż”, miesięczniki „Dobra Służąca” oraz
„Kółko Różańcowe”. Następnie wznowił i redagował „Przegląd katolicki” i
„Głos kapłański”. Nakład tych pism w sumie przekraczał 8 milionów
egzemplarzy! Później zajął się wydawaniem książek, gdyż powtarzał:
„Dobra książka niby cichy misjonarz wszędzie dotrze, nawet pod wiejską
strzechę”.

Z Lublina przeniósł się do Warszawy, gdzie rozwijał swoją działalność
pomimo walki z cenzurą oraz atakami liberalnych mediów. Tutaj objął
kościół na Freta, opuszczony przez dominikanów. Później został
proboszczem kościoła Matki Bożej Loretańskiej i dziekanem praskim.

Założył Zgromadzenie Sióstr Loretanek. Przyczynił się do powstania
domów noclegowych, przytułków dla starców i kobiet oraz ochronek dla
dzieci i młodzieży w Warszawie. Założył Loretto k. Wyszkowa – ośrodek
kolonijny dla biednych dzieci i dla starszych niewiast. Organizował dla
najbiedniejszych bezpłatne kuchnie, kolonie, ochronki.

Nazwany dziś apostołem prasy katolickiej, tak pisał: „Jak pokarm dla
ciała może być posilny albo trujący, tak i książka lub pismo, które
bierzemy do czytania, może być złe albo dobre, użyteczne lub szkodliwe.
Dlatego ważną jest sprawą wybór tego, co czytać mamy, ważną jest sprawą,
w jaki pokarm duchowy siebie i swoich domowników mamy zaopatrzyć. […]
Czytajmy więc, ale co czytać mamy, baczmy pilnie i pilnie dobierajmy, bo
to bardzo ważna sprawa”.

„Pełno wszędzie rażącej sprzeczności pomiędzy tym, co się mówi,
głosi, a tym, co się czyni. […] Mówi, że jest katolikiem, uczęszcza
gorliwie do kościoła, a w domu czyta pisma i gazety, co w ohydny sposób
wyszydzają własną jego wiarę i plują w twarz temu wszystkiemu, co nosi
piętno i charakter katolicki! Jak to wszystko można pogodzić z honorem
godności i odwagi katolickiej?”.

W czasach, kiedy większość mediów jawi się jako antypolskie i
antykatolickie, módlmy się o nowych księży ma miarę bł. ks. Ignacego
Kłopotowskiego. A tego błogosławionego prośmy o wstawiennictwo, opiekę i
ducha męstwa dla współczesnych dziennikarzy i wydawców. Módlmy się też
za dzieła Radia Maryja, Telewizji Trwam i „Naszego Dziennika” oraz
dzieła podejmowane przez Siostry Loretanki. Niech bł. Ignacy im
dopomaga.

ks. Łukasz Kadziński

Błogosławiony Władysławie Findyszu,
gorliwy duszpasterzu – módl się za nami

Medytacja do Litanii Narodu Polskiego


zdjęcie

„Będąc świadomym grożących mu niebezpieczeństw, nie
uchylił się od obowiązków kapłańskich i nie szczędząc własnych sił,
okazał wielką troskę o dobro duchowe powierzonych mu wiernych”. O jakich
to niebezpieczeństwach wspomina Kongregacja Spraw Kanonizacyjnych w
dekrecie o męczeństwie ks. Władysława Findysza? Czym i komu się naraził?
Wychodzi na to, że – niczym Jan Chrzciciel – upominaniem żyjących w
grzechu parafian…

Przyszedł na świat w 1907 r. w Krościenku na Podkarpaciu. Po
ukończeniu szkoły podstawowej w rodzinnej miej- scowości oraz gimnazjum w
Krośnie wstąpił do Wyższego Seminarium Duchownego w Przemyślu. Po
święceniach przeszedł typową drogę kapłańską – od wikariusza do
proboszcza – i jako pasterz parafii Świętych Apostołów Piotra i Pawła w
Nowym Żmigrodzie k. Jasła przeszedł do historii niezłomnych proroków
Bożej prawdy.

Podczas mrocznych lat wojennych organizował pomoc dla potrzebujących
oraz utrzymywał listowny kontakt z parafianami wywiezionymi do pracy
przymusowej w Niemczech. Mimo krótkiego wysiedlenia nieustannie pełnił
ofiarną posługę – troszczył się o wszystkich, nie zważając na narodowość
i wyznanie, dzięki czemu wiele łemkowskich rodzin uniknęło wysiedlenia w
ramach akcji „Wisła”. Tak gorliwa praca, przynosząca odnowienie wiary,
praktyk religijnych oraz życia moralnego i sakramentalnego, spotkała się
z prześladowaniami. Mimo inwigilacji kierował w tym czasie ponad sto
listów do swoich parafian. Zachęcał w nich do uczęszczania do kościoła,
odnowienia życia sakramentalnego, zerwania z pijaństwem oraz
zaprzestania waśni rodzinnych i sąsiedzkich. Listy adresował także do
osób żyjących w związkach niesakramentalnych. Niektórzy adresaci poczuli
się dotknięci upomnieniem proboszcza i złożyli skargę do władz,
twierdząc, że jednych zmusza do praktyk religijnych, innym zaś ich
odmawia. To doprowadziło do aresztowania ks. Findysza i pokazowego
procesu, w wyniku którego został skazany na karę dwóch i pół roku
więzienia.

W obronie uwięzionego kapłana, wymagającego natychmiastowego
leczenia, interweniowały diecezja przemyska i adwokat. Zarówno
prokuratura, jak i sąd, celowo opóźniając procedury odwoławcze oraz
powołując się na fikcyjne przeszkody, odrzucały kolejne zażalenia,
odmawiały pozwolenia na właściwe leczenie i przeprowadzenie wcześniej
zaplanowanej operacji nowotworu. Wskutek tego, a także za sprawą
znęcania fizycznego i psychicznego, stan zdrowia więźnia gwałtownie się
pogarszał. W stanie skrajnego wycieńczenia 29 lutego 1964 r. został
warunkowo zwolniony z więzienia i powrócił do Nowego Żmigrodu, gdzie po
kilku miesiącach zmarł.

Niech przykład dobrego pasterza, jakim był żmigrodzki proboszcz,
stanie się przynagleniem do modlitwy za kapłanów, aby wolni od lęku i
wpływów przemijających mód tego świata, z mocą przypominali odwieczne
prawdy Boże.

ks. Łukasz Kadziński

Błogosławiony Stanisławie Papczyński,
obrońco życia poczętego – módl się za nami

Medytacja do Litanii Narodu Polskiego
zdjęcie

Gdy Rzeczpospolita trwała jeszcze w swej potędze, we
wsi Podegrodzie, położonej pośród malowniczych okolic Kotliny Sądeckiej,
urodził się Jan Papczyński (18 maja 1631 r.), którego świat miał poznać
później pod zakonnym imieniem Stanisław.

Rodzice byli ludźmi prostymi, choć znaczącymi w lokalnej
społeczności, ojciec był kowalem i sołtysem, a matka wyróżniała się
pobożnością i zaradnością. Uznawszy, że syn powinien otrzymać solidne
wykształcenie, wysłali go do szkół w Nowym Sączu, Jarosławiu i we
Lwowie. Nauki pobierał długo, bo i przychodziły mu z trudem. Dodatkowym
utrudnieniem w zdobywaniu wiedzy były częste choroby czy epidemie
nawiedzające nasz kraj w czasie wojny.

W wieku 23 lat, mimo sprzeciwu rodziny, wstąpił do zakonu pijarów.
Jako kapłan bez granic poświęcił się duszpasterstwu, uczył retoryki,
pisał książki, starając się oddziaływać przede wszystkim na młodych. Był
ceniony jako kaznodzieja, spowiednik i ojciec duchowy. W kręgu jego
oddziaływania znajdowali się ludzie tej miary co nuncjusz apostolski
Antoni Pignatelli (późniejszy Papież Innocenty XII) czy hetman Jan
Sobieski. Jednocześnie bardzo angażował się w wewnętrzne sprawy zakonu
pijarów, mocno obstając przy radykalizmie pierwotnej reguły i wierności
duchowi założyciela. Nietrudno się domyślić, że spotkało się to z
ostrymi reakcjami innych pijarów. Sam o. Papczyński określał ten czas
jako „długotrwałe męczeństwo”. Nie mogąc porozumieć się ze współbraćmi,
otrzymawszy specjalną dyspensę Stolicy Apostolskiej, o. Stanisław
odszedł z zakonu, pragnąc poświęcić się założeniu nowego zgromadzenia,
które nazwał Towarzystwem Księży Marianów Niepokalanego Poczęcia.
Przyodział biały habit i osiadł pośród grupki eremitów w Puszczy
Mariańskiej. Mimo pustelniczego charakteru tej wspólnoty o. Stanisław
nie ustawał w nadawaniu wspólnemu życiu bardziej apostolskiego
charakteru. Specyficznym charyzmatem pierwszych marianów był dar
szczególnej modlitwy za dusze czyśćcowe – owoc czasu wojen oraz
mistycznych wizji założyciela. Błogosławiony Stanisław przed śmiercią
doczekał się papieskiego błogosławieństwa dla nowej wspólnoty zakonnej.
Papież Innocenty XII – dawny penitent Papczyńskiego, polecił marianom
przestrzegać Reguły 10 cnót Najświętszej Maryi Panny i złożyć śluby na
ręce papieskiego nuncjusza. 6 czerwca 1701 r. o. Stanisław wypełnił
papieskie polecenie, a 17 września tego samego roku zmarł, mogąc z
czystym sercem wypowiedzieć Bogu: „Nunc dimittis…”.

Założyciel marianów był żarliwym czcicielem prawdy o Niepokalanym
Poczęciu Maryi, i to na kilkaset lat przed oficjalnym potwierdzeniem
tego dogmatu wiary przez Kościół. Może właśnie przez wzgląd na
szczególną wiarę w dar życia od poczęcia do naturalnej śmierci stał się
o. Papczyński przyczyną cudownego uzdrowienia dziecka w łonie matki,
które uznano za martwe. Warto przychodzić więc do tego błogosławionego z
wszelkimi problemami dotyczącymi życia poczętego, zwłaszcza że trwa
proces kanonizacyjny o. Stanisława Papczyńskiego.

ks. Łukasz Kadziński

Błogosławiona Mario Merkert – módl się za nami

Medytacja do Litanii Narodu Polskiego


zdjęcie

Urodziła się w 1817 roku w Nysie na Śląsku w
niemieckiej rodzinie. Dzięki religijnej atmosferze panującej w domu od
najmłodszych lat uczyła się miłosierdzia, wrażliwości i dzielenia się
tym, co posiadała, z najbiedniejszymi. Jako dziewczynka straciła ojca, a
w wieku 23 lat matkę. Jej starsza siostra, Matylda, poznała Klarę
Wolff, młodą tercjarkę franciszkańską, która zajmowała się chorymi i
cierpiącymi. Postanowiła przyłączyć się do Klary wraz z Marią oraz jej
przyjaciółką Franciszką Werner. W 1842 roku w kościele św. Jakuba w
Nysie wszystkie trzy złożyły śluby i dały początek Stowarzyszeniu św.
Elżbiety Węgierskiej. Celem stowarzyszenia było zajmowanie się chorymi.
Dziewczyny objęły opieką bardzo wiele chorych w ich własnych domach.
Dzieło przeżywało na początku różne trudności, oskarżenia, plotki, które
kończyły się nawet przesłuchaniami na policji oraz zawieszeniem
działalności.

Matylda zmarła zarażona tyfusem w 1846 roku, Klara zginęła w wypadku w drodze do chorego w 1853 roku.

W 1859 roku udało się zatwierdzić zgromadzenie na prawie biskupim. Maria została główną przełożoną.

Matka Maria w ciszy i bez rozgłosu, z wielką miłością i miłosierdziem
pomagała biednym, opuszczonym chorym, sierotom, dzieciom i młodzieży.
Uczyła też współsiostry, by z wielką troską niosły pomoc chorym,
cierpiącym, opuszczonym w domach prywatnych i w szpitalach, oraz prosiła
je, aby z życzliwością opiekowały się osobami starszymi i były obecne
przy łóżku umierającego człowieka. Troszczyła się także o najmniejszych w
sierocińcach, żłobkach, przedszkolach, ochronkach i szkołach.
Organizowała dla dziewcząt kursy w dziedzinie gospodarstwa domowego i
robót ręcznych.

Jeszcze za życia matki Marii zgromadzenie podjęło posługę w Szwecji i
w niemieckiej diasporze, w Prusach Wschodnich i Zachodnich. Ta posługa
nie ograniczała się tylko do pielęgnacji chorych w ich domach. Siostry
otwierały szpitale, prowadziły szkoły pielęgniarskie, a gdy trzeba było,
służyły rannym i jeńcom na froncie podczas wojny duńsko-pruskiej (1864
r.), wojny austriacko-pruskiej (1866 r.) i wojny niemiecko-francuskiej
(1870 r.). W chwili śmierci Marii zgromadzenie liczyło prawie 500 osób w
87 domach.

Maria Merkert zmarła w 1872 roku, uzyskawszy dla zgromadzenia dekret pochwalny Papieża Piusa IX.

„Bóg nie wymaga zbyt wielu spraw od nas, lecz im więcej staramy się
wypełniać je dobrze i dla Jego większej chwały, tym więcej doznamy Jego
szczególnej miłości i łaski”.

ks. Łukasz Kadziński

Błogosławiona Celino Borzęcka – módl się za nami

Medytacja do Litanii Narodu Polskiego


zdjęcie

„Widziałam Pana Jezusa […] był cały miłością i to, co
Go otaczało, było miłością, i zrozumiałam całe szczęście życia
przyszłego, które opisać ani uczuć człowiek nędzny nie może na tym
świecie”. Wiara w życie, które trwa mimo cierpienia i śmierci,
nieustannie ożywiała Celinę Borzęcką i pozwalała służyć Bogu na każdym
etapie życia ziemskiego – jako żonie, matce, wdowie i zakonnicy.

Celina Chludzińska przyszła na świat w zamożnej rodzinie ziemiańskiej
na Kresach Rzeczypospolitej. Odkrywszy powołanie do zakonu
kontemplacyjnego, postanowiła wstąpić do klasztoru Sióstr Wizytek, na co
jednak nie wyrazili zgody rodzice. Posłuszna im oraz radzie spowiednika
została żoną Józefa Borzęckiego. Przeżyła z nim ponad 20 lat. Urodziła
czworo dzieci. Lata spędzone w majątku męża koło Grodna naznaczone były
jednak śladami cierpień – najpierw zmarł pierworodny syn Kazimierz, po
nim córka Maria, w krótkim czasie Celina przeżyła też śmierć matki i
siostry. Po pomocy udzielonej powstańcom w 1863 r. została uwięziona
razem ze swoim najmłodszym dzieckiem, kilkumiesięczną Jadwigą. Kolejnym
ciosem był paraliż, jaki dotknął Józefa Borzęckiego. Mimo
najnowocześniejszych kuracji i leczenia w Wiedniu zmarł po kilku latach.

W 1875 r. Celina wraz z córką Jadwigą wyjechała do Rzymu. Tak odżyły
pragnienia związane z życiem zakonnym. Poznała tam generała
zmartwychwstańców, ks. Piotra Semenenkę, który stał się jej
spowiednikiem i kierownikiem duchowym. Postanowiła założyć żeńską gałąź
tego zgromadzenia. W 1891 r. wraz z Jadwigą złożyły śluby wieczyste i
dały początek Zgromadzeniu Sióstr Zmartwychwstanek, którego celem była
edukacja i chrześcijańskie wychowanie dziewcząt.

Przełom stuleci to dla bł. Celiny czas wytężonej pracy i tworzenia
nowych domów swego zgromadzenia. Dzięki energii matki przełożonej
zmartwychwstanki otwierają placówki w Bułgarii oraz Stanach
Zjednoczonych. Jednocześnie Celina stara się być dobrą babcią dla
pięciorga wnucząt, które wydaje na świat jej starsza córka. Młodsza,
współpracownica i współzałożycielka zgromadzenia oraz potencjalna
następczyni, umiera nieoczekiwanie w 1906 roku. Sama bł. Celina odchodzi
do Pana 26 października 1913 r. w Krakowie. Pozostawia 18 domów, w
których posługuje 214 sióstr. Została wyniesiona na ołtarze w 2007 r.
przez Benedykta XVI, po uznaniu cudownego uzdrowienia chłopca – jej
prawnuka w piątym pokoleniu, obecnie sportowca zaangażowanego we
wspinaczkę.

Wszystkim, którzy doświadczają w swoim życiu bólu płynącego z
rozbitych planów i niespełnionych marzeń, niech bł. Celina wyprosi
głęboką ufność w Bożą opiekę. Drogą do życia, które obiecuje Bóg, jest
realizacja powołania – do macierzyństwa i ojcostwa. Błogosławiona Celina
stała się matką w pełnym tego słowa znaczeniu – z ciała i z ducha. Oby
była wzorem dla współczesnych kobiet, by mimo trudów i cierpień
realizowały drogę macierzyństwa duchowego.

ks. Łukasz Kadziński

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

61. Błogosławiona Marto Wiecka –

Błogosławiona Marto Wiecka – módl się za nami

Medytacja do Litanii Narodu Polskiego

zdjęcie

Urodziła się w 1874 roku na Pomorzu w powiecie
Kościerzyna w ziemiańskiej rodzinie. Miała dwanaścioro rodzeństwa. Jeden
z jej braci został kapłanem. Jej dom rodzinny był ostoją polskości,
świadomości narodowej podczas trwającego na terenach zaboru pruskiego
kulturkampfu. Na porządku dziennym była tam wspólna modlitwa, czytanie
pobożnej lektury, jak również dzielenie się treścią niedzielnych kazań. W
wieku dwóch lat, gdy jej życie było zagrożone poważną chorobą, została
zawierzona Matce Bożej. Marta od dziecka była pobożna, dobra i bardzo
uczynna. Z wielkim poświęceniem jak najczęściej chodziła do oddalonego o
12 km kościoła parafialnego. Jako młoda dziewczyna podjęła decyzję o
wstąpieniu do Sióstr Miłosierdzia (szarytek). Po początkowych
trudnościach związanych z jej młodym wiekiem i obostrzeniami carskimi
wobec zakonów wraz z przyjaciółką wstąpiły do zgromadzenia w Krakowie.
Pracowała w szpitalu we Lwowie, później w Podhajcach, w Bochni, a
ostatecznie w Śniatynie.

W miejscach tych dał się rozpoznać niezwykły charyzmat siostry Marty.
Z ogromnym poświęceniem służyła chorym, zawsze dobra, wrażliwa i
nieodmawiająca pomocy, przychodziła do szpitala na każde wezwanie, nie
zważając, czy jest to jej dzień wolny, czy dyżur. Ale to była tylko
jedna jej niezwykła umiejętność. Drugą było skłanianie wszystkich
chorych do pojednania z Bogiem, spowiedzi i przyjęcia sakramentów.
Potrafiła nawet niektórych Żydów doprowadzić do chrztu świętego. Mimo
młodego wieku, gdy miała zaledwie 20 lat, służyła radą w życiowych i
duchowych problemach. Lgnęli do niej wszyscy. Miała dar rozpoznawania
stanu i potrzeb duszy. Kiedy odprawiała w szpitalu Drogę Krzyżową,
potrafiło na nią przychodzić kilkudziesięciu pacjentów. Zmarła w wieku
30 lat po tym, kiedy postanowiła wyręczyć pielęgniarza, młodego ojca
rodziny, w obowiązku dezynfekcji sali po zmarłym na tyfus. Sama się
zaraziła i już następnego dnia trafiła do łóżka. Podczas jej choroby i
wobec zbliżającej się śmierci bardzo wiele osób modliło się za nią. Do
tej modlitwy dołączyła także gmina żydowska w synagodze.

Błogosławiona jest kolejnym świadkiem siły polskiego domu,
patriotyzmu i religijności. Z pewnością wspólna modlitwa, obowiązki,
dobra lektura, bliskość rodziny miały wpływ na kształtowanie polskiego
ducha i przyniosły tak wielu heroicznych błogosławionych z czasów
rozbiorów.

ks. Łukasz Kadziński

Błogosławiony Michale Sopoćko – módl się za nami

Medytacja do Litanii Narodu Polskiego


zdjęcie

Metropolita białostocki ks. abp Edward Ozorowski z
okazji beatyfikacji ks. Michała Sopoćki napisał: „Kiedy pytamy, w czym
można naśladować nowego Błogosławionego, odpowiedź przychodzi sama: w
zawierzeniu Chrystusowi bez reszty – w doli i niedoli, w powodzeniu i
niepowodzeniu. Mogą go brać za patrona spowiednicy, kapelani wojskowi,
profesorowie, studenci i zwykli wierni, zwłaszcza borykający się z
przeciwnościami losu. Do wszystkich odnoszą się powtarzane przez niego
słowa: »Jezu, ufam Tobie«”.

Z jednej strony ziemskie życie ks. Michała było nieustannym
odkrywaniem wiary w miłosierdzie oraz wchodzeniem w głęboką nadzieję. Z
drugiej – o nikim chyba Pan Jezus nie powiedział do św. Faustyny: „Myśl
jego jest ściśle złączona z myślą moją, a więc bądź spokojna o dzieło
moje, nie dam mu się pomylić, a ty nic nie czyń bez jego pozwolenia”
(„Dzienniczek” 1408). Łaska, jaką otrzymał, i krzyż, który dźwigał, są
zaproszeniem dla wielu kapłanów. Czy jednak są tacy, którzy chcieliby te
dary ponieść?

Urodził się na Wileńszczyźnie. W Wilnie też przyjął święcenia
kapłańskie, ale pierwsze lata swej posługi związał z Warszawą, gdzie
studiował. Od gorących dni sierpnia 1920 r. do 1929 r. był też kapelanem
wojskowym. Powrócił do Wilna jako ojciec duchowny seminarium oraz
wykładowca. W 1934 r. habilitował się na Uniwersytecie Warszawskim. Dwa
lata wcześniej został spowiednikiem w Zgromadzeniu Sióstr Matki Bożej
Miłosierdzia, gdzie spotkał s. Faustynę Kowalską. Wiedza ks. Sopoćki
oraz jego mądrość i głęboka ufność staną się narzędziami, którymi
Chrystus będzie się posługiwał po śmierci Apostołki swego Miłosierdzia.

W czasie okupacji ks. Sopoćko ukrywa się w obawie przed
aresztowaniem, jednocześnie zakłada (w myśl wskazówek z „Dzienniczka”)
Zgromadzenie Sióstr Jezusa Miłosiernego. Od wznowienia działalności
seminarium wileńskiego w 1944 r. aż do jego zamknięcia przez władze
sowieckie prowadzi działalność dydaktyczną, jednak po trzech latach musi
uchodzić do Białegostoku. Zostanie tam aż do śmierci w 1975 r.,
wykładając w tamtejszym seminarium pedagogikę, katechetykę, homiletykę,
teologię pastoralną i ascetyczną oraz ucząc języków łacińskiego i
rosyjskiego. Jest to też dla ks. Michała czas szczególnego cierpienia –
wiele pisze o Bożym Miłosierdziu, głosi rekolekcje, konferencje, zabiega
o ustanowienie Święta Miłosierdzia – wszystko wydaje się bezowocne.
Orędzie s. Faustyny napotyka trudności pośród ludzi Kościoła, a sam ks.
Sopoćko jest bezzasadnie atakowany, tak że w momencie śmierci nie ma
nikogo, kto by chciał kontynuować jego myśl teologiczną. Wszystkie
przeciwności bł. ks. Michał przyjmował zawsze jako Bożą wolę i
oczyszczenie. Spełnia się to, co zapowiedział o nim Pan Jezus: „Tyle
koron będzie w koronie jego, ile dusz się zbawi przez dzieło to. Nie za
pomyślność w pracy, ale za cierpienie nagradzam” („Dzienniczek” 90).

Módlmy się, abyśmy sami zapragnęli tak pracować dla ratunku dusz wielu.

ks. Łukasz Kadziński

Błogosławiony Jerzy Popiełuszko,
męczenniku bezbożnego komunizmu – módl się za nami

Medytacja do Litanii Narodu Polskiego


zdjęcie

Od dzieciństwa pragnął kapłaństwa, dlatego też jako
jedyny z pięciorga rodzeństwa poszedł do liceum w Suchowoli, aby potem
wstąpić do seminarium duchownego w Warszawie. Będąc wikariuszem w wielu
parafiach, jednocześnie towarzyszył warszawskim środowiskom medycznym
jako ich duszpasterz. Wkrótce, po ciężkiej operacji tarczycy, sam zaczął
mieć duże problemy ze zdrowiem, dlatego zamieszkał w parafii pw. św.
Stanisława Kostki jako rezydent z (teoretycznie) mniejszą liczbą
obowiązków. Ostatniego dnia sierpnia 1980 r. trochę przypadkowo (wszyscy
kapłani w parafii byli zajęci) został wysłannikiem Prymasa Tysiąclecia
do strajkujących z Huty Warszawa. Od tego spotkania przy ołtarzu
rozpoczął się niezwykle istotny etap kapłańskiej posługi ks. Jerzego –
towarzyszenia robotnikom.

Wraz z wprowadzeniem stanu wojennego razem z ks. proboszczem Teofilem
Boguckim rozpoczął odprawianie comiesięcznych Mszy św. za Ojczyznę.
Zaangażował się też w pomoc prześladowanym członkom zdelegalizowanej
„Solidarności”, uczestniczył w procesach aresztowanych robotników,
organizował wsparcie dla rodzin internowanych. Bezkompromisowość i
odsłaniające prawdę homilie ściągnęły na niego wściekłość władz: zaczęły
mnożyć się zastraszenia, dwukrotnie włamano się do mieszkania ks.
Jerzego, był śledzony i aresztowany pod spreparowanymi zarzutami. Lato
1984 r. stało się zaś początkiem nagonki medialnej sterowanej przez
ówczesnego rzecznika rządu, który Msze św. za Ojczyznę nazywał „seansami
nienawiści”.

19 października 1984 r. na drodze z Torunia do Warszawy ks. Jerzy
został uprowadzony przez funkcjonariuszy Departamentu IV MSW. Nie wiemy,
co się z nim działo aż do 30 października, kiedy to z zalewu we
Włocławku wyłowiono jego zmasakrowane ciało. Wydaje się, że nienawiść do
ks. Jerzego i prawdy, którą głosił, zatruła najważniejszych urzędników
ówczesnego systemu, którzy zapragnęli jego śmierci. Możliwe, że za tą
zbrodnią kryło się też piłatowe tchórzostwo przed niezadowoleniem
moskiewskich towarzyszy.

Ksiądz Jerzy Popiełuszko jest swoistym znakiem pewnego
nierozliczenia, wciąż pozostają aktualne (zwłaszcza dziś) słowa tego
kapłana męczennika wypowiedziane w maju 1984 r.: „Sami jesteśmy winni
naszemu zniewoleniu, gdy ze strachu albo dla wygodnictwa akceptujemy
zło, a nawet głosujemy na mechanizm jego działania. Jeśli z wygodnictwa
czy lęku poprzemy mechanizm działania zła, nie mamy wtedy prawa tego zła
piętnować, bo my sami stajemy się jego twórcami i pomagamy je
zalegalizować. […] Naród ginie, gdy brak mu męstwa, gdy oszukuje siebie,
mówiąc, że jest dobrze, gdy jest źle, gdy zadowala się tylko
półprawdami”.

ks. Łukasz Kadziński

Błogosławiona Zofio Czeska – módl się za nami

Medytacja do Litanii Narodu Polskiego


zdjęcie

Przyszła na świat w 1584 roku pod Krakowem w średnio
zamożnej rodzinie szlacheckiej. W wieku 16 lat została wydana za mąż za
Jana Czeskiego. W wieku 18 lat wstąpiła do Arcybractwa Miłosierdzia,
założonego przez ks. Piotra Skargę. Jej mąż zmarł po 6 latach
małżeństwa. Nie mieli dzieci. Mimo nacisków, a nawet porwania w celach
matrymonialnych, postanowiła pozostać wdową do końca życia. Zapragnęła
poświęcić się formacji młodych kobiet. Z żelazną konsekwencją zaczęła
planować i organizować ośrodek dla dziewcząt.

Przeznaczyła na ten cel spory majątek, którym dysponowała,
przekazując go na dzieła dobroczynne i kult. Obdarowywała hojnie
klasztory i kościoły Krakowa i okolic, tysiąc florenów ofiarowała na
ołtarz loretański w kościele Mariackim w Krakowie, była dobrodziejką
Domu Profesorów Ojców Jezuitów przy kościele św. Barbary, a także kilku
innych kościołów w mieście, fundowała Msze św. ku czci Najświętszej
Maryi Panny. Wykupiła kamienice na ul. Szpitalnej w Krakowie i
rozpoczęła ich remont. Był on wielokrotnie przerywany z powodu braku
funduszy oraz nawrotów zarazy. Sama mieszkała u Sióstr Karmelitanek.
Poświęciła się pracy wychowawczej, a pomysł na dalsze życie musiał
zrodzić się po wnikliwym odczytaniu znaków czasu, w którym żyła.

Wiek XVII był dla Rzeczypospolitej niespokojny, przetoczyło się przez
nią blisko kilkadziesiąt wojen – począwszy od niewielkich konfliktów
granicznych z sąsiadami aż po potop szwedzki. Plagą dla ówczesnych
Polaków były nie tylko wojny, ale też epidemie dziesiątkujące miasta i
wsie oraz klęski żywiołowe. Po każdej klęsce zostawała wielka liczba
sierot i tymi dziećmi postanowiła zaopiekować się Zofia Czeska. Po wielu
staraniach dom rozpoczął działalność w 1526 roku. Rok później Ojcowie
Jezuici oraz przedstawiciele biskupa dokonali wizytacji ośrodka, nie
znajdując niczego złego. Byli zdziwieni liczbą dziewcząt, które się tam
kształciły. Otrzymał on nazwę Domu Panieńskiego Ofiarowania Najświętszej
Mary Panny. Zofia Czeska została jego przełożoną. Była to pierwsza w
Polsce zorganizowana szkoła żeńska. Matka Zofia do końca swojego życia
oddawała się posłudze wychowawczej i nauczycielskiej, pełniąc w
założonym przez siebie Instytucie obowiązki przełożonej, wychowawczyni i
nauczycielki. Zabiegała też o prawne i materialne zabezpieczenie.
Starała się o nadanie Instytutowi charakteru zgromadzenia zakonnego,
jednak nie dokończyła dzieła, bowiem 1 kwietnia 1650 roku zmarła w
opinii świętości. Zgromadzenie, znane dziś jako Siostry Prezentki (od
słowa „ofiarowanie”), zostało zatwierdzone 10 lat później.

Błogosławiona Matko Zofio, wspieraj nas i wstawiaj się za nami, by
każdy dzień naszego życia jaśniał blaskiem zmartwychwstałego Pana i był
odpowiedzią na Boże wezwanie do miłości.

ks. Łukasz Kadziński

Błogosławiona Małgorzato Łucjo Szewczyk,
posługująca chorym i opuszczonym – módl się za nami

Medytacja do Litanii Narodu Polskiego


zdjęcie

Urodziła się w 1828 roku w głęboko religijnej i
patriotycznej rodzinie polskiej w Szepetówce na Wołyniu. Były to ziemie w
wyniku zaborów wcielone do Rosji. Wychowywała się w czasach represji
carskich po Powstaniu Listopadowym. W wyniku tych represji, kiedy miała 7
lat, zmarł jej ojciec. Dwa lata później straciła matkę. Zajęła się nią
starsza, przyrodnia siostra, która zadbała o jej staranne wykształcenie.

Prześladowana szlachta polska trzymała się wiary i głębokiej
pobożności. Ponieważ uniemożliwiano działania zakonom, kwitł ruch
tercjarski franciszkański. Tworzył on swoistą, nieformalną względem
władz strukturę zacieśniającą więzy pomiędzy Polakami. Łucja od dziecka
była zafascynowana św. Franciszkiem i szybko sama stała się tercjarką.
Mając 20 lat, złożyła prywatne śluby czystości, ubóstwa i posłuszeństwa.
Prowadziła dobroczynną działalność w swojej okolicy. Przełomem w jej
życiu była pielgrzymka do Ziemi Świętej w 1870 roku. Udała się w drogę
pieszo, wraz z towarzyszką. Przeszła w jedną stronę blisko 1800
kilometrów. W Palestynie spędziła 2 lata, służąc ubogim i chorym w
szpitalu francuskich sióstr św. Józefa. Podczas drogi powrotnej trafiła
na ogromny sztorm. Niebezpieczeństwo utraty życia skłoniło ją do
przemyśleń. Udała się do Loreto, gdzie została cudownie fizycznie
uzdrowiona. To wszystko zaowocowało prywatnym ślubem służenia
najbardziej potrzebującym. Szukając Bożej woli dla siebie, udała się do
o. Honorata Koźmińskiego do Zakroczymia. Powierzyła się jego
kierownictwu i wynajęła mieszkanie w Zakroczymiu, gdzie zaczęła
opiekować się opuszczonymi staruszkami. Kiedy przyłączyły się do niej
towarzyszki, wynajmowała kolejne lokale. Tak powstała Wspólnota
Siostrzyczek Ubogich, które Honorat powierzył Matce Bożej Bolesnej.
Życie bez habitu, w ukryciu, w obawie przed represjami, nie podobało się
s. Małgorzacie Łucji.

Postanowiła założyć dom w Galicji i tam przywdziać z towarzyszkami
habit. Otrzymała w darze majątek w okolicach Bielska-Białej. Siostry
Serafitki zostały przyjęte przez ks. kard. Dunajewskiego. Matka
Małgorzata otwarła dom nie tylko dla ubogich staruszek, ale także dla
sierot oraz dzieci pozbawionych opieki rodziców i warunków do rozwoju.
Dla ubogich dziewcząt utworzyła pracownię krawiecką i hafciarską. Z
czasem otworzyła domy w Oświęcimiu, Nieszawie, Żywcu, Przemyślu i
Jarosławiu. Później we Frydrychowicach, Stryju i Drohobyczu. Wszędzie
siostry zajmowały się ubogimi, potrzebującymi i zaniedbanymi. Matka
przez 23 lata pełniła funkcję przełożonej, z której zrezygnowała w 1904
roku. Rok później odeszła do Boga.

Czytając kolejne życiorysy błogosławionych niewiast – tercjarek,
można zauważyć wiele analogii. Urodzone w rodzinie bardzo pobożnej i
oddanej sprawie polskiej, straciły w dzieciństwie lub młodości rodziców.
Poszukiwały, często z trudem i bólem, swojej drogi, doznając
przeciwności. A potem powstaje i w zupełnie niezwykły sposób rozwija się
dzieło Boże, dzieło pomocy potrzebującym. A wszystko w duchu św.
Franciszka, w wielkiej czci Najświętszego Sakramentu i Matki Bożej.

ks. Łukasz Kadziński

Błogosławiony Gerardzie Hirschfelderze – módl się za nami

Medytacja do Litanii Narodu Polskiego


zdjęcie

„Kto wyrywa młodzieży z serc wiarę w Chrystusa, jest
zbrodniarzem!”. Te słowa wypowiedziane podczas kazania jako reakcja na
zbezczeszczenie krzyża przez Hitlerjugend stały się podstawą
aresztowania młodego księdza. Patrząc na współczesne działania niszczące
wiarę w duszy dziecka, prośmy Boga o kapłanów i świeckich równie
bezkompromisowych jak bł. ks. Gerard z Kłodzka.

Z takim pochodzeniem miał małe szanse na kapłaństwo – nieślubny syn
prostej niemieckiej krawcowej i żydowskiego kupca przyszedł na świat w
1907 r. w Kłodzku. Po święceniach, które przyjął we Wrocławiu, został
skierowany do pracy w parafii Czermna w Kudowie-Zdroju, gdzie zajmował
się głównie dziećmi i młodzieżą. W tym samym czasie na horyzoncie Europy
zaczęły pojawiać się pierwsze ciemne chmury faszyzmu. Ksiądz
Hirschfelder konsekwentnie przeciwstawiał się tezom propagandy, stając
się wrogiem miejscowych wyznawców tej ideologii. Po jednym ze spotkań
formacyjnych z młodymi został dotkliwie pobity przez „nieznanych
sprawców”, co jednak nie zniechęciło go do dalszego działania. Mimo że
gestapo wymusiło przeniesienie Hirschfeldera z Czermnej do Bystrzycy
Kłodzkiej, to ks. Gerard został duszpasterzem młodzieży dekanatu
kłodzkiego.

Najcięższym ciosem była śmierć matki w nurtach Nysy Kłodzkiej.
Hirschfelder wciąż z wielką odwagą głosił kazania i działał (już w
okresie nasilonych ćwiczeń militarnych) w duszpasterstwie młodzieży.
Zorganizował pielgrzymkę do Wambierzyc, w której wzięło udział ponad dwa
tysiące młodych! Dwa miesiące później jednak był już w więzieniu.
Rozważając tam Drogę Krzyżową, napisał: „Jestem wybrany przez Ciebie,
aby cierpieć. Panie, dziękuję Ci za to. Taka jest Twoja wola, dlatego
chcę pozostać na miejscu cierpienia, jak długo zechcesz”.

Po czterech miesiącach, bez wyroku, został przewieziony do Dachau i
umieszczony pośród polskich kapłanów w baraku o zaostrzonym rygorze.
Wskutek pogarszającego się zdrowia przeniesiono go do księży
niemieckich, gdzie warunki były lżejsze, a nawet oficjalnie sprawowano
liturgię w kaplicy. Zmarł rok po swoim aresztowaniu w wieku 36 lat, jako
konsekwentny naśladowca Zbawiciela, wypełniając słowa zapisane na
prymicyjnym obrazku: „Chrystus nasz baranek paschalny został zabity.
Alleluja!!!”.

Ksiądz Gerard oddał swoje życie w walce o dusze młodych. Czy dziś
zbyt łatwo się w tej walce nie poddajemy? Czyż zbyt łatwo nie pozbywamy
się narzędzi tak bardzo potrzebnych w kształtowaniu człowieka duchowego?
Oddaliśmy wychowanie w ręce systemu państwowego, ufamy „specjalistom”
bardziej niż rodzicielskiej miłości i zdrowemu rozsądkowi, a moc wiary
wymieniliśmy na kult wiedzy, bardziej pragnąc dla naszych dzieci
znajomości języków, aniżeli życia w łasce uświęcającej.

Błogosławiony ks. Gerardzie, módl się za nami o jasne rozumienie obecnego czasu i odwagę!

ks. Łukasz Kadziński

Błogosławiona Mario Tereso od św. Józefa - módl się za nami

Medytacja do Litanii Narodu Polskiego


zdjęcie

Anna Maria Tauscher van den Bosch przyszła na świat w
1855 roku w niemieckiej rodzinie pastora protestanckiego w miejscowości
Sądów, dziś leżącej przy granicy niemieckiej. Kiedy miała 13 lat,
ojciec dostał posadę pastora w Choszcznie, gdzie zajął się również
prowadzeniem ośrodka katechetycznego i charytatywnego w ich własnym
domu. Liczni ubodzy i potrzebujący nawiedzali ich dom. Trzy lata później
ojciec otrzymał stanowisko superintendenta w Berlinie. Plany wyjazdu
Anny pokrzyżowała choroba. Została wysłana na wieś do krewnych. Czas
spędzony na wsi okazał się bardzo ważny dla jej życia. Dziewczyna
zapoznała się z katolicyzmem, który ją bardzo pociągnął.

Pierwsze napięcia okazały się wtedy, kiedy odmówiła przyjęcia
konfirmacji w zborze protestanckim, ujawniając przed ojcem swoje
pragnienia. Pastor zareagował zdecydowanie negatywnie. Dwa lata później
zmarła matka i Anna musiała zająć się domem. Zmianę sytuacji przyniosło
dopiero powtórne małżeństwo ojca. Była to okazja do wyprowadzki. Anna
przeniosła się do Kolonii, gdzie została dyrektorką domu dla umysłowo
chorych i upośledzonych. Tam też, wbrew woli ojca, przyjęła chrzest w
Kościele katolickim. Dalej prowadziła pracę na rzecz chorych i ubogich,
tworząc ośrodki dla dzieci i ludzi starych, potrzebujących opieki.
Dołączały do niej inne dziewczęta i kobiety pociągnięte jej sposobem
życia. Po jakimś czasie postanowiła założyć zgromadzenie, sama przyjęła
imię siostry Marii Teresy od św. Józefa. Pociągnięta duchowością św.
Teresy od Jezusa, nazwała zgromadzenie Karmelitankami Boskiego Serca
Jezusa. Zgromadzenie zajmowało się potrzebującymi, zwłaszcza dziećmi.
Ponieważ władze pruskie utrudniały działania zakonom, przeniosła dom
główny pod Rzym, a nowicjat do Holandii. Pojechała zakładać domy w
Ameryce. Podczas I wojny światowej dom generalny został skonfiskowany
przez władze. Matka Maria przeniosła się do Holandii. Tam zmarła w 1938
roku.

Zgromadzenie, które założyła, liczy dziś pięćset sióstr w 57 domach na świecie.

ks. Łukasz Kadziński

Prosił tylko o modlitwę

O Słudze Bożym ks. Władysławie Bukowińskim pisze dr Jarosław Szarek


zdjęcie

Księdza Władysława Bukowińskiego, dzisiaj już Sługę
Bożego, zmarłego 3 grudnia 1974 roku, na cmentarz w sowieckiej wtedy
Karagandzie odprowadzała garstka wiernych. U schyłku swego
siedemdziesięcioletniego życia zdążył jeszcze napisać, iż nie wie, jaka
jest przyszłość kapłanów i katolików w Związku Sowieckim, jak Opatrzność
Boża będzie czuwać „nad naszym Kościołem w tym kraju”.

Po ludzku nie do wyobrażenia było, iż zaledwie ponad ćwierć wieku
później do stolicy Kazachstanu przybędzie Następca św. Piotra i wypowie
słowa: „Znam cierpienia, którym wielu z was zostało poddanych, kiedy
poprzedni totalitarny reżim wyrwał was z własnej ziemi ojczystej i
deportował do rozpaczliwych warunków i strasznej nędzy”.

A następnie dodał, iż „wiele mówił mi o was niezapomniany ks.
Władysław Bukowiński, którego wielokrotnie spotykałem i zawsze
podziwiałem za kapłańską wierność i apostolski zapał”. Ksiądz kardynał
Karol Wojtyła spędził wiele czasu na rozmowach z ks. Bukowińskim, gdy
pod koniec lat 60. XX wieku apostołowi Kazachstanu udało się przyjechać
do Polski.

W Krakowie zatrzymywał się wtedy u państwa Stanisława i Anny
Pruszyńskich. W ich księdze gości zachował się wpis: „Rozmowy płytkie
pozostawiają pustkę, a nieraz i niesmak. Rozmowy pogłębione mają wartość
nieprzemijającą. Najpiękniejsze są rozmowy natchnione miłością Boga i
ludzi. Ufam, że coś z tego było w naszych rozmowach prowadzonych w
waszym gościnnym domu na szlaku Karaganda-Kraków. Ks. Władysław
Bukowiński. 9października 1969 roku”.

Te słowa dobrze oddają jego charakter, gdyż jak wspomina Anna
Pruszyńska, wiele razy powtarzał, że „życie jest za krótkie, aby przeżyć
je byle jak”.

„Przemoc ma swoje granice”

Władysław Bukowiński pochodził z Berdyczowa (urodził się w 1904r.).
Ukończył prawo i teologię na Uniwersytecie Jagiellońskim. W katedrze
wawelskiej z rąk księcia metropolity Adama Stefana Sapiehy przyjął
święcenia kapłańskie. Duszpasterzował w parafiach w Rabce i Suchej
Beskidzkiej, a następnie został wykładowcą w Seminarium Duchownym w
Łucku na Wołyniu. Już po sowieckiej agresji ksiądz biskup Adolf Szelążek
mianował go proboszczem łuckiej katedry.

Wkrótce został uwięziony przez Sowietów, uniknął jednak rozstrzelania
i doczekał wkroczenia Niemców. Ponownie został aresztowany przez NKWD w
styczniu 1945 roku. Po dwuletnim więzieniu w Łucku i Kijowie przez
następne osiem lat przebywał w obozach pracy w Czelabińsku i
Dżezkazganie leżącym 500 km od Karagandy, do której został przymusowo
zesłany w 1954 roku. „Opatrzność Boża działa nieraz i przez ateistów,
którzy zesłali mnie tam, gdzie ksiądz był potrzebny” – pisał we
wspomnieniach.

Jako zesłaniec musiał obowiązkowo pracować, ale zatrudnił się jako
stróż nocny na budowach, by jak najwięcej czasu móc poświęcić
duszpasterzowaniu. W 1955 roku dobrowolnie zrezygnował z możliwości
wyjazdu do Polski i pozostał w Związku Sowieckim, aby służyć ludziom
jako kapłan.

Już od następnego roku zaczął odbywać podróże misyjne, których było
osiem. Cztery wiodły do Turkiestanu, na granicy z Afganistanem, w
okolice Ałma Aty, dwie do Aktiubińska oraz jedna do Semipałatyńska i
okolic. Połowę wypraw zakończył pomyślnie, pozostałe zostały przerwane
przez władze. „Wyruszając na wyprawę misyjną, biorę paszport i
zaświadczenie, że jestem księdzem katolickim, bo w paszporcie jestem
zapisany jako ’raboczyj’. Biorę opłatki i wino mszalne oraz wszystko, co
jest niezbędne dla odprawiania Mszy św. i do udzielenia sakramentów”.

W 1958 roku został aresztowany i skazany na trzy lata więzienia, ale
jak pisał: „Przemoc ma także swoje granice. Któż może mi zabronić się
modlić? Ten najwyżej może się sam ośmieszyć. Modlić się można naprawdę
zawsze i wszędzie. Byle tylko była dobra wola ku temu. Ciało można
zamknąć i nawet całymi latami trzymać w pojedynczej celi więziennej,
lecz nie uwięzi się ducha, który i stamtąd znajduje drogę do Boga.
Prześladowanie wiary nie jest największym niebezpieczeństwem. Jest nim
odseparowanie dzieci i młodzieży, by one nigdy nie miały możności poznać
Boga. Wprawdzie łaska Boża niepojętymi dla nas ludzi drogami dociera i
do takich jednostek, tym niemniej sam Syn Człowieczy Jezus Chrystus woła
do nas ’Żniwo wielkie – robotników mało. Proście tedy Pana żniwa, aby
posłał robotników na żniwo swoje’”.

Nie żyć byle jak

W 1965 roku księdzu Bukowińskiemu po raz pierwszy udało się
przyjechać do Polski, potem gościł w niej jeszcze dwukrotnie. Nie miał
nawet sutanny, od ks. infułata Ferdynanda Machaya z kościoła Mariackiego
przyniósł ją Stanisław Pruszyński. Nie spędzał bezcelowo ani chwili.

– W kieszeniach zawsze miał ołówki i karteczki, na których notował.
Zawsze powtarzał, że trzeba się uczyć, uczyć i jeszcze raz uczyć,
poznawać polską historię, czerpać z tradycji, aby być gotowym do
odbudowy Ojczyzny. Uważał, iż chrześcijanin nigdy nie może być bierny,
nigdy nie rozpaczał, nie skarżył się na swój los – zapamiętała Anna
Pruszyńska. Nabierał tutaj sił i oddychał Polską, mimo że był to czas
ostrych ataków na Kościół za rządów Władysława Gomułki w okresie
uroczystości millenijnych.

Spotkanie z ks. Bukowińskim było dla niej ogromnym darem. –Sama
rozmowa z nim powodowała, iż człowiek wznosił się na duchowe wyżyny,
stawał się lepszy, ale tak emanuje miłość i dobro –podkreśla. Przed
kilkunastu laty Anna Pruszyńska zachorowała na chorobę nowotworową, były
już przerzuty. Modliła się za wstawiennictwem ks. Bukowińskiego. Jej
prośby zostały wysłuchane…

Kilkanaście lat spędzonych w sowieckich łagrach, więzieniach, na
zesłaniu nie pozostały bez wpływu na jego zdrowie. Kardynał Wojtyła
sugerował, aby pozostał w Krakowie. Wtedy odpowiadał: „Nie mogę zostawić
swych wiernych, muszę wracać, oni czekają”.

– Podążał tym wspaniałym szlakiem najszlachetniejszych polskich
kapłanów, którzy nigdy nie opuścili swych parafian, jak ks. Tadeusz
Fedorowicz ze Lwowa, który dobrowolnie w 1940 roku pojechał do
Kazachstanu, aby duszpasterzować wśród wywiezionych tam Polaków, czy ks.
Jan Cieński. Miałam szczęście i dar znać ich wszystkich – dodaje Anna
Pruszyńska. Ksiądz Cieński był jej wujem, po 1945 roku pozostał w
Złoczowie, a w latach sześćdziesiątych został sekretnie wyświęcony na
biskupa.

Nie idzie w zapomnienie

Ksiądz Bukowiński za namową Prymasa Polski ks. kard. Stefan
Wyszyńskiego podczas pobytów w Polsce spisał swe przeżycia, wydane
następnie w Paryżu pod tytułem „Wspomnienia z Kazachstanu”, a następnie
przedrukowane w niezależnych wydawnictwach. Tekst zakończył słowami:
„Wiem tylko jedno, iż słodkie jest jarzmo Chrystusowe, a brzemię Jego
jest lekkie”.

Gdy wiadomość o śmierci kapłana dotarła do Krakowa, państwo
Pruszyńscy zajęli się przygotowaniem ręcznie wykonanych nekrologów,
karteczek, telefonowali do znajomych. Poczta pantoflowa działała w
tamtych czasach skutecznie i krakowski kościół św. Floriana wypełnił się
wiernymi. Przybyli, aby połączyć się w modlitwie za duszę niezłomnego
apostoła Kazachstanu. Stawili się licznie pozbawieni swej ojczyzny
Kresowianie, wielu z tak tragicznie doświadczonego Wołynia, gdzie przed
wojną posługiwał ks. Władysław, wyzuci z własności ziemianie, wszyscy,
którym wcześniej przyszło zetknąć się z ks. Bukowińskim.

Nie mogło zabraknąć ks. kard. Karola Wojtyły, który powiedział wtedy:
„Cieszmy się, że Opatrzność tak wielki dar misyjny, misyjnego apostoła
złożyła w sercu polskiego kapłana”. Kilkadziesiąt lat później już jako
Ojciec Święty Jan Paweł II napisał: „Cieszę się, że postać tego
bohaterskiego kapłana nie idzie w zapomnienie. Bogu dziękuję, że mogłem
go osobiście poznać, budować się jego świadectwem i wspierać w każdy
możliwy w tamtych czasach sposób. Nigdy oprócz modlitwy nie prosił o nic
dla siebie, ale zawsze był otwarty na wszystko, co mogło dać oparcie w
wierze i w cierpieniu tym, których Pan Bóg powierzył jego pieczy”.

Dr Jarosław Szarek, IPN Kraków


Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

62. Od długiej, ciężkiej pokuty

Od długiej, ciężkiej pokuty dziejowej, wybaw nas, Panie

Medytacja Litanii Narodu Polskiego

Po wezwaniu wstawiennictwa świętych i błogosławionych
oraz przyjrzeniu się ich życiu ziemskiemu błagamy o wybawienie z
nieszczęść, jakie spadały, spadają bądź mogą spadać na Polskę.

Czym jest pokuta? Wiemy, że zadaje ją spowiednik jako karę za grzechy
i przypieczętowanie odpuszczenia win i kary wiecznej. Kara doczesna
odpuszczona zostaje jedynie częściowo, można jednak błagać o jej
odpuszczenie poprzez dobrowolne pokuty i umartwienia.

Katechizm przypomina o celu czynów pokutnych, którym ma być
wewnętrzne nawrócenie: „Pokuta wewnętrzna zawiera równocześnie
pragnienie i postanowienie zmiany życia oraz nadzieję na miłosierdzie
Boże i ufność w pomoc Jego łaski. Temu nawróceniu serca towarzyszy
zbawienny ból i smutek, który Ojcowie Kościoła nazywali smutkiem duszy i
skruchą serca” (KKK 1431).

Kiedy patrzy się na dzieje Polski, nasuwają się analogie z dziejami
Izraela. Przy ogromie łaski Bożej i obdarowania obie te społeczności
uciekały od Bożego wybrania i misji, jakie Pan historii im powierzał.
Przez blisko osiem stuleci na ziemiach polskich odpowiedzialność za
odrzucanie łaski ponoszą głównie królowie i książęta, którzy – choć nie
można im odmówić męstwa, politycznej przezorności czy sprytu – rzadko
byli prawdziwie pobożni i cnotliwi. Mimo składanego przed każdą
koronacją hołdu przed grobem św. Stanisława oraz moralnej lekcji, jaką
pozostawiło starcie infuły z koroną, nasi pomazańcy nie chcieli podążać
drogą świętości. Jest znamienne, że jedynym kanonizowanym królem Polski
pozostaje Jadwiga Andegaweńska.

Epokę elekcyjną zamykają władcy znani z rozwiązłości, zdrad,
przynależności do masonerii czy wprost indyferentni religijnie. Ówczesne
elity, przesiąknięte duchem oświecenia i poszukujące zbawienia bardziej
w lożach aniżeli w sakramentach, nie chciały trwać przy Ewangelii.
Rozbiory stały się prawdziwą pokutą za niewierność prawdzie o Bogu,
Ojczyźnie i człowieku. Nawet rok 1918 nie przyniósł pogłębienia wiary i
zrozumienia obecności chrześcijaństwa w Polsce. Odpowiedzialni za
odrodzone państwo zezwolili na masowe zabijanie nienarodzonych, szerzyła
się plaga rozwodów, prostytucji, okultyzmu i spirytyzmu.

Dzisiaj jesteśmy po hekatombie II wojny światowej i latach
socjalistycznego uciemiężenia. Mamy świadomość hektolitrów przelanej
krwi polskiej. Wiemy, że łaską są dla nas św. Jan Paweł II i Sługa Boży
Prymas Tysiąclecia. Ani tragedia jednak, ani łaska nie przemieniły duszy
Narodu. Popełniamy błędy przodków, a nawet prześcigamy ich w
nieprawości, przestaliśmy chcieć być „antemurale Christianitatis”.
Przyzwalamy na system niszczący moralność, demontujący prawo, zabijający
pamięć.

Módlmy się, aby Chrystus, o którego panowanie społeczne tak trudno
nam zabiegać, dając się zamknąć w kajdanach tolerancji i dialogu,
okazywał nam nadal miłosierdzie. Niech trwa jeszcze chwila łaskawości,
zanim nadejdzie osąd i pozostanie jedynie sprawiedliwość.

ks. Łukasz Kadziński

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

63. Od kajdan niewoli wybaw nas,


Od kajdan niewoli wybaw nas, Panie!

Medytacja do Litanii Narodu Polskiego

Niewola, brak wolności, brak niezależności,
niemożność decydowania o sobie i swoim losie – Polska i Polacy znają te
rzeczywistości ze swojej historii, ze swojego życia. Znane też są i
inne, pochodne słowa: jasyr, branka, represje, więzienia, wywózki,
zsyłki, internowania, zabory, potopy, najazdy, rozbiory, okupacja, obozy
koncentracyjne, łagry.

Znamy smak niewoli: Branderburczyków, Czechów, Krzyżaków, Tatarów,
Turków, Kozaków, Szwedów, Rusinów, Prusaków, Austriaków, Rosjan,
Niemców, Sowietów…

Od samego początku naszej historii byliśmy atakowani, najeżdżani i
okupowani. Każdy z naszych sąsiadów czyhał (czyha?) na nasze ziemie, na
dobra, na naszych rodaków. Niektórzy liczą, że w XVII wieku toczyło się w
Polsce 40 wojen z zewnętrznymi wrogami. W XVIII wieku utraciliśmy
Polskę na 123 lata. W XX wieku byliśmy pod okupacją niemiecką, a później
przez ponad 40 lat komunistyczną. Jedni powiedzą: bo byliśmy leniwi,
lekkomyślni, skłóceni, nieuważni, nieostrożni. Inni powiedzą krótko: bo
byliśmy katolikami. Możliwe, że jedni i drudzy mają rację, po części.

Dziś, kiedy nie możemy mieć własnego zdania, własnych mediów, które
swobodnie nadają; kiedy na własnej ziemi i we własnym domu nie możemy
nic przebudować, przesadzić, wyciąć i postawić bez woli i zgody
urzędników; kiedy zabierają nam większość dochodów na podatki, choć
długi państwa gigantycznie rosną, na ubezpieczenie zdrowotne, byśmy
„mogli” godzinami, miesiącami i latami czekać na pomoc lekarską; kiedy
zakazują nam głosić, protestować, manifestować i po prostu pamiętać;
kiedy karzą nas wyrokami, mandatami za wierność naszej Ojczyźnie,
przodkom i przekonaniom; kiedy nasze dzieci w szkołach faszerują
ideologią w szkołach, równocześnie strasząc odebraniem dzieci, gdybyśmy
mieli się nie zgadzać – zadajemy sobie pytanie, czy jeszcze jesteśmy
wolni?

Tym więcej winniśmy wołać, modlić się i pokutować: Wybaw nas, Panie!

ks. Łukasz Kadziński

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

64. Od godziny zwątpienia wybaw


Od godziny zwątpienia wybaw nas, Panie!

Medytacja do Litanii Narodu Polskiego

Od klęski o wiele gorsze jest zwątpienie i rozpacz.
Konsekwencja w dążeniu do celu zawsze, prędzej czy później, pozwoli go
osiągnąć. Chociaż trzeba by było bardzo długo czekać. Zarówno w życiu
moralnym – chociażby człowiek nieustannie upadał, winien się nieustannie
podnosić, z ufnością w sens walki, którą toczy, jak i w sprawach
egzystencjalnych – kiedy pomimo trudów i przeciwności nie można
zaprzestać walki np. o chleb dla swojej rodziny, o życie czy zbawienie,
czy godność powierzonych nam w opiekę. Podobnie jest ze sprawami Narodu.
Trzeba nieustannie i konsekwentnie iść do celu, choćby po ludzku nie
było szans.

Czym jest zwątpienie, rozpacz czy niewiara? Jest pewną pochodną
pychy, a więc głównego, najbardziej niebezpiecznego grzechu. Bowiem
pycha nie zgadza się na rzeczywistość taką, jaką ona jest. Człowiek
pyszny buntuje się, że jest inaczej, niż sobie umyślił. Buntuje się też,
że on sam nie jest taki, jak chce się widzieć. Nie chodzi tu o zgodę na
bylejakość, słabość czy tym bardziej grzeszność, ale na bardzo
niebezpieczną postawę duchową, która prowadzi właśnie do rezygnacji,
zamiast do konsekwentnej walki. Upadki i klęski są upokarzające, ale
właśnie pokora każe wstać i iść dalej. Pycha podpowie: to bez sensu.

Polacy zawsze mieli bardzo wiele okazji, by zwątpić, szczególnie
wtedy, kiedy jeden wróg i zaborca, z którym się walczyło, płacąc wielką
cenę przelanej krwi, zamieniał się w drugiego. To podcinało skrzydła i
odbierało nadzieję. Przychodziła pokusa zwątpienia. Ale to, że dziś
istniejemy, zawdzięczamy tym, którzy znaleźli siłę, by tej pokusie się
oprzeć. Dobrym komentarzem są słowa wiersza Adama Asnyka, który pisze do
tych, którzy przeżyli już niejedną klęskę:

 

Miejmy nadzieję!… nie tę lichą, marną,

Co rdzeń spróchniały w wątły kwiat

ubiera,

Lecz tę niezłomną, która tkwi jak ziarno

Przyszłych poświęceń w duszy bohatera.

 

Miejmy nadzieję!… nie tę chciwą złudzeń,

Ślepego szczęścia płochą zalotnicę,

Lecz tę, co w grobach czeka dnia

przebudzeń

I przechowuje oręż i przyłbicę.

 

Miejmy odwagę!… nie tę jednodniową,

Co w rozpaczliwym przedsięwzięciu

pryska,

Lecz tę, co wiecznie z podniesioną głową

Nie da się zepchnąć z swego

stanowiska. […]

ks. Łukasz Kadziński


Od gnuśności naszej wybaw nas, Panie

Medytacja do Litanii Narodu Polskiego

„Zwycięska Pani Jasnogórska. Przyrzekamy stoczyć pod
Twoim sztandarem najświętszy i najcięższy bój z naszymi wadami
narodowymi. Przyrzekamy wypowiedzieć walkę lenistwu i lekkomyślności,
marnotrawstwu, pijaństwu i rozwiązłości…” – te słowa odnajdziemy w
Ślubach Jasnogórskich Narodu. Prymas Tysiąclecia ks. kard. Stefan
Wyszyński lenistwo, lekkomyślność i marnotrawstwo wymieniał jako wady
narodowe, a więc takie, które określają wszystkich Polaków, a nie tylko
poszczególne osoby. Ktoś mógłby się oburzyć na takie potraktowanie, ale
Prymas Wyszyński się nie mylił. To właśnie te wady, które prowadzą do
gnuśności, a więc zaniechania dobrego i koniecznego działania,
wielokrotnie zaprzepaściły nadzieje Polaków. Brakowało nam często
zdecydowanego, mocnego działania, które mogłoby Polskę uratować od
klęski. Polacy często „jedli, pili i odpoczywali”, kiedy wróg,
wewnętrzny i zewnętrzny, obmyślał pułapkę. Do historii przeszło
powiedzenie „Polak mądry po szkodzie”, choć już Jan Kochanowski pisał,
że również po szkodzie potrafi być głupi. Symbolem „głosu na puszczy”,
tych nielicznych, wzywających do działania, jest Matejkowski Stańczyk,
pełniący funkcję błazna (tego się od niego oczekuje) – w głębi serca
jest mądrym i wrażliwym patriotą, który w lekkomyślności rządzących
widzi zwiastun klęski Rzeczypospolitej. Dzisiaj, jak widać,
społeczeństwo również woli błaznów, zamiast patriotów. Kolejne wybory
pokazują nam całą plejadę osobowości ludzi, którzy niewiele sobą
reprezentują, poza tym, że potrafią szokować. Na odpowiedzialne
stanowiska wybieramy błaznów, żeby było wesoło. Zaś tych, z którymi
moglibyśmy budować przyszłość Polski, odstawiamy do lamusa.

Kiedy dzieje się źle, kiedy panoszy się zdrada i zorganizowana
bezbożność, kiedy zagrożone deprawacją są dzieci i młodzież, człowiek
honoru musi podjąć działania. Prymas August Hlond bardzo często używał
słowa „przeciwstawić się”: musimy, trzeba, jest to konieczne. Taka
powinna być postawa katolika i patrioty – dać odpór złu. Dzisiejsze
społeczeństwo, uwięzione przed ekranami telewizorów i komputerów,
niestety ciągle w większości pozostaje gnuśne.

Dlatego powinniśmy modlić się o to, by nie gnuśnieć, by Bóg w swej
litości posyłał ludzi i dopuszczał wydarzenia, które nas poruszą i
skłonią do działania.

ks. Łukasz Kadziński

Od ducha niezgody wybaw nas, Panie

Medytacja do Litanii Narodu Polskiego


zdjęcie

„Godzina, w której dajemy wam pierwszą naszą
encyklikę, przedstawia się nam z wielu powodów prawdziwie godziną
ciemności. W niej duch przemocy i niezgody wylewa na ludzkość, z czary
pełnej krwi, niezliczone klęski i niewypowiedziane cierpienia”. Tak
pisał u progu swego wielkiego i jakże tragicznego pontyfikatu Pius XII.
Następnie dodał: „Kościół katolicki, państwo Boże, którego królem jest
prawda, prawem jest miłość, a miarą wieczność”, ucząc prawdy
chrześcijańskiej bez jej przekręcania lub pomniejszania i z gorliwością
matki spełniając dzieło miłości Chrystusowej, wznosi się ponad
skłębionymi odmętami fałszu i namiętności jako błogosławiona wizja
pokoju, wyczekując stosownej chwili, w której przepotężna prawica
Chrystusa Króla uśmierzy szalejącą burzę i precz wyrzuci demony
niezgody„. Pomijając papieską frazeologię, która odeszła w niepamięć,
zwróćmy uwagę na remedium, jakie podaje Pius XII przeciwko ”demonom
niezgody„. Są to, dodajmy, potęgi, które niszczą nas od przeszło trzech
stuleci. Choć papieska encyklika odnosi się do wielkich totalitaryzmów,
to przecież podaje receptę adekwatną do każdej sytuacji rozłamu i walki –
jest nią moc Chrystusa Króla jako Pana dziejów. ”Błagajcie Boga„ – woła
do kapłanów, cierpiących i do dzieci mających ”uprzywilejowane miejsce w
sercu Chrystusa Pana„. Zgodna modlitwa Kościoła do Króla wszechświata
jawi się jako pomoc w chwili, gdy duch niezgody dotyka serc bratnich.
Czy stać nas na taką modlitwę? Czy chcemy poddać wszystko władaniu
jedynego Króla?

W swoich ”Kazaniach sejmowych„ ks. Piotr Skarga (którego proces
beatyfikacyjny niedawno się rozpoczął) wzywał do jedności wiary,
upatrując przyczyn niezgody narodowej najpierw w herezjach, chciwości,
rozpasanej konsumpcji, pysze poszczególnych graczy na scenie publicznej i
zazdrości. Przypominał, że dla tych i innych grzechów ”Pan Bóg do zgody
nie dopuści„, mieszając zmysły niby pijanemu, któremu mylą się kierunki
i plączą nogi (por. Iz 19,14). Czyż wieczna walka między partiami
wyrastającymi podobno z jednego pnia oraz choroby prawicy nie są dowodem
na Boży dopust, którego przyczyna leży w rozsypującej się moralności?
Czy nikt nigdy nie zwraca uwagi na wybory polityków w ich życiu
prywatnym?

Śpiewamy: ”Niech duch niezgody nas nie rozbija, Broń nas od wojny,
Zdrowaś Maryja!„. Gdy patrzymy na brak porozumienia i rozbicie, pojawia
się lęk przed zagrożeniem z zewnątrz. Chrystus przestrzegał: ”Każde
królestwo, wewnętrznie skłócone, pustoszeje. I żadne miasto ani dom,
wewnętrznie skłócony, się nie ostoi„.

Pozostaje nam wołać – na ile się da, jednomyślnie – o cofnięcie
dopustu Bożego, o odmianę serc polskich elit, o powrót do Bożej prawdy
obecnej w Kościele, o życie zgodne z przykazaniami, o miłosierdzie!

ks. Łukasz Kadziński



Od nienawiści i złości wybaw nas, Panie

Medytacja do Litanii Narodu Polskiego


zdjęcie

„Płacić złotem modlitwy za kamienie nienawiści… Naucz
mnie strzec się nienawiści do tych, co będą mnie prześladować. My
przecież zwyciężamy przez miłość, a nie poprzez nienawiść… Szczytem
społecznej wartości chrześcijaństwa jest to, że każe kochać
nieprzyjaciół i modlić się za tych, którzy mają nas w nienawiści, i to
jest prawdziwe zwycięstwo! Przeto ilekroć stanę w obliczu ludzi, którzy
będą mnie chcieli nienawidzić i powiedzą, że są moimi wrogami – dopomóż
mi nie lękać się, lecz odpowiedzieć spokojnie: ’A ja ciebie mój bracie i
‘wrogu’, nadal kocham i będę cierpliwie się modlić o miłość dla ciebie.
Nie myśl, że braknie jej w sercu Boga, który jest Miłością’” – tak
modlił się Sługa Boży Prymas Tysiąclecia. Kiedy był uwięziony i nie dano
mu listu od chorego ojca, ostatniej pociechy płynącej od ludzi podczas
tej zupełnej samotności, zanotował w swoich zapiskach: „Ale tę chęć
okazania mi swej przewagi wybaczam moim ’opiekunom’. Nie zmuszą mnie
niczym do tego, bym ich nienawidził”. W innym zaś miejscu głosił w swoim
przemówieniu: „Gdyby Kościół dał się raz zwyciężyć przez nienawiść,
gdyby jego Apostołowie ulegli uczuciom nienawiści czy pragnieniom
odwetu, przegraliby wszystko. Sprawdzianem miłości uczniów ku
Chrystusowi jest ofiarna służba owczarni”.

Nienawiść rodzi się z bezradności wobec zła, ale zamiast to zło
zwyciężać, powoduje, że rozlewa się ono coraz bardziej. Jest to potężna
siła destrukcyjna. Ci dobrzy, którzy stoją wobec pokusy do nienawiści,
niech modlą się, by jej nie ulegli. Piekło zaczyna się tam, gdzie dobrzy
ludzie zaczynają nienawidzić. Dziś stajemy wobec licznych pokus, by
nienawidzić – kiedy doświadczamy pogardy, niszczenia tego, co kochamy,
kiedy musimy znosić cynizm, obłudę oraz nienawiść innych. Są siły w
Polsce, które chcą też nienawiść rozpalić, gdyż myślą, że na nienawiści
wzajemnej Polaków skorzystają. Musimy bronić się przed tym modlitwą. Jak
mocno brzmią słowa Prymasa, kiedy zapisuje, że nie zmuszą go do tego,
by ich nienawidził. Obyśmy i my tak potrafili. Chociaż boli.

ks. Łukasz Kadziński

Od śmierci wiecznej wybaw nas, Panie

Medytacja do Litanii Narodu Polskiego

Choć w obecnej dobie mówienie o piekle uważane jest
za przejaw średniowiecznego straszenia wiernych, to jednak sam św. Jan
Paweł II, odpowiadając na pytania Vittorio Messoriego, przyznawał:
„Jeszcze w niezbyt odległych czasach, w kazaniach rekolekcyjnych czy
misyjnych, sprawy ostateczne stanowiły zawsze nienaruszalny punkt
programu rozważań, a kaznodzieje umieli na ten temat mówić w sposób
obrazowy i sugestywny. Iluż ludzi te kazania i nauki o sprawach
ostatecznych skłoniły do nawrócenia, do spowiedzi!”.

O piekle często przypominał sam Chrystus: ostrzegał przed „ogniem
nieugaszonym” (Mk 9,43), „ciemnościami na zewnątrz”, w których będzie
„płacz i zgrzytanie zębów” (Mt 25,30); „piecem ognistym” (Mt 13,50).
Niezmienność kary wiąże się z Bożą świętością i sprawiedliwością, a
łaska nawrócenia to przywilej życia ziemskiego, w którym wszystko jest
czasowe i podległe zmianie. Brak skruchy do ostatniej chwili doczesnego
życia jest zaciągnięciem nieskończenie wielkiej winy, którą może zmazać
jedynie Chrystusowe miłosierdzie. Trzeba jednak go pragnąć…

Złych czynów można dokonać w krótkim czasie, lecz ich konsekwencje
ciągną się latami. Któż zdoła to naprawić? Najlepszym przykładem jest
skłonność do zachowań nałogowych, przenoszona czasami wprost z ojca na
syna. Ileż rodzin nosi w sobie w kolejnych pokoleniach tę słabość!
Prymas Tysiąclecia nazywał niektóre grzechy, często występujące pośród
Polaków, wadami narodowymi i wołał: „Chociaż tych wad jest takie
mnóstwo, wybraliśmy sobie za przedmiot naszej szczególnej walki:
lenistwo i lekkomyślność, marnotrawstwo, pijaństwo i rozwiązłość”.

Każda wada, niepoddana łasce i nieutrwalona w ćwiczeniach woli,
zamienia się w nawyk. Bez pracy nad sobą i bez ducha pokuty człowiek
naraża się na znieczulenie sumienia, duchową ślepotę i trwanie w
grzechach ciężkich. Jakże wtedy realna się staje perspektywa wiecznej
śmierci! Ileż narodów zginęło, także w tej ziemskiej perspektywie,
wskutek moralnej zapaści! Oby modlitwa Jasnogórskiej Pani wyjednała nam
ducha Bożej bojaźni i łaskę nawrócenia!

ks. Łukasz Kadziński

Winy królów naszych przebacz, o Panie

Medytacja do Litanii Narodu Polskiego

Kolejne wezwania Litanii układają się w modlitwę o
przebaczenie win i grzechów Polaków. Wymieniamy stany i warstwy
społeczne, rodziny, rodziców i braci, prosząc, by Bóg w miłosierdziu
swoim odpuścił im grzechy, a nas zachował od skutków ich błędów.

Na pierwszym miejscu przywołujemy władców Polski – Królów Rzeczy-
pospolitej. Tych, którzy przez namaszczenie królewskie otrzymali
szczególną łaskę od Boga, by sprawować rządy w Narodzie. Wielu z nich
postawiło Polskę w trudniej sytuacji, sprowadziło nieszczęścia,
wywoływało niepotrzebne wojny, wydawało w ręce wrogów, swoim niemoralnym
życiem pozbawiało łaski Bożej całe państwo.

Stawiamy przed Bogiem zbrodnię króla Bolesława Śmiałego, który
zamordował biskupa Stanisława. Myślimy o książętach piastowskich z
okresu rozbicia, o wszczynanych przez nich wojnach, o morderstwach,
porwaniach, gwałtach czynionych względem swoich braci, krewnych, o
sprowadzaniu nawet wrogów Polski, tylko po to, by walczyć ze swoimi
braćmi. Pamiętamy o błędach, które sprowadziły Krzyżaków, które
pozwoliły uwolnić się od zależności Prusom, które wyrosły na zaborcę
Polski, które pozwoliły urosnąć w siłę Rusi, która stała się kolejnym
wielkim nieprzyjacielem Ojczyzny. Stawiamy też przed Bogiem władców
elekcyjnych z ich rozpustnym życiem, służeniem obcym interesom,
indyferentyzmem w sprawach wiary, niewiernością względem ślubów
składanych Bogu i Matce Najświętszej.

Lecz pomimo tych błędów wezwanie to przypomina nam, że rządzili nami
kiedyś nie ci, którzy w bardziej lub mniej uczciwych wyborach dostali
mandat od mniejszej lub większej „mniejszości”. Królowie, szczególnie ci
dziedziczni, nie musieli oglądać się na sondaże, nie musieli liczyć
wielkości pensji i premii, nie musieli zajmować się PR-em. Nie poddawali
też prawd wiary i wszelkiej prawdy pod głosowanie. Swoją władzę
otrzymali z Bożego namaszczenia, nawet jeśli sprzeniewierzali się mu
przez swoje grzechy.

ks. Łukasz Kadziński

Winy magnatów naszych przebacz, o Panie

Medytacja do Litanii Narodu Polskiego

Najpierw byli Awdańcy czy Jastrzębce, później
Radziwiłłowie, Lubomirscy, Ossolińscy, Czartoryscy czy Potoccy. Magnaci.
Rody, które wskutek posiadania wielkich dóbr ziemskich oraz piastowania
najważniejszych godności i urzędów skupiały w swym ręku realne wpływy
na kraj i władcę.

Pierwszym progiem oddzielającym tę warstwę najbardziej
uprzywilejowanych było zasiadanie w Senacie Rzeczypospolitej. Niektóre
rody doszły do wielkiego znaczenia dzięki osiągnięciom (prawdziwym lub
zmitologizowanym) jednego ze swych przedstawicieli w służbie publicznej,
wojskowej czy na drodze posługi kościelnej. Przykładem może być tu
historia Jana Zamoyskiego czy Stanisława Żółkiewskiego. Istotne były też
koligacje familijne oraz polityka matrymonialna wiążąca ze sobą zarówno
wielkie rody, jak i pozwalająca wejść do szeregów magnaterii.

Słowo „magnat” etymologicznie wywodzi się od łacińskiego przymiotnika
„magnus” – wielki. Należących do tej grupy społecznej tytułowano
„panami”, „jaśnie oświeconymi”, „wielmożnymi” – każde z tych określeń
podkreślało wielkość, potęgę i dominację, co jest o tyle ciekawe, że
używała ich szlachta w czasie najgłębszego przekonania o równości
wszystkich. Choć mit o powszechnym braterstwie ogarniającym „szlachcica
na zagrodzie” i wielkich książąt konsekwentnie podupadał i niewiele miał
wspólnego z rzeczywistością, to jeszcze w XIX w. chętnie odwoływano się
do niego, choćby w środowiskach emigracyjnych.

Magnaci chcieli być „panami” – ta postawa ludzkiego ducha miała dwie
strony. Z jednej prowadziła do przekonania o większej odpowiedzialności,
zarówno za los Korony i Litwy, jak i za konkretnych ludzi. Jednak po
drugiej stronie znajdowała się zwykła ludzka pycha prowadząca do
rokoszów i wojen oraz zdrady Ojczyzny. Poczucie odrębności i wyższości
oraz brak patriotyzmu kreowały magnacki sposób myślenia, którego
najlepszym wyrazicielem jest Sienkiewiczowski książę Bogusław Radziwiłł.
W słynnej rozmowie z Kmicicem tak tłumaczył powody działań swego rodu:
„Gdybyśmy, Radziwiłłowie, żyli w Hiszpanii, we Francji albo w Szwecji,
gdzie syn po ojcu następuje i gdzie prawo królewskie z Boga samego
wypływa, tedy […] służylibyśmy pewnie królowi i ojczyźnie, kontentując
się jeno najwyższymi urzędami, które nam się z rodu i fortuny
przynależą. Ale tu, w tym kraju, gdzie król nie ma za sobą bożego prawa,
jeno go szlachta kreuje […], kto nam zaręczy, kto nas upewni, że po
Wazach nie przyjdzie szlachcie fantazja do głowy posadzić na stolcu
królewskim i wielkoksiążęcym choćby pana Harasimowicza albo jakiego pana
Mieleszkę, albo jakiego pana Piegłasiewicza z Psiej Wólki. […] A my?
Radziwiłłowie […] mamyże po staremu przystępować do całowania jego
królewskiej-piegłasiewiczowskiej ręki?…”.

Pycha jest królową i matką wszystkich grzechów. Uzurpacja „panowania”
ponad Bogiem i Pomazańcem oraz nieposłuszeństwo Bożym prawom prowadzą
do upadku. Czy nie obserwujemy tego – w odpowiednich proporcjach – także
dzisiaj?

ks. Łukasz Kadziński

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

65. Winy rządzących krajem

Winy rządzących krajem przebacz, o Panie

Medytacja do Litanii Narodu Polskiego

Od wielu lat, mniej więcej od połowy XVIII w.,
pojawia się pytanie, kogo reprezentują rządzący naszym krajem? W czyim
interesie działają? I czy wiedzą, komu służą? Te pytania powracają od
czasów, kiedy posiedzenia sejmowe, porządek obrad i ich wynik ustawiali
ambasadorowie cesarzowej Katarzyny II, poprzez rządy czasów
rozbiorowych, przez rządy w PRL, aż po dzień dzisiejszy. Oczywiście
najbardziej bolą rządy nam współczesnych, więc nad nimi chwilę się
zatrzymajmy.

Zostawiając na boku wszelkie teorie (a może jednak fakty) „spiskowe”,
na pewno można powiedzieć, że rządzący, chociaż wybierani w wyborach,
nie mają żadnego poczucia (bądź nie chcą go mieć), że służą Narodowi, to
znaczy obywatelom, Polakom. Począwszy od wspomnianych wyborów, w
których bierze udział poniżej 50 proc. uprawnionych, rządząca partia
otrzymuje ok. 30 proc. głosów, tak więc ewentualnie posiada mandat do
sprawowania władzy od 15 proc. ogółu obywateli. Jeśli weźmiemy pod uwagę
dzieci, które nie głosują, ta liczba może się jeszcze zmniejszyć.
Wydaje się, że od czasów PRL, a może i rozbiorów, cały czas mamy do
czynienia z pewnym modelem: władza sobie, a ludzie sobie. Rządzący nie
bardzo przejmują się tym, że mają kogoś reprezentować. Prędzej służą
dyrektywom Unii Europejskiej czy postanowieniom Parlamentu Europejskiego
niż rodakom. Czytelnym tego znakiem są ignorowane wszelkie postulaty,
protesty, inicjatywy ustawodawcze, pochodzące wprost od ludzi, wyrażone w
złożonych podpisach: 200 tys., 500 tys., 1,5 mln podpisów i więcej.
Postulaty społeczeństwa kojarzą się z opozycją, a więc trzeba je
zignorować (sic!). Dlaczego? Bo „my mamy władzę i robimy, co chcemy bądź
to, co nam każą za granicą”.

Nawet jeśli weźmiemy pod uwagę tylko tragedię smoleńską, jej
przyczyny, przebieg i śledztwo, pytania o uczciwość wyborów, walkę z
wolnymi mediami, zadłużenie państwa i ruinę gospodarki, to należy
postawić pytanie politykom: komu Wy służycie? Ponieważ rządzący do
błędów czy grzechów się nie przyznają, my wołamy do Boga, aby im
przebaczył, a nad nami się zlitował.

ks. Łukasz Kadziński

Winy kierujących ludem przebacz, o Panie

Medytacja do Litanii Narodu Polskiego

Istniał w starożytnej republice rzymskiej urząd
trybuna ludowego, mającego chronić interesy plebejuszy przed dominacją
patrycjuszy. Początkowo trybunów było dwóch, później liczbę tę
powiększono do dziesięciu, aby mogli wykonywać swój urząd bez przeszkód,
gwarantowano im nietykalność. Z czasem, gdy ich funkcję przejął cesarz,
będący z urzędu obrońcą ludu, ta forma służby państwowej zanikła.

W historii Polski co jakiś czas obserwujemy pojawianie się mężów,
którzy odwoływali się do owej rzymskiej tradycji, stając w imieniu mas –
czy to szlacheckich, czy to chłopskich – broniąc ich interesów, albo
zwyczajnie wykorzystując ich łatwo zdobyte poparcie jako trampolinę do
osobistej kariery. Najsłynniejszym trybunem szlacheckim był oczywiście
Jan Zamoyski, który swoimi przemówieniami sejmikowymi zaistniał szerzej
podczas bezkrólewia po śmierci ostatniego Jagiellona. Odwołując się do
miłości Ojczyzny i zasad demokracji szlacheckiej, zwrócił ostrze swych
filipik przeciwko magnaterii. W ten sposób narodził się projekt, wsparty
później przez Sejm, elekcji viritim, czyli wybór króla przez całą
szlachtę. Kariera Zamoyskiego, jako wyraziciela myśli panów braci,
nabrała rozpędu i doprowadziła go do urzędu kanclerza Rzeczypospolitej
oraz do myśli o koronie. Spór o to, czy założyciel Zamościa był zwykłym
karierowiczem dorabiającym się znacznej fortuny, czy też szczerze
zatroskanym o los Ojczyzny patriotą, trwa wśród historyków do dzisiaj.

Wielu wyrazicieli myśli, nazwijmy to ludowej, czyli ogółu
społeczności, dość szybko, obrósłszy w zaszczyty i wpływy, porzucało
swoje przedstawicielskie korzenie. Wielu do dziś odbieramy przez pryzmat
swoistej mitologii. Tak jest choćby z pewną osobą z Wybrzeża, która
stała się światową ikoną robotniczego protestu, choć są poważne
wątpliwości, jakimi farbami i przez kogo ta ikona była napisana. Trudno
tu wspominać o tych, którzy niejako z urzędu komunistycznej ideologii
uważali siebie samych za obrońców ludu – opary idealizmu
marksistowskiego skutecznie odrzuciły ich od rzeczywistości,
upodabniając do rzymskiego cesarza, który w imię obrony ludu lud ten
traktował jak dostarczyciela żołnierzy i ogłupiałą masę potrzebującą
jedynie „chleba i igrzysk”.

Pogarda dla tych, w imieniu których się występuje, pycha żywota,
kłamstwo i manipulacja oraz zwykłe tchórzostwo, zgoda na bycie
marionetką w rękach zakulisowych sił – oto grzechy trybunów ludu naszych
demokratycznych czasów. Znajdziemy ich po każdej stronie politycznej
sceny, a także w bardziej krzykliwych ruchach odwołujących się do
pobożności. Oby Ten, który pociągnął ku sobie tysiące polskich świętych,
dał nam mądrość i rozeznanie, abyśmy umieli oddzielić plewy od ziarna!
Obyśmy ufność pokładali nie w ludziach, choćby najbardziej
charyzmatycznych, ale w Bogu, wiedząc, że On jest naszym Obrońcą!

ks. Łukasz Kadziński

Winy pasterzy naszych przebacz, o Panie

Medytacja do Litanii Narodu Polskiego

Przez dwa tysiące lat Kościół był szczególnym
przewodnikiem Narodu – od św. Wojciecha aż po bł. ks. Jerzego
Popiełuszkę, pasterze Kościoła byli strażnikami, obrońcami polskości i
depozytariuszami niepodległości. Pamiętajmy jednak, że jak napisał św.
Jan Paweł II w „Familiaris consortio” – „historia nie jest po prostu
procesem, który z konieczności prowadzi ku lepszemu, lecz jest wynikiem
wolności, a raczej walki pomiędzy przeciwstawnymi wolnościami, czyli –
według znanego określenia św. Augustyna – konfliktem między dwiema
miłościami: miłością Boga, posuniętą aż do wzgardy sobą i miłością
siebie, posuniętą aż do pogardy Boga”. Ów augustyński dylemat pobrzmiewa
w sercach i umysłach ludzi wszystkich epok, także tych, których Pan
uczynił pasterzami innych. Obok wielkich świętych i błogosławionych,
których życie stało się komentarzem do Ewangelii, byli i tacy, których
decyzje zaważyły może na dziejach Narodu, nie w ten jednak sposób, w
jaki byśmy chcieli.

Gdy prosimy w Litanii Narodu o przebaczenie za grzechy naszych
przodków, królów, magnatów, to prośmy także o miłosierdzie wobec win
tych, których Bóg powołał do ukazywania drogi ku zbawieniu.

Pismo Święte przypomina, że kapłan jest „z ludzi brany” (Hbr 5,1),
dlatego też dźwiga w sobie wielorakie uwarunkowania, właściwe dla Narodu
w danym etapie historii. To, co było problemem szerokich rzesz
społecznych, często stawało się także problemem duszpasterzy. Wady
Narodu dotykały także życia i postępowania pasterzy. Miłosierdzie Boże
polegało zaś na budzeniu sumień kapłańskich poprzez świętych i przykład
ich życia oraz poprzez nieustannie przewijające się w naszych dziejach
wezwania do ofiary, a nawet męczeństwa.

Prymas Tysiąclecia przestrzegał: „Każdy, kto chce władać państwem,
narodem, Kościołem czy rodziną, musi naprzód nauczyć się władać sobą”.
Jest oczywiste, że nie każdy wybrany do posługi czy to wobec narodu, czy
to wobec Kościoła, czy to wobec własnej rodziny umie jednocześnie
ujarzmić samego siebie i poddać się w jarzmo woli Bożej. Były takie
okresy historii ojczystej, kiedy to zabrakło niemalże wszystkim elitom
dostatecznej formacji intelektu, a modne nowinki płynące z
rozlaicyzowanej Europy zatruwały wiarę. Na szczęście Pan dziejów
wyprowadził nas z tego, powołując coraz to nowych świadków swojej
Opatrzności.

Prosząc o przebaczenie win naszych pasterzy, jednocześnie prosimy
„Pana żniwa, aby wyprawiał nowych robotników na swe pola” (por. Łk
10,2). Pracy jest wiele, błąkających się w coraz to większych mrokach
mnóstwo. Nasi synowie i wnukowie potrzebują świętych pasterzy, a ci
potrzebują już teraz naszej modlitwy i ofiary. Potrzebują też pamięci o
przeszłości, aby nie popełniać błędów poprzednich pokoleń, bo – jak
uczył św. Jan Paweł II – „Jeśli prawdą jest, że historia magistra vitae,
jak mówi stare łacińskie przysłowie, to można z pewnością stwierdzić,
że historia Kościoła jest magistra vitae christianae”.

ks. Łukasz Kadziński

Winy całego Narodu Polskiego przebacz, o Panie!

Medytacja do Litanii Narodu Polskiego

Po „wyspowiadaniu się” z grzechów różnych
stanów prosimy o przebaczenie win całego Narodu. Jest to jakby zebranie
wszystkich wspomnianych nieprawości, ale równocześnie przypomnienie, że
obowiązkiem każdego katolika jest modlić się i pokutować za cały Naród.
Jeżeli modlitwa i pokuta nie ogarną całej Ojczyzny, nie zmieni się nic,
bo zło i grzech nadal będą triumfować. Kiedy Bóg rozmawia z Abrahamem o
zburzeniu Sodomy, zgadza się, by dziesięciu sprawiedliwych ocaliło
społeczność całego miasta. Warto jest powrócić do tego obrazu. Dziesięć
osób może ocalić lud oddający się nieprawości, rozpuście i zbrodni. I
chociaż Sodomy nie udało się uratować, bo nie znalazło się w niej nawet
owych dziesięciu, to jednak jest to wielkie zaproszenie i wyzwanie, by
ocalić cały Naród.

Na tej drodze należy szukać odpowiedzi, jak ocalić Polskę. Wszystkie
kryzysy: ekonomiczne, polityczne, społeczne, są bliższym lub dalszym
przejawem kryzysu duchowego i moralnego. Nie wystarczy walczyć z tymi
pierwszymi. Najważniejsze jest dźwignąć Naród moralnie. Wśród wielu
akcji, protestów, manifestacji, słów zapomina się, że Bogu miłe są
pokora, nawrócenie, pokuta i modlitwa. To one przemieniają. W czasach
kiedy ludzie powszechnie odwracają się od Boga – nie tylko ci, którzy
oddali się lewicowo-liberalnej ideologii lub czerpią zyski ze zdrady
Polski, ale także ci, którym szczerze na Ojczyźnie zależy, żyją, nie
przejmując się przykazaniami i nie szukając nawrócenia dla siebie.

Warto w tym miejscu przywołać obraz coraz bardziej pustych kościołów
podczas niedzielnych Mszy św., coraz większe przyzwolenie w
społeczeństwie i rodzinach na życie w cudzołóstwie młodych ludzi,
zamknięte drzwi przed księdzem chodzącym po kolędzie, przyzwolenie na
genderyzację w szkołach. A dzieje się to równolegle z zaciekłą walką z
Kościołem, z duchowieństwem, z praktykami religijnymi, na którą wierni
zupełnie nie reagują, więcej: czytają, oglądają razem ze swoimi dziećmi,
jak poniża się Kościół Chrystusowy.

Mamy niewyobrażalnie wiele do zrobienia, by to wszystko odwrócić, by
uchronić nas przed zagładą. Szukajmy dziesięciu sprawiedliwych! A może
po prostu bądźmy tymi sprawiedliwymi…

ks. Łukasz Kadziński

Artykuł opublikowany na stronie: http://www.naszdziennik.pl/wiara-kosciol-w-polsce/119387,winy-calego-narodu-polskiego-przebacz-o-panie.html

Głos krwi męczenników naszych usłysz, o Panie

Medytacja do Litanii Narodu Polskiego

W tekście rozważanej Litanii przyzywamy
męczenników, którzy zaznaczyli dzieje Polski heroicznym świadectwem
wierności łasce chrztu i ofiarą życia. Obok tych znanych z imienia Bóg
ukrył w cieniu historii, niczym w zagłębieniu skalnym, rzesze innych,
nieznanych bliżej, którzy cierpieniem zaświadczyli o swej wierze.

Ujrzał ich (a z nimi wszystkich męczenników świata) Jan Apostoł podczas
widzenia na wyspie Patmos: „Oto wielki tłum, którego nie mógł nikt
policzyć, z każdego narodu i wszystkich pokoleń, ludów i języków,
stojący przed tronem i przed Barankiem. Odziani są w białe szaty, a w
ręku ich palmy” (Ap 7,9). Gdzieś pośród nich jest wielu Polaków: od
ofiar buntu przeciw pogaństwu z początków chrześcijaństwa na naszych
ziemiach poczynając; przez obrońców chrześcijaństwa z wielkich bitew –
Legnickiej, Wiedeńskiej czy Warszawskiej – konfederatów z Baru,
prześladowanych mieszkańców Kresów, zakonników, którym przebijano
gwoźdźmi tonsury, siostry zakonne (jak Siostry Elżbietanki z Nysy i
Wrocławia, stające w obronie własnej czystości) – ofiary żołdactwa
wszelkiej maści; aż po tych, których pożarł demon totalitaryzmów,
najkrwawszego stulecia. Trudno nie wspomnieć też tych „szarych” ludzi,
którzy w godzinie próby stawali się herosami wiary, miłości i zwykłej,
ludzkiej solidarności, jak choćby ośmioosobowa rodzina Ulmów z Markowej
(właściwie dziewięcioosobowa, gdyż żona Józefa Ulmy była w stanie
błogosławionym). Ich proces beatyfikacyjny trwa wraz z procesem ponad
stu innych męczenników II wojny światowej.

Stoją więc zwycięzcy ze znakiem męczeństwa w rękach. Oddają w dzień i w
nocy chwałę Barankowi, który pokazał drogę ofiary i miłości. Są
świadkami wobec Niego oraz wobec nas.

A my? Prosimy, aby Ojciec Miłosierdzia wejrzał na głos krwi przelanej.
Ale czy sami słyszymy to wołanie? Choć nie stoimy w konieczności
złożenia ofiary z życia, to jednak każdego dnia Bóg pyta o nasze wybory
moralne. Pisał przecież św. Jan Paweł II w encyklice „Veritatis
splendor”: „Kościół ukazuje wiernym przykłady licznych świętych mężczyzn
i kobiet, którzy głosili i bronili prawdę moralną aż do męczeństwa,
albo woleli umrzeć niż popełnić choćby jeden grzech śmiertelny. Wyniósł
ich do chwały ołtarzy, to znaczy kanonizował ich świadectwo i publicznie
uznał za słuszne ich przekonanie, że miłość Boga każe bezwarunkowo
przestrzegać Jego przykazań nawet w najtrudniejszych okolicznościach i
nie pozwala ich łamać nawet dla ratowania własnego życia”. Cóż na to
powiedzą katoliccy małżonkowie, rodzice, młodzieńcy i dziewczęta,
urzędnicy państwowi, nauczyciele, sprzedawcy, dziennikarze? Cóż
powiedzą, gdy po swej śmierci staną oko w oko ze swymi braćmi, którzy
okazali męstwo w obliczu próby?

„Istnieje bowiem” – pisał Jan Paweł II – „obowiązek świadectwa, które
wszyscy chrześcijanie winni być gotowi składać każdego dnia, nawet za
cenę cierpień i wielkich ofiar”.

ks. Łukasz Kadziński





Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

66. Głos krwi żołnierzy naszych

Głos krwi żołnierzy naszych usłysz, o Panie

Medytacja do Litanii Narodu Polskiego

Polski żołnierz zawsze był dumą wszystkich
Polaków. Ponieważ tyle razy musieliśmy walczyć o Ojczyznę, żołnierze
byli postrzegani często jako najważniejsza część społeczeństwa. Kiedy
myślimy o polskim żołnierzu, przychodzi na myśl polskie rycerstwo,
polska jazda – na czele z husarią, polscy konfederaci, ułani, żołnierze
Armii Krajowej, Żołnierze Wyklęci i wiele, wiele innych oddziałów,
rodzajów broni, słynnych dowódców…

Polscy żołnierze to także ci, którzy walczyli o Polskę i honor w wielu
miejscach świata: od odsieczy wiedeńskiej, przez wojny napoleońskie,
przez walki na wielu frontach I wojny światowej, po liczne groby
polskich żołnierzy z czasów II wojny światowej: Narwik, Tobruk, Monte
Cassino, Loreto, Bolonia, Newark, Teheran, Guzan, Tenger, Lommel i wiele
innych na całym świecie.

Wreszcie polscy żołnierze to również ci, którzy nie zginęli na frontach,
w walce, ale byli podstępnie gładzeni w Katyniu, Charkowie, Miednoje,
na Pawiaku, w obozach koncentracyjnych, gułagach, w więzieniach UB i SB.

Bardzo wielu żołnierzy polskich nie doczekało się swoich grobów i nie
odnaleziono ich ciał…

Głos krwi żołnierzy polskich to głos bohaterstwa, ofiary,
bezinteresowności i wierności, głos honoru ponad wszystko. Ale również
to głos bycia zdradzonym i w tajemnicy mordowanym. Niech dotrze przed
tron Boga i uprosi nam zmiłowanie!

ks. Łukasz Kadziński

Płacz matek i żon usłysz, o Panie

Medytacja do Litanii Narodu Polskiego

zdjęcie

Płacz matek wznosi się wtedy, kiedy śmierć
lub męka spotyka ich dzieci, żon – kiedy giną lub cierpią ich mężowie. W
naszej historii szczególnym czasem takiego bólu był okres prześladowań
popowstaniowych. Władze carskie karały Polaków za udział w powstaniach,
szczególnie styczniowym, śmiercią lub zsyłką na Sybir. Wtedy wiele domów
pozostało bez ojców i mężów, często ukaranych również utratą majątków.
Były nazywane „czarnymi wdowami”, kiedy często przywdziewały czarny
strój, z powstańczym krzyżem na piersi. Niewiasty polskie wykazały się
niezwykłym hartem ducha, kiedy same, często w wielkim ubóstwie i
poświęceniu wychowywały nowe pokolenie Polaków.

Płakały polskie matki w czasie okupacji niemieckiej, w okresie czystki
Kresów Wschodnich, kiedy wywożono Polaków znów na Syberię, całe rodziny.
Płakały, kiedy ich dzieci ginęły w ruchu oporu, w Powstaniu
Warszawskim, w łapankach i obozach koncentracyjnych. Płakały z powodu
morza tortur i cierpienia, które przez lata gotowano ich bliskim.

Ale płakały również z powodu grzechów: pijaństwa swych mężów i synów,
rozwiązłości i lenistwa. Płaczą i dziś z powodu niewiary, bezbożności i
rozwiązłości swych dzieci, tragedii swych wnuków z rozbitych rodzin,
skazanych na utonięcie w braku miłości i wiary. Wystarczy przyłożyć
ucho, by usłyszeć ten ból. I tak być musi, bo zło i grzech muszą boleć i
zawstydzać.

Niewiasty płaczą również nad sobą, nad decyzjami o zabiciu swoich
dzieci… Często zostawione bez pomocy mężczyzny czy swoich bliskich same
zgadzały się na najgorszą zbrodnię.

Niech głos tego cierpienia dotrze do Boga. Niech uratuje nasze mamy,
siostry i córki przed wyrzeknięciem się swojego macierzyństwa,
wyrzeknięciem się miłości. Niech uratuje przed utratą nadziei.

„Dziś trzeba spojrzeć na te niewiasty zapracowane, zapłakane,
zatroskane, cierpiące po cichu za grzechy mężów lub synów” – mówił
Prymas Polski Józef kard. Glemp na wałach jasnogórskich – „Wpatrzmy się w
twarze kobiet, które pracując i często niosąc krzyż, nie przegrały
swego życia. W ich rysach znać głęboką znajomość człowieka i świata. Z
ich twarzy wydobywa się mądrość, która jest osadzona w miłości. One nie
były torturowane dietą jak modelki, one niosły swój krzyż napełniony
życiem uczciwym i pięknym, które pochodzi od Boga”.

ks. Łukasz Kadziński

Artykuł opublikowany na stronie: http://www.naszdziennik.pl/wiara-kosciol-w-polsce/120007,placz-matek-i-zon-uslysz-o-panie.html



Miłość Polski, Ojczyzny naszej, daj nam, o Panie

Medytacja do Litanii Narodu Polskiego

„Dla nas po Bogu największa miłość – to
Polska! Musimy po Bogu dochować wierności przede wszystkim naszej
Ojczyźnie i narodowej kulturze polskiej” – wzywał Prymas Tysiąclecia
podczas obchodów ku czci św. Stanisława w Krakowie w 1974 roku. Kardynał
Wyszyński w swoim nauczaniu położył fundament pod katolicki patriotyzm
XX w., na którym mógł budować swoją, zakorzenioną w polskim romantyzmie,
wizję miłości do Ojczyzny i jej spraw Jan Paweł II. W tym samym
przemówieniu Prymas dokonał pewnego uporządkowania: „Po Bogu więc, po
Jezusie Chrystusie i Matce Najświętszej, po całym ładzie Bożym, nasza
miłość należy się przede wszystkim naszej Ojczyźnie, mowie, dziejom i
kulturze, z której wyrastamy na polskiej ziemi. I chociażby obwieszczono
na transparentach najrozmaitsze wezwania do miłowania wszystkich ludów i
narodów, nie będziemy temu przeciwni, ale będziemy żądali, abyśmy mogli
żyć przede wszystkim duchem, dziejami, kulturą i mową naszej polskiej
ziemi, wypracowanej przez wieki życiem naszych praojców”.

Nieco wystygła w nas miłość do Ojczyzny, trzeba to ze smutkiem przyznać.
Wypełnia się więc proroctwo Pana Jezusa o czasach ostatecznych, w
których „oziębnie miłość wielu”. Wydaje się, że to zjawisko jest
związane z zanikiem troski o dobro wspólne, z niechęcią do ponoszenia
trudów, z egoizmem i zabieganiem o własne sprawy i interesy. Niezwykle
aktualne są słowa wielkiego Prymasa, wypowiedziane w 1968 r.: „Potrzeba w
naszej Ojczyźnie przykładu ofiary z siebie, aby człowiek współczesny
zapomniał o sobie, a myślał o drugich – o dobru rodziny, o wypełnieniu
swego powołania i zadania życiowego wobec innych, o dobru całego
narodu”.

Miłość do Boga mierzy się także miłością do bliźniego, czyż więc nie
jest szczególną jej miarą miłość do Ojczyzny? Zawiera się w niej troska o
kulturę i korzystanie z jej wytworów, troska o rozwój gospodarczy i
ekonomiczny czy troska o młode pokolenie. Jest w tej miłości – jak w
każdej – głęboka cześć i szacunek dla ziemi ojczystej, jej dziejów i
języka.

ks. Łukasz Kadziński


reklama

Przewodnik na drogach życia wewnętrznego

Nowenna do św. Józefa Sebastiana Pelczara

Rozpoczynamy nowennę przed wspomnieniem
liturgicznym św. Józefa Sebastiana Pelczara. Podczas tej nowenny –
czytając krótkie teksty z jego dzieła: „Życie duchowne, czyli
doskonałość chrześcijańska” – będziemy się uczyć od niego, jak
naśladować Jezusa Chrystusa oraz będziemy prosić Boga przez jego
wstawiennictwo o potrzebne nam łaski.

Święty biskup Pelczar pisał:
„Człowiek z natury swej jest istotą złożoną, która łączy w sobie dwa
światy. Jest on członkiem wielkiej rodziny ludzkiej i uczestniczy w jej
dobrach, obowiązkach, pracach i cierpieniach. Przede wszystkim jednak
jest on dziełem Boga, od którego wziął początek i do którego winien
dążyć jako do ostatecznego celu.
Służyć Bogu – oto zadanie naszego życia. Zadanie najważniejsze, wobec
którego wszystko inne jest niczym. Praca, która nie ma na celu
wieczności, znuży człowieka i nie da mu prawdziwego szczęścia. Nauka bez
wiary nie rozwiąże mu ostatecznej zagadki życia, odurzy go dumą, i
zamiast oświecić – pogrąży w większą jeszcze ciemność. Wszelka miłość,
która nie pochodzi od Boga i do Boga nie zdąża, nie zaspokoi duszy
nieśmiertelnej, której Bóg dał pragnienia nieskończone” (ŻD 1,9-12).
Boże, Ojcze wszechmogący, Ty w świętym Józefie Sebastianie dałeś
Kościołowi wzór dobrego pasterza, spraw, abyśmy za jego przykładem
umieli budować na Chrystusie dom swego ziemskiego życia i naszego
szczególnego powołania. Przyjmij nasze prośby, które do Ciebie zanosimy
przez wstawiennictwo świętego Biskupa:
(wzbudzenie intencji, w której wzywam wstawiennictwa św. Józefa
Sebastiana Pelczara)
Boże w Trójcy Świętej Jedyny, za przyczyną św. Józefa Sebastiana
wysłuchaj naszą modlitwę i udziel nam łask, o które Cię z ufnością
prosimy. Który żyjesz i królujesz na wieki wieków. Amen.
Św. Józefie Sebastianie, módl się za nami.
Przewodniku na drogach życia wewnętrznego, módl się za nami.

(Imprimatur: bp Kazimierz Nycz,
wik. gen., Kraków, 5.10.1999 r.,
nr 2285/99)

Przez czystą św. Jadwigi Królowej ofiarę w jedności i suwerenności naszą Polskę zachowaj, o Panie

Medytacja do Litanii Narodu Polskiego

zdjęcie

Miała 12 lat, kiedy podjęła decyzję o
rezygnacji z siebie, swoich dziecięcych i niewieścich planów i zgodziła
się oddać swoją rękę starszemu o 22 lata mężczyźnie. Złożyła ofiarę ze
swego życia dla dobra kraju, którego została królową, i dla nawrócenia
Litwy. Dzięki niej została matką całego Narodu, a nawet trzech Narodów,
jak mówią inni.

– Dziękujemy więc Bogu Ojcu, Synowi i Duchowi Świętemu za twoją mądrość,
Jadwigo; za to, żeś rozeznała zamysł Boży nie tylko w stosunku do swego
własnego powołania, ale także w stosunku do powołania narodów: naszego
dziejowego powołania… – mówił św. Jan Paweł II podczas jej kanonizacji. –
Pragniemy ci powiedzieć – tobie, nasza święta królowo – że pojęłaś jak
mało kto tę Chrystusową i apostolską naukę. Nieraz klękałaś u stóp
wawelskiego krucyfiksu, ażeby uczyć się takiej ofiarnej miłości od
Chrystusa samego. I nauczyłaś się jej. Potrafiłaś życiem swoim dowieść,
że miłość jest największa – dodał. Uczmy się, jak wypełniać lekcję
miłości świętej królowej w naszych czasach.

Boga, który przyjął czystą ofiarę św. Jadwigi, prosimy, aby ulitował się
nad Polską, której byt suwerenny jest dziś mocno zagrożony, a jedność
narodowa – zrujnowana. Aby nas na nowo nauczył miłować Polskę i Polaków
oraz otworzył serca na umiejętność składania ofiary z siebie.

Ks. Łukasz Kadziński

Artykuł opublikowany na stronie: http://www.naszdziennik.pl/wiara-kosciol-w-polsce/123989,przez-czysta-sw-jadwigi-krolowej-ofiare-w-jednosci-i-suwerennosci-nasza-polske-zachowaj-o-panie.html



Boże ojca Kordeckiego, księdza Skargi i św. ojca Kolbego, nie opuszczaj nas, o Panie

Medytacja do Litanii Narodu Polskiego

zdjęcie

Co łączy tych trzech wielkich mężów Bożych?
Było im dane pojawić się w tych momentach historii Polski, w których
potrzebne było mocne świadectwo wiary i wolności.

Ojciec Kordecki uczy niezłomności w obliczu niebezpieczeństwa większego
aniżeli możliwości obrony. Uczy też ufności w opiekę Maryi: „Jeszcze
Najświętsza Panna pokaże, że od szwedzkich kolubryn silniejsza” – mówi
Sienkiewiczowski przeor, wzmacniając ducha obrońców klasztoru. Wobec
niebezpieczeństw dziś nam zagrażających oraz naszych mizernych sił
nadwątlonych grzechem i licznymi wadami narodowymi przykład o. Augustyna
niech dodaje nadziei i prowadzi do tronu Jasnogórskiej Pani.

W tym umiłowaniu Maryi i złożeniu nadziei w Jej orędownictwie o.
Kordecki bliski jest o. Maksymilianowi, który wszystko w swoim życiu
postawił na wierność Niepokalanej. W mroku II wojny światowej, gdy
deptano ludzką godność, o. Kolbe ukazał moc miłości i siłę ludzkiego
ducha – drogę do prawdziwej niepodległości ludzi i społeczeństw.

Ksiądz Piotr Skarga stał się głosem prawdy pośród polityków szukających
swoich korzyści i pojmujących interes narodowy przez pryzmat
partykularnych interesów. Wydaje się, że w tym aspekcie, od czasów I
Rzeczypospolitej, sytuacja niewiele się zmieniła. Autor „Kazań
sejmowych” widział w Ewangelii i wierności wobec jej praw ostoję mocy
Królestwa Polskiego. Każde odejście od przymierza z Bogiem oraz
wynikających z niego zobowiązań moralnych de facto osłabiało Naród i
państwo.

Jeśli dziś wspominamy o. Kordeckiego, ks. Skargę i o. Kolbego, to po to,
aby pamiętając o Opatrzności, która wyprowadza dobro z największego
zła, powracać do wierności Słowu Bożemu w każdej sytuacji i w każdym
cierpieniu.

ks. Łukasz Kadziński

Artykuł opublikowany na stronie: http://www.naszdziennik.pl/wiara-kosciol-w-polsce/124565,boze-ojca-kordeckiego-ksiedza-skargi-i-sw-ojca-kolbego-nie-opuszczaj-nas-o-panie.html


Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika intix

67. + ...


Nad Polską, Ojczyzną naszą – zmiłuj się, Panie...

...

avatar użytkownika intix

68. Święci! Niebieskiej Mieszkańcy Krainy, módlcie się za nami!



Niech będzie uwielbiony Bóg w Swoich Aniołach i w Swoich Świętych!