„Musicie być mocni własną mocą, a nie słabością przeciwnika” – mówił Kardynał Stefan Wyszyński w sierpniu 1980 roku. Tym samym przestrzegał liderów i przyszłych członków tworzącego się związku zawodowego „Solidarność” przed wykorzystywaniem chwilowego „spadku formy” rządzących Polską pseudokomunistów. Nasi liderzy pisali piękne listy do Prymasa Tysiąclecia, nosili się ze sztandarami na Jasną Górę, nawet jeden z nich nie rozstawał się z wizerunkiem Czarnej Madonny. Ale oprócz czołobitności żaden z nich nie skorzystał z przestróg i nauczania Kardynała Tysiąclecia. Mając przywódcze ambicje nie chcieli słuchać, kiedy prof. Kukołowicz – osobisty sekretarz Prymasa – mówił, że Kardynał „kazał pędzić od progu panów Kuronia i Michnika”. Ochoczo przystali na to, by ci „towarzysze” sprawowali w Związku i w Polsce rząd dusz.
I stało się. Władcy PRL i ich mocodawcy przeczekali kryzys i doczekawszy się zejścia z tego świata Prymasa Wyszyńskiego rozwalili całą naszą organizację razem ze sztandarami. Ci, którzy z wypiekami składali na I KZD w Halii Olivia przysięgę, „na honor, na tradycje Narodu Polskiego być godnym kontynuatorem sierpniowej idei Solidarności”, którzy przysięgali, że będą „bronić praw i godności człowieka bez względu na konsekwencje”, już w pierwszych dniach internowania rozpoczęli starania o jak najszybsza emigrację, pozostawiając osamotnionych zdezorientowanych Polaków. Gdzieś po drodze gubiąc prymasowskie przestrogi i nauki.
Z perspektywy trzydziestu lat z okładem, mam pewność, że „pierwszy” NSZZ „Solidarność” działałby tak długo, jak długo cieszyłby się życiem Wielki Prymas. Można dziś śmiało powiedzieć, że był on Naszą Żywą Tarczą. Niestety, nie skorzystaliśmy z tej osłony. Potrafiliśmy tylko palić świeczki, cmokać z podziwu i klaskać.
Bóg jednak nie zostawił pustki. W ślad za Zmarłym Prymasem wkraczał do Polski przez Rzym nasz dobry znajomy – Karol Wojtyła. Pamiętam jakie płomienne epistoły, jakim wyszukanym językiem pisali krajowi, regionalni i pomniejsi liderzy. Jakie wzniosłe telegramy słano. Jak zapewniano o czci i oddaniu. Jak związkowi „bibularze” zarabiali na rozprowadzaniu drugiej Encykliki papieskiej „O pracy ludzkiej” (Laborem exercens), i jak nie otwarte egzemplarze lądowały w szufladach… Pamiętam kolejne pielgrzymki do Ojczyzny, po których – jak się dzisiaj okazuje – gnano z wywieszonym jęzorem „układać się” z „ludźmi honoru”.
Jan Paweł II pielgrzymki te wykorzystywał do nauczania, do pokazywania właściwej drogi. Może nie mówił wprost, ale… może lepiej by Go zrozumiano, gdyby wciąż nie przerywano Mu bezmyślnymi brawami. Dziś już nie wiem, czy czasami celowo nie zagłuszano Jego słów, aby móc się do nich nie stosować, aby móc cichaczem przeflancować się do „biznesu” czy „polityki”. Aby w końcu podstawić sobie pod tyłek ciepły fotelik dożywotniej synekury w parlamencie.
„Jeden drugiego brzemiona noście…”; „Nigdy jeden przeciw drugiemu…” Te słowa już brzmiały jednoznacznie jak ostrzeżenie wykrzyczane „Solidarności”. Zagłuszono je brawami… „Każdy ma swoje Westerplatte…”; „Trzeba utrzymać i obronić…”; „Nie wolno zde-zer-te-ro-wać!” To nie pobliski Bałtyk zagłuszył, to brawa… Fajne imprezy były kiedy przyjeżdżał. Płomienne listy, gorące przemówienia i zapewnienia… I brawa…
I stało się. Władcy III RP i ich mocodawcy cierpliwie przeczekali długie lata euforii. Razem bijąc te brawa (a może nawet je intonując), doczekawszy się zejścia z tego świata Wielkiego Papieża Pielgrzyma, opanowali wszystko, co można było opanować w polityce i gospodarce. Już bez przeszkód konsekwentnie realizują program przywracania „normalności”, czyli powrotu do nieco zmodyfikowanych, bolszewickich metod rozkradania kraju.
Z perspektywy dwudziestu lat z okładem, mam pewność, że III RP, choć z mozołem, ale skutecznie, budowałaby swoją niepodległość i umacniała gospodarczo tak długo, jak długo cieszyłby się życiem Błogosławiony Jan Paweł II. Można dziś śmiało powiedzieć, że był on Naszą Żywą Tarczą. Niestety, nie skorzystaliśmy z tej osłony. Potrafiliśmy tylko palić świeczki, cmokać z podziwu i klaskać.
Bóg przewidujący jest i – zdając sobie sprawę z kruchości życia ludzkiego – znalazł prostego zakonnika, któremu powierzył zadanie rzetelnego informowania Polaków o tym, do czego sami dopuścili, bijąc coraz głośniejsze brawa już nie tylko Prymasowi i Papieżowi, ale z rozpędu tym, którzy wykorzystując przytępione zmysły, owinęli sobie większość Narodu wokół małego paluszka. Zakonnik ten pokazuje jak można złamać monopol informacyjny, jak można przełamać mizerię oświaty, nawet jak trzeba korzystać z odnawialnych - darmowych źródeł energii.
Jeśli i tego człowieka zagłuszymy – jedni brawami, inni buczeniem i tupaniem – to będzie tak, jak w starej anegdocie: Głupi Jaś konsekwentnie modlił się o wygraną kumulację w lotto. I nic… Wciąż był biedny i zaharowany. Kiedy jego wypasiony sąsiad wygrał, Jaś padł na kolana i wznosząc ręce do nieba wołał: - Boże, dlaczego nie chcesz mnie wysłuchać, a pozwalasz, żeby wygrał ten ateusz, do tego prowadzący się niemoralnie! Na to rozchyliły się chmury i odezwał się Głos Boży: - Jakże, Jasiu, mam spełnić twoje prośby, jak ty nigdy nie skreśliłeś ani jednego kuponu…
A zaborcy czekają cierpliwie...
napisz pierwszy komentarz