Życie biegnie tak szybko. Oto mamy, jak poinformował siwy rasta otwierający uroczyście niedzielne marlejki, rozpoczęcie nowego chińskiego roku kalendarzowego, roku „kota-psa-świni- kozy” jak żartował. Jednocześnie Sławek Gołaszewski, bo o nim mowa, sam miał urodziny. Tak samo Bob Marley miałby w ostatnią niedzielę 66 lat.

Dziwna to była impreza, jakby przedpotopowa. Część publiczności ma nawet siwe włosy, oto w rytm reggae bawią się także starcy. Marlejki, coroczna impreza ku czci Boba, to dziś już wielka rzadkość. Takie reggae tradycyjne jest dziś zwane roots. W całej plejadzie różnych gatunków muzyki mającej swe korzenie na Jamajce jest już tylko rzadką niszą. Reggae kojarzy mi się z latami 80-tymi i 90-tymi, tym zainteresowaniem „nowością” na kasetach magnetofonowych. Rozstawialiśmy z bratem anteny na dachu, by móc odbierać stacje radiowe z Berlina czy reszty Niemiec. Niby Polska już wówczas była „wolna”, ale i dziś tą „wolność” w eterze można zwykle usłyszeć dopiero poza granicami Polski.

Pamiętam polskie nadzieje na reformy z lat 90-tych. Ten powiew rozwoju, ba, nawet pojawiła się lokalna prywatna telewizja, po której już nie pozostało nawet wspomnienie, powstała konkurencyjna do postkomunistycznej gazeta codzienna, po której także ślad nie pozostał. Jesteśmy kilkanaście lat później. Nawet jest dużo, dużo gorzej jeśli idzie o infrastrukturę czy media, poza Internetem.

Oto rewolucja w Egipcie. O jej przebiegu od kilkunastu dni czytam relacje na żywo, czytając przez komórkę brytyjskie BBC. Polskie media? Może to będzie przykre dla wielu dziennikarzy co napiszę, ale boli mnie po nich brzuch, z nerwów skręcają mi się kiszki. Polskie media to orkiestra stereotypów, symfonia uprzedzeń, często brak podstawowej wiedzy. Nie znalazłem ani jednej obiektywnej relacji o tym konflikcie.

Oto od jakiegoś czasu intelektualnie wyemigrowałem z Polski. Zajmują mnie światowe media, zajmuje mnie BBC roztrząsające dlaczego USA popierają „złych kolesi”, zajmuje mnie Robert Fisk ujawniający na łamach „The Independent” biznesowe powiązania amerykańskiego wysłannika administracji Obamy, który dorabia pracując jako prawnik firmy pracującej dla egipskiego dyktatora. Oto- korupcja na szczytach światowej dyplomacji.

Fisk opisuje „starą rosyjską bajkę” o dobrym carze i jego złych podwładnych, którzy bez jego wiedzy torturują poddanych. Przywołuje ją w kontekście egipskich wydarzeń, pokazuje jak europejscy politycy manipulują w tym kontekście swoimi wyborcami, udając jakoby nie wiedzieli jak bardzo skrajnymi metodami Mubarak utrzymywał się latami u władzy, albo dowiedzieli się o dekadach naduzyc dopiero wczoraj. Cynicznie udają zdziwienie.

Kupuję co tydzień „Time”, bo jest tani, kosztuje 15 złotych. Czytam od deski do deski. Resztę światowej prasy staram się choć przeglądnąć. Próba przeczytania polskiego tygodnika „Polityka” skończyła się skrętem kiszek- autorka pisząc o energetyce próbowała dowieść że monopole są lepsze od konkurencji, wbrew nawet mądrości starożytnych, którzy termin „mono polein” ukuli, jak niejaki Tales z Miletu, który w starożytności sprytnie zmonopolizował rynek pras do wyciskania oliwy z oliwek.

Gdzie są dziś polskie media? Możliwe że po prostu upadły, jak część prasy w USA. Nie znam ani jednej witryny w języku polskim, na którą mógłbym zaglądnąć po poszerzające moją wiedzę wiadomości. A kiedyś było przecież inaczej. To chyba był początek lat 90-tych, lokalny dziennik w „europejskiej” części Polski. Artykuł o scenie nocnych klubów z muzyką rave w Berlinie, z opisem odprawianych tam ekscesów. Dziś, po latach, z tej przeciętnej ongiś gazety zrobił się tabloid kierowany do najniższych warstw, o „artykułach z Berlina” można pomarzyć. Zresztą dla kogo miano by je pisać: wyemigrowała za granicę prawie cała młoda śmietanka towarzyska, zamknięto kluby, zanikła młoda kultura.

Polska się zmienia, a ludzie emigrują. Także intelektualnie. Kilka lat temu opuściłem portal Onet, nie zaglądam na witrynę TVN-u ani na wyborcza.pl czy Gazeta.pl. To tylko moja osobista terapia, bo nie znika główny problem, jakim jest jakość polskich mediów. Przecież część bloggerów jest lepsza niż przeciętni dziennikarze.

Różnice w dziedzinie mediów, obawiam się, są podobne jak w przypadku soku czy czekolady kupionej w Niemczech, a kupionej w Polsce. Coś co się nazywa sokiem w kartonie w Polsce, w Niemczech chyba jest jakimś napojem owocowym na bazie koncentratu, bo soki, te prawdziwe, są w szklanych butelkach i kosztują po kilkanaście PLN za litr. Polskę od Niemiec odróżnia to że prawdziwy sok kupić w Niemczech jest nader prosto, ot, dostępny w wiekszości sklepów, a w Polsce dostać prawdziwy sok jest po prostu bardzo, bardzo trudno.

Polacy nauczyli się żyć w kulturze biedy. Wystarczą im oszukane soki po których wypiciu mi się robi niedobrze, pseudo-czekolada. Podobno w Warszawie jest sklep sprzedający "prawdziwe" proszki do prania. Polakom wystarczą tabloidy (najdroższy to wydatek 80 eurocentów), wystarczy państwowa telewizja robiąca wodę z mózgu podawaniem nieprawdziwych informacji i dezinformacji, powstałych na wskutek arcyniechlujnego dziennikarstwa i nie wykluczam iż także naginania faktów do własnych tez ideologicznych. Wystarczą dziurawe i ultraniebezpieczne drogi, zadowala ich dogorywająca resztka kolei żelaznej, satysfakcjonują ich porastające grzybem komunalne kamienice bez tynku na fasadach.

Ekonomiści uczą że najważniejsza jest infrastruktura miękka, intelektualna. Wartości, zasady, normy kulturowe. To dzięki tym "niewidocznym" zasobom jesteśmy aktualnie w takim, a nie innym miejscu rozwoju gospodarczego.