MAK kręcił nawet przy polisach

avatar użytkownika mojaojczyznapolska
Międzypaństwowy Komitet Lotniczy (MAK) orzekł w raporcie dotyczącym katastrofy smoleńskiej, że polscy piloci nie mieli polis ubezpieczeniowych. - To kompletna bzdura - twierdzą piloci. W ramach podpisanej umowy z danym ubezpieczycielem Ministerstwo Obrony Narodowej zapewnia żołnierzom ze wszystkich jednostek tzw. ubezpieczenie grupowe. Wypłacana kwota z racji poniesionego uszczerbku na zdrowiu lub śmierci nie jest jednak zbyt wysoka. Dlatego piloci podpisują indywidualne polisy z wybranymi przez siebie firmami ubezpieczeniowymi. Dokumentów związanych z ubezpieczeniem nie zabiera się nigdy na pokład samolotu.


W Raporcie końcowym Międzynarodowego Komitetu Lotniczego w sprawie śledztwa dotyczącego katastrofy samolotu Tu-154M z 10 kwietnia 2010 roku w rejonie lotniska Smoleńsk Siewiernyj czytamy, iż "Członkowie załogi polis ubezpieczeniowych nie posiadali" (s. 28 raportu). Kapitan Janusz Więckowski, który na tupolewie wylatał 2,5 tys. godzin, twierdzi, że orzeczenie Rosjan to kompletna bzdura i że przedstawiona przez nich wersja raportu jest "co najmniej dziwna". - Orzeczenie MAK jest co najmniej dziwne. Specpułk musi ubezpieczyć swoich pilotów. Tak samo działają wszystkie pasażerskie linie lotnicze, jak choćby PLL LOT, który zawsze zapewniał nam ubezpieczenie, było to naturalne. Ja musiałem wskazać tylko osobę, która w razie gdyby coś mi się stało, mogła otrzymać odszkodowanie - mówi Więckowski. Generał Anatol Czaban, asystent szefa Sztabu Generalnego ds. Sił Powietrznych, potwierdza, iż każda jednostka wojskowa, w tym także specpułk, zawsze zapewnia swym żołnierzom tzw. ubezpieczenia grupowe, do których powinno się przystąpić. Gwarantują one wypłatę odszkodowań ubezpieczonemu lub jego najbliższym w razie wypadku lub śmierci żołnierza. Tak samo jak piloci, żołnierze i pracownicy wojska wyjeżdżający na misje są ubezpieczeni od następstw nieszczęśliwych wypadków. Regulują to konkretne rozporządzenia ministra obrony narodowej. Jak mówi Czaban, istnieją zwykle dwa egzemplarze polisy ubezpieczeniowej w ramach tzw. ubezpieczenia grupowego. Jeden z nich znajduje się we właściwej jednostce wojskowej, drugi ma osoba, której ubezpieczenie dotyczy. Nie ma zwyczaju, by piloci zabierali te dokumenty ze sobą na pokład. Jak zauważa Czaban, zarówno piloci, jak i personel latający zwykle decydują się także na wariant drugi: podpisują polisy indywidualne z firmami ubezpieczeniowymi, którą każdy wybiera sam. Z tego rozwiązania korzysta aż 70 procent pilotów. Z rozmów, jakie "Nasz Dziennik" przeprowadził z żołnierzami specpułku, wynika, że firmy takich umów z pilotami nie zawierają zbyt chętnie. - Jeżeli ktoś z nas chce mieć ubezpieczenie dodatkowe, musi się sam o to postarać. Najgorsze jest w tym to, że firmy ubezpieczeniowe niechętnie je z nami podpisują z uwagi na duży stopień ryzyka, jakim jesteśmy obarczeni - mówi jeden z naszych rozmówców. Generał brygady Jan Baraniecki zauważa, że piloci ze specpułku podpisują dodatkowe polisy, ponieważ nie mają innego wyjścia. - Żołnierze są ubezpieczani w ramach tzw. ubezpieczeń grupowych, które wojsko gwarantuje jakby z urzędu. Za moich czasów odszkodowania wypłacane w ramach tych ubezpieczeń były bardzo niskie. Nie sądzę, by to się zmieniło - podkreśla.

 

 

Etykietowanie:

napisz pierwszy komentarz