PAŃSTWO NAD PUSTĄ RURĄ (Aleksander Ścios)
Redakcja BM24, czw., 21/10/2010 - 15:42
"Nie będziemy się napinali i wysilali, żeby zmieniać terminy, skoro nie ma w kraju zapotrzebowania na dłuższe rozwiązania" - oznajmił wicepremier Pawlak podczas niedawnej konferencji prasowej poświęconej umowie gazowej z Rosją. Ta interesująca refleksja dopadła Pawlaka po blisko dwuletnim okresie negocjowania umowy, której jeden z warunków przewidywał przedłużenie tranzytu rosyjskiego gazu przez terytorium Polski do 2045 r. Tak długi okres miał nam zapewnić błogi spokój i bezpieczeństwo dostaw gwarantowane przez płk Putina.
Obecnie usłyszeliśmy od Pawlaka argument, iż przedłużenie tranzytu zabezpieczyłoby ciągłość pracy gazociągu jamalskiego, a bez tego tranzyt ten może zostać przejęty przez gazociąg Nord Stream, biegnący z Rosji do Niemiec po dnie Bałtyku. To odkrywcza informacja, bo przez cały okres negocjacji nie słyszeliśmy od ludzi z grupy rządzącej, by takie zagrożenie było w ogóle brane pod uwagę.
Przeciwnie. Główny polski negocjator nie widział żadnego związku między budową Nord Stream, a kontraktem gazowym. W maju 2009 roku Waldemar Pawlak w wywiadzie „Rosjanie są mistrzami gry na krawędzi” stwierdził: „Uważam, że budowa Nord Streamu może się okazać katastrofalną inwestycją dla Gazpromu i dla Rosjan. Ale nie wiążę tej inwestycji z negocjacjami z Polską. Po ostatnim konflikcie z Ukrainą Gazprom i Rosja nie mają tak komfortowej sytuacji, by pozwolić sobie na brak porozumienia z Polską.”
Ciekawe, czy po blisko dwuletniej „grze na krawędzi” Pawlak jest nadal przekonany, że Rosja nie może sobie pozwolić na traktowanie Polski jak klienta drugiej kategorii? Ciekawe również, jak z perspektywy tej wypowiedzi oceniać zapewnienia o dobrych relacjach z Moskwą i stek podobnych, propagandowych bzdur. Wszak Pawlak sam przyznał, że Rosja może nas wystawić do wiatru budując swój najważniejszy projekt Nord Stream, a nikt przy zdrowych zmysłach nie uwierzy, by umowa gazowa z Polską miała powstrzymać Putina przed realizacją długofalowej strategii .
Przed niedzielną turą rozmów z Rosjanami Pawlak poinformował, że resort gospodarki deklaruje gotowość rozmów z Moskwą o skróceniu nowego kontraktu na dostawy gazu do Polski z 2035 roku do 2022 r. Okazuje się też, że rząd Tuska za swój największy sukces negocjacyjny uważał rosyjską gwarancję tranzytu do 2045 roku i obawia się, że obecnie Rosjanie mogą zażądać skrócenia umowy tranzytowej. W opinii rządu byłoby to rozwiązanie niekorzystne dla Polski, i co podkreśla się bardzo wyraźnie - wymuszone żądaniami opozycji.
Prezes Polskiego Górnictwa Naftowego i Gazownictwa, Michał Szubski przekonywał, że „utrzymanie jak najdłuższego okresu trwania umowy tranzytowej to nasz priorytet. Jeśli to się nie uda, stracimy wpływy z opłat tranzytowych i podatków płaconych przez EuRoPol Gaz, spółkę zarządzającą polskim odcinkiem gazociągu, bez pracy zostanie też ponad 300 osób”. Maciej Kaliski dyrektor departamentu ropy i gazu Ministerstwa Gospodarki do tego „ogromu strat” dodaje: „Może okazać się, że za 20 lat rurociąg jamalski, dziś główne źródło zaopatrzenia Polski w gaz, będzie pusty”.
Obawy „polskich przyjaciół” już następnego dnia rozwiał dyrektor Instytutu Energetyki Narodowej w Moskwie profesor Siergiej Prawosudow. Nawiązując bezpośrednio do wypowiedzi Macieja Kaliskiego Prawosudow stwierdza: „Maciej Kaliski [...] z jednej strony, wyraża przekonanie, że długi okres, jaki obejmuje transakcja, jest korzystny dla strony polskiej. Jednakże wyraża on obawy, że za 20 lat Rosja może zrezygnować nagle z dostaw gazu przez Polskę przez nitkę „Jamał-Europa” i zastosuje do tych celów "Nord Stream". W tej sytuacji Polacy będą musieli kupować rosyjski gaz od Niemiec.”
Profesor Instytutu Energetyki Narodowej uspokaja zatem: „taki termin jest zbyt daleki, aby wyciągać dokładne wnioski czy po prostu wyrażać założenia. Chodzi o to, że "Nord Stream" jest budowany do celów jak najbardziej przejrzystych: chodzi o zwiększenie dostaw gazu rosyjskiego do Europy Zachodniej, gdzie własne zasoby paliwowe są bliskie wyczerpania. Natomiast na Półwyspie Jamał na północy Syberii znaleziono olbrzymie zasoby gazu ziemnego, starczy ich na sto lat, a może nawet więcej. Po co więc Rosja miałaby rezygnować z wykorzystania tak wielkiego gazociągu, jak „Jamał-Europa”? Nie ma w tym żadnego sensu.”
Te uspakajające wyjaśnienia są tyle samo warte, ile argumenty wicepremiera Pawlaka i lamenty tzw. polskich negocjatorów. Skąd nagle pojawiły się tego rodzaju odkrywcze refleksje i czym tłumaczyć „przebudzenie” wicepremiera?
Choć nie wiemy, kto podpowiedział Pawlakowi, że Rosja rozgrywa nasz kraj w ramach wieloletniej strategii podporządkowania Europy, trudno przecież przypuszczać, by on sam i rząd Donalda Tuska nie znali istotnych faktów dotyczących możliwości eksploatacji rurociągu jamalskiego i planów Gazpromu.
Rosyjski koncern, od dnia, gdy Amerykanie zwiększyli wydobycie własnego gazu ze złóż łupkowych i pokazali Rosjanom, że mogą się pożegnać z planami gazowego podboju Ameryki cierpi na wyraźny „syndrom łupkowy”, którego objawy wyraźnie zdradzał szef Gazpromu Aleksiej Miller podczas czerwcowego wystąpienia w Cannes, gdzie Gazprom zorganizował konferencję menedżerów europejskich firm gazowych. Próbując rozprawiać się z „mitem” złóż łupkowych Miller przeprowadził wówczas klasyczną kampanię czarnego PR, malując apokaliptyczne wizje skutków eksploatacji złóż: zdewastowane krajobrazy, zatrute wodopoje, wstrząsy ziemi przy tworzeniu szczelin w skałach łupkowych. Część tej argumentacji słyszeliśmy kilka dni później z ust Bronisława Komorowskiego, podczas spotkania wyborczego w Londynie.
Nie trzeba przekonywać, że sposób w jaki grupa rządząca traktuje polski potencjał w zakresie pozyskiwania własnego gazu ze złóż łupkowych świadczy o przyjęciu rosyjskiego punktu widzenia. Sam Gazprom ma się czego obawiać i lęk przed gazem łupkowym to zaledwie część rosyjskich problemów.
Jeszcze dwa lata temu koncern był, (według agencji Bloomberg) trzecią pod względem wielkości kapitału spółką świata, zaraz po PetroChina i ExxonMobil. Dzisiaj, nie wiadomo czy mieści się w pierwszej setce. Dług Gazpromu już przed rokiem wynosił ponad 50 mld dolarów. Zadłużona jest też Rosja – długi znacznie dziś przewyższają rezerwy zaoszczędzone przez Kreml w okresie prosperity. Tymczasem zasoby gazu się kończą, a Gazprom z braku środków nie może sobie poradzić z eksploatacją nowych. Zwiększeniu ulegają też koszty wydobycia gazu i ropy. O ile w Arabii Saudyjskiej koszt wydobycia baryłki ropy wynosi kilka dolarów, o tyle w Rosji już ponad 30 dolarów. Ratunkiem dla Gazpromu mogłyby okazać się nowe inwestycje i eksploatacja nowych złóż. Na to jednak Rosjan nie stać.
Dowodem tego stanu rzeczy była majowa decyzja o rezygnacji z inwestowania w złoża Sztokman na Morzu Berentsa, z których gaz miał zasilić rurociąg Nord Stream. Początkowo ich eksploatacja miała ruszyć w 2013 roku, obecnie mówi się już o roku 2016, ale i ten termin nie jest pewny. Rosjanie nie mogą sobie pozwolić na inwestowanie w złoża Sztokman z powodu wysokich kosztów – są one szacowane na 25 mld dol. Tyle potrzeba m.in. na budowę gazociągów – lądowego, który miałby prowadzić z Teriberki koło Murmańska do Sankt Petersburga (około 1500 km), i morskiego (560 km). Wielomiliardowe inwestycje musiałyby zostać uwzględnione w cenie gazu, który stałby się dla europejskich odbiorców mało atrakcyjny.
Analitycy są przekonani, że faktyczne uruchomienie produkcji (o ile w ogóle do tego dojdzie) może nastąpić najwcześniej po roku 2020. To decyzja niezwykle ważna, również dla Polski. Oznacza bowiem, że rurociągiem Nord Stream popłynie gaz z Jamału, a przez najbliższe kilkanaście lat Gazprom nie będzie miał nowych, alternatywnych złóż.
Ponieważ to Nord Stream jest dziś dla Rosji priorytetowym projektem politycznym, wydaje się więcej niż pewne, że ograniczeniu ulegną dostawy gazociągiem jamalskim, to zaś oznacza zmniejszenie lub zablokowanie dostaw do Polski.
Z tego punktu widzenia niezwykle ważna była informacja przekazana w czerwcu 2007 roku przez sekretarza rosyjskiej Rady Bezpieczeństwa Narodowego Igora Iwanowa, iż rezerwy obecnych złóż surowców energetycznych o wysokiej wydajności są w Rosji wyczerpane w 50 procentach., a "połowa pozostałych oraz nowe złoża są trudno dostępne, toteż ich eksploatacja byłaby bardzo kosztowna i wymagałaby zastosowania nowoczesnych technologii”. Na takie technologie Rosji nie stać. Iwanow podkreślił wówczas, że jeśli nie rozpocznie się eksploatacji nowych złóż, rosyjskie zasoby zostaną wyczerpane w 90 proc. już do 2030 roku.
Fakt, że rosyjski profesor Siergiej Prawosudow kłamie na temat przyszłości Jamału jest całkowicie naturalny. To jednak, że w tej kwestii wprowadza nas w błąd również wicepremier Pawlak naturalne już nie jest i powinno zostać gruntownie wyjaśnione. Podobnie, jak wyjaśnione powinny zostać okoliczności towarzyszące negocjacjom kontraktu i przyczyny zmiany stanowiska strony polskiej.
W świetle tego, co wiemy o przyszłości rosyjskich złóż i perspektywach rozwoju Gazpromu - jak wytłumaczyć, że grupa rządząca dążyła do zawarcia umowy na dostawy gazu do roku 2035, a umowę tranzytową chciała przedłużyć aż po rok 2045 – każąc społeczeństwu upatrywać w tych terminach „niebywały sukces negocjacyjny”? Na podstawie jakich przesłanek Pawlak i inni wmawiają Polakom, jakoby umowa tranzytowa do 2045 roku miała stanowić dostateczną gwarancję, że rurociągiem jamalskim będzie nadal płynął gaz? Co z zapisów tej umowy miałoby skłonić Gazprom do rezygnacji z priorytetów politycznych i wyłożenia ogromnych środków na eksploatację nowych złóż, tak, by zapełnić rurę z Jamału na okres 35 lat?
Przez blisko dwa lata rząd Donalda Tuska przy wsparciu tzw. ekspertów przekonywał nas, że warunki umowy z Rosją są dla Polski idealne i dają nam gwarancję bezpieczeństwa energetycznego. Gdy w sprawę włączyła się Komisja Europejska, a Polska po raz kolejny stała się bezwolnym przedmiotem rozgrywek obcych rządów i wielkich koncernów - próbuje nam się wmawiać, że na skutek przewlekania negocjacji kontraktu, (w czym dużą winę ma ponosić opozycja) Rosja narzuci nam skrócenie umowy na dostawy gazu i ograniczy tranzyt paliwa przez Polskę. Po dwóch latach ulegania dyktatowi płk Putina i rezygnacji z polityki dywersyfikacji odwrót od szkodliwej koncepcji długoterminowej umowy przedstawia się jako czynnik negatywny, wymuszony reakcjami opozycji i państw UE. To coś więcej, niż tylko chwyt propagandowy.
Jak w tej sytuacji obecny rząd chce zapewnić Polsce bezpieczeństwo energetyczne, jeśli świadomie zrezygnował z protestu w sprawie odcinka Nord Stream blokującego dostęp do portu w Świnoujściu i zlikwidował wszystkie projekty służące dywersyfikacji dostaw?
Podczas ubiegłotygodniowej konferencji wicepremier Pawlak tłumacząc skrócenie okresu obowiązywania umowy tranzytowej stwierdził wprost: "Zagrały tutaj różne interesy niemieckie i amerykańskie i w konsekwencji ta sprawa została odłożona na bok". Trudno byłoby znaleźć wypowiedź , która dobitniej świadczy o słabości, nieudolności i serwilizmie grupy rządzącej. Oznacza ona, że obecny rząd nie pragnie nawet naturalnej rywalizacji kapitałów rosyjskiego, niemieckiego czy amerykańskiego na polskim rynku i nie dostrzega w ogóle możliwości wpływu na kształt umowy i nasze bezpieczeństwo energetyczne. Tylko ta jedna wypowiedź jest wyrazem kompromitującej bierności, rezygnacji z narzędzi państwa suwerennego i poddania się obcemu dyktatowi.
Charakterystyczne w tej sprawie jest zachowanie Rosji, która największy nacisk kładzie właśnie na utrzymanie władzy nad polskim odcinkiem rurociągu jamalskiego. Temu samemu celowi służyły wytyczne płk Putina, udzielone rządowi Tuska we wrześniu 2009 roku. Rosyjskie "Wiedomosti" podają, że Rosja nadal upiera się przy tym, że polski Gaz-System powinien być tylko technicznym operatorem gazociągu jamalskiego i odmawia mu prawa do samodzielnych decyzji. "Liczymy na to, że podczas zbliżających się negocjacji właśnie ten wariant będzie omawiany jako podstawowy" - stwierdza Ministerstwo Energetyki Rosji.
Czy może być bardziej czytelny sygnał, że Rosja traktuje umowę jako element politycznego i gospodarczego uzależnienia Polski? Widać również wyraźnie, że istotą kontraktu nie jest zapewnienie bezpieczeństwa dostaw gazu (to można osiągnąć w kilka innych sposobów) a utrwalenie wpływów Rosji i zapewnienie jej eksterytorialnego instrumentu władzy. Na takie rozwiązania zgodziła się grupa rządząca, inicjując m.in. zmiany struktury właścicielskiej w spółce zarządzającej polskim odcinkiem gazociągu.
Wobec realnych możliwości Gazpromu i celów Nord Stream wiadomo przecież, że nie istnieją gwarancje na przesył gazu rurociągiem jamalskim do 2045 roku, a nawet rok 2022 wydaje się mocno wątpliwy. Jeśli zatem Rosja upiera się przy swoich żądaniach i nie chce dopuścić niezależnego operatora, będzie mieć w ręku mocne narzędzie nacisku, gwarantujące jej obecność na terytorium III RP i wpływ na decyzje przyszłych rządów w zakresie polityki energetycznej. Poprzez uzależnienie polskiej infrastruktury od gazociągu jamalskiego Rosja zapewni sobie bezwzględny monopol, przy jednoczesnym zachowaniu szkodliwej dla nas zasady, iż to samo przedsiębiorstwo jest właścicielem sieci i zajmuje się obrotem gazem. Jeśli do tej perspektywy dodać ograniczenie rozwoju gazoportu w Świnoujściu przez leżącą zbyt płytko rurę Nord Stream, łatwo sobie wyobrazić, że Polska zostanie skazana na długoletni dyktat Moskwy i Berlina. Dyktat tym groźniejszy, jeśli już dziś wiadomo, że rura jamalska może być pusta.
- Zaloguj się, by odpowiadać
Etykietowanie:
1 komentarz
1. @Autor
Może jednak te Pawlakowe "Zagrały tutaj różne interesy niemieckie i amerykańskie i w konsekwencji ta sprawa została odłożona na bok", to interesy z gazem łupkowym w Polsce. Firmy USA, które chcą go eksploatować, chciałyby mieć możliwość korzystania z Jamału do przesyłu go na Zachód Europy, a zgoda na tranzyt rosyjskiego gazu do 2045 roku, pozbawiałaby ich inwestycje wydobywcze w Polsce ekonomicznego uzasadniena.