Prezydenci - agenci (Byle Jaki )
Czytając dzisiejszy artykuł Stanisława Michalkiewicza pt. Większe i mniejsze zło postanowiłem zastanowić się głębiej nad naszymi prezydentami. Od zakończenia wojny faktycznie tylko jeden prezydent nie był niczyim agentem lub nie był o agenturalność posądzony.
Dwóch pierwszych prezydentów w powojennej historii Polski Bolesław Bierut i Wojciech Jaruzelski byli oczywiście z nadania. W owych czasach tylko będąc oddanym współpracownikiem Kremla można było sięgnąć po najwyższe godności.
Bolesław Bierut, agent NKWD, kanalia i pospolity bandyta, jakby tego było mało nie posiadał nawet polskiego obywatelstwa. Zrzekł się go jeszcze przed wojną. Niewątpliwie nie przeszkadzało mu to w sprawowaniu władzy, zapewnionej przez radzieckie bagnety. B. Bierut był marionetką w rękach Stalina i tylko bezwzględne wykonywanie rozkazów z Moskwy gwarantowało mu wysoką pozycję w państwie. Gdyby pozwolił sobie na jakąkolwiek samodzielność zaraz zostałby zmieciony. Po śmierci Stalina, pogubił się i nie zwracając zbytnio uwagę na zmiany w Moskwie dalej lojalnie siał terror. Zmarło mu się w Moskwie, na szczęście dla Polski i dla Chruszczowa, który miał nowy plan dla bloku komunistycznego i nie potrzebował już stalinistów.
O Wojciechu Jaruzelskim w ostatnich dniach jest dość głośno. Nie będę się zatem bardzo rozwodził nad jego historią. Wedle znanych źródeł był agentem Informacji Wojskowej, ułatwiło mu to w znaczącym stopniu karierę. Jej uwieńczeniem był wybór na prezydenta Polski. Dzięki umiejętnej propagandzie prowadzonej w czasach zmierzchu PRL, jak i również w latach III RP jest uważany przez znaczną część społeczeństwa za bohatera.
Opisanych wyżej prezydentów nie mieliśmy okazji wybierać, dwóch kolejnych już mogliśmy. Chyba z przyzwyczajenia wybraliśmy również „prawdopodobnych” agentów.
Lech Wałęsa najpewniej tajny współpracownik bezpieki o pseudonimie „Bolek”, przez całą swoją kadencje sprawiał wrażenie człowieka, który jest przez kogoś sterowany. Czy byli to jego dawni oficerowie prowadzący? Niewykluczone. Mimo akcji UOP, IPN-u Leona Kieresa i Gazety Wyborczej nie udało się oczyścić L. Wałęsy z podejrzeń o współpracę z służbami PRL. Smród ten ciągnie się za byłym prezydentem do dziś. O ile można zrozumieć wybór Lecha Wałęsy, symbolu walki z komuną, na prezydenta. O tyle fotel prezydencki dla następnej osoby wydaje się co najmniej nie na miejscu.
Aleksander Kwaśniewski można by rzec „agent do kwadratu”. Aparatczyk partyjny z lat PRL. Możliwe, że donosił na kolegów ze Sztandaru Młodych, będąc TW o pseudonimie Alek. Zaciekawionych odsyłam do publikacji p. Gontarczyka. Jakby tego było mało posądzony również w latach 90-tych o współprace ze służbami specjalnymi Rosji. Znane byłe jego spotkania z rezydentem Władimirem Ałganowem. Tygodnik Wprost sugerował nawet, że oprócz agenta Olina (prawdopodobnie J. Oleksy) istniało jeszcze dwóch agentów wysoko postawionych we władzach postkomunistycznych, a mianowicie Kat i Minin. Mieli to być A. Kwaśniewski i L. Miller. Wyborcom znane były te zarzuty, nie przeszkodziło im to w dwukrotnym wybraniu Aleksandra Kwaśniewskiego na najwyższy urząd w państwie.
Nie muszę chyba pisać jakie to niebezpieczeństwo, kiedy ludzie posądzeni o współpracę z jakimiś służbami specjalnymi obejmują wysokie stanowiska. Naciskami i szantażami można wywierać presję na prowadzona przez nich politykę. Jednak polscy wyborcy kierują się innymi kryteriami, najczęściej chodzi im o własną kieszeń i pełny brzuch, a nie o racje stanu. Może nie należy się temu dziwić.
Konkluzje okazują się bardzo smutne. Nie wiadomo do końca kto nami rządził i kto odpowiada za bałagan panujący w kraju. Czy wyborcom znów nie podsunie się jakiegoś kandydata-marionetkę, aby sterować nim z tylnego fotela? Najdziwniejsze jest jednak to, że wszyscy (z jednym wyjątkiem) „prezydenci-agenci” uważani są za autorytety moralne .
- Zaloguj się, by odpowiadać
napisz pierwszy komentarz