Podczas kryzysu polscy przedsiębiorcy są zdani tylko na siebie
„Dziura Rostowskiego” w polskim budżecie może sięgnąć nawet 50 mld zł, a nowelizacja budżetu jest nieunikniona. Tymczasem polskie firmy już bardzo wyraźnie czują kryzys na swoich plecach. Ok. 90 proc. z nich obawia się o swój los w tym roku. Wielu, zwłaszcza małych i średnich przedsiębiorców, narzeka na brak konkretnych działań polskiego rządu, Ministerstwa Finansów i NBP.
Tymczasem Komitet Stabilności Finansowej spokojnie czeka na rozwój wypadków. Minister Finansów zapewnia, że jak na razie Polska nie potrzebuje pomocy Międzynarodowego Funduszu Walutowego.
Oaza stabilności
Z drugiej strony media pokazują migawki z wielotysięcznych demonstracji w Wilnie, Rydze, Sofii, czy nawet w oazie spokoju – Islandii, gdzie policja strzela do demonstrantów atakujących witryny zagranicznych banków, przedstawicielstw Unii Europejskiej, osób próbujących wedrzeć się do parlamentu i domagających się pomocy oraz skutecznych planów antykryzysowych. Wydawać by się mogło, że Polska jest oazą stabilności finansowej, europejskim tygrysem z prężną gospodarką, którą kryzys ledwie dotyka.
Kara za błędy
Niech nikogo nie zwiodą te pozory sielanki. Krach gospodarczy i walutowy jest całkiem realny. Nadchodzi czas rozliczeń za popełnione błędy ostatniego dwudziestolecia tzw. polskiej transformacji, błędy totalnej wyprzedaży majątku narodowego, wyprzedaży za bezcen całego sektora bankowego i instytucji finansowych, sektora dystrybutorów energii elektrycznej, którzy podnoszą ceny dla polskich przedsiębiorców, często o nawet 70 proc., wyprzedaży sektora mediów, handlu wielkopowierzchniowego i co bardziej rentownych przedsiębiorstw.
Gigantyczne długi
Przez lata tworzono w Polsce aurę i warunki cieplarniane dla spekulacji walutowych, uczyniono ze złotego ulubieńca kapitału spekulacyjnego i wmawiano przedsiębiorcom, że złoty będzie rósł w nieskończoność. Brnięto bez żadnych ograniczeń w gigantyczne i stale rosnące zadłużenie państwa. Dziś wynosi ono ok. 550 mld zł, z czego 200 mld zł to zadłużenie z tytułu kredytów hipotecznych, 12 mld zł to zadłużenie na kartach kredytowych. Kredyty gospodarstw domowych przekroczyły już 300 mld zł. Wielu przedsiębiorców widzi ten problem i słusznie przewiduje trudności na rynku.
Złe traktowanie
Nie tylko Ameryka poszukiwała w ostatnich miesiącach swego męża opatrzności. W obliczu kryzysu przywódcy europejscy stają wręcz na głowie, by wspierać swych przedsiębiorców. U nas traktuje się ich nadal jak natrętne dzieci. Polsce mąż opatrznościowy potrzebny jest od zaraz. Dziś już nie wystarczy polskim przedsiębiorcom zaklinanie rzeczywistości i hasła w stylu: prywatyzujmy, tnijmy wydatki, deregulujmy przepisy, a niewidzialna ręka rynku wszystko wyrówna i przezwycięży kryzys. To wręcz paradoks i rechot historii, że kraj, który zalecenia i teorie Hayeka i Friedmana najściślej i najpełniej wcielał w życie – Islandia – zbankrutował jako pierwszy. Jako pierwsza znacjonalizowała ona swoje banki i prosiła o pomoc MFW.
Walutowe marzenia
Zapewniono polskich przedsiębiorców i polskie społeczeństwo, że złotówka jest prawie najsilniejszą walutą świata. I że to bardzo dobrze dla polskiej gospodarki. Zaklinano się, że jej wartość będzie systematycznie rosnąć. Gdy z powodu doktrynalnych działań RPP i dużej liczby podwyżek stóp procentowych w latach 2007 – 2008 oraz licznych działań spekulacyjnych na wielką skalę złoty latem 2008 r. zbliżył się do poziomu 2 zł za dolara i 3,20 zł za euro odtrąbiono trwały sukces polskiej waluty. Wielu przedsiębiorców niestety naiwnie w to uwierzyło. Skutecznie nabrano i namówiono polskich przedsiębiorców i ponad 100 przedsiębiorstw eksporterów, żeby zabezpieczyli się na transakcjach walutowych, walutowo-eksportowych, tzw. opcjach walutowych. Kierując się nadmierną pazernością przedstawiciele tych firm podpisywali umowy w pięciu, a nawet jednocześnie ośmiu bankach, i to czasami na 5 – 6-krotność wolumenu swojego eksportu.
Głusi na ostrzeżenia
W atmosferze murowanego sukcesu polskiego złotego, który od grudnia traci na wartości, wyprodukowano straty jak na razie szacowane dziś na ok. 7,5 – 8 mld zł. A przecież niektórzy analitycy ostrzegali, że złoty to waluta przewartościowana, polski rynek jest wielce spekulacyjny, płytki i łatwo nim manipulować. Dyrektorzy pionów finansowych ulegli jednak urokowi spekulacji i gwarantują odkupienie euro po 3,5 zł, gdy tak naprawdę kosztuje ono prawie 4,5 zł., a wkrótce po chwilowej stabilizacji będzie kosztować 4,70 lub nawet 5 zł. Koszty takiego eksperymentu są ogromne. A są też umowy kilkuletnie, zatem skala strat może się jeszcze powiększyć. Dziś bankrutują pierwsze przedsiębiorstwa z tego powodu, ale kolejka jest jeszcze długa.
Biedni czy bogaci?
Tymczasem tylko w ubiegły piątek banki komercyjne kupiły od NBP bony pieniężne aż za 26 mld zł. Można więc powiedzieć, że dosłownie śpią na pieniądzach, ale kredytów nie chcą udzielać. Niektóre banki przyznały się, jak na razie, do strat na euroobligacjach i ich ubezpieczeniu, a także do strat na papierach dłużnych i oczywiście opcjach walutowych. Banki opóźniają raporty, manipulują wynikami, gromadzą na potęgę depozyty, wstrzymują kredyty, na siłę poprawiają własne portfele.
Nieuczciwe podejście
Kogo to dotyka w pierwszej kolejności? Zagraniczne banki komercyjne działające w Polsce karzą za własne błędy, nieudolne rozłożenie ryzyk, za skrajną skłonność do spekulacji, a często także za królewskie apanaże dla zarządu w pierwszym rzędzie drobnych i średnich przedsiębiorców, dla których jeśli idzie o kredyt wywieszono czarną flagę. To tym bardziej szkodliwe, że banki, odmawiając dziś przedłużenia promes nawet tym przedsiębiorstwom, które otrzymały długo wyczekiwane, okupione wielkim wysiłkiem unijne dotacje. A bez tego nie można ruszyć z inwestycjami. Banki wypowiadają dziś umowy kredytowe, żądają przedterminowych spłat rat kredytu, narażając nawet doskonale prosperujące firmy na groźbę bankructwa. Niektóre banki w ogóle odmawiają kredytów całej branży, np. deweloperom.
Gdzie te ułatwienia?
Przedsiębiorcy gremialnie poprali nowy rząd i koalicję łudząc się, że szybko zostaną usunięte milowe kłody spod nóg małego i średniego biznesu. Tymczasem już wkrótce rząd, na polecenie Komisji Europejskiej, przyjmie bardzo niekorzystną, nową interpretację małych i średnich przedsiębiorstw. Podniesiony zostanie próg zatrudnienia aż do 500 pracowników. To skutecznie wyeliminuje z rywalizacji o unijne dotacje polskie małe i średnie przedsiębiorstwa.
Nacjonalizowanie długów
Komu więc mają wierzyć polscy przedsiębiorcy? Tak to zwykle w Polsce bywa, że hossa to zasługa menedżerów i autorytetów ekonomicznych i obowiązuje wówczas prywatyzacja zysków, a kryzys to upublicznienie kosztów na rachunek polskich podatników i przedsiębiorców. Problemów naszych przedsiębiorców nie rozwiążą apele o przykręcenie śruby związkom zawodowym i zaostrzenie kodeksu pracy, ograniczenie płac, czy grupowe zwolnienia. Tych problemów nie rozwiążą propozycje ministerstwa gospodarki typu uatrakcyjnienie leasingu konsumenckiego, czy pomocy przedsiębiorstwom inwestującym w odnawialne źródła energii. Nie wystarczą obietnice wsparcia 20 – 30 proc. dla własnego wkładu kredytowego, bo to wymaga miliardów złotych, których w budżecie nie ma.
Czarna dziura
Warto z pewnością wesprzeć polskie instytucje finansowe, tym bardziej, że są tak nieliczne. Takie choćby jak BGK. Ale wsparcie nie kwotą miliarda złotych, bo tu potrzeba 20 mld zł. Można pobudzić inwestycje, ale gdzie szukać na to pieniędzy? Do tej pory nie opracowano przecież szczegółowych mechanizmów dotyczących wykorzystania tych nawet niewielkich funduszy, z UE, których wykorzystanie nam tak ciężko idzie. Może brakuje nam skutecznego planu antykryzysowego, ponieważ najzwyczajniej nie ma na to pieniędzy w budżecie na 2009 r. „Dziura Rostowskiego”, rzędu 50 mld zł, wykluczy jakiekolwiek realne plany antykryzysowe. Polscy przedsiębiorcy zostaną pozostawieni sobie i to nie po raz pierwszy, tylko tym razem w obliczu prawdziwego kryzysu, jakiego polskie społeczeństwo i polska gospodarka nie widziały od 100 lat.
Jak pomóc?
Tzw. pakiet stabilizacji i rozwoju, czyli plan antykryzysowy rządu, jest w powijakach. Nie ma w nim żadnych nadzwyczajnych rozwiązań. Są tylko wirtualne pieniądze, rzędu 90 mld zł. Realne pieniądze płyną do zagranicznych banków komercyjnych działających na terenie Polski i są one znaczne, bo rzędu 16 – 20 mld zł. Dziś konkretnym rozwiązaniem dla polskich przedsiębiorców i samorządów byłaby możliwość przekazywania na razie w trybie awaryjnym przez MRR i RPP środków pomocowych. Tylko w 2009 r. będzie to aż 6 mld euro w ramach unijnych programów i to nie w złotych, a w euro. Zamiast zostawiać na kontach NBP, środki te mogliby przedsiębiorcy lokować w bankach w zamian za kredyt. Zarabialiby też na różnicy kursowej i stymulowaliby też wartość złotego, sprzedając euro bankom lub nawet rozliczając się w euro w walucie z dostawcami i kontrahentami, bo to od 24 stycznia dopuszcza polskie prawo i kodeks cywilny.
Liczyć na siebie
W innym bowiem przypadku już wkrótce przy załamującym się złotym (wartym 5 zł za euro) potrzebna będzie poważna duża interwencja walutowa NBP. A rezerw walutowych mamy niewiele, zaledwie 60 mld zł. O wchodzeniu do ERM2 na razie możemy zapomnieć, podobnie jak o euro w 2012 r. W nadchodzących latach w Polsce bardziej niż w innym kraju może być potrzebny prawdziwy mąż opatrznościowy, z silnym zapleczem intelektualno-analitycznym, z zespołem wczesnego ostrzegania. Przedsiębiorcy powinni sobie uświadomić, że idzie wielki kryzys i jeśli mają na kogoś liczyć, to powinni liczyć tylko na siebie.
Janusz Szewczak
Autor jest niezależnym analitykiem gospodarczym
http://biznes.onet.pl/7,1530033,prasa.html
- Zaloguj się, by odpowiadać
3 komentarze
1. Panie doktorze, dostałam odpowiedź na pańskie pytania do
Są w życiu rzeczy ważniejsze, niż samo życie.
/-/ J.Piłsudski
2. skutecznie wyeliminuje z rywalizacji o unijne dotacje polskie ma
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
3. Wszyscy w Davos
basket