Powszechny rozbrat elit z ludem

avatar użytkownika elig

  Jesteśmy ostatnio świadkami dość osobliwego widowiska.  Oto polskie "elyty", czyli tzw. "Salon" obraziły się na polski naród.  Efektem jest zalew publikacji, w których różni salonowi celebryci twierdzą, że Polacy śmierdzą, zapaskudzają wydmy i w ogóle są be i fuj.  Ostatni numer "Polityki" ma na okładce napis "Pan cham" oraz coś o grubiaństwie i prymitywizmie.  Taka postawa obrażonych "elyt" to łatwy żer dla prawicowej publicystyki.  Krystyna Grzybowska pisze  "Odebrali im zabawki. Aż roi się od autorytetów, dla których III RP nie zginęła, póki oni żyją" {TUTAJ}.  Stanisław Janecki zastanawia się nad tym "Skąd się bierze ogromny lewicowy przechył mediów? Wszystkie tropy wiodą do rewolty końca lat 60." {TUTAJ}.  Przypomina przy tym, iż:

 "Dziesięć lat temu, gdy pracowałem w tygodniku „Wprost”, poprosiliśmy o ujawnienie swoich poglądów (politycznych, gospodarczych, dotyczących wartości, religii, kwestii obyczajowych itp.) ośmiuset ludzi mediów (szefów redakcji, redaktorów, publicystów, reporterów), reprezentujących najważniejsze media: telewizyjne i radiowe redakcje informacyjne (publiczne i komercyjne), największe dzienniki ogólnopolskie, tygodniki opinii, największe gazety i stacje regionalne. Na ankietę odpowiedziała jedna czwarta z nich, ale bardzo reprezentatywna, w tym praktycznie wszystkie ówczesne „gwiazdy”.I w tym gronie poparcie dla PO było ponad dwukrotnie wyższe niż w ogólnopolskich wyborach, natomiast dla istniejącej jeszcze wtedy Partii Demokratycznej (spadkobierczyni Unii Wolności) - prawie czterokrotnie wyższe. Poparcie dla PiS było natomiast ponad dwukrotnie niższe od tego w ogólnopolskich wyborach. Wśród dziennikarzy Donald Tusk jako lider obozu liberalnego uzyskiwał poparcie siedmiokrotnie wyższe od Jarosława Kaczyńskiego jako przywódcy obozu konserwatywnego.".

 Blogosfera też dokłada swoje.  Dość typowy jest  wpis Harley'a Pottera "Elyta i celebryta" {TUTAJ}.  Bloger pisze:

 "Bo kosmopolitą jest właśnie tytułowy elyta i celebryta. To importer obcych narodowi idei i pomysłów. To konsument liberalnego lukru, zawieszony gdzieś między ateizmem i konsumpcją, a pragnieniem sławy i  New Agea’owskim  zabobonem. To wreszcie  człowiek odgrodzony od narodu i macierzy zasiekiem własnych, usprawiedliwiających każdy społeczny nonsens, poglądów.".

 Zajęci krajowym podwórkiem publicyści nie zauważają jednak, że podobny rozdzwięk miedzy elitami a zwykłymi obywatelami ma miejsce w całej zachodniej cywilizacji.  Mówi o tym w ostatnim numerze "PlusMinus" Dariusz Karłowicz [w wywiadzie przeprowadzonym przez Michała Płocińskiego].  Tekst ten jest dostępny w sieci pod tytułem "Dariusz Karłowicz: Jak Polacy rozumieją wolność i demokrację" {TUTAJ} [w "PlusMinus" - "Lud stracił wpływ na politykę"].  Wedlug Karłowicza:

 "Liberalna demokracja w formie, jaką znamy dziś w Europie, powstała po II wojnie światowej. Co tak właściwie wpłynęło na taki, a nie inny kształt tego ustroju?
  Przesądziło o tym, rzecz jasna, wiele czynników, ale w ich centrum umieściłbym rodzaj fundamentalnego lęku przed powtórką wydarzeń z 1933 roku, gdy w warunkach demokratycznych doszło do oddania władzy w ręce Hitlera. To lęk założycielski, który w ogromnym stopniu zadecydował o kształcie porządku politycznego powojennej Europy. (...) Stworzono takie systemy prawnych zabezpieczeń, które mają uniemożliwiać ludowi popadnięcie w samowolę. Z konieczności muszą to być hamulce, które nie podlegają wprost kontroli demokratycznej. Miały one wzmocnić pierwiastek sprawiedliwości, do minimum ograniczyć ryzyko recydywy 1933 roku. (...) W istocie jest to [sądy i eksperci] struktura arystokratyczna, posiadająca prawdziwą władzę i niepodlegająca zwykłym regułom weryfikacji, jakim podlega – czy może powinna podlegać – klasa polityczna.

 W wielkim uproszczeniu powiedzieć można, że to napięcie między ludową samowolą, która mogłaby prowadzić do tyranii, a pierwiastkiem arystokratycznym wytworzyło pewien rodzaj kultury, w której rządy, uniwersytety i media zgodnie walczyły z systemami wartości suwerennymi wobec politycznych struktur sprawiedliwości. (...)  Nastąpił gigantyczny kryzys zaufania wobec instytucji europejskich. W siłę zaczęły rosnąć partie, które arystokraci nazywają populistycznymi, nie pozostając tym samym dłużni za przezywanie ich oligarchami. Główną cechą tego populizmu jest odrzucenie reguł, które arystokracja przedstawia jako święte prawa demokracji. To zresztą dość zabawne, że retoryki demokratycznej najmocniej strzegą dziś arystokraci.... Nie jest to już kryzys hipotetyczny. Po Brexicie mamy do czynienia z realnym ryzykiem rozpadu instytucji europejskich, a co za tym idzie, wywrócenia się powojennego ładu politycznego.".

 Ten wywiad należy przeczytać w całości, choć to tekst niełatwy.  To, co Karłowicz nazywa arystokracją, u nas często określa sie mianem "elyty".  Sa to grupy, które uwazaja się za nadludzi nie podlegających demokratycznym mechanizmom.  Oprócz sądów i ekspertów, mediów i celebrytów istnieją lepiej ukryte podobne gremia: wielka finansjera, szefowie globalnych korporacji itp.  Ich się na codzień nie zauważa i niewiele o nich wiadomo..

 Rozbrat miedzy elitami a ludem zaczynają zauważać równiez publicyści zachodni.  Oto w portalu Wp.pl ukazał się artykuł Jean Pisani Ferry'ego  "Jean Pisani-Ferry: Dlaczego demokracja potrzebuje rzetelnych ekspertów?" {TUTAJ}.  Pisze on:

 "Potrzebujemy większej dyscypliny ze strony społeczności ekspertów. Intelektualnej dyscypliny, która charakteryzuje badania naukowe, często brak w dyskusjach nad polityką. Pokora, rygorystyczne procedury, zapobieganie konfliktom interesów, zdolność do przyznania się do błędów oraz tak, również kary za oszustwa są potrzebne, by odzyskać zaufanie obywateli. (...) Czytelnicy uważają ekonomistów i innych ekspertów za oderwanych od rzeczywistości i obojętnych na zmartwienia zwykłych ludzi; inspirowanych celami, które rozmijają się z celami obywateli; często mylących się w rażący sposób, a co za tym idzie, niekompetentnych; stronniczych na korzyść - albo po prostu skaptowanych - przez wielki biznes i finanse. Eksperci, wskazują niektórzy, są również winni fragmentacji społeczeństwa, poprzez podzielenie debaty publicznej na wiele wąskich specjalistycznych dyskusji.".

 W USA sukces Donalda Trumpa, który przedstawia się jako pogromca elit, też wskazuje na to, że te ostatnie utraciły łączność z resztą społeczeństwa i są przez nie odrzucane.  Ludzie maja najwyraźniej dość pouczeń ze strony różnych nadętych "autorytetów".  Być może, jesteśmy w przededniu wielkiej ogólnoświatowej zmiany.

 

Etykietowanie:

1 komentarz

avatar użytkownika amica

1. Lewica

Zaczeło się w końcu lat 60-tych ruchem hipisowskim. Potem stwierdzono, że trzeba przejąć uniwersytety. Wprowadzono nowomowę -- Afroamerykanie i Rasa Kaukaska obowiązywali juz w latach 90-tych, choć zawsze mnie ta rasa kaukaska bawiła a u nas chyba Afroeuropejczycy? Weźmy bibliotekarzy. Byli oni postrzegani niemal jako pracownicy niekwalifikowani, ale wymóg studiów, a następnie studiów licencjonowanych spowodował podniesienie prestiżu zawodu w USA. Podobnie jest z lewicowością -- lewacy przejęli uczelnie, a potem to poszło, bo wykształcenie kojarzono z prestiżem. Wykształcono sporo ludzi na kierunkach typu feminizm i gender. Kultura masowa oczywiście lansuje celebrytów, a Ci modne postawy. Czy lud oddali się od elit czy będzie aspirować do bycia elitą? Nie wiem