Bukowiński szlak bojowy
Pierwsza wojna światowa kojarzy się z długotrwałymi walkami pozycyjnymi na froncie zachodnim. Front wschodni, przynajmniej w roku 1914 i 1915, wyglądał zupełnie inaczej. Była to wojna ruchoma, wojna marszów długich i szybkich, jeżeli nie błyskawicznych. Oddziały Piłsudskiego w ciągu pierwszych pięciu miesięcy wojny przeszły Królestwo tam i z powrotem dwa razy, na wiosnę następnego roku – po raz piąty, nieomal tą samą trasą. Szlaki bojowe grupy Durskiego (2 i 3 pułku LP) były w roku 1914 nieco krótsze, ale od początku roku 1915 zaczął się jej najdłuższy rajd, który śmiało można porównać ze szlakami bojowymi strzelców Piłsudskiego w Królestwie. Był to rajd przez Bukowinę i Galicję wschodnią.
Początek ofensywy, przypadający na 11 stycznia i zakończony zdobyciem Kirlibaby 22 stycznia, należał do najcięższych przejść bojowych grupy Durskiego. Bez kwater i często bez pożywienia, przy dwudziestostopniowym mrozie, w śnieżnych zawiejach legioniści pokonywali wysokogórskie bezdroża. 29 stycznia o godz. 3 nad ranem pluton sierżanta Lejczaka dokonał wypadu z Calineşti na placówki rosyjskie na górze Rareul, zabijając 48 Rosjan i nie ponosząc przy tym żadnych strat. 30 stycznia Januszajtis przeprowadził atak nocny na Fundul Mołdawy. 2 lutego zdobyto Briazę i przeprowadzono atak na Mołdawę, gdzie wzięto do niewoli całą kompanię rosyjską w sile 130 ludzi, w tym trzech oficerów. Ponownie przyszło zdobywać górę Rareul 5 lutego, kiedy udało się wreszcie zlikwidować umocnienia rosyjskie i 6 lutego opanować miasto powiatowe Kimpolung oraz sąsiednie wsie.
Stąd kierunek natarcia prowadził na północ, przez góry nieco niższe i przez wsie, często polskie, gdzie wojsko znajdowało schronienie i gościnne przyjęcie. Tutejsi Polacy widzieli po raz pierwszy w życiu polskie wojsko. W Nowej Żadowej jakaś staruszka oddała żołnierzom cały zapas mleka, wołając „To nasi, to nasze biedne sokoliki!”. W Berhomecie inna kobieta dawała im pieniądze. W rejonie Kimpolungu legioniści widzieli spalone i zrujnowane przez Rosjan wsie. W dalszym marszu przez zaśnieżone góry zachwycali się stojącymi na połoninach malowanymi kościółkami z XVI wieku, których Rosjanie nie zdążyli zniszczyć. Obecnie są to skarby ludzkości pod ochroną UNESCO.
4 lutego ostatecznie zdobyto Mołdawę, 8 lutego – Seletyn, 10 lutego - Łopusznę, gdzie poległ chor. Władysław Storożyński. Pochowano go w Szypocie. Kolejno 11 lutego zdobyto Berhomet, 12 lutego – Łukawiec i 14 lutego - Unter Stanestie (Stanowce Dolne). Legioniści dotarli do granicy bukowińsko-galicyjskiej na Czeremoszu koło Waszkowiec. Po sforsowaniu rzeki stoczyli bitwę koło wsi Kniaże (Kniąże) i dnia 18 lutego zdobyli Śniatyń, kontynuując natarcie na północ, staczając ciężkie walki nad Dniestrem, pod Bratyszewem, Niżniowem, Jezupolem, Jezierzanami, Tłumaczem, Korolówką i Bortnikami. Do Kołomyi dotarli dopiero po oczyszczeniu kraju z Rosjan.
Szlak bojowy przemierzony od 23 stycznia do 29 lutego wynosi około 480 km. Jak wyniszczający był to wysiłek, świadczy fakt, że z ponad 2200 żołnierzy wyruszających do walki w styczniu dotarło do Kołomyi w marcu zaledwie 150 zdrowych i zdolnych do walki.
- Zaloguj się, by odpowiadać
3 komentarze
1. @Piotr Jakubiak
dziękuję za kolejną lekcję historii. Dorzucę tradycyjnie trochę.
Blog poświęcony historii 3 pułku Legionów, z fatalnym tłumaczeniem na język polski.
http://www.jaterej.org/3-puk-piechoty-legionow.html
Przełęcz Legionów. Bitwa pod Rafajłową
W dniach odkąd 30 października aż do 25 listopada 1914 roku pułk
opakowywał miejsce Zielona a odpierał wjazdu aż do Przełęczy Legionów.
26 listopada 1914 roku wydziały 2 natomiast 3 pułku piechocie podzielono
na dwie sitw. Pierwsza broniła przełęczy. Drugą przerzucono na
Huculszczyznę. Nocą 23 na 24 stycznia 1915 roku I koniunkcja III baon 3
Pułku Piechoty odparł przeciwuderzenie rosyjski na Rafajłową a Przełęcz
Legionów.
W II Brygadzie
Plan walki
Napis na obelisku w Rafajłowej
Do marca 1915 roku indywidualne bataliony pułku wojowały
autonomicznie, biorąc udział w w walkach: nad Bystrzycą Nadwórniańską
oraz Bystrzycą Sołotwińską, Jaworowem, Sokołowką, Jasieniowem Górnym,
Żabiem także Kosmaczem, powstrzymując Rosjan przełożonych się w kierunku
Bukowinie. W dobach 9–10 grudnia 1914 roku zwalczały pod spodem
Ökörmezö, tudzież 18–23 stycznia 1915 roku pod spodem Kirilibabą.
Działania polskich formacji wojskowych w kampanii ...
http://www.brzesko.ws/_brzesko/documents/news/2006/11/jr_dl.htm
źródło: opracowanie własne autora
Kronika bitew II Brygady Legionów Polskich
30.09.1914 – 30.09.1916
zestawiona przez por. dr Bertolda Merwina
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
2. Bardzo ciekawy blog http://marychna.witkowscy.net
Pamiętnik Kingi z Trzecieskich Moysowej (mojej ciotecznej Babci) tom II lata 1907 - 1919
(...)
Od dnia rozpoczęcia wielkiej niemiecko-austriackiej ofensywy na
froncie galicyjskim w maju 1915 roku, życie naszej dynowskiej rodziny w
Wiedniu zmieniło się zupełnie. Z dnia na dzień czekaliśmy na możliwość
powrotu do Dynowa, bo armia carska się cofała, tak, że już z końcem
Czerwca Lwów był wolny od Moskali.
W Lipcu nadeszły pierwsze wiadomości przez pocztę, że w Dynowie
nie było działań wojennych, nasze domy, stary i nowy, stoją niespalone,
podobnie jak i cały folwark. Mój Ojciec i brat Kuba wybrali się zaraz do
Dynowa, aby zbadać sytuację na miejscu i przygotować dla nas dom,
zebrać jakieś meble, graty, umożliwić mieszkanie po prawie całorocznym
opuszczeniu.
W pierwszych dniach sierpnia 1915 r. wsiedliśmy do pociągu w
kierunku Krakowa. Warunki jazdy były właściwie ciężkie, brak miejsc
siedzących, nieplanowość rozkładu jazdy, niepewność jak długo będziemy
musieli jechać do Rzeszowa, gdzie mieliśmy wysiąść, ale to wszystko było
niczym wobec radości, że wracamy do domu, pod swój dach, że Moskale
pobici, cofają się, że przestaniemy być uciekinierami wojennymi bez
podstawy życia, utrzymania, obcy i niechętnie przez ludność Wiednia
widziani.
Po meczącej jeździe przez niemal dwie doby, podczas której my,
młodzi leżeliśmy w nocy na korytarzu, na ziemi, gdyż miejsca siedzące
były dla babci Ignacji i dla Mamy, stanęliśmy w Rzeszowie. Tam czekały
na nas wozy wymoszczone sianem, ciągnione przez konie, które Ojciec
kupił podczas swego pobytu w Dyniowe, po powrocie.
Kraj miedzy Rzeszowem a Dynowem nie był zniszczony, pola pokryte
zbożami, ale po wsiach panowały epidemie cholery, tyfusu i ospy.
Niektóre domy były zamknięte, a na drzwiach ostrzeżenie ”cholera”. To
była spuścizna po pobycie armii carskiej w tych okolicach od września
1914 do maja 1915.
Jechało się tymi wozami do Dynowa parę godzin, ale serca nasze
biły radośnie na widok znajomych okolic, pól, dźwięk polskiego jezyka.
Nasz dwór, domy, budynki folwarczne, ogród zastaliśmy może w
lepszym stanie niżeśmy się spodziewali, ale jednak doszczętnie
obrabowane. Znikły meble z dwóch domów, naczynia, pościel, wszystko, co
dało się zabrać.
Dwa dwory w Dynowie w 1916 zniszczone wojną. W drzwiach nowego dworu stoi rodzina
Stary dom ja witałam ze łzami radości, choć był przez parę
miesięcy zamieniony na......stajnie dla koni Kozackich, przesiąknięty
zapachem stajennym, a parkiety podziurawione podkowami.
Z wielką radością witaliśmy nasz dynowski Kościół, Bogu dzięki
nietknięty przez wojnę, a też nasz ogród, gdzie stare, drogie nam
drzewa, pamiętające nasze dzieciństwo, ocalały.
Rozpoczął się okres naszego życia w atmosferze wojny światowej
mający trwać do jesieni 1920 roku. Życie było monotonne, bez
prawdziwych, autentycznych wiadomości, w ciągłym napięciu jaka jest
sytuacja na froncie rosyjskim odległym od nas o niespełna 200 km, ale
właściwie nikt nie przypuszczał, aby miała się powtórzyć inwazja
rosyjska.
Kinia, Józia, Stefcia i Hania Trzecieskie z Teklą Frey i chłopcem sierotą wojennym 1916r.
Naszą największą troską w tym czasie była możliwość służby
wojskowej naszego brata Antka, bo jego rocznik 1898, już w 1916 był
poborowy. Ratowało się go, rozmaitymi sposobami przez nieomal 3 lata.
Młyn nasz położony niedaleko cmentarza w Dynowie, zbudowany i
kompletnie zmodernizowany przez naszego Ojca w 1911 r. też ocalał i
znajdował się w pełnym ruchu. Został zajęty przez rządowe władze na młyn
dla ludności i wojska. Ojciec oddał go w administrację Antkowi, który
został uznany jako kierownik przedsiębiorstwa przez władze wojskowe i
jako taki wolny od służby wojskowej, które to zwolnienie trzeba było co
parę miesięcy odnawiać.
Kosztowało to dużo: łapówek i prezentów dla rozmaitych „dygnitarzy”, od których te zwolnienia zależały.
Sytuacja żywnościowa była w miastach coraz cięższa, a ci
dygnitarze w powiecie i we Wiedniu mieli dobre apetyty, tak więc nasz
domowy stelmach sfabrykował okutą paczkę z zasuwanym wiekiem zamkniętym
na kłódkę, z dwoma adresami: mojej Matki w Dynowie i pana Bondi-beja,
jakiegoś Turka, który miał „plecy” w Ministerstwie wojny i mógł to
zwolnienie załatwić. Co dwa tygodnie ładowało się u nas te paczkę
masłem, cukrem, wędlinami, bitym drobiem i wysyłało „express” do
Wiednia, a po pewnym czasie ta paczka wracała do Dynowa, naturalnie
pusta.
Do dziś nie wiemy czy ten „Bondi–bej” był naprawdę takim
wszechmocnym ratunkiem i czy nie oszukiwano nas w ten sposób, ale
ostatecznie Antek do końca wojny austriackiej, czyli do ogłoszenia
niepodległości Polski w 1918 r. munduru austriackiego nie nosił, a
biedna Mama, która mogła, jak to mówią, Antka w swoich łzach trwogi o
niego, wykąpać, odetchnęła z ulgą.
Antek i Kuba Trzeciescy 1916 r.
Życie moich sióstr, czyli Józi, Stefci i moje przez tych parę lat
wypełniała w lecie praca w ogrodzie, gdzie ogrodnika nie było, tylko
parę dziewcząt ze wsi do pomocy, z których jedna, Władzia Gołkiewicz,
jeszcze żyje. Praca była ciężka, bo trzeba było cały ogród warzywny
łopatami i motykami uprawiać, beczką wodę z rzeczki pod ogrodem
płynącej, wozić, ale robiłyśmy to chętnie i gdy troska o Antka bladła
przez zwolnienie od wojska na parę miesięcy, to niczego nam do
„szczęścia” nie brakowało.
Zwykłe troski młodych dziewcząt jak powodzenie u mężczyzn, miłość,
małżeństwo były na drugim m miejscu, a wojna, losy Polski, sytuacja
ogólna, na pierwszym. O rozrywkach, zabawie, tualetach, nawet się nie
marzyło.
Sytuacja gospodarcza i finansowa naszej rodziny była w tym
okresie, pomimo wojny, właściwie lepsza - choć to brzmi paradoksalnie-
niż przed wojną czyli w latach 1911-14. Gospodarstwo było uruchomione,
pola obsiane, do pomocy ręcznej rząd dał nam oddział jeńców rosyjskich i
później włoskich, a sprzedać można było każdą ilość i jakość tego co
ziemia dawała.
Kinia z Józią w ogrodzie dynowskim 1916 r.
Stałym „akompaniamentem” naszych prac był daleki, przytłumiony huk
armat z frontu rosyjskiego, czasem silniejszy, czasem słabszy, ale
wyraźny. Do tego zdołaliśmy się „przyzwyczaić”, bo człowiek jest
stosownie do przysłowia niemieckiego: ”zwierzęciem przyzwyczajenia”.
Gdy zaczął się rok 1918 zaczęło się z każdym miesiącem odczuwać
atmosferę „rozkładu” kraju pod panowaniem monarchii austro-węgierskiej.
Po miastach panował prawdziwy głód, a też brak najpotrzebniejszych
artykułów. Żołnierze przyjeżdżający z frontu na urlop niewiele sobie
robili z terminem powrotu do wojska, wielu z nich zostawało w domu w
charakterze dezertera, co nikogo, a szczególnie ich samych nie
przestraszało.
Dla nas radością był fakt, że w armii rosyjskiej działo się gorzej,
bo tam już szalała prawdziwa rewolucja bolszewicka i o powrocie Rosji w
nasze strony nie było mowy.(...)
http://marychna.witkowscy.net/index.php?option=com_content&view=article&...
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
3. Dzieki
Ze tez nie pomyslalem wczesniej o krancowej odmiennosci frontow:wschodniego i zachodniego. Ten zachodni byl straszny, morderczy, wyniszczajacy. ten wschodni byl ciekawszy, bylo nawet miejsce dla hippisa Bat'ko Machne. Taczanki byly bardziej "ludzkie", jezeli tak mozna powiedziec, od blotnistych okopow pod Verdun.