Bohaterowie i antybohaterowie III RP na 100 stronach magazynu „Do Rzeczy”
Publicyści „Do Rzeczy” postanowili pokazać kilkadziesiąt osób, które w istotny sposób wpłynęły na współczesną Polskę.
Na 100 stronach magazynu publicyści „Do Rzeczy” przybliżają sylwetki bohaterów i antybohaterów współczesnej Polski.
Sam dobór zarówno bohaterów, jak i antybohaterów jest subiektywny. Pewnie inna redakcja wskazałaby inne osoby. W żadnym razie nie chcemy też powiedzieć, że ci właśnie ludzie, których portrety czytelnicy odnajdą na naszych łamach, w całości odpowiadają za polskie tu i teraz – pisze we wstępniaku redaktor naczelny „Do Rzeczy”, Paweł Lisicki.
Słownik biografii III RP jest pracą do napisania. Pracą ryzykowną, ale i fascynującą. Ryzykowną, ponieważ dotyczy postaci ważnych i wpływowych, a także idoli tworzących panteon tego państwa nadzorowany przez wyznawców, których pozycja zależy od jego trwania. Im mniej związku ma kult oficjalny z autentycznymi losami adorowanej postaci, tym zacieklej jest broniony wszelkimi możliwymi środkami – ocenia Wildstein i prezentuje garść szkiców biograficznych, które stanowić mogą punkt wyjścia do takiego dzieła. Czytelnicy mogą potraktować ten tekst jako wyimki z książki, która kiedyś powstanie. Ponieważ III RP jest tworem poronionym, tacy są także w większości bohaterowie jej słownika biograficznego – zaznacza na wstępie.
http://dorzeczy.pl/bohaterowie-i-antybohaterowie-iii-rp/
- Zaloguj się, by odpowiadać
6 komentarzy
1. Generał urabia historię dla
Generał urabia historię dla siebie
Pytań dotyczących osobowości Wojciecha Jaruzelskiego można
zadać wiele. Ale chyba najważniejsze dotyczy kwestii, jak to było
możliwe, że człowiek urodzony w „genetycznie” patriotycznej rodzinie
zszedł na drogę narodowego zaprzaństwa? – pisze w wydaniu specjalnym Do
Rzeczy Piotr Gontarczyk.
- Wszystko zapowiadało się pięknie. Kilkusetletnie tradycje rodzinne w
służbie Rzeczypospolitej, dziadek powstaniec styczniowy, ojciec –
żołnierz wojny polsko-bolszewickiej, szanowany obywatel i działacz
społeczny. Jego syn Wojciech Jaruzelski był pilnym uczniem gimnazjum
księży marianów na podwarszawskich wówczas Bielanach i harcerzem, który w
klapę marynarki wpinał „mieczyk Chrobrego” – symbol Stronnictwa
Narodowego. (…)
Wiosną 1943 r. został zmobilizowany do wojska tworzonego na polecenie
Kremla przez polskich komunistów. Był wówczas gorącym patriotą i w
listach do rodziny aluzyjnie pisał, że poddano go komunistycznej
indoktrynacji. Twierdził jednak stanowczo, że ideologiczna obróbka nie
wywiera na nim wrażenia: „Mamusiu Kochana, pamiętaj, że ja zawsze
zostanę takim, jakim byłem, i moich przekonań nikt łatwo nie zmieni. […]
nigdy nie zapomnę swych zasad i obowiązków, jakie ma każdy uczciwy
Polak wobec Boga, narodu i państwa”. (…)
W miarę upływu czasu, po objęciu wysokich stanowisk partyjnych i
państwowych, negatywne cechy osobowości bohatera ulegały zaostrzeniu.
Zawodowe zajmowanie się propagandą, wianuszki pochlebców, możliwość
kształtowania teraźniejszości oraz iluzja wpływania na minioną historię
wypaczały umysł towarzysza generała, który ma dziś ogromne trudności ze
zrozumieniem rzeczywistości. W efekcie nie ma hańbiącego go czynu,
którego nie byłby w stanie przedstawić jako swoje wielkie dokonanie, i
nie ma zasługi, której nie byłby w stanie sobie fałszywie przypisać. (…)
Piotr Gontarczyk o historii Towarzysza Generała w wydaniu specjalnym Do Rzeczy – Ludzie.
http://dorzeczy.pl/general-urabia-historie-dla-siebie/
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
2. Kto to jest Wałęsa? Sławomir
Kto to jest Wałęsa?
Sławomir Cenckiewicz
Zawsze był oczkiem w głowie komunistycznej władzy, co nie do końca rozumieli klakierzy otaczający byłego prezydenta. A może o tym wiedzieli, ale prowadzili swoją cyniczną grę
Czasem wydaje mi się, że wiem o nim wszystko. Znam zakamarki jego życia, sposób myślenia, psychikę, nieustanne strachy i obawy. Kiedy indziej wydaje mi się jednak, że nie wiem o nim praktycznie nic. Jedno w tym wszystkim jest jednak pewne: Lech Wałęsa, którego znamy oficjalnie z grzecznych książek, artykułów i publicystycznych ustawek, w praktyce nie istnieje i nigdy nie istniał. Niemal każdy fragment jego życiorysu jest sfałszowany – od lat najmłodszych, młodości, poprzez Grudzień ’70, okres przedsierpniowego ruchu oporu, aż do Sierpienia ’80, „Solidarności” i wolnej Polski.
Lepiej nie pisać
Wciąż nie ma chętnych, by zmierzyć się z całościową biografią Wałęsy. „Za wcześnie” – słyszymy najczęściej. Dla ednych oznacza to, że skoro bohater tej biografii wciąż żyje, to nie warto o nim pisać, gdyż jego księga życia wciąż jest otwarta. Inni tłumaczą to niesprzyjającymi okolicznościami, znanymi zresztą z 2008 r., kiedy to IPN opublikował przecież zaledwie „przyczynek do biografii”, nie mówiąc już o książce Pawła Zyzaka, która kończy się jednakże na 1988 r. W każdym razie wiadomo, że ktoś, kto pokusiłby się dzisiaj o biografię prawdziwą i niezależną Wałęsy, musi narazić się władzy, służbom specjalnym, politykom, licznym legendom „Solidarności”, „Gazecie Wyborczej”, prawnikom, sędziom, lustratorom z Biura Lustracyjnego, no i środowisku naukowemu, które się najpewniej obrazi, nadmie i nie zaprosi na konferencję, nie przyjmie artykułu do publikacji i ostatecznie wykluczy z „cechu historyków”. Jednym słowem – nie ma co się do tego zabierać, jeśli ma się na głowie doktorat, habilitację, aspiracje, legalną pracę w IPN, żonę i kredyt we frankach szwajcarskich. Skoro więc do stworzenia pełnej biografii Wałęsy zabiorą się dopiero następcy żyjących aktualnie dziejopisów, to nam pozostaje jedynie zostawić im w spadku jakieś tropy, ślady, wskazać na momenty węzłowe w życiu Wałęsy.
Jego życiorys to na pewno fenomen. Przedwczesna śmierć ojca, związek matki z jego bratem, przyrodnie rodzeństwo, patologie i klasyczna walka o przywództwo w stadzie. A wokół bieda i życie w Polsce „C”. Młody mechanik rolniczy, który w 1961 r. na trójach skończył Zasadniczą Szkołę Zawodową w Lipnie. W 1965 r. był już po służbie wojskowej, roznosiła go energia i pragnienie czegoś lepszego. Ciemne okulary, potańcówki w wiejskich salach, jazda na motorze, podryw i sporo alkoholu. Mechanik z Państwowego Ośrodka Maszynowego w Leniu Wielkim (nomen omen) romansuje z Wandą – najbiedniejszą dziewczyną we wsi. Nieszczęśnica zachodzi w ciążę, więc przerażony kochanek ucieka. Mały Grześ chował się więc bez ojca. Gdy tak uboga, że często głodna, kochanka kombinatora z Lenia Wielkiego pojechała do jego matki, by ją prosić o przymuszenie syna, by się z nią ożenił, wróciła z nowym obrazem własnej nędzy. Oto własny los wydał się jej bardziej znośny, gdy zobaczyła klepisko Wałęsów w Popowie. Miała tyle dumy, że machnęła ręką i samotnie wychowywała syna. Gdy 1967 r. zdarzyła się tragedia i ojciec Grzesia przyjechał na pogrzeb (znów ukryty za ciemnymi okularami) oraz chciał pójść za trumną na cmentarzu w Chełmicy Dużej razem z nią – odmówiła. Zwymyślały go na cmentarzu okoliczne baby, więc uciekał jak najdalej, do wielkiego miasta, gdzie można się ukryć i zaznać innego – niż wsiowe – życia. Czy Wanda mogłaby napisać wspomnienia? Czy dałaby radę wystąpić w programie telewizyjnym? Czy zdołałaby podołać uczestnictwu w kongresach kobiecych zajmujących się krzywdą porzuconych matek i osieroconych dzieci? Czy byłaby godna wzmianki w filmie Wajdy o prawdziwym Wałęsie? Po co odpowiadać, skoro nikt nie pyta. A przecież nawet ulubienica warszawskiego salonu – Danuta Wałęsowa – w swoim pamiętnikarskim hicie „Marzenia i tajemnice” napisała, że Lech nie chciał, by przed ślubem żona poznała jego rodziców i strony rodzinne. Był na tyle spalony w swojej rodzinnej wsi, że nie miał zamiaru się tam przez jakiś czas w ogóle pojawiać.
***
Cała biografia byłego przewodniczącego NSZZ Solidarność, prezydenta RP i laureata pokojowej Nagrody Nobla tylko w magazynie „Ludzie. Do Rzeczy”, który od piątku dostępny jest w każdym dobrym punkcie z prasą.
http://dorzeczy.pl/kto-to-jest-walesa/
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
3. Wajda jak PRL Jego filmy
Wajda jak PRL
Jego filmy były tańcem niewolnika pod bacznym okiem pana, tańcem, który
nagle staje się tańcem wolności. Tańcem, który pana i jego dwór, tych
tłustych, szerokodupnych urzędników, zmusza do lekkich podrygów i
oklasków – pisze o Andrzeju Wajdzie w wydaniu specjalnym Ludzie. Do Rzeczy Andrzej Horubała.
- Zakłamany i służalczy. Ale też dążący do wolności, za tą wolnością
tęskniący, o tę wolność się upominający (w granicach prawa i rozsądku).
Mówiący w imieniu robotników ni to z przymusu, ni z wyrachowania, ni to z
przekonania. Jak w genialnej „Ziemi obiecanej” – zdeformowanej na
marksistowską modłę ekranizacji powieści Reymonta. Jak w zmienionych z
cenzorskiego nakazu słowach „Ballady o Janku Wiśniewskim”, w której
zamiast czarnej kokardy nad Stocznią Gdańską pojawiała się czerwona,
niwecząc czysty finał „Człowieka z żelaza”.
Wajda, poruszający się z genialną intuicją pasożyta wykorzystującego wszystko, co najlepsze, co najżywsze w polskiej kulturze…
(…)
Wajda przyjeżdżający na sierpniowy strajk, który przecież spełniał
jego marzenie o nowym robotniku, strajk, który wypełniał prorocze ujęcia
bramy Stoczni Gdańskiej z wcześniejszego o cztery lata „Człowieka z
marmuru”, mógł czuć satysfakcję. Tym bardziej że przecież już tydzień po
podpisaniu porozumień sierpniowych, 7 września 1980 r., w Telewizji
Polskiej startował zanurzony po uszy w polskiej tradycji jego serial „Z
biegiem lat, z biegiem dni”, pokazujący dojrzewanie do Niepodległej.
Historia zdawała się poświadczać słuszność drogi, jaką obrał w latach
40., wstępując do PPR, a później PZPR. Bo oto reformatorskie skrzydło
partii, wespół z klasą robotniczą, mogło realizować plan socjalistycznej
odnowy. I w maju 1981 r., udzielając wywiadu tygodnikowi „Polityka”,
pytany, co napełnia go otuchą, odpowia- dał: „Oczywiście Zjazd Partii”. I
dodawał: „Z prawdziwą niecierpliwością oczekuję chwili, kiedy
naprzeciwko nowo wybranych władz NSZZ Solidarność zasiądą tacy sami jak
oni robotnicy, członkowie partii. Myślę, że wówczas to co najważniejsze
zdecydują bez ekspertów I doradców tak z jednej, jak i z drugiej strony.
Granicząca z głupotą naiwność tej wypowiedzi nie wymaga chyba
komentarza. Ale przecież tak jest z Andrzejem Wajdą, że filmy bywają o
wiele mądrzejsze od niego. Mądrzejsze od niego i od jego mocodawców. (…)
Cały artykuł w wydaniu specjalnym Ludzie. Do Rzeczy.
http://dorzeczy.pl/wajda-jak-prl/
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
4. Do Pani Maryli
Szanowna Pani Marylo,
Oto nasz Bolek w całej okzałości:
Ukłony moje najniższe
Michał Stanisław de Zieleśkiewicz
5. Tygodnik Lisickiego
Nazwisko "Göring" chyba wszystkim Polakom kojarzy się jak najgorzej. W rodzinie tej był jednak człowiek, którego działa...Zobacz więcej
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
6. "etyk" Hartman recenzuje
kończy tak : "PS. Obrzydliwy jest tonik mojego felietoniku, co nie, panowie niepokorni? Ano obrzydliwy, że aż rzygać się chce. Wasza szkoła, panowie. Wasza szkoła."
http://hartman.blog.polityka.pl/
cóś sie obrzydkowi Hartmanowi POmyliło. Jego szkoła to Środa i Palikot.
Jak rozbójnik Wałęsa Żydom bułeczki piekł
Pluralizm dosięgnął niepokornych, jak jakaś liberalna zaraza. W osobliwym „wydaniu specjalnym” czasopisma „Do rzeczy”, zatytułowanym „Ludzie”, wielkie piszą dziwy. Redaktor Centkiewicz pewną kreską szkicuje żywot „kombinatora z Lenia Wielkiego”, znanego jako Lech W. Ów zabijaka i pijaczyna rozbijał się na motorze po okolicznych wsiach, bałamucąc i porzucając panny, a dla lepszego efektu zrobił sobie własnoręcznie fajną spluwę i założył bajeranckie ciemne bryle. Jak już za dużo nabroił, to i musiał ze wsi uciekać. Z braku lepszego zajęcia został regularnym esbeckim kapusiem w Stoczni Gdańskiej, donoszącym na kolegów z niespotykaną wprost gorliwością. Czerwoni mieli go w garści i nadal mają. Nikoś Dyzma przy tej historii wysiada w przedbiegach! Koleś W. z układu, Wojciech J., też doczekał się tzw. sylwetki w tym fascynującym (bez ironii!) wydawnictwie. Jakim ów jenerał jest szubrawcem, gnidą, kłamcą i megalomanem, łacno przekonamy się z lektury obszernego artykułu red. Gontarczyka.
No dobrze, ale gdzie tu pluralizm? Ano przebrnąwszy przez oceany pomyj wylanych na głowy różnych mężów i dam, tych wszystkich obmierzłych Geremków, Wajdów (w oczach red. Horubały zakłamany sługus z obozu morderców!), Lisów, Paradowskich, Olejnik i innej zdradzieckiej swołoczy, dobijemy do wyspy zamieszkałej przez „dobrego Żyda”, pożytecznego idiotę, jak zapewne postrzegają go prawi i niepokorni, który dostarcza im niezbitych dowodów na niepokalanie antysemityzmem. Ów starszy pan z tupecikiem, o wdzięcznym imieniu Szewach, zapewne wymyślił sobie, że jako członek zespołu prawicowego tygodnika będzie stał na straży antyantysemickiej prawomyślności nowej polskiej endecji. Co mu tam! Da się wykorzystać, ale swój cel osiągnie. Ceną za tę obopólnie korzystną dialektykę jest glejt na pisanie, co chce. A niech sobie Żyd pisze, co mu w duszy gra, to się publiczność sama przekona, ile można spodziewać się po Żydzie, nawet tym dobrym i oswojonym. No to Żyd pisze. W tym samym wydaniu gazetki, żeby nie było wątpliwości. O swoim przyjacielu Leszku Millerze, o swoim przyjacielu Józefie Oleksym, a wreszcie o swoim przyjacielu Lechu Wałęsie, z którym to w miasteczku Kfar Chabad czytał Talmud, dyskutował o ucieczce Izraelitów z Egiptu, a potem jeszcze przez godzinę pracował w piekarni. Bardzo się wzruszyłem, ale co prawda, że komuniści z Żydami, a Wałęsa (zbój, okrutny zbój) z nimi wszystkimi, to i prawda.
Ethos i ethnos „Do rzeczy” złożone są. Jeszcze jeden redaktor Żyd, o polskobrzmiącym imieniu, niewątpliwie Żyd dobry, a nawet najlepszy i prawie wybielony, łaje na swych dorzecznych łamach niedobrego Żyda, Adama Michnika, za „tramwajowy antyklerykalizm” oraz łażenie z gorylami i obnoszenie swej nomenklaturopodobnej mordy po tym wciąż niezlustrowanym świecie. Przy okazji ów polskoimienny trefniś wali w znanego Kaszuba o szkockim dla odmiany imieniu (jakkolwiek posiadającego słuszne korzonki!), że „najprawdopodobniej stał się współwinnym katastrofy smoleńskiej”. Leszka M. przedstawia zaś jako gangstera, który swego czasu chciał „podporządkować sobie sojuszników z Agory”, ale tramwajowy antyklerykał się nie dał i ujawnił aferę Rywina.
Nie mnie sądzić, czy „Do rzeczy” pisze prawdę. Bo cóż to jest prawda? Każden jeden ma swoją – tę polską albo tę żydowską, albo tę sprzedawczykowską. Jest prawda pokornych i prawda niepokornych. Prawda IPN i prawda „Trybuny ludu”. Prawda katolików i prawda ateistów. Jest też i prawda obiektywna a nawet subiektywna. Nie mówiąc już o prawdzie świętej i g-prawdzie. Gdy patrzę na swoją facjatę w „Do rzeczy” i czytam, że jestem „największym żyjącym filozofem” i „osobą dwóch pasji: seksu i religii”, to wszystko we mnie rośnie i omdlewa ze wzruszenia.
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl