Maciek: Huśtawka nastrojów (zyleta.info)
Naprawdę nie chodzi o to, że na wyprawę na rewanż w Moskwie trzeba było wydać tysiąc, półtora albo jeszcze więcej hajsu. Naprawdę nie chodzi o to, że żeby tam pojechać wielu musiało poruszyć niebo i ziemię aby wyrobić sobie wizę (w wielu przypadkach jeszcze dodatkowo nowy paszport). Naprawdę nie chodzi o te 20 (plus – minus) godzin spędzone w samochodach, busach czy autokarze. Naprawdę nie chodzi o inne nieudogodnienia związane z wyjazdem. Chodzi tylko o to, że jeżeli pokonało się te wszystkie wymienione przeszkody, to fajnie by było chociaż zobaczyć mecz stojąc wśród innych kibiców Legii na moskiewskim stadionie i być naocznym świadkiem zwycięstwa, które zapisze się na zawsze w historii klubu…
Jeżeli byli tacy, którzy z decyzją o tym czy jechać do Moskwy na rewanż czekali do rozstrzygnięcia pierwszego meczu w Warszawie, to po jego zakończeniu mieli nie lada zagwostkę i jeszcze więcej znaków zapytania (wynik 2:2 zdawał się przesądzać sprawę na naszą niekorzyść). Tych jednak było niewielu, gdyż spora grupa na wyjazd zapisała się już parę dni po losowaniu, nie patrząc na okoliczności. Wyjazd dosyć konkretnie się skomplikował z chwilą gdy okazało się że nie wypali opcja specjalnego samolotu. Na prędce trzeba było pomyśleć o innym sposobie dotarcia na miejsce. Jeżeli chodzi o grupę zorganizowaną to stanęło na autokarze i busach.
Reszta kibiców wyruszyła do Moskwy na własną rękę, różnymi sposobami. Zorganizowana, najliczniejsza ekipa legionistów spotkała się na jednym z hipermarketowych parkingów i jak się wydawało, z odpowiednim zapasem czasowym, po przegrupowaniu się do pojazdów, odjechała w siną dal. Wszystko było pięknie, wesoło i przyjemnie aż do momentu dotarcia na przejście graniczne z Rosją. Tam zaczęły się schody (bynajmniej nie ruchome). Pomimo tego, że legioniści zameldowali się tam w środku nocy i ruch na przejściu praktycznie nie istniał, żaden z celników nie kwapił się do pracy. Ostentacyjne, znudzone uśmieszki smutnych panów z wąsami w czapkach przypominających trochę większe fresbee były zapowiedzią atrakcji.
Najpierw powstał problem tajemniczych druczków które powinien wypełnić każdy chcący znaleźć się po drugiej stronie szlabanu. Chwilę potem powstał problem związany właśnie z samym szlabanem, który z nieznanych przyczyn został zabrany przez załogę wojskowych poruszających się zdezelowanym czymś przypominającym samochód. Kiedy wydawało się że już zaraz uda się pokonać zaporę, a formularze zdążyły spełniać wszystkie wymogi „wzorowego formularza”, przyszła pani z chustką na głowie, opasana fartuchem, wygoniła celniczkę i zaczęła sprzątać budkę wartowiczą. Kiedy cyrk na granicy rozkręcał się już na dobre jasnym się stało że aby dotrzeć do Moskwy, trzeba by było pokonać 600 kilometrową trasę (dzielącą przejście od Moskwy) ze średnią 100 km/h (co w realiach Rosyjskich jest wyzwaniem tylko dla Kubiców i Szumacherów razem wziętych). Na koniec powstał problem z transparentami, których treści nie przypadły do gustu służbistom (jednak to temat na oddzielną relację). Fakt, faktem przejście zostało „zdobyte” jedynie przez ekipę autokaru (oczywiście nie licząc tych wszystkich którzy jechali na własną rękę, wcześniej niż grupa jadąca razem). Z uwagi na brak czasu, po dłuższych konsultacjach postanowiono zakończyć podróż w przygranicznej miejscowości i tam obejrzeć mecz. A miejscowość wyglądała mniej więcej tak: kilka stacji benzynowych, motel i bar. Na stałe w krajobraz wtopiły się też dziesiątki tirów które w nieskończoność oczekują na wypuszczenie ich z Rosji.
Kiedy piłkarze naszego klubu szykowali się do wyjścia na murawę, pod stacją, na której planowane było oglądanie meczu, podjechało wojsko z „kałachami” w rękach i oznajmiło, że trzeba się rozejść. Tym samym cześć udała się do motelu, a cześć do wspomnianego baru.
Ku uciesze sprzedawczyni która za przychylne spojrzenie na obecność naszej grupy, otrzymała 700 rubli, zamiast na Łużnikach, zajęliśmy swoje miejsca na krzesełkach w barze. Był doping, była pirotechnika, był bęben i była radość największa z możliwych, ale… no właśnie wielkie ALE. To wszystko w obskurnej spelunie, w towarzystwie tirów i straży granicznej. Pozostawało tylko z zazdrością popatrzyć na ekran, na którym pokazywano resztę cieszących się kibiców Legii. Z tego miejsca przepraszam że relacja jest jednostronna, widziana jedynie oczami kibica/kibiców którym nie dane było obserwować tego wszystkiego na stadionie, chociaż zrobili naprawdę wszystko żeby tak było. Powrót do kraju to jeden wielki melanż który trwał, trwał i trwał (z przerwą na wypuszczenie nas z Rosji, chociaż o zaszczyt wypuszczenia z Rosji łatwiej niż o zaszczyt wpuszczenia), setki nowych piosenek (nowe zwrotki do „Pamiętasz k… Sosnowiec” czy „Szkoła praca, dziewczyna, Kręcina”), radość, oglądanie losowania itd.
Powstał też (a może istniał już wcześniej) nowy termin legionisty „niedojazd”. Tak więc dla wielu z nas był to pierwszy „niedojazd”, a że był to mecz wyjątkowy, taki który będzie się wspominało latami, to zgodnie stwierdzono że tak spektakularnego „niedojazdu” już się chyba nie trafi. W tej kategorii chyba żaden z nas nie chciałby powiększać swojego konta.
MACIEK
- Zaloguj się, by odpowiadać
3 komentarze
1. Dali czadu!
http://wola44.wordpress.com/ >>> http://dokumentalny.blogspot.com/
2. brawo chłopaki !
tak bawi sie i walczy Warszawa - z humorem i do końca!
Wielki dzięki za czarne jaszczyki :))))
Wygraliśmy, Moskwa zdobyta po raz kolejny i to jest najwazniejsze.
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
3. a pierwszy piłkarzy Polski Donaldu
jakoś orderu sobie nie przypina, do zdjęć ze zwycięska druzyną się nie ustawia?
Boi się ? Kogo? Czyżby Putin zmarszczył brwi ?
A Bronek, co lubi sportowców zwycięskich też nie robi fotki do albumu? A przeciez ma nowy sprzęt za 200 tysięcy naszych polskich złotych!
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl