"Gdybym miał wziąć udział w tej debacie i analizować, kto co robił w tamtym miejscu, to przypomnę, że my wszyscy - premier i ministrowie - przyjechaliśmy do Smoleńska wiele godzin po tragedii. Ale tam na miejscu byli wysocy urzędnicy państwowi z Kancelarii Prezydenta. Chyba nawet mam prawo przyjąć taką logikę myślenia: oczekiwałbym od zastępcy szefa Kancelarii Prezydenta, który jest na miejscu katastrofy, który wie, co tam robił, ile godzin był, to oczekiwałbym, że kiedy przyjedzie tam premier polskiego rządu, to mu zamelduje o sytuacji, jaka jest, jakie kroki powziął. Nie zwalnia go to, że był na miejscu tragedii. Tak jak nie zwalnia nikogo z nas. Jestem zaszokowany opowieściami, brakiem refleksji nad swoim postępowaniem. Nie chcę jednak wchodzić w tę kłótnię, ona zresztą już wybrzmiała i to, co ludzie myślą na ten temat, się nie zmienia. Rowy, które między ludźmi w Polsce powstały, będziemy zasypywać przez sto lat. I będą to robiły następne pokolenia."

T. Arabski, wywiad dla dzisiejszej "Polski".


T. Arabski w tym dużym, pierwszym po 10 kwietnia wywiadzie prasowym, niechętnie odnosi się do zarzutów, które padają z ust bohaterów filmu "Mgła". Dumnie konstatuje: "to wydaje mi się tak małostkowe, że nie chcę brać w tym udziału". Pytany o odpowiedzialność za przygotowanie wizyty Prezydenta RP w Katyniu, zrzuca odpowiedzialność na zmarłych:

"Bo z czterech osób, które były zaangażowane w organizację tych dwóch wizyt, żyję tylko ja. Ja nadzorowałem organizację wizyty premiera. Nieżyjący szef Kancelarii Prezydenta Władysław Stasiak organizował wizytę prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Minister Andrzej Przewoźnik, sekretarz Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa organizował uroczystości katyńskie pod względem merytorycznym. MSZ, w tym przypadku minister Kremer, który zajmował się w resorcie kwestiami wschodnimi, koordynował i spinał obie wizyty pod kątem dyplomatycznym."


Tyle o odpowiedzialnych za bezpieczeństwo elity politycznej Rzeczpospolitej ma do powiedzenia Pan Arabski.

Na usta cisną się pytania: kto był stałym dysponentem TU154 M? Kto odpowiadał za zabezpieczenie wizyty głowy państwa polskiego na tak ryzykownym, nieprzyjaznym terenie? W tym wywiadzie próżno szukać nazwisk gen Janickiego, ministra Millera, ministra Klicha; pojawiają się natomiast kuriozalne zarzuty wobec urzędników poległego Prezydenta. Arabski, polityk, który wsławił się  wyjątkowo cyniczną, chamską, szkodliwą wojną z Prezydentem Kaczyńskim (bitwa o krzesło w samolocie, rozdzielenie uroczystości katyńskich), ma czelność wytykać ministrowi Sasinowi brak profesjonalizmu. Zdaniem szefa kancelarii premiera, Sasin winien był zaraz po przyjeździe Tuska do Smoleńska, zameldować się mu oraz zdać szczegółową relację z zaistniałych wydarzeń. Nie jest przy tym żadnym usprawiedliwieniem fakt, iż prezydencki minister stracił w tamtej chwili swojego szefa, jak mówił przejmująco w "Mgle", "dotarłszy na miejsce katastrofy uświadomiłem sobie, że tam pod spodem są moje koleżanki i koledzy"....

Arabski jest nieugięty: "Nie zwalnia go to, że był na miejscu tragedii. Tak jak nie zwalnia nikogo z nas". Tak, szef kancelarii Tuska, jak wspominają J. Opara i M. Wierzchowski (prezydenccy urzędnicy) - zachowywał się nad wyraz profesjonalnie - bardzo drobiazgowo dbał o to, by jego szef wypadł na tle smoleńskich bagien autentycznie, by spotkania Tusk-Putin nie zakłócił np. J. Kaczyński...



A ja się pytam:

Primo, po co Sasin miał meldować Tuskowi o katastrofie, skoro sam na miejscu nie był w stanie się niczego od Rosjan dowiedzieć? Informowano go natomiast o pospiesznym, wątpliwym pod względem prawnym, przejmowaniu Pałacu Prezydenckiego przez najbliższych przyjaciół Tuska. Co więcej, premier zaraz po przyjeździe nie skierował się do Sasina, a do putinowskiego namiotu, by zameldować się Władimirowi. Putin wskazał Donaldowi jak sprawa wygląda ...w takich okolicznościach dalsza konwersacja nie miała najmniejszego sensu.

Secundo, na jakiej podstawie Arabski twierdzi, iż Sasin winien był zdawać relację Tuskowi? Wszak, w myśl Konstytucji i właściwych ustaw, prezydencki minister premierowi w żaden sposób nie podlega...


Minister Arabski kończy swój wywiad wzniośle i patetycznie: informuje czytelnika co skłoniło go do działalności publicznej:

"Jakkolwiek patetycznie to zabrzmi, zawsze tkwiło we mnie pragnienie pracy, która miałaby sens i wartość służby publicznej. Będąc jeszcze uczniem podstawówki, bardzo chciałem być dziennikarzem, chciałem pisać. Wiązało się to z tym, że w latach 80. nie było wolnych mediów. Nie chcę snuć kombatanckich opowieści, ale być może jestem z tego pokolenia dziennikarzy, którzy swoją pracę traktowali jako misję. Wie pani: człowiek naoglądał się filmów, naczytał o bezkompromisowych dziennikarzach. Ale byłem wtedy szczęśliwym człowiekiem, który pracę w mediach traktuje jak wyróżnienie i zaszczyt, jak element publicznej misji. Ów etos dziennikarski przenikał się z etosem misji publicznej w przestrzeni politycznej."

Obserwując w ostatnich latach działalność publiczną Tomasza Arabskiego, nie sposób odmówić mu konsekwencji i skuteczności w realizacji misji... tej platformerskiej w najgorszym wydaniu: antydemokratycznej, antypaństwowej, antyobywatelskiej.