Spór racji, którego nie było (Tomasz P. Terlikowski)
Nie można mówić o sporze na Krakowskim Przedmieściu. Spór zakłada odmienne racje, a na Krakowskim Przedmieściu mówić można o starciu racji z hołotą. "Krzyż" Ewy Stankiewicz pokazuje to aż nadto mocno.
„Krzyż” Ewy Stankiewicz to wielkie świadectwo manipulacji medialnej. A nawet mocniej - to wielkie świadectwo tego, że media mogą swobodnie tworzyć własną rzeczywistość, która z tym, co nas otacza, tym, co możemy zobaczyć na własne oczy, coraz mniej ma wspólnego. Medialne narracje w coraz mniejszym stopniu odsyłają nas do faktów, a w coraz większym do symulakrów, mniemań, które zakorzenione są wyłącznie w świadomości osób je tworzących. A żeby zobaczyć, jak prawdziwa jest to opinia, trzeba powrócić do tego, czym karmiły nas media przez całe miesiące sporu o krzyż i obejrzeć film Ewy Stankiewicz.
Potęga manipulacji
Telewizje informacyjne, autorytety (także w habitach czy koloratkach) przez wiele tygodni raczyły nas obrazem (a dokładniej jego interpretacją), w której nowoczesna, przyszłościowa Polska spiera się z ciemnym ludem, który z niewiadomych powodów uparł się, by na głównym deptaku stolicy stał krzyż. Na ten podział nakładano jeszcze drugi, w którym zły PiS spiera się z fantastyczną PO o to, czy Polska będzie krajem nowoczesnym czy zacofanym.
W debacie tej za argument nieodmiennie służyły obrazki, na których szaleni obrońcy krzyża krzyczą coś w kierunku policji, wyzywają policjantów i nie podporządkowują się decyzjom kardynała. Operatorzy nieodmiennie wychwytywali też wykrzywione emocjami twarze, ludzi, którzy wieszali się na krzyżu czy wdawali się w dyskusję z krytykami. A wszystko okraszane było komentarzami zniesmaczonych intelektualistów, którzy ze źle skrywaną pogardą wyjaśniali, że trzeba z tym zrobić porządek, bo przynosi nam to wstyd na cały świat, albo (o już ludzie w koloratkach) przyczynia się do wykorzystywania krzyża do bieżącej walki politycznej.
Świat realny kontra świat przedstawiony
Problem polegał tylko na tym, że panowie (i panie też) odnosili się do rzeczywistości, która nie istniała. Komentowali wydarzenia spod krzyża, o których nie mieli zielonego pojęcia, grając w sztuce wyreżyserowanej przez kogo innego. Gdyby bowiem choć raz udali się na Krakowskie Przedmieście i tam spróbowali pobyć z ludźmi, to nagle okazałoby się, że świat pokazywany przez media ma niewiele wspólnego z rzeczywistością.
Każdy, kto był dłużej na Krakowskim Przedmieściu widział bowiem, że nie może być tam mowy o jakimkolwiek sporze racji. Tam nie ścierały się dwie wizje państwa czy dwie wizje narodu, nie było mowy o wymianie argumentów. Nie było tam – mówiąc zupełnie wprost Polski nowoczesnej, o której wciąż mówiono w telewizji. Mieliśmy tam natomiast do czynienia z próbą zniszczenia „Polski tradycyjnej”, czasem męczącej, niewyjściowej, ale jednak własnej i – wbrew temu, co się o niej mówiło – często bardzo głębokiej, przez motłoch, gromady rozwrzeszczanej, pijanej i naćpanej gówniarzerii, która o jakichkolwiek ideach miała miałkie pojęcie, ale była za to wspierana przez niemałą część opinii publicznej i chroniona przez policję…
Tak to wyglądało tam na miejscu. Widziałem – a teraz film Ewy Stankiewicz bardzo mocno mi to przypomniał – ludzi, którzy się modlili i tych, którzy oddawali mocz na znicze, przynosili krzyże z puszek po piwie i nie byli w stanie – z powodu nadmiaru prochów i wódy wykrztusić z siebie słowa. Trudno ich okrzyki, chamskie odzywki uznać ze debatę nad państwem. I jeśli coś zaskakuje to tylko fakt, że Platformie Obywatelskiej nie było wstyd utożsamiać się z hołotą, i że „intelektualiści” uznali, że to właśnie to bydło jest prawdziwą reprezentacją ich opinii. Ale cóż, każdy ma takie towarzystwo w jakim chce się obracać.
Odczarowanie
„Krzyż” ukazuje rzeczywistość na Krakowskim Przedmieściu bez upiększeń. Polska spod krzyża nie jest w nim idealizowana. Ona jest, jaka jest. Czasem przaśna, a czasem nieprzyjemna. Ale nikt nie może mieć wątpliwości, że ci ludzie stali tam przez wiele tygodni, bo w coś wierzyli, bo o coś im chodziło, bo chcieli czegoś. I tym czymś, w co wierzyli – tu znów nie ma wątpliwości – była Polska, która dla nich jest nieodłączna od Krzyża. A dodatkowo oni walczyli o honor, o godność, o to, by ich też zaliczać do grona obywateli.
O co chodziło zaś drugiej stronie – trudno pojąć. Jedyne, co miała ona do zaoferowania to zadyma, głupota (u Dominika Tarasa było to aż nazbyt widoczne), zniszczenie. Im nie chodziło o coś, oni chcieli zwyczajnie zniszczyć, zbezcześcić, wyśmiać, czy obsikać to, co dla innych jest ważne. I taka była prawda o uczestnikach facebookowej manifestacji. Opowieści o starciu postaw, o konflikcie cywilizacji są więc zdecydowanie na wyrost. Nie ma nic takiego, bowiem Dominik Taras, podobnie jak jego kumple, nie należą do cywilizacji, oni nie mają nic do dodania i nic do zaoferowania. Jedyne, co mogą zrobić, to być wykorzystanym do niszczenia tego, co jeszcze w Polsce istnieje; tego, co jeszcze zostało nam z naszej polskości.
Tamto starcie nie było ostatnim. Ale niewątpliwie było jednym z kluczowych. Wtedy przegraliśmy, przegraliśmy także dlatego, że zabrakło intelektualistów i ludzi Kościoła, którzy odważnie powiedzieliby, z czym mamy do czynienia, zamiast uzasadniać istnienie światów nieistniejących. Za tamte błędy przyjdzie nam płacić. Ale z drugiej strony jest nadzieja. Pod krzyżem stali ludzie, także młodzi, którym na czymś zależało. A świat zmienia zdeterminowana, wierząca mniejszość, a nie rozszalała hołota. Tak było już w czasach rzymskich, gdy świat zmieniali chrześcijanie, a nie szalejący na arenach rzymski motłoch. I trzeba mieć nadzieję, trudno, ale realną, że tak może być i w Polsce.
Tomasz P. Terlikowski
Krzyż. Nowy film Ewy Stankiewicz, Wydawnictwo Rafael, Kraków 2011.
http://fronda.pl/news/czytaj/spor_racji_ktore_nie_bylo
- Zaloguj się, by odpowiadać
napisz pierwszy komentarz