HONOR 2011 Solidarni z generałem Andrzejem Błasikiem, Dowódcą Sił Powietrznych RP

avatar użytkownika mojaojczyznapolska

Wszyscy pseudoeksperci, którzy przytaczają kłamliwe, oderwane od rzeczywistości informacje, powinni liczyć się z tym, że my jako rodzina będziemy wytaczać im sprawy sądowe

Nie ma dowodów na obecność w kokpicie

 

Z Jarosławem Buczyłą, bratem Ewy Błasik, wdowy po gen. Andrzeju Błasiku, dowódcy Sił Powietrznych, który zginął w katastrofie rządowego samolotu Tu-154M niedaleko Katynia, rozmawia Piotr Czartoryski-Sziler

Polska prokuratura nie dysponuje żadnym materiałem dowodowym potwierdzającym obecność gen. Błasika w kokpicie w ostatniej fazie lotu.


- Nie ma żadnych dowodów, że Andrzej był w kokpicie. Na taśmie słychać tylko w tle, w oddali dwa wyrazy podobne do intonacji głosu Andrzeja. Wiemy, że drzwi od kabiny były otwarte i czułe mikrofony w tupolewie zbierały głosy nawet z salonki. Dlatego Andrzej najpewniej naradzał się z dyrektorem Kazaną czy panem prezydentem, co zrobią, jeżeli nie będzie możliwości wylądowania w Smoleńsku. Piloci, jak wiemy, chcieli "odejść" na drugi krąg, tylko nie wiadomo, dlaczego samolot nie nabrał wysokości, tylko spadał. Tak więc na pewno nie bali się Andrzeja ani prezydenta, tylko wykonywali swoje zadania. Na pewno nie byli pod presją generała, który niczego im nie sugerował, tylko z całą pewnością był dla nich wsparciem. Andrzej w tym locie był dla nich gwarantem, że decyzja dowódcy załogi nie spotka się z krytyką żadnego z pasażerów.

W czwartek podczas wideokonferencji Moskwa - Warszawa, zorganizowanej przez RIA Nowosti, rosyjscy eksperci lotniczy nie odpowiedzieli na pytanie, dlaczego MAK złamał postanowienia aneksu 13 konwencji chicagowskiej, publikując ekspertyzy sądowo-lekarskie ciała gen. Andrzeja Błasika. Potwierdzili za to, iż generał "wywierał wpływ" na pilotów.


- W mojej opinii, była to celowa prowokacja. Rosjanie w dalszym ciągu próbują tuszować prawdę, obstają przy swoich absurdalnych tezach, mimo że fakty są inne. Poprzez nagonkę na załogę Tu-154M i gen. Andrzeja Błasika perfidnie sterują opinią publiczną. Tak nie powinno być. Wczoraj rosyjski dziennik "Izwiestija" zaatakował moją siostrę Ewę Błasik za list, który ze swoim pełnomocnikiem mec. Bartoszem Kownackim wysłała do gen. Tatiany Anodiny. Prosiła w nim o zdjęcie ze stron MAK wspomnianych przez pana dokumentów z sekcji zwłok mojego szwagra. Gazeta ta dopuściła się ewidentnych przekłamań, pisząc m.in. o tym, że gen. Błasik mógł siedzieć za sterami drugiego pilota 10 kwietnia 2010 roku. Jak tak można?

Dawno zdementowała to nieuzasadnione podejrzenie polska prokuratura, nie ma mowy o tym również w raporcie MAK.


- Oczywiście. Wiem, że papier może przyjąć wszystko, gazety mogą podawać największe bzdury, ale jest przecież jakaś granica! To, co napisał dziennik "Izwiestija", obnaża jedynie bezduszność Rosjan. Niestety, jak pokazały ostatnie miesiące, również w polskich mediach komercyjnych trwa nieustanna nagonka na gen. Andrzeja Błasika. Przecież to niedopuszczalne. Niestety, media te za wszelką cenę, bez żadnych skrupułów, od samego początku szkalują polskiego generała. Oto, do jakiego zdziczenia obyczajów doszło w państwie polskim, aby nie mając żadnych wiarygodnych dowodów, w taki sposób szargać honor prawdziwych patriotów. Z pewnością przyczynił się do tego płk Edmund Klich. To przecież on w TVN w programie "Teraz my" na pytanie dziennikarzy, czy w kabinie znajdował się gen. Błasik odpowiedział, cytuję: "Proszę panów, tak, to był gen. Błasik". Jednak w dalszej części programu powiedział: "Słuchając taśmy z tzw. czarnych skrzynek, nie słyszałem głosu gen. Błasika, tylko jest jakieś zdanie, które zostało rozpoznane". Więc pytam pana pułkownika: kto mu pozwolił na rozpowszechnianie takich informacji w trakcie badania przyczyn katastrofy?

To była iskra, która wywołała pożar. Podsycił go raport MAK...


- To prawda. Niestety, ludzie tacy jak płk Edmund Klich czy płk Robert Latkowski nie dostąpili podczas kariery zawodowej zaszczytu, żeby zostać generałem. A jak widać, były to ich niespełnione marzenia i w ten sposób wyżywają się na dowódcy Sił Powietrznych! Teraz spełniają się jako gwiazdy TVN. I na ludzkiej krzywdzie, po trupach do celu, udzielają wywiadów i piszą książki, które nie odzwierciedlają w najmniejszym stopniu prawdy. Najłatwiej zawsze winę zrzucić na osoby nieżyjące, nie obronią się. Od tego czasu media polskie i zagraniczne ośmieszają Wojsko Polskie, dowódcę Sił Powietrznych i cały Naród Polski. Niestety, ludzie, którzy nie znali Andrzeja, słuchając fałszywych medialnych doniesień, wierzą tym oszczerstwom. Raport MAK to stek perfidnych bzdur, niepopartych żadnymi faktami. Nie ma żadnych dowodów, że Andrzej przebywał w kokpicie. MAK bezczelnie kłamie i śmieje się nam prosto w twarz. Siedemdziesiąt lat temu Rosjanie wymordowali polską elitę, a teraz bezpodstawnie ośmieszyli i skompromitowali szanowanego na świecie generała, insynuując, że wywierał presję i wszedł do kokpitu pod wpływem alkoholu. To są haniebne oszczerstwa!

Generał Błasik mógł wywierać jakieś naciski na pilotów?


- Absolutnie nie. Znałem go bardzo dobrze. Andrzej na pewno w tym locie nie wypił żadnej kropli alkoholu i nie wywierał na pilotów presji. Miał pełne prawo wejść do kokpitu i wesprzeć pilotów, nie zabrania tego instrukcja HEAD. Kontrolerzy powinni nie pozwolić im lądować w tych warunkach atmosferycznych i nie robić im nadziei na możliwość wylądowania. Jak mogli mówić, że są na kursie i ścieżce? Najprawdopodobniej sami byli nietrzeźwi. Mam nadzieję, że komisja ministra Jerzego Millera ukaże w jakimś stopniu prawdziwe przyczyny katastrofy, chociaż Rosjanie już i tak prawdę zdążyli ukryć i zatuszować. Cały świat o tym wie, że w tej dziedzinie są specjalistami!

Minęło już ponad 10 miesięcy od katastrofy smoleńskiej. Jak bardzo dotknęła ona Pana rodzinę?


- Cała moja rodzina bardzo boleśnie odczuła stratę Andrzeja, z którym byliśmy blisko związani. Niestety, nie mogę powiedzieć, że czas goi rany, ponieważ dzięki "uprzejmości" dziennikarzy i pseudoekspertów z dziedziny lotnictwa życie naszej rodziny zamieniło się w nieustający koszmar. Nie jest dane Ewie i jej dzieciom w spokoju przejść jakże trudny okres żałoby po mężu i ojcu, ponieważ ciągle atakowana jest nowymi doniesieniami medialnymi, które uderzają w jego honor i bezpodstawnie zrzucają na niego winę za katastrofę. Już od pierwszych dni po katastrofie Rosjanie założyli wygodny dla siebie scenariusz, że winni są piloci i dowódca Sił Powietrznych. Nasz akredytowany, wyszkolony w Rosji bardzo mocno wspierał ich w tych przekonaniach, dodając, że u nas piloci są źle szkoleni! Gdyby był poważny i wiarygodny, nigdy by takich informacji stronie rosyjskiej i mediom nie przekazywał w trakcie śledztwa.

Jak Pan ocenia sugestie, że generał mógł zmuszać pilotów do lądowania poniżej minimów pogodowych (w raporcie MAK jest równocześnie zarzut, że nie był aktywny w procesie decyzyjnym).


- Dla niego świętością na pokładzie był dowódca załogi. Przykładem jest lot do Gruzji. Był pogrzeb mojej mamy, kiedy Andrzej, stojąc nad jej trumną, mówił przez telefon do pilota: "Dowódca załogi jest na miejscu i to on o wszystkim decyduje!". Andrzej w 2009 r. wprowadził instrukcję HEAD, która reguluje zasady zachowania się personelu latającego. Instrukcja ta mówi, że dowódca załogi jest "bogiem" i "carem" na pokładzie i odpowiada za wszystkich pasażerów na pokładzie od momentu ich wejścia do samolotu do momentu wyjścia. Z całą pewnością Andrzej stosował się do tej instrukcji na pokładzie Tu-154M. Jeszcze w Święta Wielkanocne w 2010 r. przy stole podkreślał, że musi nauczyć polityków, aby szanowali decyzje swoich pilotów! Zawsze denerwował się, gdy politycy nieznający się na lotnictwie próbowali ingerować w zachowania pilotów. Zawsze też bronił i stał po stronie swoich ukochanych pilotów. Wiedzą o tym wszyscy prawdziwi lotnicy w Polsce. Obłudni politycy i tzw. samozwańczy eksperci, którzy na tej tragedii chcą zaistnieć medialnie i przytaczają kłamliwe, oderwane od rzeczywistości informacje, niepotwierdzone dowodami, muszą się liczyć z tym, że my jako rodzina będziemy wytaczać im sprawy sądowe. Nie może być tak, że ludzie, którzy nie znali gen. Błasika, na podstawie swoich mrocznych imaginacji będą zabierać głos i obrażać nieżyjącego, wspaniałego człowieka.

Co Pan w nim szczególnie cenił?


- Wielkie serce, honor i patriotyzm. Był wspaniałym człowiekiem, kochającym nade wszystko własną, jak i lotniczą rodzinę. Nie było tygodnia, żebyśmy nie rozmawiali. Bardzo podobało mi się jego podejście do podwładnych, nigdy o nich nie zapominał. Nawet przy świątecznym stole zawsze dzwonił do oficera dyżurnego z życzeniami. Traktował ludzi na równi, bez względu na zajmowane stanowisko czy różnicę wieku. Moi koledzy byli też jego kolegami, ale i on zabierał mnie na spotkania ze swoimi. Pamiętam całkiem nie tak dawno słowa jednego z generałów, który mówił do Andrzeja: "Wodzu, my za tobą w ogień pójdziemy!". Wiem, jak bardzo zależało mu na dobrych relacjach z pokoleniem młodych lotników. Opowiadał mi ostatnio, jak premier Donald Tusk pytał go, czy w Siłach Powietrznych jest tak źle, że sam generał musi go wieźć Jakiem-40. Andrzej mówił mi, że brakuje mu wyszkolonych pilotów i samolotów. Oboje z Ewą byli dla mnie przykładem idealnego małżeństwa. Zawsze mogłem polegać na Andrzeju, nigdy się na nim nie zawiodłem. Był niesamowicie cierpliwym, opanowanym i dokładnym człowiekiem. Nawet przemówienia na jego pogrzebie świadczą o wartości tego wspaniałego człowieka. Polacy mogą być z niego dumni. Reprezentował nas w kraju i za granicą bardzo godnie. Przy tym wszystkim był niezwykle skromny, oddany lotnictwu i Polsce.

Jak długo znał Pan generała Błasika?


- Poznałem go, kiedy byłem małym chłopcem. Od razu zaimponował mi swoją osobowością i bardzo go polubiłem. Od tamtej pory, mimo sporej różnicy wieku, do ostatniej chwili byliśmy bardzo sobie bliscy. Po ślubie większość wakacji spędzałem razem z nim i jego rodziną. Pamiętam jedne z pierwszych wakacji, kiedy w Świdwinie Andrzej w stopniu podporucznika zapoznał mnie ze wszystkimi swoimi kolegami, z którymi spędzaliśmy wolny czas. Często byłem wtedy w domu przyjaciela Andrzeja - gen. Andrzeja Andrzejewskiego, który zginął w katastrofie CASY. To były najpiękniejsze wakacje w moim życiu. A ostatnie spotkanie to wspólnie spędzone Święta Wielkiej Nocy.

W jakich okolicznościach dowiedział się Pan o katastrofie tupolewa?


- 10 kwietnia byłem u swojego ojca, kiedy zadzwoniła do mnie zapłakana Asia, córka generała. Od razu wiedziałem, że stało się coś najgorszego! Razem z bratem Adamem pojechaliśmy do Warszawy wspierać rodzinę. Tego samego dnia rozmawiałem z kierowcą Andrzeja, który rano wiózł go na lotnisko. Opowiadał o wspaniałej atmosferze panującej na pokładzie samolotu, gdyż to on poproszony przez Andrzeja o zaniesienie płaszcza do samolotu był jednym z ostatnich ludzi, którzy wysiedli z Tu-154M przed jego startem z Okęcia. Wyklucza to informacje, o jakoby złej atmosferze panującej przed wylotem.

Dziękuję za rozmowę.

 

 

Etykietowanie:

napisz pierwszy komentarz