Kulisy nieudanej prowokacji - Dr Tadeusz Witkowski

avatar użytkownika Redakcja BM24
Tym razem o kulisach pewnej prowokacji, która swój początek bierze w czasach
komuny. Kto zasmakował w "Operacji 'Reszka'" wystawionej przez Scenę Faktu
TvP w marcu minionego roku, znajdzie coś dla siebie.
Tadeusz Witkowski

http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20110205&typ=my&id=my19.txt

 

O działalności paryskiej delegatury "Spotkań" po raz pierwszy stało się głośno za sprawą mediów francuskich i Radia Wolna Europa. W połowie października 1978 roku środowiska opozycji demokratycznej obiegła wiadomość o zatrzymaniu przez francuski kontrwywiad DST szpiega z Polski, którego, jak donosiły telewizja i dzienniki francuskie, zdemaskował przebywający czasowo w Paryżu przybyły z Warszawy stypendysta katolickiej uczelni.

Przemytnicy

Piotr Jegliński znalazł się w stolicy Francji w 1974 roku. Udał się tam z myślą o nawiązaniu kontaktów z instytucjami emigracyjnymi. Liczył na ich pomoc przy zakupie sprzętu poligraficznego dla organizujących się wówczas w kraju niezależnych ośrodków wydawniczych. Środków na zakup niezbędnych materiałów od nich nie uzyskał (pierwszy powielacz kupił za pieniądze zarobione dzięki dorywczej pracy we włoskiej pizzerii), udało mu się jednak z czasem zdobyć niezbędne fundusze i zorganizować przerzut sprzętu i książek do kraju. W sumie w latach 1976-1979 do Polski dotarło z paryskiego ośrodka kilkanaście powielaczy spirytusowych i farbowych. Trafiły do różnych miast, głównie do Lublina, Warszawy i Gdańska. To na tym sprzęcie właśnie powielane były między innymi komunikaty Komitetu Obrony Robotników, egzemplarze "Biuletynu Informacyjnego", "Spotkania" i pierwsze numery "Zapisu".
Na przełomie 1976 i 1977 roku zaczął funkcjonować punkt przerzutowy na terenie Niemiec Wschodnich w Dreźnie. Emisariusze z Paryża zostawiali w przechowalni bagażu na drezdeńskim dworcu kolejowym paczki z literaturą bezdebitową i materiałami drukarskimi. Pokwitowania zawozili na portiernię międzynarodowego domu akademickiego, w kopercie z nazwiskiem mieszkającego tam studenta z Polski, Kazimierza Charzewskiego, i dyskretnie się ulatniali (jeśli brakowało czasu, wysyłali je pocztą). Ten, odebrawszy przesyłkę, przewoził ją do swojego pokoju, gdzie czekała na kurierów z KUL, zwykle bez uprzedzenia zgłaszających się po towar.
Było to oczywiście przedsięwzięcie ryzykowne, ponieważ Piotr nie znał owego studenta drezdeńskiej politechniki na tyle dobrze, by móc mu w pełni zaufać (poznali się na wschodnioniemieckich praktykach rolnych parę lat wcześniej). Drezdeński szlak wydawał się jednak bezpieczniejszy niż formy bezpośredniego przerzutu, jako że obywateli polskich wracających z Zachodu nie kontrolowano na granicy oddzielającej Niemcy Wschodnie od Zachodnich, a Polacy z kraju mogli wjeżdżać do NRD i wracać stamtąd na podstawie pieczątki w dowodzie osobistym i z reguły nie byli traktowani z taką podejrzliwością, jak rodacy legitymujący się paszportami.
W przybliżeniu do września 1977 roku kanał ów funkcjonował całkiem sprawnie, jesienią do Paryża dotarły jednak sygnały, że nie wszystkie przesyłki trafiają do adresatów, a w Lublinie SB coraz częściej zatrzymuje i próbuje przesłuchać ludzi z kręgu "Spotkań". Podejrzenie Piotra wzbudził też fakt, że Charzewski zatelefonował kiedyś do jego miejsca zamieszkania w klasztorze Ojców Misjonarzy św. Wincentego  Paulo, pomimo iż dostał wyraźne polecenie, by nigdy nie dzwonić na ten numer z Polski ani z Drezna. Toteż gdy latem 1978 roku w czasie jednej z rozmów telefonicznych Kazimierz zapytał, czy może odwiedzić go w Paryżu, Piotr natychmiast zgodził się, uznał bowiem, że jest to dobra okazja, by sprawę dokładniej zbadać. A podejrzeń przybywało. Dziwnym zbiegiem okoliczności władze peerelowskie wydały wówczas paszport siostrze Piotra, Magdalenie Jeglińskiej, pomimo iż przez cały czas pozostawała na celowniku SB. Wyglądało na to, że chcą uśpić czujność brata.
W końcu września "drezdeński łącznik" przybył do Paryża i zamieszkał u Jeglińskiego, ale atmosfera, jaką zastał, nie zapewniła mu dobrego samopoczucia. Najpierw Piotr zabrał go na wycieczkę do Szwajcarii, na którą jechał z siostrą, cały czas dając mu do zrozumienia, że domyśla się rzeczywistego celu jego przybycia. Po powrocie podzielił się z nim spostrzeżeniem, że wokół domu zakonnego kręcą się osobnicy wyglądający na służby francuskie i podał kilka przykładów osób, które zyskały na dobrowolnym przyznaniu się do współpracy z SB. W pewnym momencie gość z kraju nie wytrzymał i wyznał prawdę: w październiku 1977 roku dwaj oficerowie wywiadu cywilnego, jeden w randze kapitana, drugi pułkownika, szantażem zmusili go do współpracy. Do Paryża przybył przede wszystkim po to, by namówić Jeglińskiego do przyjazdu do Drezna lub któregoś z krajów socjalistycznych, gdzie miał być aresztowany. Piotr przekonał go wtedy, że najlepszą gwarancją bezpieczeństwa będzie w tym przypadku ujawnienie całej sprawy. Pod jego naciskiem Charzewski napisał oświadczenie zaadresowane do redakcji "Spotkań", w którym znalazły się między innymi nazwiska dwu wspomnianych oficerów odpowiedzialnych za infiltrację kanału przerzutowego i informacja o zamiarze wciągnięcia za żelazną kurtynę człowieka, który kierował przerzutem. Kopie oświadczenia przekazał Piotr Rozgłośni Polskiej Radia Wolna Europa i redakcji "Kultury". Propozycji pozostania na Zachodzie Kazimierz Charzewski jednak nie przyjął. Postanowił mimo wszystko wrócić do Polski. Nie nastąpiło to wszakże z dnia na dzień. W międzyczasie zatrzymał go kontrwywiad francuski. Po serii przesłuchań przez funkcjonariuszy DST i sędziego śledczego został wymieniony na francuskiego dziennikarza Philippe'a Riés, aresztowanego w PRL pod sfingowanym zarzutem szpiegostwa i handlu alkoholem.

Esbecka maskarada

O nieudanej operacji mówią najpełniej trzy zbiory dokumentów przechowywane w archiwach IPN pod sygnaturami AIPN 01917/92, AIPN 01786/187/CD1 i AIPN 01285/351. Pierwszy to akta kontrolne śledztwa wszczętego przeciwko Piotrowi Jeglińskiemu 16 listopada 1978 roku. Drugi i trzeci to materiały z teczek założonych przez Departament I MSW Kazimierzowi Charzewskiemu i Romanowi Kobylińskiemu. Obraz, który się z nich wyłania, nie rozświetla wszystkich tajników sprawy, pokazuje jednak dobrze, czym w istocie rzeczy była komunistyczna Służba Bezpieczeństwa i do jakich sięgała metod.
Wśród osób znających dokumenty dotyczące Kazimierza Charzewskiego wymienionych na pierwszej stronie jego teczki figurują czterej funkcjonariusze Wydziału VIII Departamentu
I MSW: prowadzący sprawę Wojciech Czerniak, uczestnik operacji Kazimierz Janiszewski i dwaj nadzorujący ją oficerowie, naczelnik wydziału Sławomir Lipowski i jego zastępca Henryk Wróblewicz (wraz z rozwojem wypadków ci sami funkcjonariusze występują w dokumentach jako funkcjonariusze Wydziału XI; w międzyczasie doszło prawdopodobnie do zmiany w strukturze wydziałowej Departamentu I).
Podczas gdy prowadzący i nadzorujący sprawę funkcjonariusze działali z pozycji centrali wywiadu, Kazimierz Janiszewski pracował od 15 czerwca 1977 r. w Konsulacie Generalnym w Lipsku i to właśnie jemu przypadła w udziale "opieka" nad polskimi studentami z Drezna. W praktyce oznaczało to inwigilację podopiecznych za pośrednictwem pozyskanego informatora, który w dokumentach nazywany jest zazwyczaj "kontaktem placówkowym". Taki był przypadek "kontaktu operacyjnego" ps. "Kim". Teczkę opatrzoną tym kryptonimem założono na wniosek kapitana Czerniaka 13 października 1977 r., zachowało się jednak wcześniejsze zobowiązanie Romana Kobylińskiego do współpracy z datą 24.06.1977, gdy używał pseudonimu "Romek", a z tego dokumentu wynika, że od ok. 1973 roku student ów dostarczał doniesienia jako "Rom", był bowiem "kontaktem placówkowym" konsulatu w Lipsku. To właśnie "Romek" naprowadził Janiszewskiego na punkt przerzutowy sprzętu poligraficznego i "wrogiej literatury", nie zdając sobie zresztą sprawy z tego, że pod funkcją konsula kryje się oficer wywiadu ps. "Nutek".
Piotr osobiście poznał "Romka" latem 1977 roku w Paryżu, gdy ten przebywał tam z Kazikiem Charzewskim. Poprosił go wtedy o przewiezienie do Warszawy kilku książek, na co ten bez wahania się zgodził. Nic dziwnego, był już wtedy "na kontakcie" centrali. Tak więc esbecja trochę wcześniej musiała wiedzieć o kanale drezdeńskim. Czekano tylko na dogodną chwilę, by przychwycić Charzewskiego bez ryzyka ujawnienia informatora. Moment taki nadarzył się, gdy ten przekraczał granicę między Niemcami Wschodnimi a PRL. 4 października 1977 roku służby graniczne wysadziły go w Goerlitz z pociągu i przewiozły do budynku Wojsk Ochrony Pogranicza w Zgorzelcu. Kiedy podczas przesłuchania prowadzonego przez kapitana Czerniaka i pułkownika Wróblewicza (który przedstawił się jako Maciejewski) okazało się, że SB ma pełną wiedzę o przechowywanych u niego przesyłkach, Kazimierz przyznał się do wszystkiego i na drugi dzień przekazał rzeczonym oficerom polskojęzyczne publikacje emigracyjne, rosyjskojęzyczne ulotki i akcesoria do powielaczy. Tak zaczęła się jego wywiadowcza kariera. Najpierw sprawie Charzewskiego nadano kryptonim operacyjny "Ombus"; 14 marca 1978 r., przy spisywaniu z nim umowy, nazwę tę zmieniono na "Godo" (służyła ona jednocześnie za pseudonim agenta).
Operacja "Godo" miała trzy cele. Chodziło przede wszystkim o rozpoznanie działalności grupy studentów KUL skupionych wokół "Spotkań" i o sprowadzenie "Reszki" (taki pseudonim nadano Jeglińskiemu) do jednego z państw bloku sowieckiego. Mocodawcy agenta liczyli na to, że Piotr zechce się spotkać z matką w Pradze bądź w Berlinie albo że skuszą go podrzucone informacje o aukcjach numizmatycznych i medalierskich w Lipsku lub Dreznie. Celem perspektywicznym było wprowadzenie "Godo" do jakiejś instytucji kojarzonej z "dywersją ideologiczną".
Problem w tym, że w praktyce operacyjnej nie umiano tych celów pogodzić. Towarzysze z Departamentu I MSW wiedzieli, jak łamać ludzkie charaktery, ale w pracy operacyjno-wywiadowczej demonstrowali często kompletny brak wyobraźni. Dobrze wyszkolony oficer służb specjalnych nie ingerowałby w funkcjonowanie kanału przerzutowego do chwili, aż zrealizowany zostanie cel z punktu widzenia służb znacznie ważniejszy - aresztowanie organizatora przerzutu. Dla osobnika myślącego byłoby czymś oczywistym, że konfiskata przesyłanych materiałów musi wzbudzić nieufność nadawcy wobec osoby, która zobowiązuje się dostarczyć je adresatowi. Nie było to najwidoczniej oczywiste dla służb specjalnych PRL.

Polowanie na szpiega

Operacja "Godo" skończyła się kompletnym fiaskiem, a to z kolei mogło doprowadzić do totalnej kompromitacji prowadzących i nadzorujących ją oficerów. Nie była to, nawiasem mówiąc, ich pierwsza wpadka tego typu. W listopadzie 1975 roku służby zachodnioniemieckie przychwyciły Henryka Wróblewicza i innego wysłannika służb specjalnych Mirosława Budkiewicza na próbie werbunku pracownika Radia Wolna Europa. Co gorsze, miało to miejsce "w szczytowym momencie sporów [rządu RFN] z opozycją na temat Umowy Finansowej z Polską" ("Der Spiegel" 48/1975). W interesie prowadzących sprawę "Godo" leżało więc przekonanie władz, że akcja nie powiodła się na skutek ingerencji francuskich służb specjalnych, z którymi rzekomo miał współpracować Piotr Jegliński.
Na środowisko "Spotkań" posypały się represje. 11 listopada 1978 roku, w sześćdziesiątą rocznicę odzyskania przez Polskę niepodległości, bezpieka w Lublinie i w Warszawie przesłuchała kilkanaście osób podejrzanych o współpracę z Jeglińskim i przeszukała ich mieszkania.
U siostry Piotra, Magdaleny Jeglińskiej, "zakwestionowano korespondencję (...) z zagranicy do jej matki - Ewy". Autorzy listów "potępiali" w nich Piotra "za zadenuncjowanie (...) kolegi Kazimierza Charzewskiego wobec policji francuskiej" (AIPN 01917/92).
Rzecz o tyle ciekawa, że listy, które uznano za dowód szpiegowskiej działalności Jeglińskiego, przygotowane zostały przez Wydział XI Departamentu I MSW i podpisane przez Romana Kobylińskiego (agenta "Kima"). W jednej z notatek informacyjnych autorstwa Wojciecha Czerniaka znalazły się takie oto zdania: "Na spotkaniu w dniu 03.11.1978 przedstawiłem 'KIMOWI' do przepisania gotowy tekst listów do Bursy Pallotynów, Piotra Jeglińskiego i jego Matki. 'KIM' nie był zaskoczony treścią listów, przepisał je i opatrzył własnoręcznym podpisem bez jakichkolwiek dyskusji" (AIPN 01285/351, k. 28).
Akta śledcze dotyczące Piotra Jeglińskiego są jednym wielkim dowodem na działalność przestępczą Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. Sprawę zaczęło prowadzić 16 listopada 1978 r. Biuro Śledcze MSW przy udziale Departamentu III MSW oraz Wydziału Śledczego, III i IV KWMO w Lublinie. Na początku grudnia przekazano ją Naczelnej Prokuraturze Wojskowej, przez cały czas jednak jej przebiegiem kierował Wydział XI Departamentu I MSW. Główne punkty planu śledztwa sprowadzały się do analizy materiałów operacyjnych Departamentu I dotyczące Jeglińskiego oraz przesłuchania osób, które w istocie rzeczy były albo uwikłanymi w nieudaną operację oficerami wywiadu (Janiszewski), albo agentami (Charzewski, Kobyliński). Wśród materiałów włączonych do tychże akt znalazł się dokument z 18 stycznia 1979 r. zatytułowany "Kierunek przesłuchania Kazimierza Charzewskiego przez Biuro Śledcze MSW". Mówi się w nim wyraźnie, w jaki sposób świadek ma zeznawać i co podawać w zeznaniach. Pod dokumentem widnieje podpis inspektora Wydziału XI Departamentu I MSW, kapitana Wojciecha Czerniaka. W teczce Charzewskiego z kolei znajduje się dziewiętnastostronicowa relacja na temat okoliczności jego aresztowania we Francji spisana dzień wcześniej na zlecenie instytucji, która go zwerbowała. W sposób istotny różni się ona od wersji sporządzonej na użytek wymiaru sprawiedliwości.
Tak czy inaczej sprawę trzeba było zawiesić (15.05.1979), jako że główny podejrzany o szpiegostwo przebywał na Zachodzie. Wznowiono ją w niepodległej Polsce dwadzieścia lat później.

Terrorysta

Nie wiadomo, kto poinformował służby francuskie o sprawie Charzewskiego. Mógł zrobić to każdy, kto wiedział o oświadczeniu "Godo" i jego przyznaniu się do współpracy z SB. Takich, co wiedzieli, było wielu, esbecja najwyraźniej chciała jednak obarczyć odpowiedzialnością przedstawiciela opozycji demokratycznej, z którym nie mogła sobie poradzić i który ją ośmieszył. Nigdy też nie zaprzestała prowokacyjnych operacji.
W czasie stanu wojennego do osób ze środowiska "Spotkań" zaczęły docierać dziwne przesyłki z Zachodu. W "Historii mówionej" (dostępnej w internecie pod adresem http://www.tnn.pl/himow_relacja.php?idhm=858&f_2h_relacjePage=5) Janusz Krupski wspomina, że w czasie stanu wojennego, w okresie, gdy był już otoczony tajnymi współpracownikami, otrzymał w okładce książki list pisany mlekiem (lub raczej atramentem sympatycznym nabierającym koloru pod wpływem ciepła), w którym Piotr Jegliński prosił o jakieś informacje dotyczące "szkolenia partyzantów palestyńskich w Polsce, poprzez polskie służby specjalne". List ten zniszczył natychmiast, bo uznał go za próbę podrzucenia przez SB fikcyjnego dowodu na współpracę polskiej opozycji z obcym wywiadem.
W końcu 1982 roku Departament I MSW wyekspediował do RFN bardzo groźnego agenta-prowokatora o pseudonimie "Kubo". Andrzej Spyra współpracował z SB jako zarejestrowany tajny współpracownik Wydziału III KWMO w Katowicach używający pseudonimu "Marek" - od 1977 roku. W kraju wszedł w środowisko KOR i pisma "Robotnik". Wykorzystywano go m.in. do rozpracowania Jacka Kuronia, Henryka Wujca i Kazimierza Świtonia. Internowany w stanie wojennym po wyjściu z więzienia założył w Rybniku na zlecenie SB tajną organizację Polski Ruch Oporu i szkolił jej członków w zakresie techniki drukarskiej. Wszystkich aresztowano (AIPN 01824/71, k. 12).
W nowej roli miał Spyra reaktywować działalność biura NSZZ "Solidarność" w Bremie i zająć się gromadzeniem materiałów kompromitujących struktury "Solidarności" w Brukseli i w Paryżu oraz związane z krajem ośrodki wydawnicze. Wśród osób, które znalazły się wtedy na celowniku wywiadu, w dokumentach wymieniani są najczęściej Jerzy Milewski, Mirosław Chojecki, Seweryn Blumsztain i - jakżeby inaczej? - Piotr Jegliński (wtedy już dyrektor emigracyjnego wydawnictwa "Spotkania-Libertas"). W myśl esbeckiej logiki każdy z wymienionych musiał podjąć współpracę z wrogimi służbami i ulec pokusie korupcji; potrzebne były jednak dowody. Ale i w tym towarzystwie spotkało "Reszkę" wyróżnienie. Z notatek sporządzonych w oparciu o raporty "Kubo" można było bowiem dowiedzieć się, że "Jegliński przygotowuje wraz z Rafałem Gan-Ganowiczem koncepcje oraz bazę techniczną i ludzką do tworzenia w kraju sterowanych z zagranicy grup terrorystyczno-dywersyjnych" (AIPN 01824/71, k. 91).
Kiedy bezpieka wysyłała Spyrę na Zachód, większość osób odpowiedzialnych za nieudaną operację "Godo" znajdowała się poza centralą, piastowała bowiem różne stanowiska na placówkach dyplomatycznych. Prowadzący sprawę Wojciech Czerniak przebywał w latach 1981-1985 w Wiedniu, sprawując funkcje najpierw II, później I sekretarza Ambasady PRL. W rzeczywistości pozostawał oficerem pod przykryciem, używającym pseudonimu "Flin". Szefem rezydentury (i zarazem kierownikiem Wydziału Konsularnego Ambasady) został wtedy jego przełożony z centrali, były zastępca dyrektora Departamentu I, płk Wojciech Młynarski. Rzecz w tym, iż spotkania Spyry z przedstawicielami centrali odbywały się właśnie w Wiedniu i cytowana powyżej notatka była owocem jednego z takich spotkań, co de facto oznacza, że "wiedza" obu oficerów na temat "Reszki" i ich pragnienie odwetu za porażkę, którą okazał się finał sprawy "Godo", mogły odegrać w dalszym rozwoju wypadków istotną rolę. W szyfrogramie wysłanym z Wiednia do centrali 14 listopada 1983 r. "Łęcki" (ps. Młynarskiego) depeszował:
"Spotkania z 'Kubo' przeprowadzono 12 i 13 b.m. zgodnie z planem. 'K' tkwi w grupie 'Reszki' (...). Przekazał informacje dot.
- przygotowań organizacyjnych 'Reszki' do tworzenia grup terrorystycznych w kraju,
- łączności radiowej 'Reszki' z podziemiem w Gdańsku (...).
Rysują się dobre perspektywy współpracy z 'K'" (AIPN 01824/71, k. 98).
Ów "terrorystyczny" wątek nie miał oczywiście nic wspólnego z faktami. Podjęto go z zamiarem wykorzystania w celach propagandowych. Bezpieka przygotowywała w tym okresie wielką prowokację medialną z udziałem Spyry. Opatrzono ją kryptonimem "Odyss". Powracający z Zachodu "Kubo" miał przedstawić podczas wystąpienia telewizyjnego dowody na korupcję i powiązania emigracyjnych działaczy ze służbami państw NATO. Rzecz znamienna, że do raportu zawierającego opis owych "przedsięwzięć propagandowo-procesowych" dołączono poświęcony specjalnie Jeglińskiemu aneks, który otwierało wiele mówiące zdanie: "Z uwagi na stale rosnącą pozycję Piotra Jeglińskiego i kierowanego przez niego ośrodka dywersji ideologicznej - paryskiego wydawnictwa 'SPOTKANIA-LIBERTAS', w ramach przygotowywanego przedsięwzięcia planuje się podjąć działania szczególnie kompromitujące jego osobę" (AIPN 01592/324, k. 13).
Plany te nie mogły jednak zostać zrealizowane z oczywistych względów. Dowodów na współpracę z DST i CIA w istocie rzeczy nie było. Świadkowie zapamiętali więc z tamtych czasów jedynie odpryski planowanej akcji. Bodajże w styczniu 1984 roku berlińska ekipa Radia Wolna Europa zarejestrowała na taśmie program publicystyczny Telewizji Polskiej. Jego autorzy donosili między innymi, że "prawdziwą, skrzętnie ukrywaną pasją Piotra Jeglińskiego jest broń palna, dywersja i akty terroru". Dziś brzmi to zabawnie, przy ówczesnym wymiarze sprawiedliwości enuncjacje tego rodzaju nie wróżyły jednak nic dobrego.

Noty o bohaterach i grobach

Sprawę "Godo" zamknięto oficjalnie 21 listopada 1979 roku, zachował się jednak szyfrogram rezydentury w Bernie z 14 stycznia 1989 r. pozwalający wnioskować, że kontakty niefortunnego współpracownika "Reszki" ze służbami PRL nie do końca wygasły. W szyfrogramie jest mowa o zatrzymaniu Charzewskiego przez tamtejszą policję. Służby szwajcarskie postawiły mu zarzut, że jest współpracownikiem MSW i w związku z tym stanowi zagrożenie dla bezpieczeństwa państwa (AIPN 01911/72).
Kontakt z Romanem Kobylińskim został zawieszony w końcu 1978 roku, ale bezpieka przypomniała sobie o nim w dniach, gdy rodziła się "Solidarność". Znalazł się wówczas w zarządzie zakładowym związku jako mąż zaufania działu technicznego pracowników radia i telewizji. Gdy w sierpniu 1981 roku "Kim" wyjeżdżał do RFN, Departament I MSW postanowił skorzystać z jego usług. Rezultaty jego pobytu na Zachodzie okazały się jednak "niewspółmierne do oczekiwań, jakie wiązano z jego wyjazdem" (AIPN 01285/351).
W sierpniu 1985 r. centrala wywiadu sprowadziła Andrzeja Spyrę z rodziną do Polski. W dokumencie zamykającym jedną z jego teczek jest mowa o tym, że z Bremy, gdzie był szefem biura "Solidarności", przywiózł do kraju "materiały ukazujące prawdziwy obraz działalności wrogich ośrodków emigracyjnych na Zachodzie. Powrót wykorzystano w audycji propagandowej z udziałem 'Kubo'" (AIPN 01824/71, k. 212).
SB zamknęła jego sprawę w czerwcu 1987 roku. Wiadomo, że za swe zasługi "Kubo" został sowicie nagrodzony. Poza doraźnymi gratyfikacjami natury finansowej miał otrzymać milicyjną emeryturę. MSW zobowiązało się ponadto kupić mu duże mieszkanie w Warszawie. Ostatecznie plan ten skorygowano i za otrzymane pieniądze "Kubo" kupił domek jednorodzinny pod Katowicami. Trudno powiedzieć, jak sprawy potoczyły się dalej. Jego dawni znajomi twierdzą, że wyemigrował do Australii i że tamtejsze władze przyznały mu medal za zasługi w walce o wolność i demokrację.
Piotr Jegliński powrócił do kraju w roku 1991 z myślą o kontynuowaniu działalności wydawniczej, w wolnej Polsce spotkała go jednak niespodzianka. W 1999 roku został w spektakularny sposób zatrzymany podczas imienin matki. Okazało się, że wznowiono przeciwko niemu śledztwo w sprawie o szpiegostwo, które przed dwudziestu laty wytoczyło mu nieistniejące od dziesięciu lat, komunistyczne państwo. Prokuratura Okręgowa w Warszawie umorzyła je oficjalnie dopiero 30 maja 2000 roku. Dziś Piotr zajmuje się prawie wyłącznie działalnością antykwaryczno-wydawniczą i doradczą.
Jak mogło dojść po tylu latach do przebudzenia ubeckiego upiora? Klucza trzeba szukać, jak sądzę, w biografii sfrustrowanych uczestników nieudanego polowania na "Reszkę".
Henryk Wróblewicz (1923-2009) nie miał w III Rzeczypospolitej zbyt wiele do powiedzenia i zdaje się, że żył wspomnieniami dawnych przewag, kiedy to kontrolował operacje prowadzone przeciwko Zbigniewowi Herbertowi i Peterowi Rainie. Dla Wojciecha Czerniaka los okazał się jednak bardziej łaskawy. Na placówce w Wiedniu został członkiem władz partyjnych lokalnego szczebla. Jako oficer pod przykryciem nie odniósł, co prawda, większych sukcesów, szef rezydentury, płk Wojciech Młynarski, wystawiał mu jednak bardzo dobre opinie. Podobno z dużym zaangażowaniem prowadził "Flin" co najmniej trzech ważnych agentów: "Kazana", "Plasta" i "Fela", wykorzystywanych do rozpracowania środowisk emigracyjnych na terenie Austrii. Problem w tym tylko, że był on jednym z dwóch oficerów "zdekonspirowanych wobec amerykańskich służb specjalnych". Trudno to uznać za błahostkę. "Prowokatorzy" proponowali mu współpracę, co z kolei zmuszało rezydenturę do zawieszenia jego pracy operacyjnej (AIPN 003171/8/3, k. 386, 400). Po odwołaniu z placówki w Wiedniu Czerniak objął funkcję zastępcy naczelnika Wydziału I Departamentu I MSW. W latach 1988-1990 kierował tym wydziałem, początkowo jako p.o., później jako jego naczelnik.

Szyderczy uśmiech historii

I tak doszliśmy do jądra ciemności: Wojciech Czerniak, oficer znany doskonale Stasi i KGB, o którym niemalże wszystko wiedziały służby państw NATO, po 1990 roku odpowiedzialny za organizację "kierunku wschodniego penetracji", został w latach 1996-1997 szefem Zarządu Wywiadu w Urzędzie Ochrony Państwa. Trudno byłoby znaleźć przykład bardziej bezmyślnej nominacji. Objęcie tak ważnej funkcji przez skompromitowanego oficera służb PRL musiało prowadzić z jednej strony do wzrostu nieufności zachodnich sojuszników wobec władz III Rzeczypospolitej, z drugiej - do neutralizacji polskiego wywiadu czy nawet jego ubezwłasnowolnienia przez służby rosyjskie.
Wkrótce po nominacji nowy szef doprowadził do odejścia z pracy w wywiadzie grupy oficerów odpowiedzialnych za rozpracowanie rosyjskiego szpiega Władimira Ałganowa w związku z aferą Olina. Za jego szefostwa doszło też do niebezpiecznego wycieku. Ktoś wykonał nielegalną kopię ściśle tajnego Raportu UOP i przez pomyłkę pozostawił ją w centrali wywiadu, wynosząc oryginał. Raport dotyczył operacji "Iddan" prowadzonej przy współpracy z CIA przeciwko pośrednikom w nielegalnym handlu bronią (dane z doniesień prasowych).
O koneksjach Wojciecha Czerniaka z Andrzejem Kuną i Aleksandrem Żaglem napisano dostatecznie dużo. Wiadomo też o jego znajomości z Ałganowem i o więzach natury finansowej, jakie łączą rodzinę Czerniaków z Kuną i Żaglem. Reszta jest wielkim znakiem zapytania, można wszakże spodziewać się, że przy dzisiejszych układach politycznych były oficer służb specjalnych PRL, zawzięcie i bez skrupułów zwalczający polski ruch niepodległościowy, spokojnie doczeka późnej starości.
"A to Polska właśnie", chciałoby się powiedzieć i nawiązanie do dyskursu sprzed ponad stu lat nie byłoby wcale pustą retoryką. Wielu spośród tych, co zachowali godność i po 1989 roku nie weszli w układy z przestępcami, ma dziś poważne trudności ze zrozumieniem tego, co ich spotkało. W minionym stuleciu doszło do licznych zmian w scenerii, ale problem powrócił, muszą więc szukać ojczyzny pod zapięciem koszul i dżinsowych bluz. Historia najwyraźniej raz jeszcze zadrwiła z Polaków i zataczając koło, odsłoniła przed nimi swoją prawdziwą twarz.





Autor jest publicystą, badaczem akt przechowywanych w Instytucie Pamięci Narodowej; byłym pracownikiem Służby Kontrwywiadu Wojskowego i członkiem Komisji Weryfikacyjnej ds. Wojskowych Służb Informacyjnych.

 

Etykietowanie:

2 komentarze

avatar użytkownika Maryla

1. wszystko zostało POzamiatane

O koneksjach Wojciecha Czerniaka z Andrzejem Kuną i Aleksandrem Żaglem napisano dostatecznie dużo. Wiadomo też o jego znajomości z Ałganowem i o więzach natury finansowej, jakie łączą rodzinę Czerniaków z Kuną i Żaglem. Reszta jest wielkim znakiem zapytania, można wszakże spodziewać się, że przy dzisiejszych układach politycznych były oficer służb specjalnych PRL, zawzięcie i bez skrupułów zwalczający polski ruch niepodległościowy, spokojnie doczeka późnej starości.

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika michael

2. można wszakże spodziewać się,

że przy dzisiejszych układach politycznych były oficer służb specjalnych PRL, zawzięcie i bez skrupułów zwalczający polski ruch niepodległościowy, spokojnie doczeka późnej starości, nadal zwalczając polską opozycję niepodległościową.