"Zapytajcie Polaków. Oni wiedzą."

avatar użytkownika MagdaF.

QCHNIA POLITYCZNA

 

Roger  Cohen, felietonista New York Times napisał w kwietniu 2010 roku: "Nie mówcie mi, że nie można przezwyciężyć okrucieństwa historii. Nie mówcie, że Izraelczycy i Palestyńczycy nigdy nie mogą zawrzeć pokoju. Nie mówcie, że ludzie na ulicach Bangkoku, Biszkeku i Teheranu na próżno marzą o wolności i demokracji. Nie mówcie mi, że kłamstwa mogą trwać wiecznie. Zapytajcie Polaków. Oni wiedzą".

Słowa te, wypowiedziane w kontekście smoleńskiej tragedii, choć łechcą nasze narodowe ego, nie do końca wydają się prawdziwe.  Z pewnością wiemy więcej, bo nasza tragiczna historia była ciągłą walką o wolność narodu, spętanego przez zaborców, hitlerowskiego najeźdźcę czy wreszcie walką z totalitaryzmem sowieckim i jego rodzimą, przez 44 lata, odmianą. Czy dziś, dwadzieścia lat po transformacji ustrojowej, możemy powiedzieć, że wiemy? Że nam się udało? Że znamy mechanizmy demokracji i umiemy przeciwstawić się kłamstwu?  To już nie jest takie pewne, choć może mieliśmy zdecydowanie trudniej od   współczesnych państw, w których właśnie, na oczach całego świata, dokonuje się ta swoista „wiosna ludów”, zwana też  „zimą ludów arabskich”.

Zadziwiające jest jednak,  że historia współczesnych narodów do schematu: przyczyny – skutki oraz metody walki, dołączyła, na pełnoprawnych zasadach wojennego oręża, także internet i telefony komórkowe. Być może, gdybyśmy w 1981 roku dysponowali takimi narzędziami walki,  proces obalania  gabinetu ciemniaków byłby szybszy i skuteczniejszy, a Czas Apokalipsy czy Noc Generałów  mogłyby w ogóle nie nastąpić. Bo Bell zaśmiałby się im w nos, zmieniając operatora.  Myślę więc, że społeczeństwo obywatelskie XXI wieku na całym świecie: półkuli zachodniej  i  wschodniej, otrzymała idealne narzędzie kontaktu z całym globem,  które umie wykorzystać w międzynarodowej komunikacji, walcząc z ciągle obecnymi totalitaryzmami współczesnego świata. Nie ma jednak podręcznika, jak walczyć z reżimem, a nasza polska wiedza okazała się niepełna czy raczej nieprzydatna. Bo do dziś nie wiemy, kto rozpoczął rok 1981, a kto na nim zyskał. Mylą się bohaterowie i uniewinniani oprawcy, bohaterska młodzież pod znaku Solidarności, jeśli przeżyła, została wykluczona społecznie i politycznie. A jak było z rokiem 1989? Czy był na serio, czy tylko wielką komedią, maskującą dobrowolne oddanie władzy? Czy możemy mówić światu, że wiemy, bo mamy doświadczenie, jak bezkrwawo przeprowadzić naród do demokracji? Dlaczego świętując wolność nie umieliśmy rozliczyć poprzedników, posprzątać  komusze podwórko, odsunąć od demokratycznej władzy tych, którzy z demokracją nie mieli nic wspólnego?  A nawet sprawowali ważne funkcje w komunistycznym aparacie terroru, gładko przechodząc do nowego aparatu - władzy. Nasz entuzjazm z odzyskania narodowego śmietnika opadł, gdy  rozpoznaliśmy ich w pierwszym, „demokratycznym” rządzie: przefarbowani, często pod nowym szyldem, dobrali się, już legalnie i demokratycznie,  do narodowych konfitur, robiąc geszefty ze swoimi oprawcami nazywającymi się teraz „ludźmi honoru”.  To bratanie się z nimi „liderów opozycji”, którzy  chlali wódę z Jaruzelskim, zapewniło im  pierwszeństwo plądrowania teczek IPN i dożywotni udział w podziale narodowych konfitur.

Naturalne jest podobieństwo wszystkich współczesnych ruchów demokratycznych, których protestów przeciwko autorytarnym rządom, jesteśmy świadkami. Gniew ludu, mimo że geograficznie, kulturowo i ekonomicznie odmiennie osadzony, ma zawsze jednakową twarz. Utożsamiany będzie z 26-letnim Mohammadem Bouazinim, handlarzem, który 17 grudnia 2010 roku dokonał samospalenia w tunezyjskim mieście Sidi Bouzid, gdy policja skonfiskowała mu stragan. Z nim identyfikowali się prześladowani, to on wywołał rewolucyjną falę arabskiego gniewu, społecznego niezadowolenia z powodu biedy, bezrobocia, braku perspektyw dla młodych pokoleń. To otwarty bunt obywateli przeciw totalitarnej władzy, który rozlał się na całą Tunezję, Jemen, Jordanię i Egipt.  

 

Czy ten radykalny protest może stać się zarzewiem nowego? Oby tak było, choć w naszej historii samospalenia zostały tylko faktami historycznymi. W 1841 roku, Karol Levittoux, osadzony w Warszawskiej Cytadeli, dokonał samospalenia, by nie wydać swoich towarzyszy walki. W 1968 roku, podczas dożynek na Stadionie Dziesięciolecia, w obecności szefów partii, dyplomatów i widzów, dokonał samospalenia Ryszard Siwiec, były żołnierz AK. Był to protest  przeciwko władzy totalitarnej i przeciw udziałowi Polski w zbrojnej interwencji Układu Warszawskiego w Czechosłowacji. Śmierć Siwca została przemilczana - ówczesne władze nakazały wyretuszowanie śladów zdarzenia, milczeli także świadkowie, uznając samospalenie  za gest "szaleńca”. I rzeczywiście, wszystkie wystąpienia przeciwko władzy totalitarnej są gestem szaleńca. Bo czy możliwe i realne są żądania demokracji skierowane do rządów Tunezji czy Egiptu?  Ben Ali uciekł do Arabii Saudyjskiej, ale Hosni Mubarak, rządzący od 30 lat przy pomocy twardego, wojskowego buta,   trzyma się mocno. Czy Sfinks ma prawo do demokracji, gdy ciemności egipskie rozjaśnił ogień na ulicach Kairu, dym, czołgi, huk pocisków, armatki wodne? Gdy dziesiątki tysięcy Egipcjan wyszło na ulice wielu miast. Przełamali policyjne kordony, tłum okrążył czołgi. Choć padły strzały, demonstranci nie ustępowali. Mubarak wprowadził dekretem godzinę policyjną, stan wojenny obowiązuje od 1981 roku do dziś,  opozycjonistów aresztowano. Także popierającego protestujących Mohameda ElBaradei, laureata Pokojowej Nagrody Nobla, który powiedział:  „Składam hołd narodowi egipskiemu. Wytrwajcie, zmiana nadejdzie w najbliższych dniach.”

Egipcjanie się budzą. Wzburzone korupcją i niekompetencją rządów elit, które bogacą się ich kosztem. Są ludźmi wykształconymi i bardziej gotowymi do demokracji niż państwa byłego bloku sowieckiego. Nie dadzą się nabrać na pozorne zmiany w rządzie, tak jak my zaakceptowaliśmy zmianę złego Gomułki na dobrego Gierka. I nie protestowaliśmy, gdy Zgromadzenie Narodowe wybrało prezydentem generała Jaruzelskiego. Pewnie nie protestowalibyśmy też, gdyby jego zastępcą uczyniono Kiszczaka czy innego oprawcę Polaków. Egipcjanie nie wierzą w cudowną moc przemian. Nie chcą  Omara Sulejmana, szefa wywiadu na stanowisku wiceprezydenta. Żądają kategorycznego ustąpienia autorytarnych rządów skupionych wokół prezydenta i wojskowego dowództwa.

Gniew ludu osiągnął granicę, za którą nie ma już miejsca na pokojowy konsensus. Blisko połowa z 80-milionowej ludności Egiptu żyje na granicy ubóstwa lub poniżej tej granicy, czyli za 2 dolary dziennie lub mniej. Bezrobocie wynosi ponad 20%, rosną ceny żywności, a zarobki nie pozwalają na utrzymanie się. Rząd kontroluje ceny benzyny i mieszkań, szerzy się korupcja, nepotyzm, a biurokracja rozdęta jest na granic możliwości. Egipski autorytaryzm jest silny przez powiązania między państwem a sferą gospodarczą, między władzą a biznesem. Podobnie jak w Polsce beneficjenci ustroju są gwarantem poparcia władzy. Jednocześnie likwidują wszelkie przejawy politycznych wolności, wolności słowa i mediów, wolności gospodarczej, która według rankingu fundacji Heritage i dziennik „Wall Street Journal”, plasuje Egipt na 96. miejscu, Polskę  - na 71.

Więc czy tak bardzo różnimy się od Egipcjan, a nasza władza od ludzi, mieniących się potomkami faraonów?  Co zrobiliśmy przez 20 lat, że licznik naszego długu rośnie z prędkością  światła?  Stworzyliśmy raj dla złodziei, łapówkarzy, ustawianych przetargów, korupcji i złodziejstwa rządzących, powołaliśmy fundacje, przez które przepływają miliony, i spółki córki, które wyprowadzają kapitał z państwowych zakładów.

W tym skansenie PRL-u, jakim jest III RP, rozciągnięto parasol ochronny nad postkomunistycznymi i kastowymi środowiskami, które nadal cieszą się przywilejami; są  nietykalni i mają zawsze rację. Nic dziwnego, że popierają i chronią ten układ, śmiejąc się wprost z Polaków, których prześladowali. Bezprawie stało się prawem. Odwilż dla katów i ochronę interesów zapewnił im okrągły stół, dał nietykalność i poczucie bezkarności. Podobnie jak  władzy w krajach arabskich. Mechanizm jest podobny, choć bogactwa nieporównywalne.

 

Czy miał racje Roger Cohen, że wiemy, jak walczyć o prawdę? Odkrywanie prawdy w PRL-u było zabronione, w III RP jest karane. Prawda jest niewygodna dla rządzących, dlatego z nią walczą.  Historia tworzy się na naszych oczach każdego dnia. Generałowie współczesnego świata, lub ich potransformacyjne popłuczyny, zwani demokratycznymi następcami, jeszcze nie rozumieją zmian zachodzących w ludzkiej mentalności,  jeszcze trwają przy władzy, która jest ich jedynym celem.  Mając podporządkowane sobie media, są nieusuwalni. Potrafią zmanipulować demokratyczne wybory, usprawiedliwić każdą aferę, każdy przekręt, a  z porażki uczynić sukces. Do czasu, aż gniew ludu zmiecie z kart historii skompromitowane rządy.

Tekst opublikowano w Nr. 5/2011 Warszawskiej Gazety

3 komentarze

avatar użytkownika Figa

1. Można zmienić polska rzeczywistość

pod warunkiem obudzenia spiącego niedżwiedzia, który nie angażuje się w prawa obywatelskie jakimi przykladowo sa wybory, póki co niedżwidż śpi, a jak sie rozbudzi to też nie wiadomo komu da po łbie, myslę ,że niestety jesteśmy co głupszym politycznie narodem , zaraz po Rosjanach ci są jeszcze głupsi- przykro mi , jesli kogoś urazilam , ale tak to widze

Figa

avatar użytkownika Andy-aandy

2. aż gniew ludu zmiecie z kart historii...

Nie będzie "gniewu ludu" w postbolszewickim PRL-bis — zarządzanym wspólnie przez trockistowskiego demagoga z GWna i Goebbelsa stanu wojennego...

Znakomicie o tym "ludzie"pisze Krzysztof Pasierbiewicz (nauczyciel akademicki) — w tekscie "NABRANI PRZEZ REDAKTORA (echo24)"

poniżej cytat z tego dłuższego tekstu...
* * * * *

W miastach, zazwyczaj w pobliżu zakładów przemysłowych, pobudowano dla nich nowe dzielnice, a w nich bloki z wielkiej płyty, które im się zdały pałacami. Potem im umożliwiono zrobienie zaocznej matury, co oni uznali za awans społeczny. Ci właśnie ludzie, z grubsza okrzesani w hotelach robotniczych i temu podobnych ośrodkach krzewienia kultury masowej, przepoczwarzyli się z czasem w coś w rodzaju „przyzakładowych wierchuszek”.

Słowem ni pies, ni wydra, albo, jak kto woli zdegenerowany twór bez rodowodu. Jednocześnie komunistyczna propaganda przypominała im bezustannie, że swój awans zawdzięczają dbającej o ich interesy władzy ludowej, co się w ich świadomości zakodowało na trwałe w formie ślepej wdzięczności dla komuny. To ci właśnie ludzie stanowili służący wiernie stalinowskiemu reżimowi pierwszy rzut zasilający szeregi PZPR, milicji i urzędu bezpieczeństwa.

W następnym pokoleniu (lata 60/70), ich dzieci pokończyły już częściowo studia tworząc grupę „nowej inteligencji”, drastycznie odmiennej kulturowo od ideałów inteligencji „starej” wywodzącej się z czasów przedwojennych. T

u skłaniałbym się ku zastąpieniu terminu „nowa inteligencja” określeniem „klasa ludzi wykształconych w pierwszym pokoleniu”. Ta grupa społeczna od inteligencji „starej” różniła się głównie tym, iż nie wyniosła z domu praktycznie żadnych głębszych wartości.

I choć nieźle wykształcona zawodowo, nie miała, świadomości, bądź jej nie dopuszczała, iż jest genetycznie skażona piętnem służalczej wdzięczności wobec komunistów, którzy umożliwili ich ojcom społeczny awans.
_______________
Całość na: http://blogmedia24.pl/node/43688

 Andy — serendipity

avatar użytkownika triarius

3. tak, oczywiście, ktoś się podpalił...

... wybuchła rewolucja, zmiotła...

Żadnych agentur, żadnych mocarstw, żadnych kłamstw w telewizjach całego świata...

Istna "Solidarność"! A, sorry - "S" to był właśnie czołowy przykład komunistycznej prowokacji, roboty agentur i kłamstwa, którego nikt nie ma ochoty rozwiać.

(Nie, żebym ja sam jej poniekąd nie stwarzał - nie twierdzę, że większość tam to byli agenci, ale że, jak zawsze, robota agentur była w tym w sumie najistotniejsza. I wątpię, by w Egipcie miało być inaczej. Jakoś w Rosji nic takiego się nie wydarza.)


Pzdrwm

triarius

-----------------------------------------------------

http://bez-owijania.blogspot.com/ - mój prywatny blogasek

http://tygrys.niepoprawni.pl - Tygrysie Forum Młodych Spenglerystów