Polemika według Michnika á la Piotrowski
"Siedzę w miejscu ustronnym, do którego nawet król chadza piechotą. Mam przed sobą wydrukowaną w gazecie Pańską recenzję mojego artykułu. Za chwilę będę miał ją za sobą.”
„Z ulgą stwierdziłem z treści Pańskiego artykułu, że jest Pan niedouczony. W przeciwnym razie musiałby stwierdzić bowiem, że jest Pan głupcem”.
Tak niegdyś, za dawnej cywilizacji polemizowali ze sobą adwersarze na niwie nauki. Walczono na pióra przytaczając argumenty oparte na powszechnie respektowanych prawdach i zasadach logiki. Niekiedy polemika publicystyczna lub naukowa szła tak daleko, że trzeba było empirycznie sprawdzać, czy aby rzeczywiście pióro tnie ostrzej miecza. To był początek dwudziestego wieku: wydaje się, że to niedawno, ale to jednak epoka sprzed wynalezienia poprawności politycznej, która przyprawiła dyskusje publicystyczne i naukowe sosem mdło-mdłym. W poprawności formy zagubiło się dążenie do prawdy. Ostrze krytyki tępiła też solidarność korporacyjna: często wobec ataków z zewnątrz grupa zwierała szeregi, nawet jeśli w relacjach wzajemnych członkowie grupy gotowi byli utopic kolegów w łyżce wody o zwykłym podstawianiu nogi nie wspominając.
Od kilku lat w dyskusji publicystycznej a od dziś również naukowej znalazła sobie miejsce nowa jakość. Wprowadzona przez dożywotniego naczelnego GW metoda, którą streścic można następująco: „Rację ostateczną ma ten, kto ma więcej pieniędzy. Bogatszego stać na lepszego adwokata lub na dłuższy, wykańczający adwersarza proces”. Przećwiczył tę metodę Michnik Adam na profesorze Zybertowiczu, serią procesów zakończonych wyrokami skazującymi dość skutecznie zamykając usta swym krytykom. Nikt chyba bowiem ze świata nauki i publicystyki nie ma więcej pieniędzy od naczelnego GW. Jak się okazało głos prawdy – czy choćby uzasadnionej krytyki - doskonale daje się stłumić odpowiednio grubym plikiem banknotów.
Dzisiaj dowiedzieliśmy się, że również w nauce historycznej przestały się liczyć: kompetencje, argumenty, wiedza, rzetelność (no i prawda, nie zapominajmy o prawdzie). Doktor habilitowany Mirosław „O mnie tylko dobrze” Piotrowski pozwał do sądu doktora Sławomira Poleszaka (lubelski oddział IPN), który ośmielił się - o tempora, o mores – napisać krytyczną recenzję książki profesora. Piotrowskiemu – niedoszłemu kandydatowi na prezydenta – zabrakło albo odwagi, albo umiejętności albo argumentów i polemiki naukowej nie podjął. Nie zabrakło mu za to pieniędzy – euro-posłowie diety mają sowite – i pozwał adwersarza do sądu. Dodatkowego smaku sprawie nadają dwa fakty: recenzja doktora Poleszaka nie ukazała się ostatecznie drukiem, a negatywną opinię o książce Mirosława „Mam zawsze rację” Piotrowskiego wyrazili również profesorowie Paczkowski i Friszke.
Czy to koniec rzetelnej polemiki naukowej? Czy zamiast łamów pism fachowych zajmą łady dla oskarżonych, a dyskusja toczyć się będzie nie w salach konferencyjnych lecz w salach sądowych? Jak się okazuje po raz kolejny pycha i przeświadczenie o własnej doskonałości nie mają barw politycznych a prawdę i wolność słowa mogą ramię w ramię mordować sądownie ateista i katolik, zwolennik Kuronia i Giertycha. Egotycy wszystkich opcji łączcie się w dziele niszczenia demokracji, zawsze znajdzie się prawnik, który napisze wam uzasadnienie.
P.S. Najgorzej na tym wyjdzie jak zwykle KUL, którego profesorem jest Mirosław „Wiem wszystko najlepiej” Piotrowski. GW już zaatakowała tę uczelnię, która na własne nieszczęście hołubiła europosła, który wprawdzie rzadko realizował obowiązki dydaktyczne, za to dużo obiecywał i dobrze wyglądał. Fatalnie wypadła też „Rzeczpospolita”, która jak pies Pawłowa rzuciła się w obronie „prawicowego” polityka zaatakowanego przez GW. Bezrefleksyjnie zamieściła więc podyktowany jej szereg kłamstw i przeinaczeń.
P.S.S. Adwokat Mirosława „klękajcie narody” Piotrowskiego szermuje niezwykle interesującym argumentem: wysłanie e-mailem krytycznej recenzji jest jej publikacją, bo mogą przeczytać ją inni, oprócz adresata, czytelnicy. Pytanie: czy wysłanie listem pocztowym krytycznej opinii o kimś jest jej upublicznieniem, bo może ją przeczytać ciekawski listonosz lub siostrzeniec adresata?
Linki:
http://wyborcza.pl/1,75248,8854124,Na_lawe_oskarzonych_za_recenzje_pracy.html
http://wyborcza.pl/1,75968,8859895,Na_KUL_ucza__jak_popelnic_samobojstwo__Publicznie.html
http://www.rp.pl/artykul/582462.html
http://www.dziennikwschodni.pl/apps/pbcs.dll/article?AID=/20101222/PRZEGLADPRASY/55511729
- Smok Gorynycz - blog
- Zaloguj się, by odpowiadać
9 komentarzy
1. Nie jest to pierwsza sprawa tego typu...
Andy — serendipity
2. Nie byłbym taki pochopny w atakowaniu Piotrowskiego
1. Nie znamy treści tej recenzji, bo może mieć ona taki sam związek z recenzją jak krzesło elektryczne z krzesłem.
2. Osoba Poleszaka nie jest oznaką solidności. A nawet wręcz przeciwnie. Dowodem jest "Atlas polskiego podziemia niepodległościowego 1944–1956", którego był on współredaktorem, a które to wydawnictwo IPN niestety o pomstę do nieba woła, bo choć przepięknie wydane, to kryje w sobie wielki fałsz - dla tego atlasu podziemia w wielu miejscach albo niemal nie ma albo wręcz całkiem nie było - zwłaszcza na Wschodzie - np. we Lwowie! To już opracowania z czasów komunistycznych są pod tym wzgledem niejeden raz rzetelniejsze.
A ze względu na zakres rozpowszechnienia taki Atlas wyrządza więcej szkody, bo utrwala fałszywy obraz skali i rozmieszczenia polskiej konspiracji tamtego okresu.
Więc obawiam się że równie "dobra" może być ta jego recenzja.
3. Niepokojące są też osoby które świadczą o rzetelności recenzji Poleszka. Bo nie są to osoby najlepszej konduity. Sa to bowiem m.in. Rafał Wnuk i Andrzej Friszke.
Należałoby więc najpierw poznać tę recenzję, bo może okazać się iż jest to faktycznie "wypucha" ze strony "środowiska", a "recenzja" ma tyle wspólnego z recenzją co krzesło elektryczne z krzesłem.
3. Andy
Twoją notkę czytałem. Tam pozwał autora esbek przez niego opisany. Tu zaś próbuje się przenieść na salę sądową dyskurs naukowy, który tradycyjnie toczył się w pismach naukowych i na konferencjach. Czy będący sędzią magister prawa ma jakiekolwiek kompetencje do rozstrzygania sporu merytorycznego między dwoma historykami? Nawet na pierwszy rzut oka wygląda to absurdalnie. A jak sąd stwierdzi, że nie wolno pisać negatywnych recenzji profesorowi Piotrowskiemu, to co? Gdzie się wolność słowa i wolność badań naukowych podzieją? Dziwne czasy....
Reszta nie jest milczeniem.
4. Zagłoba
Po wielu latach peerelowskich celowych zaniedbań w badaniach nad podziemiem niepodległościowym, gdy zniszczono sporo dokumentów, a uczestnicy i świadkowie odeszli, nie jest łatwo tworzyć syntetyczny obraz podziemia. "Atlas" to dobry krok w dobrą stronę. Proszę go jednak nie traktować jako kompletnej syntezy. Ta jest jeszcze niemożliwa. Pełny obraz osiąga się metodą kolejnych przybliżeń i syntetyzowania pojawiających się w kolejnych latach przyczynków i monografii. A doktora Poleszaka znam jako obiecującego historyka: nikt nie rodzi się doskonałym profesjonalistą, do tego dochodzi się stopniowo. A co do recenzji: w czasopiśmie naukowym nie publikuje się raczej publicystycznych wycieczek ad personam.
I jeszcze raz: próbę rozstrzygania sporu merytorycznego między historykami na drodze sądowej uważam za absurd.
I zgadzam się, że ocenę jednego i drugiego tekstu będę mógł dokonać po ich przeczytaniu. Co zrobić zamierzam. Dlatego wyżej nie oceniam ani książki Piotrowskiego ani recenzji Poleszaka, a jedynie nonsensowny pozew.
Reszta nie jest milczeniem.
5. Smok Gorynycz - pozew nie musi być bezsensowny
Kiedy się okaże iż to nie recenzja a "paszkwil" z którym po prostu nie da się dyskutować. Więc - w naszej rzeczywistości - najpierw należy poznać tekst, by można było tak wyrokować.
Bo skąd Pan wie czy chodzi o spór merytoryczny?
A co do braku wycieczek ad personam w czasopismach naukowych, to bywa inaczej niż Pan twierdzi.
Proszę więc z tak ostrym osądem z góry zakładającym winę Piotrowskiego powstrzymać do przeczytania wspomnianych tekstów.
A co do Poleszaka, to "nie dostrzeganie" przez Atlas części polskiej konspiracji w powojennym Lwowie nie świadczy o jego solidności.
6. Zagłoba - Pańskie wniskowanie
jest dosyć karkołomne: ponieważ Wnuk nie wychwycił w "Atlasie" niewielkiej części bardzo skromnego polskiego podziemia we Lwowie po styczniu 1944, recenzja Poleszaka dotycząca pracy Piotrowskiego o NSZ na Lubelszczyźnie w latach 1944-47 jest niewiarygodna. (???)
Reszta nie jest milczeniem.
7. Smok Gorynycz - przykro czytać. bardzo przykro
Pana stwierdzenie o istnieniu "bardzo skromnego polskiego podziemia we Lwowie po styczniu 1944" obraża setki ludzi działających tam i to przez kilka lat, w warunkach największego zagrożenia, znacznie większego niż "pod Niemcami". Z których wielu zapłaciło za to cenę najwyższą, al
A mimo to lwowskie podziemie było jednym z najlepszych na terenie całej Polski.
Czemu zamiast chylić przed nimi czoła, dewaluje Pan ich tak bardzo? Proszę prywatne sympatie do Poleszaka i Wnuka odłożyć na bok.
Bo nie mamy tu do czynienia z "nie wychwyceniem" tego podziemia przez Wnuka etc, ale raczej na pewno ze świadomym przemilczeniem. Zwłaszcza gdy się gloryfikuje przy tym UPA.
Nie napisałem że recenzja Poleszaka nie jest wiarygodna, a tylko to że ten autor nie daje takiej rękojmi. Jego dzieła świadczą przeciwko temu.
8. Zagłoba - Czy my mówimy o tym samym?
Wydawało mi się, że przedmiotem dyskusji jest "Atlas polskiego podziemia niepodległościowego 1944-1956".. Za "drugiego Sowieta", czyli po 23 lipca 1944 konspiracja lwowska, ta która pozostała po wycofaniu się oddziałów zbrojnych wraz z frontem, została błyskawicznie zinfiltrowana przez tamtejszych współpracowników NKWD i rozbita. W niczym nie umniejszam ofiary tych ludzi, oceniam fakty. I jeśli naprawdę chce Pan merytorycznej dyskusji to proszę ją podjąć na podstawie faktów. O to właśnie chodzi w dyskusji naukowej: o dochodzenie do prawdy i do konstatacji obrazu rzeczy, a nie o operowanie ogólnikami i obrażanie się. Jak Piotrowski to zrobił, gdy ktoś wytknął mu pomyłki merytoryczne i metodologiczne. Pozdrawiam świątecznie
Reszta nie jest milczeniem.
9. Smok Goryncz - ale fakty są inne
Powiela (wytwarza?) Pan nieprawdziwe wiadomości że: "po 23 lipca 1944 konspiracja lwowska, ta która pozostała po wycofaniu się oddziałów zbrojnych wraz z frontem, została błyskawicznie zinfiltrowana przez tamtejszych współpracowników NKWD i rozbita".
Albo też zasadniczo inaczej pojmujemy rzeczywistość. Bo dla mnie istnienie aktywnej konspiracji jeszcze w 1947 r. nie oznacza dla mnie jej "błyskawicznego" rozbicia.
I to w tamtych warunkach!
A gdy się jeszcze weźmie pod uwagę że pod niektórymi względami tamtejsza konspiracja była wielkroć sprawniejsza od tej na dzisiejszych ziemiach polskich, to tym bardziej nie sposób określać mianem skromnej.
I to są fakty które należy oceniać, a nie "białą plamę" w tym atlasie.