Zapora jest w nas
Wczoraj wszystkie bez wyjątku media koncentrowały uwagę opinii publicznej na zaporze we Włocławku. Trzymaliśmy wszyscy kciuki, by to dzieło sowieckiej myśli technicznej wzorowane na podobnych tego typu obiektach budowanych na rzekach syberyjskich wytrwało. Minęło przecież już czterdzieści lat od 1970 roku, kiedy to otwarto zaporę, a jej działanie przecież zaplanowano wówczas zaledwie na 10 lat.
Udało się.
Patrząc na dzisiejszą Polskę, było to dla mnie dość symboliczne zwycięstwo ciągłego trwania w III RP sowieckiej myśli wbrew zapewnieniom, że jej działanie skończyło się podobno w 1989 roku.
Patrzyłem na ten złowrogi spektakl i w pewnym momencie uzmysłowiłem sobie, że już kiedyś, dawno temu, wpatrywałem się dokładnie w to samo miejsce z jeszcze większym napięciem i przerażeniem.
Było to w 1984 roku w październiku, kiedy wyłowiono tam zwłoki księdza Jerzego Popiełuszki, torturowanego i bestialsko zamordowanego przez esbecki szwadron śmierci Kiszczaka i Jaruzelskiego.
Wróciły wspomnienia i postanowiłem sobie po raz drugi obejrzeć film „Popiełuszko”. Wrzuciłem płytkę do odtwarzacza nie przypuszczając nawet, że zwrócę uwagę na coś, co umknęło mi wtedy, kiedy ten film oglądałem po raz pierwszy. Chodzi mi o grające tam aktorki, a prywatnie przyjaciółki i „uczennice” księdza Jerzego, Maję Komorowską i Joannę Szczepkowską.
Jak pokręcone bywają ludzkie losy? Co sprawia, że tylu ludzi nie potrafi wytrwać w prawdzie i wierności dawnym ideałom? Dlaczego tak łatwo przechodzą na złą stronę mocy lub siedzą niezdecydowani okrakiem na barykadzie?
Jak sobie wytłumaczyć, że obie panie w 2005 roku popierały tego samego kandydata na prezydenta, Donalda Tuska, za którym opowiedział się wtedy Jerzy Urban, autor nagonek i paszkwili wymierzonych w bohaterskiego kapłana i ich przyjaciela? Jak to możliwe, że dzisiaj są w komitecie honorowym kandydata, którego w drugiej turze obiecał poprzeć ten sam renegat i zaprzaniec Jaruzelski?
Włocławska zapora chyba jakoś metafizycznie zaistniała w świadomości Polaków akurat w tych dniach.
Już 6 czerwca na Placu Marszałka Józefa Piłsudskiego w Warszawie odbędzie się wielka uroczystość.
Legat papieski abp Angelo Amato, prefekt Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych przewodniczyć będzie Mszy św. Beatyfikacyjnej księdza Jerzego Popiełuszki. Zgromadzą się setki tysięcy Polaków.
Mówi się już od dawna, że będzie to doniosła i radosna chwila dla naszego narodu. Zgodzę się tylko z tym pierwszym określeniem.
Uważam, bowiem, że zamiast radości powinniśmy odczuwać tylko wielki wstyd i hańbę z powodu ogólnonarodowej zdrady.
Jerzy Popiełuszko przybędzie, jako święty do Polski, której obywatele do dziś nie potrafili zwalczyć tego samego zła, o którym tyle im mówił. Do dziś nie osądzili zleceniodawców mordu na nim, a Kiszczak i Jaruzelski funkcjonują w najlepsze i dla wielu są nawet autorytetami i ludźmi honoru.
Przybędzie do narodu, który bestialskich morderców, którzy przed utopieniem torturowali i wyrwali kapłanowi język, potraktowali tak łagodnie, że żyją sobie już od wielu lat na wolności.
Przybędzie do kraju, w którym tak obrzydliwa postać jak Jerzy Urban śmieje się bezczelnie w twarz temu narodowi, mocząc swoje starcze członki w prywatnym basenie znajdującym się w jego posiadłości, a matkę księdza Jerzego, co roku widuję na Jasnej Górze w tej samej skromnej chuścinie i znoszonym płaszczu.
Zastanówmy się wszyscy 6 czerwca czy duma, jaką poczujemy nie powinna zamienić się w wielki narodowy wstyd?
Niech każdy z nas po przeczytaniu poniższych słów wypowiedzianych przez księdza Jerzego na dwa lata przed męczeńską śmiercią, odpowie sobie sam na to pytanie.
„Aby pozostać człowiekiem wolnym duchowo, trzeba żyć w prawdzie. Życie w prawdzie to dawanie świadectwa na zewnątrz, to przyznawanie się do niej i upominanie się o nią w każdej sytuacji. Prawda jest niezmienna. Prawdy nie da się zniszczyć taką czy inną decyzją, taką czy inną ustawą.
Na tym polega w zasadzie nasza niewola, że poddajemy się panowaniu kłamstwa, że go nie demaskujemy i nie protestujemy przeciw niemu, na co dzień. Nie prostujemy go, milczymy lub udajemy, że w nie wierzymy. Żyjemy wtedy w zakłamaniu. Odważne świadczenie prawdy jest drogą prowadzącą bezpośrednio do wolności.
Człowiek, który daje świadectwo prawdzie, jest człowiekiem wolnym nawet w warunkach zewnętrznego zniewolenia, nawet w obozie czy więzieniu.
Gdyby większość Polaków w obecnej sytuacji wkroczyła na drogę prawdy, gdyby ta większość nie zapominała, co było dla niej prawdą jeszcze przed niespełna rokiem, stalibyśmy się narodem wolnym duchowo już teraz. A wolność zewnętrzna czy polityczna musiałaby przyjść prędzej czy później, jako konsekwencja tej wolności ducha i wierności prawdzie.
Zasadniczą sprawą przy wyzwoleniu człowieka i narodu jest przezwyciężenie lęku. Lęk rodzi się przecież z zagrożenia. Lękamy się, że grozi nam cierpienie, utrata jakiegoś dobra, utrata wolności, zdrowia czy stanowiska. I wtedy działamy wbrew sumieniu, które jest przecież miernikiem prawdy. Przezwyciężamy lęk, gdy godzimy się na cierpienie lub utratę czegoś w imię wyższych wartości. Jeżeli prawda będzie dla nas taką wartością, dla której warto cierpieć, warto ponosić ryzyko, to wtedy przezwyciężymy lęk, który jest bezpośrednią przyczyną naszego zniewolenia. Chrystus wielokrotnie przypominał swoim uczniom: "Nie bójcie się. Nie bójcie się tych, którzy zabijają ciało, a nic więcej uczynić nie mogą."
Jerzy Popiełuszko, 30 października 1982 roku
- kokos26 - blog
- Zaloguj się, by odpowiadać
1 komentarz
1. zapora jest w nas
" Co sprawia,że tylu ludzi nie potrafi wytrwac w prawdzie i wierności dawnym ideałom..."
KASA. I jej otoczka.