Wysłuchuję właśnie obietnic kandydata na prezydenta, pana, powiedzmy, Iksińskiego. Z uwagi średniego wykształcenia audytorium kandydat mówi słowami tak prostymi, jakby słuchacze byli conajmniej półmózgami. Dobiera najprostsze słowa, unikając tych rzadziej spotykanych. Przypomina to wywody dla małych dzieci. Mówi ciekawie- opowiada akuratnie o wieloletnim fałszowaniu danych statystycznych w Grecji i o tym, jak bardzo upolitycznione są polskie urzędy. Ja zaś zachodzę w głowę, czy i w Polsce fałszuje się dane statystyczne? Jaka jest niezależna kontrola ich sporządzania? Przecież i w Polsce urząd statystyczny może fałszować „wzrosty PKB” na potęgę.

Nieomal kwikłem ze śmiechu gdy jakiś nienagannie ubrany reporter jednego z polskich kanałów telewizyjnych (ale chyba tych dla plebsu) pytał się kandydata Iksińskiego, czy aby kandydat Iksiński kiedykolwiek kłamał. Takiego pytania to ja się nie spodziewałem. Nie oglądam telewizji, ale nawet tutaj „dziennikarstwo” mnie dosięgło. Mimowolnie stałem się skręcającym w radosnym grymasie bohaterem drugiego planu, słuchając jak lekko zażenowany kandydat tuż przede mną mówił, że w życiu prywatnym, owszem, kłamał, ale w publicznym to niby nie...

Polityka w swojej polskiej odmianie jest odrażającym biznesem. Bo jest to biznes w którym, odmiennie niż w wielu ustabilizowanych demokracjach, trzeba mieć ogromne środki własne na kampanię. W polskiej polityce argumenty mają znaczenie drugorzędne, pierwszorzędne ma kasa na kampanię. Można mieć fatalny program, ale o to byśmy wygrali, zatroszczą się pi-arowcy którzy nawet dołożą nam trochę programu i zmienią ideologię, choćbyśmy nawet jej nie reprezentowali w rzeczywistości. Z etatysty zrobią liberała, z narodowego katolika- centrowego „biznesmena”.

Dlatego dla tak wielu polskich elit wspominanie o polityce jest nietaktem. Ci Polacy to zwykle młoda wielkomiejska inteligencja: zaczytane w książkach damy, studenci, doktoranci. Ci ludzie gdzieś z tej Polski znikają, skończywszy te swoje studia zostają wessani chyba przez inne kraje, bo starsi przedstawiciele tych peer groups owszem istnieją, ale mniej widoczni.

Czytam komentarze na temat dokumentu politycznego „Władcy Marionetek”, którego nie widziałem z powodu gapiostwa. To Polacy zbudowali sobie sami ten płytki świat cynicznych polityków i równie cynicznych mediów, bo przecież jeden z tych światów jest pokazywany w tym drugim, zwykle z aplauzem, a rzadko z krytyką.

Nie zauważa się, że wprowadzenie statusu majątkowego powoduje że nawet bogaci, ale skąpi i oszczędni ludzie nie dostaną się do polityki. Znam mnóstwo skąpych ludzi. Wydanie ich własnych pieniędzy na kampanię jakoś wydaje się dla nich niewykonalne, choćby mieli sporo. Kojarzy im się to z próżnością, z egotycznym promowaniem siebie samego za pomocą mediów. Mało kto jest tak próżny.

Jako współodpowiedzialny za jedno ze społecznych wydawnictw i tak władam swoje pieniądze w rozmaite niedochodowe biznesy, po to tylko by opłacić serwery, domeny czy jakieś drobne wydatki na druk ulotek. I nawet te koszty mnie przerażają. Dlaczego ktoś ma dopłacać do czegoś, co jest dla dobra innych? Dlaczego w Polsce, odmiennie niż w krajach demokratycznych, w czasie kampanii tak mało jest za darmo? Brak np. bezpłatnego roznoszenia ulotek przez pocztę powoduje że w typowym okręgu mającym milion mieszkańców kandydat musi wydać minimum 100 tysięcy PLN na samą dystrybucję ulotek.

Kto tyle zapłaci? Partie dofinansowywane z budżetu- owszem. Mała grupka bardzo zamożnych. Ale nikt normalny obawiam się. Życzę szczęścia mieszkańcom tego kraju, zdaje się że go potrzebują. Ja zaś od niedawna zostałem przyjęty w poczet Unii Anonimowych Emigrantów. Można emigrować nawet bez opuszczania miejsca zamieszkania. Tak po prostu. UAE zaprasza.