W najnowszym z serii dostępnych w internecie animowanych spotów PiS-u widzimy byłego przewodniczącego klubu PO Zbigniewa Chlebowskiego, w okularach którego odbijają się symbole znane z automatów do gier, a jego ręka przypomina wajchę, którą należy pociągnąć by uruchomić "jednorękiego bandtytę". Do Chlebowskiego podchodzi były wicepremier Grzegorz Schetyna i rozpoczyna "grę". Kiedy udaje mu się wylosować hasło "Grześ" i symbol Platformy Obywatelskiej z "automatu" wypadają dwie złote monety.
Tusk ogrywa Schetynę
Schetyna się cieszy, ale jego radość jest przedwczesna. Przed automatem pojawia się bowiem premier Tusk, który odpycha Schetynę i sam rozpoczyna rozgrywkę. Tuskowi idzie znacznie lepiej niż jemu partyjnemu koledze - wprawdze kiedy udaje mu się wylosować dwa symbole Platformy Obywatelskiej "maszyna" ulega zniszczeniu, ale za to wypłaca premierowi cały worek złotych monet, który ten następnie zabiera i odchodzi. Na placu boju pozostaje smutny Schetyna i "uszkodzony" Chlebowski.
Afera hazardowa
Spot PiS-u nawiązuje do ostatnich wydarzeń związanych z tzw. aferą hazardową. W związku z doniesieniami CBA, zgodnie z którymi Zbigniew Chlebowski i Mirosław Drzewiecki mieli starać się o zmianę nowelizacji tzw. ustawy hazardowej korzystną dla ich znajomych z Dolnego Śląska działających w tym sektorze - ten pierwszy stracił stanowisko przewodniczącego klubu parlamentarnego PO i przewodniczącego Komisji Finansów Publicznych, a drugi zrezygnował z teki ministra sportu. W związku z tym, że Chlebowski w rozmowach z biznesmenami powoływał się m.in. na Schetynę premier zdecydował się odwołać tego ostatniego ze stanowiska wicepremiera. Według CBA na forsowanych przez Chlebowskiego i Drzewieckiego zmianach w ustawie hazardowej Skarb Państwa mógł stracić nawet 500 milionów złotych.
Na początku maja br. były prezes PZU Zdzisław Montkiewicz wygrał proces cywilny z firmą Eureko. Mniejszościowy udziałowiec PZU domagał się od Montkiewicza przeprosin za publiczne twierdzenie, że wbrew umowie prywatyzacyjnej nie wniósł żadnego know-how, a akcje spółki niezgodnie z polskim prawem kupił na kredyt. Równie ciekawe co uzasadnienie wyroku są zeznania świadków: Leszka Balcerowicza i Ernsta Jansena, wiceprezesa Eureko.
Balcerowicz jako świadek Eureko zeznawał 1 lutego 2006 r. i stwierdził, że zakup akcji odbył się zgodnie z prawem; jego zdaniem nie było lepszej cenowo oferty. "Środki przeznaczone na zakup akcji przez Eureko przekazane zostały zgodnie z polskim prawem" - przekonywał Balcerowicz. "Trudno mi odpowiedzieć czy w Ministerstwie Finansów znajdowały się kompletne sprawozdania Eureko za lata 1996-1998. Wiem tylko, że sprawa była badana i nie są mi znane żadne dowody świadczące o niedochowaniu procedur przez Ministerstwo Finansów" - zeznał Balcerowicz.
Przeczytajmy ten fragment uważnie. Oto były szef Ministerstwa Finansów, wówczas prezes NBP, twierdzi, że nie wie, czy w podległym mu resorcie były kompletne sprawozdania finansowe Eureko, ale jest pewien, że zachowano wszystkie procedury. Otóż z listu ministra finansów Mirosława Gronickiego z 28.04.2005 do szefa komisji śledczej ds. PZU wynika, że w aktach brak jest sprawozdań finansowych Eureko z lat 1996-1998, złożonych przy wniosku z 1999 r. Ciekawe co w nich takiego było, że musiały zniknąć?
Jeszcze bardziej musi szokować twierdzenie Balcerowicz, że prywatyzacja PZU odbyła się zgodnie z prawem. Trzeba jednak przyznać, że jest tutaj konsekwentny (jak twierdzi klasyk, nic nas nie przekona, że białe jest białe, a czarne jest czarne...). Już 14 lutego 2005 r. w trakcie prac komisji ds. PZU Narodowy Bank Polski informował w oficjalnym komunikacie, że zakup przez BIG BG 10 proc. akcji PZU w 1999 r. był zgodny z obowiązującym wówczas prawem bankowym (czytaj: bank kupił akcje za własne, nie pożyczone pieniądze). Z oświadczenia wynika, że te informacje przekazał Generalnemu Inspektoratowi Nadzoru Bankowego... sam BIG BG. Nadzór bankowy nie stwierdził też naruszenia przez bank Bogusława Kotta przewidzianych w prawie bankowym limitów inwestycyjnych. Ustawa prawo bankowe (art. 6 ust. 1 pkt. 1) zakazywała bankom inwestować w akcje innego podmiotu kwoty przekraczające 15 proc. kapitałów własnych, aby chronić pieniądze ich klientów przed nadmiernym ryzykiem. Gdy podpisywano umowę prywatyzacyjną PZU, kapitał własny BIG BG wynosił około 1,6 mld zł. Za 10 proc. akcji PZU bank zapłacił zaś 1 mld zł, czyli przekroczył dopuszczalny limit czterokrotnie! Wprawdzie tuż po zrealizowaniu transakcji (10 listopada 1999 r.) BIG BG przeniósł zakupione akcje PZU do swojej spółki zależnej BIG BG Inwestycje, ale w ciągu kilku godzin, które dzieliły obie operacje, prawo bankowe zostało złamane. Nadzór NBP i Ministerstwo Finansów nie kiwnęły palcem, a dziś Balcerowicz opowiada bajkę o tym, że było wszystko zgodne z prawem. Obrazowo można to porównać do sytuacji, w której facet bije kogoś po twarzy, zabiera mu portfel, ale oddaje przed północą, więc wszystko jest w porządku.
Najciekawsze, że najwięcej szkody mogą przynieść Eureko zeznania wiceprezesa tej firmy. Otóż 24 maja 2006 r. Ernst Jansen, (ogłosił w zeszłym tygodniu przejście na emeryturę. Kara za nieudolność?) stwierdził, że "Eureko BV nie jest firmą ubezpieczeniową, jest tzw. mieszanym holdingiem według przepisów europejskich". Tym samym Jansen potwierdził jeden z głównych zarzutów, jaki stawiano prywatyzacji w 1999 r. Otóż PZU - zgodnie z uchwałą rządu - mogła kupić tylko spółka ubezpieczeniowa, a Eureko - jak przyznał Jasen - nią nie było.
Sprawa aferalnej prywatyzacji PZU to kolejna sprawa, którą nowa ekipa rządząca miała rozwiązać. Tymczasem od zeszłego roku nic nie wiadomo na temat wyników śledztwa (a przecież Emila Wąsacza zatrzymywano z wiekim hukiem). Nie wiedzieć czemu, nie ma także jeszcze wniosku w sądzie o unieważnienie prywatyzacji z 1999 - co nakazała w swoim raporcie komisja śledcza ds. prywatyzacji PZU.
http://www.wprost.pl/blogi/jan_pinski/?B=208
i z cyklu Eureko !
Wtorek, 15 stycznia 2008
Sezon na umorzenia
Zupełnie niezauważona przeszła informacja podana przed tygodniem przez "Gazetę Polską", że 17 grudnia 2007 r. Prokuratura Okręgowa w Białymstoku umorzyła śledztwo przeciwko Cezaremu Stypułkowskiemu - wieloletniemu prezesowi Banku Handlowego, a później PZU - oskarżonemu o spowodowanie 11.11.2002 r. wypadku, w którym zginęły trzy osoby. Śledztwo w tej sprawie jest jednym z dziwniejszych o jakich słyszałem.
Sprawa jest o tyle ważna, że Cezary Stypułkowski jest jedną z bardziej wpływowych osób świata finansów III RP, bardzo dobrym znajomym Aleksandra Kwaśniewskiego, którego poparciu zawdzięczał fotel prezesa PZU (tak publicznie twierdził Leszek Miller). Sprawę wypadku opisywałem pod koniec kwietnia 2006 r. w krótkim tekście "Wypadek prezesa". Oto najważniejsze fragmenty tekstu.
"11 listopada 2002 r. rozpędzone volvo S80 uderzyło na skrzyżowaniu w wyjeżdżającego z podporządkowanej drogi fiata 126p. Zginęło trzech nastolatków jadących maluchem (jeden na miejscu, drugi w drodze do szpitala, trzeci kilkanaście dni po wypadku). Volvem kierował Cezary Stypułkowski, wówczas prezes Banku Handlowego (obecnie prezes PZU). (...)
Według ustaleń prokuratury w Nidzicy, tragedię spowodował fiat wyjeżdżający z drogi gruntowej. Prowadzący volvo Stypułkowski nie odniósł większych obrażeń. Śledztwo umorzono. W tej sprawie prowadzący śledztwo odstąpili jednak od rutynowych czynności, a w dokumentach są zadziwiające rozbieżności. Stypułkowskiemu, mimo śmiertelnych ofiar wypadku, nie pobrano krwi do badania, ograniczając się do wykonania testu alkomatem. - Praktycznie zawsze, gdy są ofiary śmiertelne, pobiera się krew do badania - mówi Marcin Szyndler z Komendy Głównej Policji. - Jeżeli "dmuchanie" wykazuje zero, to już nie wykonuje się żadnych dalszych czynności typu pobieranie krwi - przekonuje tymczasem Marek Borowiecki z Prokuratury Rejonowej w Nidzicy, który podejmował decyzję, aby nie badać krwi Stypułkowskiego.
Mirosław Szczepański, ojciec jednej z ofiar, wnosił o ponowne przesłuchanie kierującego volvem, a także ponowne przesłuchanie świadka wypadku - bez efektu. Twierdził, że Stypułkowski jechał z nadmierną prędkością oraz nie zachował należytej ostrożności, zbliżając się do skrzyżowania (o czym ostrzegał znak drogowy). To, że Stypułkowski przekroczył prędkość, wynika z opinii technicznej w aktach śledztwa. W ogóle nie próbowano wyjaśnić, dlaczego kierujący volvem nie hamował. Co więcej, opinia techniczna jest sprzeczna z dokumentami śledztwa. Napisano w niej, że "kierujący samochodem Fiat 126p oczekiwał na przejazd samochodów od strony Gdańska i rozpoczął wjazd za ostatnim z tych samochodów". Tymczasem w aktach śledztwa jest mowa "o ciągu pojazdów od strony Warszawy". Cezary Stypułkowski, odpowiadając na pytania "Wprost", twierdzi, że jechał z dozwoloną prędkością, a fiat 126p, który wyjechał na drogę, był nieoświetlony. To ostatnie stoi w sprzeczności z opinią biegłego, który stwierdził, że światła w fiacie były włączone."
Później sprawą zainteresowali się dziennikarze "Gazety Polskiej" wnosząc szereg kolejnych zbiegów okoliczności m.in takich jak fakt, że sędzia, który podtrzymał umorzenie sprawy w 2003 r. przyznał się do współpracy z tajnymi służbami PRL.
Sprawa nabrała tempa. Minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro ogłosił wznowienie sprawy (jego zdaniem prowadzonej skandalicznie), a także wdrożenie postępowania dyscyplinarnego przeciwko prokuratorowi Borowieckiemu, który to zaniechał przebadania krwi p.Stypułkowskiego. We wrześniu 2006 r. na podstawie nowej opinii biegłego postawiono byłemu już prezesowi PZU zarzuty (grożące pozbawieniem wolności do lat 8).
Poniżej cytaty za wspomnianym tekstem "Gazety Polskiej".
"Stypułkowski był podejrzany o "umyślne naruszenie zasad bezpieczeństwa na drodze prowadząc pojazd z prędkością 144-156 km na godz. [obowiązywało w tym miejscu 90 km/godz]. Nie zachował należytej ostrożności dojeżdżając do skrzyżowania z drogą podporządkowaną, o czym ostrzegał znak drogowy pionowy i nie podjął jakiegokolwiek manewru obronnego w tym hamowania i próby ominięcia fiata 126" - tak stwierdził w czerwcu 2006 r. biegły z PZMot."
" Z volvo, jak mówi pełnomocnik rodzin pokrzywdzonych, zaginął elektroniczny moduł poduszek powietrznych, a zarejestrowane w nim dane pozwoliłyby określić, z jaką siłą auto uderzyło w malucha, tym samym - z jaką dokładnie prędkością jechało oraz czy w samochodzie był pasażer, a więc bezpośredni świadek zdarzenia. Według niektórych osób badających sprawę wypadku, w aucie jechała ze Stypułkowskim jego znajoma, Agata K."
"Gdy wznowione śledztwo zbliżało się do końca, białostocka prokuratura w grudniu 2006 r. zdecydowała o powołaniu kolejnego, trzeciego już biegłego, tym razem z Instytutu im. prof. Sehna w Krakowie, który wyznaczył termin wydania opinii na grudzień 2007 r."
Nowa opinia okazała się korzystniejsza dla Cezarego Stypułkowskiego, chociaż podtrzymała zarzut przekroczenia przez niego prędkości o 15 km na godzinę (miał jechać 105 km na h, przy dopuszczalnej 90 km h).
To w połączeniu z eksperymentem procesowym przeprowadzonym bez powiadomienia i obecności pokrzywdzonych (proszę się nie śmiać, ale prokuratura tłumaczy się, że zaoszczędziła w ten sposób rodzinom ofiar niepotrzebnych cierpień związanych z przypominaniem wypadku) stało się powodem umorzenia sprawy.
Na mój rozum, jeżeli ktoś przekracza prędkość i nie reaguje na znaki ostrzegawcze, to jest współsprawcą wypadku (mniejsza w tym w jakim stopniu, ale jest). Okazuje się jednak, że pogląd na sprawę zależy od tego kogo ona dotyczy.
No i wreszcie ostatnia sprawa: zadajcie sobie Państwo pytanie dlaczego sprawa wypadku nie jest obecna w mediach głównego nurtu, o tabloidach mających wręcz wymarzony temat nie wspomnę.
Załączone zdjęcie można wykorzystać w celach dydaktycznych. W tym celu należy ową fotkę mafijną - tfu, tfu, miało być rodzinną - włożyć do cukierniczki. Efekt murowany, dzieci przestaną podjadać cukier.
5 komentarzy
1. Paru "buhaterów" brakuje
2. Mordy nasze!!
3. jednoręki Chlebowski
Obejrzyj: Nowy spot PiS
W najnowszym z serii dostępnych w internecie animowanych spotów PiS-u widzimy byłego przewodniczącego klubu PO Zbigniewa Chlebowskiego, w okularach którego odbijają się symbole znane z automatów do gier, a jego ręka przypomina wajchę, którą należy pociągnąć by uruchomić "jednorękiego bandtytę". Do Chlebowskiego podchodzi były wicepremier Grzegorz Schetyna i rozpoczyna "grę". Kiedy udaje mu się wylosować hasło "Grześ" i symbol Platformy Obywatelskiej z "automatu" wypadają dwie złote monety.
Tusk ogrywa Schetynę
Schetyna się cieszy, ale jego radość jest przedwczesna. Przed automatem pojawia się bowiem premier Tusk, który odpycha Schetynę i sam rozpoczyna rozgrywkę. Tuskowi idzie znacznie lepiej niż jemu partyjnemu koledze - wprawdze kiedy udaje mu się wylosować dwa symbole Platformy Obywatelskiej "maszyna" ulega zniszczeniu, ale za to wypłaca premierowi cały worek złotych monet, który ten następnie zabiera i odchodzi. Na placu boju pozostaje smutny Schetyna i "uszkodzony" Chlebowski.
Afera hazardowa
Spot PiS-u nawiązuje do ostatnich wydarzeń związanych z tzw. aferą hazardową. W związku z doniesieniami CBA, zgodnie z którymi Zbigniew Chlebowski i Mirosław Drzewiecki mieli starać się o zmianę nowelizacji tzw. ustawy hazardowej korzystną dla ich znajomych z Dolnego Śląska działających w tym sektorze - ten pierwszy stracił stanowisko przewodniczącego klubu parlamentarnego PO i przewodniczącego Komisji Finansów Publicznych, a drugi zrezygnował z teki ministra sportu. W związku z tym, że Chlebowski w rozmowach z biznesmenami powoływał się m.in. na Schetynę premier zdecydował się odwołać tego ostatniego ze stanowiska wicepremiera. Według CBA na forsowanych przez Chlebowskiego i Drzewieckiego zmianach w ustawie hazardowej Skarb Państwa mógł stracić nawet 500 milionów złotych.
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
4. kolejny przyjaciel, a nawet guru na G do kolekcji z Gradem
Niedziela, 8 lipca 2007
Jak Balcerowicz bronił Eureko
Na początku maja br. były prezes PZU Zdzisław Montkiewicz wygrał proces cywilny z firmą Eureko. Mniejszościowy udziałowiec PZU domagał się od Montkiewicza przeprosin za publiczne twierdzenie, że wbrew umowie prywatyzacyjnej nie wniósł żadnego know-how, a akcje spółki niezgodnie z polskim prawem kupił na kredyt. Równie ciekawe co uzasadnienie wyroku są zeznania świadków: Leszka Balcerowicza i Ernsta Jansena, wiceprezesa Eureko.
Balcerowicz jako świadek Eureko zeznawał 1 lutego 2006 r. i stwierdził, że zakup akcji odbył się zgodnie z prawem; jego zdaniem nie było lepszej cenowo oferty. "Środki przeznaczone na zakup akcji przez Eureko przekazane zostały zgodnie z polskim prawem" - przekonywał Balcerowicz. "Trudno mi odpowiedzieć czy w Ministerstwie Finansów znajdowały się kompletne sprawozdania Eureko za lata 1996-1998. Wiem tylko, że sprawa była badana i nie są mi znane żadne dowody świadczące o niedochowaniu procedur przez Ministerstwo Finansów" - zeznał Balcerowicz.
Przeczytajmy ten fragment uważnie. Oto były szef Ministerstwa Finansów, wówczas prezes NBP, twierdzi, że nie wie, czy w podległym mu resorcie były kompletne sprawozdania finansowe Eureko, ale jest pewien, że zachowano wszystkie procedury. Otóż z listu ministra finansów Mirosława Gronickiego z 28.04.2005 do szefa komisji śledczej ds. PZU wynika, że w aktach brak jest sprawozdań finansowych Eureko z lat 1996-1998, złożonych przy wniosku z 1999 r. Ciekawe co w nich takiego było, że musiały zniknąć?
Jeszcze bardziej musi szokować twierdzenie Balcerowicz, że prywatyzacja PZU odbyła się zgodnie z prawem. Trzeba jednak przyznać, że jest tutaj konsekwentny (jak twierdzi klasyk, nic nas nie przekona, że białe jest białe, a czarne jest czarne...). Już 14 lutego 2005 r. w trakcie prac komisji ds. PZU Narodowy Bank Polski informował w oficjalnym komunikacie, że zakup przez BIG BG 10 proc. akcji PZU w 1999 r. był zgodny z obowiązującym wówczas prawem bankowym (czytaj: bank kupił akcje za własne, nie pożyczone pieniądze). Z oświadczenia wynika, że te informacje przekazał Generalnemu Inspektoratowi Nadzoru Bankowego... sam BIG BG. Nadzór bankowy nie stwierdził też naruszenia przez bank Bogusława Kotta przewidzianych w prawie bankowym limitów inwestycyjnych. Ustawa prawo bankowe (art. 6 ust. 1 pkt. 1) zakazywała bankom inwestować w akcje innego podmiotu kwoty przekraczające 15 proc. kapitałów własnych, aby chronić pieniądze ich klientów przed nadmiernym ryzykiem. Gdy podpisywano umowę prywatyzacyjną PZU, kapitał własny BIG BG wynosił około 1,6 mld zł. Za 10 proc. akcji PZU bank zapłacił zaś 1 mld zł, czyli przekroczył dopuszczalny limit czterokrotnie! Wprawdzie tuż po zrealizowaniu transakcji (10 listopada 1999 r.) BIG BG przeniósł zakupione akcje PZU do swojej spółki zależnej BIG BG Inwestycje, ale w ciągu kilku godzin, które dzieliły obie operacje, prawo bankowe zostało złamane. Nadzór NBP i Ministerstwo Finansów nie kiwnęły palcem, a dziś Balcerowicz opowiada bajkę o tym, że było wszystko zgodne z prawem. Obrazowo można to porównać do sytuacji, w której facet bije kogoś po twarzy, zabiera mu portfel, ale oddaje przed północą, więc wszystko jest w porządku.
Najciekawsze, że najwięcej szkody mogą przynieść Eureko zeznania wiceprezesa tej firmy. Otóż 24 maja 2006 r. Ernst Jansen, (ogłosił w zeszłym tygodniu przejście na emeryturę. Kara za nieudolność?) stwierdził, że "Eureko BV nie jest firmą ubezpieczeniową, jest tzw. mieszanym holdingiem według przepisów europejskich". Tym samym Jansen potwierdził jeden z głównych zarzutów, jaki stawiano prywatyzacji w 1999 r. Otóż PZU - zgodnie z uchwałą rządu - mogła kupić tylko spółka ubezpieczeniowa, a Eureko - jak przyznał Jasen - nią nie było.
Sprawa aferalnej prywatyzacji PZU to kolejna sprawa, którą nowa ekipa rządząca miała rozwiązać. Tymczasem od zeszłego roku nic nie wiadomo na temat wyników śledztwa (a przecież Emila Wąsacza zatrzymywano z wiekim hukiem). Nie wiedzieć czemu, nie ma także jeszcze wniosku w sądzie o unieważnienie prywatyzacji z 1999 - co nakazała w swoim raporcie komisja śledcza ds. prywatyzacji PZU.
http://www.wprost.pl/blogi/jan_pinski/?B=208
i z cyklu Eureko !
Wtorek, 15 stycznia 2008
Sezon na umorzenia
Zupełnie niezauważona przeszła informacja podana przed tygodniem przez "Gazetę Polską", że 17 grudnia 2007 r. Prokuratura Okręgowa w Białymstoku umorzyła śledztwo przeciwko Cezaremu Stypułkowskiemu - wieloletniemu prezesowi Banku Handlowego, a później PZU - oskarżonemu o spowodowanie 11.11.2002 r. wypadku, w którym zginęły trzy osoby. Śledztwo w tej sprawie jest jednym z dziwniejszych o jakich słyszałem.
Sprawa jest o tyle ważna, że Cezary Stypułkowski jest jedną z bardziej wpływowych osób świata finansów III RP, bardzo dobrym znajomym Aleksandra Kwaśniewskiego, którego poparciu zawdzięczał fotel prezesa PZU (tak publicznie twierdził Leszek Miller). Sprawę wypadku opisywałem pod koniec kwietnia 2006 r. w krótkim tekście "Wypadek prezesa". Oto najważniejsze fragmenty tekstu.
http://www.wprost.pl/blogi/jan_pinski/?B=340"11 listopada 2002 r. rozpędzone volvo S80 uderzyło na skrzyżowaniu w wyjeżdżającego z podporządkowanej drogi fiata 126p. Zginęło trzech nastolatków jadących maluchem (jeden na miejscu, drugi w drodze do szpitala, trzeci kilkanaście dni po wypadku). Volvem kierował Cezary Stypułkowski, wówczas prezes Banku Handlowego (obecnie prezes PZU). (...)
Według ustaleń prokuratury w Nidzicy, tragedię spowodował fiat wyjeżdżający z drogi gruntowej. Prowadzący volvo Stypułkowski nie odniósł większych obrażeń. Śledztwo umorzono. W tej sprawie prowadzący śledztwo odstąpili jednak od rutynowych czynności, a w dokumentach są zadziwiające rozbieżności. Stypułkowskiemu, mimo śmiertelnych ofiar wypadku, nie pobrano krwi do badania, ograniczając się do wykonania testu alkomatem. - Praktycznie zawsze, gdy są ofiary śmiertelne, pobiera się krew do badania - mówi Marcin Szyndler z Komendy Głównej Policji. - Jeżeli "dmuchanie" wykazuje zero, to już nie wykonuje się żadnych dalszych czynności typu pobieranie krwi - przekonuje tymczasem Marek Borowiecki z Prokuratury Rejonowej w Nidzicy, który podejmował decyzję, aby nie badać krwi Stypułkowskiego.
Mirosław Szczepański, ojciec jednej z ofiar, wnosił o ponowne przesłuchanie kierującego volvem, a także ponowne przesłuchanie świadka wypadku - bez efektu. Twierdził, że Stypułkowski jechał z nadmierną prędkością oraz nie zachował należytej ostrożności, zbliżając się do skrzyżowania (o czym ostrzegał znak drogowy). To, że Stypułkowski przekroczył prędkość, wynika z opinii technicznej w aktach śledztwa. W ogóle nie próbowano wyjaśnić, dlaczego kierujący volvem nie hamował. Co więcej, opinia techniczna jest sprzeczna z dokumentami śledztwa. Napisano w niej, że "kierujący samochodem Fiat 126p oczekiwał na przejazd samochodów od strony Gdańska i rozpoczął wjazd za ostatnim z tych samochodów". Tymczasem w aktach śledztwa jest mowa "o ciągu pojazdów od strony Warszawy". Cezary Stypułkowski, odpowiadając na pytania "Wprost", twierdzi, że jechał z dozwoloną prędkością, a fiat 126p, który wyjechał na drogę, był nieoświetlony. To ostatnie stoi w sprzeczności z opinią biegłego, który stwierdził, że światła w fiacie były włączone."
Później sprawą zainteresowali się dziennikarze "Gazety Polskiej" wnosząc szereg kolejnych zbiegów okoliczności m.in takich jak fakt, że sędzia, który podtrzymał umorzenie sprawy w 2003 r. przyznał się do współpracy z tajnymi służbami PRL.
Sprawa nabrała tempa. Minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro ogłosił wznowienie sprawy (jego zdaniem prowadzonej skandalicznie), a także wdrożenie postępowania dyscyplinarnego przeciwko prokuratorowi Borowieckiemu, który to zaniechał przebadania krwi p.Stypułkowskiego. We wrześniu 2006 r. na podstawie nowej opinii biegłego postawiono byłemu już prezesowi PZU zarzuty (grożące pozbawieniem wolności do lat 8).
Poniżej cytaty za wspomnianym tekstem "Gazety Polskiej".
"Stypułkowski był podejrzany o "umyślne naruszenie zasad bezpieczeństwa na drodze prowadząc pojazd z prędkością 144-156 km na godz. [obowiązywało w tym miejscu 90 km/godz]. Nie zachował należytej ostrożności dojeżdżając do skrzyżowania z drogą podporządkowaną, o czym ostrzegał znak drogowy pionowy i nie podjął jakiegokolwiek manewru obronnego w tym hamowania i próby ominięcia fiata 126" - tak stwierdził w czerwcu 2006 r. biegły z PZMot."
" Z volvo, jak mówi pełnomocnik rodzin pokrzywdzonych, zaginął elektroniczny moduł poduszek powietrznych, a zarejestrowane w nim dane pozwoliłyby określić, z jaką siłą auto uderzyło w malucha, tym samym - z jaką dokładnie prędkością jechało oraz czy w samochodzie był pasażer, a więc bezpośredni świadek zdarzenia. Według niektórych osób badających sprawę wypadku, w aucie jechała ze Stypułkowskim jego znajoma, Agata K."
"Gdy wznowione śledztwo zbliżało się do końca, białostocka prokuratura w grudniu 2006 r. zdecydowała o powołaniu kolejnego, trzeciego już biegłego, tym razem z Instytutu im. prof. Sehna w Krakowie, który wyznaczył termin wydania opinii na grudzień 2007 r."
Nowa opinia okazała się korzystniejsza dla Cezarego Stypułkowskiego, chociaż podtrzymała zarzut przekroczenia przez niego prędkości o 15 km na godzinę (miał jechać 105 km na h, przy dopuszczalnej 90 km h).
To w połączeniu z eksperymentem procesowym przeprowadzonym bez powiadomienia i obecności pokrzywdzonych (proszę się nie śmiać, ale prokuratura tłumaczy się, że zaoszczędziła w ten sposób rodzinom ofiar niepotrzebnych cierpień związanych z przypominaniem wypadku) stało się powodem umorzenia sprawy.
Na mój rozum, jeżeli ktoś przekracza prędkość i nie reaguje na znaki ostrzegawcze, to jest współsprawcą wypadku (mniejsza w tym w jakim stopniu, ale jest). Okazuje się jednak, że pogląd na sprawę zależy od tego kogo ona dotyczy.
No i wreszcie ostatnia sprawa: zadajcie sobie Państwo pytanie dlaczego sprawa wypadku nie jest obecna w mediach głównego nurtu, o tabloidach mających wręcz wymarzony temat nie wspomnę.
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
5. brakujace ogniwo teorii Darwina - PełO