W medialnym tumulcie, jaki zapanował dwa dni temu w związku z aresztowaniem Romana Polańskiego, serwisy internetowe niepostrzeżenie obiegła lapidarna informacja, że Jan Maria Rokita, w ślad za innymi opozycjonistami, złożył pozew do sądu przeciwko Skarbowi Państwa o odszkodowanie za prześladowania, jakie spotkały go w PRL.
Już od czasów rzymskich odpowiedzialność deliktowa rządzi się niezmiennymi prawami. Aby bowiem domagać się od kogoś odszkodowania, muszą być spełnione co najmniej dwa warunki: wina sprawcy oraz wiązek przyczynowy między jego czynem a szkodą. W przypadku odszkodowania za represje komunistyczne żaden z powyższych warunków nie został spełniony. A to dlatego, że zgodnie z polskim prawem represjonowani opozycjoniści mogą domagać się odszkodowania tylko od swoich współobywateli, którzy - jako zbiorowość - kryją się pod enigmatyczną nazwą Skarb Państwa. Tymczasem to nie społeczeństwo polskie internowało Rokitę, ba, obywatele Polscy byli - tak jak Rokita - w mniejszym lub większym stopniu ofiarami działań urzędników komunistycznych wielu szczebli, którzy wydawali decyzje o internowaniu, więzieniu, prześladowaniu, którzy rujnowali gospodarkę, tłumili wolność słowa, rozkradali majątek państwowy.
Ja oczywiście nie mam nic przeciwko temu, by zarówno Jan Rokita, jak i wszyscy inni, których boleśnie dotknął PRL otrzymali stosowne zadośćuczynienie. Ale dlaczego to mnie Rokita pozywa do sądu o odszkodowanie, a nie np. pana Kwaśniewskiego, tj. prominentnego przedstawiciela komunistycznej junty, którego małżonka ma na sobie równowartość kilkuletniej pensji przeciętnego Kowalskiego albo generała Czempińskiego, który zasiada w radach nadzorczych banków i instytucji finansowych, a nawet - jak się okazuje - zakłada partie polityczne?
I tu dochodzimy do sedna problemu. Gdyby bowiem komunistyczna nomenklatura w jakikolwiek sposób odpokutowała szkody wyrządzone społeczeństwu, gdyby została pozbawiona przywilejów, majątku bezprawnie zagarniętego, pozycji w hierarchi politycznej i biznesowej, moglibyśmy uznać, że sprawcy ponieśli odpowiedzialność za szkody wyrządzone Rokicie i innym prześladowanym. Wówczas najzupełniej logicznym by było, że poszkodowani zwracają się do Skarbu Państwa, zasilonego kontrybucją komunistów, o partycypację w tej kontrybucji w związku ze szkodami przez siebie poniesionymi.
Wydaje się, że ten paradoks odpowiedzialności odszkodowawczej w III RP za szkody poniesione w wyniku działalności antykomunistycznej rozumie doskonale Andrzej Gwiazda, który oświadczył kiedyś, że rezygnuje z zadośćuczynienia za prześladowania, gdyż uznaje za głęboko niesprawiedliwe domaganie się odszkodowania od innych ofiar systemu, jakimi byli Polacy jako całość. W przypadku Andrzeja Gwiazdy funkcjonuje jednak jeszcze jeden element, być może najdoskonalej puentujący ten smutny tekst. Otóż Andrzej Gwiazda był nieskalanym bohaterem walki z komunizmem, walki w której poniósł rany, ale z której wyszedł zwycięsko. Bohaterowie świętych wojen wyzwoleńczych winni otrzymać od wyzwolonego narodu wieniec zwycięstwa, chwałę i miejsce w historii, a nie pieniądze. To myślenie rycerza, a nie ofiary.
1 komentarz
1. menda,
jerry