O pisaniu historii
FreeYourMind, śr., 26/08/2009 - 09:17
Nie możemy mieć pretensji, że Niemcy i Rosjanie piszą po swojemu historię – także naszego kraju, bo 1) robili i robią to już od bardzo dawna (więc i nie od dziś o tym wiemy), 2) historię pisze się wtedy, kiedy się ma na nią jakiś wpływ, tzn. kiedy panuje się nad tym, co na poziomie społeczno-politycznym oraz geopolitycznym dzieje się w odniesieniu do danego kraju. Jeśli bowiem dany kraj stanowi coś w rodzaju korka na wodzie, mówiąc bardzo obrazowo, to nic dziwnego, że fale dookoła, rzucają go tam, gdzie chcą.
Co by nie powiedzieć o Niemczech i Rosji, to są to kraje (i zamieszkują je nacje), które w przeciągu ostatnich dwóch dekad złapały historię za twarz, trzymają i nie popuszczają. Niemcy stali się państwem zjednoczonym po blisko półwieczu, Rosja – mimo wprowadzenia wielopaństwowego obozu koncentracyjnego – zachowała nie tylko wpływy w byłych krajach satelickich, ale i stała się równorzędnym partnerem dla Zachodu i USA, których czołobitność wobec Moskwy prześcignęła już dawno to, co wyrabiał choćby J. Carter czy inni zwolennicy „odprężenia” za czasów zimnej wojny. Oba wspomniane kraje (i nacje) sąsiadujące z nami i co jakiś czas – jak pokazuje historia - nas próbujące całkowicie podbić, jeśli nie zgładzić, wyszły zwycięsko z zimnej wojny i obecnie można je uznać za głównych „regulatorów” porządku europejskiego. Jak niebezpieczna jest to znowu dla Polski sytuacja, tego dowodzą nie tylko coraz śmielsze, zupełnie niezawoalowane gesty o charakterze polityczno-historycznym wobec naszego kraju i nas samych jako polskiego narodu, ale i pogłębiająca się współpraca rosyjsko-niemiecka i unijno-rosyjska, że o kooperacji między NATO a Rosją nie wspomnę.
Przepoczwarzenie się komunizmu zwane pierestrojką możliwe było pod paroma podstawowymi warunkami: 1) że zrzucony zostanie nieznośny gorset ideologiczny sowieckiego systemu, 2) że zachowane zostaną wpływy Bezpieki i wojskówki, 3) (najważniejsze) że „wolny świat” w żaden sposób nie będzie ingerował w ten proces ani, tym bardziej, usiłował doprowadzić do jakiegoś generalnego rozliczenia ludzi, którzy stworzyli wielopaństwowy obóz koncentracyjny. Sowieciarze mogli tłumaczyć to w ten sposób, że skoro sami dokonują „demontażu systemu”, to nikt nie ma prawa ich traktować tak, jak potraktowano narodowych socjalistów po ich rozgromieniu pod koniec II wojny światowej. Sowieciarze więc zachowali się jak seryjny morderca, który w pewnym momencie odkłada broń i ogłasza w ten sposób policji, że jest niewinny (gwoli ścisłości, odkłada broń, ale się jej całkiem nie pozbywa). „Wolny świat” zachował się zaś jak policja, która widząc poddającego się zbrodniarza, puszcza go wolno, udzielając najwyżej krótkiego pouczenia.
Nie trzeba być znawcą historii, by wiedzieć, że takie załatwianie spraw naprawdę wielkiej wagi (w końcu system komunistyczny był o wiele bardziej zbrodniczy od narodowo-socjalistycznego) to pozostawienie na świecie tykającej bomby. Gdyby tego było mało, to przecież właśnie Rosję wyznaczył „wolny świat” na głównego (po „demontażu systemu”) decydenta o sprawach niemieckich i środkowoeuropejskich, z czego Moskwa skwapliwie skorzystała. To z kolei trochę tak, jakby seryjnego mordercę włączyć do policji. Oczywiście głupotą byłoby z tych wszystkich powodów mieć jakieś „ale” do Rosji, Kremla i zasiadających tam (od czasów Lenina właściwie) bezpieczniaków – w końcu wykorzystali oni swoją szansę możliwie najlepiej i nigdy specjalnie się nie kryli z tym, że zachodni porządek mają za coś godnego pożałowania, jeśli nie pogardy (co Zachód przyjmował całymi latami z podziwu godną wyrozumiałością dla „rosyjskiej duszy” i bezpieczniackiej fantazji). Jakieś „ale” można by mieć do „wolnego świata”, aczkolwiek można się zastanawiać, czy po Apokalipsie, jaka przyszła na ziemie polskie (czy szerzej, środkowo-wschodniej Europy) w okresie II wojny, ów „wolny świat” nie uznał, że nastąpił zwyczajnie koniec pewnych, powiedzmy, tworów politycznych oraz narodów i „tamten cały region” to nowa „terra incognita”, na której może sobie hulać rosyjsko-sowiecki żywioł, jak tam sobie chce. Idąc dalej tym tropem myślowym – Zachód mógł traktować zupełnie instrumentalnie rozmaite buntownicze wystąpienia w krajach koncentracyjnego obozu sowieckiego, uznając te bunty za osłabiające Rosję, której ekspansji „wolny świat” mimo wszystko bał się, jak cholera, troszcząc się, rzecz jasna, o własną, nie o naszą skórę.
Polska nigdy po II wojnie nie była (i niewykluczone, że nie będzie – w końcu przez prawie 20 lat rządzi u nas w rozmaitych konstelacjach „partia zagranicy”) dla Zachodu ważniejsza od Rosji. Ta prawda jest smutna i okrutna. Tylko jednak w ten sposób można uzasadnić to, że uznano w/w „warunki” Rosji w demontażu wielopaństwowego obozu koncentracyjnego, a zatem, iż nie zezwolono na osądzenie komunizmu i skazanie osób winnych praktyk ludobójczych (od eksterminacji po psychiatrię represyjną) w analogiczny sposób, jak dokonała się likwidacja narodowego socjalizmu. Wprawdzie na małą skalę w niektórych krajach dokonano rozliczeń, miały one jednak w ogólnym obrazie „końca komunizmu” (jak można to ocenić z dzisiejszego punktu widzenia) charakter bardziej symboliczny niż realny, a czasem (jak np. w Rumunii) stanowiły jedynie wyraz walk w środowisku bezpieczniaków, którzy dostrzegali już na horyzoncie jutrzenkę nowego ładu społecznego (z tychże bezpieczniaków czynnym udziałem). Z tym pozostawieniem wolnej ręki Kremlowi w „historycznych przemianach” wiązało się również to, że „wolny świat” nie wystąpił (nie tylko wobec Polski) z żadną poważną ofertą ekonomiczną, militarną i instytucjonalno-prawną zaraz po „obaleniu komunizmu”, tylko przyglądał się, co będzie dalej. Wnet zresztą, tj. gdy doszło do zjednoczenia Niemiec, to sprawy niemieckie stały się dla „wolnego świata” ważniejsze od polskich. Może jeszcze, gdy w pierwszej połowie lat 90. wybuchł pucz w Moskwie, to Zachód, jak za dawnych czasów zatrząsł porządnie portkami, obawiając się, że cały „demontaż” może szlag trafić, ale gdy się okazało, że nic poważnego się nie stało, „ochom” i „achom” na temat Rosji i (po odejściu Jelcyna) Putina nie było końca. Widać to po dziś dzień, gdy toleruje się „niedostatki demokracji rosyjskiej”, udział Bezpieki w zamachach terrorystycznych, stosunek do Czeczenii, Gruzji oraz krajów byłego „bloku”. Rosja rules, mówiąc krótko.
Tak więc zaraz po „obaleniu komunizmu” Niemcy z Rosją zabrały się na nowo za pisanie historii, a dzisiaj my możemy jedynie drapać się po łbie, jak Stiopa grany w słynnym skeczu Pszoniaka z Fronczewskim.
Co by nie powiedzieć o Niemczech i Rosji, to są to kraje (i zamieszkują je nacje), które w przeciągu ostatnich dwóch dekad złapały historię za twarz, trzymają i nie popuszczają. Niemcy stali się państwem zjednoczonym po blisko półwieczu, Rosja – mimo wprowadzenia wielopaństwowego obozu koncentracyjnego – zachowała nie tylko wpływy w byłych krajach satelickich, ale i stała się równorzędnym partnerem dla Zachodu i USA, których czołobitność wobec Moskwy prześcignęła już dawno to, co wyrabiał choćby J. Carter czy inni zwolennicy „odprężenia” za czasów zimnej wojny. Oba wspomniane kraje (i nacje) sąsiadujące z nami i co jakiś czas – jak pokazuje historia - nas próbujące całkowicie podbić, jeśli nie zgładzić, wyszły zwycięsko z zimnej wojny i obecnie można je uznać za głównych „regulatorów” porządku europejskiego. Jak niebezpieczna jest to znowu dla Polski sytuacja, tego dowodzą nie tylko coraz śmielsze, zupełnie niezawoalowane gesty o charakterze polityczno-historycznym wobec naszego kraju i nas samych jako polskiego narodu, ale i pogłębiająca się współpraca rosyjsko-niemiecka i unijno-rosyjska, że o kooperacji między NATO a Rosją nie wspomnę.
Przepoczwarzenie się komunizmu zwane pierestrojką możliwe było pod paroma podstawowymi warunkami: 1) że zrzucony zostanie nieznośny gorset ideologiczny sowieckiego systemu, 2) że zachowane zostaną wpływy Bezpieki i wojskówki, 3) (najważniejsze) że „wolny świat” w żaden sposób nie będzie ingerował w ten proces ani, tym bardziej, usiłował doprowadzić do jakiegoś generalnego rozliczenia ludzi, którzy stworzyli wielopaństwowy obóz koncentracyjny. Sowieciarze mogli tłumaczyć to w ten sposób, że skoro sami dokonują „demontażu systemu”, to nikt nie ma prawa ich traktować tak, jak potraktowano narodowych socjalistów po ich rozgromieniu pod koniec II wojny światowej. Sowieciarze więc zachowali się jak seryjny morderca, który w pewnym momencie odkłada broń i ogłasza w ten sposób policji, że jest niewinny (gwoli ścisłości, odkłada broń, ale się jej całkiem nie pozbywa). „Wolny świat” zachował się zaś jak policja, która widząc poddającego się zbrodniarza, puszcza go wolno, udzielając najwyżej krótkiego pouczenia.
Nie trzeba być znawcą historii, by wiedzieć, że takie załatwianie spraw naprawdę wielkiej wagi (w końcu system komunistyczny był o wiele bardziej zbrodniczy od narodowo-socjalistycznego) to pozostawienie na świecie tykającej bomby. Gdyby tego było mało, to przecież właśnie Rosję wyznaczył „wolny świat” na głównego (po „demontażu systemu”) decydenta o sprawach niemieckich i środkowoeuropejskich, z czego Moskwa skwapliwie skorzystała. To z kolei trochę tak, jakby seryjnego mordercę włączyć do policji. Oczywiście głupotą byłoby z tych wszystkich powodów mieć jakieś „ale” do Rosji, Kremla i zasiadających tam (od czasów Lenina właściwie) bezpieczniaków – w końcu wykorzystali oni swoją szansę możliwie najlepiej i nigdy specjalnie się nie kryli z tym, że zachodni porządek mają za coś godnego pożałowania, jeśli nie pogardy (co Zachód przyjmował całymi latami z podziwu godną wyrozumiałością dla „rosyjskiej duszy” i bezpieczniackiej fantazji). Jakieś „ale” można by mieć do „wolnego świata”, aczkolwiek można się zastanawiać, czy po Apokalipsie, jaka przyszła na ziemie polskie (czy szerzej, środkowo-wschodniej Europy) w okresie II wojny, ów „wolny świat” nie uznał, że nastąpił zwyczajnie koniec pewnych, powiedzmy, tworów politycznych oraz narodów i „tamten cały region” to nowa „terra incognita”, na której może sobie hulać rosyjsko-sowiecki żywioł, jak tam sobie chce. Idąc dalej tym tropem myślowym – Zachód mógł traktować zupełnie instrumentalnie rozmaite buntownicze wystąpienia w krajach koncentracyjnego obozu sowieckiego, uznając te bunty za osłabiające Rosję, której ekspansji „wolny świat” mimo wszystko bał się, jak cholera, troszcząc się, rzecz jasna, o własną, nie o naszą skórę.
Polska nigdy po II wojnie nie była (i niewykluczone, że nie będzie – w końcu przez prawie 20 lat rządzi u nas w rozmaitych konstelacjach „partia zagranicy”) dla Zachodu ważniejsza od Rosji. Ta prawda jest smutna i okrutna. Tylko jednak w ten sposób można uzasadnić to, że uznano w/w „warunki” Rosji w demontażu wielopaństwowego obozu koncentracyjnego, a zatem, iż nie zezwolono na osądzenie komunizmu i skazanie osób winnych praktyk ludobójczych (od eksterminacji po psychiatrię represyjną) w analogiczny sposób, jak dokonała się likwidacja narodowego socjalizmu. Wprawdzie na małą skalę w niektórych krajach dokonano rozliczeń, miały one jednak w ogólnym obrazie „końca komunizmu” (jak można to ocenić z dzisiejszego punktu widzenia) charakter bardziej symboliczny niż realny, a czasem (jak np. w Rumunii) stanowiły jedynie wyraz walk w środowisku bezpieczniaków, którzy dostrzegali już na horyzoncie jutrzenkę nowego ładu społecznego (z tychże bezpieczniaków czynnym udziałem). Z tym pozostawieniem wolnej ręki Kremlowi w „historycznych przemianach” wiązało się również to, że „wolny świat” nie wystąpił (nie tylko wobec Polski) z żadną poważną ofertą ekonomiczną, militarną i instytucjonalno-prawną zaraz po „obaleniu komunizmu”, tylko przyglądał się, co będzie dalej. Wnet zresztą, tj. gdy doszło do zjednoczenia Niemiec, to sprawy niemieckie stały się dla „wolnego świata” ważniejsze od polskich. Może jeszcze, gdy w pierwszej połowie lat 90. wybuchł pucz w Moskwie, to Zachód, jak za dawnych czasów zatrząsł porządnie portkami, obawiając się, że cały „demontaż” może szlag trafić, ale gdy się okazało, że nic poważnego się nie stało, „ochom” i „achom” na temat Rosji i (po odejściu Jelcyna) Putina nie było końca. Widać to po dziś dzień, gdy toleruje się „niedostatki demokracji rosyjskiej”, udział Bezpieki w zamachach terrorystycznych, stosunek do Czeczenii, Gruzji oraz krajów byłego „bloku”. Rosja rules, mówiąc krótko.
Tak więc zaraz po „obaleniu komunizmu” Niemcy z Rosją zabrały się na nowo za pisanie historii, a dzisiaj my możemy jedynie drapać się po łbie, jak Stiopa grany w słynnym skeczu Pszoniaka z Fronczewskim.
- FreeYourMind - blog
- Zaloguj się, by odpowiadać
5 komentarzy
1. FYMie
RACJA JEST JAK DUPA, KAŻDY MA SWOJĄ /Józef Piłsudski/
2. Lancelot
3. FYM-ie,
jerry
4. FYMie
RACJA JEST JAK DUPA, KAŻDY MA SWOJĄ /Józef Piłsudski/
5. Manipulatorzy i ofiary manipulacji
hrabia Pim de Pim