W medialnym serialu o inwestorze stoczni szczecińskiej i gdyńskiej brakuje w mojej ocenie wyłącznie jednego elementu - sensu. Tradycyjnie, kiedy w polskiej dyskusji publicznej pojawia się klimat dalekowschodni, polskie media tracą zdolność analizy faktów i kojarzenia na poziomie 1+1=2.

 
Kiedy z końcem czerwca jeden z byłych udziałowców szczecińskiej stoczni Nowa, Lech Wydrzyński wystosował do tajemniczego (ujawnionego w 25%) inwestora list, w którym przybliża wydarzenia, o których nie chcą pamietać w Polsce dziennikarze, podniósł się rwetest porównywalny jedynie z tym, który odnosił się do osławionych Talibów z Klewek. Że nawoływanie do wojny religijnej, że gra nutą narodową, że wsteczniactwo, a już w najlepszym wypadku brak umiejętności stosownego zachowania się w biznesie.
 
Cóż zatem znalazło się w osławionym liście? Ano żadna wielka filozofia. W liście znajdowała się między innymi informacja, że zgodnie w wyrokiem polskiego sądu (wyrok w maju 2009) grupa polityków w roku 2001 dokonała zamachu na prywatną własność 8 tysięcy udziałowców szczecińskiej stoczni – wówczas jednej z najlepszych pod względem wyników finansowych na świecie. Efektem była likwidacja struktury firmy. Wśród polityków o których mowa byli Wiesław Kaczmarek, Jacek Piechota i Krzysztof Janik. Ten pierwszy w kilka dni po uprawomocnieniu sie wyroku, na antenie Misji Specjalnej w TVP przyznał, że był przywódcą grupy polityków, którzy doprowadzili do upadku, a co za tym idzie – do przejęcia zakładu z rąk dotychczasowych (w roku 2001) udziałowców.
 
Jednym z owych pokrzywdzonych udziałowców jest właśnie Lech Wydrzyński, a oprócz niego kilka tysięcy innych osób. Dla nich stwierdzenie prostego faktu, że sprzedaż towaru pochodzącego z kradzieżyjest paserstwem nie stanowi dowodu oszołomstwa, a raczej logicznego wnioskowania. Nawet jeśli wydawałoby się, że co jak co, ale stocznię trudno jest ukraść.
 
Autorzy listu wyszli z rozsądnego założenia, że żadne szanujące się państwo muzułmańskie nie może pozwolić sobie na tego typu dwuznaczności. Ze smutkiem należy stwierdzić, że tej pryncypialności brakuje w naszym kręgu kulturowym. 
 
***
 
Celowo wspomniałem o Klewkach. Szanownej publiczności mógł umknąć jeden drobiazg. Otóż wbrew temu, co mogłoby się wydawać – w dniach, o których mówił w Sejmie Andrzej Lepper w Klewkach faktycznie lądowały helikoptery z Afganistanu. Tyle tylko, że nie lądowali tam Talibowie, a zwalczający ich żołnierze Massuda,  którzy z firmą Inter-Commerce Rudolfa Skowronskiego handlowali rubinami. Inter Commerce miało wyłączność na europejskie dostawy tego minerału. Niby absurd, a jednak coś jest na rzeczy.