Sprawa Misiaka, Pawlaka i upadające stocznie
Maryla, pt., 27/03/2009 - 22:33
Sprawa Misiaka, Pawlaka i upadające stocznie
Nasz Dziennik, 2009-03-27
Sprawa senatora Tomasza Misiaka wzbudziła falę komentarzy o potrzebie zabezpieczenia polskiej polityki przed niejasnymi powiązaniami z biznesem. Szybka decyzja Donalda Tuska o pozbawieniu feralnego senatora miejsca w PO miała pokazać, jak naprawdę należy reagować na przypadki dziwnych powiązań biznesowych parlamentarzystów. Z drugiej jednak strony wielu twierdzi, że było to typowe PR-owskie zagranie, mające uwiarygodnić premiera i całe ugrupowanie jako zdecydowanie walczące z korupcją. Nawet pobłażliwe podejście premiera do sprawy wicepremiera Waldemara Pawlaka wcale nie musi przeczyć podjętej PR-owskiej strategii.
Po akcji z Tomaszem Misiakiem i pobłażliwej reakcji wobec Waldemara Pawlaka PO jeszcze bardziej jaśnieje medialnie w stosunku do rzekomo mającego niskie standardy PSL. Dodajmy do tego, że architekci polskiej sceny politycznej szybkimi krokami chcą doprowadzić do zbudowania układu dwubiegunowego, a więc takich partii jak PSL czy SLD ma po prostu nie być w przyszłym parlamencie. Temu m.in. służy wpisanie na listy Platformy polityków o lewicowych poglądach (np. Danuty Hübner). Świadczy o tym również rządowa kandydatura Włodzimierza Cimoszewicza do instytucji europejskich. Bazując na powyższej analizie, możemy stwierdzić, że przeciętnemu obserwatorowi trudno jest odróżnić, co jest realnym działaniem w polityce, a co medialną grą. Dominacja bowiem gry nad polityką (zdefiniujmy ją tutaj w sposób klasyczny) jest wręcz porażająca.
Platforma się odwdzięcza
Zastanawiając się zatem nad stanem polskiego życia politycznego, spróbujmy abstrahować nieco od sprawy Pawlaka i Misiaka. Pytanie podstawowe, które się nasuwa, dotyczy przyczyn skali niejasnych powiązań polityków z wielkim biznesem. Oczywiście wiele rzeczy ma swoje źródło w czasach komunistycznych. Tak zwana transformacja ustrojowa polegała wprost na uwłaszczeniu nomenklatury postkomunistycznej, powiązanej wielokrotnie z dawnymi służbami specjalnymi. Co więcej, zachodni biznes, który przyszedł do nas na początku transformacji, często nabywał narodowy majątek na sposób quasi-korupcyjny. Szybka wyprzedaż naszego majątku zachodnim inwestorom przez polskich postkomunistów wprowadziła nas w różnorodną spiralę zewnętrznych zależności, które ciążą nad polskim życiem publicznym do dziś, i to bardzo. Widać to aż nadto wyraźnie szczególnie w sferze medialnej. Wielu twierdzi np., że dzisiejsza próba zmiany ustawy medialnej uderzającej w media publiczne jest sposobem wyrażenia wdzięczności mediom prywatnym, które poparły ugrupowania antypisowskie.
Zmarginalizowana telewizja publiczna oddałaby olbrzymią część reklamowego tortu medialnego podmiotom prywatnym. Niejasna jest sprawa udziału jednej z grup medialnych w użytkowaniu stadionu w Warszawie. Takich kwestii można by wymienić więcej. Jestem przekonany, że waga tych spraw miliony razy przewyższa problemy Pawlaka czy Misiaka. Można nawet domniemywać, że reakcja polityczna i medialna na obie kwestie była nieproporcjonalna w stosunku do spraw poruszonych wyżej. Czyż nie można stwierdzić, że rozmawiamy o rzeczach drugorzędnych w sytuacji, kiedy uciekają nam sprawy mające olbrzymie skutki?Jak zatem uzdrawiać polskie życie publiczne? Najpierw trzeba dobrze zdefiniować cel. Chodzi przede wszystkim o to, aby polityka polska stała się wolna od niebezpiecznych uzależnień. Jedną z metod miało być finansowanie partii z budżetu państwa. Pod pewnymi względami ogranicza to pokusę korupcji, pod innymi wprowadza nas w nowe patologie. Finansowanie budżetowe bowiem eliminuje z polityki jednostki bardziej niezależne, twórcze, umacniając wodzowski system zarządzania stronnictwami. Z drugiej strony polityka zaczyna być postrzegana przez niektórych jako rodzaj działalności gospodarczej (partia jako firma, która dzięki głosom wyborców dostaje wielomilionowe dotacje, osiąga olbrzymie zyski). Partie-firmy posługują się zatem narzędziami marketingowymi zaczerpniętymi wprost z biznesu, uciekając od postaw jednoznacznych w wymiarze ideowym. W celu poprawienia wyniku wyborczego na listach znajdują się ludzie o skrajnie różnych poglądach i różnym rodowodzie (np. Marian Krzaklewski i Danuta Hübner). Partia zarządzana jak firma traktuje wyborców w kategoriach klientów, którzy powinni zakupić w maksymalnie dużej liczbie polityczny produkt.
O czym milczą media
Wracając do sprawy Misiaka, należy jeszcze raz zwrócić uwagę na fakt, iż łatwo można poddać się manipulacji. Otóż opinia publiczna zauważyła, iż senator nie powinien uczestniczyć w pracach komisji, gdzie podejmowano decyzje ważne dla byłych pracowników likwidowanych stoczni. Nie powinien, gdyż firma, w której ma udziały, dostała bezprzetargowo kontrakt na przekwalifikowanie byłych stoczniowców. Wszystko to prawda: wprawdzie nie mówi się o naruszeniu prawa, ale słusznie mówi się o naruszeniu zasad etycznych ("standardów"). Tylko czy wrzawa, którą podniesiono, nie jest nieproporcjonalna w stosunku do innego problemu, ukrytego nie wiedzieć czemu w tle powiązań stoczniowych wymienionego senatora? Chodzi mianowicie o fakt likwidacji stoczni na skutek decyzji Komisji Europejskiej o konieczności zwrotu pomocy publicznej udzielonej zakładom w ostatnich latach. Pamiętajmy, że obecnie wszystkie niemal kraje UE interweniują na swoim rynku, wspomagając rodzime firmy w stopniu o wiele większym, niż zrobił to rząd polski w dziedzinie przemysłu stoczniowego. Niemcy włożyli miliardy w swoje banki, Francuzi w przemysł samochodowy. Komisja Europejska wyraża milczące przyzwolenie na tego typu proceder. Czy zatem rząd polski nie powinien wykorzystać obecnego momentu, aby domagać się cofnięcia decyzji w sprawie stoczni? Czy likwidację jednego z kluczowych przemysłów w Polsce zastąpią jakieś wyżebrane na ostatnim szczycie unijnym miliony na poprawę polskiej sytuacji energetycznej? Każdy, kto choć trochę interesuje się losem polskiej gospodarki, powinien podnieść larum wobec niesprawiedliwości, jaka nas dotknęła. Tymczasem nasze media o wiele chętniej zajmują się w kwestii likwidowanych stoczni - w gruncie rzeczy - drugorzędną sprawą Misiaka. Milczą niczym grób nad brukselską niesprawiedliwością.
Powyższy przykład powinien nas uczyć zachowywania proporcji dla poszczególnych spraw. Media rozpisują się np. o kilkusetzłotowej podwyżce dla prezydentów miast czy radnych, nie zauważają zaś skandalicznych zmian planów zagospodarowania przestrzennego, dających setki miliony złotych niejasnych zysków inwestującym firmom. Nieraz słusznie wylewając łzy nad małymi rzeczami, nie dostrzegamy gigantycznych oszustw.
Oczywiście w powyższych rozważaniach nie chodzi o to, aby nie wymagać więcej od polityków. Trzeba podnosić wobec nich wymagania, domagać się przejrzystości działań i karać tam, gdzie pojawiają się niejasne powiązania z biznesem. Ale nie może nam to przesłonić spraw kluczowych, takich, które rzutują na naszą gospodarczą przyszłość.
Chora polityka
Polityki w Polsce nie uzdrowi się tylko na skutek zmian w prawie, podwyższających standardy dla polityków (np. zakaz zasiadania w radach nadzorczych spółek). Pamiętajmy, że we wszystkich krajach Zachodu mamy do czynienia z korupcją. Sprawa Madoffa w stawianych za wzór przez wielu Stanach Zjednoczonych jest przecież przykładem nieuczciwości na skalę niewyobrażalną. Uzdrowienie może następować przede wszystkim wtedy, gdy na scenie politycznej pojawiać się będą ludzie uczciwi, a polityka zacznie być definiowana na powrót jako służba, a nie jako hazardowa, makiawelistyczna gra. Służebnych postaw powinny się domagać przede wszystkim media. Nie można, kreując tylko hasła liberalne (skrajne nastawienie na zysk), zachęcić do udziału w życiu publicznym ludzi o nastawieniu służebnym. Polityk-patriota to podstawowy wzorzec, który powinniśmy lansować.
Rzecz jasna, realizacja nowego ładu moralnego w życiu publicznym będzie możliwa przy wzmocnieniu siły społecznej. Sytuacja taka, w której dominują na scenie gospodarczo-politycznej międzynarodowe koncerny lub postkomunistyczne korporacje, powoduje sytuacje patologiczne. Należy zatem dążyć do wytworzenia polskiej klasy średniej, potrafiącej w przyszłości stworzyć narodowe lobby zdolne wymuszać na polskiej warstwie politycznej rozwiązania korzystne dla Polski, przy blokadzie wpływów zewnętrznych na ośrodek decyzyjny w państwowej polityce polskiej. Gdy do tego dodamy kreowanie wizji zaszczytnej służby politycznej, wizji popartej wysokimi standardami prawnymi, będziemy mogli mówić o uzdrowieniu naszego życia publicznego. Tymczasem można dziś śmiało powiedzieć, że jesteśmy dopiero na początku drogi przy realizacji tak ambitnie postawionego celu.
Po akcji z Tomaszem Misiakiem i pobłażliwej reakcji wobec Waldemara Pawlaka PO jeszcze bardziej jaśnieje medialnie w stosunku do rzekomo mającego niskie standardy PSL. Dodajmy do tego, że architekci polskiej sceny politycznej szybkimi krokami chcą doprowadzić do zbudowania układu dwubiegunowego, a więc takich partii jak PSL czy SLD ma po prostu nie być w przyszłym parlamencie. Temu m.in. służy wpisanie na listy Platformy polityków o lewicowych poglądach (np. Danuty Hübner). Świadczy o tym również rządowa kandydatura Włodzimierza Cimoszewicza do instytucji europejskich. Bazując na powyższej analizie, możemy stwierdzić, że przeciętnemu obserwatorowi trudno jest odróżnić, co jest realnym działaniem w polityce, a co medialną grą. Dominacja bowiem gry nad polityką (zdefiniujmy ją tutaj w sposób klasyczny) jest wręcz porażająca.
Platforma się odwdzięcza
Zastanawiając się zatem nad stanem polskiego życia politycznego, spróbujmy abstrahować nieco od sprawy Pawlaka i Misiaka. Pytanie podstawowe, które się nasuwa, dotyczy przyczyn skali niejasnych powiązań polityków z wielkim biznesem. Oczywiście wiele rzeczy ma swoje źródło w czasach komunistycznych. Tak zwana transformacja ustrojowa polegała wprost na uwłaszczeniu nomenklatury postkomunistycznej, powiązanej wielokrotnie z dawnymi służbami specjalnymi. Co więcej, zachodni biznes, który przyszedł do nas na początku transformacji, często nabywał narodowy majątek na sposób quasi-korupcyjny. Szybka wyprzedaż naszego majątku zachodnim inwestorom przez polskich postkomunistów wprowadziła nas w różnorodną spiralę zewnętrznych zależności, które ciążą nad polskim życiem publicznym do dziś, i to bardzo. Widać to aż nadto wyraźnie szczególnie w sferze medialnej. Wielu twierdzi np., że dzisiejsza próba zmiany ustawy medialnej uderzającej w media publiczne jest sposobem wyrażenia wdzięczności mediom prywatnym, które poparły ugrupowania antypisowskie.
Zmarginalizowana telewizja publiczna oddałaby olbrzymią część reklamowego tortu medialnego podmiotom prywatnym. Niejasna jest sprawa udziału jednej z grup medialnych w użytkowaniu stadionu w Warszawie. Takich kwestii można by wymienić więcej. Jestem przekonany, że waga tych spraw miliony razy przewyższa problemy Pawlaka czy Misiaka. Można nawet domniemywać, że reakcja polityczna i medialna na obie kwestie była nieproporcjonalna w stosunku do spraw poruszonych wyżej. Czyż nie można stwierdzić, że rozmawiamy o rzeczach drugorzędnych w sytuacji, kiedy uciekają nam sprawy mające olbrzymie skutki?Jak zatem uzdrawiać polskie życie publiczne? Najpierw trzeba dobrze zdefiniować cel. Chodzi przede wszystkim o to, aby polityka polska stała się wolna od niebezpiecznych uzależnień. Jedną z metod miało być finansowanie partii z budżetu państwa. Pod pewnymi względami ogranicza to pokusę korupcji, pod innymi wprowadza nas w nowe patologie. Finansowanie budżetowe bowiem eliminuje z polityki jednostki bardziej niezależne, twórcze, umacniając wodzowski system zarządzania stronnictwami. Z drugiej strony polityka zaczyna być postrzegana przez niektórych jako rodzaj działalności gospodarczej (partia jako firma, która dzięki głosom wyborców dostaje wielomilionowe dotacje, osiąga olbrzymie zyski). Partie-firmy posługują się zatem narzędziami marketingowymi zaczerpniętymi wprost z biznesu, uciekając od postaw jednoznacznych w wymiarze ideowym. W celu poprawienia wyniku wyborczego na listach znajdują się ludzie o skrajnie różnych poglądach i różnym rodowodzie (np. Marian Krzaklewski i Danuta Hübner). Partia zarządzana jak firma traktuje wyborców w kategoriach klientów, którzy powinni zakupić w maksymalnie dużej liczbie polityczny produkt.
O czym milczą media
Wracając do sprawy Misiaka, należy jeszcze raz zwrócić uwagę na fakt, iż łatwo można poddać się manipulacji. Otóż opinia publiczna zauważyła, iż senator nie powinien uczestniczyć w pracach komisji, gdzie podejmowano decyzje ważne dla byłych pracowników likwidowanych stoczni. Nie powinien, gdyż firma, w której ma udziały, dostała bezprzetargowo kontrakt na przekwalifikowanie byłych stoczniowców. Wszystko to prawda: wprawdzie nie mówi się o naruszeniu prawa, ale słusznie mówi się o naruszeniu zasad etycznych ("standardów"). Tylko czy wrzawa, którą podniesiono, nie jest nieproporcjonalna w stosunku do innego problemu, ukrytego nie wiedzieć czemu w tle powiązań stoczniowych wymienionego senatora? Chodzi mianowicie o fakt likwidacji stoczni na skutek decyzji Komisji Europejskiej o konieczności zwrotu pomocy publicznej udzielonej zakładom w ostatnich latach. Pamiętajmy, że obecnie wszystkie niemal kraje UE interweniują na swoim rynku, wspomagając rodzime firmy w stopniu o wiele większym, niż zrobił to rząd polski w dziedzinie przemysłu stoczniowego. Niemcy włożyli miliardy w swoje banki, Francuzi w przemysł samochodowy. Komisja Europejska wyraża milczące przyzwolenie na tego typu proceder. Czy zatem rząd polski nie powinien wykorzystać obecnego momentu, aby domagać się cofnięcia decyzji w sprawie stoczni? Czy likwidację jednego z kluczowych przemysłów w Polsce zastąpią jakieś wyżebrane na ostatnim szczycie unijnym miliony na poprawę polskiej sytuacji energetycznej? Każdy, kto choć trochę interesuje się losem polskiej gospodarki, powinien podnieść larum wobec niesprawiedliwości, jaka nas dotknęła. Tymczasem nasze media o wiele chętniej zajmują się w kwestii likwidowanych stoczni - w gruncie rzeczy - drugorzędną sprawą Misiaka. Milczą niczym grób nad brukselską niesprawiedliwością.
Powyższy przykład powinien nas uczyć zachowywania proporcji dla poszczególnych spraw. Media rozpisują się np. o kilkusetzłotowej podwyżce dla prezydentów miast czy radnych, nie zauważają zaś skandalicznych zmian planów zagospodarowania przestrzennego, dających setki miliony złotych niejasnych zysków inwestującym firmom. Nieraz słusznie wylewając łzy nad małymi rzeczami, nie dostrzegamy gigantycznych oszustw.
Oczywiście w powyższych rozważaniach nie chodzi o to, aby nie wymagać więcej od polityków. Trzeba podnosić wobec nich wymagania, domagać się przejrzystości działań i karać tam, gdzie pojawiają się niejasne powiązania z biznesem. Ale nie może nam to przesłonić spraw kluczowych, takich, które rzutują na naszą gospodarczą przyszłość.
Chora polityka
Polityki w Polsce nie uzdrowi się tylko na skutek zmian w prawie, podwyższających standardy dla polityków (np. zakaz zasiadania w radach nadzorczych spółek). Pamiętajmy, że we wszystkich krajach Zachodu mamy do czynienia z korupcją. Sprawa Madoffa w stawianych za wzór przez wielu Stanach Zjednoczonych jest przecież przykładem nieuczciwości na skalę niewyobrażalną. Uzdrowienie może następować przede wszystkim wtedy, gdy na scenie politycznej pojawiać się będą ludzie uczciwi, a polityka zacznie być definiowana na powrót jako służba, a nie jako hazardowa, makiawelistyczna gra. Służebnych postaw powinny się domagać przede wszystkim media. Nie można, kreując tylko hasła liberalne (skrajne nastawienie na zysk), zachęcić do udziału w życiu publicznym ludzi o nastawieniu służebnym. Polityk-patriota to podstawowy wzorzec, który powinniśmy lansować.
Rzecz jasna, realizacja nowego ładu moralnego w życiu publicznym będzie możliwa przy wzmocnieniu siły społecznej. Sytuacja taka, w której dominują na scenie gospodarczo-politycznej międzynarodowe koncerny lub postkomunistyczne korporacje, powoduje sytuacje patologiczne. Należy zatem dążyć do wytworzenia polskiej klasy średniej, potrafiącej w przyszłości stworzyć narodowe lobby zdolne wymuszać na polskiej warstwie politycznej rozwiązania korzystne dla Polski, przy blokadzie wpływów zewnętrznych na ośrodek decyzyjny w państwowej polityce polskiej. Gdy do tego dodamy kreowanie wizji zaszczytnej służby politycznej, wizji popartej wysokimi standardami prawnymi, będziemy mogli mówić o uzdrowieniu naszego życia publicznego. Tymczasem można dziś śmiało powiedzieć, że jesteśmy dopiero na początku drogi przy realizacji tak ambitnie postawionego celu.
Dr hab. Mieczysław Ryba
http://www.radiomaryja.pl/artykuly.php?id=99073
- Zaloguj się, by odpowiadać
Etykietowanie:
napisz pierwszy komentarz