Apologia kontrrewolucji Tadeusz Witkowski

avatar użytkownika Redakcja BM24

Kłopot z populizmem

Przedstawiciele nauk politycznych sympatyzujący z „siłami postępu” mają w swoim zasobie leksykalnym mnóstwo określeń z końcówką „-izm” które wykorzystywane są w celach perswazyjnych. Na myśl przychodzą słowa takie jak nacjonalizm, szowinizm, faszyzm… Do arsenału owych terminów dołączyło w ostatnich latach wieloznaczne słowo „populizm”. Niektórzy używają go jako nazwy ideologii. W istocie rzeczy bardziej odnosi się ono jednak do socjotechniki zdobywania i sprawowania władzy politycznej w systemach demokracji niż do ideologicznych treści.

Łacińskie słowo populus, od którego ów wieloznaczny termin pochodzi, znaczy po polsku „lud”, toteż populizm można definiować jako odwoływanie się do idei i wartości przez lud reprezentowanych. W minionym stuleciu kojarzono często to zjawisko z ruchem komunistycznym i używanym przezeń pojęciem proletariatu, dziś jednak zdaje się ono odzyskiwać swój uniwersalny sens. Co prawda, potomkowie czytelników „Głos Ludu” (1945–48) i „Trybuny Ludu” (1948–1990) mówią najchętniej o „populizmie prawicowym” (z reguły źle), tym którzy identyfikują się z prawicą nie przynosi to jednak żadnej ujmy. W końcu za populistów uchodzą politycy, którzy odnoszą sukcesy, tacy choćby jak Jarosław Kaczyński i Viktor Orbán. To, że wśród cech wspólnych wyborców PiS-u lewicowe elity wymieniają jednym tchem podeszły wiek, gorsze wykształcenie i niski poziom samooceny, jest w większym stopniu wynikiem frustracji przeciwników Zjednoczonej Prawicy niż odzwierciedleniem stanu faktycznego.

Tak czy inaczej, polska scena polityczna stanowi część czegoś bardziej uniwersalnego i kompleksowego. Stąd też konflikty rozniecane w Polsce przez opozycję polityczną dotyczą z reguły spraw, którymi mogą zainteresować się sprawujące władzę ustawodawczą, administracyjną bądź medialną lewicowe elity Unii Europejskiej i Stanów Zjednoczonych. Tak było w przypadku reformy sądownictwa, zarzutu o nieprzestrzeganie przez polskie władze zasad prawa unijnego, czy choćby rzekomego nierespektowania statusu mniejszości seksualnych. Opiniotwórcza ofensywa obejmuje po prostu to, co może przyczynić się do obalenia rządów Zjednoczonej Prawicy, dlatego za narzędzie propagandowe używane podczas ofensywnych działań służy wszystko, co może doprowadzić do odzyskania władzy. Nic dziwnego więc, że wygodnym tematem stały się przegrana populisty Donalda Trumpa i perturbacje związane z przekazaniem władzy w Stanach Zjednoczonych.

 

 

Amerykańska lekcja

Na wiadomość o wygranej Joe Bidena polskie władze zareagowały z umiarem, ale totalna opozycja i media z nią związane natychmiast zaczęły bezkrytycznie powielać narrację niechętnych odchodzącemu prezydentowi politycznych środowisk amerykańskich i zachodnioeuropejskich.

Przykłady? Wystarczy wejść na stronę OKO.press. Dla publicystów portalu Trump to przede wszystkim toksyczny ojciec Amerykanów, którzy nie widzą dla siebie miejsca we współczesnym świecie. To antyzachodni, moralny nihilista i narcystyczny socjopata, którego uznaniem cieszyła się Polska PiS, jako że promowała ordynarny nacjonalizm i odwracała się od demokracji. To również ktoś, kto sprawy bezpieczeństwa rozumiał w sposób mafijny i przeliczał je na pieniądze. No i wreszcie — to twórca spiskowych teorii o oszustwach wyborczych, który nie chciał przekazać władzy zwycięzcy i podjudzał swoich zwolenników do ataku na Kapitol.

W samej rzeczy, ogromna ilość  Amerykanów popierających Trumpa (w końcu głosowało na niego 75 milionów  obywateli) była i nadal jest przekonana o oszustwie wyborczym. Zwolennicy byłego prezydenta mówili w tym kontekście m.in. o maszynach do głosowania w sposób niezgodny z prawem podłączonych do Internetu, o tym, że te same karty wyborcze z głosami na Bidena były skanowane wielokrotnie i że w wielu okręgach wyborczych zliczono więcej głosów niż jest wyborców. Twardych dowodów zabrakło, jako że sędziowie odmawiali prawnikom Trumpa dostępu do materiałów, które pozwoliłyby zweryfikować wyniki wyborów (do kart do głosowania, do maszyn liczących, czy też podpisów wyborców).

Gdy w programie BBC World News nadanym 6 stycznia zapytano jednego z uczestników marszu na Kapitol, czy jest przekonany o oszustwie wyborczym demokratów, ten bez wahania odpowiedział twierdząco, ale poproszony o dowody przyznał, że takich nie posiada. Cały problem w tym, że nie można byłoby również w tym wypadku przedstawić żadnych przekonujących dowodów, iż nie doszło do oszustw, bo na podejrzenia o wyborcze nadużycia złożyło się wiele faktów i coraz więcej ich przybywa. Mamy po prostu do czynienia z totalnym brakiem zaufania do racji i uczciwości przeciwników; brakiem widocznym po obu stronach politycznej sceny.

4 lutego tygodnik „Time” opublikował artykuł pod tytułem The Secret History of the Shadow Campaign that Saved the 2020 Election (Niejawna historia kampanii cieni, która uratowała wybory 2020) pióra Molly Ball. Autorka (do głębi przekonana o tym, że Trump przygotowywał zamach na demokrację) bez cienia zażenowania ujawnia historię sekretnego sojuszu zawartego przez środowiska lewicowe z tytanami biznesu, z przedstawicielami mediów i z konserwatywnymi politykami ze stolicy. Został on sformalizowany dopiero w dniu wyborów we wspólnym oświadczeniu Amerykańskiej Izby Handlowej (U.S. Chamber of Commerce) i centrali związków zawodowych AFL-CIO. To właśnie temu konspiracyjnemu sojuszowi zawdzięczają Amerykanie zmianę stanowych przepisów wyborczych, które umożliwiły m.in. masowe głosowanie korespondencyjne bez rygorystycznego sprawdzania danych osobowych, unieważnienie pozwów sądowych składanych przez prawników prezydenta i presję na media społecznościowe by te przeciwstawiły się dezinformacji (w domyśle — dezinformacji prowadzonej przez popleczników prezydenta). Wszystko to miało doprowadzić do zmian w społecznej percepcji faktów.

Kto posiada obywatelstwo amerykańskie i brał udział w wyborach prezydenckich doskonale wie, że nie jest łatwo sfałszować wynik w przypadkach oddawania głosu osobiście. By zagłosować trzeba być nie tylko uprawnionym ale i wcześniej zarejestrowanym. Na miejscu dochodzi do dokładnego sprawdzenia tożsamości, zaś kartę do głosowania wsuwa się do specjalnego skanera, który ją połyka i automatycznie odczytuje nie niszcząc zapisu. Gdyby doszło do jakichś urzędniczych „przekrętów”, wyszłoby to na jaw przy ponownym, ręcznym przeliczeniu kart i sprawdzeniu, na kogo głosy zostały oddane. W wyborach 2016 roku przypadek taki miał miejsce w stanie Michigan (o czym pisałem cztery lata temu). Gdy na wniosek kandydatki Partii Zielonych, Jill Stein, ponownie przeliczono głosy, okazało się, że do nieprawidłowości doszło tam, gdzie demokraci uzyskali największe poparcie. W jednej trzeciej punktów wyborczych na terenie Detroit, gdzie ponad 80% procent ludności stanowią Afroamerykanie, maszyny zarejestrowały więcej głosów, niż było głosujących. To wystarczy by zacząć powątpiewać w urzędniczą uczciwość. Gdy w głosowaniu korespondencyjnym do którego tak głośno wzywał Joe Biden, urzędnik ma możliwość odczytania cudzej karty i sam wsuwa ją do skanera (lub w jej miejsce inną), otwiera się szerokie pole manipulacji. Czy doszło do niej podczas wyborów, tego nie da się udowodnić. Zostają tylko podejrzenia i nieufność na wielką skalę. Można natomiast mówić o niebywałej mobilizacji ze strony przeciwników Donalda Trumpa.

W roku 2020 w stanie Michigan (gdzie gubernatorem jest przedstawicielka demokratów Gretchen Whitmer) głosowano nie tylko korespondencyjnie i osobiście w dniu wyborów. Istniała również trzecia opcja: rejestracja w przeddzień i oddanie głosu na miejscu w urzędzie miasta. Sprawdziliśmy z żoną jak wyglądało to w Ann Arbor. Rano przed City Hall zastaliśmy ogromnie długie kolejki składające się głównie z młodych osób, które dopiero wypełniały formularze by się zarejestrować (kilka godzin oczekiwania!). Na drugi dzień w lokalu wyborczym wszystko szło sprawnie (maski na twarzach, przepisowe odległości). Gdy wychodziliśmy po jakichś dwudziestu minutach, lokal świecił pustką. Propaganda demokratów i lewicowych organizacji adresowana głównie do osób młodych i starszych przerażonych pandemią zrobiła swoje. Tylko jedna czwarta wyborców oddała swoje głosy osobiście.

We wspomnianym artykule Molly Ball w detalach opisuje działania osób, które podczas kampanii wyborczej w sposób szczególny zasłużyły się w zwalczaniu prezydenta Trumpa. Głównym architektem sukcesu był w jej ocenie specjalista od strategii politycznych, doradca prezesa NFL-CIO Mike Podhorzer. To on zorganizował ruch pod nazwą Koalicja Obrońców Demokracji (Democracy Defense Coalition) i za pośrednictwem wideokonferencji rozwinął akcję na rzecz głosowania korespondencyjnego. Jemu też przypadła w udziale koordynacja działań różnych lewicowych organizacji (wśród których znaleźli się m.in. przedstawiciele ruchu sprawiedliwości rasowej odpowiedzialnego za wzniecanie burd i niszczenie pomników po śmierci George’a Floyda). Kika spraw zasługuje wszakże na szczególnie gruntowne przemyślenia.

Trudno mówić o zaskoczeniu w związku z faktem, że do kampanii „obrońców demokracji” dali się wciągnąć niektórzy republikanie, zarówno byli przedstawiciele establishmentu  jak i niewielka liczba polityków obecnie zasiadających w Izbie Reprezentantów i w Senacie. O tym, że prezydent miał przeciwników we własnej partii, było powszechnie wiadomo. Nie wszystkim odpowiadała jego antyelitarna, daleka od politycznej poprawności retoryka i bezceremonialność, z jaką traktował przeciwników i osoby nielojalne.

Molly Ball wspomina o roli, jaką odegrała grupa czterdziestu czterech byłych kongresmanów i senatorów działająca pod nazwą National Council on Election Integrity. W jej składzie znaleźli się w równej liczbie przedstawiciele obu wielkich partii, ale autorka wymienia przede wszystkim i cytuje republikanina z Tennessee, Zacha Wampa, który miał przekonać do udziału w radzie również paru wściekłych popleczników Trumpa. Problem w tym, że już w kilka dni później (9 lutego) na łamach „Tennessee Star” ukazał się artykuł dziennikarza śledczego Chrisa Butlera podważający wersję przedstawioną w tygodniku „Time”. Według Wampa, któremu autor oddał kilkakrotnie głos, działalność członków rady nie miała nic wspólnego ze wspomnianymi w artykule Ball lewicowymi organizacjami, z zakulisową konspiracją i celowym działaniem na szkodę Trumpa. Co więcej, były kongresman zarzucił wydawcom tygodnika, iż nawiązując kontakty z różnymi grupami i ułatwiając im współdziałanie sami stali się uczestnikami konspiracji.

Nie zauważyłem natomiast, by doszło do jakichś sprostowań w związku z kooperacją, w wyniku której właściciele wielkich portali społecznościowych w krytycznym momencie zablokowali prezydenckie konta. Wypada więc uwierzyć Molly Ball, że koalicja lewicowych środowisk zwalczających Trumpa faktycznie przekonała potentatów z Doliny Krzemowej, że wszystko zmierza do ponownej wygranej republikańskiego prezydenta, gdyż jego zwolennicy rozpowszechniają w Internecie kłamstwa.

Istotną rolę w antytrumpowskiej kampanii miała według autorki artkułu odegrać Laura Quinn, związana z Partią Demokratyczną postępowa i zasłużona prezes korporacji Catalist, aktualizującej i analizującej bazę danych amerykańskiego elektoratu. Szefowie tej instytucji (ufundowanej w 2006 r.  za pieniądze George’a Sorosa) już w roku 2018 twierdzili, iż dysponują danymi 240 milionów obywateli, którzy mogą być wykorzystani przez postępowe organizacje. Tym razem pani Quinn doszła do wniosku, że prostowanie „niebezpiecznych kłamstw” nie jest skuteczną metodą walki politycznej i że znacznie lepszy efekt przynosi ujawnianie źródeł dezinformacji tudzież usuwanie przez portale społecznościowe zawartości komunikatów i zamykanie kont osób rozpowszechniających nieprawdziwe informacje. Dostarczyło to amunicji osobom naciskającym na media społecznościowe, by te przyjęły twardszą linię. Według Molly Ball w listopadzie 2019 właściciel Facebooka, Mark Zuckerberg, zaprosił do siebie na obiad dziewięcioro przewódców organizacji działających na rzecz praw obywatelskich. To oni ostrzegli go przed niebezpieczeństwem niekontrolowanego rozprzestrzeniania się fałszywych informacji związanych z wyborami.

Kolejną osobą, do której dotarli koalicjanci, był szef Twittera, Jack Dorsey. Roli pośredniczki podjęła się uczestnicząca w spotkaniu u Zuckerberga Vanita Gupta, prezes towarzystwa zrzeszającego przywódców organizacji działających na rzecz praw człowieka i obywatela (Leadership Conference on Civil and Human Rights). Owocem obu spotkań było m.in. późniejsze zablokowanie kont prezydenta Trumpa na Facebooku i Twitterze. Na operacji tej zyskał z całą pewnością Joe Biden. Zyskali też zapewne niektórzy jej uczestnicy (pani Grupta np. już otrzymała nominację na Zastępcę Prokuratora Generalnego). Jest jednak rzeczą wątpliwą, czy przyniesie ona efekty oczekiwane przez wszystkich uczestników akcji. Trudno przewidzieć dziś, ile milionów obywateli amerykańskich głosujących na Partię Republikańską przestanie korzystać z Facebooka i Twittera. Wiele będzie zależeć od tego, czy Donald Trump stworzy własne imperium medialne. Rzeczą pewną jest to tylko, że nie zamierza on udać się na polityczną emeryturę i że ponowne poddanie go procedurze impeachmentu okazało się strzałem w kolano demokratów.

Można było się spodziewać, że istotne role w opisanej konspiracji odegrają organizacje takie jak Movement for Black Lives, Working Families Party, Democratic Socialists of America czy Women’s March (według Molly Ball w koalicji znalazło się ponad 150 liberalnych ugrupowań). Gdyby  wygrał Trump, na ulicach czterystu amerykańskich miast miało dojść do protestów. Jedyne, co może zbulwersować i zniesmaczyć, to przyczyny dla których tytani biznesu zrzeszeni w Amerykańskiej Izbie Handlowej wsparli Koalicję Obrońców Demokracji. Cytowany przez Ball wiceprezes Izby, Neil Bradley, stwierdził wyraźnie, że wraz ze wzrostem napięcia przybywało wiele obaw o zamieszki w związku z wyborami. Autorka artykułu rozwinęła jego uwagę w sposób nie budzący wątpliwości. Za sceną koalicyjnych rozmów wspólnota ludzi biznesu prowadziła własne, pełne obaw dyskusje o możliwych następstwach głosowania. Protesty ruchu sprawiedliwości rasowej, do których doszło w miesiącach letnich 2020 roku, były dla ludzi biznesu sygnałem, że zamieszki mogą mieć niszczący wpływ na gospodarkę. Innymi słowy, klasa zainteresowana głównie ochroną własnych zasobów ugięła się przed argumentem siły i uznała, że ma zbyt wiele do stracenia. W innym miejscu Ball wprost oświadczyła, że destruktywne w skutkach protesty wywołane latem stały się dla koalicji liberałów źródłem energii i że ich przywódcy odegrali kluczową rolę w sojuszu.

Amerykańskie przejścia 2020 roku dowiodły, że rację mają zwolennicy twardego kursu w polityce wobec liberalnych ugrupowań stosujących metody gróźb i protestów ulicznych. Społeczny lęk przed konsekwencjami przeciwstawienia się tego rodzaju akcjom jest po prostu czynnikiem zachęcającym neokomunistyczne organizacje do działań ofensywnych. Kwestię tę warto przemyśleć raz jeszcze choćby z tego względu, że podobne zjawiska występują nie tylko w Stanach Zjednoczonych. Wnioski powinni wyciągnąć przede wszystkim ci spośród żyjących w różnych częściach świata obrońców cywilizacji chrześcijańskiej, którzy przywiązanie do tradycji religijnych pojmują w sposób dosłowny i nie przekształcają wyznawanych zasad w puste frazesy.

 

 

Przesłanie na czas erozji

Proces kolonizowania świadomości społeczeństwa przez ruchy wyrastające z marksizmu i leninizmu nie jest czymś endemicznym. Organizacje lewicowe na całym świecie używają różnych metod, by zawładnąć mentalnością pokoleń wchodzących w życie: uderzają w rodzinę, domagają się legalizacji zabijania dla wygody, wdzierają się do szkół, środowiskom przywiązanym do tradycyjnych wartości próbują wytrącić z ręki broń, jaką zawsze było nazywanie zła po imieniu, język służący do identyfikacji i opisu zachowań nagannych z punktu widzenia religii i etyki nazywają „mową nienawiści”... Media i portale społecznościowe związane z lewicą cenzurują fundamentalistyczne treści. Lewicowi wykładowcy wpajają studentom przekonanie, iż największym zagrożeniem dla demokracji, pluralizmu i globalizacji  jest nieuchronnie prowadząca do wojny tribalizacja (od ang. tribe — plemię; termin deprecjonujący przywiązanie do wartości narodowych).

Polską swoistością jest w jakiejś mierze to, iż linia politycznego frontu dzieli społeczeństwo, które przetrwało komunizm między innymi dzięki przynależności absolutnej większości Polaków do kościoła powszechnego. Trudno w takiej sytuacji nie zapytać, jak to możliwe, że w kraju, gdzie liczba ochrzczonych katolików stanowi około 90% całej populacji, a liczba osób regularnie praktykujących sięga blisko 40%, doszło do podziałów, z których największe zyski czerpią dziś środowiska zainteresowane rozbiciem chrześcijańskiego systemu wartości. Pojawiających się w związku z tym wątpliwości nie wyjaśni sam fakt, że żyjemy w czasach postępującej sekularyzacji. Zapewne niejeden rodak zastanawia się, czy w praktycznym wdrażaniu nauki społecznej kościoła nie popełniono jakichś błędów, skoro wspólnota wiary staje pod znakiem zapytania.

Od strony doktrynalnej wszystko wydaje się być jasne. 1 marca 2018 roku w Narodowym Sanktuarium św. Józefa w Kaliszu arcybiskup Stanisław Gądecki wypowiedział między innymi takie oto słowa:

 

Kościół ze swej strony — starając się podążać po śladach Zbawiciela — pragnie spełniać w dziedzinie polityki tylko taką rolę, jaką wyznaczył mu Chrystus. Nie utożsamia się zatem ze wspólnotą polityczną ani w ogóle z żadnym systemem politycznym. Kościół nie jest po stronie prawicy, lewicy ani po stronie centrum, ponieważ Kościół ma swoją własną stronę; Kościół winien stać po stronie Bożej („Przewodnik Katolicki”, nr 10/2018).

 

Przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski nie omieszkał wszakże zaznaczyć, iż obowiązkiem Kościoła jest —

 

— głoszenie wiary i pouczanie na temat swojej doktryny społecznej, efektywne wykonywanie swojego zadania wśród ludzi, a także wydawanie osądu moralnego, również o sprawach, które dotyczą porządku politycznego, zwłaszcza gdy wymagają tego fundamentalne prawa osoby albo zbawienie dusz (podkreślenia moje — TaW).

 

Dla kogoś, kto kieruje się zasadami wyrastającymi z chrześcijańskiego systemu wartości może brzmieć to przekonująco. W praktyce sprawy komplikują się jednak. Max Weber, który definiował działalność polityczną jako dążenie do udziału we władzy lub do wywierania wpływu na podział władzy, przestrzegał przed ratowaniem dusz za pośrednictwem polityki z prostego powodu: w wielu przypadkach nie da się uniknąć przemocy jako sposobu na realizację obranych celów.

Problem w tym, iż po upadku komunizmu duchowieństwo nie uporało się z rozwiązaniem kwestii, które stały się przedmiotem zarzutów nie tylko ze strony przeciwników Kościoła. Nie rozliczono się do końca z afer na tle stylu życia, ze ślepego przywiązania do dóbr doczesnych, czy choćby z faktu współpracy niektórych księży i hierarchów z komunistyczną Służbą Bezpieczeństwa. Nie idzie o tych duchownych, którzy podpisywali „współpracę” po to by, na przykład, zdobyć dachówkę na pokrycie świątyni, po czym się ze swych zobowiązań „wykręcali”. Podczas pracy w ramach projektów badawczych realizowanych w archiwach IPN napotkałem mnóstwo przypadków werbowania duchownych w oparciu o kompromitujące materiały natury obyczajowej tudzież wykorzystywania w tym celu ich niepohamowanych ambicji i chęci rozwijania karier za wszelką cenę.

Ze strony drugiej przedstawiciele władz kościelnych potrafią milczeć, gdy dochodzi do ataków na przedstawicieli hierarchii, którzy mają odwagę ostro wypowiadać się na temat nurtów politycznych wyraźnie uderzających w naukę Kościoła (casus metropolity krakowskiego abp Marka Jędraszewskiego). Prawowiernemu katolikowi trudno też zrozumieć milczenie Kościoła w sprawach takich jak zawieranie koalicji przez partie, których przeważającą część zdają się stanowić katolicy, z ugrupowaniami otwarcie lewicowymi. Ale już świadectwem kompletnego zaprzaństwa i zdrady chrześcijańskich ideałów jest wspieranie przez niektóre osoby, które mienią się katolikami, działań organizacji prowadzących otwartą wojnę z Kościołem i domagających się niczym nie ograniczonego prawa do aborcji czy taż do zawierania małżeństw jednopłciowych. Wydarzenia roku 2020 potwierdziły, że niszczona przez wewnętrzne podziały wspólnota praktykujących katolików stała się w rezultacie łatwym obiektem ataków ze strony wrogów chrześcijaństwa.

To, co dzieje się w kraju i w Europie, oglądam z perspektywy katolika mieszkającego od 1983 roku w Stanach Zjednoczonych. W normalnych warunkach kościoły są tu pełne tak jak w Polsce, ale też, tak jak w krajach Europy, chrześcijaństwo staje przed podobnymi wyzwaniami. W końcu lewicowe elity walczące o zniszczenie porządku zbudowanego na wartościach chrześcijańskich nigdzie nie przebierają w środkach. Coraz powszechniejsze staje się w związku z tym defetystyczne przekonanie, że żyjemy w kulturze permanentnego konfliktu cywilizacji i globalnego kłamstwa, gdzie pojęcia łatwo zamieniają się w swoje przeciwności… gdzie zdrada staje się zasługą, hańba honorem, idiotyzm mądrością...

Różnice uwidoczniają się w obrębie kościołów, jako że amerykańscy katolicy potrafili do niedawna modlić się podczas niedzielnej mszy świętej między innymi w intencji wymienianego z nazwiska, aktualnie sprawującego urząd prezydenta kraju (niezależnie od tego z jakiej partii pochodził). Wątpię, czy będzie to nadal możliwe po wsparciu przez amerykańskich demokratów działań skrajnej lewicy, po doświadczeniach z ostatnimi wyborami prezydenckimi i wtargnięciu na Kapitol osób podających się za zwolenników republikańskiego prezydenta. Trudno natomiast mieć wątpliwości, gdy myśli się o sytuacji w Polsce. Gdyby władzę w kraju przejęła za dwa lata totalna opozycja i gdyby w kościołach doszło do modłów za rządzących, musiałyby one przyjąć formę egzorcyzmów obliczonych na przepędzenie złego ducha.

Jedno jest pewne. Wirus komunizmu zadomowił się na dobre w organizmie narodu i nadal generuje spustoszenia w systemie polskich i chrześcijańskich wartości. Czasy pogardy i zamętu nie chcą przeto odejść w zapomnienie i będą zapewne trwać tak długo, jak długo katolicka większość nie dojdzie do porozumienia w podstawowych kwestiach etycznych tudzież w sposób przekonujący nie zdefiniuje własnego udziału w życiu politycznym. Nie sądzę, że jakikolwiek konsensus będzie można osiągnąć bez zdecydowanego przeciwstawienia się działaniom uderzającym we wspólnotę wiary. Czy nazwiemy to kontrrewolucją czy rewolucją religijną nie ma większego znaczenia. Ważne by zdawać sobie sprawę z faktu, że dla lewicowych ruchów wyrastających z marksizmu istotny jest przede wszystkim argument siły i że niemożność zidentyfikowania wroga równa się przegranej. Niestety, jak na razie wygląda na to, iż rząd Zjednoczonej Prawicy za równie niebezpiecznych wrogów uważa uczestników chamskich ataków na kościoły i organizatorów Marszu Niepodległości.

Źródłem nadziei jest to, że przez stulecia przynależność do Kościoła Rzymskokatolickiego stanowiła część naszej narodowej tożsamości i w najtrudniejszych momentach dziejowych pozostawała czynnikiem decydującym o zachowaniu polskości. Dlatego też wszelkie działania polityczne, które obierały sobie za cel niszczenie religii zawsze natrafiały na opór ze strony osób czujących się do głębi Polakami. Zwykle okazywało się, że Kościół to nie tylko instytucja skupiająca duchowieństwo ale również ciągle posiadająca ogromną siłę wspólnota narodowa. Wspólnota zbudowana na fundamentach, które przez ponad tysiąc lat wytrzymywały znacznie silniejsze wstrząsy niż te, które odczuwamy dziś. Główny nurt polskiego katolicyzmu miał po prostu zawsze charakter populistyczny i dzięki temu naród potrafił przetrwać najgorsze.

Rozważając tego rodzaju kwestie z punktu widzenia religii nieuchronnie brnie się w paradoksy i w antynomie nie do przezwyciężenia, taka jest bowiem natura wiary. Szanse porozumienia daje wszakże miłość i przywiązanie do ludzi żyjących na tej samej ziemi, mówiących tym samym językiem, wyznających podobny system wartości i związanych podobnym doświadczeniem historycznym. To ostatnie mocno podzieliło Polaków. Jeśli jednak większość przyznających się do polskości dojdzie kiedyś do przekonania, że więcej ich łączy niż dzieli, spędzające sen z powiek powody do niepokoju o przyszłe losy kraju staną się czymś o wiele mniej dokuczliwym. Będzie to również oznaczać, że czasy zamętu, które okazały się czymś trwalszym niż komunizm, stają się z dnia na dzień bezpowrotną przeszłością.

 

 

Autor jest emerytowanym lektorem języka polskiego w University of Michigan (Ann Arbor) i b. wykładowcą w Saint Mary’s College w Orchard Lake. Represjonowany w czasach PRL i internowany w okresie stanu wojennego wyjechał z rodziną na emigrację w roku 1983. Po uzyskaniu w 2005 r. statusu pokrzywdzonego prowadził badania w archiwach IPN. W latach 2007–2008 był pracownikiem SKW i członkiem Komisji Weryfikacyjnej d.s. WSI. W roku 2013 odznaczony został Krzyżem Wolności i Solidarności. W 2016 r. na stronie internetowej MON-u redagował dwujęzyczną zakładkę poświęconą warszawskiemu Szczytowi NATO. W roku 2017 Urząd do Spraw Kombatantów i Osób Represjonowanych przyznał mu status działacza opozycji antykomunistycznej i osoby represjonowanej z powodów politycznych.

2 komentarze

avatar użytkownika Maryla

1. Amen

"Źródłem nadziei jest to, że przez stulecia przynależność do Kościoła
Rzymskokatolickiego stanowiła część naszej narodowej tożsamości i w
najtrudniejszych momentach dziejowych pozostawała czynnikiem decydującym
o zachowaniu polskości. Dlatego też wszelkie działania polityczne,
które obierały sobie za cel niszczenie religii zawsze natrafiały na opór
ze strony osób czujących się do głębi Polakami. Zwykle okazywało się,
że Kościół to nie tylko instytucja skupiająca duchowieństwo ale również
ciągle posiadająca ogromną siłę wspólnota narodowa. Wspólnota zbudowana
na fundamentach, które przez ponad tysiąc lat wytrzymywały znacznie
silniejsze wstrząsy niż te, które odczuwamy dziś."

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

2. Trzy zbiory publicystyki dr

Trzy zbiory publicystyki dr Tadeusza Witkowskiego wydane przez Oficynę ZLM wyróżnione zostały „Złotym Piórem”. Jest to nagroda (czysto honorowa) za najlepszą książkę roku. Przyznaje ją specjalne jury powoływane przez Związek Literatów na Mazowszu. Decyzję ogłoszono przedwczoraj podczas specjalnej uroczystości po walnym zebraniu organizacji.

Link :

https://www.tysol.pl/a80830-list-otwarty-polakow-odznaczonych-krzyzem-wo...

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl