Widziane po latach. "Przypadek" Krzysztofa Kieślowskiego (1981)

avatar użytkownika kazef

Wokół "Przypadku" Krzysztofa Kieślowskiego narosło przez lata wiele obiegowych opinii, powtarzanych przez zawodowych  krytyków, jak i przez papugujące te głosy komentatorów. W rożnych opracowaniach utrwalano pewien sposób pojmowania tego filmu (również w haśle na wikipedii). Należy jednak na wszystkie te interpretacje spojrzeć krytycznie, jako na rodzaj mitotwórczego i fałszującego dyskursu stosowanego permanentnie wobec kina nad Wisłą.  

 
Dziełem Kieślowskiego warto zająć się szerzej, bo to utwór ważny i sprawnie nakręcony, choć dziś już lekko zwietrzały.
 
Akcja filmu toczy się na przełomie lat 70. i 80. XX wieku, a fabuła opowiada o losach studenta Witka Długosza (Bogusław Linda). Wybiega on na dworcowy peren i w zależności od tego, czy udaje mu się dogonić pociąg, czy też nie, ukazane zostają trzy odmienne warianty jego życia. Reżyser w eseju zatytułowanym "Głęboko, zamiast szeroko" (K. Kieślowski K., In Depth Rather than in Breadth, „Polish Perspectives”, nr 24 6–7/1981, s. 67–71; polska wersja: K. Kieślowski K., "Głęboko, zamiast szeroko", „Dialog” nr 1/1981,s. 109–111) napisał, że "Przypadek" stanowił filmową próbę znalezienia metody na równoczesne ukazanie wydarzeń politycznych i dylematów egzystencjalnych człowieka. Realizując ów postulat Kieślowski nakręcił film, w którym żadna ścieżka wyboru dokonana przez Długosza – przystąpienie do Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, udział w ruchu opozycyknym bądź też nieopowiedzenie się po żadnej ze stron – nie jest - jak uważają krytycy - poddana osądowi reżysera. Jest moim zdaniem interpetacja błędna i zakłamywująca przesłanie ideowe filmu.
 
Zacznijmy od wymowy trzech przedstawionych wariantów-przypadków. Jedynie pierwsza opcja - przystąpienie do komunistów, nie skończyłaby się dla bohatera katastrofą. Opcja druga i trzecia kończą się katastrofą (Kieślowski akcentuje to pokazując Ferencego ze swoją chrześcijańską grupą na lotnisku). Pierwsza opcja trwa czasowo w filmie najdłużej i dominuje nad pozostałymi, również dlatego, że kolejne opcje oglądamy przez pryzmat pierwszej (Kieślowski dostrzegając tę niespójność stylistyczną tłumaczył, że film przeszedł zabiegi cenzorskie (jak wszystko w tym czasie), czego skutkiem było nadmierne wydłużenie przypadku pierwszego i nadanie mu cech dominujących).
 
W roli ideowego komunisty reżyser obsadził znakomitego i lubianego za role z przeszłości aktora Tadeusza Łomnickiego. Zadaniem Łomnickiego było wzbudzić sympatię do odtwarzanego bohatera. Tymczasem, czy ktoś w PRL-u widział ideowego komunistę? Widzieli go z pewnością filmowcy i literaci (Kieślowski, Wajda, Andrzejewski). Dodam na marginesie, że w "Popiele i diamencie" Wajda popełnił błąd obsadowy. Zwalistego komunistę Szczukę zagrał mało wyrazisty i słaby aktor. Miały być plebejskie emploi, ideowa wrażliwość i proletariacka prostolinijność.  I są. Ale Szczuka (Wacław Zastrzeżyński) nie ma za grosz charyzmy, którą ma Łomnicki u Kieślowskiego.
 
"Przypadek" mami widza przypadkowością wyborów głównego bohatera. Spotyka on ideowego komunistę, więc przystaje do komunistów. Dostaje łomot od sokistów na dworcu, więc staje się opozycjonistą. Kieślowski zdaje się wmawiać widzom, że życiowe wybory są przypadkowe i zależą od przypadkowych zdarzeń. Pominięta zostaje sfera wychowawania i moralnego, twardego kręgosłupa, który pozwalał się zorientować, czym było przystąpienie do sowieckich iluminarzy. Kieślowski przewrotnie swój filmowy "przypadek" kreuje na prawidłowość. 
 
Innymi słowy:Kieślowski pokazuje, że skoro naszym życiem rządzi przypadek, to „barykada” dzielącą ludzi jest tworem sztucznym. Owszem, liczy się serce, wrażliwość, ale przecież nie mają one wpływu na polityczne wybory. Reżyserowi zależy na ukazaniu sztuczności podziałów światopoglądowych czy wręcz politycznych, które są w jakimś stopniu fikcją, złudzeniem, dziełem przypadku. Tymczasem prawidłowość była inna. Byli "My" i "Oni". Do "onych" uczciwi ludzie nie należeli.
 
W czasach, gdy realizowano ten film, podział "MY-ONI", "społeczeństwo-władza" bardzo doskwierał panującej partii. Dychotomia ta, obecna w PRL od poczatku zainstalowania nad Wisłą marionetkowej władzy sowieckiej, była istotną przyczyną dyskomfortu towarzyszy z PZPR. I na dłuższa metę prowadziła do kolejnych, buntów, strajków, przesileń. Przez lata podejmowano szereg wysiłków, aby ten podział zasypać. Mimo to pod koniec lat 70-tych społeczne poczucie, że "My" to nie "Oni" narastało i wzmacniało niezadowolenie społeczne.
 
W takiej atmosferze Kieślowski kręcił swój film, zasypując podziały społeczne i przedstawiając je tak, jakby stanowiły zafałszowanie rzeczywistości. Tymczasem podział "My-Oni" istniał i wręcz przybierał na sile. I nie był wynikiem fałszywej oceny, lecz realnych, dojmujących różnic światopogladowych i kulturowych między społeczeństwem a elitą władzy.
 
W dyskusji pod tym filmem słusznie podnosi wiele osób kwestie obyczajowośc. Przebieg akcji absolutnie nie uzasadnia ukazania aż tylu scen erotycznych. Czemu miały one slużyć? Ukazaniu, że wybory bohatera często motywowane były również popędem seksualnym, że jest to dla niego ważne? Czy rzeczywiście jednak ludzie kierują się w życiu seksualnym pociągiem? Czy on jest decydujący? Nadmierna nagość i dosłowność scen kopulacji przeszkadzają w obiorze filmu, bo nie znajdują uzasadnienia w fabule. Na dodatek fałszują rzeczywistość: wszystkie kobiety bohatera są bezpruderyjne - ogół kobiet nie zachowywał się tak ani wówczas, ani dziś. Kieślowski rozwiązłośc i bewstyd przedstawia jako normę. 
 
Obyczajowośc przedstawiona w filmie nie jest (nomen-omen) przypadkowa. W 1978 r. weszła na rynek "Sztuka kochania" Michaliny Wisłockiej, a funkcjonariusze oddelegowani na pole kulturowe dopuścili najwidoczniej do głównego obiegu społecznego zakazane wcześniej odważne sceny rotyczne. W siermiężnym pod tym względem PRLu nastąpiła istotna zmiana. Zerwano z niektórymi tematami tabu - w omawianym filmie jedna z bohaterek bez ogródek stwierdza: "skrobanki miałam trzy..."
 
Na koniec kilka słów o ewidentnych atutach filmu: świetnie nakręcona, powtarzalna sekwencja pogoni za pociągiem z poruszającym motywem muzycznym Wojciecha Kilara. Fragmenty te nadają opowieści rytm, ale też dodają jej dramatyzmu. Sądzę, że bez tego muzycznego dopełnienia, film straciłby wiele z siły wyrazu. Bardzo dobre role Bogusława Lindy i Tadeusza Łomnickiego.
 
 
 

6 komentarzy

avatar użytkownika kazef

1. O aborcji

w innym polskim filmie z czasów schyłkowego PRLu postaram się napisać w jednym z kolejnych tekstów

avatar użytkownika Maryla

2. (Brak tytułu)

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika En passant

3. @kazef Moze tak a moze nie, Przypadek pozostaje niewiadoma

Moze tak a moze nie, Przypadek pozostaje niewiadoma, wszystko zalezy od punktu widzenia.
Z ciekawoscia przeczytalem Panska interesujuca analize filmu bardzo cenionego przeze mnie. Na poczatku powiem tylko, ze film ten ogladalem tylko raz przed okolo 30 laty i zapisal on sie mocno w mojej pamieci. Wielu szczegolow nie pamietam, tez tego, ze rezyser umiescil tam jakiekolwiek smiale sceny erotyczne. Musze teraz ten film jeszcze raz zobaczyc, zeby odswiezyc pamiec. Nasza kolezanka Maryla zamiescila go jako icon na naszym blogu. Jak go ogladne, napisze moze cos dodatkowo. Nie zwrocilem uwagai, ze czesc pierwsza byla tak dominujaca i stanowila platforme rzutujaca na dwie pozostale. Ciekawe Panskie spostrzezenie. Jedno jest pewne: Krytycy literaccy i filmowi rozszczepiaja zapalke na kilkanascie czesci i wkladaja czesto w usta tworcow rzeczy, o ktorych oni sami nie pomysleli. Film Kieslowskiego odbieram jako film o przypadku wyborow ludzkich w konkretnych warunkach historycznych. Byl to czas komunizmu, wiec wybory byly okreslone. Zbyt duzo drog wtedy nie bylo. Film byl tez filmem politycznym. Wielu ludzi uzywalo legitymacji partyjnej tak jak sie uzywa prawa jazdy, aby prowadzic auto i dojechac gdzies na czas. Ogromna czesc czlonkow Solidarnosci byla przeciez w partii. Przede wszystkim byl to dla mnie film o roli przypadku w kierowaniu dalszymi losami ludzi. Nie doszukiwalbym sie jakichs manipulacyjnych intencji u rezysera, cytat z tekstu:

„Kieślowski zdaje się wmawiać widzom, że życiowe wybory są przypadkowe i zależą od przypadkowych zdarzeń. Pominięta zostaje sfera wychowawania i moralnego, twardego kręgosłupa, który pozwalał się zorientować, czym było przystąpienie do sowieckich iluminarzy. Kieślowski przewrotnie swój filmowy "przypadek" kreuje na prawidłowość“.

A to, ze Kieslowski to powyzsze („Pominięta zostaje sfera wychowawania i moralnego, twardego kręgosłupa, który pozwalał się zorientować, czym było przystąpienie do sowieckich iluminarzy. Kieślowski przewrotnie swój filmowy "przypadek" kreuje na prawidłowość“.) jakoby pominal, to zaden zarzut. Nie prowadzil wykladu z z etyki czy pedagogiki, to sa tematy na dalsze filmy, a w jednym filmie nie ma na wszystko miejsca.

Albo tutaj: „W takiej atmosferze Kieślowski kręcił swój film, zasypując podziały społeczne i przedstawiając je tak, jakby stanowiły zafałszowanie rzeczywistości. Tymczasem podział "My-Oni" istniał i wręcz przybierał na sile. I nie był wynikiem fałszywej oceny, lecz realnych, dojmujących różnic światopogladowych i kulturowych między społeczeństwem a elitą władzy.“

Dlatego wierze Kieslowskiemu, gda napisal:“ że "Przypadek" stanowił filmową próbę znalezienia metody na równoczesne ukazanie wydarzeń politycznych i dylematów egzystencjalnych człowieka".

Stad zamiast krytykowac Kieslowskiego za jakies niecne manipulacje, nalezaloby go pocalowac w reke, za ciagle podkreslanie tych konfliktow na linii wladza a spoleczenstwo. Nie zasypywal podzialow my-oni, tylko wydobywal je na powierzchnie i uwypuklal. Robil wiec odwrotnie, niz Pan pisze. Dal temu wyraz w wiekszosci swoich filmw, np. w filmie Personel. Jego film dokumentaly Szpital, pokazal katastrofalny stan polskiej sluzby zdrowia tego okresu. W filmie Przypadek pokazal tez jakie problemy maja ludzie zyjacy w systemie komunistycznym, jakie konflikty wewnetrzne przezywaja. Rezyser byl krytykiem systemu komunistycznego i przypisywanie mu odwrotnych intencji nie odpowiada prawdzie. Opisywal dosc realnie tamte czasy, byl przeciez tez wielkim polskim dokumentalista.

Kieslowski byl swietnym rezyserem juz jako dokumentalista a to sprawilo, ze nie mial sobie rownych w budowaniu przebiegu akcji w filmach fabularnych. Nieprzypadkowo w Paryzu w kilkunastu kinach pokazywano jego trzy filmy Trzy Kolory: Bialy, Niebieski i Czerwony ze zmienionymi wariantami. To tak, jakby widzowie ogladali kilkanascie roznych filmow. Koncepcja przypadku jako istotnego elementu w ksztaltowaniu biografii zyciwej byla linia wiodaca filmu z serii Trzy Farby: Czerwony. Tutaj dominowala wlasnie problematyka przypadku i moralnosci. Problemom tym rezyser pozostal wierny. Nota bene bylem rozczarowany, ze Kieslowski za ten film nie dostal Zlotej Palmy w Cannes, tylko Q.Tarrantino za Pulp Fiction. Zreszta Truy kolory byly szlagierem w Finlandii, gdzie lfilmy te lecialy przez tydzien w wiekszosci kin w Helsinkach, tak jak mi opowiadal pewien Fin, moj dobry znajomy.

Na podstawie filmu Przypadek zostal nakrecony inny znany i wielokrotnie nagrodzony film niemiecki Lola rennt (1998), Toma Tykwera. Koncepcja zywcem zerznieta z filmu Przypadek Kieslowskiego. Tez sa tam trzy warianty wyboru, w zaleznosci od przypadku sytuacja rozwija sie inaczej. Tak jakby trzy filmy w jednym. Myslalem, ze bedzie w filmie jakies podziekowanie dla Kieslowskiego za sciagniecie idei, ale nic nie ukazalo sie w napisach.

Film Przypadek lezy mi na sercu, gdyz chociaz staralem sie dzialac racjonalnie, wiele rzeczy i decyzji dobrze przygotowywywac, to jednak o wielu kluczowych momentach w moim zyciu i w sumie o moich losach zadecydowal wlasnie przypadek, ktory pokierowal moje drogi w zupelnie nieoczekiwanym kierunku.

Ogladalem przed laty kilkugodzinny wywiad z Kieslowskim przed smiercia. Zmarl na serce. Gdy pytano go co bedzie robil w przyszlosci, odpowiedzial: nic, bede tutaj siedzial, pil kawe i (chyba) palil papierosy. Gdyby zyl dzisiaj, na pewno zdziwilby sie czytajac liczne recenzje, co to on zrobil, albo co nie zrobil albo jakie mial intencje wymyslone przez krytykow filmowych.

Przypuszczam, ze moj poprzedni wpis w Panskim tekscie o „Upadku polskiego kina...“ przypomnial Panu o filmie Przypadek i albo wyciagnal Pan swoj tekst na ten temat, albo szybko napisal ta interesujaca recenzje pokazujaca inny niz dotychczas i dyskusyjny punkt widzenia. Moze tak jeszcze doczekamy sie od Pana oceny filmow K.Zanussiego: Struktura krysztalu oraz Barwy ochronne. Bylbylm ciekaw opinii tak dobrego znawcy kina... Kiedys czytywalem dlugi czas miesiecznik Kino i cenilem sobie zawarte w nim dobre recenzje.

Pozdrawiam serdecznie i zachecam do pisania dalszych interesujacych recenzji

S.S.

En passant

avatar użytkownika kazef

4. @En passant

Nie pisalem nic na szybko. Wstawiłem moj tekst sprzed kilku lat, lekko tylko go modyfikujac. Pisany bezposrednio po obejrzeniu filmu. Szanowny Panie, nigdy ne piszę moich tekstów na szybko. Powinien Pan to zauważyć.
Nie będę polemizował z Pańskim komentarzem. Byłoby to dla Pana przykre, bo przecież nie odnosil się Pan ani do filmu, (ktorego po tylu latach od obejrzenia nie sposób w szczegółach pamietac) ani do mojego tekstu - bo jak to zrobić, oglądając film tak dawno temu. Poświęcił Pan swój komentarz w gruncie rzeczy samemu sobie, swoim sądom, przeżyciom i doświadczeniom.
O Zanussim pisał nie będę. Jeszcze nie czas.

avatar użytkownika En passant

5. @kazef

Obejrze kiedys ten film drugi raz i mozemy wtedy podyskutowac.

Pozdrawiam

S.S.

En passant

avatar użytkownika kazef

6. @

Pomysł, aby ocieplić wizerunek towarzyszy i zasypać podział "MY-ONI" ("społeczeństwo-władza") poprzez ukazywanie, że przynależność do komunistów był jedynie dziełem przypadku, musiał krążyć w środowisku filmowym.

Jan Himilsbach wspominając Zdzisława Maklakiewicza: 

Zdzisiek mówi kiedyś tak: "Kolega Kazio został ministrem. Też mógłbym. Jest powstanie, nalot, Kazio wskoczył do bramy, a tam Armia Ludowa. Ja wpadłem do tej obok, z chłopcami z Armii Krajowej. I teraz on jest wielkim ministrem, a ja zwykłym aktorem".

(Maria Sztokfisz,  Caryca polskiej mody, święci i grzesznicy, Warszawa 2015)


Zdzisław Maklakiewicz brał udział w powstaniu warszawskim (pseud. „Hanzen”), walcząc w  Śródmieściu jako strzelec w „kompanii motorowej Iskra” batalionu „Kiliński”. Po upadku powstania przewieziony do obozu jenieckiego (stalag XVIII-C Markt Pongau, nr jeniecki: 105022), skąd powrócił do kraju we wrześniu 1945.

Szkoda, że po latach w swoją działalność w Armii Krajowej wplótł teorię o
przypadkowości.

Jakiego Kazia-ministra, który walczył powstaniu i wskoczył do bramy z Armią Ludową mógł mieć na myśli? Nie znalazłem w źródłach odpowiedzi na to pytanie. Przychodzi mi na myśl jedynie jedna osoba: Kazimierz Kąkol. 
Kąkol walczył w powstaniu warszawskim w składzie baonu harcerskiego „Wigry. Po powstaniu dostał się do niewoli i trafił do obozu jenieckiego w Zeithain koło Drezna. Po wojnie komunistyczny prawnik, ekonomista, dziennikarz, od 1957 r. członek PZPR-u, od maja 1974 do kwietnia 1980 minister-kierownik Urzędu do Spraw Wyznań, w latach 80. dyrektor Głównej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich w Polsce i członek Rady Społeczno-Gospodarczej przy Sejmie PRL. 

Nic nie wiadomo, aby w czasie powstania warszawskiego Kąkol miał styczność z Armią Ludową. Po wojnie był autorem książek i artykułów krytykujących powstanie w duchu komunistycznej propagandy.