Polak myśliwemu wilkiem
Kaskada troficzna.
W 1995 roku do Parku Narodowego Yellowstone w USA, po siedemdziesięciu latach nieobecności wróciły wilki. Po kilku zaledwie latach od ich powrotu, ujawniły się niespodziewane zmiany w środowisku naturalnym. Głównym źródłem pokarmu wilków są oczywiście jelenie. Ich populacja uległa redukcji, ale przede wszystkim zmieniło się zachowanie jeleni. Dzięki temu, że zaczęły unikać niektórych obszarów, na których wilkom łatwo było zastawiać pułapki, w tych miejscach zaczęły odrastać drzewa. W związku z tym, pojawiło się tam całe mnóstwo ptaków, ale także wróciły bobry. Ich tamy stworzyły nowe nisze ekologiczne i dały miejsce do życia dla wydr, piżmaków, kaczek, ryb, gadów i płazów. Wilki zmniejszyły też liczebność kojotów, dzięki czemu wzrosła populacja myszy i zajęcy, a to z kolei pozwoliło na wzrost populacji sów, jastrzębi, łasic, lisów, borsuków. Wzrosła ilość niedźwiedzi, żywiących się pokarmem roślinnym, ale nie gardzących resztkami zabitych przez wilki jeleni. Padliną żywią się również kruki i orły bieliki i ich populacja również zyskała na liczebności. To, co się stało w Yellowstone, jest przykładem na istnienie tak zwanej kaskady troficznej, czyli dowodem na to, że zdarzenie, mające miejsce na szczycie łańcucha pokarmowego, ma szeroki wpływ na bioróżnorodność całego ekosystemu. Pojawienie się wilków nie tylko przyczyniło się do wzrostu bioróżnorodności, ale wpłynęło – poprzez działania bobrów, na bieg rzek i zmniejszyło zasadniczo erozję gleby. Drapieżnik na szczycie drabiny pokarmowej jest dla istnienia systemu ekologicznego i bioróżnorodności po prostu niezbędny.
Mysia utopia
15-go czerwca 2016 roku na łamach Polski Niepodległej ukazał się mój tekst zatytułowany: Mysia utopia, czyli koniec cywilizacji „białego człowieka”. Tekst jest cały czas dostępny na dowolnym z moich blogów. Opisałem w nim doświadczenie przeprowadzone w 1968 roku przez amerykańskiego naukowca Johna Calhouna, nazwane mysią utopią. Po dokładny opis doświadczenia i jego skutków zapraszam do Internetu lub archiwalnych numerów PN, a tu krótko przypomnę o co w nim chodziło. Otóż Calhoun stworzył habitat, w którym umieścił cztery pary zdrowych myszy. Miały one tam pod dostatkiem żywności, miejsca i materiału do budowy gniazd i żadnych wrogów. Mogły żyć i rozmnażać się bez przeszkód. Habitat mógł pomieścić około 3000 myszy, jednak populacja nigdy nie osiągnęła takiej liczebności. Znacznie wcześniej, bez uchwytnej przyczyny populacja wymierała. W wielokrotnie powtarzanych doświadczeniach, w tym również na szczurach, populacje gryzoni pozbawione nacisku ze strony środowiska, po prostu przestawały stopniowo się rozmnażać i wymierały. Gdy pisałem o tym poprzednio, odnosiłem to doświadczenie do populacji ludzi. Dziś chcę zwrócić uwagę na inny problem.
Człowiek myśliwemu wilkiem.
Łowiectwo nie cieszy się w naszym kraju uznaniem. Niesłusznie. W Polsce możemy poszczycić się zupełnie wyjątkową, jak na warunki europejskie, różnorodnością biologiczną. Nigdzie w Europie nie występuje tak wiele gatunków zwierząt i roślin, żyjących w warunkach naturalnych i to nie tylko w parkach narodowych, ale na całym obszarze kraju i to w stosunkowo dużej zgodzie z ludźmi. Jest tak nie pomimo, ale dzięki leśnikom i myśliwym. Trzeba sobie uświadomić, że w środowisku naturalnym istnienie prawidłowych zależności pomiędzy drapieżnikami i ich ofiarami warunkuje zdrowie i prawidłowy rozwój populacji i jednych i drugich. Z obu opisanych powyżej doświadczeń, mysiej utopii i reintrodukcji wilka do Yellowstone wynika niezbicie, że istnienie regulatora, siedzącego na najwyższym szczeblu łańcucha pokarmowego, ma zasadniczy, bardzo korzystny wpływ na stan populacji jego ofiar. Istnienie regulatora jest po prostu konieczne dla istnienia żywiciela. Bez presji drapieżnika, roślinożerca ulega degeneracji. W Polsce, poza kilkoma mniej zaludnionymi obszarami i dużymi kompleksami leśnymi, nie mamy populacji wilka na tyle licznej , żeby mógł on kontrolować liczebność roślinożerców. I raczej nie mamy szans na to, by wilki mieszkały wszędzie, bo wiązało by się to ze zbyt dużymi problemami we współistnieniu z ludźmi i z dużymi kosztami, które należało by ponieść. Jeśli uważacie państwo, że jest inaczej, to napiszę, że tylko na Podkarpaciu w ciągu ostatnich czterech lat wilki zagryzły 1200 owiec, prawie 70 sztuk bydła domowego, 21 kóz, 16 koni i co najmniej 40 psów podwórzowych. Tyle w każdym razie szkód w gospodarce zostało zgłoszonych. Nie da się we współczesnym świecie, na całym obszarze naszego kraju przywrócić wilków w takim stopniu, jak to było możliwe w Yellowstone. Dlatego też konieczne jest regulowanie liczebności zwierzyny łownej w inny sposób. I u nas, w Polsce, ten sposób działa prawie doskonale. Jeśli myślicie Państwo, że da się populację – na przykład jeleni – redukować inaczej, niż przez polowania, to pragnę zwrócić uwagę, że obecnie tą redukcją zajmują się koła łowieckie i myśliwi, będący ich członkami. Nie tylko, że nie pobierają za to wynagrodzenia, ale jeszcze sami kupują sobie narzędzia potrzebne do działania, jak na przykład odpowiednią broń, sami budują infrastrukturę konieczną do realizacji polowań, biorą na siebie koszty szkoleń, bo polowanie na jelenie nie jest strzelaniem do przypadkowych osobników, ale pełni rolę selekcji. Myśliwi muszą znać i przestrzegać obowiązujących, zgodnych z wiedzą przyrodniczą okresów ochronnych na poszczególne gatunki, z rozróżnieniem nawet płci strzelanego zwierzęcia. Z budżetu kół łowieckich pokrywa się szkody wyrządzone przez zwierzynę łowną. Krótko mówiąc, dziś regulacja pogłowia zwierzyny łownej odbywa się dla państwa i społeczeństwa – bezkosztowo. Jeśli zabierze się za to wszystko państwo, to nie będzie nic lepiej, ale za to na pewno drożej.
Jest niezwykle nierozsądne zmieniać zasady gospodarki łowieckiej w Polsce tylko dlatego, że politycy rządzącej partii nie lubią myśliwych. Zmiany zaproponowane przez Prawo i Sprawiedliwość najpewniej opiszę szczegółowo w następnym tekście. Dziś tylko powiem, że obserwując obecną władzę muszę z przykrością stwierdzić, że zamiast naprawy tego, co naprawy wymaga, Prawo i Sprawiedliwość zabrało się za niszczenie tego, co działa dobrze. Ale o tym – jak wszystko pójdzie dobrze – napiszę szczegółowo za dwa tygodnie. Dziś tylko chcę jeszcze raz podkreślić, że jesteśmy modelowym przykładem udanego współistnienia ludzi i naturalnej przyrody, jesteśmy państwem o wyjątkowej bioróżnorodności właśnie dzięki myśliwym.
Lech Mucha
Tekst ukazał się w dwutygodniku Polska Niepodległa (18.04.2018.)
- Lech Mucha - blog
- Zaloguj się, by odpowiadać
2 komentarze
1. @Lech Mucha
nie jestem myśliwym, "jestem z miasta". Myśliwstwo to nie tylko regulowanie populacji dzikich zwierząt w lasach, ale - a nawet głównie - tradycja.
Wprowadzenie pod naciskiem lewackich lobby Zielonych zakazu uczestnictwa w polowaniu dla dzieci poniżej 18 lat jest jakims totalnym obłędem.
JAK MA SIE ZRODZIC TRADYCJA, JAK DZIECI NIE BĘDA SIE JEJ UCZYĆ OD RODZICÓW?
USTAWA JST FATALNA, A MIAŁO BYC JESZCZE PIĘKNIEJ. CHCIELI ZLIKWIDOWAĆ SOKOLNICTWO.
https://oko.press/mozna-uzywac-zywych-zwierzat-szkolenia-psow-mysliwskic...
„Powoływanie się na tradycję jest nagminnie nadużywane przez myśliwych. Mamy XXI wiek i żyjemy w innych realiach.
Przetrzymywanie ptaków drapieżnych w celach łowieckich, dla własnej przyjemności trudno uznać za niezbędne” – powiedział OKO.press Paweł Średziński z Fundacji Dziedzictwo Przyrodnicze.
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
2. No, właściwie to głównie
No, właściwie to głównie celem łowiectwa jest hodowla, ochrona i pozyskiwanie nadwyżek, dokładnie o tym napiszę za dwa tygodnie, ale oczywiście tradycja jest bardzo ważna. I oczywiście zakaz pokazywania dzieciom prawdy o świecie, mieszanie się do wychowania, jako w 100% marksistowskie jest skandaliczne!
Cześć i Chwała Bohaterom!