Amerykanski zolnierz (I) - (W barze)

avatar użytkownika Tymczasowy

Dzis armia amerykanska, to pierwsza potega swiata. Dobrze wyszkolona i najlepiej uzbrojona ze wszystkich. Kiedys jednak, tak w I wojnie swiatowej, jaki pozniej, w II wojnie swiatowej, przyszlo sie wojaczki uczyc jakby od poczatku. Przeciez na poczatku bylo tak, ze ludzie emigrowali do Ameryki nie po to by sie bic, tylko po to, by dostatnio i bezpiecznie zyc.

W  Europie trwala II wojna swiatowa, w ktorej Stany Zjednoczone nie braly udzialu. Jednak takie duze, meskie wydarzenie nie moglo nie budzic zainteresowania zawadiackiej czesci mlodziezy amerykanskiej. Zglaszali sie wiec ochotniczo do wojska w pobliskiej Kanadzie. Ich tatusiowie doswiadczeni w I wojnie swiatowej zniechecali latorosl do sluzby w "zajacach" (okopy, bloto, beznadzieja). Zglaszali sie wiec w 90% do lotnictwa. W wiekszosci byli to mlodzi chlopcy, absolwenci wyzszych uczelni czy jeszcze studenci. W  wojsku zostawali oficerami. Interesujace, ze najczesciej pojawiali sie w punktach werbunkowych pijani lub na ciezkim kacu. sytuacje ilustruje Przypadek I.

Przypadek I.      Do komisji werbunkowej w Toronto stawia sie kilku napitych mlodziencow z Ameryki. Maja jeszcze flache z resztkami bourbonu. Na pytanie, jak tu trtafili mowia, ze byli na party. Gdzis tam w stanie Mississippi. Pogadywali sobie o wojnie, az w koncu w padli na pomysl, by sie na nia udac. Szczesliwym trafem, ojciec jednego z nich mial samolot. Wsiedli wiec i pojawili sie we wlasciwym miejscu.

Gdy juz Ameryka zdecydowala sie przystapic do wojny i Anglikom spadl kamien z serca, bo walczyli niemal samotnie z marnymi szansami na sukces, zolnierze zaczeli masowo przybywac na Wyspy Brytyjskie. Patrzono na nich z wielka zyczliwoscia.Jednakze, jezyk przybyszy byl prawie taki sam jak tubylcow, ale ujawnily sie roznice kultury osobistej. Jasbe, z mlodzi chlopcy z Ameryki  nie cenili sobie monarchii. Nie docieralo do nich ubostwo niemal glodujacej ludnosci miejscowej zyjacej w systemie kartkowym.  Mlodziez amerykanska robila fochy na suszone jajka czy marmolade. Miala zold o wiele wiekszy niz inni. O ile Anglicy i Kanadyjczycy wysylali czesc swojego zoldu do zon i matek, to GI's wcale nie musieli. Szastali na lewo i prawo banknotami 5-funtowymi. Korzystaly damy uprawiajace nierzad i bary. Pokrzywdzeni zolnierze innych nacji chetnie wdawali sie z Amerykanami w bojki, co miescilo sie w zakresie upodoban obu stron. czasem sytuacja sie komplikowala, bo na przyklad Australijczycy z mety startowali do Anglikow w barach, takze marynarka byla zaczepiana przez piechonczycow i pochodzenie narodowe nie mialo wtedy znaczenia, tylko solidarnosc ze swoja formacja. Przebieg wydarzen w pubie w pewnej wiosce w Surrey pokazuje Przypadek II.

Przypadek II.     Maly wiejski pub w angielskiej wiosce. Jakosc piwa gwarantowana - super, prima sort. Nie mowiac juz o tym, ze z beczki, a nie z butelek, w ktorych dzisiatki chemikaliow trzymaja piwo przy zyciu. Miejsca malo,co jest typowe dla angielskich i szkockich pubow i jadlodajni. Kilkunastu nowoprzybylych zolnierzy amerykanskich robi "bitching", czyli "suczenie" - narzekaja i narzekaja. Im sie zdawalo,ze jako wyzwoliciele beda spac w hotelach i dla nich zmienia ruch lewostronny na prawostronny.  Przygarniaja kanadyjskiego zonierza, ktory sie tam trafil. Miejscowi farmerzy wyciszeni, zmartwieni. Po pewnym czasie, wspomniany Kanadyjczyk nie wytrzymal i chcial cih troche zacmic. Nic dziwnego, jego ojcem byl Polak, a matka Niemka. Zarzadza glosno: "Canada buys a round for the house", co sie przeklada na: Kanada stawia kazdemu w barze". By bylo jasniej, dobra dusza, barmanka  Millie powtarza: "Canada orders drinks for the house, gentlemen".Nastepnie hojnie serwuje. A na boczku szepcze do ucha hojnego Kanadyjczyka: "Nic nie musisz placic. Oni nie za bardzo sie orientuja w tych funtach, szylingach i pennies". Orzne ich z nawiazka".

Yankees stopniowo sie uczyli, ale do samego konca i tak pozostali soba. Obrazuje to Przypadek III.

Przypadek III.   Male miasteczko holenderskie tuz po zakonczeniu wojny. Dowodztwo podjelo decyzje wykonania parady zwyciestwa - "V-Day!'. Hura!. W okolicy stacjonuje pare tysiecy ludzi. wybieraja dwa pulki kanadyjskie, lotnikow angielskich z pobliskiego lotniska, no i maja tez paradowac, no ci, jak im tam,onacy. Kandayjczycy maszeruja 12 mil i zatrzymuja sie na glownym placu. Buciczki i guziczki wyczyszczone staraniie po raz pierwszy od wielu miesiecy. Krotko mowiac - blysk! Wojsko czeka, dowodztwo miedzynarodowe czeka (dwoch generalow w tym jeden amerykanski) . Miejscowi oficjele i ludnosc (takze czlonkowie Ruchu Oporu) czekaja.Czekaja dwie orkiestry, jedna specjalnie przyleciala z Anglii, druga amerykanska. Cale dwie godziny. cos musialo sie stac skoro GI's nie mogli przymaszerowac z odleglosci 6 mil.

Wreszcie cos slychac. Jakby trzy orkiestry. W istocie przybywaja. Towarzysza gromadzie rozchelstanych GI's. Kolumna wehikulow spod ciemnej gwiazdy. Cokolwiek co nadaje sie do jezdenia.Czesc z nich ma na glowkach zdobyczne kapelusiki i czapeczki. W rekach flkachy. Wrzeszcza, gadaja pomiedzy soba i spiewaja. Na otoczenie nie zwracaja w ogole uwagi.

Ludnosc patrzy, patrzy i wylewa sprawiedliwie swoje uczucia Kanadyjczykom i Anglikom. Dziewczeta, zarcie, picie."We are on the same page!".

Roznica kultur poza frontem nie jest grozna. Na froncie moze oznaczac roznice jaka jest pomiedzy zyciem a smiercia. I o tym bedzie w nastepnych odcinkach.

2 komentarze

avatar użytkownika michael

1. O. K.

Czekam

avatar użytkownika dzekoo

2. dzekoo

Do tej pory tak jest. Poligon drawski. Kanadyjczycy stacjonują tu już kilka lat. Sprzęt zostaje, tylko ludzie się zmieniają. Bardzo grzeczni, nie ma z nimi problemów. A żołnierze USA czują się jak w Iraku. Wszystko im wolno, np. czołgiem komuś płot rozjechać. Opinia miejscowego leśnika.