W 1971 r. chciano mieć Z. Godlewskiego na drzwiach
Wcześniej, we wpisie „Warto tak o tym Godlewskim? że on Wiśniewski?”, była mowa o świadectwie dr Ś. Jaszczenki złożonym w 1981 r., które było podstawowym odniesieniem dla twierdzeń (i poza moją książką jest nadal), iż Z. Godlewski jest zabitym z fotografii. Napisałem, że nie ma ono wartości dowodowej i że są dwie notatki mające pochodzić od tego świadka, sprzeczne ze sobą. Teraz przedstawiam ich treści, fakty i analizy dotyczące tej – jak uważam – manipulacji.
Zwrócę jeszcze uwagę, że w obu tych notatkach pojawiają się słowa odnoszone do Z. Godlewskiego: „Miał dokumenty”. Wszystko wskazuje na to, że to wyrwane zdanie, którego wypowiedzenie można łączyć tylko ze Ś. Jaszczenką i żadnym innym świadkiem „grudniowym”, zostało jako stwierdzenie przypisane komd. dr A. Kunertowi przez prof. J. Eislera, z bardzo silną sugestią, że przez A. Kunerta doszło do ustalenia tożsamości Z. Godlewskiego na drzwiach przed Prezydium Miejskiej Rady Narodowej w Gdyni. Zresztą, czy prof. J. Eisler przeniósł te słowa z tej notatki czy z powietrza, konstruowanie bujdy o identyfikacji Godlewskiego już na drzwiach, związanej z tymi słowami (i to z publikacji na publikację przez kilkanaście lat), jest dla mnie oburzającym faktem. O braku odpowiedzi J. Eislera na pytania o wyjaśnienia, już pisałem.
„Na ulicach Gdyni – 17 grudnia 1970”, Andrze Fic – fragmenty Rozdz. V:
> II.) Jako najpoważniejszy dowód przemawiający za niesieniem Z. Godlewskiego na drzwiach, interpretowany następnie w kontekście znanych fotografii wykonanych przez E. Peplińskiego, jest dla W. Kwiatkowskiej (w książce „Grudzień 1970 roku”, wyd. w 1986 r.), H. M. Kuli [przyp.86], i niektórych popularyzatorów historii Grudnia, krótki tekst zatytułowany: „Notatka z rozmowy z dr Jaszczenką, kierownikiem Zakładu Anatomii Patologcznej szpitala w Gdyni Redłowie (wrzesień 1981 r.)”. Tak informacja ta została zatytułowana i po raz pierwszy opublikowana w książce „Grudzień 70”, Edytions Spotkania 1986, str. 404.
Oto pełna treść notatki zamieszczona w tej książce: „Akta osób sekcjonowanych zabrała prokuratura wraz z ciałami. Przewieziono je do Akademii Medycznej. Karetka pogotowia przywiozła do szpitala w Redłowie 17.12 zwłoki.
Obok nich leżała flaga i krzyż na drewnianej, czworokątnej podstawie, ok. pół metra wysoki. Zabity miał dokumenty. Był to Zbigniew Godlewski z Elbląga, syn oficera LWP” (koniec cytatu).
Oprócz prostej, dosłownej, afirmatywnej interpretacji, informacja ta nigdy nie wzbudziła poznawczych emocji. A że powinna, kwestię „Notatki” przedstawię w trzech etapach (A, B, C) jej rozpatrywania, rozumienia i interpretacji. Kolejne interpretacje nie unieważniają całkowicie poprzednich, ani nie falsyfikują wszystkich stojących za nimi przesłanek. Dlatego taki sposób rozpatrywania tego dowodu, nietkniętego jakimikolwiek wątpliwościami w historiografii, wydaje mi się najbardziej trafny.
– A –
Wygląda na to, że do tej pory przyjmowano, iż wiarygodność tekstu określanego jako „Notatka z rozmowy z dr Jaszczenką […]” (który nie istnieje w formie dokumentu) jest pozytywnie weryfikowana przez samo jej pochodzenie ze zbiorów komisji historycznej NSZZ „Solidarność”, czyli wprost od Wiesławy Kwiatkowskiej.
Jakie mam zastrzeżenia do tego dowodu?
Gdy tylko wracałem do niego myślą (nawet jeszcze nie planując napisania tej książki), z uwagi na lapidarność notatki i brak imienia dr Jaszczenki, nurtowało mnie pytanie: jak, w jakich okolicznościach powstało to ważne świadectwo?
Natomiast szczególnie intrygowała mnie wiedza świadka zawarta we frazie (podkreślę ją): „Zabity miał dokumenty. Był to Zbigniew Godlewski z Elbląga, syn oficera LWP”.
Ale jakie dokumenty miałby mieć zabity przy sobie mówiące o tym, że jest synem oficera LWP??
Pierwsze zdanie nie informuje, że dokumenty były wystawione na nazwisko Z. Godlewskiego. Jednak w mowie potocznej rozumiemy taką formę w ten sposób, że informacje podane w drugim zdaniu pochodzą z dokumentów, i ufamy, że ktoś pamięta nie tylko fakt, że dokumenty były, ale i zajrzał do nich.
Proste stwierdzenie „miał dokumenty” narzuca rozumienie, że chodzi o „dowód osobisty”. Ale dowód osobisty a nawet książeczka wojskowa, nie mogły zawierać informacji, że zabity jest synem oficera LWP. […]
Przede wszystkim z powodu podania zawodu ojca ofiary […] mamy podstawy przyjąć jako najbardziej i wysoce prawdopodobne wyjaśnienie, że świadek dzieli się w notatce wiedzą nie z dokumentów zabitego, lecz nabytą w latach 1980-81, w okresie odkrywania kart Grudnia i ich upublicznienia.
Jako datę sporządzenia notatki wymieniono (z pominięciem dnia) wrzesień 1981 r., co sugeruje, że i rozmowa odbyła się w tym czasie z samym dr Jaszczenką.
Nie można wobec tego nie zauważyć, że przekaz o fladze i krzyżu przy zwłokach oparty na faktach utrwalonych w pamięci w dniu 17.12.1970 r., mógł dr Jaszczenko poszerzyć rozumując, że przecież w dokumentach (a że jakieś były pamiętał i potwierdził to osobie spisującej notatkę) musiały być te same dane, o których – w czasie spisywania jej w 1981 r. – było już głośno przy okazji upublicznionych zdjęć z zabitym na drzwiach, a zwłaszcza po konferencji prasowej z rodzinami ofiar Grudnia w grudniu 1980 r.
Zatem są podstawy do niepewności co do rzeczywistego źródła wiedzy świadka przekazywanej w 1981 r., nawet jeśli chodzi o imię i nazwisko poległego.
Najpierw rozumowałem tak: nie mam podstaw by sądzić, że komuś zależało (przynajmniej w przypadku przekazanych treści do tej notatki) na wysunięciu na pierwszy plan ofiary, która – już na pierwszy rzut oka, odruchowo, a nawet krzywdząco bezrefleksyjnie – mogła być w pewnym sensie odbierana jako ofiara „tamtej strony”, skoro to syn oficera LWP. Nie można jednak udawać, że takie skojarzenie nie wisi w powietrzu, choć przecież był to rzeczywisty zabity, w tych samych – ogólnie rzecz biorąc – okolicznościach jak i pozostałe ofiary. Przecież jest aż nadmiar okazji by przyszło to do głowy z powodu nieustannie, mechanicznie powielanych słów, w niezliczonych enuncjacjach rocznicowych: ”Janek Wiśniewski”, „symbol wszystkich zabitych”, „ponieśli go Świętojańską” – „a tak naprawdę”, „czyli”, „w rzeczywistości”, „bo autor ballady nie znał prawdziwego nazwiska”, „nie ma większego znaczenia” kim był zabity ale „można tylko dodać” [to ostatnie J.Eisler], że był to – „Zbyszek Godlewski, z Elbląga, syn oficera LWP”.
Czy kiedykolwiek, wypowiadając nazwisko któregokolwiek z pozostałych poległych, choć raz powiedziano czyim był synem i jakiej profesji był ojciec zabitego? Ja nie słyszałem.
Przy tym wszystkim dr Jaszczenko, jako kierownik zakładu anatomii, raczej nie mógł znaleźć dokumentów przy zabitym osobiście, choć mógł – zwłaszcza w tych szczególnych okolicznościach – zwracać uwagę na nazwiska ofiar w aktach osób sekcjonowanych, które szybko zostały zabrane ze szpitala.
Rozumiem, że krzyż i flaga narodowa przywiezione ze zwłokami mogły świadkowi szczególnie utrwalić się w pamięci – ale nie wiedząc nic bliższego o dr Jaszczence, jakim był człowiekiem, trudno też mieć z góry przeświadczenie, że ze względu na symbole drogie Polakowi zapamiętał nazwisko ofiary. Poza tym, nawet trudno sobie wyobrazić żeby w tamtym czasie, okolicznościach, świadek miał powód łączyć krzyż i flagę tylko z tym zabitym, i z tego powodu wyodrębniać w pamięci konkretne nazwisko w obliczu śmierci tylu ludzi. Wśród przywiezionych do szpitala redłowskiego nie tylko ten jeden zabity miał dokumenty. Nawet jeśli te symbole leżały obok tego ciała i z nim wyjęte były z karetki, to bardziej prawdopodobna wydaje się wówczas percepcja tych przedmiotów (ze względu właśnie na ich symboliczny sens) jedynie jako… bliżej znajdujące się tych zwłok, niż innych.
W związku z brakiem imienia dr Jaszczenki w notatce i nieprecyzyjną datą jej sporządzenia pomyślałem też, że notatka ta mogła zostać przekazana komisji historycznej „Solidarności”, przez osobę spoza niej.
- B -
W tym miejscu miał się kończyć punkt II. podrozdziału 2., […] przypomniał mi się artykuł Mirosława Przylipiaka z „Tygodnika Powszechnego”, czytany przeze mnie na początku zapoznawania się z bibliografią dotyczącą Grudnia. Od razu wróciłem do niego żeby sprawdzić słabiej już pamiętane szczegóły. Czego się z niego dowiadujemy?
W 1994 r. zostały odnalezione – przez dziennikarzy A. Dunajewskiego i R. Orła z „Wieczoru Wybrzeża” – 3 tomy akt ze śledztwa prowadzonego w 1971 r. Dalej już cytuję za M. Przylipiakiem: „Znajduje się w nich notatka oficera śledczego, w której stwierdza się, że na drzwiach niesiono Zbigniewa Godlewskiego, a także złożone 23 stycznia 1971 roku zeznanie Świętosława Jaszczenko, ówczesnego kierownika Zakładu Anatomii Patologicznej Szpitala Morskiego w Gdyni, w którym czytamy m. in.: ‘W dniu 17 grudnia 1970 roku w godzinach południowych, przywieziono do zakładu Anatomii Patologicznej w Gdyni karetką pogotowia ratunkowego zwłoki Zbigniewa Godlewskiego. Wraz ze zwłokami przywieziono krzyż okryty szarfą z czarnej krepy oraz z flagą biało-czerwoną’” [przyp.89].
Kwestią, że jest to inny opis krzyża niż dokonany jakoby przez tego samego świadka w 1981 r., zajmę się dalej.
Najpierw wyjaśnię, że nie udało mi się dotrzeć do tych dokumentów, które są obecnie dołączone do akt toczącego się postępowania sądowego dotyczącego Grudnia 1970 r. Odnalazłem jednak artykuł w „Wieczorze Wybrzeża” z 1994 r., w którym dziennikarze A. Dunajewski i R. Orzeł opublikowali ich fragmenty; do tej pory – nawet w zakresie w którym niżej będę je cytował za „W.W” – nie powoływano się na nie (wyjąwszy artykuł M. Przylipiaka) w opracowaniach dotyczących Grudnia 1970 r.
Niżej zacytuję dokument podpisany przez podprokuratora H. Lewińskiego z 23 stycznia 1971 r. […]
A teraz już cytat [przyp.90] z „Wieczoru Wybrzeża”:
„Notatka informacyjna z 23 stycznia 1971 roku (Ko 21/71): ‘Kierownik Zakładu Anatomii Patologicznej Szpitala Morskiego w Gdyni – dr Świętosław Jaszczenko poinformował mnie, że w dniu 17 grudnia 1970 r. w godzinach południowych przywieziono do Zakładu Anatomii Patologicznej Szpitala Morskiego w Gdyni karetką pogotowia ratunkowego zwłoki Zbigniewa Godlewskiego. Wraz ze zwłokami przywieziono krzyż okryty szarfą z czarnej krepy oraz z flagą biało-czerwoną. Okazany mnie krzyż z drewna dębowego pomalowany na ciemny orzech z wizerunkiem Chrystusa, wykonany z metalu niklowanego miał wymiary 60 cm wysokości i 30 cm ramiona. Osadzony był na podstawie drewnianej o wymiarach 25x25 cm. Krzyż ten miał pochodzić z jednego kościoła przy ul. Świętojańskiej w Gdyni i został ustawiony na drzwiach, na których demonstranci nosili zwłoki po ulicach Gdyni’ – podpisał podprokurator Lewiński’” (koniec cytatu).
Zakładam, że słowa „oraz z flagą biało-czerwoną”, nie odnoszą się do „wystroju krzyża” (jakkolwiek ten wystrój wyobrażać sobie, w analogii do jakby „wystroju” ujętego w słowach o czarnej szarfie zawieszonej na krzyżu) i wynikają z błędu gramatycznego.
Nie dowiadujemy się jednoznacznie z tej notatki, że okazany podprokuratorowi krzyż (przez kogo? gdzie?) to inny niż ten, który miał widzieć przy zwłokach Ś. Jaszczenko. Jednak notatka w żaden sposób nie wskazuje na związek tożsamości, czy choćby podobieństwa pomiędzy tym, o czym „poinformował” Ś. Jaszczenko a tym, co „okazano” podprokuratorowi. Właśnie: „okazano”; a nie: „okazał” Ś. Jaszczenko – z którym przecież podprokurator rozmawiał. Cały zapis świadczy o tym, że H. Lewiński nie zobaczył krzyża z szarfą opisywanego przez Ś. Jaszczenkę (i flagi!).
Podprokurator w notatce nie napisał, że np.: okazany mi krzyż odpowiadał informacjom udzielonym przez Ś. Jaszczenkę (ewe-ntualnie jeszcze potwierdzając szczegóły: miał szarfę z czarnej krepy, itd.). Nie napisał też, że np.: Ś. Jaszczenko okazał mi krzyż z którym przywieziono zwłoki – i dalej następowałby opis w całości pochodzący od podprokuratora. Nie. Najwyraźniej H. Lewiński nie uzupełnia charakterystyki krzyża dokonanej przez Ś. Jaszczenkę.
Wręcz przeciwnie; sposób zredagowania notatki wskazuje na rozbieżność pomiędzy tym o czym „poinformował” świadek, a tym co „okazano” podprokuratorowi – o której to przyczynie rozbieżności H. Lewiński nie próbuje, spisując notatkę, rozstrzygać (choć może nawet jest ona dla niego jasna: krzyży wśród demonstrantów było więcej).
Warto też zauważyć, że wiedza iż „krzyż ten” miał pochodzić „z jednego kościoła przy ul. Świętojańskiej” i że „został on ustawiony na drzwiach” etc., nie mogła pochodzić od Ś. Jasz-czenki – przebywał bowiem w szpitalu, w pracy. To tym bardziej wskazuje, że opis krzyża „okazanego” H. Lewińskiemu nie jest uzupełnieniem opisu udzielonego mu przez Ś. Jasz-czenkę, lecz w całości opisem innego krzyża. Naturalne byłoby, gdyby informacje o pochodzeniu krzyża, ustawieniu go na drzwiach i „noszeniu zwłok po ulicach” pochodziły od tej osoby czy osób, które krzyż „okazały” podprokuratorowi (milicja?, SB?).
Poza tym, gdyby ów krzyż okazano podprokuratorowi w Szpitalu Morskim dziwne byłoby, że nie zabrał go ze sobą jako materiału dowodowego.
Zauważmy też, że H. Lewiński nie wspomina o okazaniu mu flagi. Nie uzupełnia informacji Ś. Jaszczenki opisem w jakim była stanie (zakrwawiona, czysta, ubrudzona, rozdarta, na drzewcu czy zdjęta z niego), nie podaje jej wymiarów, analogicznie do drobiazgowego opisu okazanego mu krzyża: „z drewna dębowego pomalowany na ciemny orzech z wizerunkiem Chrystusa, wykonanym z metalu niklowanego miał wymiary 60 cm wysokości i 30 cm ramiona. Osadzony był na podstawie drewnianej o wymiarach 25x25 cm”.
O tym, że nie zabrał ani nie dostarczono mu krzyża i flagi ze szpitala redłowskiego do dnia sporządzenia notatki, świadczy dokument mówiący, że dopiero 25 stycznia 1971 r. krzyż i flaga zostały zabrane ze szpitala przez porucznika Ryszarda Guzikowskiego [przyp. 91].
Wraz z przedstawionymi już przesłankami, dokument ten bardziej jeszcze uprawdopodobnia, że 23 stycznia 1971 r. H. Lewiński opisał inny krzyż, i że opis ten nie mógł być uzupełnieniem informacji przekazanej mu przez Ś. Jaszczenkę o krzyżu przywiezionym do szpitala w Redłowie przez karetkę pogotowia (i flagi – razem ze zwłokami).
Dlaczego H. Lewiński miałby nie zobaczyć krzyża – znanego mu jedynie z opisu Jaszczenki – ani flagi? Czy nie pojawił się w szpitalu redłowskim? I czy ze Ś. Jaszczenką rozmawiał wezwawszy go do siebie, do prokuratury, a ów „nie pomyślał” o zabraniu ze sobą krzyża z szarfą i flagi?
Najprawdopodobniej podprokurator był w szpitalu redłowskim 18 lub 19 grudnia 1970 r. w związku z sekcjami zwłok (nie później, bo od 20 grudnia zaczęły się pogrzeby). Wskazuje na to notatka informacyjna z 18.12.1970 r. w aktach sprawy Ds. 1837/70 i Ko 21/71, autorstwa H. Lewińskiego: „Otrzymałem polecenie służbowe dokonania – z udziałem lekarza – sekcji zwłok osób, które zmarły na skutek obrażeń doznanych podczas demonstracji, a złożonych w Szpitalu Miejskim w Gdyni przy ul. Migały oraz w Zakładzie Anatomii Patologicznej Szpitala Morskiego w Gdyni Redłowie” [przyp. 92]. W tym samym dniu sporządził postanowienie zarządzające podjęcie czynności: „przeprowadzenia oględzin i otwarcia zwłok, celem ustalenia rozmiaru obrażeń i przyczyn śmierci” [przyp. 93].
Uważam, że H. Lewiński nie zobaczył krzyża i flagi o których powiedział mu Ś. Jaszczenko, ponieważ w pierwszych 24. godzinach śledztwa nie miały one znaczenia i nie było na to czasu. Zainteresowanie krzyżem i flagą miało większe szanse pojawić się później.
O tym, że pojawiło się wraz z potrzebą ustalenia kim był zabity niesiony na drzwiach, świadczą dwie notatki sporządzone 25.01.1971 r. przez por. Ryszarda Guzikowskiego. Można w oparciu o nie wyrazić pewność, że dążenie do ustalenia danych osobowych ofiary niesionej na drzwiach, nie było wynikiem naturalnego rozwoju śledztwa. Zakres śledztwa podprokuratora H. Lewińskiego był od początku ściśle wyznaczany odgórnie. Należałoby właściwie powiedzieć, że po formalnie wszczętym śledztwie, nastąpiło oczekiwanie prokuratury rejonowej na zapowiedziane szczegółowe wytyczne, których nadejście skut-kowało zamykaniem poszczególnych jego wątków.
W „Notatce służbowej” por. Ryszarda Guzikowskiego z dopiskiem „Tajne” z 25.01.1971 r. czytamy: „Zgodnie z poleceniem Obywatela Komendanta wspólnie z prokuratorem Lewińskim ustaliliśmy że osobą którą nieśli demonstranci […] był: Godlewski Zbigniew […]”.
Zatem Komendant (nie wymieniony z nazwiska) był zainteresowany tym, żeby ustalenie w obu śledztwach (milicji i prokuratury) w sprawie identyfikacji zwłok osoby niesionej przez demonstrantów było wspólne.
Ale „wspólne”, to znaczy jednomyślne. A potrzeba jednomyślności, w kwestii i tak wyodrębnionej z całej masy zaniechanych wątków dochodzenia – jak dalej zobaczymy w oparciu o przywoływane dokumenty – świadczyć musi o jej znaczeniu dla Komendanta. A jeśli dla niego, to i dla „wyższych czynników” (jak określało się w PRL jakąś „górę” struktur partyjno-wykonawczych), bez wytycznych od których Komendant nie podjąłby tych działań.
Ale to, co było ważne – zwłaszcza, gdy było sygnowane jako tajne – tym bardziej mogło być przedmiotem dowolnej manipulacji z powodów partyjno-państwowych i ideologicznych. Władze, jak zwykle w PRL, na pewno bały się odległych skutków dokonanej zbrodni i narodowej pamięci o niej. Widziały jej zapowiedzi w postaci napisów na murach i tekstów przechwytywanych maszynopisów oraz ręcznie pisanych ulotek. Jeszcze nawet nie powstał wiersz o Janku Wiśniewskim, jeszcze przez wiele lat prawie nikt go nie znał. Ale wśród kilku elementów pamięci o zbrodni powinien pojawić się i ten niezwykle spektakularny (nie można było tego nie antycypować): zastrzelonych ludzi niesionych pod siedziby władzy.
Wszczęto z urzędu śledztwa – prokuratura i milicja – w sprawie nieumyślnego spowodowania śmierci ludzi na ulicach Gdyni. Początkowo nie wiedziano co ze śledztwem prokuratorskim począć. Ale szybko uprzedzono Prokuraturę Rejonową w Gdyni, że należy wszcząć dochodzenie, de facto … nie wszczynając go – bo bez zbierania dowodów, bez przesłuchań. Kazano czekać na określenie jego przedmiotu i szczegółowe dyspozycje, po czym nastąpiło zamykanie poszczególnych wątków i całego śledztwa, umorzonego w marcu 1971 r.
Nad pracą podprokuratora H. Lewińskiemu czuwał wiceprzewodniczący Wojewódzkiej Rady Narodowej – Muszyński (z notatki służbowej Muszyńskiego skierowanej do H. Lewińskiego z 29 grudnia 1970 r.): „Do czasu wydania wytycznych, nie należy przesłuchiwać świadków, ani dokonywać innych czynności procesowych” [przyp.94].
Jednak w pierwszych godzinach i dniach po rozpoczęciu śledztwa, H. Lewiński, chyba nie poinformowany „należycie”, rozpoczął zbieranie informacji i bardziej czy mniej formalne przesłuchania. Do Świąt nie można było zrobić wiele. Faktem, który można przytoczyć na potwierdzenie rozpoczęcia takich działań, jest jego notatka z próby przesłuchania matki zabitego Jerzego Skonieczki w dniu 20 grudnia, w celu ustalenia okoliczności śmierci syna (wrócę jeszcze do tego dokumentu).
I nawiązując do kwestii podjętej na stronie 144: czy podprokurator mógł nie zobaczyć krzyża i flagi (wiadomych Ś. Jaszczence), najprawdopodobniej będąc w redłowskim szpi- talu 18-19 grudnia? Z pewną dozą prawdopodobieństwa można teraz przyjąć, iż w tych pierwszych godzinach i dniach, gdy nie otrzymał jeszcze zakazu prowadzenia przesłuchań i zbierania dowodów, zabrałby te przedmioty jako materiał dowodowy, albo chociaż wtedy by je opisał – gdyby podczas obecności w szpitalu zostały mu zgłoszone.
Narada z 30 grudnia w wydziale II Prokuratury Wojewódzkiej – w ujęciu notatki służbowej z tego dnia – dostarczyła potwierdzenia, że „brak jest szczegółowych wytycznych, a nawet b. ogólnych wytycznych dotyczących wielu kwestii związanych z prowadzeniem lub nie prowadzeniem postępowań przygotowawczych w sprawach dotyczących wydarzeń w dniach 14-18 grudnia br. na terenie Gdańska, Gdyni i Elbląga” [przyp.95].
6 lutego 1971 r. H. Lewiński stwierdził, że „Prokuratura Powiatowa nie ustaliła dokładnie miejsc ani szczegółów doznania obrażeń osób zmarłych w zajściach ulicznych” [przyp.96].
8 lutego H. Lewiński wydał kolejne postanowienie dotyczące wykreślenia sprawy z repertorium (Ko 21/71): „jako załatwionej, albowiem w sprawie zajść ulicznych z dnia 17 grudnia nie prowadzi się żadnego postępowania przygotowawczego, zaś wszystkie czynności dotyczące osób poszkodowanych zostały wyjaśnione” [przyp.97].
To właśnie na tle takiego wygaszania śledztwa pojawiło się zainteresowanie ustaleniem (wielkim ryzykiem byłoby napisać „wyjaśnieniem”, co brzmi bardziej jednoznacznie pozytywnie), kogo niesiono na drzwiach.
Czy władzy nie „przyszłoby do głowy” (we właściwych do takich pomysłów strukturach), że skoro został zastrzelony syn oficera LWP, to gdyby miała zajść potrzeba wskazania jakiegoś konkretnego nazwiska spośród zabitych, lepiej wskazać na niego, niż na syna robotnika – stoczniowca czy portowca?
Czy nie lepiej dowodzić w ten sposób, że socjalistyczne wojsko i milicja nie jest oddzieloną od robotników (narodu) podporą władzy, lecz że ten grudniowy dramat nie wybierał ofiar i dotknął też grupę społeczną związaną z tą władzą, z partią? [przyp.98]
[…] Jak duże niejasności były dla funkcjonariuszy organów państwowych w sprawie przebiegu wydarzeń ulicznych, niech świadczy inny dokument [przyp.99], sporządzony 21 stycznia 1971 r. przez St. Inspektora Biura Śledczego MSW, mgr A. Opalińskiego, który wymienił jako niesionego na drzwiach Stanisława Sieradzana.
Jest to twierdzenie zdecydowanie mylne, ponieważ S. Sieradzan zmarł w szpitalu podczas operacji.
* * *
Zajmijmy się teraz kwestią różnicy w opisie krzyża jaka występuje pomiędzy zeznaniem Świętosława Jaszczenki ze stycznia 1971 r., a opisem dokonanym we wrześniu 1981 r., który w tzw. „notatce z rozmowy” znalazł się w zbiorach działającej w 1981 r. sekcji historycznej „Solidarności”.
Krzyż w opisie dr Jaszczenki z 1971 r. miał szarfę z czarnej krepy. A „notatka z rozmowy z dr Jaszczenką kierownikiem Zakładu Anatomii i Patologii Szpitala Morskiego w Redłowie z września 1981 r.”, przy jednoczesnym braku wzmianki o szarfie, zawiera informację o podstawce.
Notatka ta, nie musiała być uzyskana przez Wiesławę Kwiatkowską dzięki bezpośredniej rozmowie ze świadkiem, lecz – jak już to wzmiankowałem we fragmencie rozdziału oznaczonym literą ”A” – mogła być jej przekazana przez jakąś osobę pośredniczącą, wiarygodną dla Komisji.
Czy nie byłby to „dziwny” pośrednik? Przyjrzyjmy się jeszcze analogiom i różnicom pomiędzy tymi notatkami. Dziwna jest już sama zbieżność ujęcia pod nazwą „notatki” treści z 1981 r. i z 1971 r.: raz w redakcji podprokuratora H. Lewińskiego (czy oficera śledczego, jak chce M. Przylipiak), w aktach śledztwa, które było szczególnie utajnione w PRL, a po dziesięciu latach w komisji historycznej NSZZ „Solidarność”. Uderza też podobna lapidarność w podaniu informacji w obu notatkach, sporządzonych przez różne przecież osoby, w różnych warunkach. Trzeci element, rozstrzygający o „dziwności” i ostatecznie stanowiący o problemie, dotyczy istotnej różnicy w treści obu notatek (którą raz jeszcze wypowiem): w 1981 r. nie ma już mowy o szarfie, za to jest mowa o podstawce.
Teraz już widać z jakim tu mamy do czynienia zagadnieniem – szarfa stoi na przeszkodzie kojarzenia Z. Godlewskiego ze zdjęciem E. Peplińskiego (na którym jej nie ma), a podstawka (o niej Jaszczenko nie wspomniał w 1971 r.) jest konieczna dla uzasadnienia, dlaczego na zdjęciu krzyż jest widoczny jako postawiony na drzwiach.
Nie jest łatwo unieważnić ten problem bez posuwania się do wyjaśnień wręcz karkołomnych. Bo nawet jeśliby założyć, że podprokurator H. Lewiński opisem „okazanego” mu krzyża w notatce z 23 stycznia 1971 r. uzupełnił niekompletną informację Ś. Jaszczenki o tym samym krzyżu (czyli, że Jaszczenko w 1981 r. mówiąc o podstawce potwierdzałby fakt odnoszenia się przez nich obu do tego samego krzyża w 1971 r.), to wyjaśniający sens tego założenia podważy pominięcie w 1981 r. przez Ś. Jaszczenkę jeszcze jednej istotnej informacji: o wize-runku Chrystusa z notatki H. Lewińskiego, którego na sfotografowanym krzyżu z „Jankiem Wiśniewskim”, jako rzekomo Z. Godlewskim, też przecież nie ma.
Tak jak na zdjęciu E. Peplińskiego nie ma szarfy, tak i wizerunku Chrystusa. Zatem problem z tym, co jest w notatce z 1981 r. a czego nie ma w tej z 1971 r., narasta. Wybiórczość pamięci świadka dotyczy trzech elementów (wszystkich o najistotniejszym znaczeniu!), które raz świadek podaje a raz nie. Ale i tak już niskie prawdopodobieństwo, że to „dopasowanie do potrzeby” wynika z przypadku, obniży jeszcze analiza niejasności dotyczących Z. Godlewskiego w dalszych punktach tego podrozdziału.
Także, by pochopnie nie obciążać w tych poszlakowych rozważaniach samego Ś. Jaszczenki, należy – moim zdaniem – wziąć pod uwagę, że notatka mogła być sporządzona nie przez W. Kwiatkowską podczas rozmowy ze świadkiem, lecz przekazana komisji historycznej przez nieznanego nam, ale wiarygodnego dla komisji, rzekomego „rozmówcę” Jaszczenki, który dopuścił się manipulacji.
Ale nie można nie zauważyć, że Ś. Jaszczenko zachował się bardzo lojalnie wobec organów władzy. Zatrzymał dla nich krzyż, jakby mógł on być dowodem lub narzędziem popełnienia przestępstwa, zamiast w naturalnym odruchu jaki byłby właściwy katolikowi i Polakowi (zwłaszcza świadomemu tego co się działo 17 grudnia), chronić Święty Symbol – wraz z zakrwawioną flagą – przed zniszczeniem lub zbezczeszczeniem. W nawiązaniu do przewiezienia 17 grudnia 1970 r. zwłok Z. Godlewskiego do szpitala w Redłowie, por. R. Guzikiewicz napisał 25 stycznia 1971 r.: […] „wraz z krzyżem i flagą które zabezpieczył Kierownik Oddziału Anatomii i Patologii Szpitala Morskiego w Redłowie przedmioty te są do odebrania u wymienionego” [przyp.1000] [brak interpunkcji jak w dokumencie – przypis A. F.].
Czy jako kierownik w takim zakładzie, na tak ważnym „odcinku socjalistycznej pracy”, bo mogącej mieć styk z zadaniami „socjalistycznej praworządności”, nie znajdowałby się wypróbowany towarzysz? Może postać Światosława Jaszczenki powinna być przedmiotem dalszych badań.
Niestety nie ustaliłem, czy w 1981 r. nadal pracował w redłowskim szpitalu, a nawet czy żył.
* * *
Trzeba też odnotować, że opis krzyża – jaki poznaliśmy w rozdziale I. 6. z relacji świadka R. Kowalskiego, jest zbieżny z ważnymi elementami opisu wymienionymi w notatce podprokuratora H. Lewińskiego z 23.01.1971 r.
Dotyczy to czarnej szarfy (z przekazu Ś. Jaszczenki) i wizerunku Chrystusa na krzyżu (widzianego przez podprokuratora). Choć co do wizerunku Chrystusa wystąpiła pewna rozbieżność – R. Kowalski wręcz upierał się, że był wykonany z blachy mosiężnej i wyglądał na złoty (srebrnemu stanowczo zaprzeczał), wg H. Lewińskiego był srebrny.
Tu R. Kowalski może się mylić. Widziałem niklowane przed-mioty narażone na wpływy atmosferyczne, które z 2-3 metrów wydawały się żółte i jakby złocone.
Zatem opis krzyża dokonany przez R. Kowalskiego, zawierający elementy występujące w informacji Ś. Jaszczenki z 1971 r. i elementy opisu pochodzące od samego podporokuratora (w oparciu o okazany mu egzemplarz krzyża), mógłby być argumentem przeciwko moim tezom i wywodom wyżej zaprezentowanym. Mogłaby relacja R. Kowalskiego być poważną przesłanka, że Ś. Jaszczenko i H. Lewiński widzieli ten sam krzyż, a jedynie niefortunne sformułowanie notatki przez podprokuratora, stało się przyczyną moich bezprzedmiotowych dywagacji o dwóch krzyżach. Jednak najważniejsza niezgodność dotyczy podstawki – przy jej braku zdecydowanie obstawał R. Kowalski i przy tym, że krzyż leżał na drzwiach. Wprawdzie krzyż mógł leżeć choć miał podstawkę, ale byłoby to dziwne. Za tym, że krzyż położono („leżał na płasko przy nogach”), przemawia też relacja A. Gawlika, której cała treść nie stoi na przeszkodzie w utożsamianiu pochodów widzianych przez niego i R. Kowalskiego. Nie można podważać tak zdecydowanych przekazów popartych słowami drugiego świadka, bez odpowiednio mocnych dowodów.
Nie można też wykluczyć, że krzyż który opisał R. Kowalski był tym, który widział Ś. Jaszczenko (mimo, że ów miał nie wspomnieć o wizerunku Chrystusa). Oczywiście krzyż okazany H. Lewińskiemu i tak byłby wtedy jeszcze innym krzyżem z niklowanym wizerunkiem Chrystusa (bo z podstawką jednocześnie!), niż opisywany przez R. Kowalskiego. Mamy już kilka opisów krzyży (Rozdz. III) – jeden więcej niczemu nie przeczy, a nawet jest nam „potrzebny” z uwagi na liczbę pochodów, którą jesteśmy zmuszeni dopuścić (choć z dążeniem do niemnożenia bytów ponad wymogi stawiane przez fakty).
I byłby jeszcze innym krzyżem niż ten, który niesiono ze zwłokami Janka Wiśniewskiego (fotografie E. Peplińskiego), gdzie nie widzimy na krzyżu ani szarfy, ani wizerunku Chrystusa, ale który musiał mieć podstawkę. I innym niż widziany przez H. Kaczkana: „długi krzyż, taki, jak się niesie na pogrzebach”.
Zauważmy jednak, że gdyby nawet krzyże, ten widziany przez R. Kowalskiego i ten widziany przez Ś. Jaszczenkę – czy to w kompilacji z elementami krzyża okazanego H. Lewińskiemu, czy bez tych elementów – były jednym i tym samym krzyżem, to nie zgadza się ubiór zwłok: chłopaka w mundurku (wg R. Kowalskiego) i chłopaka w kurtce zapiętej szczelnie pod szyję (ze zdjęcia z prosektorium), w którą był ubrany Z. Godlewski; w odróżnieniu od Janka Wiśniewskiego w kurtce zapiętej na piersiach tylko do wysokości mostka.
I jeszcze jedna trudność w upatrywaniu Z. Godlewskiego w „Janku Wiśniewskim” w oparciu o informację Ś. Jaszczenki, zawierającą wzmiankę o przywiezieniu flagi wraz z krzyżem: Janek Wiśniewski nie był przykryty flagą. Na zdjęciu drzwi ze zwłokami położonymi pod Prezydium nie widać też żadnej flagi porzuconej w ich pobliżu.
Dla porządku warto jeszcze zauważyć, że tak jak to ujmuje pierwotne zeznanie Ś. Jaszczenki ze stycznia 1971 r., mógł wyglądać krzyż niesiony podczas pogrzebu, tzn. okryty szarfą z czarnej krepy. Mógłby to zatem być opis krzyża, o którym mowa w relacji H. Kaczkana, choć ten świadek o szarfie nie wspomniał (mógł przecież nie pamiętać).
* * *
Kolejna informacja dotycząca krzyża (szerzej znana już od 1986 r.), którą trzeba odnotować w kontekście opisów z notatki H. Lewińskiego, pochodzi od kmdr dr Adama Kunerta: „Na polecenie komandora Góreckiego wyszedłem z prezydium by zbadać, czy człowiek leżący na drzwiach przyniesionych przez demonstrantów nie potrzebuje pomocy (leżał mniej więcej na wysokości apteki). Stwierdziłem, że nie żyje, nastąpiło już częściowe stężenie pośmiertne. Utkwiły mi w pamięci następujące szczegóły: drzwi na których leżało ciało, różniły się od standardowych mieszkalnych – równomiernie obramowane trzy kwadraty; do drzwi przymocowany był krzyż – nie pamiętam czy umieszczono go od strony głowy, czy od strony nóg, pamiętam natomiast, że był przybity do drzwi dwoma gwoździami (krzyż był na podstawce), na krzyżu zawieszony wianek kwiatów” [przyp.101].
Zwraca uwagę informacja o wianku zawieszonym na krzyżu. Na znanych fotografiach wianka nie ma. Dochodzi tu jeszcze poważniejsza kwestia, którą trudniej byłoby potraktować jako jakiś błąd pamięciowy: przybicie krzyża do drzwi. A. Kunert nie mógł sobie przypomnieć czy krzyż był przybity od strony głowy, czy nóg, ale pamiętał, że dwoma gwoździami. Pamięć dotycząca tego szczegółu uwiarygodnia dobre zapamiętanie samego faktu przybicia.
Świadek nie twierdzi, że krzyż był ustawiony przy samym kroczu poległego (na środku drzwi) – czyli tak, jak widać na fotografiach z Jankiem Wiśniewskim. Zamiast tego, A. Kunert ma dylemat: czy krzyż znajdował się „od strony głowy, czy od strony nóg”. Przybicie krzyża do drzwi i wianek przeczą, by jego relacja odnosiła się do drzwi z Jankiem Wiśniewskim. Relacja świadka jest logiczna. Bo rzeczywiście: gdyby krzyż miał stać na krańcach drzwi, musiałby być przybity. Ale gdyby nie był przybity, stałby tam, gdzie go widzimy na zdjęciach, czyli na środku drzwi, przy samym kroczu zabitego – podstawka by- łaby podsunięta pod uda i pośladki, żeby krzyż nie spadł podczas niesienia. O przybiciu do drzwi któregoś z krzyży mówi też jedna z notatek informacyjnych z 18 grudnia 1970 r. podprokuratora H. Lewińskiego [przyp.102].
Opis zawarty w notatce z rozmowy z A. Kunertem uwiarygodnia zatem inny przypadek niż z Jankiem Wiśniewskim na drzwiach, choć doń podobny.
Czyli najpierw do powszechnej wiadomości dotarły fotografie E. Peplińskiego. Potem w sekcji historycznej „Solidarności” została złożona opowieść A. Kunerta.
Jednak badając te wydarzenia, nigdy nie zwracano uwagi na kwestię przybicia krzyża, miejsce ustawienia go na drzwiach, ani wianek – po prostu przyjmowano, że A. Kunert opisuje drzwi z „Jankiem Wiśniewskim” i kropka.
A trzeba tu zauważyć, że podprokurator H. Lewiński nie wspomniał (a czytaliśmy, jak bardzo był dokładny w opisie „okazanego” mu krzyża), że podstawka była uszkodzona jakby na skutek wbicia w nią i wyciągnięcia z niej gwoździ, czy wręcz, że tkwiły w niej gwoździe, bo kto akurat tam oddzielałby inaczej ten krzyż od drzwi (potrzebne byłyby narzędzia), jak tylko wyrywając go razem z gwoździami.
Trudno byłoby też odpowiedzieć przekonująco na pytanie: dlaczego nie zabrano by drzwi razem z przybitym do niego krzyżem i leżącym na nim ciałem, lecz trudzono się z wyrywaniem go?
Następnie, albo może równocześnie, solidarnościowej sekcji historycznej udzielił informacji dr Jaszczenko, w rozmowie z której sporządzono notatkę – jak nie wątpiono w to do tej pory; albo ktoś przekazał solidarnościowej sekcji historycznej taką notatkę, w oparciu o wcześniejszą podprokuratora H. Le-wińskiego z 1971 r., „modyfikując” ją.
Mniej prawdopodobne wydaje się bowiem, że informację z odbytej w 1981 r. rozmowy ze Ś. Jaszczenko spisała osoba z komisji historycznej „Solidarności” w formie sporządzonej 10 lat wcześniej przez prowadzącego śledztwo.
Mało tego; dr Jaszczenko miałby dokonać jednoczesnej „modyfikacji” treści własnego zeznania, która nie mogła być wynikiem złej pamięci. Dopiero ta – mówiąc wprost – ma-nipulacja, pozwala dobrze uzasadnić łączenie „Z. Godlewskiego z Elbląga, syna oficera LWP”, z najbardziej znanym pochodem; tym, który niósł ”Janka Wiśniewskiego” na drzwiach z ustawionym na nich krzyżem, który musiał mieć podstawkę, a nie mógł mieć szarfy (z czarnej krepy), bo nie ma jej na fotografii z „Jankiem Wiśniewskim” i nie mógł mieć wizerunku Chrystusa, też w zgodzie ze zdjęciami.
W notatce z 1981 r. nie ma też informacji o czasie przywiezienia zwłok, określonym przez Ś. Jaszczenkę w 1971 r., na godziny południowe. A określenie „godziny południowe” jest jakąś zachętą do dywagacji, jak właśnie to czynię, że może chodzić o ewentualny przywóz zabitego z innych drzwi – nie tych z Jankiem Wiśniewskim zabranych z ulicy ok. 10.30 – 10.40, a więc dowiezionych do szpitala w Redłowie jeszcze przed godz. 11.00.
Zwłoki znane z fotografii E. Peplińskiego, po zabraniu ich z ulicy, były rozkazem – co wiemy z nagrań rozmów SB w tym dniu – skierowane wprost do szpitala w Redłowie, a więc powinny się tam znaleźć najpóźniej 10 minut po ruszeniu samochodu spod Prezydium (czyli o 10.40 – 10.50).
Dowodem na ten czas zabrania poległego, znanego z fotografii E. Peplińskiego, jest też meldunek z godz. 10.51 z „Dziennika Bojowego Marynarki Wojennej” [przyp. 103], mówiący, że po zwłoki złożone pod Prezydium wyjechała karetka.
Muszę tu zauważyć, że wszystkie meldunki są opóźnione w stosunku do zaistnienia zdarzeń. Moim zdaniem, opóźnienia te wynoszą najczęściej ok.10 minut – niekiedy więcej (nawet do pół godziny). Ostatecznie, czas zabrania tych zwłok, przy weryfikacji w oparciu o nagrania z podsłuchów amatorskich SB, określiłbym na godzinę nie późniejszą niż 10.45 (zostały zabrane po półgodzinie od ich złożenia pod Prezydium).
I jeszcze jedna uwaga. W notatce ze śledztwa z 1971 r., świadek Ś. Jaszczenko miał powiedzieć (miesiąc od zdarzenia), że zwłoki zabitego przywieziono karetką pogotowia ratunkowego. Natomiast zwłoki sfotografowane przez E. Peplińskiego przewieziono samochodem Marynarki Wojennej, z rejestracjami M. W., najprawdopodobniej marki „Żuk” [przyp. 104]. Mógł to być tzw. „blaszak” (rzadka wersja „Żuka”), które były na wyposażeniu wojska, podobny do „Nysy” (może nawet z nią pomylony).
To też wskazywałoby, że zeznania dr Ś. Jaszczenki odnoszą się do innego zabitego niż Janek Wiśniewski, niesionego na innych drzwiach niż to ukazują znane fotografie (jeśli w ogóle niesionego na drzwiach – przecież nie przywieziono ich do szpitala) i z innym krzyżem.
Pozwolę sobie sformułować pogląd, że jeśli notatkę przekazał komisji historycznej „Solidarności” ktoś, kto miał dostęp do utajnionych akt śledztwa – a przytoczone wyżej poszlaki skłaniają do wzięcia pod uwagę tej możliwości – to z tego, że ją zmanipulował przed oddaniem komisji solidarnościowej należałoby sądzić, że nie uczynił tego jakiś „Konrad Wallenrod”, i mogłoby mu chodzić o wpłynięcie na obraz Grudnia 70, na polityczny odbiór symbolicznych zdjęć chłopaka „w takich popularnych pionierkach”, „syna oficera LWP z Elbląga”. Jedno jest całkowicie pewne: zeznanie Ś. Jaszczenki zawarte w notatce z 1971 r. i relacja zawarta w notatce z 1981 r., nie pokrywają się ze sobą – i nie wygląda to na przypadek.
Zatem w świetle przedstawionej analizy, notatka „z rozmowy z dr Jaszczenką” z 1981 r., która do tej pory była najmocniejszym argument za tym, że „Jankiem Wiśniewskim” był Z. Godlewski, jeżeli ma jakąś wartość, to raczej tylko jako dowód na manipulacje w tej sprawie. Natomiast wersja wiedzy Ś. Jaszczenki z zeznań z 1971 r. (uzyskana przez podprokuratora H. Lewińskiego mniej czy bardziej formalnie – trudno to ostatecznie orzec) jest przesłanką (nie dowodem, jak łatwo to przyjmowano), że Z. Godlewski mógł być niesiony na jakichś innych drzwiach. To prawdopodobieństwo będzie analizowane jeszcze w dalszych punktach tego podrozdziału, ale już w oparciu o inne źródła faktów niż przytaczane do tej pory dokumenty.
- C -
Historia zakłada ustalenie faktów przez analizę i krytykę źródeł.
Wyniki zaprezentowanych analiz skłoniły mnie do przyjrzenia się jeszcze wszystkiemu, co w obu książkach W. Kwiatkowskiej o gdyńskim Grudniu wiąże się z dr Jaszczenką i notatką z rozmowy z nim w 1981 r.: w „Grudniowej Apokalipsie” (wydanej w 1993 r.) i w „Grudzień 1970 roku w Gdyni” (wydanej w podziemiu w 1986 r.).
Co ciekawe, ta ostatnia, unikalna i jakby zapomniana książka, rzadko jest wymieniana w bibliografiach książek o Grudniu. Wydawać się może, że wszystko co znalazło się w książce wydanej w podziemiu, W. Kwiatkowska przeniosła do „Grudniowej Apokalipsy” z 1993 r. Otóż nie. Nie została przeniesiona część tekstu posłowia dotycząca problemów autorki związanych z zaginięciem większości relacji świadków, a także nie została przeniesiona w całości notatka z rozmowy z dr Jaszczenką. Co więcej, nazwisko dr Jaszczenki w „Grudniowej Apokalipsie” w ogóle nie występuje (!). W posłowiu W. Kwiatkowska informuje [podkreślenia: A. F.]:
„Obszerny materiał, jaki zebrałam pracując w sekcji historycznej NSZZ „Solidarność” Zarządu Regionu w Gdańsku, przepadł po części wskutek rewizji, po części zamieszania wywołanego stanem wojennym. Zebrałam to, co cudem ocalało, aby i to nie przepadło w niezgłębionych archiwach SB. […] Dotkliwie odczuwam brak relacji ludzi stanowiących w 1970 roku władze miasta. […] Zaginęła też teczka z relacjami lekarzy szpitali gdyńskich. Szczególnie mi żal tych ze szpitala Morskiego w Redłowie. […] Cytowane wypowiedzi lekarzy wojskowych – komandora dra Kunerta i kmdr dra Betlejewskiego – nie zostały im do autoryzowania przedstawione. […] Pozostała też moja pamięć, na którą zmuszona jestem powoływać się przy odtwarzaniu zaginionych relacji. […] Nasz zespół był pięcioosobowy. Jedna osoba zbierała materiały z Gdańska, inna ze Szczecina, jeszcze inna z Łodzi. Moim obowiązkiem było opracowanie Gdyni. […] Zebrałam około 80 relacji. W lwiej części sama wyszukiwałam uczestnika, nagrywałam rozmowę, odtwarzałam i przepisywałam na maszynie. […] Kmdr dr Kunert przekazał mi „Notatkę z przebiegu pracy w punkcie pomocy lekarskiej…” (tylko tę część tytułu znalazłam w swoim notesie, „Notatka” bowiem zaginęła) w PMRN w dniach od 16 do 20 grudnia 1970 r. […] Pracownik anatomopatologii szpitala w Redłowie mówił mi, że przywieziono do prosektorium ciała (pamiętam, że mówił o dziesięciu) ofiar i oddzielnie ubrania. Wśród ubrań był damski, niebieski płaszcz ze śladem po kuli. Zwłok kobiecych nie było”. Koniec cytatu.
Komentując rozpoznanie w 1980 r. przez E. Godlewskiego syna na zdjęciu E. Peplińskiego, W. Kwiatkowska napisała w tym samym posłowiu:
[…] „kiedy potem przedstawiono zdjęcie – rozpoznał syna. Nie było mnie przy tym. Nie byłam ani na konferencji prasowej, ani przy wizycie rodziców Zbyszka w Zarządzie NSZZ „Solidarność”. Potwierdzenie uzyskałam w inny sposób. Oto notatka z rozmowy z doktorem Jaszczenko, anatomopatologiem Szpitala Morskiego w Redłowie: „Karetka pogotowia przywiozła do szpitala w Redłowie 17.12 zwłoki.
Obok nich leżała flaga i krzyż na drewnianej, czworokątnej podstawie, ok. pół metra wysoki. Zabity miał dokumenty. Był to Zbigniew Godlewski, syn oficera Wojska Polskiego z Elbląga. Karetka pogotowia przywiozła. Milicja nie przywoziła żadnych zwłok ani ciał”. Koniec cytatu.
Zwrócę uwagę, że w treści notatki z rozmowy z dr Jaszczenką zamieszczonej w podziemnym wydawnictwie z 1986 r. zostały pominięte dwa pierwsze zdania, które znajdują się w pracy zbiorowej „Grudzień 1970” wydanej w Paryżu, też w 1986 r. Są to zdania: „Akta osób sekcjonowanych zabrała prokuratura wraz z ciałami. Przewieziono je do Akademii Medycznej”.
Z kolei w paryskim wydawnictwie nie ma wyżej podkreślonych przeze mnie fraz, a zamiast frazy „Wojska Polskiego” występuje skrót „LWP”. Relacje świadków, w tym rozmowa z dr Jaszczenką zapisana w formie owej notatki i publikowana w paryskim wydaniu „Grudzień 70”, pochodziły od W. Kwiatkowskiej.
Jeszcze inaczej ma się rzecz w „Grudniowej Apokalipsie”, w której nazwisko „Jaszczenko” – jak wspomniałem – w ogóle się nie pojawia. Jedynie pod fotografią na stronie 53, znajduje się jeszcze inaczej przeredagowany fragment notatki ujęty… w cudzysłów (czyli trzecia jej wersja, jeśliby przyjąć za wyjściową redakcję tę zamieszczoną w wydawnictwie paryskim). Jednocześnie brakuje informacji skąd ten cytat pochodzi, bo też nie pochodzi ściśle z żadnego publikowanego tekstu.
Zwraca też uwagę to, że jest tam podana wysokość krzyża ponad półmetrowa, gdy wersja „paryska” i „podziemna” podawały wymiar pół metra. Wszystkie te różnice dotyczące treści notatki przemawiają za zaginięciem i rekonstruowaniem jej z pamięci przez W. Kwiatkowską. Trudno jednoznacznie powiedzieć, czy brak nazwiska Ś. Jaszczenki w „Grudniowej Apokalipsie” (tak ważnego świadka!) jest wynikiem niedopatrzenia, czy niepewności autorki co do treści odbytej rozmowy z nim (jeśli notatka zaginęła), albo – jeżeli rozmowy w rzeczywistości nie było – niepewności co do treści notatki, która może wpłynęła do komisji historycznej w gotowym stanie. Informacja o krzyżu ponad półmetrowej wysokości może pochodzić nawet z wiedzy nabytej przez W. Kwiatkowską w okresie 1990-93 i z ustaleń prowadzonego w tych latach śledztwa.
Wnioski.
Jest bardzo prawdopodobne, że zaginął stenogram rozmowy z dr Ś. Jaszczenką albo notatka z rozmowy z nim, w okolicznościach opisanych przez Wiesławę Kwiatkowską w posłowiu książki „Grudzień 1970 roku w Gdyni”, a utracony materiał autorka odtworzyła z pamięci.
Wobec tego nie można wykluczyć, że treść wypowiedzi dr Ś. Jaszczenki w 1981 r. źle pamiętała autorka, a jego imienia nie pamiętała w ogóle. Trzeba się liczyć z tym, że W. Kwiatkowska mogła zapomnieć o krzyżu z czarną szarfą (które to słowa Ś. Jaszczenko mógł powtórzyć w 1981 r. za swoim zeznaniem z 1971 r.), a w to miejsce – można by pomyśleć, że sugerując się relacją kmdr dr A. Kunerta – autorka omyłkowo zamieściła jego informację, iż „krzyż był na podstawce”.
Zwraca uwagę jednak to, że właśnie A. Kunert nie określił kształtu podstawki krzyża, a żadne inne relacje publikowane przez W. Kwiatkowską, też nie zawierały tej informacji. Jedynie Ś. Jaszczenko miał powiedzieć w 1981 r.: „krzyż na drewnianej, czworokątnej podstawie” [podkreślenie: A. F.] – czyli jakby w zgodzie z notatką H. Lewińskiego, której W. Kwiatkowska nie mogła znać przed czerwcem 1994 r.
Ten fakt jest przesłanką przeciwko pomyłce W. Kwiatkowskiej i przemawia za manipulacją.
I coś jeszcze zwraca uwagę w cytowanym posłowiu. Z jednej strony otrzymaliśmy zaznaczenie, że autorki nie było na spotkaniu z rodzicami Z. Godlewskiego, z którego nie wy-niosła zatem wiedzy (bezpośredniej) o jego tożsamości z zabitym na drzwiach. Autorka napisała, że takie potwierdzenie uzyskała w inny sposób.
Powołuje się na notatkę z rozmowy z dr Jaszczenką; lecz nie na rozmowę z nim, nie na świadectwo Jaszczenki z którego sporządziła notatkę, co byłoby mocniejszym argumentem za przedłożeniem osobistego kontaktu ze źródłem wiedzy, nad wiedzę uzyskaną pośrednio i dowodem własnego wkładu w wyjaśnienie problemu. Nie. Czyni to w formie bezosobowej: „Oto notatka…”. Dlatego trudno nie przypuszczać, że W. Kwiatkowska jednak nie przeprowadziła tej rozmowy osobiście.
Bowiem z jednej strony widać wolę autorki do dania własnej odpowiedzi na pytanie kim był zabity sfotografowany na drzwiach, czyli bez odwoływania się do twierdzeń państwa Godlewskich – a więc gotowego rozwiązań zagadki. Można było przecież odsłuchać ich wyjaśnienia z nagrania kolegów dziennikarzy, skoro nie było się na konferencji prasowej. Dlatego to odrzucenie załatwienia sprawy przez innych przywodzi na myśl dumę z własnych osiągnięć, jak w słowach: „w lwiej części relacje zebrałam samodzielnie”.
Ale z drugiej strony mamy to bezosobowe powołanie się na notatkę, o której W. Kwiatkowska nie może – jak przypuszczam – powiedzieć, że jest efektem rozmowy, którą odbyła ze świadkiem.
W tym miejscu należy też przypomnieć ów zdumiewający fakt całkowitego pominięcia nazwiska dr Jaszczenki w „Grudniowej Apokalipsie”. Wydaje mi się, że ta zupełnie niezrozumiała okoliczność jest właśnie dowodem jakiejś komplikacji związanej z tą notatką; sposobem jej uzyskania lub późniejszym jej odtworzeniem z pamięci.
Zatem ostateczne wnioski, które mogę przedstawić, są następujące:
Nie ma jednoznacznych podstaw do rozstrzygnięcia, czy notatka z 1981 r. z rozmowy z Ś. Jasz- czenką o krzyżu z podstawką jest wynikiem niepamięci (i czyjej: Ś. Jaszczenki? W. Kwiatkow-skiej?) i zarazem może wynikiem sugestii wiedzą upublicznioną w latach 1980-81, czy jednak jest manipulacją – w szczególności mającą wcześniejsze podłoże w manipulecjach podczas śledztwa w 1971 r., na które to działania przedstawiłem poszlaki w części „B” n/n podpunktu II.).
Ale uważam, że prawdopodobieństwo wystąpienia niepamięci tego, co w sposób istotny nie pasuje do fotografii i zarazem pamięci dotyczącej najistotniejszych elementów pasujących do niej, jest bardzo poważnym argumentem przemawiającym za manipulacją.
W każdym bądź razie notatka z rozmowy z dr Jaszczenką” z 1981 r., wobec przedstawionych faktów, traci wartość dowodową na to, że Z. Godlewski był niesiony na drzwiach w pochodzie ze znanych fotografii.
W mocy pozostają wnioski z części „B” podpunktu II., na które pozwala analiza notatki z 23 stycznia 1971 r. podprokuratora H. Lewińskiego. W szczególności ten, że notatka ta uprawdopodobnia, poprzez informację o krzyżu przy zwłokach, iż w jednym z nich mogło być niesione ciało Zbigniewa Godlewskiego, lecz nakazuje jasno stwierdzić, że nie był to pochód z „Jankiem Wiśniewskim”, tzn. zabitym uwieczniony na fotografii E. Peplińskiego.
Trzeba jednak dodać, że prawdopodobieństwo to zderza się z możliwością dołączenia krzyża i flagi do zwłok w innych okolicznościach, niż niesienie tego poległego na drzwiach (np. w okolicznościach o których mowa w pkt. IV str. 163)< . (Koniec cytatowanych fragmentów książki).
W kolejnych wpisach przedstawię analizę wypowiedzi rodziców Z. Godlewskiego, dotyczących identyfikacji syna, której wcześniej nie przeprowadzano.
Patrz też:
„Warto tak ciągle o Godlewskim? że on Wiśniewski?”
http://blogmedia24.pl/node/77942
„Scenariusz wyjęty spod leninowskiej kurtki”
- Nonne - blog
- Zaloguj się, by odpowiadać
1 komentarz
1. Zmarła matka Z. Godlewskiego (TySol, 3.06.2019)
Tygodnik Solidarność (3.06.2019) informuje, że zmarła matka Zbigniewa Godlewskiego, tego 'który był niesiony na drzwiach')
https://www.tysol.pl/a33172-Nie-zyje-matka-Zbyszka-Godlewskiego-bohatera...?
"Moje posty od IV 2010"