Czy nowa książka Juergena Rotha jest pułapką? Na kogo?
Wczoraj [3.11.2016] obejrzałam w Internecie relację z Przeglądu Tygodnia w Klubie Ronina [z dnia 2.11.2016], prowadzonego jednoosobowo przez Józefa Orła {TUTAJ}. Pierwszą część swojej wypowiedzi poświecil on nowej książce Juergena Rotha o tragedii smoleńskiej. Niemiecki dziennikarz opisał dokument niemieckiego wywiadu BND, w którym stwierdzono, iż zamachu w Smoleńsku dokonała grupa rosyjskiego generała Desinova na polecenie wysokiego rangą polskiego polityka określonego jako T. [reszta nazwiska zaczerniona]. Orzeł uznał to za prowokację i przestrzegal przed zajmowaniem się rewelacjami Rotha, gdyż są one wrzutką obliczoną na skompromitowanie polskiego śledztwa smoleńskiego.
Również 2.11.2016 ukazała się "Gazeta Polska" [nr 44/2016] w której zamieszczono dokumentu opisanego przez Rotha. Ich najważniejszy fragment był opublikowany uprzednio przez "Gazetę Polską Codziennie" w dniu 29.10. 2016 {TUTAJ}. Dziennikarze "GP" odnoszą się do owego dokumentu z ostrożnością, o której świadczy wypowiedź Katarzyny Gójskiej -Hejke:
"Podchodzimy z rezerwą do tego dokumentu, który wedle wiedzy uzyskanej przez naszych dziennikarzy został wytworzony przez niemieckie służby wywiadowcze. Sprawa bezprecedensowej tragedii z 10 kwietnia 2010 r. oraz lata uniemożliwiania jej uczciwego wyjaśnienia (przez państwo rosyjskie, instytucje RP zarządzane przez koalicję PO–PSL czy w końcu naszych sojuszników z NATO, biernie obserwujących całą tę arenę wydarzeń, choć przecież atak na rządowy samolot bez wątpienia należałoby zakwalifikować jako agresję na kraj członkowski) były, są i będą obiektem bardzo wielu przeróżnych prowokacji." {TUTAJ}. I dalej
:
"Wszyscy, którzy będa analizować raport, powinni pamietać, że jest to dokument wewnetrzny (...) jest zatem opisem (...) czyjejś relacji, a nie odkrytych i potwierdzonych faktów. Wiedza, która jest w nim zawarta, powinna być przedmiotem ostrej weryfikacji i analizy, a nie podstawą wniosków. A jesli publikowany przez nas dokument jest efektem dzialan prowokacyjnych wymierzonych w proces odkrywania prawdy o Smoleńsku, to upublicznienie jego wizualnej formy przyczyni się tylko do ograniczenia lub wręcz zastopowania tego procederu. Nic tak nie sprzyja prawdzie jak jawność." [papierowe wydanie "GP"].
Już po pierwszych wzmiankach o nowej ksiażce Rotha zaczęto ja dezawuować. Pierwszy ruszył do boju Aleksander Ścios. W swoim artykule z dnia 27.10.2016, zatytułowanym "KSIĄŻKA ROTHA – W PUŁAPCE DEZINFORMACJI" {TUTAJ} pisze:
"od książki Rotha aż na kilometr bije odór dezinformacji, a nad hipotezami „niemieckich wywiadowców” unosi się widmo kombinacji służb specjalnych.
Za kompletnie niewiarygodną należy uznać supozycję, jakoby zlecenie zamachu wydał „wysokiej rangi polski polityk”, zaś wykonawcą zlecenia był generał FSB. Pomijając refleksję, że byłby to pierwszy w historii przypadek, gdy polityk państwa polskiego wydaje polecenie rosyjskiemu kagebiście, warto dostrzec całkowitą absurdalność przekazu „raportu” BND.
Znajdujemy w nim bowiem sugestię, że zamach na polski samolot był autorskim dziełem generała Jurija Desinova i został wykonany przez jednostkę FSB stacjonującą na Ukrainie. Oznaczałoby to, że rosyjski generał miał możliwość przyjęcia takiego zlecenia, a nawet - mogło ono być zrealizowane poza wiedzą i wolą władców Kremla.".
Jest to właściwie jedyny rzeczowy argument przeciw książce Rotha powtarzany w kółko przez kolejnych jej krytyków. Jeśli tajemniczym T. był Tusk, to jasne, że nie mógł on wydawać poleceń rosyjskiemu generałowi. Według jego własnego opisu drogi do Smoleńska - nie był nawet w stanie wydać polecenia rosyjskiemu kierowcy, który go wiózł. Ścios oraz inni nie biorą jednak pod uwagę tego, że Tusk i generał mogli współpracować, będąc posłuszni poleceniom kogoś stojacego wyżej w nieformalnej hierarchii.
Wszystko wskazuje na to, że dokument, o który chodzi, faktyczne powstal w BND. Mecenas Hambura powiedzial {TUTAJ}, że:
"Gdyby dokumenty BND nie istniały, książkę Jürgena Rotha zdjęto by z rynku. Gdyby takiego dokumentu nie było w BND, to książka Jürgena Rotha, która ukazała się także po niemiecku, natychmiast zniknęłaby z niemieckiego rynku. Zostałaby zdjęta w postępowaniu zabezpieczającym. Do dziś dnia można kupić w niemieckich księgarniach pierwszą książkę Jürgena Rotha [omawiającą ten sam dokument]".
Czy jednak chodzi tu o Tuska? Mogą świadczyć o tym skany. Widać na nich, że nazwisko zaczynające się na T. jest bardzo krótkie, 4-5 liter. To wyklucza na przykład Tomasza Turowskiego. Warto też przypomnieć opublikowane w 2015 roku przez tygodnik "W Sieci" zdjęcie rozradowanego Tuska pokazującego "zółwiki" Putinowi [zaraz po tragedii smoleńskiej] {TUTAJ}. Wydaje się, iż zarówno publikacja tych skanów, jak i owego zdjęcia miały na cel rzucenie podejrzeń na Tuska. Komu jednak miało to służyć? Pierwsza hipoteza mówi, że Rosjanom. Tezy MAK i Anodiny są już skompromitowane i dalsze ich powielanie nic już nie da. Tusk i ów generał to wspaniale kozły ofiarne, na które można zwalić odpowiedzialność.
Zwłaszcza Tusk jest idealny, bo dał sobie zrobić kompromitujące zdjęcia, no i NIE jest Rosjaninem. Rzucając podejrzenia na niego daje się jednoczesnie prztyczek w nos Unii Europejskiej. Rosjanie mogli się posłużyć swoimi wtyczkami w BND, by nadać całej sprawie większą wiarygodność. Druga mozliwośc jest taka, że publikacja owego raportu to dzieło samych Niemców. W przyszłym roku kończy się kadencja Tuska jako szefa Rady Europy. Niemieccy socjalisci uważają, iż jego miejsce powinien zająć niemiecki socjalista. Skompromitowanie Tuska jest im oczywiście na ręke.
A co My powinniśmy zrobić? Przede wszystkim - zbadać sprawę. Nasz wywiad powinien ustalić, czy generał Desinov istnieje [lub istniał] i co się z nim stało, a kontrwywiad wyjaśnić sprawę płk Roberta - polskiego agenta BND. Mecenas Hambura sugerował, że polska podkomisja powinna przesłuchać Juergena Rotha. Wątpię, czy to coś da, bo może się on powołać na tajemnicę dziennikarską. Spróbować jednak warto.
- elig - blog
- Zaloguj się, by odpowiadać
2 komentarze
1. Oczywiście, że książka Rotha jest dezinformacją.
Gdyby ten raport był prawdziwy i miał zostać tajny, to książka Rotha nigdy by się nie ukazała, bo po pierwsze nigdy Roth nie dotarłby do tego raportu. Tak więc nawet jeśłi ten raport rzeczywiście powstał jako dokument operacyjny i w tym sensie jest prawdziwy, to zapewne po zweryfikowaniu jego treści odpowiedzialni za dezinformację w wywiadzie niemieckim doszli do wniosku, że powinno się go "odtajnić".
Co do tego, że głównymi inicjatorami zamachu byli Polacy lub ludzie za takich się podający to sądzę, że jest to najbardziej prawdopodobna grupa osób z której mogli wywodzić się sprawcy.
Co współudziału Rosjan w tym zamachu, to też nie jest to wykluczone.
Pamiętam taką wypowiedź Miedwiediewa ze stycznia 2010, że powstanie PiS`u było "geopolityczną katastrofą" . Ta wypowiedź otwierała dla wszystkich funkcjonariuszy w Rosji drzwi do udzielenia wsparcia każdej inicjatywie mające na celu odwrócenie skutków tej "katastrofy".
Tak więc zarysowany u Rotha scenariusz jest z pozoru prawdopodobny i co więcej pomoc taka ni wymagała uzyskania zgody najwyższych władz Rosyjskich na jakiekolwiek działania "techniczne". Chodzi o to, że jeżeli jakieś działania mają być tajne, to udziela się tylko zgody kierunkowej po to by zminimalizować ryzyko przecieków. Wystąpienie o zgodę na taką operacje powodowało by pozostawienie takiej ilości śladów, że zanim doszło by do samej akcji, to wiedza o niej najprawdopodobniej byłaby powszechna.
W końcu wszystkie wywiady świata zajmują się szpiegowaniem tego co się dzieje w Białym Domu, w Zakazanym Mieście i na Kremlu i wszyscy o tym wiedzą.
Jednak ryzyko związane z system zarządzania przez wydanie "zgody kierunkowej" niesie za sobą inne ryzyko. Otóż jest możliwe przygotowanie w sumie jednej operacji przez dwie lub więcej grup "aktywistów", którzy o swoich działaniach nie wiedzą.
Analogiczny mechanizm obserwowałem w po stanie wojennym, kiedy to wszyscy uznawaliśmy władze Prymasa w zakresie pomocy środowisku solidarnościowemu. Wtedy też, by nie obciążać ryzykiem Prymasa czekało się na wypowiedź kard. Glempa w jakiejś sprawie, by poznać jego pogląd a później zaczynało się realizacje. Dwukrotnie widziałem sytuację, gdy udało się nam uzyskać akceptację kierunkową do jakiegoś działania a później, już w trakcie realizacji okazywało się, że i inni na podstawie tej "zgody kierunkowej" podejmowali nawet te same działania . Czasami powodowało to wzmocnienie naszych działań a czasami nasze działania znosiły się na wzajem. Oczywiście waga tych działań była zupełnie inna ale zasada uzyskiwania zgody ta sama. Zapamiętałem tę wypowiedź Miedwiediewa z bodajże 20 stycznia 2010, bo od razu mi się skojarzyła z czasami dziwnymi wypowiedziami Glempa ze stanu wojennego (niektóre z nich były "zakazami kierunkowymi", tych było więcej).
Natomiast wracając do Katastrofy Smoleńskiej jej przebieg a zwłaszcza zachowania niektórych polityków PiS`u zarówno przed katastrofą jak i po niej wyraźnie wskazywały na istnienie dwóch planów politycznych, których punktem węzłowym miała być "nieudana wizyta w Smoleńsku".
Pamiętajmy, że było to tuz przed rozpoczęciem kampanii prezydenckiej i najprostszym sposobem usunięcia Prezydenta Kaczyńskiego z polityki byłaby kompromitująca przegrana w wyborach i nie było żadnego wydarzenia politycznego między kwietniem a grudniem 2010 roku w którego przebieg byłby inny, gdyby żył Prezydent. Nie było więc "pilnej potrzeby jego usunięcia". Owszem przeszkadzał, ale wystarczyło poczekać kilka miesięcy i sprawa rozwiązała by się sama.
Konkludując, uważam, że listę hipotez do sprawdzenia w sprawie Katastrofy należy uzupełnić o jeszcze jedną, o taką, że były dwie akcje przeciwko Kaczyńskiemu.
jedna miała doprowadzić do sytuacji, w której samolot prezydencki nie mógł trawić na pas startowy być może lądując w krzakach przed lotniskiem i wtedy Prezydent nawet jakby przeżył katastrofę to byłby ośmieszony i drugą akcję mająca na celu zabójstwo władz PiS`u najprawdopodobniej podczas startu z lotniska w Smoleńsku. Przecież, gdyby katastrofa wydarzyła by się na lotnisku w Smoleńsku, to nikt poza władzami rosyjskimi nie miałby dostępu do jakichkolwiek dowodów na przebieg zdarzenia. Dzięki temu, że katastrofa wydarzyła się na terenie ogólnodostępnym to można było zebrać mnóstwo dowodów.
czyli jeżeli mielibyśmy dwie grupy jedną chcącą sprowadzić samolot na ziemie poza lotniskiem i drugą, która chciałby po stracie wysadzić samolot w powietrze, to przebieg zdarzenia byłby właśnie taki jaki był. Pamiętajmy tez o tym, że mgła w tym rejonie o tej porze roku była zjawiskiem niespotykanym a odstąpienie od lądowania polegało na tym, że wciskało się przycisk tak jak podczas startu! czyli, jeżeli zapalnik detonował ładunek założony na lotnisku w Warszawie podczas drugiego startu to wydarzenia potoczyły by się dokładnie tak, jak miało to miejsce. To oczywiście nie jest jeszcze dowód procesowy ale poszlaka tak.
Książka Rotha zaś to rozumowanie jakby ukrywała a jeżeli katastrofa była rzeczywiście zbiegiem dwóch operacji, to badając tylko jedną z nich nigdy nie zdobędziemy spójnego obrazu tego co się zdarzyło.
I o to im zapewne chodzi.
uparty
2. @UPARTY
Bardzo dobry komentarz. Tego, że zamachu mogły dokonać dwie niezależnie działające grupy, nikt chyba dotąd nie brał pod uwagę. Radzę napisać notkę na ten temat.