Znowu jest robota u Bauera
Coraz głośniej się mówi, że nowym właścicielem TVN będzie niemiecki koncern Bauer Media Group. Jeżeli dodamy do tego, że Niemcy już kontrolują w Polsce rynek kolorowych magazynów, grupę RMF, portal Interia, a także w 90 procentach prasę lokalną to nasuwa się kilka bardzo poważnych pytań. Czy przy tak ukształtowanej własności mediów państwo może prowadzić jakąkolwiek suwerenną politykę i kształtować postawy swoich obywateli? Czy doprowadzenie do takiej sytuacji kompletnie niewyobrażalnej w poważnych państwach mogło być skutkiem jedynie głupoty i nieodpowiedzialności tak zwanych elit? Wszyscy już tak przywykli do zaistniałej sytuacji, że nawet ciężko jest wywołać dyskusję na ten temat. Zresztą jak tu dyskutować skoro większość dziennikarzy robi, co zabrzmi znajomo, u „Bauera”, z tym, że tego przez duże „B”, albo w mediach należących do przedstawicieli postkomuny nierzadko zarejestrowanych, jako tajni współpracownicy bezpieki.
Dużo pisze się i mówi o złodziejskiej wyprzedaży naszego narodowego majątku, likwidacji kluczowych gałęzi przemysłu, kupowaniu elit kulturalnych i naukowych za pomocą przeróżnych głównie niemieckich fundacji szczodrze rozdzielających miejscowym kolaborantom finansowe granty. Ostatnio dzięki nabitym w butelkę „frankowiczom” Polacy zaczynają rozumieć, jaką katastrofą było wyzbycie się rodzimych banków i przekazanie ich w łapy międzynarodowej szajki lichwiarzy. Zapominamy jednak o mediach, które od dawna okupują Polskę duchowo i intelektualnie stanowiąc jednocześnie coś w rodzaju ogólnego znieczulenia podczas rozległej operacji na polskim pacjencie oraz sztucznego uśmierzania jego bólu już po jej wykonaniu. Problem jest w tym, że ci zamiejscowi chirurdzy i anestezjolodzy nigdy nie pytali się nas pacjentów o zdanie. Oni wraz z miejscową zdradziecką sitwą operacyjnych instrumentariuszy z UW, SLD, KLD, AWS, PO i PSL zrobili z nas, w większości nieświadomych zagrożeń, mimowolnych dawców narządów, które wędrują później do jakiegoś zamożnego Hansa, Johna, Mordechaja czy Aleksieja.
Bez jasnego i zdrowego podziału własności mediów, opinia publiczna zawsze będzie sterowana przez obcych, którzy z państwem polskim mają najczęściej sprzeczne, a nawet wrogie mu interesy. Zauważmy jak rzadko ten problem poruszają politycy. Przecież to im w pierwszym rzędzie powinien leżeć na sercu ten problem gdyż nie można skutecznie funkcjonować i robić suwerennej polityki w kraju, w którym polityczne i obyczajowe gusta są kształtowane z ośrodków znajdujących się poza granicami Polski. Tymczasem u nas cisza, a kiedy w latach 2005-2007 Jarosław Kaczyński ledwo coś napomknął podczas konferencji prasowej o „niemieckich gazetach” w Polsce to zaraz wybuchał wielki skandal także z udziałem prawicowych pismaków robiących u „Bauera”.
Pamiętam, jak w czasach dzieciństwa zaczytywałem się w książkach Alfreda Szklarskiego opisujących przygody Tomka Wilmowskiego. Chyba pierwszymi przeczytanymi przeze mnie były, „Tomek na wojennej ścieżce” i „Tomek na tropach Yeti”. Nie wiedziałem wtedy, że autor podczas hitlerowskiej okupacji pod pseudonimem Alfred Murawski pisywał zarobkowo do ówczesnych niemieckich gadzinówek z Nowym Kurierem Warszawskim na czele. Już w 1942 władze Polski Podziemnej wymierzyły mu karę infamii gdyż większość polskich pisarzy ignorowało okupacyjną prasę i to nieraz w sposób bardzo ostentacyjny. Po wojnie Szklarski został za to skazany na osiem lat więzienia, z czego odsiedział cztery. Chciałoby się zapytać, za co go skazano skoro pisywał tylko romanse i opowiadania przygodowe? Przecież musiał z czegoś żyć zwłaszcza, że sto procent prasy, czyli tylko o dziesięć więcej niż dzisiaj, kontrolował niemiecki okupant? Tymczasem to jego pisanie wpisywało się w politykę wroga, który za pomocą prasy próbował stworzyć wrażenie normalności panującej na podbitych terenach, mimo faktu dokonywanego ludobójstwa, masowych egzekucji i powszechnie panującego terroru.
Ktoś może powiedzieć, że stosując takie porównanie posunąłem się stanowczo za daleko. Przypominam jednak, ze dzisiaj wojnę prowadzi się zupełnie inaczej, a dowodem na to niech będzie fakt, że już tylko dziesięć procent dzieli nas od sytuacji, z jaką mieliśmy do czynienia na rynku prasy w latach 1939-45. I co szczególnie warte jest uwagi, Niemcy osiągnęły to bez jednego wystrzału dzięki wykorzystaniu miejscowych zdrajców, sprzedawczyków i kolaborantów. Szczyciliśmy się zawsze, że polski naród podczas niemieckiej okupacji nigdy nie splamił się wydaniem na świat kogoś w rodzaju norweskiego kolaboranta i premiera Vidkuna Quislinga. Marna to pociecha, bo od 1945 roku po dziś dzień rodzimych Quislingów ci u nas dostatek.
Artykuł opublikowany w tygodniku Polska Niepodległa
http://polskaniepodlegla.pl
Nowy numer już w kioskach
- kokos26 - blog
- Zaloguj się, by odpowiadać
1 komentarz
1. Dzieki za informacje
Prosze jednak zwrocic uwage na to, ze liczba 90% opanowanej przez Niemcow polskiej prasy nie dotyczy calosci czy prasy cntralnej, tylko prasy lokalnej.
W cala reszta switna i jeszcz raz dzieki.