Resortowe dziecko Anna Karolina Kłys. Studium przypadku.
19 stycznia 2014 r. ruszyła medialna machina propagandowa, która miała za zadanie wypromować książkę Anny K. Kłys "Brudne serca. Jak zafałszowaliśmy historię chłopców z lasu i ubeków". W akcję propagandową zaangażowało się wiele mediów i resortowych dzieci tychże mediów. "Nagle dramat chłopców sprzed 70 lat staje się tragedią autorki, której rozpada się rodzina. Ona płakała, pisząc, ja czytałem ze ściśniętym gardłem i nic się nie układało w zgrabną całość na lekcję historii" Marcin Meller w "Newsweek"."Brudne serca" Anny K. Kłys to książka wstrząsająca. Czy da się rozliczyć przeszłość, z której trudno cokolwiek zrozumieć? - pyta Piotr Kofta w "Dzienniku Gazecie Prawnej". " Autorce zależy na pokazaniu relatywizmu sytuacji, chce dotrzeć do miejsca, w którym proste oceny są już niemożliwe. - Tak, to prawda. Ruscy zabijali Polaków, Niemców i Żydów, Polacy zabijali Ruskich, Niemców i Żydów, Niemcy zabijali Ruskich, Polaków i Żydów, a Żydzi zabijali Niemców, Ruskich i Polaków. I jeszcze Niemcy Niemców, Ruscy Ruskich, Polacy Polaków i Żydzi Żydów. Do tego dochodzą Ukraińcy, Białorusini i Litwini - mówi w audycji "Z najwyższej półki" na antenie PR III . "Wstrząsająca lektura. Są w niej szok, łzy i cierpienie. I bardzo istotne pytania. Czy prawda jest ważniejsza niż "święty spokój" najbliższych? "Brudne serca" to bezkompromisowa wyprawa w przeszłość, również własnej rodziny. Podziwiam autorkę – nie każdego stać na taką odwagę". Bogdan Rymanowski. Karolina Kowalska ("Polska The Times"): - Czuje się Pani resortowym dzieckiem? A. K. Kłys: - Zestawienie, którego nie wymyśliłabym, nawet gdybym miała niezwykłą wyobraźnię. Po pierwsze dlatego, że ja sama w tym kontekście jestem dla siebie abstrakcyjna, a po drugie, to tylko przypadek sprawił, że książki "Brudne serca" i "Resortowe dzieci" wyszły w takiej a nie innej kolejności i w takim krótkim odstępie czasu. Dlatego nie mam zamiaru się utożsamiać. W każdym razie dobrze się stało, że te dwie książki mogą stać dziś obok siebie na półce i świadczyć o tym, że dojrzeliśmy do tego, że dopuszczamy już myślenie krytyczne, poszukiwanie. I jeszcze jak różnie można mówić o tym samym i jak różnego języka używać. I wyciągnąć z tego wnioski.
Głównym promotorem tej książki jest Ewa Wanat, dyrektor programowa i redaktor naczelna Polskiego Radia RDC. Tak przyjaciółka Autorki, redaktor naczelna RDC wypowiada się o książce:
Anka Kłys napisała niezwykła książkę, mądrą, przenikliwą, cholernie bolesną. Czytam ją teraz, czytam powoli, bo wciąż ją odkładam - bo boli. Pomimo tego, albo może właśnie dlatego boli, że znam ją we fragmentach od dłuższego czasu, że znam tę historię, że jestem jedną z osób, która Ance nie powiedziała o tej wystawie i teraz z książki dowiaduję się, że to było złe. Ta książka jest nieprawdopodobnie uczciwa i cholernie odważna. Nie wiem, czy znam oprócz Anki kogoś, o kim mogłabym powiedzieć, że jest tak uczciwy i tak odważny. W kontekście tego, co się w Polsce dzieje od kilku lat, w kontekście awantury o lustrację, w kontekście "Resortowych dzieci", w kontekście naszego stosunku do naszej historii - ta książka to jest jakiś cud. Czytajcie ją.
I to właśnie Ewa Wanat, która na swoim blogu w Salon24 20.07.2007 r. napisała " To ojciec mojej przyjaciółki. To jest jej tata. Wisi na głównym placu miasta – jak w średniowieczu złodziej zakuty w dyby, lub czarownica wystawiona na pośmiewisko gawiedzi, i jak za komuny – szkodnik i bumelant w gablotce POP PZPR w zakładzie – to ten sam mechanizm – zamiast sądu – napiętnowanie" stała się powodem napisania tej notki. Nie sama książka Anny K. Kłys "Brudne serca", bo ta nie jest warta uwagi, nic nie wnosi pod względem historycznym ani literackim. Jest to druga wydana książka Anny K. Kłys, pierwszą była "Bohdan Smoleń.Niestety wszyscy się znamy" wydana 10-05-2011r.
Do wpisu Ewy Wanat odniósł się polemicznie na blogu w Salon24 16.06.2011r. historyk IPN Antoni Dudek w tekście wprowadzającym do swojej książki "Instytut. Osobista historia IPN" :'Nie mam wątpliwości, że zdaniem Ewy Wanat naszym celem był odwet, czemu służą sugestywne – i obraźliwe dla IPN – porównania do czasów średniowiecza oraz epoki stalinowskiej. Osobiście mam zupełnie inną definicję odwetu. Za odwet uznałbym sytuację, w której ojciec przyjaciółki pani redaktor zostałby na początku lat dziewięćdziesiątych zatrzymany i pod zarzutem zniszczenia dokumentów objętych tajemnicą państwową osadzony w tzw. areszcie wydobywczym, jak niektórzy dziennikarze trafnie określili skandaliczne i wynikające często ze zwykłej nieudolności prokuratury przetrzymywanie latami bez procesu oskarżonych o rozmaite przestępstwa już w III Rzeczpospolitej. Zapewniam, że zarzut współudziału w niszczeniu dokumentów dałoby się postawić przeważającej części funkcjonariuszy bezpieki, w tym także tym, którzy tak licznie zasilili kadry UOP i WSI. Podejrzewam, że pobyt w areszcie, w połączeniu z instytucją tzw. świadka koronnego zaowocowałby licznymi zeznaniami, z których dowiedzielibyśmy się znacznie więcej o przestępczej działalności bezpieki niż to można dziś wyczytać z jej przetrzebionych archiwów".
Co ciekawe, ten sam historyk recenzując książkę Kłys 16 stycznia 2014 r. , nie kojarzy już tego faktu :
prof. Antoni Dudek
"To podróż w czasy Wielkiej Trwogi, okres powojenny, kiedy łatwo przychodziło zabijać".
http://ksiazki.onet.pl/wiadomosci/anna-k-klys-odkrywa-tajemnice-powojennej-polski
"Jeśli wierzysz, że poznawanie przeszłości jest zajęciem przyjemnym i bezpiecznym, to ta książka z pewnością wyprowadzi cię z błędu - mówi o książce Anny Kłys "Brudne serca. Jak zafałszowaliśmy historię chłopców z lasu i ubeków' profesor Antoni Dudek.
http://www.polskieradio.pl/9/202/Artykul/1029195,Historia-nieprawdopodobna-Historia-Polski-powojennej
Przedstawiam głównych bohaterów tego studium przypadku, bez tego trudno ten przypadek zrozumieć.
Anna Kłys pracując nad książką o Żołnierzach Wyklętych dowiedziała się przypadkiem, że jej ojciec był w SB. - Obciążenie mentalne, ekonomiczne, genetyczne? O jakim poziomie mogę mówić? - zastanawia się.
W 2012 IPN opublikował listę poznańskich ubeków na stronie internetowej. W opisie m.in. piszą:
Na liście nie ma funkcjonariuszy, którzy nie mogli przejść weryfikacji z powodu wieku (istniała ustawowa granica 55 lat), nie chcieli jej się poddać lub odeszli z SB przed zmianą ustroju w Polsce. Z tego względu w zestawieniu brakuje oficerów, którzy pełnili ważne funkcje w czasach stalinowskich. (...) Wielkim nieobecnym na liście jest kpt. Stanisław Kłys. Pracując w bezpiece był on odpowiedzialny za wieloletnie prześladowanie (aż do śmierci) mecenasa Stanisława Hejmowskiego, słynnego obrońcy w procesach czerwcowych. W latach 90. kierował on Archiwum Państwowym w Poznaniu. Obecnie Kłys jest we władzach Stowarzyszenia Archiwistów Polskich – kieruje… sądem koleżeńskim.
http://archiwaipn.wordpress.com/2012/03/23/wykaz-sb-ekow-wielkopolska/
Stanisław Kłys -były funkcjonariusz UB i SB, w III RP – wykładowca
Praca zawodowa
1953-1971 oficer (kapitan) Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego (UBP) i Służby Bezpieczeństwa (SB) (usunięty z SB za korupcję i branie łapówek otrzymał tzw. “emeryturę resortową”), z ramienia SBprowadził w latach 1956-1969 inwigilację Stanisława Hejmowskiego wybitnego poznańskiego adwokata, obrońcy uczestników wydarzeń Poznańskiego Czerwca 1956, 1971-1974 prowadził gospodarstwo rolne rodziców, 1974-1999 dyrektor Archiwum Państwowego w Poznaniu i od 1999 główny specjalista w Naczelnej Dyrekcji Archiwów Państwowych RP (NDAP), 1994-1999 wykładowca archiwistyki w Zakładzie Archiwistyki Instytutu Historii Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu (kierownik prof. Stanisław Sierpowski), 1998-2008 profesor w Bałtyckiej Wyższej Szkole Humanistycznej w Koszalinie.
Śledztwo IPN przeciwko kpt. SB Stanisławowi Kłysowi
30 czerwca 2008 r. IPN wszczął śledztwo przeciwko dr Stanisławowi Kłysowi, byłem kapitanowi SB, za prześladowanie mecenasa Stanisława Hejmowskiego- legendarnego obrońcy Powstańców z Czerwca ’56 w Poznaniu[1].
Działalność społeczna [edytuj]
- 1952-1990 członek PZPR.
- od 1974 działacz Stowarzyszenia Archiwistów Polskich (przewodniczący Sądu Koleżeńskiego w latach 2002-2007),
♣
Oficer stalinowskiego UB dziś uczy studentów prawa
Polska The Times. 2008-06-27
Stanisław Kłys po tragicznych wydarzeniach poznańskiego Czerwca ’56 prześladował obrońcę zbuntowanych robotników, mec. Stanisława Hejmowskiego. Dziś ten były oficer UB jest profesorem nadzwyczajnym uczelni w Koszalinie i wykłada prawo. Wczoraj, dokładnie w przededniu 52. rocznicy Czerwca, egzaminował studentów.
Głos Wielkopolski, 11.08.2010
Oburzeni czytelnicy poinformowali nas, że były funkcjonariusz UB i SB, wieloletni prześladowca słynnego obrońcy uczestników Poznańskiego Czerwca 1956 roku, Stanisława Hejmowskiego uczy w Poznaniu studentów. Stanisław Kłys wykłada w Wyższej Szkole Bezpieczeństwa na kierunkach pedagogika, historia i bezpieczeństwo narodowe. Kombatanci uważają, że były oficer bezpieki nie ma moralnej legitymacji do edukowania studentów….
Przed dwoma laty Kłys wykładał w Bałtyckiej Wyższej Szkole Humanistycznej. Kierownictwo uczelni uznało jednak, że zataił on swoją przeszłość i zrezygnowało ze współpracy z byłem oficerem bezpieki.
Zwróciliśmy się do Wyższej Szkoły Bezpieczeństwa z pytaniami, czy jej władzom znana jest przeszłość Stanisława Kłysa oraz czy uważają, że prześladowca mecenasa Hejmowskiego ma moralne prawo do nauki studentów. Odpowiedzi na żadne z pytań nie uzyskaliśmy. – Uczelni nie są znane przeszkody prawne do prowadzenia zajęć z przedmiotów adekwatnych do wykształcenia – stwierdziła Natalia Majchrzak, asystentka rektora WSB.
Władze Wyższej Szkoły Bezpieczeństwa zatrudniając dra Kłysa były w pełni świadome jego przeszłości politycznej. Nie mając jednak żadnych logicznych przesłanek do rozliczania kogokolwiek – postanowiły podpisać umowę. Umowa dydaktyczna to nie zobowiązanie pomiędzy przedstawicielami polityki, ale nauki. Będąc ponad podziałami Wyższa Szkoła Bezpieczeństwa zatrudnia wielu doskonałych fachowców wielorakich dyscyplin naukowych. Nie biorąc pod uwagę osobistych przekonań, upodobań politycznych, różności etnicznych i problemów mniejszościowych – pozwala realizować pedagogiczne powołanie tym, którzy dzielą się swoim naukowym potencjałem ponad jakimikolwiek podziałami.
Polskość jest bardzo trudna. Wymaga poświeceń, zrozumienia i oddania, ale też tolerancji. A w tej materii nasze społeczeństwo nie doczekało się jeszcze renesansu. Skąd wynika postawa nienawiści, demonstracyjnie głoszona, m.in. przez sympatyków radykalnych ugrupowań, trudno jednoznacznie oceniać. Uczelnia wyższa nie powinna być jednak miejscem erystycznych rozgrywek, a raczej sceną dojrzałego dialogu, na której można doświadczyć wysokiej kultury i racjonalnego postępowania w myśl horacjańskiego Cogito ergo sum. Tym, którzy chcą uprawiać pseudopolitykę i wygłaszać komentarze nie pokryte dowodami, spychające godność człowieka na daleki horyzont – Uczelnia mówi „NIE”!
Nasz narodowy pluralizm polityczny współcześnie przybiera bardzo radykalną formę. Legalność i swoboda działania, będące jego wskaźnikami, czasami zatracają się w swojej idei i zbaczają na tor nienawiści. Paradoksalnie, wolność, o którą walczyliśmy, stała się przekleństwem, potrafi ranić i upokarzać. Władze Wyższej Szkoły Bezpieczeństwa jednogłośnie podkreślają: „Nie kreujmy sceny politycznej w świecie nauki. Kształtujmy kreatywne i mądre umysły, ale też tolerancyjne i patrzące w przyszłość. Nie bójmy się jednak rozmawiać, bo dialog pomaga rozumieć”.
Dr Stanisław Kłys ma „kartotekę” budzącą kontrowersje. Wyższa Szkoła Bezpieczeństwa zatrudnia go jednak nie jako człowieka z przeszłością i polityka, ale nauczyciela akademickiego. A w tej roli zasługuje na podziw i uznanie. Jest jednym z wykładowców posiadających najdłuższą listę dyplomantów, chcących pisać rozprawy pod jego „skrzydłami”. Wielu studentów mówi o nim: ciepły, cierpliwy, rzetelny, z ogromną wiedzą. Nieskromny dorobek naukowy dra Kłysa także powinien doczekać się rozgłosu.
mgr Anna SZYMANIAK
Rzecznik
(ur. 1962 w Poznaniu) – polska dziennikarka radiowa i telewizyjna. Od maja 2013 redaktorka naczelna Polskiego Radia RDC. Jako studentka była w grupie tzw. dzieci Teatru Ósmego Dnia, w 1983 brała udział w spektaklu "Raport z oblężonego miasta", w 1984 w "Cuda i mięso".W 1990 znalazła się w zespole tworzącym Radio S Poznań (dzisiejsza Eska) – reporterka, didżejka, autorka reportaży i programów publicystycznych, wydawca programu.Współpracowała z lokalnym dodatkiem Gazety Wyborczej pisząc recenzje teatralne. Od stycznia 2003 do kwietnia 2012 była redaktor naczelną radia TOK FM.Od września 2012 do marca 2013 prowadziła program Kobiecy punkt widzenia, który był emitowany w ramach porannego pasma TVP2 – Pytanie na śniadanie. Od 5 listopada 2012 do 29 kwietnia 2013 razem z Andrzejem Depko, prowadziła poniedziałkową audycję Kochaj się w Radiowej Jedynce.Od 1 maja 2013 jest redaktorką naczelną i dyrektorką programową Polskiego Radia RDC[5], gdzie od 3 września 2013 razem z Andrzejem Depko prowadzi wtorkowy program Depko i Wanat o seksie. Od 6 września 2013 jest też gospodynią piątkowego Poranka RDC.
A tego nie znajdziecie w Wiki o redaktor Ewie Wanat :
"Jest godz. 1 w nocy. Wypiłam jedno piwo, jechałam rowerem. Zatrzymały mnie dwie policyjne suki. O 0,1 promila przekroczyłam normę. Jadę na komendę na Wilczą 21. I co mam teraz zrobić?" - napisała w nocy z środy na czwartek na Facebooku Ewa Wanat, dyrektor programowa i redaktor naczelna Polskiego Radia RDC. "Odmówić dalszego dmuchania. Niech badają krew", "Udawać dziennikarską prowokację", "Nie chlastać się żyletką. Przejdzie" - radzili znajomi. Po dziennikarkę przyjechał Krystian Legierski - radny Warszawy i działacz LGBT, który został pełnomocnikiem Wanat.
-------------------------------
Tak więc mamy dwie daty - rok wystawy IPN 2007 i styczeń 2014, kiedy Autorka tak opowiada "swoją historię". Gdzie resortowa córka zgubiła dwa lata ?
"A jeśli do pani pięć lat temu by przyszła dziennikarka z takimi pytaniami o ojca?
Gdyby pani przyszła do mnie pięć lat temu i zakomunikowała mi, że mój ojciec był pracownikiem służby bezpieczeństwa, to ja prawdopodobnie powiedziałabym pani, że to jest nieprawda. Musiałaby mi pani pokazać jakieś dokumenty, a wtedy ja przeżyłabym szok. Albo bym łkała. Albo po prostu bym milczała. Rozmowa ze mną nie miałaby żadnej wartości poznawczej. Poza tabloidową. „Córka bestialskiego esbeka wypiera się swych korzeni”.
"Tę autorkę trzeba podziwiać za odwagę" - czyli "Brudne serca" Anny K. Kłys w poleceniu portalu gazeta.pl.
24.01.2014
http://kultura.gazeta.pl/kultura/1,132860,15330387,Czy_prawda_jest_wazniej%20sza_niz__swiety_spokoj_najblizszych__.html
W reakcji na trwającą nieustannie medialną propagandę książki resortowej córki, powstały dwie negatywne recenzje.
To świetny numer. Świat jest pełen niezwykłych zdarzeń, o czym przekonała się nieznana pisarka z Poznania, Anna K. Kłys, autorka nieznanej książki „Brudne serca”. Nie, nie, to nie o niej. Ona ma czyste serce. Tylko nie wierzy, że w zbrodniczych czasach inni mogli je mieć. Taka pisarka mi się podoba. W delikatny sposób, godny jej talentu literackiego, podważa bohaterstwo. Kiedy w czasie egzekucji mierzono do nich, pisze - „stali na baczność i się uśmiechali. Mrużyli oczy od słońca, nigdy od łez. Fajnie jest umierać dla ojczyzny!” Heroizm istnieje tylko w legendach. To jej odkrycie. Jej wkład w najnowszą historię Polski, a przede wszystkim w naukę o moralności. Każdy jest trochę świnią, trochę kombinatorem. Myśli tylko o pełnej misce i o zapewnieniu najbliższym możliwie wygodnego życia.
Ta wspaniała intelektualistka z Wielkopolski, tak się poświęciła demaskowaniu fałszywych legend, opowiadających, jak chłopcy z AK, stojący przed plutonem egzekucyjnym UB umierali z uśmiechem na twarzy, że nie miała czasu dowiedzieć się, iż jej ojciec przez dziesięć lat był ubekiem.
Mam czterdzieści lat i wczoraj, przez przypadek, dowiedziałam się, że mój ojciec był w SB.
A to traf. Ale jest dzielna. Niewiele się rozglądając, znalazła winnego swej dramatycznej sytuacji. To współcześni oprawcy, gnębiący przyzwoitych ludzi stworzyli instytucję, która zakłóca spokój i samozadowolenie pisarce Annie K. Kłys.
Po 25 latach pracy nad moimi relacjami z ludźmi, nad odbudową wiary w siebie - dostaję z rąk miłosiernych pracowników IPN strzał w środek czaszki."
Wanda Zwinogrodzka Kainowe piętno
„Mam czterdzieści lat i wczoraj przez przypadek dowiedziałam się, że mój ojciec między 1959 a 1969 rokiem był w SB. […] Nie wiem, co robić”. To wyznanie pochodzi z książki Anny Kłys pt. „Brudne serca”, opublikowanej właśnie przez wydawnictwo Wielka Litera.Historia wydaje się gotowym materiałem na scenariusz filmowy. Oto dziennikarka radiowa i telewizyjna postanawia napisać reportaż historyczny o bratobójczych walkach toczonych tuż po wojnie. „Zajęłam się latami 40., bo nic na ten temat nie wiedziałam. Takiego prawdziwego, nie szkolno-filmowego” – powiada w wywiadzie dla portalu NaTemat. Ponieważ mieszka w Poznaniu, wertuje akta tamtejszego Wojskowego Sądu Rejonowego. Śledzi losy skazanych oraz ich prześladowców. Z czytelną intencją: próbuje na własną rękę zweryfikować mit Żołnierzy Wyklętych. Taki zamysł odsłania podtytuł książki: „Jak zafałszowaliśmy historię chłopców z lasu i ubeków”.
Zwykli ludzie
Anna Kłys studiuje zatem kolejne życiorysy, spośród których dwa – jak uważa, równoległe – budzą jej szczególne zainteresowanie. To biografie Stanisława Cichoszewskiego i Jana Młynarka, młodych ludzi, którzy tuż po wkroczeniu Armii Czerwonej wstąpili do Milicji Obywatelskiej. Pierwszy stanął w obronie dziewczyny gwałconej przez sowieckiego żołnierza, którego zastrzelił. Skazany na trzy lata więzienia uciekł, ukrywał się, wreszcie dołączył do „partyzantów” i już następnego dnia został ranny, następnie aresztowany i rozstrzelany. Wyrok wykonał drugi z głównych bohaterów książki: Jan Młynarek, wówczas już awansowany do rangi naczelnika Aresztu Śledczego w Poznaniu i zarazem dowódca plutonu egzekucyjnego, odpowiedzialny za likwidację blisko 100 skazanych. Cichoszewskiemu historia przyzna status Żołnierza Wyklętego, Młynarka uzna za stalinowskiego kata. Tymczasem, zdaniem autorki, o ich roli w znacznym stopniu rozstrzygał przypadek, inny układ zdarzeń mógł spowodować, że wymieniliby się losami.
Teza wydaje się co najmniej dyskusyjna, tak jak i historyczny walor publikacji. Nie ulega wątpliwości, że Kłys włożyła w nią wiele rzetelnego wysiłku, jednakowoż z toku narracji jasno wynika, że jej wiedza o epoce pozostaje mocno powierzchowna, a konkluzje cechuje znaczna doza naiwności, często także – egzaltacji. Autorka polemizuje ze „stereotypami” o dobrych Żołnierzach Wyklętych i złych ubekach. Przywołuje liczne akty przemocy tych pierwszych – mordy, gwałty, rabunki. Obrazuje problemy, z jakimi borykają się drudzy – niskie pensje, małe mieszkania, donosy kolegów. Wszystko po to, by uzasadnić przekonanie, że po obu stronach barykady walczyli zwykli ludzie, trochę dobrzy, trochę źli, a nie anioły przeciwko diabłom.
Zapewne, ale to raczej pensjonarskie odkrycie. W dodatku ilustrowane po amatorsku. Wystarczy sięgnąć do „Atlasu polskiego podziemia niepodległościowego” IPN u, by stwierdzić, jak nieliczne spośród jednostek aktywnych w Poznańskiem Kłys uwzględnia w swojej opowieści i – co więcej – że często są to grupy kategoryzowane jako „oddziały o nieustalonej proweniencji lub oddziały nieafiliowane” czyli niekoniecznie Żołnierze Wyklęci, być może formacje samozwańcze. Ich poczynania z kolei relacjonowane są głównie na podstawie dokumentów śledztwa i procesu, których wiarygodność jest dość wątpliwa, natomiast kompetencje autorki w zakresie krytyki źródeł pozostawiają niemało do życzenia. Toteż bynajmniej nie ustalenia historyczne stanowią o wartości książki."
-------------------------
Opisywany przypadek jest wierzchołkiem góry lodowej, która w 2014 znów stężała i zdaje się zawracać do początków wyborów utrwalaczy władzy ludowej z 1944 r.
Poniżej daję wybrane materiały prasowe i liczne linki promocyjne tego zakłamanego resortowego dziecka.
http://www.wielkalitera.pl/aktualnosci/id,170/przepremierowe-fragmenty-brudnych-serc-anny-k-klys.html http://kultura.gazeta.pl/kultura/1,132860,15330387,Czy_prawda_jest_wazniej%20sza_niz__swiety_spokoj_najblizszych__.html Nota wydawcy Spisana na podstawie zachowanych dokumentów historia dwóch młodych Polaków, którzy w pierwszych latach po II wojnie światowej prowadzą za sobą śmiertelny pościg - jeden jest funkcjonariuszem UB, drugi chłopakiem z lasu. Obraz odmalowany przez poznańską reporterkę, Annę Kłys, jest zaskakujący - ubek jest dowódcą plutonu egzekucyjnego rozstrzeliwującego politycznych wrogów, ale kilkakrotnie składa wnioski o zwolnienie ze służby; z kolei walczący wcześniej o wolną Polskę partyzant w najlepszej wierze wstępuje po wojnie do milicji. Jakby nie dość było tego zapętlenia w bratobójczej walce, w trakcie pisania książki Kłys znajduje w papierach IPN informację, która przewraca do góry nogami jej życie rodzinne - dowiaduje się, że jej ojciec był etatowym pracownikiem SB i prowadził działania w sprawie związanej z chłopakiem z lasu. Losy konkretnych ludzi w pierwszych latach wprowadzania komunizmu w Polsce, ale też dygresje do lat późniejszych, stają się w reportażu Kłys opowieścią o naszej powikłanej, często do dziś niewyjaśnionej historii najnowszej. Historii, o którą zażarcie się spieramy i która wpływa na nasze współczesne wybory. http://natemat.pl/89921,wszyscy-mamy-brudne-serca-o-ojcu-w-sb-zolnierzach-wykletych-i-stalinowskich-katach-opowiada-anna-klys Anna Kłys pracując nad książką o Żołnierzach Wyklętych dowiedziała się przypadkiem, że jej ojciec był w SB. - Obciążenie mentalne, ekonomiczne, genetyczne? O jakim poziomie mogę mówić? - zastanawia się. A później opowiada mi o "Resortowych dzieciach", własnych korzeniach, i przeszłości tych, którym dzisiaj chcemy stawiać pomniki. http://www.wielkalitera.pl/aktualnosci/id,188/ewa-wanat-o-ksiazce-klys-ta-ksiazka-to-jest-jakis-cud-czytajcie-ja.html http://www.wielkalitera.pl/aktualnosci/id,191/czuje-sie-pani-resortowym-dzieckiem.html http://www.wielkalitera.pl/aktualnosci/id,185/wirtualna-polska-poleca-brudne-serca-anny-k-klys.html Portal Wirtualna Polska poleca dziś na stronie głównej książkę Anny K. Kłys - "Brudne serca". http://ksiazki.wp.pl/gid,16367340,tytul,Brudne-serca-polscy-chlopcy-z-lasow-i-ubecy,galeria.html http://www.wielkalitera.pl/aktualnosci/id,184/trojkowy-znak-jakosci-dla-brudnych-serc-anny-k-klys-poleca-michal-nogas.html http://www.wielkalitera.pl/aktualnosci/id,180/anna-k-klys-w-pytaniu-na-sniadanie.html http://pytanienasniadanie.tvp.pl/13802681/rodzinne-tajemnice http://www.polskieradio.pl/10/485/Artykul/1037331,Trudne-spojrzenie-na-chlopcow-z-lasu-i-ubekow http://www.polskatimes.pl/artykul/3327209,anna-k-klys-w-dzisiejszej-polsce-wszyscy-mamy-brudne-serca-i-sumienia-prawde-wciska-sie-w-kat,id,t.html Karolina Kowalska Mój ojciec pracował w czasach PRL w Wojskowej Służbie Wewnętrznej, a mój dziadek, wcielony po wojnie do Ludowego Wojska Polskiego, walczył z "chłopcami z lasu" w Beskidach. Dlatego tak uderzyła mnie lektura "Brudnych serc" - bo ten temat dotyczy także mojej rodziny. http://www.polskieradio.pl/10/485/Artykul/1037331,Trudne-spojrzenie-na-chlopcow-z-lasu-i-ubekow http://opinie.newsweek.pl/marcin-meller-felieton-zolnierze-wykleci-newsweek-pl,artykuly,280443,1.html http://www.polskieradio.pl/9/399/Artykul/1037908,Brutalne-rozliczenie-z-powojenna-historia-Polski http://fakty.interia.pl/news-brudne-serca-historia-nieprawdopodobna-konkurs,nId,1093214 http://merlin.pl/ksiazki/bestsellery/browse/bestsellers/twoweeks/1.html Wyjątkowa i odważna książka Anny Kłys "Brudne serca" na 15. miejscu listy bestsellerów merlina i w okolicach 20. na empik.com. Autorce gratulujemy, nie co dzień się zdarza, by tak ważne tytuły lądowały tak wysoko na listach. http://www.wielkalitera.pl/aktualnosci/id,170/przepremierowe-fragmenty-brudnych-serc-anny-k-klys.html http://ewawanat.salon24.pl/40116,plac-wolnosci http://antoni.dudek.salon24.pl/316297,historia-ipn-cz-9-przyspieszenie
- Zaloguj się, by odpowiadać
50 komentarzy
1. kolejności i w takim krótkim
kolejności
i w takim krótkim odstępie czasu. Dlatego nie mam zamiaru się
utożsamiać. W każdym razie dobrze się stało, że te dwie książki mogą
stać dziś obok siebie na półce i świadczyć o tym, że dojrzeliśmy do
tego, że dopuszczamy już myślenie krytyczne, poszukiwanie. I jeszcze
jak różnie można mówić o tym samym i jak różnego języka używać. I
wyciągnąć z tego wnioski.
Karolina Kowalska ("Polska The Times"): - Czuje się Pani resortowym dzieckiem?
A. K. Kłys: - Zestawienie, którego nie wymyśliłabym, nawet gdybym miała niezwykłą wyobraźnię. Po pierwsze dlatego, że ja sama w tym kontekście jestem dla siebie abstrakcyjna, a po drugie, to tylko przypadek sprawił, że książki "Brudne serca" i "Resortowe dzieci" wyszły w takiej a nie innej kolejności i w takim krótkim odstępie czasu. Dlatego nie mam zamiaru się utożsamiać. W każdym razie dobrze się stało, że te dwie książki mogą stać dziś obok siebie na półce i świadczyć o tym, że dojrzeliśmy do tego, że dopuszczamy już myślenie krytyczne, poszukiwanie. I jeszcze jak różnie można mówić o tym samym i jak różnego języka używać. I wyciągnąć z tego wnioski." src="https://scontent-a-cdg.xx.fbcdn.net/hphotos-ash3/t1/p403x403/1620713_470817126363792_1523859097_n.jpg" class="scaledImageFitWidth img" height="436" width="403">
http://www.polskatimes.pl/artykul/3327209,anna-k-klys-w-dzisiejszej-pols...
We współczesnej Polsce historia jest elementem propagandy, nie nauki,
wszystko przedstawiane jest językiem nie znoszącym wątpliwości. A to
zawsze wzbudza w człowieku lęk i zniechęca do dalszej rozmowy - mówi
Anna Karolina Kłys w rozmowie z Karoliną Kowalską.
Karolina Kowalska
Mój ojciec pracował w
czasach PRL w Wojskowej Służbie Wewnętrznej, a mój dziadek, wcielony po
wojnie do Ludowego Wojska Polskiego, walczył z "chłopcami z lasu" w
Beskidach. Dlatego tak uderzyła mnie lektura "Brudnych serc" - bo ten
temat dotyczy także mojej rodziny.
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
2. Prof. Chodakiewicz: Gdzie szukać korzeni ugody Okrągłego Stołu?
Historyk prof. Marek Jan Chodakiewicz wypowiada się na temat korzeni ugody między komunistami a opozycją.
(2013)
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
3. @
Najważniejsze są dla mnie dwie rzeczy:
- nikt, ale to nikt, nie zauważył że przyjaciółka, nad którą użalała się Ewa Wanat, i która zobaczyła swojego ojca na wystawie "Twarze bezpieki" w Poznaniu - to Anna Karolina Kłys, autorka opublikowanych właśnie "Brudnych serc". Wanat nie podała w 2007 r. nazwiska swojej "cierpiącej" przyjaciółki. Ale czy Antoni Dudek nie skojarzył, że "przyjaciółka" z tekstu Wanat to autorka recenzowanych przez niego w 2014 r. "Brudnych serc"? Wolne żarty, doskonale pamięta tamten tekst Wanat z 2007 r. i swoją na niego ówczesną reakcję, dlatego wie, że "przyjaciółka" to Kłys, ale udaje, że o Kłys słyszy po raz pierwszy. Po co udaje? O tym niżej.
Osobą, która odkryła, że Wanat w 2007 r. pisała o Annie Kłys, jest Maryla.
- Kłys dokonuje wielorakiego i bardzo haniebnego fałszerstwa. Nie przyznaje się, że jej książka jest reakcją i zemstą na wystawę "Twarze bezpieki" IPNu. Nie przyznaje się, że o przeszłości ojca wiedziała od zawsze (bo jak mogłaby nie wiedzieć?). Udaje, że ciemne strony ojca odkryła przypadkiem, badając przeszłość. To jawna kpina - o przeszłości ojca wiedziała od dawna, a książkę napisała żeby "dowalić" i zbrukać historyczna prawdę. Żeby pomieszać porządek rzeczy, dobro zmieszać ze złem, zrelatywizować ludzkie postawy, uzależnić przebieg życia od przypadku, a nie od etycznych wyborów. Tego samego fałszerstwa dopuścił się Kieślowski w "Przypadku", ale on był bardziej subtelny. Kłys nie ukrywa: jej zdaniem, to czy ktoś został ubekiem czy żołnierzem wyklętym, było dziełem przypadku. To wielkie i bardzo groźne szalbierstwo, któremu należy się przeciwstawiać. Nikt nie donosi z przypadku, nikt nie torturuje innych z przypadku, nikt nie strzela w potylicę z przypadku, nikt wyrywa paznokci z przypadku, nie ukrywa prawdy z przypadku.
Osobą, która odkryła na czym polega szalbierstwo i kłamstwo Kłys jest Maryla.
O dziwo, nikt z "naszych" autorów nie zauważa w recenzjach prawdziwych motywów autorki, nikt nie zauważa, że motywem powstania tego szalbierstwa była zemsta.
Zgiełk i olbrzymia promocja jakie towarzyszą książce Kłys, zwłaszcza ekstaza w jaką wpadli bronzownicy z Aborczej i okolic, dowodzą, że reżim niewolący serca i dusze Polaków dostrzegł w tej publikacji coś bardzo przydatnego dla swoich planów całkowitego wynarodowienia Polaków.
4. Co było do udowodnienia.
Anna Karolina Kłys - wzorowe resortowe dziecko.
5. Kawałek jasny, kawałek ciemny Lidia Ostałowska
Mam czterdzieści lat i wczoraj, przez przypadek, dowiedziałam się, że mój ojciec był w SB. Rozmowa z Anną K. Kłys, autorką książki "Brudne serca"
Skąd się wzięły "Brudne serca"?
- Z piosenki dla dzieci, tej o jagódkach: "A kiedy dzień nadchodzi/ Dzień nadchodzi/ Idziemy na jagody/ Na jagody/ A nasze czarne serca/ Czarne serca/ Biją nam radośnie/ Bum tarara bum".
Powojenne polskie serca były brudne?
- Szukałam historii o Polsce przejściowej. Miał być bohater jasny i ciemny. Znalazłam Stacha Cichoszewskiego, dzielnego akowca, i jego zabójcę, stalinowskiego zbrodniarza. Jan Młynarek, naczelnik aresztu śledczego Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa w Poznaniu, o którym piszą teraz, że lubił osobiście strzelać do skazanych. I Stacha, i Jana wyjęłam z wydanych na początku lat 90. wspomnień księdza Hieronima Lewandowskiego, który od 1945 roku przez 13 lat był kapelanem w więzieniu w Poznaniu. Siedzieli tam różni więźniowie, też polityczni...
http://wyborcza.pl/duzyformat/1,136519,15401705.html
"Ta kobieta postanowiła zapomnieć kim jest. Że jest synem potwora, że wychowali ją na szuję, w nienawiści do Polaków, do patriotów. Ona o tym wie. Ale wyparła to ze swiadomości. Buduje zamek w którym wszystko wyglada inaczej, a ona jest inna, ale przeciez nie gorsza od jakichs tam patriotów. Wyborcza daje jej pewnośc i utwierdzenie: tak, jestes naj, jestes jedną z nas i tak jest dobrze, twój system wartości jest świetny."
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
6. @kazef
"O dziwo, nikt z "naszych" autorów nie zauważa w recenzjach prawdziwych motywów autorki, nikt nie zauważa, że motywem powstania tego szalbierstwa była zemsta."
nie pierwszy i zapewne nie po raz ostatni "nasi niepokorni" zamkną "oczy szeroko otwarte" w sprawie, która nie przynosi doraźnych (i kasowych) korzyści.
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
7. resortowe dziecko dostało kolejne zlecenie
http://www.polskatimes.pl/artykul/3327209,anna-k-klys-w-dzisiejszej-pols...
Można to zmienić?
W banalny, ale prosty sposób. Musimy zacząć szanować ludzi. I myśleć, bo odpowiedzialność za słowo jest ogromna. Ktoś się podnieci własnym tekstem, napisze o kilka słów za dużo i nie wie, jakie to przyniesie konsekwencje. Pracuję teraz nad książką, której akcja dzieje się we wczesnych latach XX w. w Polsce. Przyjrzałam się temu, ile dni upłynęło od zrobienia nagonki na kogoś na łamach prasy, do czasu aż ten ktoś był fizycznie zagrożony. Wie Pani, ile wystarczy? Siedem dni. Po dwóch negatywnych informacjach prasowych na temat ludzi mieszkających w pewnym budynku, pod wskazany w gazecie adres pojechali ich przeciwnicy polityczni i zniszczyli dom, wyposażenie, pobili ludzi. O tym samym człowieku można napisać: awanturnik, łobuz, oszołom, zdesperowany, sfrustrowany albo zmęczony, oszukany, zmanipulowany… Za każdym razem wydźwięk będzie inny. Poszukujmy początków - powodów ludzkiej frustracji - a nie jej efektów, czyli np.: krzyków podczas Marszu Niepodległości. Ci ludzie nie krzyczą przecież przeciw wyimaginowanemu wrogowi, który nie istnieje, bo został wymyślony, wykreowany - może się nazywać homoseksualista, może się nazywać zdrajca ojczyzny, może się nazywać pisowiec albo peowiec - prawdziwy wróg jest w krzyczącym chłopaku. To jego strach. Że nie ma przed nim perspektyw. Więc jak ktoś mu mówi, że to nie on sam ma się zabrać za swoje życie, tylko wszystkiemu winni są "oni", którzy obiecują i nic nie dają, a do tego jeszcze zabrali mu Polskę, a tym samym przyszłość i wystarczy im dokopać, żeby było OK, to dla niego jest kuszące. A dziennikarze utwierdzają go w tym szaleństwie, nie mówią: "Halo! Stop! Dajecie sobą manipulować", tylko podkręcają napięcie.
(..)
Czy jest Pani świadoma, że
napisała książkę bardzo niewygodną dla obecnego biało-czarnego nurtu
politycznego? Czy spodziewa się Pani nagonki?
Zupełnie nie. Nie tylko dlatego, że nie ma we mnie instynktu
konfrontacji, walki, ale chyba przede wszystkim dlatego - i nie mówię
tego, bo jestem cyniczna - że wierzę w solidarność środowisk
prawicowych. Jest dużo publikacji, książek wydawanych w tym nurcie,
doszło do tego, że sami sobie zaczynają robić konkurencję, więc w dobrze
pojętym interesie własnym będą milczeć na temat "Brudnych serc",
unikając w ten sposób reklamowania mojej książki czy jakieś próby
poszukiwania wspólnego języka.
(..)
Jak zareagowała Pani, gdy trafiła Pani na historię swojego ojca? Jak można sobie z taką informacją poradzić?
Moja reakcja była bardzo emocjonalna, bo to, co robił ojciec, a
myślę tu o metodach jego pracy, jest dokładnym przeciwieństwem tego, w
co wierzę, co dla mnie jest istotne. Czyli właśnie szacunek, wiara w
człowieka, poszanowanie prawa do bycia innym. A to, że sobie z tym
wszystkim poradziłam, zawdzięczam znowu takim banalnym słowom, niestety.
Z tej rozmowy w ogóle wychodzi, że jestem infantylna, naiwna i
nawiedzona… ale tak, dałam sobie radę z tym wszystkim dzięki miłości…
dzięki temu, że mam możliwość oparcia w drugim człowieku.
(..)
Tytuł książki - "Brudne serca" - jest bardzo mocny i wymowny. Jak powstał?
Któregoś dnia chodziliśmy z dziećmi po lesie, robiłam jakieś wizje
lokalne do książki, może sprawdzałam, czy można się ukryć w krzakach czy
coś takiego, nie pamiętam dokładnie... przypomniała mi się piosenka
"Czarne jagódki". Tam jest taki fragment: "A nasze czarne serca, czarne
serca/Biją nam radośnie". I w tym lesie widziałam tę gromadę
partyzantów, ubeków, z tymi bijącymi radośnie sercami czarnymi - i nie
od jagód przecież. Myślę, że wszyscy mamy trochę brudne serca, bo
wszyscy jesteśmy spadkobiercami historii Polski i nie możemy się od niej
uwolnić ale możemy się z niej uczyć.
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
8. Pożyczyłem książkę z
Pożyczyłem książkę z ciekawości, jeszcze nie czytałem ale pewnie napiszę parę słów.
Co do bajeck, bujd i lip w temacie z autorytetami "polecam" lekturę książki Vettera, Jak Lech Wałęsa przechytrzył komunistów. Miałem niezły ubaw czytając ten chłam.
http://oryszczyszyn.wordpress.com/2013/07/21/reinhold-vetter-jak-lech-wa...
http://www.granice.pl/ksiazka,jak-lech-walesa-przechytrzyl-komunistow,28...
Ale jednocześnie jest kilka ciekawych przypadków z cyklu "jak zarządza się percepcją." Zarządzanie percepcją jest wyższym etapem dezinformacji - wtedy przekaziory medialne nie zadają sobie trudu aby oszukiwać czy mataczyć - tworzą własną, zamkniętą rzeczywistość.
:::Najdłuższa droga zaczyna się od pierwszego kroku::: 'ANGELE Dei, qui custos es mei, Me tibi commissum pietate superna'
9. Szanowna Pani
Szanowna Pani Marylo,
Najbardziej brudne serce / o ile je ma?/ ma Anna Karolina Kłys, córka UB-eka i SB-eka, na którego rekach być może jest krew Polaków.
Trzeba o niej mówić:
precz z życia społecznego i publicznego Polski.
Ukłony moje najniższe
Michał Stanisław de Zieleśkiewicz
10. Szanowny Panie Michale
tylko ci, którzy maja brudne serca, szukaja brudu u innych, żeby lepiej sie poczuć.
Tam gdzie Bóg, Honor, Ojczyzna, tam nie ma brudnych serc.
Pozdrawiam serdecznie
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
11. inni resortowi tatusie to zrobili
Legenda antykomunistycznego podziemia-Jan Morawiec, ps. Remisz,Jan Morawiec żył bardzo krótko, niespełna 28 lat. Był jednym z najwybitniejszych uczestników konspiracji niepodległościowej 1939-1948, działał w kilku organizacjach, nie składając broni od września 1939 r. aż po fatalne aresztowanie przez UB 22 marca 1946 r.http://nsz.com.pl/index.php/zyciorysy/520-morawiec-jan-ps-baej-henryk-remisz-rbacz-tajfun?format=pdf
Leszek Żebrowski" height="163" width="130">
Jan Morawiec, ps. Henryk, Remisz, Rębacz, Tajfun, Paweł, Mieczysław (ur. 25 marca 1925 w Remiszewicach, pow. Brzeziny, zamordowany 15 stycznia 1948 na Rakowieckiej w Warszawie)
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
12. Do Pani Maryli
Szanowna Pani Marylo,
Anna Kłys, Ewa Wójciak, Ewa Wanat, to kuzynki / rodzina/, wszystkie spokrewnione z Heleną Łuczywo.
H. Łuczywo, jest córką członka KPP, Ferdynanda Chabera. To on to towarzystwo promował.
Ukłony moje najniższe
Michał Stanisław de Zieleśkiewicz
13. Symboliczna rehabilitacja
Symboliczna rehabilitacja żołnierza Armii Krajowej. Sąd unieważnił wyrok z 1958 r. na Edwarda Bucę
W 1958 r. Sąd Wojewódzki w Łodzi, przyjmując ustalenia trybunału
wojskowego ZSRR, skazał ponownie Bucę na karę śmierci. Została ona
później - na mocy amnestii - zamieniona na 15 lat więzienia, a następnie
zredukowana do 13 lat; na poczet kary zaliczono pobyt w łagrach.
Edward Buca został zatrzymany przez Rosjan w 1945 r. Za przynależność
do Armii Krajowej sąd skazał go na karę śmierci, którą zamieniono
później na karę 20 lat więzienia i ciężkich robót. Spędził 13 lat w
łagrach Workuty i na Syberii.
Po odbyciu kary w łagrach został zwolniony i deportowany do Polski.
Tutaj przeprowadzono przeciwko niemu postępowanie karne. W 1958 r. Sąd
Wojewódzki w Łodzi, przyjmując ustalenia trybunału wojskowego ZSRR,
skazał ponownie Bucę na karę śmierci. Została ona później - na mocy
amnestii - zamieniona na 15 lat więzienia, a następnie zredukowana do 13
lat; na poczet kary zaliczono pobyt w łagrach.
Sąd Okręgowy w Łodzi unieważnił wyrok łódzkiego sądu wojewódzkiego z
1958 r., który uznał Bucę za winnego popełnienia czynów szczególnie
niebezpiecznych w okresie odbudowy państwa i skazał go na 13 lat
więzienia oraz utratę praw honorowych i obywatelskich na pięć lat -
poinformowała Wojciechowicz.
Unieważnienia wyroku chciał szczeciński prokurator okręgowy.
Jak podała Wojciechowicz, łódzki sąd podzielił stanowisko
prokuratora, że do skazania Bucy doszło w związku z prowadzoną przez
niego działalnością na rzecz niepodległego bytu państwa polskiego.
Prokurator dowiedział się o orzeczeniu sądu z 1958 r. występując w
sprawie prowadzonej przed Sądem Okręgowym w Szczecinie o
zadośćuczynienie i odszkodowanie za 13 lat katorżniczych prac, której
wnioskodawcą był Buca. Sąd w marcu 2013 r. przyznał mu 565 tys. zł
zadośćuczynienia, o które starał się przed polskimi sądami od 1999 r.
W czasie wojny Buca (ur. w 1926 r.) służył w AK w Nowym
Samborze w województwie lwowskim. Został aresztowany przez Niemców, ale
udało mu się uciec. Tuż przed końcem wojny 4 maja 1945 r. podczas
zatrzymania przez funkcjonariuszy NKWD przestrzelono mu kolana i bito
kolbą karabinu po głowie. Jak wcześniej zeznawał Buca, podczas śledztwa
przesłuchiwało go w sumie 11 śledczych, był wielokrotnie rażony prądem.
W 1953 r. przebywając w sowieckich łagrach był przywódcą buntu
więźniów w jednym z obozów w Workucie. Rosjanie uznali, że Buca jest
prowokatorem i wydłużyli pobyt w łagrze - prawdopodobnie to uratowało go
od śmierci.
W latach 70. Buca uciekł do Szwecji przedstawił tamtejszym mediom
swoją historię - powiedział PAP Maciej Krzyżanowski, pełnomocnik Edwarda
Bucy w sprawie o odszkodowanie. Władze PRL uznały wtedy, że szkalował
kraj i wysłały za nim funkcjonariuszy bezpieki. Buca uciekł przed nimi i
zamieszkał w Kanadzie.
W 2013 r. Buca powrócił z Kanady i zamieszkał w Szczecinie, tego samego roku zmarł w wieku 87 lat.
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
14. 60 lat temu stracono ostatniego Cichociemnego.
Luty
1953 r. Pokazowa rozprawa Stefana Skrzyszowskiego i Dionizego
Sosnowskiego w Wojskowym Sądzie Rejonowym w Warszawie, który skazał ich
na śmierć
D.Sosnowski podczas procesu
60 lat temu stracono Dionizego Sosnowskiego. W pokazowym
procesie uczyniono z niego „szpiega, który wysługiwał się Amerykanom”.
Po wielu latach został odznaczony przez Stany Zjednoczone medalem
pośmiertnym za „służbę, honor, bohaterstwo i poświęcenie”. Odsłaniamy
nieznaną historię ostatniego cichociemnego.
Dionizy Sosnowski z Goniądza 60 lat temu został
stracony w mokotowskim więzieniu w Warszawie. Skazany w 1953 roku na
śmierć za szpiegostwo, był ofiarą operacji „Cezary” prowadzonej przez
polską i sowiecką bezpiekę przeciw zachodnim wywiadom.
Nazywał się Dionizy, ale wszyscy znali go pod imieniem „Dyzek”. Ze studiów medycznych został usunięty z powodów politycznych.
W ramach działalności w WiN został wysłany na Zachód na kurs
radiotelegraficzny z elementami sabotażu, dywersji i przetrwania w
terenie.
D.Sosnowski z lewej.
- komentuje dr Wojciech Frazik, historyk.
Po szkoleniu został przerzucony do Polski – niczym
cichociemni w czasie wojny, skakał ze spadochronem w okolicach
Koszalina. Skoczków po wylądowaniu przejmowali pracownicy WiN, czyli jak
się wówczas wydawało „przyjaciele”. Następnie na
konspiracyjnej kwaterze w Warszawie dostał zadanie spisania wszystkiego,
czego nauczył się na kursie. Zorganizowano mu w tym czasie również
spotkania z narzeczoną, by zapewnić mu większy komfort psychiczny.
W grudniu 1952 roku Sosnowski został wysłany z organizacji do
Wrocławia, by uruchomić radiostację. Zatrzymano go przed Łowiczem i
przewieziono do Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego bez podania
powodu aresztowania.
- opowiada historyk. Jak dodaje, mógł zadziałać również szantaż związany z losem narzeczonej.
Sosnowskiego skazano w procesie pokazowym.
- mówi. Ofiary operacji „Cezary” skazano na karę śmierci „za zbrodnię zdrady, szpiegostwa i dywersji”.
D.Sosnowski podczas procesu
Narzeczona Dionizego Sosnowskiego, Danuta była u ministra
bezpieczeństwa, by wstawić się w jego sprawie. Przesłuchiwała ją również
bezpieka. Rodzina Sosnowskiego do dziś ma jej list, w którym pisze:
źródło: Polskie Radio
http://niezlomni.com/?p=10162
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
15. Oddział "Jędrusia" -
Oddział "Jędrusia" - Antykomunistyczne Podziemie
Szanowni Państwo. Rozpoczynamy publikację
cyklu artykułów na temat antykomunistycznego podziemia w latach
1945-89. Znajdą w nich Państwo szereg informacji, które dotychczas nie
były nigdzie publikowane. Zakres terytorialny obejmuje głównie powiat
złotowski. Oczywiście znajdą się także odniesienia do wydarzeń i
organizacji działających poza naszym regionem. Dziękujemy Klubowi
Gazety Polskiej w Krajence za przesłane materiały.
Na terenie powiatu
złotowskiego znajduje się szereg miejsc upamiętniających tzw.
„wyzwolenie” przez Sowietów. Jak widać dla naszych samorządowców wciąż
nie ma znaczenia fakt licznych mordów, gwałtów, rabunków, podpaleń
dokonanych przez Armię Czerwoną. Ponadto w regionie można odnaleźć
miejsca pamięci poświęcone Żydom, Niemcom... Niestety, jak dotąd, nie
upamiętniono tych, którzy podjęli walkę z komunistycznym reżimem.
Dlaczego? Odpowiedź jest jest niezwykle złożona. Zapraszam w historyczną
podróż. W czasy ludzi walczących ze zbrodniczym systemem
komunistycznym.
ODDZIAŁ ZBROJNY JĘDRUSIA
Od
maja do lipca 1946 roku na terenie powiatów: Wyrzysk, Sępolno, Złotów
działał oddział zbrojny Leona Mellera ps. Jędruś (na zdjęciu). Przed
wojną był on zawodowym oficerem Wojska Polskiego, w czasie niemieckiej
okupacji walczył na terenie województwa lubelskiego(AK). Jego zastępcą
był Tadeusz Stasiak ps. Grom. Oddział został zawiązany w początkach maja
1946 roku (w Liszkowie). Członkowie złożyli przysięgę na wierność
Rządowi Rzeczpospolitej Polskiej na Uchodźstwie. Główną kwaterę oddziału
stanowiły opuszczone budynki gospodarcze w Biegodzinie (powiat
Wyrzysk).
Grupa przeprowadziła
kilkadziesiąt akcji. Najważniejszą z nich było rozbicie więzienia w
Wyrzysku 24 V 1946 r (na fotografii podziemia ubeckiej katowni).
Członkowie
organizacji dokonywali również likwidacji aktywistów komunistycznych i
konfidentów bezpieki (m.in. we wsi Wąsosz w powiecie złotowskim).
Zastrzelili także dwóch żołnierzy Armii Czerwonej. Ponadto rozbrajali
funkcjonariuszy Milicji, pobili kilku aktywistów PPR oraz dokonywali
rekwizycje na rzecz oddziału w spółdzielniach państwowych. Prowadzili
także działalność propagandową na rzecz PSL-u i Rządu Rzeczpospolitej
Polskiej na Uchodźstwie. Uzbrojenie grupy stanowiły: 3 automaty MP, 10
karabinów KBK, broń krótka oraz granaty.
Bronisław
Mruk ur. 23 sierpnia 1906 roku w Głomsku (powiat złotowski). Brał
czynny udział w wojnie obronnej 1939 roku. W 1943 roku wstąpił do AK. Po
wkroczeniu sowietów nie ujawnił swojej przynależności do powyższej
organizacji. Członek oddziału zbrojnego Leona Mellera. Aresztowany 5
maja 1950 roku. 13 marca 1951 roku skazany na karę śmierci (na mocy
amnestii zmieniono ją na 12 lat więzienia).
Organizacja
„Jędrusia” została rozbita dzięki aktywnej działalności tajnych
współpracowników. Donos z początku lipca 1946 roku umożliwił bowiem
aresztowanie trzech członków oddziału: Leona Pawlikowskiego, Zenona
Wilanda i Alfreda Jankowskiego. Kolejnych informacji udzielił dezerter z
oddziału (brak danych), który wydał Jana Templina z Witrogoszczy
(łącznik). Ten ostatni wskazał kwaterę Edmunda Muracha w Topoli. Oddział
Muracha postawił jednak czynny opór. Poddał się dopiero po okolo 4
godzinach z braku amunicji. W akcji likwidacyjnej wzięło udział około
30 funkcjonariuszy MO, UB i żołnierzy WP. Pozostałych członków oddziału
Jędrusia aresztowano pojedynczo.
Henryk Chabiera ps. Korzeń, rozstrzelany 4 września 1946 roku w Bydgoszczy
W „łapy bezpieki”
nie dostał się dowódca oddziału – kapitan Leon Meller, który popełnił
samobójstwo w lesie koło Ślesina (28 lipca 1946 roku). Jego zastępca –
Tadeusz Stasiak – przedostał do Niemiec Zachodnich. Podczas zatrzymania i
próby ucieczki zastrzelony został por. Jerzy Lewandowski ps. Sowa (7
sierpnia 1946 roku w Więcborku).
Zgodnie z sowieckim
zwyczajem aresztowanych członków oddziału poddano okrutnemu śledztwu.
Prowadzili je na przemian Polacy i Rosjanie. Stosowano między innymi:
bicie po całym ciele, miażdżenie palców, stójki, tortury psychiczne.
Warto nadmienić, że w sumie aresztowano 29 członków oddziału, 27 z nich
stanęło przed sądem. Zapadły surowe wyroki. 13 członków oddziału skazano
na karę śmierci (9 wyroków wykonano). Pozostałych na wieloletnie
więzienie. Najmłodszym skazanym na karę śmierci był Leon Hadzicki – 18
lat.
Cdn...
źródła:
IPN- Bydgoszcz,
IPN-Poznań,
strony internetowe:
http://www.slady.ipn.gov.pl,
http://www.solidarni.waw.pl/
http://szlakipamieci.kujawsko-pomorskie.pl
http://77400.pl/index.php/historia2/182-niepodleglosciowe-podziemiezlotow
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
16. WUBP w Białymstoku, przesłuchujący ubek Tadeusz Kłyś przesłuchi-
wany Edward Kuśnierski: "pan por.Kłyś dał mi kartkę papieru i zapytał:"dać, długopis, pióro, ołówek czy pistolet"?Odpowiedziałem:panie poruczniku ja byłem przesłuchiwany w Gestapo.Niech pan to gówno zabierze bo tam naboi nie ma. A ja wiem, że jak sięgnę po pistolet, to będą nowe lata". On na to: "ot skurwysyn chytry, gdzie tak ciebie nauczyli?"Odpowiedziałem, że w Sztuthoffie. Powiedział, że jeśli byłem w Sztuthoffie, to teraz trzeba będzie mnie inaczej badać. Rzeczywiście badali mnie inaczej. Jak wszedłem, to na ścianie wisiały 2 bykowce zakończone drewnianymi kulkami a w kącie stało wiadro z wodą, ława szeroka na 50 cm krzesła a na stole leżały drzazgi drewniane i pistolet tetetka. Śledztwo całe polegało na biciu, bili mnie po plecach i w tyłek [...]Przechodziłem w areszcie różne tortury np.odwracano taboret do góry nogami i sadzano mnie na jednej nóżce, która wbijała się w kiszkę stolcową, a nogi kazano trzymać na drugim taborecie. Kiszkę stolcową miałem po tym porwaną ale jakoś samoistnie to się zagoiło.[...]Przeszedłem również tzw.stójkę. tj.tzw torturę bezsenności. Wchodziłem w taki słupek, gdzie nie dało się usiąść
bo jak tylko trochę zginało się kolana, to już zapierały się o ścianę. W takim słupku stałem 12 godzin.Strasznie puchły nogi." Z książki Marcina Zwolskiego "Śladami zbrodni okresu stalinowskiego w województwie białostockim" IPN Bialystok
Setki zabójstw podczas zatrzymania, przesłuchiwań, zwłoki zatapiane w kloakach, ciała zamordowanych porzucane na śmietnikach /Sokółka, Łomża/, zakopywane na dziedzińcach, pod płotami. Nie wydawano zwłok rodzinom. - NIKT nie odpowiedział za zbrodnie. Pani Kłys niech lepiej zamilknie, bezczelna.
Są w życiu rzeczy ważniejsze, niż samo życie.
/-/ J.Piłsudski
17. nagle obudzeni
i kat z UB, Jan Młynarek nie był aż taki zły. Jego ofiary, żołnierze
wyklęci w tym Stanisław Cichoszewski, nie byli wcale tacy ideowi. Ksiądz
Hieronim Lewandowski, świadek zbrodni konfabulował. Tak, wbrew faktom,
dowodzi w swojej książce "Brudne serca" jej autorka, Anna K. Kłys
Antoni Dudek i dr Marcin Zaremba - obaj przyznali, że nie sprawdzali podanych w publikacji okoliczności.
"- Pluję sobie w brodę, że dałem się namówić do zarekomendowania tej
pozycji "- powiedział Bogdan Rymanowski, dziennikarz, który także
polecił "Brudne serca".
http://www.gloswielkopolski.pl/artykul/3340163,brudne-serca-brudna-ksiazka-o-ofiarach-i-katach,1,3,1,id,t,sm,sg,sa.html?cookie=1
Szef polskiego Majdanka
Jednym z trzech głównych bohaterów publikacji jest Jan Młynarek, szef aresztu UB i wykonawca wyroków śmierci. Zapisał się on w pamięci aresztowanych jako psychopata o sadystycznych skłonnościach. Anna K. Kłys w książce ociepla jego wizerunek. Pisze np. "Za dwa tygodnie święta. Choinka. Córka naczelnika Młynarka ma już 8 miesięcy, wyrzynają się jej zęby, dużo płacze. Jan i jego żona są zmęczeni".
Czytelnicy nie otrzymują pełnej wiedzy o kacie z UB, a bombardowani są zastrzeżeniami do relacji świadka jego zbrodni
Autorka sporo uwagi poświęca przedstawieniu trudnych warunków, w jakich mieszkał kat, jak mało zarabiał. W jej książce to miłośnik lasów, który chciał wystąpić z UB (chociaż z akt wynika, że raporty o zwolnienie pisał, by skłonić szefów do poprawienia jego sytuacji materialnej). Ubolewa, że z powodu kary dyscyplinarnej Młynarek stracił na denominacji. Opierając się na opinii... anonimowego psychiatry, któremu pokazała akta kata, Anna K. Kłys dowodzi nawet, że nie był on psychopatą, tylko... skrupulatnym urzędnikiem. Czy opinia ta ma usprawiedliwiać go, że wyroki śmierci na żołnierzach wyklętych wykonywał osobiście i to metodą katyńską, strzałem w tył głowy?
Nikt w każdym bądź razie tak zręcznie nie przycinał palców drzwiami jak ten młody jeszcze mężczyzna o zimnym spojrzeniu szarych oczu" - tak w książce "Smutne pół rycerzy żywych" wspominał Młynarka Leszek Prorok, były żołnierz AK.
"W areszcie szeroko stosowane jest osobiście przez kierownika aresztu ppor. Młynarka bicie" - napisał w 1946 roku do Bolesława Bieruta ppłk. Andrzej Rzewuski ps. "Hańcza", aresztowany i doprowadzony do samobójstwa dowódca Wielkopolskiej Samodzielnej Grupy Ochotniczej "Warta".
- Jednym z bijących był ówczesny naczelnik Jan Młynarek. Czasami tak kopał, że - jak mówił - "musi buty zdjąć, bo się zmęczył" - wspominał płk. Jan Podhorski, były powstaniec warszawski w wywiadzie do "Rzeczypospolitej" .
- W nocy wpadał szef UB z Kochanowskiego - Młynarek. Bił bykowcem zakończonym metalem i lżył więźniów. Podobno mówił o sobie, że jest szefem polskiego Majdanka - zeznał w 1991 roku Mieczysław Szała, były więzień UB.
- Chodził po areszcie z grubym, długim pejczem i w mojej obecności bił i dusił - mówił inny członek AK, Józef Hasiński.
Relacji świadków tortur Młynarka zachowało się wiele. Są dostępne w publikacjach i w archiwum IPN w Poznaniu. W tym samym, z którego - jak powiedziała mi przyjaciółka autorki, Ewa Wanat - Anna K. Kłys, pracując nad książką, korzystała przez rok, 5 dni w tygodniu, po 8 godzin dziennie.
- Zebraliśmy tyle materiału dowodowego, że gdyby szef aresztu UB żył, to bez wątpienia oskarżylibyśmy go o znęcanie się nad więźniami - zapewnił nas Mirosław Więckowiak, prokurator pionu śledczego IPN, zdziwiony próbą wybielania Jana Młynarka.
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
18. Komendant Auschwitz także lubił dzieci, może Kłysowa nosi się
z zamiarem napisania coś "ciepłego"o nim? Pewnie już pisze..., jak tam Kłysowej idzie pracka, tak tylko pytam, bo jak się lubi morderców to może i o Hessie coś napisze.
Są w życiu rzeczy ważniejsze, niż samo życie.
/-/ J.Piłsudski
19. @Maryla
Tym kto ujawnił w linkowanym "Głosie Wielkopolskim" prawdziwą twarz kanalii Młynarka - kata z UB i przy okazji prawdziwą twarz konfabulantki Kłysowej jest Krzysztof M. Kazmierczak. Od lat tropi on tajemnice peerelowskiego Poznania, ujawnia zbrodnie komunistycznych łajdaków.
Polecam jego książkę "Tajne spec. znaczenia" (Poznań 2009), którą rekomendują na okładce ks. Isakowicz-Zalewski i Sławomir Cenckiewicz.
Przy okazji tej sprawy wyszło dyletanctwo (w najlepszym razie) historyków: Dudka i Zaremby. Ich przypadek to jednak - jak sądzę - o wiele bardziej dotkliwa przypadłość.
20. @kazef
nie mam złudzeń co do wybiórczej amnezji panów historyków.
Nie będzie już nikogo drażnił, ani też przywoływał złe wspomnienia. W piątek pracownicy IPN w Krakowie rozebrali pomnik, który znajdował się na parafialnym cmentarzu w Limanowej. Zdementowana została również wbudowana w cokół pomnika tablica.
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
21. Radiogram Alarmowy komendy
Radiogram Alarmowy komendy okręgu AK "Sarna" (38) z 25.03.1945 -
"NKWD i Berlingowcy stosują niesłychany terror do ludności polskiej:
grabierze, mordy, gwałty. Dnia 7 III spalono wieś Guty ... ludność
wymordowano. ... żołnierzy AK w bestialski sposób katują. Nieugiętych
mordują. ZBÓJE NKWD W CIĄGU TYCH PARU MIESIĘCY DZIESIĘĆ RAZY TYLE
ZNISZCZYLI IDEOWYCH POLAKÓW CO HITLEROWCY W CIAGU 4 LAT ... Ludność
prosi o ... przysłanie komisji do zbadania zbrodni popełnianych na
Narodzie Polskim przez NKWD i Berlingowców"
https://www.facebook.com/photo.php?fbid=10151041620868237
Nieopodal małej wioski Barut na Opolszczyźnie doszło do wyjątkowo okrutnej, nawet jak na standardy komunistów, zbrodni. MBP wysłało w szeregi partyzantów Henryka Flamego „Bartka” agentów, którzy podali żołnierzom środki nasenne. Później nastąpiło brutalne mordowanie…
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
22. jeden jeszcze nie obudzony czy ?....tylko kasa u Karnowskich?
Piotr Skwieciński
„Brudne serca”. Książka zła, infantylna, naiwna. I zarazem wielka
"Nie znalazłem bowiem dotąd równie potężnego świadectwa
dowodzącego, jak strasznie toksyczne jest to, co przez popeerelowskie
ćwierćwiecze usiłowano nam (na szczęście nieskutecznie) zaserwować –
czyli wyparcie przeszłości. Czyli ideologia „wybierzmy przyszłość”,
doprowadzona do swojego apogeum."(..)
Skoro więc oceniam książkę Kłys tak krytycznie, zarówno w warstwie
przesłania i tezy, jak i warstwie literackiej (miejscami narzuca się
niestety słowo „grafomania”), to dlaczego, jak napisałem, mam z nią
problem i nie potrafię zdecydowanym ruchem wyrzucić jej na stos
makulatury?
A to dlatego, że oprócz komponentu historycznego reportażu zawiera
ona i drugi – historię rodzinną autorki. I ten element jest poruszający,
a także bardzo ważny.
Otóż Kłys w trakcie pisania książki dowiedziała się, że jej ojciec
był ubekiem. Co było dla niej wstrząsem, bo dotąd – będąc w latach 80
zaangażowaną w ruch sprzeciwu wobec systemu licealistką, potem
studentką, potem dziennikarką - wiedziała tylko, że był dyrektorem
Archiwum Państwowego w Poznaniu.
I te passusy książki są jednoznacznie poruszające. A momentami wręcz
wstrząsające. Wstrząsająca jest walka autorki, która próbuje coś zrobić z
tą wiedzą, i popada przy tym w przejmująco opisany konflikt z obojgiem
rodziców, którzy (cóż za nieoczekiwany obrót
sytuacji…) o przeszłości w ogóle rozmawiać nie chcą. A za ponawiane
próby jakiegoś rozwikłania tematu, wydobycia z nich (czyli z ojca, ale
zębami i pazurami bronionego przez matkę) jakiegokolwiek ustosunkowania
się do tej przeszłości zostaje wręcz niemal formalnie usunięta z
rodziny...). Również rodzona siostra zrywa z nią kontakty.
„Pęka mi serce” – pisze Kłys. Pęka jej serce za każdym razem kiedy
dowiaduje się, że jej ojciec, jej ubóstwiany w dzieciństwie tata („do
którego mam tak podobne rysy twarzy, do którego tak podobnie mówię,
podpisuję się podobnie”) zrobił coś niegodziwego. Czujemy sami to
pękanie córczynego serca.
I w tym aspekcie jest to książka wielka, nie znalazłem bowiem dotąd
równie potężnego świadectwa dowodzącego, jak strasznie toksyczne jest
to, co przez popeerelowskie ćwierćwiecze usiłowano nam (na szczęście
nieskutecznie) zaserwować – czyli wyparcie przeszłości. Czyli ideologia
„wybierzmy przyszłość”, doprowadzona do swojego apogeum.
Autorka, pomimo całej swojej naiwności, zdaje sobie z tego sprawę.
„Wyobraźmy sobie, że nagle rozgrywa się scena jak z „Mistrza i
Małgorzaty” Bułhakowa: ludzie w czasie jakiegoś zgromadzenia zaczynają
mówić o sobie prawdę – mówi w wywiadzie prasowym. „Ktoś podnosi rękę,
wstaje i przyznaje: „Byłem TW i donosiłem na kolegów na studiach”. I
następny, i następny. Że nie ma tchórzy.
I co się stanie? Może zostaną przekreśleni na wieki, ale może poczują
się wolni? Nikt już im nigdy nie powie: „kolego, jak będziesz fikał, to
mam teczkę na ciebie”. Bo, po pierwsze, on sam już to powiedział. Po
drugie, i to byłoby najbardziej wartościowe, może opowiedzieć, dlaczego
to zrobił. Jak z tym żyje? Czy zrobiłby to jeszcze raz? (…) Ale tej rozmowy
nie ma. Zaraz pojawiają się klisze: samokrytyka, dzieci donoszące na
rodziców, stalinizm, rewolucja kulturalna… Nie stać nas już na normalną
rozmowę?”
Nie stać? Chyba rzeczywiście ciągle nie stać. Ale Anna Kłys –przy
całej swojej naiwności i (może udawanej?) nieporadności intelektualnej,
przy całym infantylizmie końcowego przesłania (dziecinny pacyfizm jako
lek na całe zło świata) – zrobiła swą książką wiele, żeby było stać.
I wszystkie złe strony „Brudnych serc” nie odbiorą jej tej zasługi.
-------------------------------------------------------------------------------
Do nabycia wSklepiku.pl!
"Brudne serca. Jak zafałszowaliśmy historię chłopców z lasu i ubeków"
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
23. Skwieciński wie co pisze, niestety.
Broni autorki, udając że młoda naiwna czegos tam nie rozumie. Ona nie dowiedziała sie o ojcu ubeku pisząc książkę. Ona ją napisała, gdy sie o tym dowiedziała. Postanowiła relatywizowac zbrodnie ojca, plotąc bajeczke, że przypadek decydował czy ktos został ubowcem czy zołnierzem podziemnej armii.
Skwieciński to wie. Ale nie pierwszy raz udaje i manipuluje.
Pamiętamy, co pisał po Smoleńsku.
24. Też polecam. Bardzo ciekawa.
Też polecam. Bardzo ciekawa. Szczególnie o katastrofie z 1952, dawałem fragment:
http://blogmedia24.pl/node/31081
Co do Dudka można mieć pewne chwile zwątpienia, co do Zaremby - tutaj nie mam żadnych złudzeń po lekturze 'Wielkiej trwogi" - polecam interesującą dyskusję, gdzie sam autor się udzielał (hłe, hłe) na dws.org.pl.
:::Najdłuższa droga zaczyna się od pierwszego kroku::: 'ANGELE Dei, qui custos es mei, Me tibi commissum pietate superna'
25. @Unicorn
Dyskusja:
http://dws.org.pl/viewtopic.php?f=81&t=130441&st=0&sk=t&sd=a&hilit=trwog...
bardzo ciekawa. Zwłaszcza, gdy dr Zaremba postanowił się odezwać na temat swojej "Wielkiej trwogi" a szczegółowo odpisywał dr Gontarczyk.
Przytoczę tylko jeden passus wychwycony przez Gontarczyka, który charakteryzuje "warsztat" Zaremby:
Gontarczyk pisze:
A teraz bajka na dobranoc: ile cytatów w tych przypisach [w książce "Wielka trwoga" - przyp. kazef], które zakwestionowałem jest przeinaczonych w sposób ważny lub wręcz fundamentalny? To ja tylko jeden drobny przykładzik. Naturalnie sprawie MSP nadał [Zaremba - przyp. kazef] w komentarzu odpowiednie znaczenie, ale to litościwie pominiemy milczeniem. Zacytujmy:
„coraz więcej w okolicy są pożary. Ukraińcy znowu się ruszyli (…) jest strasznie” (s. 576 przypis 66)
A w oryginale jest:
„coraz więcej w okolicy są pożary. Ukraińcy znowu się ruszyli (…) w gruncie rzeczy nie jest strasznie”.
No niezła jazda.
26. Takie są realia tych
Takie są realia tych "słusznych" badaczy i socjologów wyjętych z koziej d...Jedna wielka ściema i lans. Z tego co pamiętam, w pewnym momencie sprawa zaczęła się ocierać o sąd. I nie wiem co dalej z tego wyszło - kto kogo, gdzie i jaki efekt :>
"Słyszałem, że zamiast tego ma podobno być pozew sądowy, co mnie, szczerze mówiąc, bardzo zmartwiło. Nie spodziewałem się (i na razie dalej nie spodziewam) takiego pokazu bezradności wobec postawionych zarzutów.."
Wiele razy pisałem o ŻIH, że to jest parodia i w normalnym państwie dawno takie kuriozalne coś byłoby po prostu zlikwidowane jako urągające nauce.
Patrząc po ostatnich doktoratach ;) cała ta socjologia warszawska jest powodem do kpiny.
:::Najdłuższa droga zaczyna się od pierwszego kroku::: 'ANGELE Dei, qui custos es mei, Me tibi commissum pietate superna'
27. KOLEJNE RESORTOWE DZIECO, typowe
Andrzej Żuławski: Religie są zakałą ludzkości. Gdy patrzę na Kaczyńskiego, zaczynam wierzyć w duchy
Kuba Dobroszek
Boi się Pan jeszcze czegoś?
Proszę pana, ja się już w życiu nabałem wystarczająco. Choć byłem
wówczas małym dzieckiem, doskonale pamiętam Lwów z czasów II wojny
światowej. Później nadeszła szkoła i życie za czasów Stalina, gdzie
strach dla 14-, 15-latka był rzeczą niezbyt określoną. On wisiał w
powietrzu, a moi rodzice nie chcieli mówić o tym, co działo się
naprawdę. Gdy ojciec po raz drugi dostał się do placówki dyplomatycznej w
Paryżu, bardzo bałem się Francji - kraju mi nieznanego,
kapitalistycznego, kraju, którego nie rozumiałem. I wreszcie - bardzo
się bałem przy każdym filmie, który miałem do zrobienia.(..)
Mające niedawno premierę "Kamienie na szaniec" Roberta Glińskiego to też widowisko martyrologiczno-historyczne?
Nie wiem, nie widziałem tego filmu.
Jeśli wsłuchać się w lament prawicy, to można wysnuć wniosek, że rzeczywiście widowisko. W dodatku obalające mit.
Jaki?
Mit tych chłopców.
No tak, bo "Rudy", "Zośka" i "Alek" mieli odcięte wszystkie narządy płciowe, łącznie z głową...
A co za tym idzie - nie mogli uprawiać seksu. Facetom z Szarych Szeregów przecież nie wypadało.
Gdy byłem młody, troszkę młodszy od pana, zdarzyło mi się napisać
dwa scenariusze z Jerzym Andrzejewskim, którego uważałem za wybitnego
literata i piekielnie interesującą postać. Był homoseksualistą, na
szczęście na mnie nigdy się nie rzucił.(..)Widzi Pan, to zaledwie trącenie paluszkiem, a jaki zamęt wywołało.
A po co pan się tym w ogóle zajmuje?
Czym, przepraszam?
Endeckimi opiniami, które królują w prawicowych gazetach.
Mam udawać, że ich nie ma?
Nie przykładając do nich wagi, nie przykłada pan wagi do głupoty.
Głupoty, mówi Pan...
Do głupoty podszytej kłamstwem. Do fałszu. Do manewranctwa. Ale wie
pan, moim zdaniem prawica w żadnym kraju nie ma dobrej karty.
Oni Pana zjedzą.
Tu, w tym domu mnie dopadną?
Za brak tolerancji.
No, wie pan? Demokracja to zróżnicowanie opinii i ewentualna dyskusja. Ale nie dyskusja na obelgi. Oni nawet nie są wilkami.
Wilczkami?
Gdybym chciał używać ich języka, to powiedziałbym, że kundlami.
Które dla dobra życia publicznego w Polsce powinny zniknąć?
Z całym szacunkiem, ale bardzo prostacko pan myśli.
Sam Pan powiedział, że reprezentują głupotę. Więc chyba lepiej, żeby tej głupoty nie było, prawda?
A kto ją panu każe kupować?
To tak nie działa.
To co, wojsko pan wprowadzi do tych redakcji? Policję? Pobije ich pan?
Ja tak nie powiedziałem.
I całe szczęście.
(..)
Dlatego konfuzją w moich oczach jest fakt, że patriotyzm i nacjonalizm stały się naczyniami połączonymi.
Coraz częściej ze sobą zestawianymi.
Wie pan, ja przeważnie nie wiem, o czym mówi Jarosław Kaczyński. Ale
wydaje mi się, że to nie jego brat zginął w katastrofie lotniczej,
tylko on sam. A ten, który tu przemawia, jest jakimś upiorem. Gdy patrzę
na Jarosława Kaczyńskiego, to zaczynam wierzyć w duchy.
W dodatku, jak sam Pan stwierdził, irracjonalne duchy.
Ta irracjonalność objawia się w przedstawianiu obywatelom tego kraju
wachlarza przekonań i problemów mających mało wspólnego ze światem
współczesnym.
To bardzo ogólnikowe, co Pan powiedział, konkrety proszę.
Przykro mi, ale nie zajmuję się słuchaniem Kaczyńskiego. Mnie to po
prostu mierzi. Nie widzę w Polsce Polski Sienkiewicza. Nie widzę w
Polsce przedmurza chrześcijaństwa. Nie widzę w Polsce tego wiochowego
światopoglądu. Nie jeżdżę na Jasną Górę z pielgrzymką. Nie wierzę w
żadną religię.
W żadną?
Religie są zakałą ludzkości. Więcej ludzi zostało wybitych na
świecie przez tzw. chrześcijaństwo niż przez cokolwiek innego. Bóg wie,
czy Chrystus w ogóle istniał, ale gdy czyta się to, co rzekomo miał
powiedzieć podczas kazania na górze, to są to wspaniałe słowa. Wszędzie
powinno się je wyklejać. Ostatnio Kościół w Polsce wybrał nowego
przewodniczącego episkopatu.
(..)
Podobno zwalcza frakcję Tadeusza Rydzyka, powinien się Pan cieszyć.
Ma pan rację - ogromnie cieszę się, że kandydat Rydzyka - abp Wacław Depo - przegrał.
I wychodząc poza krajowe podwórko, pewnie cieszy się Pan z
działań Franciszka. On rezygnuje z tych wszystkich wymyślnych kreacji.
Ten religijny wątek powinniśmy rozpocząć od stwierdzenia, że mnie Kościół w ogóle nie obchodzi.
Ani trochę?
Absolutnie. Jeżeli ktoś chce poprawiać bolesną historię
chrześcijaństwa poprzez sprowadzenie bliżej chodnika i ludzi wielkiej
finansowej afery, jaką jest Watykan, to taki fakt może cieszyć. Pragnę
przypomnieć, że Franciszek jest jezuitą, a zakon jezuitów to wielka
szkoła myślenia. Co ciekawe, zawsze była to szkoła myślenia
politycznego, co w przypadku obecnego papieża się nie sprawdza. Nie
usłyszałem jeszcze ani jednego zdania Franciszka o jakiejkolwiek
polityce. Jego interesuje polityka socjalna, czyli taka, która nie jest
polityką polityczną.(..)Ale to nie prosty lud ukształtował Karola Wojtyłę. Zrobiła to religia właśnie. Chrześcijaństwo.
Jest zupełnie na odwrót - prosty lud kształtuje religię. Dlaczego Lech Wałęsa
nosił w klapie Matkę Boską Częstochowską? Bo to on kształtował jej
wizerunek, Matka Boska wcale nie spływała na Wałęsę. Mam nadzieję, że
teraz jasno się wytłumaczyłem?
Na tyle jasno, by zostawić kwestie wiary, a wrócić na zakończenie
do polityki. Braci Kaczyńskich określił Pan jako irracjonalnych. Jak
więc nazwie Pan drugą stronę politycznego konfliktu?
Nie rozumiem.
Spytam wprost - jakim człowiekiem jest Donald Tusk?
Uparcie racjonalnym.
Zupełne przeciwieństwo Kaczyńskiego.
Proszę jednak pamiętać, że racjonalność też może się mylić.
Irracjonalność myli się z zasady, racjonalności natomiast czasem
przytrafiają się wpadki, gdyż polityka to nie tylko zdania rzucone na
wiatr. To ludzie. Kim pan robi politykę. Z kim. Jak.
Bilans wygląda więc tak: irracjonalny Kaczyński, momentami racjonalny Tusk...
... nie, nie momentami - przeważnie.
W takim razie przeważnie racjonalny Tusk i na dokładkę boleśnie pragmatyczny Miller.
Proszę pana, Miller nie jest boleśnie pragmatyczny.
Nie?
Jego należałoby któregoś dnia rozliczyć.(..)
http://pl.wikipedia.org/wiki/Miros%C5%82aw_%C5%BBu%C5%82awski
Mirosław Żuławski (ur. 16 stycznia 1913 w Nisku, zm. 17 lutego 1995) – polski pisarz, dyplomata.
Ukończył prawo i Studium Dyplomatyczne na Uniwersytecie Jana Kazimierza we Lwowie.
W czasie okupacji mieszkał z rodziną we Lwowie, tam urodził się jego syn Andrzej. Działał w AK – pisał biuletyny informacyjne, działał w podziemnym życiu kulturalnym. Był karmicielem, a później preparatorem wszy w Instytucie Badań nad Tyfusem Plamistym i Wirusami prof. Rudolfa Weigla, co skutecznie chroniło przed represjami okupanta. Po zajęciu miasta przez Armię Czerwoną wyjechał ze Lwowa. Był zastępcą redaktora „Rzeczpospolitej” w Lublinie.
W latach 1945-1949 przebywał jako radca kulturalny W Ambasadzie RP w Paryżu, w latach 1949-1952 w Pradze. W latach 1952-1957 wchodził w skład zespołu redakcyjnego „Przeglądu Kulturalnego”, publikował też w tygodniku „Świat”. W latach 1956-1965 znów pracował w Paryżu reprezentując Polskę w UNESCO. Od 1971 był wicedyrektorem departamentu MSZ. Lata 1974-1977 spędził w Dakarze jako Ambasador PRL w Senegalu; w 1978 przeszedł na emeryturę.
Jako poeta debiutował na łamach lwowskich „Sygnałów”. Ojciec reżysera Andrzej Żuławskiego.
W 1953 roku otrzymał nagrodę państwową III. stopnia[1].
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
28. Więzienia stalinowskie w
Więzienia stalinowskie w Polsce – studium eksterminacji
Zygmunt Szendzielarz „Łupaszka”, Hieronim Dekutowski „Zapora”,
generał Emil „Nil” Fieldorf, rotmistrz Witold Pilecki – to najbardziej
znani więźniowie, którzy stracili życie w stalinowskich zakładach
karnych. Jednak z dokumentów wynika, że w maju 1945 roku, z chwilą
zakończenia działań wojennych, we Wronkach, Rawiczu, Fordonie i w wielu
innych więzieniach i obozach na terenie Polski przetrzymywano blisko 59
tysięcy osób „najbardziej niebezpiecznych dla ładu społecznego,
zatwardziałych wrogów Polski Ludowej”. Dwa lata później było ich już 124
tysiące. Nie tylko wskutek wyroków śmierci, lecz przede wszystkim z
powodu katastrofalnych warunków i szerzących się epidemii życie straciło
ponad dwadzieścia tysięcy więźniów, a liczba ta wydaje się obecnie
mocno zaniżona.
Wielu współcześnie żyjących Polaków nie zdaje sobie sprawy, jak
ogromne spustoszenie w naszym społeczeństwie dokonało się za sprawą
stalinowskiego terroru. Tym ważniejsza jest ta książka, która stawia
sobie za cel jak najdokładniejsze przedstawienie prawdy tym, jak
wyglądało codzienne życie w więzieniach w latach 1945–1956 i zbrodniach,
do których dochodziło w zakładach karnych, obozach i ośrodkach pracy
więźniów. Wiele spośród zawartych w niej informacji dopiero za sprawą
tej publikacji wychodzi na światło dzienne – m.in. dzięki niedostępnej
jeszcze do niedawna dokumentacji Departamentu Więziennictwa i Obozów
Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego.
Dzięki książce profesora Tadeusza Wolszy dowiemy się, jak wyglądała
organizacja zakładów karnych, ich regulaminy oraz praca strażników,
którzy niejednokrotnie nadużywali swojej władzy. Autor imiennie wskazał
najbardziej brutalnych funkcjonariuszy straży więziennej,
odpowiadających za mordy popełnione na żołnierzach wyklętych. Jednak
przede wszystkim poznamy życie więźniów – pracę i czas wolny, zobaczymy,
jak mimo tragizmu sytuacji, w jakiej się znaleźli, obchodzili święta i
uroczystości. Autor opisuje również ucieczki oraz bunty, które wybuchały
w więzieniach i obozach. To ważna, przejmująca opowieść o wydarzeniach,
które przez lata próbowano przeinaczać i ukrywać.
Norbert Rak
Więzienia stalinowskie w Polsce – Tadeusz Wolsza, Warszawa 2013
Książka do kupienia w naszej księgarni www.sklep-niezalezna.pl
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
29. Wojna polsko-polska w mediach
Wojna polsko-polska w mediach trwa w najlepsze. "Gazeta Wyborcza"
opublikowała dziś pierwszy odcinek z nowego cyklu "Posmoleńskie dzieci",
w którym ma zamiar prześwietlać prawicowych dziennikarzy i tzw. media
"niepokorne". W pierwszej części "GW" opracowała słownik wyrazów
niepokornych.
1/13
Posmoleńskie dzieci, czyli nowy cykl "Gazety Wyborczej"
"Posmoleńskie dzieci" to odpowiedź na wydaną niedawno przez Dorotę
Kanię, Jerzego Targalskiego i Macieja Marosza książkę "Resortowe
dzieci", o korzeniach, pochodzeniu i karierze polskich dziennikarzy z
tzw. salonu. Książkę skrytykowano za przekłamania i manipulacje.
Przemysł pogardy
W ten sposób "niepokorni" określają antypisowską propagandę mediów mainstreamowych.
http://wiadomosci.dziennik.pl/media/galeria/454881,1,slownik-wyrazow-niepokornych-czyli-rzecz-o-wsi24-i-bufetowej-zdjecia-galeria-zdjec.html
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
30. Rodziny żołnierzy wyklętych oburzone książką "Brudne serca"
Rodziny bohaterów publikacji uważają, że narusza one dobre imię zmarłych.
- Autorka twierdzi, że pieczołowicie sprawdzała wszystkie szczegóły. A jak jest naprawdę? Na przykład napisała, że ojciec Stanisława Cichoszewskie-go był przez Niemców namawiany podczas okupacji do podpisania volkslisty. Tymczasem on zmarł przed wojną. Tak wygląda zgodność "Brudnych serc" z faktami - zwraca uwagę Andrzej Gortat, krewny Cichoszewskiego. - Zawartość książki powinna zostać skorygowana lub opatrzona wstępem informującym, że "Brudne serca" to po części fantazje autorki - dodaje.
- Nie rozumiem czym kierowała się pani Kłys bezpodstawnie zarzucając kłamstwo kapłanowi, który wspierał skazanych w ich ostatnich godzinach życia, a potem zdał relację z tego, czego był świadkiem - dziwi się Hieronim Cichy z rodziny ks. Lewandowskiego. Podobnie jak krewni zamordowanych uważa on, że do książki powinny być dołączone wyjaśnienia.
Autorka i wydawca "Brudnych serc" nie odpowiedzieli na nasze pytania dotyczące niezgodnej z faktami treści książki oraz zastrzeżeń rodzin bohaterów tej publikacji.
http://www.polskatimes.pl/artykul/3395069,rodziny-zolnierzy-wykletych-ob...
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
31. Kto im pomnik w pamięci
Kto im pomnik w pamięci zbuduje
Dzięki władzom Ostrołęki w centrum miasta stanął pomnik Żołnierzy Wyklętych - rozmowa z Jadwigą Wojsz-Solowe
Zdjęcie: arch. Jadwigi Wojsz-Solowe/
-
Z Jadwigą
Wojsz-Solowe, córką Franciszka Wojsza, żołnierza Armii Krajowej, WiN i
NZW, więźnia reżimu komunistycznego, oraz bratanicą skazanego na karę
śmierci Stanisława Wojsza, rozmawia Anna Kołakowska
Pochodzi Pani spod Ostrołęki. We wsi
Jarnuty, w której mieszkała Pani rodzina, zaangażowanych w walkę i
konspirację było bardzo wiele osób. Wystarczy wspomnieć, że w 1948 r. UB
w Ostrołęce sporządził „Spis rodzin bandyckich” i aż trzynaście z nich
mieszkało w Jarnutach. Na tej liście znaleźli się także Wojszowie.
– Rzeczywiście, skala zaangażowania, ale
też represji była bardzo duża. Mój tata Franciszek Wojsz miał czworo
rodzeństwa. Tatę, żołnierza AK, a po wojnie Zrzeszenia Wolność i
Niezawisłość i Narodowego Zjednoczenia Wojskowego, aresztowali w 1947
roku. Jego brat Szczepan, również żołnierz NZW, został postrzelony przez
milicję i zmarł w szpitalu. Stanisława – najmłodszego z braci –
aresztowali w 1949 r. i wyrokiem sądu został zamordowany. W 1950 r. do
więzienia trafiła także ich siostra Maria, która miała wówczas 18 lat.
Taki sam los spotkał naszych krewnych. Gdy skończyła się wojna, miałam
sześć lat i pozostało mi w pamięci kilka obrazów z tamtych czasów. Nie
wszystko jednak wiedziałam, a przede wszystkim o tym się nie mówiło, bo
była to wiedza niebezpieczna. Tata niewiele mówił mi o swojej rodzinie,
ale podczas świąt ukradkiem wycierał łzy i wzdychał: „Tacy byli młodzi, a
ich już nie ma”.
Czasem docierały do mnie strzępy rozmów,
które prowadził ze swoim kolegą – westerplatczykiem. Coś sobie szeptali,
a ja, odrabiając lekcje, starałam się wytężać słuch, żeby cokolwiek
posłyszeć. Dochodziły do mnie cicho wypowiadane zdania o tym, jak tata
był strasznie maltretowany w śledztwie, jak ubecy zmuszali go do
siadania na nodze od taboretu, która wbijała się w kiszkę stolcową, o
tym, jak strasznie bolały go oczy, gdy w czasie przesłuchania kierowali
na niego światło z bardzo silnej lampy. Ale ze mną o tym rozmawiać nie
chciał. Dopiero w 1990 r., kiedy już umierał, a ja siedziałam przy jego
łóżku, powiedział: „Dziecko, spróbuj ty wyjaśnić te nasze sprawy
rodzinne”. Zaczęłam więc szukać informacji. Pisałam do Prokuratury
Generalnej, do sądów i to, czego się dowiedziałam, było straszne, a na
dodatek zobaczyłam, że los, który spotkał moją rodzinę, dotknął także
bardzo wiele innych rodzin. Cztery lata trwało poszukiwania dokumentów,
unieważnienie wyroków, rehabilitacja.
W ściśle tajnym raporcie bezpieka w
Ostrołęce pisała, że Pani ojciec Franciszek Wojsz ps. „Wiarus” został
aresztowany na podstawie zeznań złożonych przez osoby, które ujawniły
się po wojnie. Tyle były warte komunistyczne amnestie i obietnice.
– Ojciec został aresztowany w grudniu 1947
r. za to, że rozprowadzał nielegalne wydawnictwa. W gminie Czerwin był
poborcą podatkowym, a w torbie przemycał bibułę. Ktoś musiał na niego
donieść. W kwietniu 1948 r. został skazany na pięć lat więzienia, ale
sąd uznał, że „przestępstwa”, które popełnił, podlegały ustawie o
amnestii, więc w więzieniu spędził kilka miesięcy. Przeszedł ciężkie
śledztwo i przeżył bardzo boleśnie przeżył tych kilka miesięcy
spędzonych w areszcie, dlatego po jego wyjściu z więzienia rodzice,
chcąc uniknąć dalszych represji, przenieśli się do Gdańska. Te
przenosiny i tak nic nie pomogły, bo Urząd Bezpieczeństwa nie zamierzał
zostawić ojca w spokoju. Bardzo często były u nas przeprowadzane
rewizje, jak wracałam ze szkoły, zastawałam mieszkanie przewrócone do
góry nogami. Rodzice co tydzień musieli się meldować na komendzie, a
tatę co rusz wzywali na przesłuchania. Każde pukanie do drzwi podrywało
moich rodziców na nogi.
Szczepan Wojsz w czasie wojny, tak jak
Franciszek, służył w AK, a po jej zakończeniu, gdy Polskę ogarnęło
powstanie antykomunistyczne, w szeregach NZW.
– Szczepan Wojsz ps. „Góra”, „Wilk” w 1947
r. ujawnił się i potem był co tydzień wzywany na przesłuchanie. Gdy
wracał do domu, to naciągał na dłonie rękawy koszuli. Pewnie ubowcy za
pomocą bicia próbowali wymusić na nim jakieś zeznania. Po którymś takim
wezwaniu powiedział do mojej mamy, a swojej bratowej, że już tam więcej
nie pójdzie, i zaczął się ukrywać. Potem przystał do oddziału NZW i
dowodził kilkuosobowym patrolem. Był bardzo odważny. Opowiadano mi taką
historię, jak pojechał z kolegą do Ostrołęki po chleb dla oddziału, ale
pod piekarnią wywiązała się potyczka z UB. Nie zdążyli tego chleba
zabrać, więc za chwilę stryj po niego wrócił, bo pieczywo stało
przygotowane w koszach.
Czasem zaglądał do domu, żeby coś zjeść czy
zmienić ubranie. Z notatki sporządzonej przez UB po jego śmierci
wynika, że pełnił funkcję dowódcy IV i V batalionu podlegającego KP
„Podhale” [Komenda Powiatu Łomża – przyp. A.K.] w Okręgu Białostockim.
Czy rzeczywiście tak było – trudno mi powiedzieć. Pewnego dnia ktoś
musiał donieść o jego wizycie – było to dokładnie 17 października 1948
r. – Szczepan przez okno zobaczył nadjeżdżających milicjantów, więc
zaczął uciekać. Oni otworzyli ogień i postrzelili stryja w brzuch. Mimo
to zdołał uciec i ukryć się u zaprzyjaźnionych gospodarzy. Po latach
dowiedziałam się, że ich syn nogą zasypywał ślady krwi na piasku, żeby
nie doprowadziły milicjantów do rannego Szczepana. Tam przyszła do niego
Marynia, młodsza siostra. W warunkach domowych nie można było go
leczyć, więc został zawieziony do Warszawy, do mieszkania kuzynki
Klimaszewskiej.
Doprowadzono do niego lekarza, dr Józefa
Juszkę, który powiedział, że Szczepan musi być natychmiast umieszczony w
szpitalu. W szpitalu Dzieciątka Jezus zarejestrowano go pod fałszywym
nazwiskiem, bo z PUBP Ostrołęka poszła informacja, że Szczepan Wojsz
został postrzelony i trzeba sprawdzić szpitale. Znaleźli go i na
sąsiednim łóżku położyli kapusia, który wszystko, co działo się koło
Szczepana, notował – czyli kto do niego przychodził, kto mu pomagał itd.
Któregoś dnia, gdy w odwiedziny przyszła moja mama, pielęgniarka –
siostra zakonna powiedziała, że na łóżku obok leży ktoś, kto połknął
łyżkę, co miało oznaczać, że jest donosicielem. Mama niestety nie
zrozumiała, o co chodzi. W oparciu o sporządzone przez kapusia donosy
zostały aresztowane siostry Klimaszewskie i ich brat. Jedna z nich jakoś
się wybroniła.
Druga dostała wyrok 5 lat, a ich brat 7. Za
pomoc i opiekę nad moim stryjem zapłacił także dr Juszko, który został
skazany na dziesięć lat więzienia. Szczepan zmarł po miesiącu od
przyjęcia do szpitala, choć wydawało się, że stan jego zdrowia się
poprawił. Okoliczności jego śmierci nie znamy. Bardzo możliwe, że był
zabrany do UB, bo na wprost szpitala znajdowała się siedziba bezpieki, a
pewnego razu, jak mama go odwiedziła, powiedział: „Bratowo, jak oni
mnie strasznie męczyli!”. Może właśnie z tego powodu stan jego zdrowia
się pogorszył i Szczepan zmarł.
Czy ciało zostało wydane rodzinie?
– Cały ciężar spraw związanych z pochówkiem
brata spadł na barki osiemnastoletniej Maryni. Po pokonaniu trudności
związanych z wydaniem zwłok, bo przecież najpierw musiała potwierdzić w
urzędzie gminy, że to jest jej brat, przywiozła ciało do Jarnut.
Funkcjonariusze Urzędu Bezpieczeństwa, żeby bardziej dokuczyć rodzinie, a
szczególnie mojej babci, nie pozwolili pochować Szczepana normalnie na
cmentarzu, tylko na miejscu pod cmentarnym płotem, bez księdza i bez
ludzi. Wieczorem przyszedł do babci kapłan, poświęcił krzyż, który
stanął na grobie, i starał się ją pocieszyć, jak mógł.
W partyzantce był także najmłodszy
Stanisław, który podobnie jak starsi bracia walczył w szeregach NZW, do
którego wstąpił w 1946 roku. Przybrał pseudonim „Jaskółka”, a potem
„Sokół”. W 1947 r., po aresztowaniach, które nastąpiły w Jarnutach i
innych okolicznych wsiach, wyjechał do Wrocławia, ale i tam UB wpadł na
jego trop. Przyjechał więc do domu i ukrywał się w specjalnie
przygotowanej dla niego skrytce w stodole.
– Najmłodszy Stanisław poszedł do lasu po
raz drugi po śmierci Szczepana – w styczniu 1949 roku. Szczepan, póki
żył, nalegał, aby najmłodszy brat został w domu i opiekował się matką.
Gdy zmarł, Stanisław wrócił do oddziału. Któregoś dnia, było to w
październiku 1949 r., ubowcy przygotowali na niego zasadzkę, kryjąc się w
stogu siana i czekając, aż przyjdzie do domu. Pamiętam, jak stałam z
babcią w progu domu, a ubowcy prowadzili strasznie pobitego,
posiniaczonego i okrwawionego stryja Stanisława.
Właściwie to ciągnęli go za wozem, do
którego był przywiązany lejcami. Miał wtedy 24 lata. Ja trzymałam babcię
za spódnicę, a ona modliła się, patrząc na swoje zmaltretowane dziecko.
Dostał karę śmierci, ale rodziny nie poinformowano o wykonaniu wyroku,
dlatego babcia przez kilkadziesiąt lat żyła nadzieją, że został
wywieziony gdzieś w głąb ZSRS. Dopiero w 1990 r. znalazłam w dokumentach
sądowych protokół wykonania kary śmierci i pokazałam go rodzinie. Wyrok
został wykonany 12 czerwca 1951 r. w więzieniu w Ostrołęce. Niestety,
miejsca, gdzie znajduje się mogiła Stanisława, nie znamy. Na cmentarzu w
Troszynie ma tylko grób symboliczny, obok mogiły Szczepana i Marii.
Nie był to jednak koniec nieszczęść, które
spadły na rodzinę Wojszów. Niedługo po aresztowaniu Stanisława do
więzienia trafiła także osiemnastoletnia Maria, która po śmierci braci
stała się podporą rodziny, a szczególnie tak ciężko doświadczonej przez
komunistyczne władze matki.
– Marynia została aresztowana w
październiku 1950 r. pod zarzutem udzielania pomocy „bandytom”, czyli
swojemu bratu. W akcie oskarżenia napisano: „W miesiącu kwietniu 1948 r.
podczas świąt Wielkanocnych do mieszkania Wojsz Marii przyszedł jej
brat Szczepan, który wówczas był członkiem bandy NZW. Wspólnie z nim
przyszedł również inny członek bandy ps. ’Osełka’. Maria Wojsz podała im
do stołu pożywienie”. W innym miejscu aktu oskarżenia czytamy, że
członkom oddziału (m.in. jego dowódcy Franciszkowi Jarzynie) udzielała
schronienia, dawała im jedzenie i świeżą bieliznę. Za to została skazana
na 7 lat więzienia, a po rewizji wyrok zmniejszono na 5 lat.
Odsiedziała cały wyrok, ale więzienie
opuściła już z chorobą psychiczną, spowodowaną ciężkim śledztwem,
podczas którego była bardzo bita, a nawet – o czym zostałam
poinformowana przez IPN – w areszcie w Ostrołęce spędziła noc w karcerze
z wisielcem. Po powrocie do domu wyszła za mąż za Stanisława Zarembę,
jej dalekiego kuzyna. Już wcześniej z sobą sympatyzowali, łączyła ich
też konspiracja. Marynia była bardzo miłą, uczynną dziewczyną. Miała
bardzo dobry charakter, a Stanisław sądził, że jak urodzi dzieci, to
stan jej zdrowia się poprawi. Niestety tak się nie stało. Dzieci
wychowywała babcia, a Marynia większość życia spędziła w szpitalu
psychiatrycznym. Czasem była agresywna, czasem miała lęki, a czasem
rozpaczliwie szlochała, kryjąc twarz w poduszce. Wspominała też braci,
ale tak jakby oni ciągle byli obecni.
Ogrom nieszczęść, które spadły na Pani
babcię, był trudny do udźwignięcia. A do tego represje dotykały także
Państwa dalszą rodzinę czy sąsiadów, choćby Mierzejewskich, Zarembów,
Białobrzeskich, Jarnutowskich. Tylko w powiecie ostrołęckim w latach
1946-1954 uwięziono ponad 1300 osób. W rodzinie Wojszów jedynie
najmłodsza córka, czternastoletnia Janina, uniknęła represji.
– Janina, pomimo że w wyniku zwichnięcia
stawu kolanowego miała przykurcz jednej nogi i poważnie utykała, chodząc
o kulach, po aresztowaniu Maryni musiała troszczyć się o wszystko i
wszystkich (dziadek nie żył od 1935 r.). Ale i ona była ciągana na
przesłuchania. A babcia? Babcia wszystko zawierzyła Matce Bożej,
cokolwiek się działo, zawsze klękała przed stojącą na komodzie figurą
Matki Bożej i żarliwie się modliła. Pomimo ogromu cierpień była osobą
niezwykle ciepłą i serdeczną, pełną dobroci, a przede wszystkim
zawierzenia swoich spraw Bogu i Jego Matce. Wszyscy ją kochaliśmy.
Pozostała nam pamięć o bohaterach, o
ludziach, którzy w trudnych czasach wobec strasznych represji nie upadli
na duchu i podjęli walkę o wolność. Czy pamięć ta przetrwa, zależy od
nas. Pani jest jedną z osób, które przekażą eksponaty dla Muzeum
Żołnierzy Wyklętych w Ostrołęce.
– Część dokumentów już przesłałam jego
twórcom. Są to dokumenty, które w latach 90. otrzymałam z Prokuratury
Generalnej. Przekażę zdjęcia, a także różaniec, który w więzieniu z
chleba zrobił mój tata. Gdy przeglądałam akta sądowe z Ostrołęki,
znalazłam zniszczoną, przedartą legitymację NZW, która należała do
Stanisława. Jest to legitymacja okręgu „Tęcza”, podpisana przez
„Babinicza”. Mam nadzieję, że i ona trafi do muzeum. Ci, którzy podjęli
walkę o wolną Polskę, nie wahając się złożyć ofiary ze swojego życia,
zasługują na naszą pamięć i Muzeum Żołnierzy Wyklętych w Ostrołęce z
pewnością pozwoli tę pamięć podtrzymać, a także złożyć hołd bohaterom.
To powinno stać się już wiele lat temu.
Dzięki władzom Ostrołęki w centrum miasta
stanął pomnik Żołnierzy Wyklętych, na którym upamiętnieni są m.in.
Szczepan i Stanisław Wojszowie.
Dziękuję za rozmowę.
Anna Kołakowska
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
32. ileż cierpień,ile ludzkich dramatów
i ta "baśń "o wolnej Polsce...Polsce gdzie niewola trwała jeszcze wiele,wiele lat...
ukłony dla Rodzin i modlitwa dla Nieżyjacych ....
gość z drogi
33. Także kłaniam się Rodzinie Wojszów i modlę za
umarłych członków Rodziny. Czy wiedzą, jak bardzo nam Ich brakuje? .
Są w życiu rzeczy ważniejsze, niż samo życie.
/-/ J.Piłsudski
34. serdeczna modlitwa za Nich Wszystkich,za mordowanych,dręczonych
i wieczna Pamięć...o ich prześladowcach
serdeczne podziękowania za przypominanie tych strasznych spraw....
Nigdy ,przenigdy nie wolno TEGO Wszystkiego zapomnieć....
a nazwiska...zdrajców...powinny być przy każdej okazji przypominane...zdrajców,kupczyków i tzw "obojętnycH"
resortowe bachory za ciężkie pieniądze deprawują dzisiaj ludzkie umysły...te tzw
łatwe..
.my oczywiście do nich nie należymy....ale mówiących panią wanat..są dziesiątki...osobiscie przed laty słuchałam w radio,w czasach wielkiej awantury lustracyjnej jak coś gaworzyła,że no cóż, to były takie czasy,coś dawali do podpisywania,to się podpisywało...nie czytając..
.nie wiem co było dalej ,bo mnie diabli wzieli i omal nie roztrzaskałam radia...
wtedy to przecież "tuzy dziennikarskie" zbiesiły sie i powiedziały że nie poddadzą się lustracji...bo coś tam ble,ble...itd
a na czele tego "chóru" piał niejaki zakoPOdobny i ciotka parandowska..chyba też...
serd pozdr ...
gość z drogi
35. DOTOWANE WSPOMAGANIE RESORCIAKÓW
https://www.facebook.com/LiterackiSopot
Literacki Sopot udostępnił(a) status użytkownika TVP Kultura.
Motywem przewodnim tegorocznej edycji Festiwalu Literacki Sopot jest literatura rosyjska. Z królową rosyjskiego kryminału - Aleksandrą Marininą rozmawia Maks Cegielski.
Zapraszamy Państwa do rozmowy o współczesnej Rosji!
I część: Rosyjscy dysydenci wczoraj i dziś,z udziałem Jerzego Czecha, Adama Michnika, Walerija Paniuszkina i Marka Radziwona
Prowadzenie: Grzegorz Gauden
II część: Polityka kulturalna Rosji, z udziałem Niny Popowej, Mariny Dawidowej i Jeleny Greminy
Prowadzenie: Agnieszka Lubomira Piotrowska
Literacki Sopot udostępnił(a) album użytkownika MIEJSKA BIBLIOTEKA PUBLICZNA IM. JÓZEFA WYBICKIEGO W SOPOCIE.
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
36. Do Pani Maryli
Szanowna Pani Marylo,
Tylko czekać, kiedy książki Anny Kłys, córki UB-eka będą podręcznikami do nauki historii tak jak książki majora KBW Zygmunta Baumana
Ukłony moje najniższe
Michał Stanisław de Zieleśkiewicz
37. sędzia Tyrluk-Krajewska
Jacek Żakowski wygrał proces wytoczony wydawcy książki "Resortowe dzieci"
W pozwie dziennikarz domagał się on przeprosin w mediach i 100 tys. zadośćuczynienia. Prezes Frondy mówi o możliwej apelacji.
Dziennikarz Jacek Żakowski
wygrał proces cywilny z wydawcą książki Resortowe dzieci. Media, który
ma go przeprosić w kilku mediach i zapłacić mu 50 tys. zł
zadośćuczynienia za przypisanie dziennikarzowi powiązań ze służbami
specjalnymi PRL.
Dziś Sąd Okręgowy w Warszawie nieprawomocnie uwzględnił w głównej
części pozew Żakowskiego wobec wydawnictwa Fronda o ochronę dóbr
osobistych. W pozwie domagał się on przeprosin w mediach i 100 tys.
zadośćuczynienia. Prezes Frondy mówi o możliwej apelacji.
Żakowski w pozwie podkreślał, że w wydanej pod koniec 2013 r. książce
nie ma żadnych dowodów na jego rzekome powiązania osobiste lub rodzinne
ze służbami PRL; jest w niej jedynie mowa o próbach inwigilacji go
przez SB. Sąd już w początku br. uwzględnił żądanie zabezpieczenia
powództwa polegające na nierozpowszechnianiu książki z jego wizerunkiem
na okładce w czerwonym krawacie (zostało ono potem zaklejone przez
wydawcę znakiem zapytania).
Uzasadniając wyrok, sędzia Anna Tyrluk-Krajewska powiedziała, że umieszczenie na okładce książki zdjęcia Żakowskiego nosiło znamiona przekłamania,
które miało na celu wprowadzenie w błąd odbiorców. Sędzia podkreśliła,
że w samej książce nie ma żadnych dowodów na związki powoda z
komunistyczną władzą lub ówczesnymi służbami specjalnymi.
Wydawnictwo ma zamieścić przeprosiny powoda na swej stronie internetowej i pisma Fronda, w Gazecie Polskiej Codziennie, Gazecie Polskiej, Gazecie Wyborczej i w Polityce.
Jednobrzmiący tekst przeprosin ma stwierdzać, że zdjęcie na okładce
sugerowało, iż jako jeden z bohaterów książki, Żakowski był wychowany w
rodzinie działaczy lub funkcjonariuszy PZPR, Ministerstwa Bezpieczeństwa
Publicznego, a potem SB lub że był związany materialnie lub
ideologicznie z komunistyczna władzą. Fronda ma przyznać, że sugestie te
są niezgodne z prawdą i nie mają uzasadnienia w poświęconych mu
fragmentach książki.
Fronda ma też wycofać z obiegu książki z jego zdjęciem na okładce i wycofać je ze swych materiałów promocyjnych.
Sędzia dodała, że pozwany nie wykazał, by jego działanie nie było
bezprawne. Sąd uznał, że umieszczenie zdjęcia powoda na okładce, w
kontekście tytułu i wyjaśnienia, czym są resortowe dzieci, było bezprawne. Skoro tytuł miał sugerować zawartość, to nie powinno być wprowadzenia w błąd co do zawartości samego tekstu
- mówiła sędzia Tyrluk-Krajewska. Dodała, że wiele osób zapoznaje się z
samym tytułem, a zdjęcie powoda miało skłaniać do wyrobienia sobie
poglądu o powodzie nawet bez czytania książki.
Według sądu jest to pewna obelga i dyskryminacja powoda, bo nie był on związany z tymi grupami, które sugerował tytuł. Dotyka to i powoda, i jego rodzinę - dodała sędzia. Za ogromną obelgę uznała zarzucenie powodowi braku patriotyzmu.
Sąd odrzucił twierdzenia pozwanych, że Żakowski był pokazany w książce jako jeden z umacniaczy grubej kreski. Definicja resortowych dzieci z tej książki nie odnosi się do tego
- podkreśliła sędzia Tyrluk-Krajewska. Nie uznała też, jak twierdził
pozwany, że była to dopuszczalna satyra, bo m.in. zaprzeczyła temu jedna
z autorek książki, a akta z IPN nie są satyrą.
Zdaniem sądu naruszanie dóbr powoda nadal trwa, dlatego przeprosiny
muszą się ukazać w mediach o różnym profilu politycznym. Sędzia mówiła,
że wprawdzie nie stracił on pracy, ale jego dorobek został poważnie nadszarpnięty, a w internecie funkcjonuje on wciąż jako resortowe dziecko. Według sądu nie jest do ustalenia, na ile spowodowało to utratę jego czytelników.
Według sądu większość nakładu rozpowszechniono już z zasłoniętym zdjęciem powoda. Dla właściwego usunięcia skutków naruszenia jego dóbr osobistych wizerunek musi zniknąć z okładki całkowicie
- oświadczyła sędzia Tyrluk-Krajewska. Sąd uznał, że dla usunięcia
skutków naruszenia właściwa będzie kwota 50 tys. zł zadośćuczynienia dla
powoda.
Prezes wydawnictwa Fronda Michał Jeżewski zapowiedział apelację. Można nazwać powoda +resortowym dzieckiem+, bo sercem jest po stronie ludzi resortu
- powiedział dziennikarzom. Żakowskiego nie było na ogłoszeniu wyroku -
pierwszego w sprawie tej książki. Pozwy za nią zapowiedziało już
kilkoro innych dziennikarzy opisanych jako resortowe dzieci.
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
38. Kaci Żołnierzy Niezłomnych są
Kaci Żołnierzy Niezłomnych są traktowani jako równoprawni bohaterowie narodowi - zauważa prof. Mieczysław Ryba
antykomunistycznego na cmentarzu Powązkowskim w Warszawie napotkały
poważne trudności natury prawnej. Niemożliwe jest kontynuowanie prac,
gdyż na mogiłach Niezłomnych znajdują się groby cywilne. Uznanie miejsca
spoczynku bohaterów z Łączki za groby wojenne otworzy drogę do dalszych
prac ekshumacyjnych.
Pamiętajmy, że większość tych osób została nie tylko w bestialski sposób
zamordowana, ale i w bestialski sposób pochowana. Tak się nie chowa
ludzi, a już zwłaszcza bohaterów narodowych. Oni nieprzerwanie walczyli o
umiłowaną Polskę z sowieckim okupantem, który miał do swojej dyspozycji
zdrajców, czyli tzw. polskich komunistów, którymi się wysługiwał.
Żołnierze Niezłomni podjęli się walki o naszą wolność, suwerenność i
niepodległość!
Patrząc na wydarzenia okresu powojennego, mieliśmy do czynienia z
powstaniem polskich bohaterów. Należą im się najwyższe honory. Jak wiele
innych osób Żołnierze Niezłomni całym swoim życiem zasłużyli na miano
bohaterów wojennych.
Sytuacja, w której na grobach ofiar znajdują się groby katów, jak to ma
miejsce w wielu przypadkach na Łączce, jest dowodem na bankructwo
polskiej polityki historycznej.
Polityka ta głównie opiera się na relatywizmie. Pamiętajmy, że w polskim
systemie prawnym nigdy nie przeszliśmy dekomunizacji. Nigdy też nie
osądzono największych zbrodniarzy. Dlatego po ich śmierci mamy do
czynienia z pomieszaniem ocen moralnych i wartości.
Spójrzmy na system edukacji. Z podręczników co prawda dowiemy się, że
bohaterami narodowymi są Witold Pilecki czy mjr Zygmunt Szendzielarz ps.
„Łupaszko”. Ale... Jeśli przekartkujemy książki do nauki historii,
dowiemy się, że symbolami demokratycznych przemian w Polsce po 1989 r.
są m.in. Czesław Kiszczak i Wojciech Jaruzelski!
Ich postawy, działalność są mocno wybielone. Przemilcza się, że to ich
kariery polityczne rozkwitały w czasach komunizmu. I tylko dzięki
poparciu dla ustroju przyniesionego przez Armię Czerwoną zbudowali swoje
kariery. To jest przykład schizofrenii. Tak się wychowywać Narodu nie
da.
Artykuł opublikowany na stronie: http://www.naszdziennik.pl/polska-kraj/127229,kraj-schizofrenii-historycznej.html
Zainscenizowana leśna kwatera partyzancka oraz
ekspozycja pamiątek po oddziałach podziemia antykomunistycznego, w tym
broni, dokumentów i fotografii - tak wyglądać ma aranżacja Muzeum
Żołnierzy Wyklętych w Ostrołęce. Na jego utworzenie
potrzeba ok. 32 mln zł.
Muzeum powstanie na terenie kompleksu byłego ostrołęckiego aresztu
śledczego, gdzie w latach 40. i 50. ub. wieku byli przetrzymywani,
torturowani i mordowani m.in. żołnierze AK,
Narodowych Sił Zbrojnych i Narodowego Zjednoczenia Wojskowego. Obecnie
nieruchomość należy do samorządu miasta, który na realizację projektu
deklaruje przekazanie kwoty ok. 6 mln zł.
1 marca w ramach obchodów Narodowego Dnia Pamięci Żołnierzy
Wyklętych na terenie ostrołęckiego byłego aresztu zaprezentowana
zostanie oficjalnie makieta przyszłego muzeum, przedstawiająca koncepcję
odremontowanego i zaadaptowanego na potrzeby ekspozycyjne obiektu.
— powiedział PAP Jacek Karczewski, pełnomocnik prezydenta Ostrołęki ds. utworzenia muzeum.
Podkreślił, iż w założeniu - także dzięki współpracy z Instytutem
Pamięci Narodowej - placówka pełnić ma rolę centrum naukowego i
edukacyjnego, poświęconego historii Żołnierzy Wyklętych, oddziałów i
organizacji nie tylko z regionu ostrołęckiego, ale z terenu całej
Polski, w tym działających w granicach II
Rzeczpospolitej. „Chcemy, by było to miejsce prac badawczych,
realizacji konkretnych projektów historycznych” – dodał pełnomocnik.
Karczewski przypomniał, że kompleks b. aresztu śledczego w Ostrołęce
został wybudowany w 1903 r., gdy miasto znajdowało się pod zaborem
rosyjskim. W latach 40. i 50. ub. wieku UB
przetrzymywało tam więźniów politycznych, w tym przede wszystkim
żołnierzy niepodległościowego podziemia antykomunistycznego. Wśród nich
był m.in. Antoni Chojecki (1900-1946), ps. „Ślepowron”, żołnierz Wojska
Polskiego, uczestnik wojny polsko-bolszewickiej i kampanii wrześniowej
1939 r., w czasie okupacji niemieckiej żołnierz AK i
Narodowych Sił Zbrojnych, a po 1944 r. dowódca batalionu Narodowego
Zjednoczenia Wojskowego. Aresztowany w kwietniu 1946 r. został
skazany na karę śmierci przez Wydział do Spraw Doraźnych Sądu
Okręgowego w Łomży na sesji wyjazdowej w Ostrołęce i stracony 2 lipca
tego samego roku wraz z kilkunastoma innymi osobami. Miejsc ich
pochówków dotąd nie ustalono.
— powiedział Karczewski. Zaznaczył, iż adaptacja budynków na potrzeby ekspozycyjne będzie odbywała się etapami.
Karczewski zapowiedział, że w ciągu kilku miesięcy na murach
okalających kompleks byłego aresztu powstaną murale, nawiązujące do
historii Żołnierzy Wyklętych, których projekt jest obecnie
opracowywany, a do końca roku planowana jest pierwsza wystawa muzealna
poświęcona podziemiu antykomunistycznemu z
regionu ostrołęckiego po 1944 r.
-– podkreślił Karczewski.
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
39. żydokomuna w drugim pokoleniu. Jaki ojciec taka córka
Polski antysemityzm. „Tutaj tylko spłonęło miasteczko, zabito kilka osób…”
Kogo się najbardziej bali ci,
którzy są w gronie Sprawiedliwych wśród Narodów Świata? Niemców czy
sąsiadów? Przecież to sąsiedzi widzieli, że ktoś kogoś ukrywa, że w
rodzinie pojawiło się nowe dziecko – mówi w rozmowie z portalem tvp.info
Anna Kłys, autorka książki pt. „Tajemnica pana Cukra”. To reportaż,
który poprzez historię życia jednego człowieka, pana Cukra, próbuje
pokazać początki antysemityzmu w Polsce. Wspomnienia pana Cukra
uzupełniają przytoczone przez autorkę historie pogromów, które wydarzyły
się w innych miasteczkach w Polsce.
Bohater pani książki, pan Cukier, urodził się przed wojną w
Kałuszynie. Udało mu się przeżyć holocaust. Po wojnie został zmuszony
do opuszczenia Polski. Mieszka w Izraelu. Teraz idealizuje przedwojenny
czas, wydaje się, że nie chce pamiętać o tym, co wtedy się działo. O
dyskryminacji, pobiciach i prześladowaniach. Proponuje mu pani
rekonstrukcję pamięci i na podstawie dokumentów oraz relacji prasowych
opowiada o antysemickich akcjach, które miały miejsce w przedwojennej
Polsce. Skąd taki pomysł?
To raczej rekonstrukcja niepamiętania. Pan Cukier jest figurą bardziej
literacką, niż mogłoby się wydawać, jego jednostkowy los jest
metaforą. Oczywiście istnieje naprawdę, spędziliśmy ze sobą czas w
Izraelu, spisałam jego wspomnienia. Ale jest też symbolem, literackim
skrótem, przedstawicielem swego pokolenia. Urodzili się przed 1939 r. w
Polsce, przeżyli wojnę w ZSRR, a potem opuścili Polskę nie z własnej
woli i nie z własnej winy.
Wprowadzenie tego starego człowieka,
który opowiada o sobie jako o dziecku, który widzi świat oczyma
dziecka, pamięta dziecięce emocje, służy temu, by te wszystkie tragiczne
historie, które potem poznamy, umieścić w mocnym kontekście.
Pan
Cukier umożliwił mi wejście do przedwojennego, żydowskiego świata,
ponieważ zna jidysz. A przeszłości nie zna ze zdjęć czy książek, ale z
własnych wspomnień. Zna smaki, zapachy, kolory. Takie szczegóły bardzo
pomagają w opisywaniu minionych czasów.
Pamięć jest selektywna, odrzuca to, co może niszczyć psychikę?
„Tajemnica pana Cukra” to moja trzecia książka. Za każdym razem
spotykam się z tym samym. Świadectwa przeszłości, osobiste wyznania
ludzi, którzy wspominają swoje dzieciństwo, są przefiltrowane przez
dziecięcy umysł.
Dorośli nie opowiadają dzieciom o ciemnych stronach rzeczywistości,
chronią je, nie chcą budować w nich poczucia niepewności, nie dzielą się
złymi emocjami. Rodzice często przekazują dzieciom konkretny obraz
rzeczywistości, przeznaczony specjalnie dla nich. I nagle fakty
historyczne mają zburzyć wyidealizowane wspomnienia starego człowieka,
Polaka narodowości żydowskiej, który zresztą tak o sobie nie myśli, choć
kocha Polskę i jest ona jego ojczyzną.
Raj znika i okazuje się miejscem, gdzie pochodzenie lub wyznanie były
powodem prześladowań i niosły ze sobą śmiertelne niebezpieczeństwo.
Pojawia się dysonans poznawczy. To, co powtarza pan Cukier, kiedy
zaczyna poznawać rzeczywistość lat 30. XX wieku, zdanie „to niemożliwe”,
to efekt działania mechanizmu obronnego.
Czy z pani obserwacji wynika, że wyciągamy wnioski z historii?
Powinniśmy zatrzymać się i zastanowić, jak nie pogłębiać podziałów.
Wybielanie siebie i szukanie winnych prowadzi do eskalacji napięcia. Od
25 lat patrzę na zmiany na naszej scenie politycznej i widzę, że grupy
nacjonalistyczne rosną w siłę. Chodzą teraz np. wielotysięczne
manifestacje narodowców z hasłami, które pojawiały się przed 1939 r.
Pojawiły się dwa nurty w mediach, bardzo mocno propagandowe, budzące
demony szowinizmu. Te środowiska bezwzględnie odrzucają informacje, że
ich bohaterowie, którzy kiedyś walczyli o wielką Polskę, dopuszczali się
haniebnych czynów i atakowali swoich współobywateli. Przeciwwagą dla
nich są grupy lewicowców i antyfaszystów, których głównym hasłem jest
„jedna rasa, ludzka rasa.”
Mamy w Polsce antysemityzm bez Żydów?
Teraz można tak powiedzieć. Ale problem jest głębszy. Złe emocje
kierujemy często przeciwko tym, którzy są nam w jakiś sposób bliscy.
Każdy z nas ma mnóstwo znajomych, którzy mają dziadków, pradziadków czy
prapradziadków narodowości żydowskiej. Myślę, że w Polsce łatwiej jest
znaleźć osobę, która ma na jakimś szczeblu swojego drzewa
genealogicznego kogoś, kto jest narodowości żydowskiej, niż kogoś, kto
takiej osoby w rodzinie nie miał. Izabella Cywińska nakręciła kiedyś
film pt. „Cud purymowy” i on doskonale ilustruje tę sytuację. Prawdą
jest, że ten, kto najgłośniej krzyczy, stara się zakrzyczeć tajemnicę.
mnóstwo znajomych, którzy mają dziadków, pradziadków czy prapradziadków
narodowości żydowskiej. Myślę, że w Polsce łatwiej jest znaleźć osobę,
która ma na jakimś szczeblu swojego drzewa genealogicznego kogoś, kto
jest narodowości żydowskiej, niż kogoś, kto takiej osoby w rodzinie nie
miał.
Nie lubię słowa antysemityzm, wolę określenia rasizm czy ksenofobia,
bo mamy przecież do czynienia z odrzuceniem osoby innej – przez
wygląd, wyznanie, przynależność narodową czy orientację seksualną. Tak
niewiele potrzeba, żeby ludzi antagonizować. Walka z wrogiem, nawet
wyimaginowanym, to usprawiedliwienie bezczynności na innych polach.
To może banalne, co teraz powiem, ale zastanówmy się, jak można starać
się odrzucić wielką grupę społeczną, odmówić jej prawa do bycia częścią
narodu po wielu stuleciach pokojowej koegzystencji i jednocześnie
czerpać garściami z gospodarczego i kulturalnego dorobku tej grupy. A
do tego podżegało wielu przedwojennych działaczy narodowo-katolickich.
Posiadanie wroga jest usprawiedliwieniem tego, że nam się nie
wiedzie. Taka była linia tych, którzy oskarżali przed wojną polskich
Żydów, że odbierają pracę i niszczą polską gospodarkę. Stąd bojkoty
sklepów żydowskich, niszczenie straganów, itp. Biedni ludzie zaczynali
wierzyć, że jeśli wygonią Żydów i zabiorą im majątki, będzie im się
lepiej żyło. Tymczasem ekonomista, prof. Stanisław Grabski, brat
ministra Władysława Grabskiego, udowadniał, że wszelkie tego typu teorie
są nie tylko nieprawdziwe, ale i niebezpieczne.
Nawet jeśli przejęto by przed wojną 40 tys. małych sklepików i
warsztatów, nie zbudowałoby to nowego rynku. To złudne wrażenie, że
wzbogacę się, jeśli odbiorę komuś, kto – jak się wydaje – ma więcej. W
grę wchodzą populizm i propaganda.
Ekonomicznie bojkot
żydowskich sklepów odbił się na kupujących – wzrosły ceny, był mniejszy
wybór, itp. Manipulacja popychała ludzi do bezmyślnego działania, do
ataków. I może to jest największy wstyd, może do tego najtrudniej się
przyznać.
lubię słowa antysemityzm, wolę określenia rasizm czy ksenofobia, bo mamy
przecież do czynienia odrzuceniem osoby innej – przez wygląd,
wyznanie, przynależność narodowa czy orientację seksualną. Tak niewiele
potrzeba, żeby ludzi antagonizować.
To, co wydarzyło się podczas wojny, to, jak się zachowywali niektóry Polacy wobec Żydów, wyrasta wprost z przedwojnia?
Wyobraźmy sobie, że nagle ktoś nam każe uznać jakąś grupę społeczną w
Polsce za zupełnie zbędną. Nie wierzę, że teraz się by to udało. Nie ma
podatnego gruntu. Sytuacja narodowościowa w przedwojennej Polsce to była
piekielna przekładanka. Żeby to zrozumieć, trzeba prześledzić
działalność grup politycznych, socjalizującej młodzieży żydowskiej i
grup nacjonalistycznych. Tam były głębokie antagonizmy polityczne. Ich
drogi krzyżowały się potem podczas wojny, np. w partyzantce i nie było
zgody, choć był wspólny cel – walka z okupantem.
Zgromadziłam wiele dokumentów, które potwierdzają tę tezę. Mamy do
czynienia z kontinuum wzajemnej wrogości. Jeśli mówimy o wojnie, to dużo
łatwiej jest zrozumieć, że zabrano buty komuś, kto szedł na śmierć niż
to, że pomagano wyłapywać żydowskie dzieci i prowadzono je do getta. Te
czyny nie są równoważne moralnie. Albo sprzedawanie wody lub
śniegowych kulek ludziom, którzy jechali pociągami na śmierć w obozach
koncentracyjnych. Mówimy o wzajemnych relacjach ludzi, których
zantagonizowała polityka.
Pan Cukier mówi w książce, że rozumie, że część Polaków nie chciała
pomagać Żydom, bo groziła im za to śmierć. Sam nie wie, jakby się w
takiej sytuacji zachował.
Ale mówi też dalej, że nie rozumie tego, że Polacy zabijali Żydów i
wydawali ich na śmierć. Czym innym jest bierność, gdy mówi pani „nie
mogę ci pomóc, bo mnie zabiją”, a czym innym donosy na żandarmerię.
Dlaczego ludzie denuncjowali Żydów w czasie wojny łatwiej zrozumieć,
jeśli weźmie się pod uwagę sytuację sprzed 1939 r., gdy skrajna prawica
odmawiała Polakom żydowskiego pochodzenia prawa do godności.
Wyobraźmy sobie, że naglę ktoś nam każe uznać jakąś grupę społeczną w
Polsce za zupełnie zbędną. Nie wierzę, że teraz się by to udało. Nie ma
podatnego gruntu. Sytuacja narodowościowa w przedwojennej Polsce to była
piekielna przekładanka.
Apogeum takich nastrojów nastąpiło po 1935 r. po śmierci
marszałka Józefa Piłsudskiego? Cytuje pani relacje prasowe i
wspomnienia, w których powtarzają się opowieści, że napastnicy rzucający
się na Żydów krzyczeli: „wasz obrońca już nie żyje”.
W IV kadencji II RP, 8 września 1935 r. do 13 października 1938 r. w
ławach poselskich zasiadało 153 osoby z Bezpartyjnego Bloku Współpracy z
Rządem i 55 z mniejszości narodowych. W piątej kadencji (1938-39)
sytuacja wyglądała tak, że było 164 osoby z OZN-u, 21 posłów
bezpartyjnych, 18 z koła ukraińskiego i 5 – z żydowskiego. Umacniały
się nastroje narodowościowe.
Z dużym prawdopodobieństwem możemy zakładać, że gdyby nie wybuchła II
wojna światowa, w Polsce weszłyby w życie ustawy, dyskryminujące
obywateli narodowości żydowskiej. Powstawały projekty, by np. pozbawić
ich praw wyborczych, biernych i czynnych.
Jest jeszcze inny problem. Nasz antysemityzm był oddolny, spontaniczny.
W Niemczech był natomiast usankcjonowany przepisami. Niemcy
oczywiście chętnie, w świetle prawa, pozbywali się żydowskich sąsiadów i
przejmowali ich majątki. W Polsce wiele działo się na zasadzie
pospolitego ruszenia.
Jednak to nie tylko prosty lud atakował Żydów. A getto ławkowe?
To jeszcze jedno tabu. Tak, przedstawiciele młodej inteligencji biegali z
kastetami, bili kolegów i koleżanki, zrzucali ze schodów. Poniżali też
profesorów. To trudno przyjąć do wiadomości. Zwłaszcza że ci młodzi
ludzie za chwilę będą walczyć na froncie o wolną Polskę, pójdą do
partyzantki i powstania.
Znalazłam ulotkę wydaną przez Narodowe Siły Zbrojne, którą wydano tuż po
upadku powstania w warszawskim getcie. Jest tam napisane, że
amerykańscy bogaci Żydzi bardzo mądrze postąpili wywołując powstanie w
getcie, ponieważ dzięki temu pozbyli się najbiedniejszej, najsłabszej
części żydostwa. Jak trzeba mieć ideologicznie sformatowany mózg, by
wymyślić coś takiego?
Opisując tragiczne wydarzenia sprzed II wojny, bicie Żydów,
palenie domów, rozbijanie sklepów używa pani określenia „hece i
zajścia”. Dlaczego nie pogromy?
Język został konsekwentnie wybrany tak, by nie budził zbędnych
kontrowersji. Jeśli słowa takie jak „antysemityzm” czy „pogrom” mogą
wywołać agresję, to nie mam nic przeciwko temu, by ich nie używać.
Antysemityzm jest wg mnie pojęciem hermetycznym. Musielibyśmy
precyzyjnie określić, kto jest Żydem – chasyd, komunista, człowiek
zasymilowany od kilku pokoleń? Kto to jest?
„Zajścia i hece” to język przedwojennej prasy. Tak pisano o napaściach,
pobiciach i podpaleniach – „zajścia antyżydowskie” i „hece
antyżydowskie”. Nie używano słowa „pogrom”, bo wszyscy mieli w pamięci
pogromy w imperium rosyjskim, w których ginęły dziesiątki tysięcy
ludzi. To były potworne rzezie. Tymczasem tutaj „tylko” spłonęło
miasteczko, zabito kilka osób, pobito kilkadziesiąt.
Tożsamość narodowa bywa czasem trudna do zdefiniowania. Gdy zadaje
pani panu Cukrowi pytanie, czy czuje się Polakiem, waha się. Dlaczego?
Myślę, że wszystkie osoby, które wychowały się Polsce, ale potem, wbrew
woli, z niej wyjechały mają trudności z odpowiedzią. Pan Cukier i jemu
podobni w Izraelu są u siebie, ale to nie jest ich jedyna ojczyzna.
Wspólna historia Polaków i Żydów trwała bardzo długo. Każdy taki pan
Cukier nosi w sobie swoją starą ojczyznę, czyli Polskę i tę nową, czyli
Izrael. Z biegiem lat ta pierwsza staje się coraz słodsza, bo nie ma nic
lepszego, niż wspomnienie dzieciństwa i rodziców. Tak działa to u
wszystkich emigrantów.
Jednak w przypadku osób będących przedstawicielami „mniejszości
narodowych” w Polsce mówienie o sobie „jestem Polakiem” obarczone jest
takim irracjonalnym strachem, że może to jakaś uzurpacja? Bo naprawdę
trudno o tym mówić, nie było równości między obywatelami Polski, każdy
wiedział, że Żyd jest gorszy, katolik lepszy…
I nie ma znaczenia, że ten „Żyd” był ochrzczony albo był ateistą. Jeśli
do manifestacji narodowców 11 listopada 2015 roku, we Wrocławiu,
dołączy się grupa Romów z transparentem „Polska dla Polaków” albo
„Jesteśmy Polakami” to tłum powita ich oklaskami czy kamieniami?
„Zajścia i hece” to język przedwojennej prasy. Tak pisano o napaściach,
pobiciach i podpaleniach – „zajścia antyżydowskie” i „hece
antyżydowskie”. Nie używano słowa „pogrom”, bo wszyscy mieli w pamięci
pogromy w imperium rosyjskim, w których ginęły dziesiątki tysięcy
ludzi.
Za każdym razem widział tych, którzy zginęli i płakał. Po wojnie
zniknęły całkowicie żydowskie miasteczka. Jak to było w Kałuszynie?
10 tysięcy było wszystkich, z czego ok 7,5 tys. narodowości żydowskiej .
Z tych, którzy przeżyli i wrócili do Kałuszyna – też nikt w Kałuszynie
nie został. Tam były morderstwa zaraz po wojnie, wszyscy uciekli. Tak
samo było w dziesiątkach miast i miasteczek w Polsce.
Wielu Polaków ratowało podczas wojny Żydów. Nie możemy o tym zapominać.
Moglibyśmy zacząć mówić o tym tak: wielu Polaków-katolików ratowało
Polaków narodowości żydowskiej, ciekawe czy wtedy percepcja byłaby inna?
Opowiem pani historię kobiety z Poznania, która została profesorem w
Hajfie. Gdy rozpoczęła się wojna, była maleńką dziewczynką. Matka
oddała ją pod opiekę rodzinie spod Białegostoku, płaciła im za to. Sama
pojechała pracować do Warszawy jako pomoc domowa, mogła to zrobić, bo
miała tzw. dobry wygląd. Kiedy skończyły się pieniądze, „opiekunowie”
wzięli małą i zostawili pod murem getta. Zaopiekowała się nią Polka i
przechowała do końca wojny.
Jest mnóstwo takich historii. Z jednej strony bohaterstwo, z drugiej –
podłość. I teraz pytanie, kogo się najbardziej bali ci, którzy są w
gronie Sprawiedliwych wśród Narodów Świata. Niemców czy sąsiadów?
Przecież to sąsiedzi widzieli, że ktoś kogoś ukrywa, że w rodzinie
pojawiło się nowe dziecko. Kiedy zaczęła się wojna, ludzie narodowości
żydowskiej nie mogli posiadać narzędzi pracy, handlować. Sprzedawali
więc wszystko za bezcen, by mieć na chleb. Ta pani profesor z Hajfy
zapytała mnie, czy po wojnie nikt niczego nie oddawał gminom żydowskim.
Nie, nikt niczego nie oddał.
Czy Polacy są gotowi do rozmów na temat tego, co wydarzyło się między Polakami i Żydami?
Mówmy o Polakach narodowości żydowskiej, bo historia ta dotyczy
obywateli jednego państwa. Zastanówmy się nad czymś takim. Jeśli mój
syn pobije dziecko w świetlicy, a ja to zlekceważę, to będzie to robił
nadal, poczuje się bezkarny. Za złe czyny należy ponosić konsekwencje.
Nie chodzi o szukania kozła ofiarnego.
Po wojnie rosła fala donosów na UB, ludzie oskarżali się wzajemnie. To
coś niewiarygodnego. Bez przymusu niszczyli innych. To samo działo się
w czasie II wojny światowej. O tym też nie lubimy dyskutować.
Zamiast negować i obrażać, nauczmy się mówić o swoich słabościach. Tym,
którzy mają coś na sumieniu, cały czas towarzyszy lęk przed
zdemaskowaniem. Tak jest np. w przypadku tajnych współpracowników służb
bezpieczeństwa. Nie wszyscy się ujawnili i nadal żyją w lęku, że ktoś
odkryje ich tajemnicę.
I jeszcze jedno. Jesteśmy, jako naród, największą ofiarą II wojny
światowej, a z uporem dzielimy tych, którzy zginęli na Polaków i Żydów.
w „Tajemnicy pana Cukra”, które opowiadają o antyżydowskich napaściach w
przedwojennej Polsce, jest stronniczy? Że wcale nie było ich tak dużo?
Opisałam zaledwie cząstkę. Kiedy premier Sławoj Składkowski, w
odpowiedzi na interpelację posłów z województwa białostockiego w sprawie
aresztowań działaczy Stronnictwa Narodowego, powoływał się na
„wystąpienia antyżydowskie” w tymże województwie w 1936 roku zgłoszonych
na policję było 348 „zajść”. W jednym roku, w jednym województwie. Z
czego 21 to były zajścia masowe, gdy młodzież narodowa, wkraczała do
miasteczka kolumną i zaczynała bicie.
Czy premier Sławoj Składkowski był stronniczy? Czy to my, w XXI wieku,
nie dając sobie rady z odpowiedzialnością za przeszłość, dość
histerycznie reagujemy na wszelkie podejrzenia o to, że postępowaliśmy
podle?
Książka mogłaby liczyć tak naprawdę wiele tysięcy stron, tyle jest
dokumentów i materiałów. Można to wszystko sprawdzić bez wychodzenia z
domu, archiwa są dostępne w internecie. Jeśli ktoś chce, może mi
przedstawić kontrargumenty, zbiór dokumentów mówiących o tym, że wielu
Polaków padło ofiarami żydowskiej przemocy. Czekam na taką książkę.
Czytelnik na tekst często projektuje swój obraz świata, swoje lęki,
nawet jeśli autor stara się przedstawić fakty jak najbardziej solidnie i
obiektywnie. Kiedy opowiadamy o historii Polski, starajmy się szukać
tego, co do tej pory było zakrywane i zadeptywane. Bardzo mnie
interesuje żydowski ruch oporu, próby powstań w gettach, ale trudno się
teraz zajmować tymi tematami, bo są nierozłączne z polityką, z partiami
socjalistycznymi, komunizującymi… A jak wiadomo, wszystko co ma w
nazwie „komunistyczny” jest wstrętne i niegodne zainteresowania…
Jeśli ktoś chce, może mi przedstawić kontrargumenty, zbiór dokumentów
mówiących o tym, że wielu Polaków padło ofiarami żydowskiej przemocy.
Czekam na taką książkę.
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
40. „Resortowe dzieci. Służby”
„Resortowe dzieci. Służby” już bestsellerem!
Pierwsza część pt. „Resortowe dzieci. Media”
sprzedała się w nakładzie 150 tys. egzemplarzy. Pierwotny nakład
książki wyniósł 10 tys. egzemplarzy i został wyczerpany w pierwszych
dniach po premierze, a publikacja znalazła się na 1. miejscu
bestsellerów sprzedaży w sieci Empik i Merlin.pl. W wydawnictwie
Fronda krótko po premierze książki (grudzień 2013 r.) urywały się
telefony od księgarń. Firma musiała zamawiać kolejne dodruki, które
znikały z półek błyskawicznie. Dodruków było aż siedem. Później telefony
urywały się w sprawie spotkań promocyjnych, które odbywały się nie
tylko w Polsce, ale również w Wielkiej Brytanii, Irlandii, Niemczech
i Danii. Książka budziła duże zainteresowanie i znalazła chłonny rynek również w USA i Kanadzie.
Publikacja wywołała prawdziwą burzę w środowisku dziennikarskim, bo to właśnie jego przedstawicieli dotyczyła.
Dowodziła bowiem, że dziennikarze mediów mainstreamowych mieli łatwą
ścieżkę kariery dzięki umocowanym w PRL-owskim systemie rodzicom
i znajomym. Choć książka, podobnie jak druga część o służbach, oparta
jest na niekwestionowanych dokumentach, dziennikarze próbowali
publikację ośmieszyć, a ich autorów obrazić. Konrad Piasecki
z TVN‑u i RMF FM pisał, że jest to nagromadzenie bzdur i śmiesznych
oskarżeń. Katarzyna Kolenda-Zaleska z „Faktów” TVN i „Gazety Wyborczej”,
że to podłe świństwo. Tomasz Lis nazwał autorów książki „żulami
z prawicowego lumpeksu”… W czasie, gdy kurz afery rozpętanej w mediach
głównego nurtu unosił się wysoko, książka okazała się jedną z pięciu
najlepiej sprzedających się pozycji w największej w Polsce sieci
księgarskiej Empik ubiegłego roku.
Reakcję bohaterów książki łatwo było obserwować, byli oni czołowymi
pracownikami mediów. Jak mogą zareagować ludzie służb na drugą,
poświęconą im właśnie część bestsellerowej serii? – Najprawdopodobniej
nie odniosą się wprost do samej książki, ponieważ w całości jest ona
oparta na autentycznych dokumentach. Będą natomiast starali się
przedstawiać jako profesjonaliści najwyższej klasy, sugerując – lub
nawet mówiąc wprost – że służby PRL‑u nie były złe, tylko wręcz
przeciwnie – mówi „Codziennej” współautorka „Resortowych dzieci” Dorota Kania. – Gdy
już była znana data premiery książki, zaobserwowałam rajd
po prorządowych mediach niektórych naszych bohaterów, występujących tam
w charakterze ekspertów, m.in. Marka Dukaczewskiego i Aleksandra
Makowskiego. Obydwaj zrobili swoje kariery w komunistycznej bezpiece, a ich ojcowie pracowali w Ministerstwie Bezpieczeństwa Publicznego – dodaje Kania.
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
41. to książka,która powinna znależć się
w każdym domu...by Młodzi wiedzieli a Starsi pamiętali...jak tworzyły się kariery w PRLu,w czasach,gdy notka w życiorysie,o dziadkach ...polskich przedwojennych oficerach,skreślała wszelkie "dobrodziejstwa "państwa ludowego " i zabierała punkty w ankietach wypełnianych na studia uczelni ludowego i robotniczego czytaj sowieckiego państwa.
TAK BYŁO
pozdr
gość z drogi
42. resorciaki z Poznania
żydokomuna kolejne pokolenie w ataku na wartości Polaków
Żołnierze Wyklęci. Bohaterowie etycznie równi Armii Czerwonej i Wermachtowi” – taki billboard zawisł w Poznaniu na nośnikach firmy AMS, której właścicielem jest Agora S.A., wydawca „Gazety Wyborczej”.
Zdjęcie przedstawiające zmasakrowane ciała opatrzone jest dodatkowo napisem „Patriotyzm. Gumka do mazania”. Jak twierdzi niezalezna.pl, billboard jest najprawdopodobniej akcją blogerów zolnierzeprzekleci.wordpress.com, która szkaluje pamięć Żołnierzy Niezłomnych.
O sprawie zaalarmowali internauci na profilu facebookowym „Wilczym szlakiem”.
Nie trzeba było długo czekać na reakcję. Napis „etycznie równi” został zamazany i wymieniony na słowo „ofiary”.
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
43. Żołnierze Wyklęci: Szkalujący
Żołnierze Wyklęci: Szkalujący plakat usunięty. Policja szuka jego autorów
zawisł na jednej z poznańskich ulic, został już usunięty. Grupa AMS, do
której należał nośnik, na którym pojawił się billboard, zapewnia, że
plakat został powieszony nielegalnie.
Żołnierze Wyklęci: Szkalujący plakat usunięty. Policja szuka jego
autorów
Plakat szkalujący Żołnierzy Wyklętych został już usunięty Billboard pojawił się bez naszej zgody. Dowiedzieliśmy się o nim
dopiero w poniedziałek i wtedy też od razu został usunięty, a sprawa
została zgłoszona na policję – wyjaśnia Grażyna Gołębiowska, dyrektor
ds. marketingu AMS.
I dodaje, że ma nadzieję, iż policja jak najszybciej ustali sprawców
tego uczynku.
Szkalujący pamięć Żołnierzy Wyklętych billboard przyrównywał ich do
żołnierzy Armii Czerwonej i Wehrmachtu.
A ogrom krytyki w tej sprawie może sprawić, że więcej osób dowie się
kim byli Żołnierze Wyklęci. Głos oburzenia był nawet częstszy niż
rozmowy o samej treści plakatu – podkreśla radny PiS.
I dodaje: – Dzisiaj wciąż jest trochę osób, które uważają, że PRL była
wolnym krajem i po II wojnie światowej odzyskaliśmy niepodległość. To
wąska grupa osób, które w tamtym czasach żyły przeważnie w luksusowych
warunkach, bądź są to osoby, które nie znają tamtych czasów i żyją w
jakimś przeświadczeniu, że komunizm jest słuszną ideologią.
Zamordowani metodą katyńską
Zespół prof. Krzysztofa Szwagrzyka odnalazł na cmentarzu garnizonowym w Gdańsku szkielety kolejnych co najmniej 7 osób
na cmentarzu garnizonowym w Gdańsku szkielety kolejnych co najmniej 7
osób – informuje „Nasz Dziennik”.
Od poniedziałku prace prowadzone są w kwaterze nr 14, gdzie we wrześniu
ubiegłego roku archeolodzy odnaleźli szczątki Danuty Siedzikówny „Inki”.
Metr dalej spod ziemi przemieszanej z gruzem i śmieciami wyłoniły się
kolejne jamy grobowe.
– Odkryliśmy rząd pochówków więziennych. Są to jamy grobowe, w których
znajdują się szczątki w układzie anatomicznym – mówi w rozmowie z
„Naszym Dziennikiem” archeolog Paweł Zawadzki, który odpowiada za prace
archeologiczne na tym terenie.
Ekshumacje to przywracanie pamięci o bohaterach
Rozmowa z prof. Krzysztofem Szwagrzykiem, kierującym pracami ekshumacyjnymi na cmentarzu garnizonowym w Gdańsku
pełnomocnikiem prezesa IPN ds. poszukiwań miejsc pochówku ofiar terroru
komunistycznego, kierującym pracami ekshumacyjnymi na cmentarzu
garnizonowym w Gdańsku, rozmawia Mariusz Kamieniecki
Panie Profesorze, jaki jest planowany zakres prac poszukiwawczych i
ekshumacyjnych na cmentarzu garnizonowym w Gdańsku?
– Są to działania, które mają na celu przede wszystkim dokończenie prac,
które realizowaliśmy na terenie kwatery nr 14 cmentarza garnizonowego w
Gdańsku w ubiegłym roku. Zależy nam na znalezieniu możliwie wielu –
jeżeli nie wszystkich – ofiar komunizmu w Polsce pogrzebanych w obrębie
tej właśnie kwatery. Z taką intencją przyjechaliśmy w tym roku do
Gdańska.
Pierwsze efekty rozpoczętych w poniedziałek prac?
– W chwili kiedy rozmawiamy, trwa drugi dzień prac w obrębie tej kwatery
i mogę powiedzieć, że do tego czasu odnaleźliśmy już szczątki 9 ludzi,
co najmniej 9, bo dzisiejsze prace potrwają jeszcze kilka godzin. W
przypadku przynajmniej niektórych mamy absolutną pewność, że są to
szczątki więźniów z lat 40. ubiegłego wieku straconych bądź zmarłych
latem 1946 r. w więzieniu przy ul. Kurkowej w Gdańsku.
Co wskazuje na to, że odkrywane przez Pana zespół szczątki to właśnie
poszukiwane ofiary zbrodni?
– Wskazuje na to szereg czynników. Mamy tutaj przede wszystkim
kontynuację rzędów, w których niemal rok temu znaleźliśmy szczątki
Danuty Siedzikówny „Inki” i ppor. Feliksa Selmanowicza „Zagończyka”.
Odnajdujemy szczątki ludzi, którzy są pogrzebani na takiej samej
głębokości, ok. 50 cm, nie więcej. Ponadto ci ludzie są pogrzebani obok
siebie, w równych odstępach, pochowani nie w trumnach, ale w
półskrzyniach, czyli skrzyniach bez wieka. Co istotne, szereg tych
więziennych pochówków da się również odnieść do dokumentacji
archiwalnej. Wiemy, kto został stracony, kto zmarł w więzieniu w
Gdańsku, i w związku z tym możemy te fakty odnieść już do konkretnych
osób.
Czy wstępnie można określić, w jaki sposób zostały zamordowane osoby,
których szczątki są właśnie odkrywane?
– W tej chwili jeszcze nie. Natomiast w stosunku do jednej osoby możemy
mieć podejrzenie, że mogła zostać uśmiercona poprzez egzekucję. W
przypadku pozostałych osób nie możemy – przynajmniej na razie – nic
więcej powiedzieć, tzn. że nie możemy określić przyczyny ich zgonu. Ale
powtarzam: prace cały czas trwają.
Jakie formy egzekucji stosowali komuniści w latach 40. i 50.?
– W tym czasie były dwa rodzaje egzekucji: egzekucje przez powieszenie i
egzekucje przez rozstrzelanie. Tyle że pod słowem „rozstrzelanie”
rozumiemy zarówno tzw. metodę katyńską, jak i wykonanie wyroku śmierci
poprzez pluton egzekucyjny. Pamiętamy sprzed roku, kiedy pracowaliśmy
tutaj, na cmentarzu w Gdańsku, że Danuta Siedzikówna „Inka” została
przez nas odnaleziona z roztrzaskaną głową. Nie znaleźliśmy żadnych
śladów po kulach poza jedną – mianowicie kulą w jej głowie. Tymczasem
wiemy, że wyrok wykonywał pluton egzekucyjny, a potem „Inka” została
dobita, bo pluton jej nie trafił, nie zabił. Żołnierze nie strzelali do
Danuty Siedzikówny bezpośrednio, co wskazywałoby, że nie chcieli jej
zabić, i dopiero dowódca plutonu egzekucyjnego strzałem z broni krótkiej
zabił tę wyjątkową dziewczynę – bohaterkę, sanitariuszkę 5. Wileńskiej
Brygady Armii Krajowej. Natomiast mężczyzna pochowany obok miał już
wielkie uszkodzenia w obrębie klatki piersiowej, a to oznaczałoby, że
pluton egzekucyjny w stosunku do tego człowieka nie miał już wahań
podobnych jak w przypadku „Inki”.
Czy o osobie, o której Pan Profesor powiedział wcześniej, której
szczątki odnaleziono teraz, można powiedzieć, jak została zamordowana i
czy był to strzał katyński?
– Dopóki nie podejmiemy szczątków, na razie jest to tylko hipoteza, na
której potwierdzenie musimy jeszcze poczekać. Proszę pamiętać, że
jesteśmy w tej chwili na etapie, kiedy mamy odkryte szczątki, które nie
zostały jeszcze przebadane przez lekarza sądowego, przez antropologa.
One wciąż jeszcze znajdują się w jamie dołowej i jest stanowczo za
wcześnie, żeby stwierdzić, czy przyczyną śmierci był strzał katyński.
Choć z drugiej strony nie można tego wykluczyć.
Proszę powiedzieć, co stwarza największą trudność archeologom
prowadzącym ekshumacje na gdańskim cmentarzu?
– Cmentarz garnizonowy w Gdańsku to bardzo trudny teren do prac, bowiem w
kwaterze nr 14 mamy do czynienia z pochówkami z czterech różnych
okresów. Są tutaj pochówki z lat 20. ubiegłego stulecia – mamy np.
pochówek urnowy z 1926 r., mamy również pochówki sanitarne, a więc
pochówki osób o nieznanej tożsamości, których zwłoki zbierano na terenie
całego miasta w 1945 r., a następnie grzebano na tej kwaterze. W ramach
tejże kwatery sanitarnej wydzielono też obszar specjalnie do pochówków
więziennych, a potem jeszcze – w połowie lat 90. kwatera nr 14 została
przeznaczona jako miejsce pochówków kombatantów. I od tego czasu są tu
chowane osoby zasłużone w walce o niepodległość Polski. To wszystko
razem sprawia ogromną trudność w prowadzonych przez nas pracach.
Oddzielanie szczątków od siebie – mając świadomość, że pochodzą one z
zupełnie różnych epok – nie jest wcale łatwe. Druga trudność ogromnie
komplikująca prace to nieprawdopodobnie duża ilość gruzu, który znajduje
się na tej kwaterze, gruzu, którego warstwa w niektórych miejscach
dochodzi nawet do dwóch metrów.
Do kiedy potrwają prace?
– Działania potrwają do końca lipca. Założyliśmy, że zakończą one
ekshumacje w Gdańsku i mam nadzieję, że się to uda. Do tego czasu chcemy
odnaleźć wszystkie mogiły więźniów, których szczątki zostały pogrzebane
na tej kwaterze w latach 40. ubiegłego stulecia. Sądzę, że te założenia
uda się nam zrealizować i że będzie to już ostatni etap naszych działań
poszukiwawczych i ekshumacyjnych na cmentarzu garnizonowym w Gdańsku.
Dziękuję za rozmowę.
Mariusz Kamieniecki
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
44. resortowe dzieci z Czerskiej produkują
Można
było współpracować z Niemcami, okres stalinizacji Polski spędzić na
Zachodzie i mimo to dziś uchodzić za "wyklętych" [RAFAŁ WNUK]
Okazuje się, że "żołnierze wyklęci" to zbiór osób, z których dziś bez
oglądania się na fakty tworzona jest mityczna, homogeniczna wspólnota
antykomunistycznych bojowników.
zbiór osób, z których dziś bez oglądania się na fakty tworzona jest
mityczna, homogeniczna wspólnota antykomunistycznych bojowników
Niedawna propozycja nadania imienia "żołnierzy wyklętych" autostradzie
A4 wywołała lawinę komentarzy. "Wyklęci" kilkanaście lat temu całkowicie
nieobecni w polskiej pamięci historycznej stali się ikonami popkultury.
Mamy biegi "wyklętych", sławiące ich piosenki, komiksy, filmy, na
ulicach spotkać można ludzi w koszulkach z podobiznami żołnierzy
antykomunistycznego podziemia. Przebrani w partyzanckie mundury
członkowie grup rekonstrukcyjnych z zapałem bawią się w rozbijanie
więzień, ataki na oddziały UB i NKWD, i nie stronią nawet od egzekucji.
To, że ludzie chcą wspólnie przeżywać swój patriotyzm, biegając,
śpiewając czy bawiąc się w wojnę, nie jest niczym zdrożnym.
Pojęcie nieostre i pełne emocji
Cały tekst: http://wyborcza.pl/1,75968,18553709,zolnierze-wykleci-i-a4.html
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
45. Żakowski wygrał proces z
Żakowski wygrał proces z Frondą o 'Resortowe dzieci'. Adwokat: Mój klient czyta, że jest bękartem...
1. Dziennikarz pozwał Frondę, wydawcę książki "Resortowe dzieci"
2. "Sugerowano, że mam powiązania ze służbami PRL. To nieprawda" - mówił
3. Są przyznał mu rację. Fronda ma przeprosić zapłacić 50 tys. zł
Wyrok jest prawomocny. Prezes "Frondy" Michał Jeżewski powiedział PAP,
że kasacji do Sądu Najwyższego składał nie będzie i czwartkowy wyrok
kończy sprawę.
Sąd: "Obelga i dyskryminacja Żakowskiego"
Żakowski w pozwie podkreślał, że w wydanej pod koniec 2013
r. książce nie ma żadnych dowodów na jego rzekome powiązania osobiste
lub rodzinne ze służbami PRL; jest w niej jedynie mowa o próbach
inwigilacji go przez SB. Sąd w 2014 r. uwzględnił żądanie zabezpieczenia
powództwa polegające na nierozpowszechnianiu książki z jego wizerunkiem
na okładce w czerwonym krawacie (zostało ono potem zaklejone przez
wydawcę znakiem zapytania).
Jednobrzmiący tekst
przeprosin ma stwierdzać, że zdjęcie na okładce sugerowało, iż jako
jeden z bohaterów książki Żakowski był wychowany w rodzinie działaczy
lub funkcjonariuszy PZPR, Ministerstwa Bezpieczeństwa
Publicznego, a potem SB lub że był związany materialnie lub
ideologicznie z komunistyczna władzą. Fronda ma przyznać, że sugestie te
są niezgodne z prawdą i nie mają uzasadnienia w poświęconych mu
fragmentach książki. Fronda ma też wycofać z obiegu książki z jego
zdjęciem na okładce i wycofać je ze swych materiałów promocyjnych.
Według sądu I instancji postawione Żakowskiemu zarzuty to
"obelga i dyskryminacja powoda", bo nie był on związany z tymi grupami,
które sugerował tytuł. "Dotyka to i powoda, i jego rodzinę" - dodał
wtedy sąd, uznając za "ogromną obelgę" zarzucenie powodowi braku
patriotyzmu. Sąd odrzucił twierdzenia pozwanych, że Żakowski był
pokazany w książce jako jeden z "umacniaczy grubej kreski".
Fronda starała się o obniżenie kary
Sąd Apelacyjny w Warszawie
rozpoznawał apelację od wyroku I instancji, jaką złożyła Fronda. -
Apelowałem nie o istotę wyroku, lecz o karę - moim zdaniem 50 tys. zł
zadośćuczynienia to element nieuzasadnionej represji, bo po wyroku I
instancji sprawa była tak nagłośniona, bo pan Żakowski jest znanym
dziennikarzem. Ogłaszanie tego w mediach, w których ogłoszenia są
drogie, jest nielogiczne. Nic mu to nie da. Poziom 50 tys. zł
zadośćuczynienia podobnie - mówił w sądzie prezes Jeżewski.
Przypomniał też, że sam Żakowski przyznawał, iż w jego środowisku
inkryminowana publikacja nic nie zmieniła, a wręcz umocniła jego pozycję
zawodową. "10 tys. zł zadośćuczynienia wydaje mi się absolutnie
adekwatne. Mogę ogłosić wyrok, gdzie ogłaszanie jest tanie" - zapewnił.
Adwokat: "Mój klient wciąż czyta, że jest resortowym bękartem"
Pełnomocnik Żakowskiego mec. Maciej Ślusarek odrzucił argument
Jeżewskiego, że o przegranym procesie i tak wszyscy wiedzą. -
Faktycznie, ukazało się kilka notatek prasowych. Ale mój klient nadal
pod swoimi artykułami otrzymuje wpisy "ty resortowy bękarcie".
Oskarżenie rzuciło na niego cień związków z komunistycznymi służbami.
Dlatego chcemy przeprosin tam, gdzie wiarygodność dziennikarza jest
istotna. Sprawiedliwość wymaga, żeby padło słowo "przepraszam". To
będzie miało inną siłę niż wzmianka prasowa, że był taki wyrok -
podkreślał.
Odnosząc się do kwestii kwoty
zadośćuczynienia adwokat zauważył, że książka "Resortowe dzieci. Media"
sprzedała się w "gigantycznym nakładzie" 130 tys. zł - podczas gdy
nakład 10-20 tys. egzemplarzy uznaje się w Polsce za sukces. Ślusarek
przypomniał, że roszczenia finansowe pojawiły się, gdy się okazało,
jakim sukcesem finansowym była książka: oszacował, że wydawca mógł
zarobić na niej 2,5 mln zł. - 10 tys. zł to przy tym żadna kwota -
ocenił.
Sąd oddalił apelację pozwanych, utrzymując
orzeczenie w mocy. - Co innego wzmianki o wyniku procesu, a co innego
opublikowanie przeprosin. Przeprosiny powinny zmierzać do prośby o
wybaczenie za naruszenie dóbr osobistych, za wywołanie przykrości,
negatywnych konotacji i infamii. Przeprosiny to nie kara, więc kwota
także nie może być symboliczna. Trzeba w niej wziąć pod uwagę poziom
życia powoda - uzasadniała sędzia Irena Piotrowska.
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
46. prostackie babsko i prawda? Wolne żarty :)
Dorota Wellman - dziennikarka, felietonistka
Komuna wróciła. Ale banda trolli i karłów nie wygra z prawdą
rozkoszować słońcem i świeżymi ogórkami z miodem (ogórek należy obrać
ze skóry, wydrążyć nasiona i...
http://www.wysokieobcasy.pl/wysokie-obcasy/1,100865,20521314,teraz-komun...
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
47. dla ONET
Anna K. Kłys: Ten okres pełen jest ludzkich tragedii. Robienie z tego narzędzia propagandy jest antypaństwowe
http://wiadomosci.onet.pl/tylko-w-onecie/anna-k-klys-ten-okres-pelen-jes...
Pytamy o to, czy byli bohaterami, czy bandytami. A pewne jest jedno: byli tragiczni, bo żyli w czasach, o których dziś nie da się opowiedzieć jednym zdaniem. - Dla młodych ludzi z 2017 roku, maszerujących w koszulkach "śmierć wrogom ojczyzny" i niosących zdjęcia "wyklętych" byłoby pewnie szokiem, jak często ich bohaterowie zdążyli, zanim zostali żołnierzami wyklętymi, wstąpić do MO, do Wojska Polskiego, a nawet do Urzędów Bezpieczeństwa - mówi Anna Kłys. I przekonuje, że to właśnie takie historie są ważne
Dla "młodych gniewnych" to była raczej wojna religijna, przebiegająca na osi: kościół, wiara i bolszewizm, ateizm, uważa Anna K. Kłys
Romantyzm i tragizm "chłopców z lasu" zderzał się z pozytywistyczną pracą tych, którzy Polskę chcieli odbudowaywać. I nie ma różnicy między tragedią straconego partyzanta, a zabitego przez leśnych sołtysa, który chce elektryfikować wieś, bo - jak mówi Kłys - prawdziwą tragedią jest to, że krzywdzi się człowieka
Szkoda, że do mitu "podziemia niepodległościowego "nie przedarły się ruchy bardziej demokratyczne, bo to raczej one przeniosły idee niepodległej, obywatelskiej Polski do czasów KOR-u, pierwszej Solidarności, a nie strzelanie do "działaczy w terenie" - uważa
Anna K. Kłys to dziennikarka radiowa i telewizyjna. W 2014 roku napisała "Brudne serca", reportaż opowiadający o Stanisławie Cichoszewskim, który stając w obronie gwałconej dziewczyny zabił sowieckiego żołnierza, a uciekając przed karą dołączył do oddziału partyzantów, czym podpisał na siebie wyrok śmierci.
W internecie napisała pani tak: co wyście narobili – ideolodzy, właściciele akt i pamięci narodowej? Jak można mówić ludziom, że niczego w Polsce Armia Czerwona nie wyzwalała, a na Pomniku Wdzięczności znajduje się zakłamana treść i że nie należy tam składać kwiatów, ale go jak najszybciej rozebrać? Jak można tak kpić z ludzi? Tylko że to wyzwolenie, które pani przywołuje, było zniewoleniem i wielu boleśnie odczuło je na własnej skórze. Na plakatach olbrzym i zapluty karzeł reakcji, a w ubeckich katowniach strzał w potylicę. Nie ma chyba nic dziwnego w tym, że chłopcy poszli do lasu i czekali na III wojnę?
Czym jest zatem wyzwolenie? Czy okupacja niemiecka skończyła się przed przejściem frontu? Czy Niemcy nie minowali mostów, nie wysadzali ważnych strategicznie miejsc, nie mordowali, i to do samego końca ludzi? Czy nie było "marszów śmierci"?
Owszem, były.
Jeśli byłby jakiś stan interregnum, jeśli front trafiałby na puste tereny, gdzie życie toczyło się spokojnym nurtem, to rzeczywiście, nie mogłoby być mowy o wyzwoleniu. Raczej o wkroczeniu Armii Czerwonej i Wojska Polskiego, porównywanego do tego z 17 września 1939, a cały obszar późniejszej Polski, Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej, pracowicie wykreślony kredkami na mapie Europy w czasie spotkania w Jałcie w gruncie rzeczy byłby sporych rozmiarów Republiką Zachodniej Białorusi, kończącą się na Odrze.
Było jednak inaczej.
Właśnie. I co z tymi, którzy twierdzą, że zostali wyzwoleni? Uratowani? Z tymi, którzy bez strachu przed brakiem poprawności politycznej uparcie twierdzą, że to "Rusek" ich wyzwolił? W czasie pracy nad "Brudnymi sercami" zrobiłam mnóstwo wywiadów z mieszkańcami Kresów Zachodnich, czyli ziem leżących w pasie nadgranicznym do 1939 roku. I ani razu, choć rozmawiałam z osobami o bardzo różnych przekonaniach politycznych, nie spotkałam się z opinią, że przejście frontu wiązało się z nową okupacją.
Tylko z czym?
Z kradzieżami, z lękiem przed gwałtami, owszem, ale nigdy, nikt nie powiedział: i wtedy Ruscy weszli i zaczęła się druga okupacja. Do maja 1945 roku w Polsce było jak na prawdziwym Dzikim Zachodzie. Utrzymanie w ryzach ludzi, którzy dalecy byli od ideału i mieli bardzo wątłą wizję tego, co będzie dalej, bo nie było nawet wiadome, jak będą wyglądały granice, gdzie właściwie ta Polska będzie i jaka będzie, było szalenie trudne. I jeśli w tym czasie uzbrojeni ludzie nadal pozostawali w swoich organizacjach, formalnych takich jak np. AK czy NSZ, czy nieformalnych, składających się z dość przypadkowych "chłopców", to raczej z niewiedzy o tym, co będzie dalej, a nie z powodu jasnej strategii. Do plakatów z "zaplutym karłem" było jeszcze trochę czasu…
(...)
Czy instalowany w Polsce ówczesny system nie budzi pani złości? Pytam, bo skoro pani nie przebiera w słowach - to co mieli powiedzieć młodzi, gniewni, nabuzowani i honorem, i hormonami? Pani nie miałaby ochoty na ich miejscu bolszewika pogonić? Albo chociaż Ruskiemu, czy ubekowi w mordę dać?
Z punktu widzenia emocji - tak. Ale ja akurat jestem wyznawczynią pracy organicznej, pracy u podstaw. Utrata suwerenności, państwo przerośnięte siatką agentów, tajnych współpracowników, donosy, punktowanie, wynagradzanie najniższych instynktów u ludzi, tak, to jest coś, z czym nie mogę się zgodzić. Ale dla młodych gniewnych to była raczej wojna religijna, przebiegająca na osi: kościół, wiara i bolszewizm, ateizm.
Religijna?
Słowa "PKWN", "Związek Patriotów Polskich" a już szczególnie "Stalin" i "ZSRR" budziły szczere przerażenie, bo tworzyły w wyobraźni zupełnie niepojęte obrazy rodem z przedwojennych gazetek narodowców, gdzie odziana w skórzaną kurtkę, koniecznie Żydówka, dręczyła w więziennych kazamatach chłopca o jasnych oczach i Bogu w sercu. I jedynym jej celem było to, by mu tego Boga przemocą wydrzeć, a w zamian wsadzić jakieś orgie piekielne, seks grupowy i czerwony sztandar. Na kopy było takich powieści w odcinkach. Możemy się dziś śmiać z ich treści i formy, ale oddziaływały na wyobraźnię i budowały dość trwały obraz tego, co niesie za sobą słowo "komunizm". Gdybym miała dać komuś w mordę, to temu, kto krzywdzi drugiego człowieka. I mało mnie obchodzi, czy robi to jako przedstawiciel prawicy, czy lewicy, czy jest to żołnierz katolicko-narodowego podziemia, czy towarzysz z socjalistyczno-postępowej organizacji.
Owszem, propaganda budowała takie obrazy, ale to prawo propagandy i nie tylko strona narodowa budziła w ludziach lęki. Tylko o tym, co niesie ze sobą komunizm i czym jest Armia Czerwona, wielu Polaków boleśnie się przekonało. Zwłaszcza kobiety. I ja mam się dziwić, że powstał ruch oporu?
Jeśli mamy być sprawiedliwi, to przedstawiciele tego ruchu oporu także gwałcili kobiety. Czym innym jest masowe morderstwo katyńskie, czym innym Łagry, a czym innym Polska zimą 1945 roku. Kradzieże, gwałty, niszczenie infrastruktury przemysłowej - tak, to domena Armii Czerwonej. Ziemie Zachodnie jednak szabrowaliśmy już zupełnie samodzielnie. Były pociągi, którymi jechało się do Piły, Zielonej Góry, Wrocławia na szaber. Kogo okradano tak naprawdę? Siebie. To nie jest czas, o który można opowiedzieć jednym zdaniem. Żołnierze Armii Czerwonej przyłapani na gwałcie byli przeważnie karani karą śmierci. Na postrach. Mój bohater, który zastrzelił "Ruska" gwałcącego dziewczynę został skazany na 3 lata więzienia, nie na karę śmierci.
W raportach dekadowych MO, czyli takich pisanych co dziesięć dni informacji o przestępstwach popełnianych przez tzw. "maruderów" Armii Czerwonej jest mnóstwo. Nie działy się ponad prawem, choć oczywiście wielu z nich nie zostało ukaranych.
Natomiast nie zaliczyłabym do bohaterskich zachowań zabicia śpiących czerwonoarmistów wracających pociągiem do siebie, na dworcu w Czastarach. "Chłopcy" wyciągnęli kilku, w kalesonach i onucach, i rozstrzelali. Można wokół tego zbudować opowieść o odwecie, o bohaterstwie, o bezkompromisowej postawie dzielnych bojowników. Ale można też czuć głęboki wstyd.
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
48. John Bingham @johnbinghamjr
John Bingham
@johnbinghamjrNa stronie głównej
@OnetWiadomosci dziennikarka Anna K. Kłys wyrzyguje swą niechęć do Żołnierzy Wyklętych. Poznajcie Państwo tatę pani Anny.Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
49. MariaJedlińska-AdamusBohater
Komu hańba, a komu honory
fałszywy obraz lat wojny i okupacji - mówi Anna Zechenter
IPN rozmawia Adam Kruczek.
„Bohaterowie i oprawcy” to tytuł Pani najnowszej książki zawierającej
teksty publikowane w „Naszym Dzienniku” w latach 2012-2017. Jak ważna
jest dla wspólnoty narodowej świadomość tego, komu w jej historii należą
się honory, a komu hańba?
– Bez jasnego rozróżnienia między wartością czynów ludzi, którzy
wszystko rzucili na jedną szalę, żeby spełnić swój obowiązek wobec
kraju, a upadkiem moralnym tych, którzy dla własnej korzyści szli na
współpracę z okupantami, nie może być w ogóle mowy o istnieniu wspólnoty
narodowej. Musi istnieć wspólny dla całej społeczności fundament,
powszechna zgoda w kwestii oceny postaw ludzkich wobec zła. W 1989 roku
społeczeństwo po dziesiątkach lat demoralizowania, wypaczania sumień,
zmuszania ludzi do popełniania czynów niegodnych, choćby drobnych – jak
uczestnictwo w pochodach pierwszomajowych czy okazywanie reżimowi
lojalności przez udział w tzw. wyborach – odwracania znaków prawdy i
kłamstwa, po tym wielkim praniu mózgów, odnalazło w sobie jednak twardy
rdzeń moralny. Oczekiwano głębokich przemian, nazwania po imieniu
zdrady, ukarania zbrodniarzy.
Tak się jednak nie stało.
– Rzeczywiście Okrągły Stół wprowadził dodatkowy zamęt – celowo rozmyto
dystynkcje moralne, bandyci okazali się nieoczekiwanie „ludźmi honoru”,
grono tzw. konstruktywnej opozycji, wywodzące się w pewnej części ze
środowisk aparatu represji, piało hymny na cześć „liberalnych”
komunistów, weryfikacja bezpieki była jedną wielką farsą, zważywszy, że
swoich najcenniejszych ludzi Czesław Kiszczak poprzenosił do struktur
niepodlegających weryfikacji. Wielu wzięło za dobrą monetę
pięknoduchowskie perory Adama Michnika, Jacka Kuronia, Tadeusza
Mazowieckiego czy Krzysztofa Kozłowskiego – bo przecież ludzie ci
przeciwstawiali się systemowi, siedzieli nawet w więzieniach. Z racji
wymiany pokoleniowej znaczna część Polaków nie pamiętała ani
walterowskiego harcerstwa tworzonego przez Kuronia, ani chociażby listu,
jaki z Karolem Modzelewskim wystosowali do władz partyjnych, który
trudno określić inaczej niż trockistowski, artykułów Mazowieckiego,
który poniżał torturowanego i postawionego przed komunistycznym sądem
biskupa Czesława Kaczmarka.
Monopol na kształtowanie opinii publicznej komuniści oddali – razem z
możliwościami druku – „Gazecie Wyborczej”.
– Tak zabezpieczyli własne interesy. Przez całe lata 90. XX wieku trwała
ostra ofensywa środowisk lewicowych, które największego wroga widziały w
„ciemnym” i katolickim Narodzie. Być inteligentem oznaczało wyznawać
linię ideologiczną Unii Demokratycznej, później Unii Wolności i Kongresu
Liberalno-Demokratycznego. Nie przetrwała ani jedna gazeta
antykomunistyczna powstała po 1989 roku, a tymczasem wszystkie
sprywatyzowane przez spadkobierców systemu media bębniły nachalnie na
jedną melodię. Nie było żadnej przestrzeni, w której swoje racje mogliby
artykułować ludzie pokroju Anny Walentynowicz, Joanny i Andrzeja
Gwiazdów czy Krzysztofa Wyszkowskiego. Dziś widzimy konsekwencje tego
stanu rzeczy w postaci potężnego pęknięcia przebiegającego w poprzek
społeczeństwa. Nie ma chyba przesady w stwierdzeniu, że uformowały się
jakby dwa narody polskie, które się nie rozumieją i głęboko gardzą sobą
nawzajem. Ogromna liczba ludzi wartościowych została dla Polski
straconych – bo zostali zmanipulowani, ogłupieni, zalani potopem
propagandy wyłożonej w poradniku pseudointeligenta z Czerskiej.
Bauman, Kiszczak, Jaruzelski to postacie czczone do dziś przez
establishment III RP. „Walka o dobre imię Wojciecha Jaruzelskiego trwa” –
zakończył swoje przemówienie nad trumną Jaruzelskiego były prezydent
Bronisław Komorowski. Skąd bierze się ta determinacja obrońców
postkomunizmu?
– A ileż wysiłku i pieniędzy poszło w obronę PRL-owskiego establishmentu
w III RP? Ile krzywdy uczyniono ludziom reprezentującym nurt
niepodległościowy? Pierwszy niekomunistyczny rząd Jana Olszewskiego
został brutalnie rozpędzony, bo zaczął ujawniać dane tajnych
współpracowników zaangażowanych w politykę, wśród których znalazło się
nazwisko „Wałęsa”. W walce o utrzymanie Polski w stanie zależności od
Moskwy, Berlina i Brukseli nie przebierano w środkach – niech Smoleńsk
będzie tego najjaskrawszym dowodem. Protesty przeciwko wystąpieniom na
uczelniach wykreowanego na autorytet byłego oficera Korpusu
Bezpieczeństwa Wewnętrznego Zygmunta Baumana, a więc te najoczywistsze
odruchy moralne, przedstawiano jako burdy urządzane przez ciemny
motłoch. O wszystkich względach, jakimi cieszył się Wojciech Jaruzelski,
były agent Informacji Wojskowej, czy Czesław Kiszczak, szef
komunistycznego MSW, można powiedzieć tylko jedno: wszyscy oni mieli
polisy ubezpieczeniowe pochowane w domach. To smutne, że przez ponad
dwadzieścia lat żaden prokurator III RP nie zarządził w ich domach
rewizji…
Artykuł opublikowany na stronie: http://www.naszdziennik.pl/polska-kraj/180771,komu-hanba-a-komu-honory.html
MariaJedlińska-Adamus
Bohaterowie i kaci
Apele wolnej Polski
Wstrząsający testament Witolda Boruckiego „Babinicza” przypomina Jacek Karczewski
„Babinicza”
Polecam każdemu z dowódców zakupić sześć Mszy św. za naszych Kolegów,
którzy polegli w walce z wrogiem o Wolność Polski i Narodu, jak również w
obronie Wiary Katolickiej. W tym jedna Msza św. za kolegów poległych w
innych oddziałach.
Podpisał K[komendant] O[kręgu] „Tęcza”
„Babinicz”
Po rozbiciu przez Urząd Bezpieczeństwa 25 czerwca 1948 r. Komendy XVI
Okręgu Narodowego Zjednoczenia Wojskowego „Orzeł”, dowodzonej przez
Józefa Kozłowskiego „Lasa”, komendant Powiatu „Mściciel” Witold Borucki
„Dąb” już 10 lipca zwołał naradę kadry dowódczej Okręgu. Podczas
spotkania niespełna 24-letni Witold został wybrany na nowego komendanta i
przyjął pseudonim „Babinicz”. Kryptonim Okręgu został zmieniony na
„Tęczę”.
W ciągu kilku miesięcy „Babinicz” przeprowadził reorganizację struktur
powiatowych. Powstały nowe komendy powiatów: KP „Wiosna” dowodzona przez
Eugeniusza Lipińskiego „Mrówkę”, KP „Błękit” dowodzona przez Stanisława
Suchołbiaka „Szarego”, KP „Orłowo” dowodzona przez Stefana Kochańskiego
„Mewę”, KP „Szczerbin” dowodzona przez Kazimierza Niewiadomskiego
„Wichra”, KP „Mściciel” dowodzona przez Mariana Majkowskiego „Sowę”, KP
„Płomień” dowodzona przez Edwarda Dobrzyńskiego „Orzyca”, KP „Łuków”
dowodzona początkowo przez Bronisława Chrzanowskiego „Orła”, a następnie
Hieronima Rogińskiego „Roga”, KP „Wisła” pod dowództwem Mieczysława
Dziemieszkiewicza „Roja”, KP „Podhale”, którą dowodził Henryk Białczak
„Waldemar”. Nowe struktury działały na terenach powiatów: ostrołęckiego,
przasnyskiego, makowskiego, pułtuskiego, szczytnowskiego,
ciechanowskiego, kolneńskiego, piskiego.
Nowy komendant powołał również stały patrol żandarmerii okręgowej pod
dowództwem Witolda Sieczkowskiego „Białego” oraz służbę medyczną na
szczeblu Okręgu. Kontynuował też zapoczątkowane przez poprzedniego
komendanta Józefa Kozłowskiego „Lasa” w niektórych gminach tworzenie
struktur cywilnych, które miały być gotowe do pracy w momencie pokonania
władzy komunistycznej. Było to niespotykane nigdzie indziej zjawisko.
Morale na pierwszym miejscu
„Babinicz” prowadził również charakterystyczną dla XVI Okręgu NZW
praktykę polegającą na demokratycznych metodach rozliczania działalności
władz konspiracyjnych. Sam też poddawał się pod taki osąd, zwracając
się do kadry powiatowej z prośbą o ocenę jego pracy i udzielenie wotum
zaufania. W stosunkach między żołnierzami a dowódcami obowiązywały formy
koleżeńskie. Wzajemnie zwracali się do siebie „kolego”.
Patrole dowodzone przez „Babinicza” prowadziły dość regularną i
skuteczną walkę z siłami resortu bezpieczeństwa. W okresie działalności
struktury, tj. do sierpnia 1949 r., przeprowadzono szereg likwidacji
agentów i informatorów UBP oraz szczególnie groźnych dla społeczeństwa
komunistycznych aktywistów. Przy decyzjach o wykonaniu wyroków starano
się zasięgać opinii członków siatki terenowej NZW oraz lokalnej
społeczności.
Patrole NZW stoczyły kilkadziesiąt walk i potyczek z siłami UB, KBW i
MO. Liczne zachowane protokoły oraz dokumenty XVI Okręgu NZW „Tęcza”
potwierdzają dbałość o dyscyplinę i moralność żołnierzy. Szczególnie
wymownymi dokumentami są odezwy kierowane zarówno do żołnierzy, jak i
społeczeństwa. Z treści tych dokumentów wynika jednoznacznie potrzeba i
cel prowadzonej walki. Odczytujemy głęboką wiarę w to, że upragniona
wolność nadejdzie bez względu na ofiarę, jaką przyjdzie im złożyć.
W obliczu komunistycznej nawały
W jednym z raportów skierowanych do „Administracji Przyszłej Nowej
Polski” Witold Borucki ma świadomość, że nie dożyje wolnej i suwerennej
Ojczyzny, ale wierzy, że ten moment nadejdzie, i prosi o pamięć o tych,
którzy tę walkę prowadzili:
Narodowe Zjednoczenie Wojskowe M[iejsce] p[ostoju], dnia 20.7.48 r.
Do Administracji Przyszłej Nowej Polski Raport
Mając tak poważną odpowiedzialność za teren i żołnierzy, patrząc na
wszystko trzeźwo, obserwując wszelkie postępy komuny, prosiłbym na
wypadek zlikwidowania nas, mieć uznanie dla ludzi tych, którzy zostali
pokrzywdzeni przez komunistów, oraz o pewne względy tym, którzy
otrzymali zaświadczenia Organizacyjne i pracowali dla dobra Polski w
Podziemiu.
Raport ten składam, widząc zawieruchę wojenną, jak i wzmocnione
pacyfikacje ze strony komunistów.
Dla ludzi pokrzywdzonych od komunistów przez nas, lub aresztowanych z
powodu szpicli, prosiłbym o udzielenie wszelkich środków pomocy.
Zaznaczam: Członkom tym, którzy mają zaświadczenia Organizacyjne, a
należy, do jakiejkolwiek partii Komunistycznej. Organizacja nasza
potępia ich i stawia na równi czystych komunistów, ponieważ przez ludzi
tych nie przebija ideał, tylko materializm, a takich nam w przyszłej
Polsce nie potrzeba. Podpisał: K[omendant] O[kręgu] „Tęcza”
„Babinicz” Narodowe Zjednoczenie Wojskowe M[iejsce] p[ostoju], dnia 10
VI 49 r.
Do
Administracji Przyszłej Nowej Polski Raport
Zasięg naszego działania rozszerzyliśmy na dosyć szerokim terenie.
Ludność cywilna przyjmowała nas z miłością. Słynęliśmy szeroko i
groźnie. Komuniści drżeli przed nami.
Sami nie szczędziliśmy wysiłku, zapaleni w Przyszłą Nową Polskę,
wymarzoną od 1940 r.
Pracę naszą torowaliśmy jedynie złem politycznym. – Dlatego też wróg
siłą rzeczy postanowił nas zdusić.
Zeszłoroczne ataki wroga nic mu nie przyniosły. Trwaliśmy i byliśmy.
W roku 1949 komuniści zgotowali nam dużą niespodziankę. Masowe ataki w
dniu święta Nowego Roku i Wielkiej Nocy również im nic nie dały, lecz na
żołnierzu naszym powstało przerażenie. Mniej zapalczywi poczęli się
lękać. Zauważyłem to podwajając swą pracę nad ponownym podnoszeniem
żołnierza na duchu.
Większość uratowałem i pchnąłem właściwą drogą, lecz jeden z żołnierzy
załamał się i poszedł na zdradę.
Mogę stwierdzić w zupełności, że nie był on wywiadowcą dla komunistów,
tylko słabość ducha i nerwów zrobiły go haniebnym zdrajcą. Następstwa
zostały po nim straszne. Zdradził, co mu było wiadomym.
Szeregi nasze pokryły się hańbą i wstydem.
Masowe aresztowania w terenie, maltretowanie ludności, niepewność, co do
nas itp. Lecz ci, którym naprawdę ciąży niewola Ojczyzny, nie są
niezrażeni.
Pozostali, jak Ci z więzień pozdrawiają nas i cieszą się, że w
przyszłości będą potrafili więcej ocenić Wolność.
Dla Tych, co właśnie proszę o uwzględnienie w Przyszłej Polsce i opiekę,
ponieważ stali do ostatka na posterunku.
Raport składam, ponieważ nie wiem, czy dożyję chwili wolności, a wróg
wścieka się i pieni.
Co do zdrajcy (Marian Gadziński, ur. 1925 r. w Zawiszach, pow. Maków
Mazowiecki, ps. „Zając”), gdybyśmy nie mogli go dosięgnąć, a sprytnie by
się ukrył przed ludnością, proszę o wykonanie wyroku oficjalnego, na
oczach tych ludzi, których zdradził.
Podpisał: K[omendant] O[kręgu] „Tęcza”
„Babinicz”
Bądźcie czujni
Witold Borucki, dbając o morale i dyscyplinę swych żołnierzy,
wielokrotnie kierował do nich odezwy:
Narodowe Zjednoczenie Wojskowe M[iejsce] p[ostoju], dnia 7 XII 48 r.
Odczytać
Odezwa
Koledzy, żołnierze, każdy z Was zdaje sobie sprawę, dlaczego walczy,
rozumie cel walki i poświęcenia. O ile macie jeszcze jakie myśli czarne,
rozproszyć je i być żołnierzem, żołnierzem – Partyzantem.
Nie będę Wam tłumaczył, dlaczego, po co, na co, myślę, że każdy wie i
przygotowany jest do jeszcze cięższych warunków i trudniejszych walk.
Kolegom zasłużonym nie zabraknie u nas ocen, lecz cieszy mnie, że w
naszych szeregach nie mamy takich, którzy by na siebie zwracali większą
uwagę i podejrzenie.
Obecnie składam Wam wszystkim życzenia do dalszej walki i wytrwałości,
bądźcie czujni i wzorowi.
Podpisał K[komendant]O[kręgu] „Tęcza”
„Babinicz”
Honory dla poległych
Komendant pamiętał również o tych, którzy zginęli. Kierował liczne
prośby o zamawianie Mszy św. za poległych kolegów, wystawiając im jedyne
w swym rodzaju akty śmierci:
Narodowe Zjednoczenie Wojskowe M[iejsce] p[ostoju], dnia 3 VIII 49 r.
Rozkaz Nr 8/49
Jedną z najbardziej wstrząsających chwil jest śmierć śp. „Wuja”.
Człowiek o stalowych nerwach i całkowitym poświęceniu się dla Ojczyzny
pokłada już od 1939 r.
Gdy Ojczyzna znalazła się ponownie w niewoli, staje z bronią w ręku,
jako rezerwista, dla poskromienia wroga. Pod dowództwem Kol.
„Mieczysława” bierze czynny udział na Makowie, Krasnosielcu i
Płoniawach.
Komuniści wpadli na trop, aresztując Go w lecie 1945 r., torturowany
uchyla się od wszelkich zadawanych zarzutów, lecz pomimo tego, wepchnęli
Go na 3 lata do więzienia. Z wywołaniem amnestii został zwolniony.
Komuniści pomimo zwolnienia zachowali do Niego podejrzliwość aresztując
Go, jako „niebezpieczny typ”. W czasie aresztowania rzuca się na U.B.
(było ich dwóch), kładąc uderzeniem ręki na ziemię, rozbraja i sam
ucieka.
Następnie zostawia żonę i dwoje małych dzieci i dołącza do oddziału dn. 1
IV 49 r. oraz staje się czynnym żołnierzem, by mógł więcej służyć
Ojczyźnie.
Więc Koledzy! Musimy wziąć przykład, co do naszej walki i bić wroga,
gdzie się da, ku wyzwoleniu Ojczyzny.
AKT ŚMIERCI
Śp. Kol. „Wuj” (Budny Władysław, ur. 1917 r. we wsi Rawy, gm. Sypniewo.
Pow. Maków Maz.)
Udał się służbowo z K[omendantem] Ż[andarmerii] Okręgowej teren
dn.1.6.49 r. Tam wpadają w zasadzkę, jako niedoświadczony w boju nie
lęka się walki, przyjmując ją, pada z innymi Kolegami.
Bohaterska śmierć nie poszła na marne. Komuniści ulękli się podobnych
czynów, wyrażając: „Oni zginęli za Przyszłą Polskę, za Wiarę, a nasi, za
co? Tak, więc ofiarność Kol. ”Wuja„ i innych Kolegów służyć nam musi za
wzór i poświęcenie
Dla Wiary i Ojczyzny.
Cześć Jego pamięci!
Podpisał K[komendant]O[kręgu] ”Tęcza„
”Babinicz„ Powyższe dokumenty są tylko skromnym wycinkiem ukazującym
głębokie przekonania i wiarę ”Babinicza„ oraz jego podkomendnych, którzy
walczyli do samego końca. Po śmierci Witolda Boruckiego w sierpniu 1949
r. Okręg przestał istnieć. Dalszą walkę kontynuowały już samotnie i
niezależnie Komendy Powiatowe lub patrole. Walkę prowadzili jeszcze
m.in. Mieczysław Dziemieszkiewicz ”Rój„ oraz Hieronim Rogiński ”Róg„.
Ostatni żołnierz tych struktur Romuald Korwek ”Orzech„ wyszedł z lasu w
1961 r.
Autor jest dyrektorem Muzeum Żołnierzy Wyklętych w Ostrołęce.
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
50. Bezczelna i haniebna akcja
Bezczelna i haniebna akcja lewackiej młodzieżówki!
1 marca
obchodzony jest Narodowy Dzień Pamięci Żołnierzy Wyklętych. Młodzi
działacze Lewicy powiesili w poniedziałek w Warszawie na skrzyżowaniu
ulic Żołnierzy Wyklętych i Powstańców Śląskich tabliczki z napisem ul.
„Ofiar Żołnierzy Wyklętych”.
— atakował w bezczelny sposób działacz młodzieżówki.
— dodał.
Skoro to taki „straszny” dzień, dlaczego lewacka młodzieżówka śmiała się, gdy zawieszano haniebną tabliczkę?
Żukowska oskarża: „Podpalali wioski, mordowali kobiety i dzieci, mordowali kobiety ciężarne”
Pamięć o bohaterach próbowała szargać i poseł Lewicy Anna Maria Żukowska.
— powiedziała Żukowska.
Jak
dodała Zaleszany, to przykład miejscowości, „gdzie rajd żołnierzy
wyklętych spowodował straszną rzeź, o której pamięta się
tam do dzisiaj”.
— powiedziała Żukowska.
Podkreśliła też, że sama jest wnuczką żołnierza wyklętego.
— mówiła poseł Lewicy.
Członkowie
lewackiej młodzieżówki wypowiadali słowa, które żywcem wyjęto
z komunistycznej propagandy. Należy zapytać wprost - czyżby bohaterami
byli dla nich stalinowcy? Bohaterami byli dla nich komunistyczni
zbrodniarze, strzelający polskim żołnierzom w głowy? A może jeszcze
ubecy, w brutalny sposób mordujący własnych rodaków? Wybór jest
prosty i fundamentalny.
olnk/wPolityce.pl/PAP
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl