Kryzys się skończył? A co na to Janusz Szewczak?
Czy kryzys się skończył? Na ten temat wypowiadał się 21.10.2013 Janusz Szewczak, główny ekonomista SKOK. Spotkanie odbyło sie w auli uczelni Vistula na warszawskim Ursynowie tuż przy stacji metra Stokłosy. Ponad miesiąc + tydzień temu byłam na innym spotkaniu z Szewczakiem, w Okęckiej Sali Widowiskowej. Opisałam je / http://naszeblogi.pl/40908-polska-kraj-absurdow-spotkanie-z-januszem-sze... /. Wtedy Janusz Szewczak promował swą książkę "Polska kraj absurdów". Teraz tez o niej wspomniał, pokazując ją, lecz to nie był główny temat dzisiejszej imprezy.
Spotkanie zorganizował poseł PiS, Artur Górski, który niestety nie mógł być obecny, gdyz ciężko się rozchorował. Przed prelekcją odczytano jego apel o oddawanie krwi. Frekwencja była dużo lepsza niż poprzednio, gdyż przyszło ok. 60 osób. Janusz Szewczak zaczął od przypomnienia tego, że niedawno Donald Tusk ogłosił, iż kryzys w Polsce się skończył. Niektórzy członkowie jego ekipy ogłosili nawet koniec kryzysu w UE. Szewczak zauważył, że musiało to mocno zdziwić mieszkańcow Unii, a zwłaszcza Greków, Portugalczyków i Hiszpanów.
Wszystkich jednak przebił Marcin Piątkowski, ekspert Banku Światowego, który oświadczył w TVN /patrz też / http://wyborcza.biz/Waluty/1,111132,14778489,Nowy_zloty_wiek_Polski__Eko... //, co następuje:
"jesteśmy dziś w najlepszym momencie od pół tysiąca lat. Nasz PKB na głowę mieszkańca wyniesie w tym roku 62 proc. średniej z 17 krajów strefy euro. A to tyle, co w 1500 roku w stosunku do ówczesnej Europy Zachodniej. Co więcej - za kilka lat Warszawa ma być atrakcyjniejszym miejscem do zamieszkania niż Londyn.
Pół tysiąclecia odrobione w dwie dekady
Od 1989 roku do dziś PKB Polski wzrósł najbardziej w Europie. - W niecałe ćwierć wieku odrobiliśmy 500 lat zaległości! Gdybyśmy mieli trochę inny narodowy charakter, to pewnie każdy polski minister czy premier nie mówiłby o niczym innym niż o tym, że jesteśmy numerem jeden na kontynencie".
Cytując Piątkowskiego, Szewczak stwierdził, że za czasów Jagiellonów Polska rozwijała się i poszerzała terytorialnie oraz bogaciła, a obecnie raczej się zwija. Ponad dwa miliony Polaków wyjechało z kraju, a młode małżeństwa boją się mieć dzieci. Majątek narodowy został w wiekszości sprzedany obcym, na ogół za bezcen. Mamy prawie bilion zł jawnego długu, i ok 3 bln ukrytego.
Wrażenie dobrobytu i rozwoju stworzyły właśnie te pożyczki zaciągane przez rząd Tuska, pieniadze napływające z Unii oraz od emigrantów, którzy w latach 2004-2012 przysłali do Polski ok. 160 mld zl. Te źródła jednak wysychają. Emigranci ściagaja rodziny za granicę, zadłuzenie Polski przekracza juz 55% PKB, a budzet Unii wciąż nie jest uchwalony. Prywatyzuje się ostatnie "rodzynki", m.in PKP Cargo. Janusz Szewczak powiedzial, że ostro skrytykowal tę ostatnią prywatyzację i grozi mu teraz proces sądowy.
Oświadczył też, iż wynagrodzenia Polaków powinny wzrosnąć. W Unii Europejskiej doszlo do harmonizacji cen i w Polsce są one niewiele mniejsze niż w bogatych krajach Zachodu, natomiast zarobki są kilkakrotnie niższe. To właśnie hamuje rozwój, bo ubodzy nie mają za co kupować. Zacytował też wywiad z prof. Witoldem Kieżunem z ostatniego numeru "W Sieci" /nr 42/2013/. Profesor porównywał w nim obecna sytuację w Polsce do kolonialnego wyzysku w krajach Czarnej Afryki.
Jako środki zaradcze Szewczak zalecał przede wszystkim odsunięcie od władzy rządu Tuska, jako "psujów" i podążenie drogą Orbana, który oświadczył, iż epoka kolonializmu na Węgrzech się skończyła i konsekwentnie stara się odzyskać sektor bankowy, zmusić zagraniczne firmy do płacenia podatków oraz reindustrializować kraj. Podkreślił też, iż przeprowadzenie w Polsce koniecznych zmian będzie wymagalo przede wszystkim odwagi. Prelekcja trwała godzinę i na zakończenie Szewczak stwierdził, iż jego zdaniem mamy dopiero poczatek kryzysu, a nie koniec. Potem padały pytania z sali.
Jedna z pań poskarżyła się, że ma tylko 1100 zł emerytury po 42 latach pracy. Inny pan stwierdził, że został oszukany przez parabank i pytał dlaczego takie instytucje moga funkcjonować. Szewczak odparl, że na całym świecie istnieje "shadow banking", ale jest ściśle kontrolowany. U nas są to instytucje wręcz mafijne. Następny słuchacz sugerował, że zamiast narzekać na obecną sytuacje należy poszukac jej źródeł w czasach komunizmu i upowszechniać wiedzę o nich. Wspominano też o konieczności uzdrowienia prokuratury i sądów, oraz o szykanach władz wobec SKOK-ów.
Pytano też, jak to jest możliwe, że Rostowski został polskim ministrem finansów. Szewczak powiedzial, że został on prawdopodobnie wydelegowany przez londyńskie City, czyli światowe centrum finansowe. Pośredniczył w tym Jan Krzysztof Bielecki. Szewczak wspomnial też o Sorosie.
Spotkanie zakończylo się o 19:40 /zaczęło się o 18:00/. Chyba nikt go nie rejestrował.
- elig - blog
- Zaloguj się, by odpowiadać
7 komentarzy
1. @elig
"Pytanie do polityków: jeśli rzeczywiście Polska świetnie rozwijała się przez ostatnie dwie dekady, to gdzie są nasze emerytury?"
http://www.naszdziennik.pl/ekonomia-finanse/57237,gdzie-wyparowaly-emery...
Janusz Szewczak promuje teraz swoja książkę i zaniedbuje pisanie komentarzy, a ja bardzo lubię jego styl i celne trafienia w propagandę tuskową.
Tusk na Czarnym Lądzie był przez tydzień i cały sukces tej licznej i kosztownej wycieczki na nasz koszt, to raptem :
" podpisano Memorandum of Understanding pomiędzy firmą Izodom (producentem materiałów budowlanych do domów energooszczędnych) i dwiema firmami Zambijskimi - GladRich Investments Limited (deweloper), oraz Alinaswe Developments (firma architektoniczna).
Planując uruchomienie lokalnej wytwórni elementów budowlanych Izodom, firmy postanowiły pilotażowo wybudować 20 domów na przedmieściach Lusaki. Wartość projektu pilotażowego to 500 tys. USD".
To dopiero kontrakt stulecia :)
Budowa w Afryce budynków energooszczędnych ! To tak, jakby podpisali kontrakt na dostarczanie do Zambii piasku wiślanego na ich pustynie !
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
2. Mam trochę żalu
do osób komentujących sprawy ekonomiczne, bo unikają sedna problemu.
Otóż, by gospodarka mogła się rozwijać przedsiębiorstwa muszą możliwość pokrycia z góry kosztów rozwoju. Jeśli chodzi o produkcję towarową, to najpierw muszą kupić maszyny, surowce, zatrudnić ludzi- czyli wydać pieniądze. W tym momencie jeszcze nie ma w zasadzie wzrostu gospodarczego. Owszem, pewien przyrost obrotów mają dostawcy surowców i maszyn, ale to dopiero początek. Realny wzrost gospodarczy następuje dopiero wtedy, gdy zakupione surowce zostaną przetworzone w towary handlowe i te zostaną sprzedane!. Czyli w produkcji towarowej realny wzrost gospodarczy można odnotować, gdy producent otrzyma zapłatę za sprzedany towar i będzie ona większa niż w poprzednim okresie. Musi też być spełnione kryterium dochodowości.
Czyli, jeśli przedsiębiorstwa nie mają pieniędzy na rozwój, to go nie ma.
Obecnie mówi się, że można stymulować rozwój kredytem- ale to nie do końca jest prawda. Bo kredyt trzeba spłacać, czyli wycofywać z rynku pieniądze włożone w rozwój produkcji. W tym momencie następuje dekapitalizacja produkcji i każda następna generacja produktów musi być gorsza od poprzedniej, bo z tańszych surowców, bo wykonana prostszą technologią. Dlatego mamy coraz gorszej jakości ubrania, samochody, domy aż wreszcie jakość spada tak bardzo, że towary zaczynają tracić swoje wartości użytkowe. Aczkolwiek nominalnie wartość produkcji niby się zwiększa, to w rzeczywistości wartość produktów na rynku jest niższa niż w poprzednim okresie. W końcu dochodzi do sytuacji, że wszystkie produkty są w zasadzie jednorazowego użytku jak długopisy BIC`a. To powoduje iż potrzeby materialne ludzi przestają być zaspokajane przez sektor gospodarczy. Zaczyna walka o zaspokojenie potrzeb, która powoduje rozwarstwienie dochodowe ludności. znowu po pewnym czasie, okazuje się, że liczba osób aktywnych na rynku zaczyna się kurczyć. Spada więc popyt na samochody, mieszkania, ubrania. To zaś powoduje stagnacje przemysłu.
Czyli warunkiem rozwoju gospodarczego jest dobra kondycja finansowa przedsiębiorstw, kondycja pozwaląjąca sfinansować ze środków własnych rozwój firmy.
Kiedy to może nastąpić? Ano wtedy, gdy przyjmiemy założenie doktrynalne, że wydatki publiczne finansowane z podatków są uzależnione od możliwości gospodarki a nie jak jest w tej chwili, że obciążenia gospodarki są zależne od potrzeb sfery budżetowej.
Ponieważ kiedyś musi przyjść taki moment, że potrzeby finansowane z budżetu będą jednak przykrojone do możliwości finansowych gospodarki, to lepiej jest to zrobić zawczasu a nie wtedy, gdy zabraknie w ogóle pieniędzy. Jest bowiem sprawą oczywistą, że kiedyś, przy kredytowym systemie finansowania rozwoju tych pieniędzy zabraknie.
Tak więc to co mamy obecnie , przytaczając słowa S.Kisielewskiego, "to nie kryzys a rezultat".
Ale jak powiedzieć np. sędziemu, że zarabia za dużo, kiedy i tak mu brakuje?
Pamiętam, parę lat temu, był taki mały bunt sędziów. Otóż przeczytałem wtedy w Rzeczpospolitej artykuł prezesa jednego z sądów, który żalił się, że najlepiej zarabiającą osobą w gmachu sądów jest majster nadzorujący remont budynku. Uważał to za patologię. Ale w tym czasie wzrost gospodarczy wynosi dobrze ponad 5%, bezrobocie spadało i wszyscy mieli nadzieję na poprawę stanu państwa. Teraz pan sędzia dobrze zarabia i państwo zdycha. Jaka delikatnie powiedzieć panu sędziemu, że państwo zdycha przez niego, że on jest temu winien. Nie da się! To samo dotyczy nauczycieli i urzędników. O tym ludzie rozumiejący sprawy gospodarcze powinni jednak mówić, zgodnie z powiedzeniem, że "gdybym wiedział, że się przewrócę, to sam bym się położył". Trzeba mówić, że przewrócenie się całego społeczeństwa w ramach tej doktryny jest nieuchronne, a tego nikt nie mówi, bo to przykre.
uparty
3. @Maryla
Może tu chodziło o materiały izolacyjne dla naszych domów?
4. @UPARTY
Problem jest nie tyle w tym, że sfera budżetowa za dużo zarabia, ile w tym, że za te pieniądze źle funkcjonuje: sędziowie sa sprzedajni, szkoły nie uczą itp.
5. @Elig
Tu niestety jesteś w błędzie. Oczywiście śędziowie powinni być mądrzy i uczciwi a nauczyciele być ludźmi z powołaniem, ale problem leży w tym, że jeżeli obecną produkcję przedsiębiorca może sprzedać za 100 zł i z tego musi zapłacić na sędziego i nauczyciela ok. 60 zł ( tak tyle bezpośrednio płaci przedsiębiorca, to oznacza że 40 % uzyskanej ceny ma starczyć na pokrycie kosztów produkcji i dać pieniądze na rozwój firmy. Oznacza to, że praktycznie tylko ok. 20-25% ceny to mogą być koszty funkcjonowania produkcji lub usługi. I teraz nie ma znaczenia, z tego punktu widzenia, co za te pieniądze robi sędzia lub nauczyciel, bo ich po prostu nie ma na rozwój produkcji lub wolumenu usług. I to jest dramat. Jeśli dodatkowo rosną obciążenia fiskalne ( czyli pensje sędziów i nauczycieli) to jedynym sposobem utrzymania produkcji jest zmniejszenie kosztów. Ponieważ bez nakładów inwestycyjnych trudno jest zmienić technologię pozostaje zakup tańszych ( czyli gorszych surowców) i obniżenie realnej stawki godzinowej pracownikom. Tak więc można powiedzieć, że uelastycznienie czasu pracy to nic innego jak catering dla sfery budżetowej, to próba odsunięcia w czasie konieczności dostosowania wydatków państwa do realiów gospodarki.
uparty
6. @UPARTY
Problemem nie są sędziowie, czy nauczycieje, lecz niepohamowany rozrost biurokracji. Czy czytał Pan "Prawo Parkinsona"?
7. @Elig
Dwa lata temu na jednago nauczyciela przypadało 8 słownie "ośmiu" uczniów. Prawo parkinsona czytałem, ąle warunkiem jego działania jest to, że praca w urzędzie jest atrakcyjna, jest atrakcyjniejsza od pracy w przemyśle lub usługach . Jeżeli mamy taką sytuację, że na jedno miejsce sekretarki w urzędzie proponującym wynagrodzenie w kwocie płacy minimalnej zgłasza się w Krakowie ponad 500 osób, z czego większość z wyższym wykształceniem a znalezienie fachowca do pracy graniczy z cudem, bo nie sposób zapłacić wiele więcej niż minimum a praca bardziej odpowiedzialna, to jak może rozwijać się gospodarka?
Jedynym warunkiem rozwoju gospodarki jest zagwarantowanie odpowiednich zarobków, wyższych niż w sferze budżetowej, bo praca uzależniona od wyceny jej efektów jest bardziej ryzykowna i trudniejsza od pracy w której wynagrodzenie jest zależne od osiągniętego statusu formalnego. Raz osiągnięty status formalny jest stałym dorobkiem danej osoby i zawsze, bez względu na to co dana osoba robi, przynosi jej dochody. Oczywiście gwarantem tych dochodów ma być gospodarka, czyli ludzie ponoszący ryzyko braku efektów własnej pracy. Czy można się dziwić, że kto może porzuca gospodarkę na rzecz pracy w sferze budżetowej?
A jak nie ma odpowiedniej kadry to jak można wprowadzać nowe technologiem jak można podnosić poziom jakościowy produkcji lub usług?
Niestety zarobki sfery budżetowej muszą zależeć od możłiwości rozwoju gospodarki inaczej to równia pochyła.
uparty