Zgliszcza tamtego świata - wołyńskie wspomnienia (6)
W marcu 1943 roku Irka z rodziną znowu nas odwiedziła. Podróż odbywała się końmi, jechało się furmanką cały dzień. Tym razem zdecydowałam się do nich pojechać. Atmosfera ogólna była dobra, nie wyczuwało się zagrożenia. Obawiano się jedynie łapanek do Niemiec na roboty. Pojechałam więc do rodziny siostry do Iwanczyc.
Już w pierwszych dniach pobytu zaczęły się rozchodzić wieści, że policja ukraińska, będąca na usługach Gestapo i żandarmerii wymówiła mocodawcom posłuszeństwo i ciągu jednego dnia w rozproszeniu znalazła się z bronią wśród swoich pobratymców. Nie wiedzieliśmy jeszcze jaki był cel tej ucieczki i jakie to może być zagrożenie dla ludności polskiej.
Zaraz po tej ucieczce zaczęły krążyć wieści mrożące krew w żyłach. Jakiś Polak został zamordowany, znaleziono go martwego w lesie, to znów cała polska rodzina mieszkająca samotnie pod lasem, zginęła. Wszyscy wiedzieli, że te morderstwa są dziełem policji ukraińskiej. Wśród Polaków toczyły się spory i dyskusje o powody tych haniebnych czynów – że to pewnie jakieś dawne zadrażnienia i urazy. Polacy żyli z Ukraińcami po sąsiedzku, w zgodzie, mało tego – często bywali zapraszani na różne uroczystości rodzinne jak święta czy śluby, oni sadowili polskich gości na honorowych miejscach, jakby czuli się przez to bardziej dowartościowani. Nikt do nikogo nie żywił urazy, były też zawierane mieszane małżeństwa polsko-ukraińskie. Moja siostra stryjeczna, Cecha Morelowska wyszła w czasie wojny za mąż za Ukraińca – Woronina, ale ślub brali w kościele rzymsko-katolickim. Więc co się stało? Dlaczego nagle zrodziła się nienawiść - aż do popełniania zbrodni?
Nie miałam wtedy pojęcia o Organizacji Nacjonalistów Ukraińskich, ani o tym, że powstała jakaś Ukraińska Powstańcza Armia, która tak siebie mianowała, a była zwykłą bandą morderczo – rabunkową. To był początek 1943 roku. Nie wiedziałam też nic, że te krwawe pogromy zaczęły się już w 1942 roku. Dopiero później skojarzyłam pewne wydarzenie w Sielcu, które miało miejsce na początku 1942 roku. W naszym parku Niemcy zastrzelili młodego Ukraińca, który przybył podobno z Podola. Nikt go we wsi nie znał, tj. nikt z Polaków, bo nacjonaliści ukraińscy niechybnie go znali i po co przybył. Uświadomiłam sobie o wiele później, że był to chyba agitator, który przybył głosić hasła walki o niepodległą Ukrainę, a środkiem do tego celu miała być eksterminacja ludności polskiej na ziemiach wschodnich. Wtedy, powtarzam – z początkiem 1943 roku - nie miałam o niczym pojęcia. Podobnie czuli się inni Polacy.
W drugiej połowie marca, gdy byłam w Iwanczycach, w sobotę, o 2-giej w nocy domowników obudziło głośne walenie kolbami karabinów w drzwi. Wujek krzyknął: dzieci, wstawajcie, źle jest!”. Ubrałam się błyskawicznie. Ciocia otworzyła drzwi i krzyknęła. Zrobił się rumor, byłam pewna, że ciocię mordują. Siostra moja otworzyła okno, chwyciła za parapet okienny i zsunęła się na dół. Ja nie panowałam nad sobą, stanęłam w oknie i runęłam na ziemię z wysokości pierwszego piętra.
Z narożnika domu ktoś oddał salwę z karabinu, widziałam błyski kul. Noc była zupełnie ciemna. Leżałam bez ruchu na ziemi. W takiej chwili przemawia instynkt samozachowawczy, nie analizuje się sytuacji, na to nie ma czasu. Nie myślałam, wówczas o siostrze, myślałam egoistycznie o sobie. Po tej pierwszej serii zerwałam się i popędziłam przed siebie, między zbudowania. Znowu strzelano, a le ja już byłam oddalona, Pędziłam w kierunku pobliskiego lasku, skakałam jak sarna przez rowy melioracyjne i zlazłam się wśród trzcin i krzewów łozy. Wiedziałam, że dalej są mokradła, bałam się ugrzęznąć w nich, był koniec marca, śniegu mało, szeleściła sucha trawa, i nie wszędzie był lód. Przykucnęłam wystraszona, nie bałam się żadnych zwierząt, bałam się człowieka, bałam się poszukiwań, obławy, Ukraińców. To była straszna noc w moim życiu.
Tak przesiedziałam około 2 godzin i zaczęłam odczuwać chłód, musiałam ćwiczyć, ruszać się. Obserwowałam dom, który stał na wzgórku, czy nie wybuchnie pożar, bo słyszałam, że po akcji Ukraińcy palą zabudowania. Była cisza i spokój, z daleka tylko migotało światło latarki, jaką posługują się gospodarze na wsi, to światło było ruchome, a więc myśl: pewnie poszukują mnie wokół zbudowań. Panicznie się bałam, pomimo to zdecydowałam się powoli zbliżać do domu, ale droga powrotna nie była łatwa. Odczuwałam ból w kostce lewej nogi, na szczęście po skoku z okna nie było złamania, tylko nadwyrężenie ścięgna, bardzo bolesne. Już nie potrafiłam przeskoczyć rowu wpadłam do środka, wygrzebywałam się z niego na kolanach i tak dowlokłam się pod stertę słomy w pobliżu zabudowań. Zaczął ujadać pies. Posłyszałam głos cioci, która wołała mnie po imieniu. A jeśli to zasadzka, myślałam... Może bandyci zmusili ciocię by mnie poszukiwała? Jak postąpić? Odezwać się? W końcu wydusiłam z siebie, że jestem pod stertą słomy i boję się psa. Wcale nie bałam się psa tylko bandy ukraińskiej. Wtedy ciocia przyprowadziła mnie do domu.
Co się okazało. Niedaleko był folwark kierowany przez folksdeutscha. Zorganizował on grupę ochotników, wśród których byli Polacy, Czesi a nawet Ukraińcy. W nocy penetrowali teren, okoliczne wsie, sprawdzając, czy jest spokojnie. Przejeżdżali przez Iwanczyce i stracili orientację. Widzieli duży dom, otoczyli go zewsząd i zaczęli dobijać się do drzwi. Ciocia słyszała wezwanie o wpuszczenie do środka, ale że na dworze mówiono po czesku i ukraińsku bała się wpuścić nieznajomych. Otworzyła jednak drzwi i krzyknęła, bo dostała uderzenie kolbą karabinu. Ja ten krzyk usłyszałam i wtedy wyskoczyłam prze okno.
W domu – jak później opowiadano – sprawdzano kto to uciekł, posądzając domowników o przetrzymywanie partyzanta. Siostra natomiast widziała mój skok z okna, ucieczkę, ale sama była sparaliżowana strachem, bo dom był otoczony. Wszystko się wyjaśniło, gdy do mieszkania przybył kierownik folwarku, który znał moich krewnych. Na szczęście to wydarzenie nie było groźne w skutkach, ale strach był ogromny. Strach ten trzymał nas nadal. Przez kilka następnych nocy nie spaliśmy w domu. Ubieraliśmy się ciepło naciągając na siebie jak najwięcej i szliśmy spać w pole, gdzieś na pobocze, byle nie w domu. Boże, jak ja marzyłam wtedy o ciepłym łóżku i spokojnym śnie.
Ukraińcy podobno podobno przeprowadzali akcje w nocy, a w dzień rzekomo miało być spokojnie. O naiwności ludzka! Nikt z nas nie przeczuwał, że akcja jest już zaplanowana, że dotyczy wszystkich Polaków, że pożar wybuchnie. Ukraińcy widocznie czekali na swoich przywódców- „ryzunów”. Ja ciągle płakałam, byłam roztrzęsiona, chciałam wrócić do domu, do rodziny. Irka miała już drugą rodzinę, miała męża, a ja chciałam koniecznie wracać do swoich. Niestety, nie było to łatwe, a przede wszystkim już niebezpieczne.
Krewni postanowili, że obie wyjedziemy do Łucka i tak się stało. Po kilku dniach pobytu z siostrą u znajomych w Łucku znalazła się okazja przejazdu do Włodzimierza samochodem ciężarowym. Jeszcze główny trakt był względnie bezpieczny, ale do czasu. Irka została w Łucku. Potem na wsiach pozornie się uspokoiło i wróciła do rodziny męża.
Przyjechałam do Włodzimierza w tragicznym dniu. Miasto było dosłownie wyludnione, bo odbywał się pogrzeb zbiorowy rodziny Rudnickich, zamieszkałej niedaleko miasta, wymordowanej przez Ukraińców. Zginęło wtedy 7 osób, w tym dwoje ze służby. To było straszne przeżycie. Boże! - myślałam – i tutaj nie jest bezpiecznie. Jedyna droga ratunku to ucieczka za Bug. Już przedtem namawiałam rodzinę Irki, by wszystko rzucili i ratowali życie, uciekając za Bug.
Trudno był przekonać starszych. Ciocia z wujkiem nie wyobrażali sobie opuszczenia domu, dorobku całego życia, poniewierki na starość. Ich dewizą było – zostać na miejscu , a jedynym życzeniem była śmierć od kuli, byle nie od siekiery czy tortur. Nie podzielałam ich poglądów. Rozumiałam starszych ludzi, ale dlaczego młodzi mieli ginąć, oni dopiero zaczynali życie. A oni zostawali, bo po prostu nie dopuszczali do siebie najgorszych myśli. Żyli wśród Ukraińców, nie mieli zadrażnień, utrzymywali przyjazne kontakty, cóż im mogło zagrażać? Tak my myśleliśmy i wielu Polaków. Zresztą jedną noc w czasie tych wędrówek w pole spaliśmy w mieszkaniu Ukraińca, ich sąsiada, przyzwoitego człowieka. Ale w miarę narastania nienawiści do Polaków zmieniał się też stosunek tych „porządnych” Ukraińców, gdyż za udzielenie pomocy Polakom groziły represje ze strony nacjonalistycznych bandziorów.
Boże! Rodzinom polskim groziła śmierć za ratowanie Żyda. Teraz tę niemiecką ideę przenieśli Ukraińcy na swoich pobratymców. W miarę narastania grozy pogromów ginęli tez członkowie rodzin z mieszanych małżeństw, które na Wołyniu były spotykane. Ukrainiec ożeniony z Polską musiał zabić żonę i dzieci, w przypadku oporu ginął z rąk bandytów on sam i cała jego rodzina.
Wracam do przerwanego wątku. Od Włodzimierza do Sielc odległość wynosiła 8 km Wyruszyłam piezo do domu. Po drodze ktoś jadący wozem zaproponował podwiezienie - i szybciej znalazłam się w domu. Był kwiecień 1943 roku. Rodzina przyjęła mnie jakbym spadła z nieba. Starsza siostra Pola, którą spotkałam w ogrodzie rozpłakała się na mój widok. Do Sielca już zaczęły docierać wieści o mordach na Polakach. Niestety, i u nas nie było bezpiecznie. Zdarzały się - na razie sporadycznie - przypadki morderstw. W gminie Mikulicze banda uprowadziła w nocy sekretarza gminy i rodzina znalazła go martwego w lesie, z głową podziurawioną drutem kolczastym.
Ludzie z przerażeniem przynosili wiadomości o następnych ofiarach, ale byli nadal nieświadomi zagrożenia, jakby otumanieni.
My nadal mieszkaliśmy w budynku szkoły. W roku 1942 latem, do Sielca został przysłany Ukrainiec Szostaczuk, który zorganizował szkołę podstawową ukraińską, ale tylko klasy młodsze. Szostaczuk miał trzech synów – najstarszy Mikołaj,wg relacji rodziny został wywieziony prze Rosjan na Syberię, za co nie wiedzieliśmy. Średni Jan był przed wojna kapralem w służbie zawodowej i ten był wyznania rzymsko-katolickiego. Najmłodszy Władek miał wtedy 15-16 lat. Rodzina poza Janem była wyznania prawosławnego. Mój ojciec podświadomie nie dowierzał Szostaczukowi, ale starał się utrzymywać przyjazne kontakty, często świadczył drobne usługi stolarskie, czy inną pomoc. Nam się zdawało, że synowie Szotaczuka są przyjaźnie nastawieni do Polaków, mówili świetnie po polsku, byli mili, sympatyczni. Po moim powrocie z Iwanczyc w kwietniu 1943 roku opowiadałam wszystkim swoją przygodę – tę nocną ucieczkę przez okno, o tym co działo się w okolicach Łucka i zauważyłam ogromne zainteresowanie Janka Szostaczuka. Wypytywał o szczegóły - czy były pojedyncze przypadki mordów na Polakach, gdzie, w jakim czasie, czy nocą itp. Nie wzbudziły we mnie nieufności, był kwiecień 1943.
Święta Wielkanocne minęły spokojnie, czas płynął, rozpoczęły się prace w polu, nadszedł czerwiec. W nocy z 28 na 29 czerwca przyszła grupa Ukraińców ze wsi, zbudzili nas, nakazali zabrać swoje rzeczy, bo muszą spalić budynek szkolny. Wyjaśnili przyczynę tego kroku, że muszą uniemożliwić Niemcom ewentualny przyjazd i rozlokowanie się w salach szkolnych. Wyciągnęliśmy skromne tobołki na podwórko i wkrótce ogień strzelił w górę. Do rana pozostało tylko pogorzelisko. Zaczęła się prawdziwa wegetacja. Spaliśmy na sianie u koleżanki, posiłki przygotowywane były na prowizorycznie zorganizowanym palenisku na podwórku szkolnym. Szostaczuk z rodziną przeniósł się do budynku popa cerkwi prawosławnej. Żona dyrektora Sokołowa - Majka, znalazła schronienie wraz z matką i synkiem u jakiegoś Ukraińca we wsi. Jej mąż przed wybuchem wojny z Niemcami został powołany do wojska i wyjechał z Sielca.
Na razie nie było planów co do najbliższej przyszłości, zresztą nasza sytuacja wkrótce wyjaśniła się sama.
- guantanamera - blog
- Zaloguj się, by odpowiadać
6 komentarzy
1. W tym fragmencie
dla mnie najbardziej znaczące jest zdanie:
Ludzie (...) byli nadal nieświadomi zagrożenia, jakby otumanieni.
2. @guantanamera
mnie też to zdanie uderzyło. To znów sie dzieje, choć trup nie ściele się i nie płoną domy.
Ale spopielało już tyle w mentalności ludzi, jakby przeszła straszna wojenna pożoga.
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
3. Marylu,
tak, trafnie to ujęłaś...
Ale dodam: jeszcze nie płoną. Przecież krok po kroku podważono już chyba wszystkie oczywiste zasady współżycia społecznego. Chodzi zwłaszcza o Smoleńsk, działanie KRRiTV, no i o te wyroki sądowe... Kociołek, Sawicka... Ich prawo, które z systemem prawnym cywilizacji łacińskiej chyba już nie ma nic wspólnego... I te straszne teksty w internecie...Te zachowania w środkach maintreasnu. Te pogróżki pod naszym adresem... Ja je już porównuję do języka i nienawiści Ukraińców.
A my sobie tłumaczymy, że przecież Unia Europejska, że XXI wiek... A ten paraliż, ten bezwład i miękkie reagowanie tych z nas, którzy docierają do mediów, ICH ośmiela coraz bardziej. I utwierdza na tej drodze... Że się nie cofną, bo zaszli za daleko... A to z kolei grozi wybuchem w razie jakiegoś nagłego sprzeciwu.
Ja to czuję i uważam, że trzeba o tym mówić głośno. I nie delikatnie - ale po prostu...
... Prawdę mówiąc ja dlatego poszukuję wszelkich możliwych metod ośmieszania - bo ono może rozładować sytuację.
4. Wolna Polska naprawdę jest w NAS!!!
Wiele osób ma podobne odczucia....
Lwow47 u Niepoprawnych opublikował dzisiaj ten wiersz:
tak! to już wojna! o twój dom i życie
nie łudź się że przeczekasz w tchórzliwym milczeniu
wróg jest już obok w twoim domu w tobie
jego trucizna już działa w sercu i sumieniu !
już ci zabrali przecież prawo do Ojczyzny
i podstępnie wyszarpują kolejne zagony
choć ci zdrajca kłamliwie mówi o wolności
z sejmu z telewizji z sądu czy z ambony
nie potrafiłeś obronić prawa do miłości
bo kosmopolityczne jest twoje marzenie
nie obroniłeś rodziny bo ci było bliższe
partnerstwo i swoboda na publicznej scenie
tak ! to już wojna! śmiertelne zmaganie
w demokratycznym mundurze obłudy i prawa
naród stoi w kolejce do eutanazji
wciąż trwa eksterminacja polska dola krwawa
jeszcze nie pochowane kości naszych Ojców
a już kolejne znicze cieniem Polski chwieją
z szyderstwem i pogardą Berlin i Bruksela
przyglądają się naszym dramatycznym dziejom
za naszymi plecami tylko mur rozpaczy
i bunt i siła woli krwawy pot i trwoga
ale wolna Polska naprawdę jest w Tobie
i ta z buntu i męstwa do wolności droga !
Nie zgadzam się z fragmentem "czy z ambony". Ja napisałabym - "a czasem z ambony"....
5. Guantanamero,
dzięki za kolejny odcinek:)
Kiedy wreszcie Polacy obudzą się z uśpienia?
Po ostatnich uroczystościach 500 - lecia Podlasia i wizycie Komorowskiego w Białymstoku opadają mi ręce.
Nie mogę strawić, że ci, co na co dzień narzekają na rząd i prezydenta przyjęli go w milczeniu. Tylko pojedynczy gwizd było słychać w tłumie.
Czy to strach? Czy to sen?
Pozdrawiam!
"Ogół nie umie powiedzieć, czego chce, ale wie, czego nie chce" Henryk Sienkiewicz
6. @Pelargonia
To się nazywa "milcząca większość". Efekt specjalnych działań propagandowych, które do istnienia takiej otępiałej większości mają doprowadzać - działań, które wywołują poczucie beznadziei - jak np. te wyroki sądów ostatnio. Mają słabszych doprowadzić do myślenia: "Nie ma sensu się porywać na cokolwiek, bo to i tak nie da żadnych efektów..." I dlatego jest sens się porywać!
Pozdrowienia...