Kadet Majcherek * znów wyrusza na front (ideologiczny), walcząc z raportem Prof. Glińskiego
W PRL też pisano raporty o zagrożonej demokracji. Wprawdzie w Polsce nie ma teraz stanu wyjątkowego, ale pewne granice demokracji zostały przekroczone - mówi prof. Piotr Gliński. Dlatego kandydat PiS na premiera rządu technicznego pisze raport o polskiej wolności i republice. Gliński nie twierdzi, że nie ma w Polsce demokracji. Ale uważa, że zamiast demokracji partycypacyjnej, mamy demokrację proceduralną.
Chcemy debaty obywatelskiej o wolności w Polsce, dlatego z raportem będziemy starali się dotrzeć do wszystkich Polaków. Chcemy by wiosna była obywatelską - deklaruje Szczerski. Na razie trwa kompletowanie zespołu, który mógłby włączyć się do prac nad raportem.
Polska niewolna
A gdzie autorzy dostrzegają największe braki w demokracji? Prof. Gliński wylicza:
* Media źle funkcjonują, bo nie wyrażają potrzeb, wartości, interesów różnych grup w tym samym stopniu [to stały zarzut PiS od kiedy stracił władzę]
* Ograniczanie roli opozycji, słynna sejmowa zamrażarka, w której utykają projekty opozycji.
* Nierówny dostęp do instytucji publicznych.
* Ograniczanie praw obywatelskich, np. poprzez szkodliwą nowelizację ustawy o zgromadzeniach [ta ustawa była krytykowana przez wiele organizacji pozarządowych].
Raport ma zawierać konkretne przypadki naruszania demokracji. Gliński: - W PRL też pisano raporty o zagrożonej demokracji. Wprawdzie w Polsce nie ma teraz stanu wyjątkowego, ale pewne granice demokracji zostały przekroczone. Trzeba pokazać, gdzie je przekroczono.
J. Majcherek
Kadet Majcherek wyrusza na front (ideologiczny)
Patriotyzm jest jeden, oznacza miłość do ojczyzny niezależnie od tego, czy rządzą nią akurat Kaczyńscy czy Miller z Oleksym albo Tusk z Rokitą.
Lektura tekstów Janusza Majcherka zawsze wpływa na mnie niesłychanie ożywczo. Przypominają się dawne czasy i dawne lektury. Tym razem ("Rząd dusz i już" "Rzeczpospolita" z 17 stycznia) przypomniały mi się Haszkowe "Przygody dobrego wojaka Szwejka" i c.k. kadet Adolf Biegler, autor schematów wielkich i sławnych bitew, stoczonych przez wojska austro-węgierskie, a ułożonych przez wyruszającego na front kadeta na podstawie studiów historycznych.
"Schematy te - pisał Haszek - były straszliwie proste. (...) W każdym z nich kadet Biegler narysował pewną ilość kwadracików, przy czym po jednej stronie były puste, po drugiej posiatkowane. Posiatkowane ukazywały, gdzie się ma rzekomo znajdować nieprzyjaciel. Po obu stronach było lewe skrzydło, centrum i prawe skrzydło. Następnie w tyle stały rezerwy i strzałki zwrócone tu i tam".
Dokładnie w ten sam sposób kadet Majcherek wyruszając na front wojny ideologicznej, naszkicował, ze wsparciem studiów historycznych, krajobraz bitwy o dusze Polaków. Plan wojny polsko-polskiej, o którym nie wiadomo nawet, czy istnieje gdziekolwiek, poza publicystyką, która go zwalcza. W Majcherkowym opisie tego planu uderzająca jest jego prostota, żeby nie powiedzieć prostactwo. Czarne kwadraciki przeciwko białym. Zupełnie jak u kadeta Bieglera. Wojenne skojarzenia wzmacnia wojenna retoryka. Przejmowanie narzędzi, strategiczne projekty, polityczne gry, zdobyte instytucje. Ja wiem, że to bolesne i głęboko niesprawiedliwe, ale instytucje państwa nie zostały zdobyte, tylko wygrane w wyborach, o czym zadecydowali Polacy. Bitwa pod Trutnovem nie powinna się była odbyć - zapisał kadet Biegler. Kadet Majcherek uważa chyba, że wybory z takim wynikiem też nie powinny.
Niepozbawiony mimowolnego komizmu jest fakt, że cały, prezentowany z oburzeniem i mający stwarzać poczucie zagrożenia, katalog działań braci Kaczyńskich w sferze politycznej wypełnia dokładnie zakres podstawowych definicji polityki, od Arystotelesa do Marksa. Jeśli budzi on zgrozę Majcherka, to dlatego, że uznawana za najdoskonalszą i najświatlejszą część polskiej elity politycznejprzyzwyczaiła go, jak wielu innych, do wiary w niestosowność okazywania, że celem polityki jest władza.
Nikt z zajmujących się u nas polityką nie chce i nie powinien chcieć władzy, bo u nas polityka musi być definiowana jako samoofiarowanie, poświęcenie i wyrzeczenie. To miłe, że mamy wśród czołowych polskich publicystów idealistów pierwszej wody, jak kadet Biegler, który przygotowywał się do śmierci za cesarza. Nie należy jednak ich produkcji udostępniać młodzieży, bo Polska nigdy nie stanie się krajem normalnej gry i walki politycznej, tylko wiecznym polem znęcania się sadystów politycznych nad politycznymi masochistami.
Cały artykuł, jak wiele publicystycznych i analitycznych dokonań ostatniej doby, nie jest poświęcony realnemu światu, tylko domniemaniom na temat celów i dążeń demonicznych bliźniaków Kaczyńskich. Od dnia ogłoszenia rezultatów wyborczych przypisuje się twórcom i przywódcom PiS najgorsze zamiary, po czym się je namiętnie i bohatersko zwalcza. Majcherek nie jest tu wyjątkiem, tyle tylko, że stworzył syntezę tego nurtu, podał wszystkie zagrożenia dla Polski i Polaków jak w pigułce i oczywiście się z nimi rozprawił.
Główny zarzut wobec piekielnych braci to organizowanie społecznego zaplecza dla rządu i własnej partii na fundamencie zasad, przekonań, a być może także złudzeń podzielanych przez znaczną część narodu. Jest to postępowanie dość normalne w polityce i całkowicie racjonalne. Model przeciwny - postmodernistyczne zwalczanie tradycji, jest potrzebny, ale jego uprawianie skazuje na marginalizację. Jeśli zresztą ktoś uważa się za liberała i głośno to deklaruje, musi uznawać i tolerować istnienie rozmaitych poglądów i interpretacji rzeczywistości i ich obecność w polityce. Katastrofą byłaby jednomyślność, także liberalna, a nie różnorodność i zmienność wpływów. To jest akurat błogosławieństwo.
Spora część artykułu Majcherka jest poświęcona relacjom między braćmi Kaczyńskimi i mediami. Cóż za chaos. Autor twierdzi najpierw, że rezultatem chęci zdobycia dostępu do "kanałów komunikowania społecznego" jest nowelizacja ustawy o KRRiT. Nie chce mi się grzebać w archiwum, ale jestem pewny, że Majcherek - tak jak większość publicystów i prawie wszyscy politycy - wypowiadał się o tej instytucji jako potworku, szkodliwym i zbędnym. A teraz nagle: skok na media.
Dalej Majcherek porównuje tę nowelizację z próbą stworzenia przez Kaczyńskich w 1992 roku własnego domu medialnego z własnym zapleczem finansowym. A cóż w tym złego? Szkoda, że się ani Kaczyńskim, ani nikomu innemu, poza Agorą, nie udało. Jeśli celem tej nowelizacji ma być - w co wierzę - publiczny charakter TVP i Polskiego Radia, to świetnie. Jeśli zaś rezultatem ma być zaczynanie każdego dziennika od komunikatu: "Dziś rano bracia Kaczyńscy zjedli śniadanie, a potem troszczyli się o los ojczyzny", to przegrają następne wybory z kretesem. Wszędzie by przegrali, są na to setki dowodów, a my na dodatek jesteśmy w Polsce.
Radio Maryja nie jest moim ulubionymmedium. Prawdę mówiąc, jeszcze nigdy go nie słuchałem. Ale nie rozumiem powagi zarzutu, że politycy PiS w tej rozgłośni występują. To radio działa legalnie, ma swoich słuchaczy, którzy też są obywatelami RP i wyborcami. Nie jest rzeczą przesądzoną, czy wypowiedź któregoś z polityków PiS dla tego radia skołtuni jego samego i jego partię, czy też może oświeci i naprostuje słuchaczy. Radio i jego zaplecze jest faktem i nie ma powodu, aby się obrażać na fakt, ignorować go i hodować przez poczucie odrzucenia sektę. Kościół postępuje w tej sprawie z tradycyjną rozwagą i ostrożnością, co zalecane jest także politykom.
Pluralizm medialny, na który powołuje się Majcherek, nie polega ani na dążeniu do zamknięcia Radia Maryja, ani na udawaniu, że ono nie istnieje. Radio podobno jest - przynajmniej wedle Majcherka - siedliskiem katolicyzmu anachronicznego, przemijającego,ludowego i przedsoborowego. A skąd ta pogarda dla prostych ludzi i ich religijności? Czy naprawdę Majcherek wierzy w możliwość takich przemian pod wpływem postępowych mediów katolickich, żeby Koło Gospodyń Wiejskich we wsi popegeerowskiej organizowało wieczory egzegezy encyklik papieskich? Co to znaczy, że plebejski katolicyzm jest w III RP tolerowany, czyżby istniała możliwość jego zakazania, z której wielkodusznie nie skorzystano?
Najbardziej z całego tekstu Majcherka podobało mi się zdanie o polityce historycznej jako jednym z elementów ideologicznej ofensywy nowej władzy. Napisane zostało to po fragmencie własnej polityki historycznej Majcherka, który powspominał endecję, sanację i OZON, porównując ten cały pasztet z przeszłości nie tyle z działaniami, ile znów z zamiarami PiS. Otóż jeśli o politykę historyczną chodzi, to czas bieżący najbardziej przypomina mi z dziejów międzywojennych okres po wyborze Narutowicza na prezydenta. Ta sama histeria, ten sam wrzask o katastrofie, to samo kreślenie najczarniejszych scenariuszy, trwoga, zgroza i alarm. Tyle że w odwrotną stronę. Ze zmienionymi znakami kierunku politycznego. Teraz trzeba tylko, żeby jakiś niezrównoważony patriotycznie malarz wziął to wszystko na serio i kupił sobie browning.
Majcherek tak dalece się w tym wszystkim zatracił, że wziął w obronę odkłamywanie i demistyfikowanie polskiej rzeczywistości, dokonane po roku 1989. To chyba nie dotyczy okresu dziejów najnowszych, czyli PRL, których nie udało się, nie to, że odkłamać, ale wyjaśnić do dziś. Trudno uznać za odkłamywanie historii na przykład wypowiedź niedawnego senatora, że AK to była zbrodnicza organizacja, której członkowie strzelali w plecy milicjantom, pilnującym parcelacji majątków obszarniczych. Chyba nie był też wysiłkiem na rzecz odkłamywania wspólny artykuł Cimoszewicza i Michnika o konieczności ustalenia przez polityków obowiązującej wersji historii najnowszej.
Jedyny przykład osiągnięć podany przez Majcherka to Jedwabne, okraszone pytaniem, czy w TVP pod kierownictwem nominatów PiS film Agnieszki Arnold byłby wyemitowany. Nie wiem, myślę, że jednak tak. Natomiast na pewno nie mógłby być wyemitowany "Dramat w trzech aktach" ani parę innych, równie manipulanckich i nierzetelnych.
Na koniec mały wykład o patriotyzmie, który Majcherek był łaskaw skategoryzować, dzieląc na patriotyzm wyboru, namysłu i sporu oraz patriotyzm z góry ustalonego wzorca, do którego trzeba się dostosować. Otóż patriotyzm jest jeden, oznacza miłość ojczyzny niezależnie od tego, czy rządzą nią akurat Kaczyńscy czy Miller z Oleksym albo Tusk z Rokitą. Niezależnie od tego, czy ludzie słuchają Wolnej Europy, Radia Maryja czy radia Złote Przeboje. A nawet niezależnie od tego, czy czytają Majcherka czy Rybińskiego. Można być patriotą zawsze, w każdej sytuacji, tylko nie wtedy, gdy się tę Polskę całkowicie neguje z wyżyn intelektualnej wzgardy.
rybinski 2006-01-18 10:50:57
- Zaloguj się, by odpowiadać
13 komentarzy
1. Żadna tragedia, żadna degeneracja, zwykłe świństwa.-31.05.2003
Prawdziwy koniec świata szwoleżerów
JERZY JASTRZĘBOWSKI
January Suchodolski, "Bitwa pod Somosierrą", 1860 r.
(C) MUZEUM NARODOWE W WARSZAWIE
Afery korupcyjne, zwłaszcza zaś łącząca ze sobą nazwiska Rywina,
Michnika, Kwiatkowskiego i Millera, z krążącym na ich orbicie obleśnym
karłem polskiego dziennikarstwa, opisywane są w kategoriach upadku
Polski czasów saskich.
Ksiądz arcybiskup Józef Życiński pisze o "dramatyzmie obecnej sytuacji",
która staje się "formą czekania na Godota"; Kazimierz Kutz
mówi, że "gatunek ludzki jest u nas skarlały", inni mówią i piszą o
"gniciu" i "wyczerpaniu możliwości rozwoju"; padają hasła naprawy - od
tak oczywistych, jak zmiana ordynacji wyborczej, aż po tak fantastyczne,
jak niepłacenie podatków, zmiana ustroju i budowa IV Rzeczypospolitej.
Dorzucę i ja słowo: jest źle, czyli normalnie. Żadna tragedia, żadna
degeneracja, zwykłe świństwa.
Nie zaproponuję nowych dróg naprawy, brak mi po temu talentu i hucpy.
Chcę osadzić obecne realia w kontekście historycznym, którego
dotychczasowi krytycy w znanych mi wypowiedziach nie biorą pod uwagę,
choć Janusz A. Majcherek napomknął o nim w "Plusie-Minusie" z 27 - 28
kwietnia ("Odwet na państwie"), a Zdzisław Najder w numerze z 10 - 11 maja
("Coraz bliżej? Coraz dalej?"). Jesteśmy w trakcie procesów głębszych od
zmiany ustroju politycznego (tę akurat udało się przeprowadzić
względnie gładko). Jesteśmy poddani procesom angażującym nie tylko
postawy jednostek i grup, lecz oddziałującym na psychikę i pamięć zbiorową
narodu i społeczeństwa.
http://webcache.googleusercontent.com/search?q=cache:hCkOeZpNFgsJ:www.rz...
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
2. wiosna obywateli
Powstanie raport o naprawie Rzeczypospolitej
Kandydat
PiS na premiera Piotr Gliński i przewodniczący Parlamentarnego Zespołu
ds. Obrony Demokratycznego Państwa Krzysztof Szczerski zapowiadają
przygotowanie na wiosnę raportu o naprawie Rzeczypospolitej. Chcemy
wywołać "wiosnę obywateli" - podkreślili.
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
3. Do Pani Maryli
Szanowna Pani Marylo,
Janusz Andrzej Majcherek od zawsze był czołowym pałkarzem komuny z tytułem profesorskim jak Środa, jej Tatuś i pół krakowskiego środowiska UJ
Ukłony moje najniższe
Michał Stanisław de Zieleśkiewicz
4. Szanowny Panie Michale
Majcherek, Krzemiński, Markowski - to główni szczuwacze na ś.p. prezydenta Lecha Kaczyńskiego i projekt IV RP.
Dzisiaj Majcherek wypisuje takie same dyrdymały, kiedy wieścił koniec demokracji za rządów Jarosława Kaczyńskiego.
Amnezja polityków i mediów jest porażająca.
I pomysleć, że od 2006 roku minęło tak niewiele czasu, a jakie spustoszenia w mediach i umysłach odbiorców ich papki.
Pozdrawiam serdecznie
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
5. towarzysz Markowski, naczelny szczuj, stawia postulaty
http://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/1,114871,13080917,Zespol_ds__pros...
Czy nie jest na to za późno? - Źle, że tak późno się za to zabrano, ale nigdy nie jest za późno, żeby docierać do prawdy - powiedział portalowi Gazeta.pl politolog prof. Radosław Markowski.
Brakuje nam paragrafu za rozpowszechnianie kłamstwa
W jego ocenie wysiłki takiego zespołu mogą być jednak niewystarczające. - Dobre i to, ale przydałyby się radykalne środki - twierdzi i przekonuje, że lepszym wyjściem byłoby prawne rozliczenie osób głoszących "insynuacje" o przyczynach katastrofy smoleńskiej.
- Ta słynna komisja Macierewicza, która sukcesywnie produkuje rzeczy absurdalne, przedstawiane jako prawda objawiona, ta lawina insynuacji zasługiwała od początku na to, żeby się tym zająć. To jest szczucie - twierdzi ekspert. - Część tych argumentów podpada pod paragrafy. W naszej konstytucji czy w Kodeksie karnym jest zapis, że nienawiść między narodami (a do tego prowadzi ta komisja Macierewicza) jest karana - dodaje.
- Mamy w demokracji taki problem, że za publicznie głoszone kłamstwa nie ma dobrych paragrafów, żeby pociągać ludzi do odpowiedzialności - twierdzi Markowski.
Eksperci w zespole? Poważni ludzie mogą nie chcieć brać udziału w takim cyrku
- W zespole powinno się pojawić jak najmniej polityków, jak najwięcej ekspertów, bo tu nie chodzi o sprawy polityczne, a po prostu o prawdę - przekonuje prof. Markowski.
Wobec możliwości powołania zespołu składającego się z samych specjalistów sceptyczny jest socjolog, profesor Jacek Wasilewski. - To pobożne życzenia ministra Millera - twierdzi. - Zgromadziłby pewnie ze dwóch prawdziwych ekspertów i drugi garnitur średniaków. Poważni ludzie mogą nie chcieć brać udziału w takim cyrku - prognozuje.
Jacek Wasilewski jest zdania, że pomysł z powołaniem zespołu ds. prostowania kłamstw smoleńskich jest raczej nietrafiony. - To coś bardzo dziwnego. Słusznie powołano wcześniej komisję Millera, natomiast ten zespół to średni pomysł - mówi profesor. - Nie ma możliwości, by przekonać tę skrajnie nastawioną do sprawy katastrofy część społeczeństwa. Należy dać sobie z tym spokój - dodaje.
Zawsze Macierewicz wyciągnie jakiegoś hochsztaplera
Zdaniem prof. Wasilewskiego osoby takie jak Antoni Macierewicz i tak pozostaną przy swoim zdaniu. - Jego i tak się nie przekona. Zawsze będzie argument, że to byli niedobrzy specjaliści. Zawsze Macierewicz wyciągnie jakiegoś hochsztaplera z Australii czy USA i powie, że ci nasi eksperci są do niczego - twierdzi socjolog i przekonuje, że nawet bardzo trzeźwe i merytoryczne stanowisko ekspertów nie zmieni tego, że reakcje będą znowu takie, jakie już znamy. - Nie widzę możliwości, żeby coś zmieniło tę sytuację - dodaje profesor.
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
6. Mowa
Mowa nienawiści?
http://www.naszdziennik.pl/mysl/18461,mowa-nienawisci.html
Ostatnio pojawiło się sformułowanie „mowa nienawiści”. Skąd się ono wzięło, co oznacza i w jakim celu jest stosowane? Czy to sformułowanie, na pierwszy rzut oka bardzo słuszne, nie jest jednak jeszcze jedną intelektualną i moralną deprawacją liberalistyczną?
Forma prawnicza
W kodeksie karnym jest art. 256 par. 1 penalizujący publiczne nawoływanie do nienawiści: „Kto publicznie propaguje faszystowski lub inny totalitarny ustrój państwa lub nawołuje do nienawiści na tle różnic narodowościowych, etnicznych, rasowych, wyznaniowych albo ze względu na bezwyznaniowość, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat dwóch”.
Tymczasem PO zgłasza w listopadzie 2012 r. projekt nowelizacji tego artykułu w następującym brzmieniu: „Kto publicznie propaguje faszystowski lub inny totalitarny ustrój państwa lub nawołuje do nienawiści wobec grupy osób lub osoby z powodu jej przynależności narodowej, etnicznej, rasowej, politycznej, społecznej, naturalnych lub nabytych cech osobistych lub przekonań, albo z tego powodu grupę osób lub osobę znieważa, podlega karze grzywny, ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat dwóch”.
Z interpretacji
Trzeba z góry zauważyć, że zarówno tekst pierwotny, jak i nowelizacja są zredagowane raczej w języku medialnym i propagandowym, a nie prawniczym, i posługują się pojęciami w istocie rzeczy mętnymi. Już na samym początku jest zakryty totalitaryzm marksistowski. Jak rozumieć „nienawiść na tle różnic”, a także „nienawiść z powodu przynależności”? Co znaczy „przynależność do przekonań” lub do „nabytych cech osobistych”? Poza tym czy „mowa nienawiści” różni się od ostrej krytyki? Nie ma o tym mowy.
Ale zajmijmy się, choćby pokrótce, sprawami najważniejszymi! Wydaje się, że ogólnie chodzi w nowelizacji o obronę PO przed krytyką i utratą władzy, o jeszcze dalsze zepchnięcie na bok ludzi publicznie religijnych i patriotycznych oraz o pełniejsze wprowadzenie ideologii lewicowej i liberalistycznej.
Jest charakterystyczne, że w nowelizacji mają zostać opuszczone słowa o różnicach „wyznaniowych albo ze względu na bezwyznaniowość”. Niewątpliwie teraz chodzi o to, by wolno było bezkarnie nawoływać do nienawiści do religii, Kościoła, etyki ewangelicznej, ludzi publicznie religijnych, natomiast karalność krytyki „bezwyznaniowców” ma być zachowana w zakazie krytyki „z powodu przekonań”, czyli po prostu nie będzie wolno zwalczać nawet w dyskusji niewierzących, ateistów, agnostyków, masonów i ludzi nieprzyznających się do żadnego Kościoła. Krótko mówiąc, będzie można zwalczać religię bezkarnie wszelkim słowem, a nie wolno będzie otwarcie krytykować ateizmu.
Bardzo podstępne i tylko pozornie mętne są słowa dodane przez nowelę do tekstu dawnego, a mianowicie: (Kto nawołuje do nienawiści wobec grupy osób lub osoby z powodu jej przynależności…) „politycznej, społecznej, naturalnych lub nabytych cech osobistych lub przekonań, albo z tego powodu grupę osób lub osobę znieważa…”. A więc po kolei:
Może być karany ktoś, kto ostro atakuje jakąś osobę za jej postępowanie, a ona należy do orientacji ateistycznej.
Nie może być ktoś bezkarnie krytykowany za „przynależność polityczną”, np. do PZPR, do partii niszczącej kraj, do partii antyreligijnej, do partii zdrady narodowej, do Ruchu Palikota itp.
Nie może być atakowana ani jednostka, ani grupa za jej przynależność „społeczną”, co może implikować także, iż nie wolno oceniać negatywnie różnych teorii, kierunków i szkół społecznych, jak marksizm, liberalizm, ateizm społeczny czy nihilizm.
Bardzo mętny, ale i podstępny jest zakaz negatywnego wypowiadania się o osobie lub grupie z powodu przynależności do „naturalnych lub nabytych cech osobistych”. Chodzi tu niewątpliwie o ochronę, równouprawnienie, a nawet wyniesienie na plan pierwszy homoseksualistów, transwestytów, osobowości prowokacyjnych, odmieńców moralnych i innych. Autorom nowelizacji chodzi przede wszystkim o to, by Kościół i klasyczny ogół wszystko to tolerowali, ale i uznali w Polsce. Prawdopodobnie będzie to jeden z warunków otrzymania z UE pomocy materialnej.
Jeszcze bardziej podstępne jest żądanie ochrony z powodu przynależności do „przekonań”. Jest to sformułowanie absolutnie liberalistyczne, skrajnie indywidualistyczne i antyreligijne. Jest to zakaz negatywnego wypowiadania się nie tylko o ateistach, bezwyznaniowcach czy masonach, ale przede wszystkim o ludziach wszelkich przekonań, a więc i o buntownikach i niszczycielach życia religijnego, społecznego, moralnego, kulturalnego, narodowego, patriotycznego. Jest to też zakaz głoszenia Ewangelii, formowania postaw, wychowywania, upominania, karcenia, kształcenia, podawania prawd humanistycznych itp. – jeśli jest to wbrew przekonaniom odnośnej osoby lub grupy osób. Tak idiotycznego sformułowania jeszcze w całej historii świata nie było (por. Human Rights. Ed. M. Zubik, J. Zajadło, Warsaw 3 t. 2008).
Całą sprawę komplikuje jeszcze i to, że PO nie chodzi o jakieś wielkie „nawoływanie do nienawiści”, ale już o same „słowa nienawiści”, o „mowę nienawiści”. Według nowelizacji zatem nie wolno byłoby używać już samych słów o brzmieniu negatywnym i krytycznym. Prosto mówiąc, nie można będzie nazywać aborcjonisty zabójcą dziecka, homoseksualisty – homoseksualistą, zabójcy – zabójcą, zdrajcy – zdrajcą, a nawet czynić odniesień do narodowości i ras, np. określając Żyda – Żydem, Murzyna – Murzynem itp. Ale co ciekawsze: nie wolno by było tak mówić ludziom z prawicy, Polakom, katolikom o ludziach z lewicy, o apatrydach i ateistach, totalnych czy tylko publicznych, ci drudzy natomiast mogą używać określeń negatywnych o prawicowcach, patriotach, katolikach, co też się już dzieje w Sejmie, w mediach i w mowie władzy.
Z takimi niedopuszczalnymi celami nowelizacji zdradził się min. Michał Boni, który zwrócił się do Kościoła katolickiego, by ten właśnie przeciwstawił się „mowie nienawiści i wszelkim objawom nietolerancji”. Akurat jest to typowa „mowa nienawiści” w stosunku do Kościoła. Co ona oznacza?
1. Chodzi o to, by hierarchia i katolicy świeccy nie krytykowali PO i rządu, a także polityków, urzędników państwowych i wszystkich partii, także niemoralnych. Minister dodał później wprost, że do mowy nienawiści należą „kazania, gdzie padają słowa deprecjonujące polski rząd”. U podstaw tego jest założenie, że Kościół nie może w ogóle zabierać głosu w sprawach polityki, państwa i rządu, nawet w aspekcie moralności. A więc „mówcami nienawiści” w Polsce – patrząc wstecz – byli: ks. Piotra Skarga, Romuald Traugutt, św. Andrzej Bobola, św. Jozafat Kuncewicz, ks. kard. Stefan Wyszyński, bł. ks. Jerzy Popiełuszko, bł. Jan Paweł II i liczni inni, którzy krytykowali i krytykują czynniki rządowe.
2. W tej wypowiedzi kryje się zapewne też wezwanie Kościoła do pełnej tolerancji wewnętrznej wobec ateistów, odszczepieńców, łamiących Dekalog, ciężkich grzeszników, reformatorów, ludzi mieszających wiarę i doktrynę katolicką z amoralną ideologią unijną i w ogóle ludzi przyjmujących całą ideologię unijną, co miałoby rzekomo wyprowadzić społeczeństwo polskie z zacofania, izolacji i ksenofobii.
Co więcej – żeby paranoja była pełna – PO proponuje utworzyć specjalną radę, która zwalczałaby prawnie wszelką „mowę nienawiści”, a w jej skład mieliby wchodzić tylko ludzie PO, co też oznacza, że tylko PO nie posługuje się „mową nienawiści”. Tego już nie da się komentować.
Nienawiść
Trzeba zwrócić uwagę, że już i nasi ateiści, postmarksiści i liberałowie nie operują językiem religijnym i nie ma dla nich „zła” albo „dobra” moralnego w ścisłym znaczeniu, są tylko czyny zgodne z prawem stanowionym przez człowieka albo niezgodne i dlatego nienawiść jest dla nich absolutnie relatywistyczna. Może być nienawiść do dobra i miłość do zła. Tymczasem według chrześcijaństwa nie może być nienawiści do dobra ani miłości do zła, zwłaszcza moralnego. Oczywiście, Chrystus żąda zawsze miłości do samego człowieka, choćby popełniał zło, czyli może być nienawiść do zła tego człowieka, a jednocześnie miłość do człowieka. Dzisiejsi pseudomyśliciele tego nie rozróżniają i uważają, że jeśli się potępia ich złe czyny, to potępia się ich samych jako ludzi.
I dlatego niekiedy ci niemyślący ludzie gotowi są oskarżać samego Chrystusa o stosowanie „mowy nienawiści”, kiedy np. zarzucał swoim wrogom, że chcą Go zabić: „Wy macie diabła za ojca i chcecie spełniać pożądania waszego ojca” (J 8, 44), albo gdy karci za grzechy króla Heroda Antypasa: „Idźcie i powiedzcie temu lisowi” (Łk 13, 32). Prorok Amos wołał: „Miejcie w nienawiści zło, a miłujcie dobro” (Am 5, 15) i „Pan miłuje tych, co zła nienawidzą” (Ps 97, 10), co „nienawidzą kłamstwa” (Ps 119, 163). Tymczasem ludzie dzisiejszej obłędnej ideologii sekularystycznej raczej są gotowi miłować zło moralne, a nienawidzić dobra moralnego. Przed takimi przestrzega Pismo: „mają oni w nienawiści dobro” (Mi 3, 2), „nienawidzą własnego narodu” (l Mch 11, 21), a nawet „niektórzy nienawidzą samego Boga” (Ps 68, 2). I tu jest wyjaśnienie prześladowania chrześcijan: „I będziecie w nienawiści u wszystkich z powodu mojego imienia” (Mk 13, 13); „Jeżeli was świat nienawidzi, wiedzcie, że mnie pierwej znienawidził” (J 15, 18). A przecież nakaz miłowania każdego człowieka jest istotą całej nauki Chrystusa (por. Mk 12, 31-33; Mt 5, 43; 19, 19; 22, 39).
Trzeba nam zatem unikać czegoś więcej niż tylko słów nienawiści, trzeba dziś walczyć także z umysłowością nienawiści, z uczuciem nienawiści, postępkami nienawiści, postawami nienawiści, czynami i dziełami nienawiści, ideologią nienawiści, wychowaniem do nienawiści i z całą cywilizacją nienawiści. Trzeba natomiast nienawidzić tylko zła i grzechu.
Nienawiść w życiu i kulturze jest wielką, ale bardzo ciemną siłą perwersyjną. Pamiętam, jak politrucy sowieccy po wkroczeniu do Szczebrzeszyna w 1944 r. zarzucali nam, gimnazjalistom, że my, Polacy, nienawidzimy Związku Sowieckiego, Rosjan i „demokracji”, siebie natomiast przedstawiali jako wielkich przyjaciół, wyzwolicieli i twórców raju społecznego dobra. Zachodziliśmy w głowę, jak oni mogą tak myśleć, dlaczego są tacy nienormalni i oszukańczy. Znaliśmy już przecież zatajaną prawdę o Katyniu od partyzantów. A wkrótce zaczęliśmy też dyskutować, dlaczego tak znaczna część naszej inteligencji przyjęła poglądy sowieckie. Kontynuując: i dziś człowiek się dziwi, dlaczego większość inteligencji zaczyna przyjmować obłudną i antypolską ideologię postkomunistyczną i ateistyczno-liberalną.
Jest jakaś dziwna słabość u inteligencji, która żyje z garnuszka państwowego. Widać to już na historycznym przypadku starożytnej Grecji. Kiedy w roku 338 przed n.Chr. król macedoński Filip II, jeszcze na poły barbarzyński, podbił wielkie i dumne Ateny, to liczni jej arystokraci już za miesiąc utworzyli partię promacedońską. A jakie straszne jest zacietrzewienie partyjne, ukazuje dobrze zdarzenie wcześniejsze. Otóż kiedy toczyła się zażarta bitwa Ateńczyków z Persami pod Maratonem w roku 490 przed n.Chr. i Ateńczycy wygrywali, to żołnierze rodu Alkmeonidów, skłóconych z dowodzącym strategiem Miltiadesem, dawali ze wzgórza tarczami znaki Persom, by zaatakowali niebronione Ateny. A przecież wiedzieli, że gdyby Persowie zajęli miasto, to urządziliby tam wielką rzeź zgodnie z ówczesnymi prawami wojny. Szczęście, że Miltiades to zauważył.
Z kolei dziś bardzo łatwo mediom rządowym ogłupić całe społeczeństwo. Kiedy np. niedawno PO zaczęła rzucać coraz większe obelgi pod adresem PiS i dołączyli do niej inni, to sondaże wykazały, że 58 proc. uznało, iż najbardziej agresywne jest PiS, tylko 26 proc. – że PO, a zaledwie 2 proc. – że Ruch Palikota. Inna rzecz, że trudno pojąć, co się dzieje z sondażami w Polsce.
Niektóre czyny nienawiści publicznej
Mówiąc krótko, bardzo nas boli bezczelne pomawianie ludzi Kościoła o „mowę nienawiści”. Niestety, teza George’a Orwella w książce „Rok 1984”, że istotą systemu komunistycznego jest kłamstwo, odnosi się dziś coraz wyraźniej i do naszej pseudodemokracji i liberalizmu. Normalny człowiek nie dowierza swoim uszom, gdy słyszy ludzi niby wykształconych, że aborcja, zabijanie dzieci chorych, zabijanie embrionów podczas in vitro, eutanazja to są akty miłości, a Kościół, który zakazuje tych rzeczy, jest instytucją nienawiści do człowieka albo przynajmniej instytucją wstecznictwa. Dziczeją też wielkie organizacje. Przedstawicielka Komitetu Praw Dziecka przy ONZ Maria Herczog nakazuje wszystkim krajom zlikwidować „okna życia” rzekomo z miłości do tych porzuconych dzieci, choć bez „okna życia” raczej zginą. Tak to zanikają rozum społeczny i zasady moralne.
Jeszcze raz trzeba zauważyć, że istotnie rząd PO kieruje się zapowiadaną w roku 2007 miłością społeczną do ok. 95 proc. obywateli, gdy chce zamknąć usta Kościołowi i zniszczyć Telewizję Trwam, Radio Maryja i o. dr. Tadeusza Rydzyka, gdyż nie mówiąc kłamstw prorządowych, a starając się o prawdę, uprawiają „mowę nienawiści” do rządu. Czynami miłości są też zastraszanie przez policję ludzi udających się na pokojowy marsz w obronie głosu katolickiego społeczeństwa, pewne szykany na wzór tych, jakie stosowały milicja i SB przed pierwszą pielgrzymką Jana Pawła II do Ojczyzny, wobec niektórych ludzi w Warszawie, prowokowanie zamieszek przez przebranych policjantów w czasie pochodu 11 listopada, a wreszcie próby cenzurowania kazań. Wraca komuna, ale już ta sprzed Gierka. Już też szerzy się coraz bardziej pogarda wobec ludzi pracy fizycznej, robotników, chłopów, drobnych rzemieślników, a przede wszystkim wobec otwartych publicznie katolików. Rodzi się jakaś „arystokracja wyzwolonych z tradycji”, którzy zdają się powtarzać za Horacym z I w. przed n.Chr.: „Odi profanum vulgus et arceo” – „nienawidzę pospolitego motłochu i trzymam się od niego z dala”. Również apatrydzi (bezojczyźniani) wszelkiej maści gardzą patriotami według reguły Teodorosa z IV w. przed n.Chr., że „ojczyznę miłuje i umiera za nią tylko głupiec”. I podobnych zjawisk jest bardzo dużo.
Co się z Polakami stało? Przecież nie jesteśmy takimi idiotami ani zdegenerowanymi moralnie, a życie obecne robi się złe i bez sensu społecznego. Kto to sprawia? Może to również do Polski mówi Chrystus: „Wy zatem posłuchajcie przypowieści o siewcy! Do każdego, kto słucha słowa o królestwie, a nie rozumie go, przychodzi Zły i porywa to, co zasiane jest w jego sercu” ( Mt 13, 18-19)?
Wielka analogia historyczna
Przypomina się tu teza krakowskiej szkoły historycznej z XIX i początku XX wieku, że Rzeczpospolitą zgubiły trzy wolności: liberum veto, liberum mentiri i liberum infamare – wolność wetowania kraju, wolność oszukiwania społeczeństwa i wolność zniesławiania. Niestety, coś takiego dzieje się i dziś, co niechybnie zapowiada wielki upadek. Liberum veto dziś to prawo niespołecznych jednostek do sprzeciwiania się ogółowi, jak jeden człowiek z KRRiT sprzeciwia się nielegalnie wielkim milionom obywateli katolików, przy czym najwyższe władze uważają ten czyn za „czysto demokratyczny”. Liberum mentiri to wolność bezczelnego oszukiwania całego Narodu przez media, dziwne grupki partyjne, a także często i przez władze. Liberum infamare czy criminari to wolność zniesławiania słabszych w życiu państwowym, oczerniania, bezczeszczenia świętości narodowych i hańbienia wszystkiego, co wysokowartościowe, polskie i katolickie – często na sposób doprawdy satanistyczny, jak robi to jedna z partii politycznych.
Tymczasem historia uczy, że nie ma innej takiej siły dla normowania, odradzania i rozwijania życia społecznego, państwowego, kulturalnego, moralnego i duchowego, jak religia, jak religie, jeśli tylko nie są one czysto hobbystyczne, prywatne lub abstrakcyjne, lecz nierozerwalnie związane z realnym społeczeństwem i z żywym narodem.
Ks. prof. Czesław S. Bartnik
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
7. Janusz
Janusz A.Majcherek
Potrzebny nowy mit wolności
Przykłady Szwecji, Danii, Finlandii wykazują dobitnie, bo
empirycznie, że ani samo bogactwo i dobrobyt, ani sposób jego
dystrybuowania nie chronią bynajmniej przed prawicową demagogią,
ksenofobią i szowinizmem.Aktywiści i sympatycy Partii Razem przekonują, że utożsamianie ich ze
skrajną lewicą to nieporozumienie, bo ich program jest bliski klasycznej
socjaldemokracji, a polityczny ideał to państwo opiekuńcze na wzór
szwedzki. Wiąże się z tym formułowana wprost lub pośrednio perswazja, że
tylko odpowiednio hojny pakiet socjalny oraz rozbudowany program
niwelowania materialnego upośledzenia szerokich kręgów społecznych da
narzędzia umożliwiające odebranie władzy PiS. Wszelkie działania
pozbawione tych socjalnych komponentów są więc daremne.
Jest to pogląd nie tylko kontrowersyjny teoretycznie, ale też fałszywy,
bo sfalsyfikowany empirycznie. W państwach realizujących ukochany przez
naszą młodą lewicę skandynawski model socjalny systematycznie rosną w
siłę partie i ruchy ksenofobiczno-nacjonalistycznej prawicy, pokrewne
PiS.
W tejże wymarzonej Szwecji są to Szwedzcy Demokraci,
będący trzecią siłą w parlamencie, a okresowo obejmujący przewodnictwo w
partyjnych sondażach, podczas gdy tamtejsi socjaldemokraci mają
najniższe notowania od czasu, gdy prowadzi się takie sondaże.
W Danii bryluje Partia Ludowa, systematycznie zyskująca zwolenników. W
Finlandii sukcesy odnoszą Prawdziwi Finowie, współrządzący krajem w
ramach koalicji. Z kolei w ultrabogatej i dobrze urządzonej Szwajcarii
podobnie sprofilowana Partia Ludowa jest najsilniejszym ugrupowaniem.
Przykłady te wykazują dobitnie, bo empirycznie, że ani samo
bogactwo i dobrobyt, ani sposób jego dystrybuowania nie chronią
bynajmniej przed prawicową demagogią, ksenofobią, szowinizmem.
Najwyraźniej zatem nie rodzą się one z ubóstwa, niesprawiedliwości
społecznej czy ekonomicznego upośledzenia.
Pogląd, według
którego to materialne warunki życia kształtują świadomość społeczną,
jest wyrazem jednostronnego, by nie powiedzieć: prymitywnego ekonomizmu
(determinizmu ekonomicznego) i ma genealogię marksistowską ("byt
kształtuje świadomość", "baza określa nadbudowę", świadomość zbiorowa
odzwierciedla przynależność klasową itp.). Przypisywanie takiej
proweniencji i inspiracji polskiej młodej lewicy nie jest bynajmniej
imputacją, bowiem wielu jej ideologów (jak np. Jan Sowa publikujący
artykuł "Kopnęli nam w stolik" w "Magazynie Świątecznym" z 6 lutego) wprost - i niekiedy nawet z pewną ostentacją - do marksistowskiej inspiracji się przyznaje.
Można im zadedykować refleksje sformułowane pod koniec II wojny
światowej przez przebywającego na emigracji w USA wybitnego niemieckiego
(żydowskiego pochodzenia, urodzonego we Wrocławiu)
filozofa i kulturoznawcę Ernsta Cassirera podsumowującego błędy
popełnione przez polityków Republiki Weimarskiej: „Byli nie tylko
socjalistami: w większości przypadków także zawziętymi marksistami.
Towarzyszyło im przekonanie, że całe życie społeczne i polityczne
uzależnione jest wyłącznie od warunków ekonomicznych. Wychodząc z
takiego założenia, czynili desperackie wysiłki celem polepszenia
sytuacji ekonomicznej mas oraz uniknięcia niebezpieczeństwa inflacji i
bezrobocia. Jednocześnie ich trzeźwy, empiryczny, » rzeczowy «sposób
myślenia i wydawania sądów pozostawał ślepy na wybuchową moc mitów
politycznych”. I dodawał: „Była to wielka pomyłka, kardynalny błąd. Gdy
elity polityczne i intelektualne niemieckiej demokracji zaczęły
dostrzegać, o co toczy się gra, gdy zaczęły kształtować jaśniejszy
pogląd na temat natury nowych mitów politycznych, było już za późno;
bitwa została w zasadzie przegrana, zanim na dobre się rozpoczęła” (za:
„Znak” nr 726, tłum. Tomasz Sikora).
Jest jasne, że to
analizy Cassirera, a nie wywody ideologów i doktrynerów młodej polskiej
lewicy adekwatniej odnoszą się także do tej bitwy, która rozgrywa się
obecnie w Polsce, a którą wywołał PiS. Jest to ewidentnie konfrontacja w
sferze mityczno--symbolicznej i dzięki narzuceniu własnej mitologii
politycznej PiS tę bitwę na razie wygrywa. Przechwycił władzę w
warunkach najniższego od dawna bezrobocia, braku inflacji (a w istocie
deflacji) i spadających wskaźników dochodowego rozwarstwienia.
"Desperackie wysiłki celem polepszenia sytuacji ekonomicznej mas" nie są
w stanie odebrać PiS inicjatywy strategicznej, przewagi politycznej i
władzy. Skoro jest ona ugruntowana na dominacji w sferze
mityczno-symbolicznej, to tylko działania w tej sferze podejmowane mogą
tę dominację i przewagę zniwelować.
U podstaw III Rzeczypospolitej leżał jeden z najpiękniejszych i najpotężniejszych mitów, jakie zna europejska kultura:
mit Okrągłego Stołu, nawiązujący do legend arturiańskich. Dzięki tym
konotacjom jest szeroko w całej Europie znany i dlatego odwołująca się
do niego polska transformacja była tak powszechnie szanowana. Pozwolenie
na zniszczenie tego mitu przez populistycznych demagogów jest wielką
porażką polskich demokratów (którzy niekoniecznie mieli młodą lewicę po
swojej stronie). Albo trzeba ten mit ożywić, albo wykreować inny o
równie wzniosłej i szlachetnej symbolice.
Zakłamanej i
opartej na przekłamaniach mitologicznej narracji o zamachu smoleńskim,
"żołnierzach wyklętych" czy Polsce wstającej z kolan trzeba
przeciwstawić porywający mit odwołujący się do symboliki wolności, tak
ponoć przez Polaków umiłowanej, a tak bardzo obecnie zagrożonej. Nawet
jeśli młoda polska lewica tego umiłowania wolności nie podziela, a jej
zagrożenia nie dostrzega lub je bagatelizuje, nawołując do "wysiłków
celem polepszenia sytuacji ekonomicznej mas".
Janusz A. Majcherek - profesor w Instytucie Filozofii i Socjologii krakowskiego Uniwersytetu Pedagogicznego
Cały tekst: http://wyborcza.pl/1,75968,19847040,potrzebny-nowy-mit-wolnosci.html
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
8. znów na wojnie :)
Janusz A. Majcherek
Polacy muszą zaznać 'dobrej zmiany', by pozbyli się pokusy głosowania na PiS
Z punktu widzenia korwinistów między PO, PiS, SLD, PSL, a nawet Nowoczesną nie ma różnicy, bo wszyscy to socjaliści.
Z punktu widzenia "razemowców" (aktywistów Partii Razem) nie ma między nimi różnicy, bo wszyscy to liberałowie.
Z punktu widzenia działaczy PiS nie ma różnicy między PO, SLD,
PSL, Nowoczesną i Razem, bo wszyscy to zdrajcy i wrogowie polskości.
Z punktu widzenia prostego ludu między PiS, PO, SLD, PSL,
Nowoczesną i Razem nie ma różnicy, bo wszyscy to złodzieje i oszuści.
Ale także część profesjonalnych obserwatorów i komentatorów
polskiej polityki odklepuje frazes, że nie ma różnicy między PiS a PO,
do absurdu doprowadzając chęć zachowania neutralności, bezstronności i
równego dystansu. Czasami, niestety, to wynik
niechlubnego poczucia wyższości (wobec polityków) i nonszalancji (wobec
faktów). Ta postawa środowisk opiniotwórczych sprawia, że dostrzeżenie
przez obywateli i wyborców rzeczywistych różnic między głównymi siłami
politycznymi będzie wymagało więcej czasu, niż potrzeba do
skonstatowania prostych faktów i dokonania oczywistych ocen. A to
oznacza, że na zmianę politycznych preferencji i postaw Polaków trzeba
będzie jeszcze poczekać.
Po pierwszych ekscesach ekipy
PiS niektórzy publicyści z przerażeniem zaczęli wzywać do działań
mogących jak najszybciej odsunąć tę partię od władzy. Inni jednak na
chłodno perswadowali, że najpierw Polacy muszą zaznać wszystkich
bolesnych dolegliwości "dobrej zmiany", aby na długo pozbyli się pokusy
głosowania na PiS.
Taka nauczka może się okazać potrzebna
także do poniechania zamiarów głosowania na partyjki programowo
przeciwne PiS, lecz nieprzekraczające progu wyborczego, co przyczyniło
się do wzmocnienia prawicy pod wodzą Kaczyńskiego. Nie dość bowiem
przypominania, że PiS ma większość w Sejmie i rządzi samodzielnie mimo
uzyskania jedynie 37 proc. głosów, bowiem wiele z pozostałych się
zmarnowało, gdyż zostały oddane na listy niebiorące mandatów. Większość
głosów na SLD i Razem (w sumie ponad 10 proc.) przysporzyła zatem
dodatkowych mandatów PiS. Zrozumienie tego mechanizmu i dokonanie
stosownej kalkulacji politycznej też bodaj wymaga więcej czasu, niż
mogłoby się wydawać.
Niestety, nauczka może się okazać
kosztowna. Mówiąc dosadniej: musi zaboleć, aby zostało zapamiętane. Być
może trzeba wycięcia części Puszczy Białowieskiej i zrujnowania
fragmentu Tatr, aby niektórzy ekolodzy przestali wypominać Komorowskiemu dawne polowania i lepiej zastanowili się przed następnymi wyborami.
Być może trzeba całkowitego zakazu aborcji, in vitro i pigułki
"dzień po" oraz anulowania konwencji antyprzemocowej, aby część
feministek zaniechała powtarzania frazesów, że między poprzednimi i
obecnymi rządami nie ma różnicy.
Być może trzeba
zdemolowania administracji publicznej, w tym samorządowej, aby wśród
szeregowych urzędników wygasło przekonanie, że nieważne, kto rządzi.
Być może trzeba bezwzględnej czystki w mediach publicznych i
ostrej rozprawy z prywatnymi, aby niektórzy dziennikarze przestali
stosować absurdalną symetrię w ocenie rządów poprzednich i obecnych.
Być może potrzebne jest stanowcze wykluczenie legalizacji
związków partnerskich i wprowadzenie zakazu studiów genderowych na
uczelniach publicznych, aby znani aktywiści LGBT rozważyli, czy
popieranie Andrzeja Dudy i PiS na złość Platformie jest sensowne.
Być może konieczne jest pełne zideologizowanie nauczania
szkolnego, aby niektórzy rodzice i nauczyciele zastanowili się, czy
postulaty większego zaangażowania państwa w edukację i wychowanie dzieci
są rozsądne.
Być może potrzebny jest surowy zakaz obrotu
gruntami rolnymi, aby chłopi uznali przeniesienie swoich sympatii
politycznych na PiS za pochopne.
Być może dopiero totalna
inwigilacja jest zdolna sprawić, aby część młodzieży uznała, że nie
jest obojętne, czy się bierze udział w wyborach i na kogo głosuje. Itd.,
itp.
Na razie ten mechanizm jeszcze nie w pełni działa.
Owszem, są spektakularne przykłady intelektualistów, artystów i
dziennikarzy, którzy odwrócili się od PiS i zaniechali popierania
"dobrej zmiany". Ale znany homoseksualny działacz lewicy podtrzymuje
publicznie swoje poparcie dla Andrzeja Dudy. Dziennikarz wyrzucony z TVP na antenie TOK FM co rano zrównuje PiS z PO.
Profesor socjologii i niegdysiejszy poseł PO wywodzi na łamach
"GW", że PiS dąży do zawłaszczenia pełni władzy tak samo jak PO. Czołowy
publicysta TVN o politykach obu partii mówi, że "są po tych samych
pieniądzach" (ciekawe, jak zareagowałby na takie dictum o dziennikarzach
TVN i TV Trwam). Pewien artysta kabaretowy z szyderstwem w głosie
wymawia, że są "toczka w toczkę" tacy sami. Legion dziennikarzy wciąż
przekonuje (wbrew ewidentnym faktom podanym w "GW" przez Juliusza
Brauna), że wszystkie ekipy zawłaszczały media publiczne.
Najwyraźniej zatem potrzeba jeszcze czasu, aby Polacy powszechniej i
wyraźniej dostrzegli różnice między konstytucyjną demokracją liberalną a
autorytarną "demokracją suwerenną", w której pełnym suwerenem jest
niepełniący żadnej funkcji prezes rządzącej partii, a prawo obowiązujące
w państwie zależy od jego kaprysów. Mówiąc dosadniej: musi zaboleć
bardziej, aby zadziałało silniej.
Cały tekst: http://wyborcza.pl/1,75968,19934592,poczuc-roznice-miedzy-konstytucyjna-demokracja-liberalna-a-autorytarna.html
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
9. Jak osiągnąć dobrobyt i
Jak osiągnąć dobrobyt i wzrost cywilizacyjny? Prof. Majcherek w "GW" daje receptę: Należy postawić na gender i LGBT
genderystów, to osiągniemy awans. Jedno z drugim się wyklucza. Miasta
gay-friendly są bogatsze - mówi „Gazecie Wyborczej” Janusz A. Majcherek,
filozof, publicysta, wykładowca Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie.
Pokusił się o ciekawą tezę, że zapóźnienie cywilizacyjne
Polski może brać się z odrzucenia gender i LGBT! Przekonywał, że miasta
przyjazne homoseksualistom są w stanie skuteczniej przyciągać inwestorów
— przekonywał wykładowca Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie w rozmowie z „Gazetą Wyborczą”.
Filozof zarzucił PiS niszczenie wiejskich elit, ponieważ partia rządząca zmieniła narrację poprzedników i schlebia wyborcom.
— stwierdził Majcherek i dodał, że PiS powiedział ludziom to co chcieli usłyszeć.
Skrytykował polską tradycyjną religijność:
Majcherek wpisał się w stosowaną od dziesięcioleci przez salon tradycję obśmiewania zwykłych Polaków.
— stwierdził.
W wywiadzie nie zabrakło też absurdalnych argumentów nawiązujących do Adolfa Hitlera.
— stwierdził i porównał obecną sytuację w Polsce do czasów Republiki Weimarskiej, kiedy rodził się w Niemczech ruch nazistowski.
— dodał.
Opowieści prof. Majcherka po raz kolejny dowodzą, że posiadanie tytułu profesorskiego nie czyni rozsądnym.
ems/”Gazeta Wyborcza”
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
10. Jeśli nic nie potrafisz, to
Jeśli nic nie potrafisz, to mów, że nie wolno mieć wizji państwa, czyli odlotowe rady prof. Majcherka dla opozycji
Gimnastyka prof. Janusza A.
Majcherka służy temu, żeby od opozycji niczego nie wymagać. Co milcząco
zakłada, że opozycja niczego nie umie.
Tylko
zamordyści, faszyści i inna swołocz mają skonkretyzowaną wizję państwa
i polityki. Demokraci nie mają i nie chcą mieć, bowiem każda wizja prosi
się o realizację, a jak ktoś tej prośbie (nakazowi) ulegnie, to zaraz
wychodzi z tego jak nie faszyzm i hitleryzm, to autorytaryzm. Tako
rzecze nie Zaratustra, tylko Janusz A. Majcherek, dyrektor Instytutu
Filozofii i Socjologii Uniwersytetu Pedagogicznego im. Komisji Edukacji
Narodowej w Krakowie. W „Gazecie Wyborczej” rzecze. Tytuł książki
Friedricha Nietzschego padł nieprzypadkowo, bowiem jest ona „dla
wszystkich i dla nikogo”. Podobnie jest z wizjami niemistycznymi Janusza
A. Majcherka, czyli w istocie antywizjami (Nietzsche pisał mając wizje
mistyczne – konkretnie dwie sztuki).
Majcherek nie
wspomina o wizjonerach typu Lenin, Stalin, Mao czy Pol Pot, więc chyba
nimi nie byli, choć wydaje się, że byli nawet bardziej.
Najwidoczniej lepiej jednak odnosić się do faszyzmu i prawicowego
autorytaryzmu, choć jaki tam z Józefa Piłsudskiego (przywoływanego przez
Majcherka) prawicowiec. No, ale Piłsudski pasuje do Majcherkowej
galerii „złych” – obok Romana Dmowskiego, gen. Francisco Franco, prof.
Antonio Salazara, Benita Mussoliniego oraz Adolfa Hitlera. Zło, które
ucieleśniają bierze się z posiadania „przemyślanego pomysłu
na urządzenie …” (tu nazwa kraju bądź kontynentu). Wizja równa się
piekło na ziemi.
Nie-Zaratustra z Krakowa
Szczególnie
odkrywcze u nie-Zaratustry z Krakowa jest wyprowadzenie
ze skonkretyzowanej wizji Piłsudskiego (realnej i widocznej w czynach)
oraz Dmowskiego (obecnej w książkach) „zabójstwa Gabriela Narutowicza,
zamachu majowego, obozu koncentracyjnego w Berezie Kartuskiej, procesów
politycznych przywódców opozycji, wymuszonej emigracji Korfantego
i Witosa”. Jak to u liberalnego profesora występuje tu klasyczna logika
paranoika, bowiem najbardziej skonkretyzowaną wizję mają przywódcy
duchowi, w tym ci świeccy – jak Mahatma Gandhi, albo tacy jak Dalajlama.
Jeśli więc „skonkretyzowana wizja” to warunek wystarczający zbrodni
i prześladowań, Majcherek ma jednak wizje mistyczne jak Nietzsche, tylko
nie wiadomo, czym wywołane.
Demokrata nie ma „skonkretyzowanej
wizji”, czego wzorcem z Sevres jest Angela Merkel: „Czy ktoś potrafi
opisać wizję Niemiec, jaką kierowałaby się Merkel? Nawet polityka
imigracyjna – będąca bodaj najgłośniejszym i najbardziej kontrowersyjnym
wyróżnikiem jej kanclerstwa – była wynikiem doraźnego odruchu, a nie
przemyślanej strategii”. No, ale Merkel ma jednak wizję:
wielkich Niemiec, wprawdzie w UE, ale nią kierujących (co już się
dzieje), mających stałe miejsce w Radzie Bezpieczeństwa i będących
światowym mocarstwem nie tylko ekonomicznie. Majcherkowi coś
się zatem pozajączkowało. Tym bardziej że „skonkretyzowaną wizję” mają
Emmanuel Macron, Boris Johnson, Joe Biden, a jeszcze bardziej mieli
Franklin D. Roosevelt, Harry Truman, John F. Kennedy, Ronald Reagan,
Bill Clinton czy Barack Obama, o Donaldzie Trumpie nie wspominając, ale
jego pewnie anty-Zaratustra zakwalifikowałby do faszystów.
Kryterium
zaliczenia do zamordystów i faszystów jest po prostu idiotyczne, ale
dzięki niemu można Jarosława Kaczyńskiego przypisać do Władimira Putina,
który „z żelazną konsekwencją wciela swoją wizję Rosji”. Tak średnio
„z żelazną” wciela, skoro ma miliony przeciwników i tylko tysiące z nich
jest w stanie zamknąć w tiurmach i obozach. Nie wymagajmy jednak
precyzji i logiki u polskiego profesora nauk społecznych, bo nikt nie
zostałby profesorem. W każdym razie Jarosław Kaczyński „ma przemyślany
pomysł na Polskę i konsekwentnie go realizuje”. A ten pomysł
to „nacjonalistyczno-klerykalny centralizm autokratyczny, czyli
autorytaryzm oparty na suwerenności centralnego ośrodka dyspozycji
politycznej, narzucającego nacjonalistyczno-klerykalny
model społeczeństwa”.
Janusz A. Majcherek to taki typ profesora
(w Polsce absolutnie dominujący), który nie zawraca sobie głowy
dowodzeniem i wynikaniem logicznym (to wymaga znajomości logiki i metody
naukowej), tylko zastępuje je naklejaniem etykietek. Im głupszych, tym
lepiej – jak ta o „nacjonalistyczno-klerykalnym centralizmie
autokratycznym”. A nie fajniej byłoby „autokratyczno-klerykalny
nacjonalizm centralistyczny”? Po co się wysilać, jak można coś
przylepić, a potem przez tydzień czy dwa kontemplować własną genialność?
To już lepiej porządnie tapety przyklejać, jak coś trzeba.
Większy pożytek.
Brak wizji to bynajmniej nie wyraz
intelektualnej i organizacyjnej nędzy oraz ubóstwa, lecz świadomy wybór.
Wszystkie niedojdy i ofiary losu tak mówią, ale niech tam.
A społeczną przyczyną tej szlachetnej miernoty ma być to, że brak wizji
nikogo nie wyklucza ani nie zmusza do niczego. Dzięki temu można nawet
znaleźć miejsce dla pisowców i ich elektoratu. To bardzo szlachetne
ze strony prof. Majcherka, skoro Schetyna, Trzaskowski, Budka i Tomczyk
chcieli dla nich nową Berezę budować. No, ale jaka Bereza, jeśli
demokraci takich rzeczy nie robią. To Schetyna, Trzaskowski, Budka,
Tomczyk i spółka nie byli dotychczas demokratami? Nie może być.
Prof.
Majcherek zdaje się sugerować, że brak wizji, pomysłu, agendy, środków
i chęci to szlachetne samoograniczenie, a nie miernota, niezgułowatość
czy wręcz tępota. Nie, no skąd. Przecież „integracja różnych środowisk
opozycyjnych” wymagałaby „wspólnego programu”, a to jest niemożliwe. Nie
z powodu tępoty, lecz zasady „najmniejszego wspólnego mianownika”, tej
esencji demokracji. A to nie jest czasem przepis na anarchię
i bezhołowie? Skąd, na tym polega demokracja, w szczególności liberalna,
czyli ta ostateczna w dziejach ludzkości (nawet bardziej ostateczna niż
wspaniały komunizm). A w liberalizmie „każdy realizuje swój własny
projekt życiowy, własną wizję dobrego (szczęśliwego, udanego) życia”.
Czyli niebo na Ziemi i za życia. Żadnego kolektywizmu, szczególnie
„nacjonalistycznego i katolickiego”, a nawet komunitaryzmu. Zatem
anielski darwinizm, choć to chyba logicznie i semantycznie sprzeczne,
ale profesura nie takie rzeczy przeskakiwała w III RP.
Demokraci
„nie powinni się domagać całościowego projektu państwa będącego
przeciwieństwem pisowskiego, ale równie jak ono omnipotentnego”.
Bo to prawie jak „muzułmańska umma, turecki neosułtanat, russkij mir,
Wielkie Węgry, America First czy polski nacjonalizm”. Aj, aj, aj.
Za to będzie „wspólnota wyboru”, a zamiast „paternalizmu – obywatelska
dojrzałość i autonomia”. Chyba tylko „państwo niebieskie” św. Augustyna
spełnia te wysokie kryteria prof. Majcherka. Czyli on jednak miał wizje
mistyczne, tak jak Nietzsche. A jak „państwo niebieskie”, to kompletnie
nie potrzeba „całościowej i drobiazgowej koncepcji urządzenia Polski”.
Mało tego, byłaby ona „niebezpieczna”. A może tylko obnażałaby nędzę
intelektualną i każdą inną autorów, więc trzeba udawać,
że jest niepotrzebna?
Niczego nie wymagać od opozycji
Cała
gimnastyka prof. Janusza A. Majcherka służy temu, żeby od opozycji
niczego nie wymagać. Co milcząco zakłada, że opozycja niczego nie
potrafi. Ale to zbyt prostolinijne, a nawet brutalne, więc trzeba
wciskać kit o „pozwoleniu na życie po swojemu”. Wtedy państwo jest
właściwie zbędnym balastem. Wprawdzie inni będą mieli tradycyjne
państwa, ale to może i lepiej, bo przygarną Polaków, żeby sobie nie
zawracali głowy, jak się urządzić, skoro inni ich (nas) urządzą. Zaiste
trzeba być profesorem i liberałem, żeby tak wspaniały koncept,
a właściwie antykoncept wymyślić. Po prostu czacha dymi.
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
11. Bardzo się myli prof. Janusz
Bardzo się myli prof. Janusz Majcherek, gdy twierdzi, że dla Polaków kiełbacha jest ważniejsza od wolności
Polacy nie wyskoczyli psu
spod ogona. Mają powody by być dumnymi z wielu osiągnięć i tego, jak
reagowali w czasie kluczowych wydarzeń historycznych.
Na święta
Bożego Narodzenia Onet uznał, że nie tylko musi objaśnić (co robi
przecież na co dzień) „postępowej” części społeczeństwa, jak ma myśleć,
ale też tak spreparować obraz wroga, żeby ci postępowi reagowali
z odpowiednim zaangażowaniem, oddaniem i stosowną dawką nienawiści.
Na instruktora wybrano prof. Janusza Majcherka, obecnie z Akademii WSB
w Dąbrowie Górniczej, a przez lata w Uniwersytecie Pedagogicznym im.
Komisji Edukacji Narodowej w Krakowie.
Uznano, że prof.
Majcherek pasuje jak ulał do zadania wyprostowania społeczeństwu zwojów
mózgowych, gdyż funkcjonuje jako ofiara czystek na uczelniach,
a konkretnie w krakowskim uniwersytecie pedagogicznym.
Oczywiście za swoje wybitne kompetencje i wyjątkowe kwalifikacje
etyczne. Gdyby nie to, miałby profesurę dożywotnio na wybranej uczelni,
gdyż w Polsce wszystko w nauce powinno być dożywotnie, a nawet dłuższe.
I prof.
Majcherek od razu dorzucił do pieca twierdząc, iż „prawica rządząca
teraz Polską ma wręcz obsesję na punkcie (…) lewackiego, a nawet
neomarksistowskiego przechyłu polskich środowisk akademickich oraz
niedoceniania tego, co im się wydaje fundamentem polskiej tożsamości
narodowej, czyli narodowo-katolickiej wizji społeczeństwa,
państwa i świata”.
„Lewacki, a nawet neomarksistowski przechył”
jest tak oczywisty i widoczny, że wystarczy odrobina zdrowego rozsądku
oraz zdjęcie klapek z oczu choćby na sekundę. Obsesja jest
tu niepotrzebna, chyba że w wydaniu tych, którzy własne zaczadzenie
skrywają za przypisywaniem go innym. I nikt poważny nie chce zastępować
jednej ideologii inną (czy światopoglądu), a tylko zapewnić
uniwersytetom wolność oraz przywrócić im wartości sprzed komunistycznej
czy też lewackiej rewolucji. Nic ponadto.
Prof.
Majcherek ma oryginalny stosunek do wolności w nauce i idei
uniwersytetu, jeśli uważa, iż celem jest „zbudowanie nowej wizji Polski,
podporządkowanej narodowo-katolickiemu paradygmatowi”. Tym się
nie zajmują uczelnie, choć powinny być otwarte na szeroką gamę
wartości, a nawet antywartości. Na te ostatnie chuchają zresztą
i dmuchają na Zachodzie od ponad 50 lat, zaś na obszarze byłej komuny
od co najmniej 75 lat.
Przywoływany przez prof. Majcherka
„konflikt między darwinizmem a kreacjonizmem” nie jest problemem nauki.
A nawet nie jest problemem Kościoła, który osiągnięć nauki nie neguje.
Gdyby tylko Janusz Majcherek zechciał choćby pobieżnie przeczytać to,
co na ten temat mówili Jan Paweł II czy Benedykt XVI albo wybitni uczeni
z Papieskiej Akademii Nauk (w większości nobliści), np. fizycy Carlo
Rubbia i Stephen Hawking, chemik John Polanyi, genetyk Werner Arber,
mikrobiolog David Baltimore czy neurolog i embriolog
Rita Levi-Montalcini.
Wbrew temu, co sobie wydumał prof.
Majcherek, nikomu poważnemu nie chodzi o to, żeby „wyrugować te nurty,
kierunki, profile i metodologie, które są zdaniem rządzących lewicowe”,
a w ich miejsce „wypromować te narodowo-katolickie”. Chodzi wyłącznie
o to, żeby pseudonauka nie miała statusu dyscypliny naukowej. A jeśli
uniwersytety koniecznie chcą je mieć u siebie, niech to będzie
finansowane z prywatnych donacji, co zresztą od lat się
dzieje na Zachodzie.
Majcherkowi i jemu podobnym wydaje
się, że „władza dąży do tego, żeby wypromować uczelnie katolickie, jako
najlepsze w kraju”. Jakości uczelni się nie kreuje z kapelusza i nie
promuje, tylko albo ją mają, albo nie. Rankingi międzynarodowe dowodzą,
że nie mają, w tym te, które Majcherek uważa za wybitne. Chodzi
tylko o to, żeby uczelnie mające związki z Kościołem nie były
dyskryminowane. Prof. Janusz Majcherek nie chce przecież powiedzieć,
że prawdziwej nauki nie uprawia politolog i historyk prof. Antoni Dudek
na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego czy biolog molekularny
prof. Ryszard Szyszka na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim.
Wykreować
to można martyrologię prof. Janusza Majcherka, a nie rangę i prestiż
uniwersytetu. Zupełnie inna sprawa to punktowanie w naszym kraju
publikacji naukowych, ale tu właściwie nigdy nie było dobrych rozwiązań.
Podobnie jak nie było wielu publikacji mających szeroki międzynarodowy
oddźwięk i – drobiazg – reprezentujących wysoki naukowy poziom.
Tu uczelnie, w których pracował prof. Majcherek wcale się nie różnią
korzystnie od tych, które atakuje, a może wręcz przeciwnie.
Janusz
Majcherek ma pretensje, że choć „Prezydent Rzeczypospolitej nadaje
tytuł profesora, ale osoby do tego tytułu są oceniane i typowane przez
specjalną radę naukową w oparciu o obiektywne kryteria, (…)
„to prezydent mówi: a ja nie dam!”. Jeśli „nadaje”, to nie może być
słupem, bo inaczej mógłby „nadawać” jakiś bot albo ktoś przypadkowo
spotkany na Krakowskim Przedmieściu.
Prezydent może mieć
wątpliwości, czy ktoś w ogóle uprawia naukę, czy jak to określają Alan
Sokal i Jean Bricmont – „modne bzdury”, niemające nic wspólnego z nauką.
Albo chodzi o problemy stosownie napuszone czy podejmowanie
„zaporowych” tematów, jak antysemityzm, ksenofobia czy homofobia.
Zaporowych po to, by „nietykalni” byli zajmujący się nimi badacze, jak
wiele błędów by nie popełnili albo jak wielu manipulacji by się
nie dopuścili.
Prof. Majcherek szydzi, że minister Przemysław
Czarnek dąży „do przeprowadzenia kampanii pod hasłem: ‘przywróćmy
wolność wypowiedzi w środowisku akademickim’, a nawet doprowadził
do sformułowania konkretnego projektu regulacji, które miałyby umożliwić
w środowisku naukowym pełną swobodę, rzekomo zagrożoną’”. Nie chodzi
o kampanię, tylko o faktyczne przywrócenie wolności wypowiedzi. A że jej
nie ma w wielu dziedzinach i uczelniach, to – mówiąc językiem Tadeusza
Cymańskiego – „nawet dzidzi to widzi”.
Powiada prof. Majcherek,
że „środowisko akademickie na całym świecie ma ogromny problem [z takimi
kwestiami], jak kreacjonizm i darwinizm [a także] rasizm i napięcia
międzykulturowe, (…) kwestie związane z LGBT, płcią kulturową,
transpłciowością itd”. Natomiast „w Polsce dochodzi do tego jeszcze
jeden obszar, który na świecie w zasadzie nie budzi emocji, czyli
historia. Można powiedzieć, że u nas spór o przeszłość, wizję
historyczną, jest nawet sporem numerem jeden. Jesteśmy pod tym
względem ewenementem”.
Środowiska akademickie powinny
mieć problem z pseudonauką i „modnymi bzdurami”, ale rzadko mają, bo nie
chcą się narażać bardzo głośnym i wpływowym lobby. Dlatego
pseudonauka ma się lepiej niż kiedykolwiek, a nawet dominuje wśród
tematów badawczych. Bo to łatwe i użyteczne do zglanowania przeciwnika.
Natomiast każdy przejaw konserwatyzmu jest bezlitośnie i często
z sukcesami atakowany, choć bardzo rzadko wpływa na jakość i wyniki
badań. A co sporu o historię, to jest on akurat w świecie powszechny,
gorący i ponadczasowy.
Prof. Majcherek leje łzy, że „wymiata się
profesjonalistów, ludzi zasłużonych, a przede wszystkim kompetentnych,
w ich miejsce wsadza się zaś osoby o wątpliwym dorobku, niemające
kompetencji, czasami nawet uprawnień, tylko po to, żeby podporządkować
te placówki konkretnej wizji politycznej, historycznej
i światopoglądowej. W każdym z tych obszarów chodzi dokładnie o to samo,
czyli zmianę dyskursu naukowego, artystycznego, kulturowego
na narodowo-katolicki”. Nie warto się znęcać ani nad Januszem
Majcherkiem, ani nad jego „profesjonalistami”, bo to po prostu żart.
Wielu jest faktycznie zasłużonych – jako lizusi władzy, która jest
obecnie opozycją. Albo jako beztalencia i mistrzowie badań bez
jakiegokolwiek znaczenia.
Kiedy prof. Majcherek tłumaczy,
że wszystko „wynika (…) z poczucia pewnego zagrożenia dla sposobu
myślenia o świecie. To jest myślenie kolektywistyczne oparte
na przekonaniu, że tożsamość i wartość człowieka wyznacza przynależność
grupowa”. To jest akurat najważniejsza cecha myślenia środowiska Janusza
Majcherka. A jeśli twierdzi on, że „naród” jest bezpodstawnie
wyróżnioną grupą, to niech sprawdzi, jak to jest w USA, Chinach, Rosji,
Japonii, Niemczech, Francji czy Wielkiej Brytanii. Tam to dopiero naród
jest wyróżniony. A „wspólnota wyznaniowa” nie jest w polskim państwie
żadną wyróżnioną kategorią. Chyba że chodzi o tę wspólnotę wyznaniową,
o której Janusz Majcherek w ogóle nie chciałby mówić.
Janusz
Majcherek uważa, że „PiS zanegował całą narrację i ideową podstawę III
RP, która w pewnym uproszczeniu brzmiała: doganiamy Zachód, staramy się
być tacy jak oni, chcemy dołączyć do wspólnoty europejskiej, najlepszej
jaka może istnieć”. Polska nigdy tak nie doganiała Zachodu, przede
wszystkim materialnie i cywilizacyjnie, jak za rządów PiS. Inni tylko
o tym gadali. I to dążenie do zrównania się z Zachodem, a nawet
wyprzedzenia niektórych państw, wcale nie oznacza, że Polacy
są „najwspanialsi”. Ale też nie wyskoczyli psu spod ogona. Mają
za to powody, by być dumnymi z wielu osiągnięć i tego, jak reagowali
w czasie kluczowych wydarzeń historycznych. Wstydzić się powinni
natomiast ci, którzy w Polakach widzieliby wyłącznie „papugę narodów”.
Na koniec
prof. Majcherek sam sobie zaprzecza, gdy snuje wizję wszechobecnego
i wszechwładnego państwa narodowego i wyznaniowego, by potem lekko
przeskoczyć, do tego, że jednak decyduje „micha”. I „micha”
sprawi, że tak jak w czasach komunistycznych „ekipa rządząca upadnie
w wyniku drożyzny, a nie ekscesów ideologicznych”. Jak mało o Polakach
i ich dążeniu do wolności, niepodległości i suwerenności musi wiedzieć
Janusz Majcherek, jeśli uważa, że „to podwyżka cen kiełbasy obalała
w Polsce rządy”. To bywał pretekst, żeby upomnieć się o kluczowe
wartości, bo tylko to na władzę działało, ale wartości zawsze miały
fundamentalne znaczenie. Akurat te wartości, które dla prof. Majcherka
i jego środowiska nie mają większego znaczenia. Pewnie dlatego
na pierwszym miejscu jest u niego kiełbacha.
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
12. Profesora Janusza A.
Profesora Janusza A. Majcherka znudziła nauka i postanowił zostać Leninem. Żeby się rozprawić z Janem Pawłem II
Prof. Janusz A. Majcherek, socjolog
i filozof, bardzo polubił bycie kimś ze stajni Jerzego Urbana. Przez
lata uprawiania publicystyki był raczej grzeczny i zwykle wyważał
otwarte drzwi. Gdy już został profesorem, najwyraźniej zaczął się nudzić
i postanowił być wyrazisty. I chyba nawet nie chodzi o to,
że jednocześnie przestał cokolwiek rozumieć. Raczej pozazdrościł statusu
kłusaka ze stajni Jerzego Urbana takim utytułowanym kolegom, jak Jan
Hartman, Zbigniew Mikołejko czy Magdalena Środa.
Mimo
napisania bodaj ośmiu książek prof. Majcherek był przezroczysty, gdy
chodzi o wkład w naukę, to znaczy nawet jego studenci nie zabijali się
w ścisku, żeby dzieła profesora koniecznie przeczytać, a jeśli już,
to niewiele udało się zapamiętać. Ale kiedy zaczął chlapać
niczym wyrób urbanopodobny (choć bez typowych dla tego środowiska
wulgaryzmów), od razu jest szerzej cytowany. I zdaje się, że po to pisze
i mówi różne rzeczy, żeby trwale stracić wcześniejszą przezroczystość.
I na tym można by skończyć, ale pewnie Janusz A. Majcherek byłby
rozczarowany, tym bardziej że tym razem (15 marca 2023 r.) starał się
nie zawieść „Gazety Wyborczej” i Agnieszki Kublik. Skoro się tak starał,
to niech ma.
Odłóżmy to, czy trzeba być aż profesorem, żeby
stwierdzić, iż „to nie jest walka o pamięć Jana Pawła II, tylko
o kształt Polski. O to, czy pod jego patronatem zostanie zaprowadzone
państwo zideologizowane, w którym prawo będą dyktować hierarchowie”.
Jasne, że to problem, bo hierarchowie w Polsce nie tylko zamawiają
konkretne ustawy, potem je piszą, a na końcu sprawdzają, czy coś nie
zostało w parlamencie zmienione, to jeszcze terroryzują posłów przy
pomocy gwoździ wbijanych w siedzenia sejmowych foteli. We wszystkich
instytucjach hierarchowie mają kamery i sprawdzają, kto i jak wykonuje
ich rozkazy. A ci, którzy podpadną, nie dostają ani pączków, ani
szarlotki, a tym bardziej sernika.
Majcherek nie chce,
żeby przestać atakować Jana Pawła II, bo to jedna z rzadkich okazji,
żeby się rozprawić z katolickimi ajatollahami, którzy decydują nawet
o tym, czy ma jeść zupę pomidorową, rosół czy gulaszową. I nie
ma nawet cienia swobody w wyborze deseru. Dlatego zagania do zadania
ostatecznego ciosu człowiekowi, który „potępiał in vitro, domagał się
całkowitego zakazu aborcji i wypowiadał się krytycznie o osobach LGBT”.
To straszne, bo każdy wie, że in vitro to nie towar, lecz prawo, aborcja
powinna być tak łatwa i powszechna jak jajecznica na śniadanie, zaś
osoby LGBT powinny się cieszyć takim powszechnym szacunkiem i uznaniem
jak Beata Kozidrak, nawet gdy nawalona pędzi po Warszawie swoim
drogim autem.
Janusz Majcherek nie może pozwolić, by państwo
polskie zakazywało ludziom być niewierzącymi (za to idzie się na 7 lat
do pudła), karało 3 latami ancla za niechodzenie do Kościoła,
a dożywociem za seks przedmałżeński. A to dopiero początek, bo przecież
wiadomo, że „liczne oznaki wskazują, że intencją rządzących jest
zaprowadzenie systemu opartego na prawie wyznaniowym i dogmatach religii
katolickiej”. Oczywiście, w tym celu urzędnicy mają przymusowe praktyki
w Iranie, gdzie uczą się działania prawa wyznaniowego w praktyce.
Zapewne to będący na stażach w Iranie polscy urzędnicy tworzyli oddziały
policji obyczajowej, które sprawdzały prawidłowe noszenie hidżabów.
Po powrocie do Polski mają sprawdzać czy wszystkie kobiety dopełniają
obowiązku noszenia barchanów zamiast stringów.
Awangarda
postępu, na czele z prof. Majcherkiem musi wiedzieć, że „w sprawie Jana
Pawła II nie możemy robić uników, bo to ustrojowe starcie i tak w końcu
nastąpi, a teraz przynajmniej widać, o jaką stawkę idzie gra”.
Oczywiście. Przecież każdy wie, że to Jan Paweł II przywiózł gotowy
projekt konstytucji i tak długo groził Aleksandrowi Kwaśniewskiemu
i Włodzimierzowi Cimoszewiczowi (jako szefom Komisji Konstytucyjnej
Zgromadzenia Narodowego), że wrzuci im stonkę ziemniaczaną do pościeli,
aż ten jego projekt uznali za swój, a potem narzucili parlamentowi
i narodowi, łącznie ze sfałszowaniem referendum konstytucyjnego.
Jan
Paweł II zorganizował nowych templariuszy, którzy już po jego śmierci
zmuszają resort edukacji oraz dyrektorów szkół i nauczycieli, żeby
„portrety papieża [były] w każdej szkole”, a poza tym „pomniki, aleje,
ulice, parki, skwery”. Niektóre ulice jedną stroną są imienia Jana Pawła
II, a drugą – Karola Wojtyły. Ale „nadejszła wiekopomna chwila”
(by odwołać się do cytatu z Kazimierza Pawlaka), żeby się odgryźć.
Zwiadowcy prof. Majcherka (razwiedka religijno-obyczajowa) donieśli mu,
że „na tej postaci kładą się cieniem nowe fakty dotyczące tuszowania czy
bagatelizowania ohydnych przestępstw, więc argument ‘zbyt wielu Polaków
szanuje lub kocha Jana Pawła II’ traci na wadze”, dlatego trzeba
zaatakować. Przecież prof. Majcherek nie wiedział już jak chodzić
po mieście, żeby za żadne skarby nie stąpać po ulicy czy skwerze
imieniem Jana Pawła II. Czasem nawet od tego kluczenia sznurowadło
z lewego buta samo związywało mu się z tym z prawego i nieustannie
się potykał.
Prof. Majcherek na wojnie z Janem Pawłem II wreszcie odkrył swoje powołanie. To, do którego wzywał niejaki Karol Marks.
W jedenastej tezie o Feuerbachu postulował on: „Filozofowie rozmaicie
tylko interpretowali świat; idzie jednak o to, aby go zmienić”. Eureka! –
krzyknął prof. Majcherek, odkrywając na nowo hasło Marksa. I zamiast
być gryzipiórkiem postanowił zostać Leninem, który zmieni świat. Służby
medyczne uprasza się o wstrzymanie się interwencją, bo tu rzeczywiście
chodzi o Lenina i misję zmienienia świata.
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
13. Kolejna granica
Kolejna
granica przekroczona. Ks. Sowa marzy o delegalizacji PiS. Semka:
Niedoszły kapelan prezydenta Tuska wie, że może robić, co chce
Ks. Kazimierz Sowa, który już wiele lat temu dał się poznać opinii
publicznej ze swej nieprzejednanej (delikatnie mówiąc) niechęci wobec
partii Jarosława Kaczyńskiego, po raz kolejny dał jej upust w mediach
społecznościowych. Najwyraźniej duchowny przyłączył się do chóru
„rozliczeniowców”, którym patronuje premier Donald Tusk, roztaczający
po raz kolejny przed swym elektoratem wizję likwidacji partii swoich
głównych oponentów.
— napisał na Facebooku ks. Kazimierz Sowa.
Do internetowego wpisu księdza Sowy odniósł się na platformie
X publicysta Piotr Semka. Zauważył on, że związany ze środowiskiem
Donalda Tuska duchowny może się czuć bezkarny, gdyż w Polsce rządzą jego
ulubieńcy, a hierarchia kościelna milczy ws. kolejnych
„popisów” księdza.
— napisał na platformie X Piotr Semka.
— Czy ks. Sowa wygłosi rekolekcje o szacunku do kobiet? Bo jego bratu, Markowi, posłowi KO, bardzo by się przydały
— Niestrawny post! Ks. Kazimierz Sowa pisze o „szczujni” i „milionach”. Niczym rasowy przedstawiciel „Silnych Razem”
— Ksiądz Sowa rozpacza po odwołaniu Lisa. „Jego wstępniak to smutna rzeczywistość”; „Dla symetrystów jest osobne miejsce w piekle”
Wpis ks. Sowy w bardzo krytyczny sposób skomentowali internauci. Stalinowscy księża-patrioci. Było już.
TVN nie promuje profesorów, których zaprasza, tylko pozwala im się ośmieszać i kompromitować
Najnowsze odkrycie w naukach społecznych (przynajmniej moje) to prof. Agnieszka Kasińska-Metryka, od ośmiu lat dyrektor Instytutu Polityki Międzynarodowej i Bezpieczeństwa Uniwersytetu Jana Kochanowskiego w Kielcach, wielce utytułowana politolog. Wysłuchawszy jej przemyśleń w TVN 24 można zwątpić, czy prowadzi ona jakieś badania naukowe i czy cokolwiek z nich wynika. Jasne, że w telewizji nie używa się całego naukowego wyposażenia i aparatu, jednak można oczekiwać choćby śladów kompetencji i intelektualnej przenikliwości wymaganej od naukowca. Wypowiedzi w stylu refleksji na imieninach u cioci Kloci niespecjalnie do naukowca pasują. I przynajmniej wśród młodych ludzi mogą budzić wątpliwości, kto ich uczy i czy taka nauka ma w ogóle sens.
Prof. Agnieszka Kasińska-Metryka nie jest żadnym wyjątkiem. Publiczne, szczególnie telewizyjne funkcjonowanie wielu utytułowanych przedstawicieli nauk społecznych jest znacznie częściej powodem do żartów niż do poważnych przemyśleń. A właściwie powinno być powodem pewnej konsternacji. Jeśli bowiem nauka polega na wypowiadaniu wyłącznie banałów, to coś z nią jest nie tak. Wtedy bowiem autorytet nauki jest tylko zasłoną, by trywializmy nabrały wagi i znaczenia, choć to kompromitujące i dla polskiej nauki, i dla poszczególnych naukowców. Opinia publiczna może oczekiwać, że jeśli ktoś jest „belwederskim” profesorem (czy choćby doktorem habilitowanym), to musi mieć stosowną wiedzę i kompetencje. I można go poważnie traktować, a jego wypowiedzi mają jakiś wymiar odkrywczości czy oryginalności. Od trywializmów są tabuny różnych samozwańczych komentatorów i ekspertów. A te trywializmy są wręcz zmorą polskiego życia publicznego. Chyba nie po to ktoś zostaje profesorem, żeby potem nie dać nawet cienia dowodu, iż posiada profesorskie kompetencje. W tym kontekście występowanie w TVN nie promuje profesorów, tylko stwarza im optymalne warunki kompromitowania się i ośmieszania.
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl