Czym żywią się młode lemingi?

avatar użytkownika MagdaF.

Nie napiszę, oczywiście, że pisowską krwią, bo groziłoby to konfliktem serologicznym, a  zależy nam  przecież, aby  nasza młodzież  była  zdrowa,  dorodna i bezkonfliktowa.

Logicznie myślała i mądrze wypowiadała się, także na s24.

 

 

Ale najpierw krótka anegdota. Rzecz dzieje się w zatłoczonym autobusie.  Nad siedzącą babcią stoi młody, chudy i blady student. Babcia, przypuszczając, że źle się czuje, proponuje mu swoje miejsce. Student  dziękuje mówiąc, że jest tylko zmęczony sesją, ale szczęśliwy, bo ma średnią  4,5. Babcia na  to, że może potrzyma mu chociaż płaszcz. Student  odpowiada, że to nie płaszcz,  tylko jego kolega.  Ze średnią 5,0.

 

 

To oczywiście dowcip  z zamierzchłych czasów, kiedy studiów nie traktowaliśmy jako cel zdobycia papierka, wysokiej średniej czy trzech liter (bez kropki!) przed nazwiskiem, ale jako pasję i wielką przygodę. 

Żyliśmy chędogo ale ubogo. Podstawowym  pożywieniem  w akademiku, w którym mieszkałam, były kanapki.  Do dziś zastanawiam się, skąd nabyliśmy  tę cenną umiejętność zrobienia 50  kanapek z kawałka kiełbasy,  puszki pasztetu czy rybek i jednego ogórka. Czasami, szczególnie po wypłacie stypendium, szaleliśmy kulinarnie, smażąc mrożone placki ziemniaczane, które na oleju natychmiast  puchły jak racuchy i były bardzo smaczne. W sprzedaży była też kaszanka w puszkach, pewnie z odrzutów dla armii, którą podsmażaliśmy na chrupko  krojąc w plastry. Gdy przez  drzwi  roznosił się  zapach smażonej cebulki,  mieliśmy na kolacji nieproszonych, ale mile widzianych  kolegów.  Życie w komunie wykształciło w nas odruch  dzielenia się  też pożywieniem, dlatego dementuję, choć po latach, powiedzenie, że „student kocha za – żarcie, a studentka – za - wzięcie”. To wymysł  sceptyków prawdziwych uczuć, które rozkwitały, więdły, jak to w życiu.

 

 

Przed wypłatą stypendium (niektórzy mieli) lub w oczekiwaniu na przekaz od rodziców, porywaliśmy się na desperacki krok  i przybierając na chwilę postać sępów, oczekiwaliśmy w stołówce na resztki ze stołów tych bardziej racjonalnych,  zapobiegliwych i oszczędnych, choć nie zawsze bogatszych.

 

 

Tak oszczędzaliśmy pieniądze od rodziców, które wydawaliśmy wyłącznie na książki, tanie w latach 80., oraz na okazje szczególne, celem lekkiego alkoholizowania się, tylko  w ramach przyjętych regulaminem akademika. Koedukacyjnego, zaznaczam. Pożeraliśmy łapczywie wszystko. I to jest przenośnia. Chodzi o literaturę. Bryk – to słowo wykreślone było (jak jest teraz, nie wiem)  ze słownictwa studenta polonistyki.  Czytaliśmy po kilka książek tygodniowo, prowadząc  później „nocne Polaków rozmowy” na tematy  moralnych decyzji bohaterów Conrada czy estetyki Portretu Doriana Greya.  Starocerkiewno-słowiański  czy gramatyka opisowa nie była w zasięgu naszych zainteresowań, podobnie jak marksistowska filozofia i teoria rozwoju społecznego, choć na wykłady z  ekonomii politycznej  czy logiki  chodziliśmy chętnie. Nazbyt często powtarzaliśmy sobie powiedzenie: „Student żebrak, ale pan”  i próbowaliśmy jakoś zarabiać. Ja trochę pisałam, ale honorarium,   np. za recenzję książki, starczało na dwie flaszki.  To był obowiązujący przelicznik, zapożyczony  od studentów matematyki. 

 

 

Ale odżywialiśmy się zdrowo i przynajmniej przez jakiś czas nie brakło nam mleka. Nasz kolega wpadł na genialny pomysł, aby zatrudnić się jako mleczarz. Po dyskusjach więc „aż po świt” leciał do pracy, by wrócić koło siódmej rano z kilkoma butelkami mleka. Ze złotym lub srebrnym kapslem. Kiedyś musiał to odespać, więc gdy obecności na zajęciach zbliżyły się do poziomu niebezpieczeństwa utraty indeksu, z żalem porzucił pracę. A my pożegnaliśmy się z napojem  noworodków i dzieci, wracając do napoju bogów.

 

 

A jak dzisiaj odżywiają się studenci? Mój leming (gdyby dowiedział się, że tak go nazwałam, przez rok nie wyrzuciłby śmieci), na pytanie co jadł, odpowiada najczęściej: kebab. Widząc moją chmurną minę, bo obiad   czeka w domu,  dodaje, że jutro zje jakąś zupkę w  Karaluchu. Niewtajemniczonym donoszę, że to relikt mlecznego baru.

 

 

Tak wiec Drodzy Studenci, interesujący się bardziej lub mniej polityką: duże lemingi zgotowały Wam ten los. Zmniejszyły stypendia, podniosły opłaty za akademik. Ale głęboko wierzę w Waszą przedsiębiorczość. Nas tego nie uczono. Wiec pewnie bez trudu  dorobicie sobie na ten napój bogów: Open-Colę*.

 

 

*Sprawdź źródło na opencola.com.

1 komentarz

avatar użytkownika triarius

1. dobre!

+


Pzdrwm

triarius

-----------------------------------------------------

http://bez-owijania.blogspot.com/ - mój prywatny blogasek

http://tygrys.niepoprawni.pl - Tygrysie Forum Młodych Spenglerystów