Sprawa agenturalnej przeszłości L. Wałęsy, której pełnego ujawnienia od lat domagają się środowiska prawicowe, na zawsze połączyła i uzależniła byłego prezydenta z salonem. Gdyby nie A. Michnik i jego pełna pasji antylustracyjna krucjata, L. Wałęsa już dawno przyznał by się do tego, że we wczesnych latach 70. dał się złamać. Nie sądzę przy tym, by legenda przywódcy "Solidarności" specjalnie ucierpiałaby na tym w świecie; wręcz przeciwnie, L. Wałęsa nosząc brzemię znanych opinii publicznej "błędów" młodości, nie byłby chyba tak nieznośnie butny, przekonany o własnej nieomylności, geniuszu.
Michnik - rzecz jasna - nie jest na tyle wielkoduszny, by konsekwentnie bronić Wałęsy, z uwagi na nawet opacznie rozumiany interes narodowy. Środowisko w którym wyrósł nadredaktor, Wałęsy-megalomana, od początku szczerze nie znosiło. Ich zetknięcie wymusił rok 1992. Okoliczności sprawiły, iż pewny siebie, niezbyt przewidywalny Prezydent, zdołał poprosić nielubianą z wzajemnością UDecję o pomoc. Nie będą chyba nadmiernym fantastą, kiedy zasugeruje, iż to sam salon podsunął pomysł jedynego słusznego manewru, strasząc "Bolka" konsekwencjami "wypłynięcia" wiadomych dokumentów. Lecha, niedawno wywindowanego - wbrew woli michnikowszczyzny - na najwyższy urząd państwowy, kiedy kwestia kompetencji prezydenckich nie była ostatecznie przesądzona, owładnęły najczarniejsze wizje, skutecznie "podkręcane" przez szare eminencje z Wachowskim i Falandyszem (flirtującymi z SBecją) na czele.
Odium, skutki przeprowadzenia lustracji, jakie spotkałyby niechybnie L. Wałęsę - jak wspomniałem - niekoniecznie doprowadziłyby do kompletnego załamania jego kariery politycznej, a już na pewno nie przekreśliłyby niekwestionowanych zasług historycznych noblisty. Współpraca "Bolka" w konfrontacji z agenturalną działalnością innych ważnych postaci polskiej polityki początku lat 90. jawiłaby się bowiem dość niewinnie. Świadomość tego determinowała ruchy realnie zagrożonych. Michnik "buszując" przez tygodnie w SBecich archiwach tuż po przełomie roku 1989, zdał sobie sprawę ze skali problemu; dalsza jego działalność była wszak kompletnie podporządkowana tamtym "odkryciom"...
Dziś L. Wałęsa, dla którego przygoda z polityką zakończyła się definitywnie, musi mieć świadomość, kto tak naprawdę zyskał w efekcie wydarzeń z czerwca 1992 r. Mógłby wreszcie wyznać prawdę na temat swoich związków z SB; korona by mu z głowy nie spadła. Przez lata jednak salon zadbał o to, by "Bolek" miał powody do trwania w kłamstwie. Groźba ujawnienia roli pierwszego Prezydenta w "czyszczeniu" akt TW, załamania kariery politycznej syna, wreszcie wizja utraty życzliwości ze strony Olejników, Lisów, Zalewajek, etc, etc.
Zaangażowanie salonu w "obronę" L. Wałęsy, który stał się z resztą znakomitym pretekstem dla forsowania idei antylustracyjnej krucjaty w ogólności, przekracza ostatnio granice absurdu. Obrazuje tym samy, o co tak naprawdę idzie gra; jej stawka jest najwyższa.
Pokazuje również stosunek bolkowych apologetów żywiony do społeczeństwa.
M. Olejnik pragnąc naprowadzić widzów na jedyną słuszną interpretację wątpliwości ujawnionych wobec działalności Wałęsy w początku lat 70., zaprasza do siebie Gromosława C. zatrzymanego w listopadzie ubiegłego roku przez CBA w związku z podejrzeniami o jego udział w nieprawidłowościach przy prywatyzacji LOT-u i Stoenu. Gromosław C. mógł zaszczycić Olejnikową w studio tylko dlatego, że stać go było na wpłacenie potężnej kaucji (poręczenia majątkowego), co skutkowało zwolnieniem z aresztu. Taki człowiek, były wierny funkcjonariusz ekspozytur sowieckiego wywiadu, w III RP szemrany lobbysta, zatwardziały krytyk środowisk patriotycznych, mieniący się publicznie jednym z założycieli partii obecnej władzy (PO) występuje u Olejnej jako ekspert, komentuje tak wyjątkowo ważką kwestię. Stwierdza kategorycznie: "Teczka Lecha to fałszywka, bo ja się na tym znam". Tezę tą momentalnie podchwytuje "Gazeta", wylewając profilaktycznie kubeł wymiocin na kilku nieotumanionych Michnikiem historyków i dziennikarzy. Wałęsa otrzymuje zaś do dyspozycji szerokie łamy i może po raz kolejny bezkarnie i prostacko dowodzić, że pokojowy Nobel do niczego dziś już nie zobowiązuje:
"Nie mogą przeżyć, że to ja, ja, dziesięć milionów ja poprowadziłem ten bój i doprowadziłem do zwycięstwa. Oczywiście ludzie mnie wspierali. Ale kilku ludzi ryje, zaczynając od Gwiazdów, potem Kaczyńscy, od pierwszego dnia zwycięstwa, ryli, ryją i będą ryć. I co pani zrobi? Zakompleksieni łajdacy, którzy nie potrafili stanąć na czele walki dzisiaj bohaterów chcą grać, a mnie próbują bohaterstwo odebrać."
Sposób, w jaki daje sobą mianipulować Lechu dzisiaj, każe pytać o jego samodzielność i niezależność w czasach największej świetności. Tym sposobem noblista, służąc (mniej lub bardziej świadomie) konfidenckiej śmietance, sam podważa własną legendę. A może tylko w ten sposób był w stanie zainspirować mistrza Wajdę do powstającego dzieła?
2 komentarze
1. @chinaski
dla mnie sprawa TW Bolka , która została ostatecznie wyjaśniona w ksiązce Cenckiewicza i Gontaryczyka, to wrzutka dla zadymiania spraw podwyższania wieku emerytalnego i innych "reform" plus ACTA.
Zadyma, w czasie której Bolek znów musi dziękować Tuskowi za miliony wydane na promocję swojej osoby, zrobienie z niego Mędrca Europy itp. Dodatkowo, ma na celu przygotować społeczeństwo do likwidacji IPN - wszak wszyscy maja "po kokardki" hucpę z Bolkiem.
Zaorać IPN, rozpędzić historyków, a archiwa rozproszyć po magazynach państwowych.
To jest cel główny, reszta to misterna robota, w któreej każdy trybik wykonuje powierzoną sobie rolę.
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
2. Maryla
Faktycznie, wywlekanie tego teraz - w przededniu skoku Tuska na kasę najbiedniejszych warstw (vide: reforma emerytalna), służy Tuskowi.
Z drugiej strony każdy czas - w trakcie rządów POpaprańców - byłby zły. A o sprawie mówić trzeba.
pozdr.