♦ „Nie chcemy komuny!” (1-2) P.W.Jakubiak
Strona 1
Do niektórych czytelników
Zamieszczam poniżej fragment mojej książki Nie chcemy komuny!, mianowicie rozdziały dotyczące Ery Solidarności. Nie jest to pamiętnik, ale wspomnienia pisane w długi czas po zaistniałych wydarzeniach. Dlatego fakty mogą być zniekształcone przez niedoskonałą (czytaj: sklerotyczną) pamięć. Każdy inny uczestnik wydarzeń na pewno zapamiętał je nieco inaczej.
.Zwracam na to uwagę, żeby nikt, kto nosi imię lub nazwisko podobne do osób występujących w tekście, nie poczuł się dotknięty. Oczywiście z wyjątkiem osób, które rozmyślnie chcę dotknąć. Dotyczy to przede wszystkim ślepowrona, którego nazwisko (jaruzelski) piszę specjalnie małą literą, zgodnie z przyjętym w latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku zwyczajem.
.Część faktów i refleksji była zapisywana wkrótce po wydarzeniach, część w kilka lat później, a część nawet kilkadziesiąt lat później. Pamięć o historycznych czasach Solidarności jest już czasami zatarta, czasami zniekształcona przez odbicie wydarzeń w późniejszych relacjach innych ludzi, w mediach, w historii, która była tak samo manipulowana, jak cała nasza dawniejsza historia.
.Dla mnie ważne jest, jak ta historia zapisała się w mojej świadomości, w mojej pamięci. Starałem się napisać wszystko, co pamiętam i co równocześnie jest wystarczająco ciekawe, żeby czytelnik się nie znudził.
.Piotr Wiesław Jakubiak
.
Sandomierz
Koniec studiów w Rzeszowie, otrzymanie dyplomu magisterskiego i prawa uczenia w szkołach średnich zbiegło się z decyzją małżeństwa. Zdecydowałem się przeprowadzić się do Sandomierza, aby małżeństwo było rzeczywiste, a nie tylko na papierze. Grażyna, po konsultacji ze swoim ojcem, zaproponowała mi mieszkanie wspólne z jej rodzicami. Odstąpili nam jeden pokój ze swego mieszkania służbowego. Jej ojciec był naczelnikiem poczty. Matka pracowała w bufecie na stacji kolejowej. Ślub odbył się w 1971 roku.
Sandomierz jest małym miasteczkiem, wygląd z XVI i XVII wieku łączy się z kilkoma klasztorami i kościołami z XVIII wieku. Całą ozdobą jest jedyna zachowana brama z XV wieku. W wieku XX dodano dwie ulice poza resztkami dawnych murów, a za komuny, już po moim osiedleniu się w tym miejscu, dobudowano trzy „bloki”. Wisła jest tu płytka i wąska, nie przypomina tej wielkiej rzeki, jaką jest pod Włocławkiem czy nawet w Warszawie.
Zgłosiłem się do inspektoratu oświaty. Chciałem pracować w Sandomierzu. Jednak żadna szkoła nie potrzebowała w danej chwili polonisty. Na szczęście znalazło się inne rozwiązanie: jedna ze szkół średnich, technikum przetwórstwa owocowo-warzywnego, potrzebowało nauczyciela przysposobienia obronnego. Po krótkiej rozmowie z dyrektorem zgodziłem się na tę propozycję.
Od września zacząłem pracować w owym technikum, zwanym „Marmoladą”, bo oficjalne nazwy były zbyt długie i mało znaczące.
.Powierzono mi także opiekę nad harcerstwem. Swoją drużynę zorganizowałem na swój sposób. Zadbałem o mundury, sprzęt turystyczny i naukę piosenek harcerskich i wojskowych. Ponieważ drużyna była oficjalna, zorganizowana przy szkole i zarejestrowana w komendzie hufca, mundury musiały być zgodne z aktualnym regulaminem. W tym czasie wprowadzono dla drużyn starszoharcerskich mundury zupełnie niezgodne z tradycją: krótkie koszule piaskowego koloru, krajki i berety. Krajki miały co prawda dawną harcerską tradycję, ale teraz zostały wykorzystane w perfidny sposób jako wyróżnik tzw. „harcerskiej służby Polsce socjalistycznej” (HSPS). Drużyna została stworzona dla konkretnego celu: żeby wziąć udział w Rajdzie Świętokrzyskim organizowanym przez ZHP.
.Drużyna szybko rozwinęła się w szczep, składający się z wielu drużyn organizowanych na bazie poszczególnych klas. Ponieważ szczep był w stu procentach żeński, chciałem mu dać bohaterkę tej samej płci. Idealną postacią wydała mi się Krystyna Krahelska, poetka, żołnierz AK, autorka piosenek, które utrwaliły się jako harcerskie, jak „Smutna rzeka”, czy „Hej, chłopcy, bagnet na broń!”. Z jej imieniem związany był emblemat, który zaprojektowałem dla szczepu: kotwica Polski Walczącej.
.Moje harcerki brały udział nie tylko w rajdach. Równocześnie stanowiły patrole sanitarne do zawodów organizowanych przez PCK i zespoły strzeleckie na zawodach organizowanych przez LOK. Stały się nawet zespołem sportowym na zawodach w biathlonie, to jest w strzelaniu połączonym z jazdą na nartach. Wyjazdy na wszystkie te zawody, rajdy i biwaki zabierały mi sporo czasu. Był to czas dobrze spędzony, w odróżnieniu od lekcji w klasie, które były przecież w dużej części marnowaniem czasu młodzieży i mojego. W czasie tych wyjazdów odpowiadałem jednoosobowo za powierzoną mi młodzież, nie czułem w pobliżu kontroli dyrekcji czy kuratorium. Wzmacniało to moje poczucie niezależności, choćby przez kilka dni.
.Harcerstwo też chciałem prowadzić po swojemu. Chciałbym, żeby miało charakter patriotyczny i militarny, podobnie jak to, według mego pojęcia, miało miejsce na początku XX w., przed I wojną, w czasie I wojny i w czasie wojen o niepodległość z bolszewikami, Ukraińcami, Czechami i Niemcami. Dbałem więc o regulaminowy mundur, musztrę i dyscyplinę.
.Starą metodą współpracy z wojskiem szybko zdobyłem potrzebny sprzęt i na wiosnę przygotowałem swój pierwszy samodzielny rajd. Miałem plan, żeby wyjść prosto ze szkoły na piechotę i przejść przez najbliższe okolice Ziemi Sandomierskiej i Gór Świętokrzyskich.
.Trasę ułożyłem tak, żeby prowadziła przez Konary, pole bitwy I Brygady w roku 1915, i przez najbliższe miejscowości z z historycznymi zabytkami, jak Ossolin, Ujazd i Szydłów.
.Marsz przez wsie sandomierskie, polnymi drogami wśród dojrzewających zbóż stanowił niezapomniane przeżycie dla mnie i – mam nadzieję – dla moich harcerek. Najważniejszym zapewne momentem było dojście do pomnika pod Konarami. Obelisk ciągle stał na wzgórzu przy drodze z Pniowa do Kozinka, pozbawiony tylko jakichkolwiek napisów czy znaków. Zostały one dawno temu zniszczone przez ubecję. Oddaliśmy hołd poległym legionistom i powiedziałem krótko o bitwie pod Konarami i o Legionach. Niżej, w sosnowym zagajniku, zachowały się jeszcze ślady pierwotnych grobów strzeleckich. Te zarośnięte trawą niewielkie wzniesienia terenu robiły nawet większe wrażenie niż pomnik na wzgórzu. W roku 1978 stałem się wczesnym poprzednikiem obecnych rajdów szlakiem 1 Kompanii Kadrowej czy szlakiem I Brygady.
.Po powrocie z rajdu zrodził się w mojej głowie pomysł narysowania mapy – szlaku bojowego I Brygady w skali możliwej do wykorzystania w terenie, z uwzględnieniem współczesnego pokrycia terenu, mianowicie dróg i miejscowości. Podstawą do tej pracy była szkicowa mapka z mojej zdobytej w Szczecinie książki Pierwszy Marszałek. Od dawna kompletowałem przecież literaturę o Legionach, ale teraz zacząłem to robić bardziej świadomie, ukierunkowując się na źródła potrzebne do opracowania mapy szlaku turystycznego śladami I Brygady.
.W Sandomierzu na ulicy Opatowskiej był antykwariat. Lubiłem tam wstępować. W ten sposób zdobyłem Kalendarz NKN-u na rok 1916, Bitwę pod Konarami i kilka mniej ważnych druków.
.Pewnego razu, zbliżając się do antykwariatu, zauważyłem człowieka, który niósł pokaźnych rozmiarów książkę. Jej wygląd mówił mi, że może to być dzieło z właściwego okresu – lat dwudziestych czy trzydziestych. Zaczepiłem go, przeprosiłem, grzecznie pokazał swoją książkę. To była Ilustrowana Kronika Legionów Polskich. Skarb, którego nigdy nie widziałem, ale o którym słyszałem, że istnieje. Mając już pewne doświadczenie w handlu, nabyte przeważnie na giełdach filatelistycznych, zadałem obojętnym tonem pierwsze, ale zasadnicze pytanie: czy nie sprzedałby mi jej, z pominięciem sklepu. Był to człowiek miły i w wyraźnej potrzebie pieniędzy, bo bez oporu się zgodził. W ten sposób zdobyłem najcenniejszą rzecz w życiu.
.Po dokładnym przestudiowaniu tej książki moja wiedza o Legionach niepomiernie wzrosła. Wysokiej jakości zdjęcia dostarczały szczegółów umundurowania legionowego i pokazywały legionistów, często w znanym mi terenie kieleckiego, Gorców, Bukowiny. Także w lasach Wołynia, którego nie znałem, ale tamtejszy sosnowy las wydawał się bardzo bliski, ogólnopolski. W albumie były też plany ważniejszych bitew, szlaków bojowych i schematy organizacyjne. Były portrety wodzów i fragmenty rozkazów. Na początek dano chronologicznie daty historii Legionów, które mogłem skonfrontować z innymi źródłami. Stałem się teraz nieomal ekspertem w sprawach Piłsudskiego i Legionów. Posiadałem już piękny, jak na warunki PRL-u, wcale kompletny zbiór podstawowej literatury na ten temat.
.Już w 1971 roku, a więc wkrótce po Grudniu, kiedy pojawiały się pewne oznaki „odwilży”, przypominającej rok 1957, napisałem artykuł o Piłsudskim. Napisałem go w odpowiedzi na ankietę-konkurs Sztandaru Młodych czy innego szmatławca. Chodziło im o to, żeby opisać swojego bohatera. Wydawało mi się, czy raczej udawałem przed samym sobą, że mi się wydaje, że już przecież można pisać, że można mówić, że jest w tym kraju jakaś, ograniczona być może, wolność słowa. Pokazywały się przecież artykuły i książki o Armii Krajowej, o Powstaniu, o Polskich Siłach Zbrojnych. Takie bitwy jak Narwik i Tobruk były często wspominane. Również nazwisko Piłsudskiego było oficjalnie wspominane, chociaż często w jakimś dziwnym kontekście, niezgadzającym się z moją o nim wiedzą. Przedstawiano Komendanta nie jako wodza narodu, ale jako jego wroga, zdrajcę, gnębiciela. Dlaczego więc nie napisać prawdy?
.Nie miałem nadziei, że artykuł będzie publikowany. Takiej rzeczy nie mogłem się spodziewać, tym bardziej, że użyłem w nim mocnych sformułowań. Zestawiałem mianowicie bezinteresowność Piłsudskiego i jego rzeczywistą wielkość jako wodza z obecnymi „przywódcami”, którzy myślą tylko o osobistych korzyściach ze sprawowania władzy.
Nie byłem tak naiwny, żeby liczyć na publikację tego pamfletu na komunę w komunistycznej gazecie. A innych przecież nie było. Nie. Ale równocześnie nie mogłem milczeć. Niech wiedzą, co myślimy – mówiłem sobie. Nawet jeżeli to przeczyta tylko jeden cenzor, to niech wie, co ja myślę. Niech wie, kto jest bohaterem młodzieży. Liczyłem tylko na to, że może nie będę karany. I tak się stało. Po wysłaniu listu do redakcji zapadła głucha cisza. Mój artykuł zapadł się w nicość, jakby go nigdy nie było.
.
Strona 2
Pola bitew miałem ciągle w głowie i korzystałem z każdej okazji, żeby do nich dotrzeć, a nawet pokazać je młodzieży. Kiedy prowadziłem autokarową wycieczkę szkolną do Częstochowy, Krakowa i czegoś tam jeszcze, nocleg wypadł nam w Bukownie na skraju Pustyni Błędowskiej. Pamiętałem, że z Wolbromia jest bardzo blisko do Krzywopłotów, gdzie podczas odwrotu w listopadzie 1914 roku trzy bataliony Brygady Piłsudskiego stoczyły krwawy bój z Moskalami. Poprosiłem kierowcę, by zmienił nieco trasę. Przez Olkusz możemy dojechać do Bukowna. Pilotowałem go z mapą w ręku i po pół godzinie byliśmy w Krzywopłotach. Krzyż i pod nim pomnik. Mały, ale piękny. Na kamieniu Orzeł i napis „.zapal przynajmniej na śmierć naszą słońce, niechaj dzień wyjdzie z jasnej niebios bramy, niechaj nas, Panie, widzą, gdy konamy”. Podałem uczniom fakty o bitwie: IV batalion „Wyrwy”, VI batalion Fleszara i batalion ochotników z Królestwa stawiły tu Rosjanom rozpaczliwy opór w czasie, gdy Piłsudski prowadził pozostałe bataliony przez Ulinę Małą do Krakowa.
.Jakimś dziwnym trafem moja wyprawa pod Krzywopłoty nie miała żadnych konsekwencji. Odwrotnie, dyrektorowi szkoły spodobało się moje działanie turystyczno-krajoznawcze i harcerskie i postanowił je wykorzystać. Zaczął mnie wysyłać z moimi wychowankami na wszelkie imprezy, jakie tylko kuratorium organizowało czy popierało. Były to już nie tylko rajdy świętokrzyskie ZHP, czy podobne, ale nastawione bardziej propagandowo rajdy w Lasach Janowskich, również zawody drużyn sanitarnych PCK, zawody strzeleckie LOK, wreszcie konkursy najróżniejszego rodzaju. Początkowo podlegaliśmy kuratorium w Kielcach, potem zorganizowano nowe województwo tarnobrzeskie i nasze władze szkolne znalazły się w Tarnobrzegu. Nowe kuratorium namnożyło różnych nowych urzędników. Turystyką i krajoznawstwem miała w nim rządzić niejaka Bielaszka, której mąż był rzekomo wysokim ubekiem. Ta wysłała mnie najpierw na trzydniowe zwiedzanie Krakowa połączone z konkursem z okazji jakiejś reżimowej rocznicy. Moja drużyna zajęła jedno z czołowych miejsc, ale Bielaszka nie była zadowolona. Zwiedzaliśmy Kraków nie tak, jak ona to sobie wyobrażała.
.Pomimo, że kuratorium nie było ze mnie zadowolone, otrzymałem następną propozycję: miałem być komendantem zimowiska w Płocku. Ta impreza była pomyślana na wzór obozów harcerskich i organizowana zresztą przy współpracy z komendą hufca. Jednak jej uczestnikami, o czym nie wiedziałem, miały być dzieci ubeków, milicjantów i nomenklatury. Dano mi prawo zabrania tylko pewnej liczby moich harcerek.
.Młodzież na zimowisku była niezdyscyplinowana. Nie tylko że nie znała zasad żołnierskiego zachowania się ucznia ani regulaminu harcerskiego, nie miała nawet wpojonych ogólnych zasad dobrego wychowania i szacunku dla starszych. Od pierwszego dnia zaczęły się nielegalne oddalenia z miejsca zakwaterowania, pijaństwo, jawne nieomal palenie papierosów. Kiedy zidentyfikowałem najgorszych chuliganów i nie pomogło surowe ostrzeżenie, odesłałem ich do domu, bo była to jedyna autentyczna kara, jaką dysponowałem.
.Ku mojemu zaskoczeniu po powrocie do Sandomierza dowiedziałem się, że to nie oni byli winowajcami, ale ja. Bielaszka wpadła w szał:
- Co pan sobie myśli? Wyobraża pan sobie, że może pan samowolnie wyrzucać z zimowiska dzieci wysoko postawionych osób? Komitet wojewódzki interweniował już w tej sprawie! To jest nie do pomyślenia! Na przyszły raz proszę najpierw zwrócić się do mnie!
- Nie będzie żadnego przyszłego razu. Skończyłem współpracę z panią.
.Wyszedłem z pokoju i z kuratorium. Ta decyzja pozwoliła mi organizować w przyszłości rajdy według mojego uznania, zgodnie z moimi upodobaniami. Mianowicie postanowiłem przejść ze wschodniego brzegu Wisły prawie prosto na wschód w kierunku Bugu. Trasa miała prowadzić przez Lasy Janowskie, Lipskie i Puszczę Solską, a więc tereny walk partyzanckich Armii Krajowej w 1944 roku. Reżim próbował przedstawiać te walki jako prowadzone przez tzw. „Armię Ludową”, która w rzeczywistości nigdy nie istniała. Działały natomiast w tych lasach oddziały dywersyjne wojsk sowieckich i bandy rabunkowe. One to sprowokowały akcje niemieckie w czerwcu 1944, które doprowadziły do bitew w tych lasach oraz okrążenia i klęski AK w Puszczy Solskiej.
. Chciałem upamiętnić walkę partyzantów, przekazać młodzieży wiedzę o niej, no i dokonać przy okazji wyczynu turystycznego. Doskonałą przykrywką propagandową dla szkoły i kuratorium była nazwa rajdu: „szlakiem walk partyzanckich w Lasach Janowskich i Puszczy Solskiej”. Ci ludzie znali tylko oficjalną wersję historii, toteż nazwa kojarzyła im się jednoznacznie z gloryfikowaną przez komunę tzw. „Armią Ludową”.
.Rajd odbył się zgodnie z planem i był moim pięknym osiągnięciem. Moimi pomocnikami byli młody geograf Leszek Zbróg z Chobrzan i Grażyna. Maszerowaliśmy po 20 kilometrów dziennie, pogoda była piękna, jak to w czerwcu. Przeszliśmy przez znane mi już z poprzednich rajdów odcinki znakowanego szlaku turystycznego, a potem dążyłem według mapy na szlak partyzancki w Puszczy, aż do ostatnich krańców dostępnej nam części Roztocza. Był to najdłuższy szlak, jaki przeszedłem z młodzieżą. Zdaje się, że to był też mój ostatni samodzielny rajd.
cdn.
Strona na której publikujemy wspomnienia
.
- wielka-solidarnosc.pl - blog
- Zaloguj się, by odpowiadać
6 komentarzy
1. serdeczne pozdrowienia :)
i Powodzenia w Nowym Roku 2012 :)
podziękowania dla Smoka... :) wraz z najserdeczniejszymi życzeniami noworocznymi :)
gość z drogi
2. Nowy rok
Też chciałbym wszystkich pozdrowić i życzyć pomyślności i wytrwałości w 2012 roku. Zawsze przy takich okazjach myślimy o Polsce i serce boli...
Piotr Wiesław Jakubiak
3. Piotr Jakubiak nie martw się :)
wszak my od zawsze zaprawieni w bojach z tymi,którzy szkodzą Polsce
zdrowia,zdrowia i mimo wszystko Uśmiechu,a ze nie RAZ przez łzy,no cóz
i tak bywało i bywa :)
serdeczne pozdrowienia
gość z drogi
4. Piotrze - " Zdecydowałem się przeprowadzić się do Sandomierza...
'Sie' to pisal Stachura, a moze ja sie myle?
5. Za duzo 'z' ....miejscowości z z historycznymi
Piotrze,
Robie literki- JOla
6. Jolu
Nie przeprowadzaj się. Zwichnąłem tam nogę w kostce. A potem o mało nie zwichnąłem karku.
Piotr Wiesław Jakubiak