"Radomierzyce. Archiwa pachnące śmiercią". Kolekcja obrazów w Szczecinie. Skarb z Lubiąża.
Szukając materiałów do historii skradzionej kolekcji zabytkowych samochodów trafiłam na informację o tym, że Tadeusz Tabencki, urzędnik komunistycznego, powojennego Ministerstwa Transportu oraz tajny funkcjonariusz komunistycznego Urzędu Bezpieczeństwa od 1946 roku posiadał wszelkie plenipotencje w zakresie reparacji wojennych i był upoważniony by w imieniu RP rekwirować auta wywiezione z Polski w czasie okupacji. Tabencki był szefem kwatermistrzostwa LWP. W 1989 roku Tabencki został śmiertelnie pobity. W dniu jego pogrzebu skradziono kilka aut. Syn wspomina "Raz w domu, tym nowym, napadli na mamę i tatę. Pobili ich. A po śmierci ojca, dokładnie w dwa tygodnie, przyjechały dwa tiry i obrabowali nas ze wszystkiego." Jeżeli był w służbie kwatermistrzowskiej to wiąże się bezpośrednio z postacią Piotra Jaroszewicza, który zaraz po wojnie był głównym kwatermistrzem LWP. Tajemnica rozkradzionej kolekcji zabytkowych samochodów. Akcja "Posesja". Kolejna sprawa dla CBŚ?
Idąc tropem Piotra Jaroszewicza trafiłam na jeszcze dwie dziwne i nie omawiane szerzej kolekcje. Wszystkie historie kończące się śmiercią i wszystkie historie związane tajemnicą kryjącą się w przestepczej działalności służb PRL-u. Ciekawe, czemu nie ma dzisiaj chętnych historyków i policjantów, by zająć się tymi tropami i spróbować odzyskać dobra kultury dla Poski ? Ile takich "depozytów" jest w rękach zaufanych Głównego Kwatermistrza LWP Piotra Jaroszewicza? Czy już po wszystkie przyszli ci, co zdobyli adresy ? I o ilu nie wiemy ?
Kolekcja w bunkrze. Cenne obrazy wrócą do właściciela?
Historia tego niezwykłego odkrycia zaczyna się w lipcu tego roku. Do szczecińskiej policji zgłasza się 56-letnia kobieta z dwiema córkami. Twierdzi, że ktoś z rodziny okrada jej 92-letniego męża, który przeszedł dwa udary i prawie nie mówi. Łupem padają dzieła sztuki. Kobieta przekazuje płytę DVD ze zdjęciami kolekcji. Płyta trafia w ręce policjanta z Komendy Wojewódzkiej Policji w Szczecinie, który zajmuje się przestępczością związaną z zabytkami. Funkcjonariusz Marek Łuczak odkrywa, że ma do czynienia z wyjątkowym zbiorem. Na niektórych obrazach dostrzega muzealne sygnatury. Przekazuje zdjęcia kolegom z Komendy Głównej Policji, a ci rozpuszczają wici. Po kilku dniach jest pierwsza reakcja. Ministerstwo Spraw Zagranicznych informuje, że na zdjęciach jest co najmniej jeden obraz figurujący na liście polskich strat wojennych poniesionych w czasie II wojny światowej. Chodzi o litografię Józefa Czajkowskiego z 1903 roku "Cmentarz Ojców Reformatów w Krakowie", która w ostatnim roku wojny znikła z Muzeum Śląskiego w Katowicach.
Prokuratora wydaje nakaz przeszukania i zabezpieczenia całej kolekcji, która trafia do depozytu w Muzeum Narodowym w Szczecinie. To blisko 300 obiektów. Malarstwo od wczesnego renesansu, poprzez barok niemiecki. Najstarszy obraz pochodzi z 1532 roku.
O zbiorze Antoniego M. od dawna krążyły w środowisku kolekcjonerów legendy. Ktoś widział u niego Cranacha. Podejrzewano, że może mieć nawet Rafaela. Ponoć po obrazy przylatywali do niego panowie helikopterami. - Nie handlował z nami - mówi jeden z antykwariuszy. - Nie ta liga.
Nikt dziś nie jest w stanie oszacować wartości tego, co miał Antoni M. Fachowcy, z którymi rozmawialiśmy, mówią o "milionach euro".
M., choć samouk, imponował w środowisku wiedzą z historii sztuki. W domu ma fachowy księgozbiór. Do Szczecina przyjechał zaraz po wojnie. Skąd taka kolekcja? Krążą różne wersje. Pierwsza: od pewnego Żyda, który zajmował się handlem sztuki, odkupił willę, w którym pozostały obrazy. Za jeden mały obrazek, który sprzedał, dostał tyle, co za miesiąc pracy cała brygada murarzy. Druga: w latach 60. M. przez przypadek odnalazł skrzynie z muzealnymi zbiorami ewakuowanymi przez hitlerowców.
materiały policji
Policja odpiera zarzuty o to, że robi z Antoniego M. pasera. Mężczyzna nie ma postawionych zarzutów. Współpracuje z policją. - Policja wspólnie z prokuraturą wyjaśnia wszystkie wątki dotyczące pochodzenia i obrotu poszczególnymi dziełami sztuki - mówi Przemysław Kimon z biura prasowego KWP w Szczecinie. - Do czasu wyjaśnienia sprawy zabytki muszą być zabezpieczone.
W sprawie domniemanej kradzieży zgłoszonej przez żonę Antoniego M. prokuratura prowadzi odrębne postępowanie.
Więcej... http://wyborcza.pl/1,75248,10367175,Obrazy_warte_miliony_euro_w_bunkrze_na_Gumiencach.html#ixzz1ZH2zfE7R
W 1982 roku znaleziono na terenie klasztoru w Lubiążu zespół monet srebrnych i złotych. Po selekcji, większość monet spieniężono na zachodzie.
Sprawa jest znana, ale nic nie wiadomo o przeprowadzeniu żadnych działań prawnych. Coś tak jak z pozostałymi sprawami, wszyscy wiedzą i udają, że nikt nie wie. Wbrew pozorom sprawa jest poważna, o fundamentalnym wręcz znaczeniu. Tutaj sprawa jest banalnie prosta do przeprowadzenia, a efektem jest oskarżenie o przestępstwo pospolite , a nawet uczestnictwo kierownicze w grupie przestępczej , wymierzonej w dziedzictwo kulturowe.
SPIS TREŚCI: Skarb z ogrodu klasztornego w Lubiążu
Dolny Śląsk skarbami znaczony
Andrzej Manasterski
http://www.antyki.autogielda.pl/?wartowiedziec,sztukadawna,2494
http://ioh.pl/zajawka-numeru/numer-8/
http://www.poczytaj.pl/index.php?akcja=spis_tresci&ksiazka=20720
Czy kiedykolwiek dowiemy się, kto i dlaczego zamordował Piotra Jaroszewicza?
Misja Jaroszewicza
Pod koniec lat 70. XX wieku na ślad radomierzyckiego archiwum trafił Jerzy Rostkowski, pisarz i dokumentalista. Spotkał się wtedy ze znanym sudeckim przewodnikiem Tadeuszem Steciem. A po jego śmierci rozmawiał jeszcze z przyjaciółmi Stecia - Henrykiem Piecuchem i Andrzejem Nowickim. Steć, współpracownik służb wywiadowczych, ujawnił, że w 1945 r. odwiedził Radomierzyce w poszukiwaniu zdeponowanych tam dokumentów. Pałac, nietknięty podczas wojny, został opuszczony przez mieszkańców. Pozostali natomiast okoliczni autochtoni, którzy wspominali, że przez ostatnie miesiące w majątku mieszkali również jacyś obcokrajowcy, prawdopodobnie Francuzi. Widzieli także polskich żołnierzy, którzy przyjechali na wyspę. Tymi ludźmi kierował Piotr Jaroszewicz, wówczas pułkownik LWP. To do Jaroszewicza trafiła informacja o ukryciu przez Niemców ważnych dokumentów w pałacu nad brzegiem Nysy. Jaroszewicz chciał, by nie była to oficjalna akcja wojskowa, lecz prywatne przedsięwzięcie, które pozwoliłoby mu się zorientować, co kryło się w Radomierzycach. Zabrał tylko zaufanych ludzi.
Z Jaroszewiczem byli m.in. Tadeusz Steć i ppłk Jerzy Fonkowicz, podczas wojny szef specjalnej grupy bojowej przy Sztabie Głównym Armii Ludowej i jednocześnie oficer Oddziału II Informacyjnego tej formacji. Był on także agentem sowieckiego wywiadu. Zasłużył się Sowietom akcją na lokal archiwum Armii Krajowej w Warszawie, kiedy to zdobyto materiały dotyczące przedwojennych komunistów. Przejęto wtedy również materiały dotyczące Armii Krajowej i przekazano je gestapo, co spowodowało później falę aresztowań żołnierzy AK. W 1945 r. płk Fonkowicz był szefem Oddziału III Zarządu Informacji LWP.
W ekipie Jaroszewicza znalazł się też mjr Władysław Boczoń. Przed wojną był szefem kontrwywiadu Armii Poznań, od 1940 r. służył jako oficer wywiadu ZWZ, a potem AK (pseudonim Pantera). Uczestniczył w "podwójnych grach" wywiadu Armii Krajowej, skierowanych przeciwko zakonspirowanym strukturom abwehry i gestapo. Dla Jaroszewicza był cennym ekspertem, znawcą tajemnic niemieckiego wywiadu. W ekspedycji uczestniczyło także dwóch specjalistów zajmujących się przejmowaniem zabytków na terenach zajętych po wyparciu Niemców. Nie znali oni prawdziwego celu misji w Radomierzycach.
Tajna broń generała Kaliskiego (ANGORA)35/2011 (1106)
Co zginęło z sejfu premiera Piotra Jaroszewicza?
w Agorze napisano , że odciski palców znalezione na miejscu zbrodni należały do policjanta, w dodatku znanego z imienia i nazwiska, który najprawdopodobniej był członkiem (wraz z drugim mężczyzną i kobietą widzianymi rano na miejscu zbrodni) grupy egzekucyjnej, która zamordowała również dwóch księży na przełomie lat 80./90.
Zbrodnia przewidziana (ANGORA)45/2011 (1116)
Nowe fakty w sprawie zabójstwa Jaroszewiczów.
artykuł własny o dokumencie-kondolencjach i odmowie udziału w uroczystościach pogrzebowych przez Wałęsę, podpisany przez Wachowskiego. Problem w tym, że rodzina o udział prezydenta nie prosiła, a dokument powstał na trzy tygodnie przed śmiercią Jaroszewicza. Możliwość pomyłki wykluczono.
przywiàzany by∏ do fotela. Na jego szyi ..... bogdan.wroblewski@agora.pl zdj. ...
http://pl.wikipedia.org/wiki/Tadeusz_Steć
Albina Siwaka o tajemnicach Piotra Jaroszewicza Moje pierwsze ...
wrześniu 2006 roku dostałem e-mail od znajomej, Joanny W, ...
- Maryla - blog
- Zaloguj się, by odpowiadać
40 komentarzy
1. Jak esbecy poszli w ślady Indiany Jonesa 13
"Już pierwszego dnia w wykopie odnaleziono skrzynię z 1290 srebrnymi oraz 64 złotymi monetami wypuszczonymi w obieg przez mennice Danii, Szwecji i Francji w XVII w. Ów skarb zakopał w 1740 r. ktoś, kto chciał go ukryć przed wkraczającą na Śląsk armią Prus. Naziści nie mieli z tą sprawą nic wspólnego. Pomimo to znalezisko umocniło autorytet majora.
Dalsze losy monet pokazują, co by się stało z wrocławskim złotem gdyby wpadło w ręce esbeków. Jedynie 89 monet oddano Muzeum Narodowemu we Wrocławiu, resztę w ścisłej tajemnicy przewieziono do Warszawy. Następnie za wiedzą Kiszczaka połowa trafiła kanałami WSW do Wiednia, gdzie spieniężył je pracujący dla wywiadu PRL początkujący gangster Jeremiasz Barański, zwany "Baraniną". Co się stało z uzyskanymi dewizami, nie wiadomo, choć oficjalnie wydano je na działania operacyjne WSW. Na szczęście 454 monety bezpieka zostawiła sobie na czarną godzinę i zwyczajnie o nich zapomniała. W 1991 r., gdy kończono przekształcać WSW w WSI, przypadkiem odnaleziono je w jednym z sejfów i przekazano do zbiorów Zamku Królewskiego w Warszawie.
Major Siorek na swoim znalezisku nie zarobił ani grosza, otrzymał jedynie okolicznościowy dyplom. Ale jemu wystarczała pewność, że wkrótce odnajdzie rzeczy o wiele cenniejsze. Tego optymizmu nie zachwiało nawet to, że żadnego podziemnego miasta nie odkryto, chociaż przekopano okolice klasztoru, przeprowadzono badania geologiczne i wykorzystano wykrywacze metalu.
W zapiskach majora z tamtego okresu znaleźć można za to liczne fragmenty świadczące o tym, że nie odróżniał mitów od faktów. Tylko on widział podziemia, które opisywał, podobnie jak odnalezione zwłoki przymusowych robotników z czasów wojny, potem jakoby pochowanych przez oficerów grupy operacyjnej w masowym grobie. Ostrzegał zwierzchników, że poszukiwaniami zainteresował się wywiad RFN, posyłając na Dolny Śląsk agentów. Domagał się też działań na większą skalę. Ale gen. Kiszczak stracił do nich serce, bo nie przynosiły żadnych efektów.
Ostatnim sukcesem Siorka było doprowadzenie do wykonania wiosną 1986 r. zdjęć lotniczych okolic Lubiąża w podczerwieni i przekazanie ich do analizy Państwowemu Przedsiębiorstwu Geodezyjno-Kartograficznemu w Warszawie. Analitycy wskazali na nich kilka miejsc, gdzie zmiany temperaturowe mogły oznaczać istnienie podziemnych pomieszczeń, chociaż zastrzegali, że nie ma takiej pewności. Podekscytowany major wywalczył, by oddano mu do dyspozycji oddział saperów z Nadwiślańskich Jednostek Wojskowych MSW, po czym ruszył znów szturmować Lubiąż. Pomimo użycia georadaru żadnych podziemi nie odnaleziono, ale zwierzchnicy zachwyceni operatywnością Siorka w maju 1986 r. awansowali go na stanowisko p.o. naczelnika II Wydziału WUSW. Co więcej, czekały już na niego szlify pułkownika.
Niestety, z psychiką majora było coraz gorzej. Według jego zapisków gen. Kiszczak miał mu osobiście zlecić stworzenie nowej grupy operacyjnej, by ostatecznie znaleźć lubiąskie skarby. Choć – jak się żalił – "nie przydzielono mi wsparcia, środków finansowych i transportu". Mimo to przygotowywał najazd na klasztor przed Bożym Narodzeniem 1986 r. Oprócz żołnierzy i funkcjonariuszy SB w operacji miała uczestniczyć grupa różdżkarzy i radiestetów.
Pierwszy zaczął podejrzewać, że z majorem jest coś nie tak, szef wrocławskiej SB płk Czesław Błażejewski. Podzielił się on wątpliwościami z kierownictwem resortu. Kiedy 6 grudnia 1986 r.
od trzech dni Siorek słał podkomendnych do Lubiąża, zjawili się w jego wrocławskim mieszkaniu koledzy z pracy. Sprawnie obezwładnili szefa kontrwywiadu i odwieźli do szpitala psychiatrycznego, oczywiście w Lubiążu. Sądzono, że bardzo wstydliwą dla MSW aferę uda się ukryć za szpitalnym murem. Jednak nie doceniono majora.
W Lubiążu – według wspomnień Siorka – szybko przekonał on lekarzy, że w psychiatryku znalazł się z powodów politycznych, budząc tym popłoch personelu. Trzy lata wcześniej na VII Światowym Kongresie Towarzystwa Psychiatrycznego w Wiedniu usunięto z organizacji psychiatrów z ZSRR za aktywny udział w walce z demokratyczną opozycją. Ich polscy koledzy jak ognia bali się podobnych oskarżeń. Takie napiętnowanie oznaczało koniec zagranicznych stypendiów, zaproszeń na kongresy na Zachodzie, międzynarodowej kariery. Majora natychmiast z Lubiąża wyrzucono, a personel medyczny twardo oświadczył, że nigdy więcej już go nie przyjmie. Przez pół roku wrocławska SB nie bardzo wiedziała, co począć z urlopowanym szefem kontrwywiadu. Wreszcie w czerwcu 1987 r. otrzymał on skierowanie na komisję lekarską, która uznała, że ze względów zdrowotnych (oficjalny powód – wylew krwi do mózgu) powinien przejść na rentę.
Rencista Siorek zaangażował się w prace Okręgowej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich i współuczestniczył w tworzeniu Polskiego Towarzystwa Eksploracyjnego – objął w nim stanowisko sekretarza. Upadek PRL przyniósł możliwość swobodnego szukania skarbów i major szybko wyrósł na największy autorytet w tej dziedzinie. Zmarł w 1998 roku.
"Przez wiele lat Siorek był natchnieniem dla dziennikarzy, którzy korzystając ze zgromadzonych przez niego informacji, stali się współtwórcami regionalnych legend" – piszą Jacek M. Kowalski, J. Robert Kudelski i Zbigniew Rekuć w książce "Lubiąż. Na tropach wojennych tajemnic". Opowieści majora odnaleźć można w dziesiątkach prasowych artykułów i wielu książkach. Za ich sprawą setki poszukiwaczy skarbów przetrząsa do dziś dolnośląskie podziemia. Nikt też nie podważył wiarygodności "Archiwów Siorka". Ale czy to ważne? W końcu przyjemność dawana przez pogoń za tak fantastyczną imaginacją to również jest prawdziwy skarb.
http://wiadomosci.onet.pl/kiosk/historia/3659207,wiadomosc-drukuj.html
http://wiadomosci.onet.pl/kiosk/historia/archiwum-stanislawa-siorka-praw...
http://www.sm.fki.pl/Fryckowski/Mariusz.php?nr=tajemnicza_podroz_hitlera
http://www.jelonka.com/news,single,init,article,3168
Steć ma żyłkę kolekcjonerską: zbiera znaczki, dawne pocztówki, stare książki. W swojej kolekcji ma bezcenne niemal pozycje: rękopisy w języku niemieckim z 1644 roku, oraz w polskim z 1695 roku. W sumie 1085 zabytkowych, mniej lub bardziej wartościowych książek.
Sądowe utarczki, które z opiekunką toczyły instytucje starające się o przejęcie zbiorów Stecia, trwały niemal dwa lata.
Dopiero 13 września 1995 roku komornik i przedstawiciele muzeum okręgowego wchodzą po raz pierwszy do mieszkania Tadeusza Stecia. Co zastali? – Bałagan, ślady penetracji mebli, porozrzucane luźne papiery, ubrania, zdjecia, dokumenty i do tego nieznośny fetor – pisze Stanisław Firszt.
Prace przy porządkowaniu rzeczy znalezionych w mieszkaniu Stecia i jego matki trwały niemal trzy miesiące, ale sensacyjnych odkryć nie było. – Mit o ogromnych i wspaniałych zbiorach Tadeusza Stecia rozwiał się jak mgła, przynajmniej jeśli chodzi o przedmioty, które zastała wspólna komisja komornika i muzeum – podkreśla Firszt.
Nie można jednak wykluczyć, że najcenniejsze przedmioty zostały wcześniej z lokalu zabrane i sprzedane. Danuta W. miała przecież klucz do mieszkania Stecia. Gazeta Robotnicza, w jednym ze swoich magazynowych wydań, sugerowała, że opiekunka wyniosła wiele zabytkowych książek, choć nie miała do tego prawa…
http://www.newsweek.pl/newsweek_polska/sensacyjny-bohater,51456,3,1.html
Wszyscy bowiem wiedzieli, że Steć miał w mieszkaniu muzealny magazyn. Były tam rzadkie znaczki, złote monety, stare książki i ryciny. – Lubił błysnąć przed młodymi przewodnikami – wspomina Kulik. – Pamiętam, jak na kurs przewodnicki przyniósł starodruk z XV wieku.
W pierwszej chwili Kulik twierdzi, że mogła to być Biblia Gutenberga, ale szybko dodaje, że nie jest pewny. – Tuż po wojnie łatwo można było zdobyć starodruki. W okolicznych pałacach były wielkie biblioteki. Miejscowi palili w piecach takimi książkami. A on zbierał, kupował od nich za grosze – dodaje Kulik. Zamiłowanie Stecia do starych książek wspominała też Eugenia Triller, nieżyjąca już pierwsza powojenna archiwistka w Jeleniej Górze. – Powiedziała o nim: „Taki miły człowiek, sporo książek pożyczył i nigdy nie oddał” – opowiada Ivo Łaborewicz.
Na miejsce wezwaliśmy historyka sztuki, który widząc w przedpokoju starą księgę leżącą w szafce na buty, powiedział: „Boże, na to nie ma ceny, jak to można trzymać w domu?” – dodaje Woźniak. Był to inkunabuł z 1473 roku, prawdopodobnie pierwsza książka wydana drukiem w Polsce. Jej zdjęcia zachowały się w protokole z oględzin miejsca zbrodni. Były też starodruki z pieczęciami bibliotek i archiwów. Niektóre ze zbiorów biblioteki Szaff-gotschów (książąt niemieckich, niegdyś właścicieli ziem na Dolnym Śląsku).
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
2. Muzeum Utracone Kraje
Muzeum Utracone
Kraje europejskie na przestrzeni wieków w różnych okolicznościach traciły swoje dobra kultury.
Historia utraconych unikalnych dzieł z polskich kolekcji państwowych, prywatnych, kościelnych i synagogalnych wpisana jest w historię Europy, jest ciągle jej żywą PAMIĘCIĄ.
Niektóre dzieła po latach wróciły do swoich właścicieli, inne, najczęściej w okolicznościach wojennych, zginęły bezpowrotnie, jednak ciągle istnieje nadzieja na ich odnalezienie.
Założeniem projektu Muzeum Utracone (prezentującym jedynie fragment katalogu prowadzonego przez Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego, wybranych rokrocznie przez Radę Programowa projektu obiekty) jest zebranie w jednym miejscu i pokazanie w ultranowoczesnej formie materialnego dorobku kultury utraconej na przestrzeni wieków. Nadrzędnym założeniem projektu jest poszukiwanie nowych sposobów popularyzowania wiedzy na temat utraconego dziedzictwa narodowego i szukania możliwości dotarcia do utraconych, w tym szczególnie w czasie II wojny światowej, obiektów kultury (malarstwo, rzeźba, rzemiosło artystyczne, bezcenne dzieła
http://muzeumutracone.pl/galeria/
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
3. Do Pani Maryli,
Szanowna Pani Marylo,
W Polsce nadal rządzą wojskowe służby informacyjne. Wielu generałów w stanie poczynku, działa publicznie. To kosztuje z czegoś muszą brać pieniądze.
Piotr Jaroszewicz i Milewski to tylko wyjątki potwierdzające regułę.
A bracia Janoszowie, pułkownicy UB. Z Janoszami był związany "Baranina" Gdzieś mam informacje, ze Schetyna spotykał się z Grochulskim / afera paliwowa / w wili Baraniny we Wrocławiu.
Ukłony moje najnizsze
Michał Stanisław de Zieleśkiewicz
4. co za idiotyzm? Rejestr będzie obejmował zabytki utracone po wej
"Rejestr będzie obejmował zabytki utracone po wejściu w życie ustawy "
władze donosza o wielkim sukcesie, a tu jakaś kpina ?
Powstanie specjalny rejestr,
w którym znajdą się
skradzione zabytki
Stworzenie jawnego rejestru ma zapobiec możliwościom obrotu skradzionymi zabytkami.
– To pomoże nam ścigać kradzieże dóbr kultury – podkreśla Krzysztof Kwiatkowski, minister sprawiedliwości.
Rejestr będzie dostępny w Internecie. Każdy będzie mógł do niego
zajrzeć i sprawdzić, czy np. zabytkowy obraz, który chce kupić, nie
został przypadkiem wcześniej skradziony.
Projekt ustawy o rzeczach znalezionych, który zakłada m.in. powstanie
krajowego rejestru utraconych dóbr kultury, przygotował resort
sprawiedliwości. Ale rejestr ma stworzyć i prowadzić minister kultury.
Wpisów będzie dokonywał na wniosek policji, prokuratora czy właściciela
utraconego obiektu.
Do rejestru mają trafić wszystkie skradzione (np. z muzeów lub
kościołów) dzieła sztuki, które są w rejestrze zabytków, muzealia,
materiały biblioteczne i materiały archiwalne. Na stronie internetowej
znajdzie się zdjęcie przedmiotu i jego opis. – Rejestr będzie obejmował
zabytki utracone po wejściu w życie ustawy – wyjaśnia prokurator Wiktor
Tulej z Ministerstwa Sprawiedliwości.
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
5. Odkrywcy wciąz szukają skarbów
http://www.luban24.pl/index.php?topic=5837.msg25933;topicseen
Pewnie miłośnicy Lubania obserwowali prasowe bądź internetowe wzmianki i artykuły o tunelu pod Kamienną Górą.. Dziś „świeżutki” ciąg dalszy. (...)
Ogólnie sztolnia wykonana w naturalnych utworach – brak stropu, brak omurowania ścian. Ale jednak się trzyma. W drugą stronę lampa oświetliła około 30 m tunelu, dalej ciemność. Dokąd? Czy jak wg odnalezionego planu aż do Parkowej? Widok niestety z kamery był mało wyraźny. Co chwila odzywały się głosy – podkład pod szyny wąskotorowej, metalowy przedmiot – pistolet? Coś okrągłego…coś długiego…coś się rusza… O przedmiotach może innym razem…
Co dalej? Jako Stowarzyszenie Miłośników Górnych Łużyc z pewnością podejmiemy próby odkopania wejścia, nawet gdyby miało to być robione ręcznie, szpadel za szpadlem. Do prac chcą włączyć się miesięcznik Odkrywca ze swą grupą eksploracyjną, a także swoimi saperami. Od nas już są również chętni specjaliści do wejścia – siły już szykują Andrzej, Waldek, Janusz. Widać przychylność władz miasta, burmistrz A.Słowiński, codziennie obserwował na miejscu postęp prac. To dobry znak. Kiedy? Wszystko zależy od zdobycia pozwoleń, głównie od konserwatora zabytków i skompletowania sprzętu. Niewykluczone, że jeszcze tej zimy, bo to dla takich prac dobry okres."
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
6. Poszukiwana od 66 lat
Poszukiwana od 66 lat litografia Józefa Czajkowskiego wróciła do Muzeum Śląskiego! Dzieło zostało odnalezione w betonowym, dwukondygnacyjnym bunkrze zbudowanym w przydomowym ogródku w Szczecinie.
http://www.tokfm.pl/Tokfm/1,102433,10695873,Odkryty_bunkier_pelen_skarbo...
Litografia Czajkowskiego z 1903 roku jest jednak w dobrym stanie. Przedstawia "Cmentarz Ojców Reformatorów w Krakowie". Zaginęła w czasie wojny. Z tyłu zachowała się sygnatura muzealna. Jej wartość rynkowa szacowana jest na około tysiąc złotych. Dla muzeum bezcenna.
- Utraconych obrazów jest za dużo, żebyśmy mogli się tego nie cieszyć. "Cmentarz..." wrócił do nas, do siebie - dodaje Jodliński.
Być może do swoich właścicieli wrócą kolejne dzieła. W bunkrze było wiele skarbów: m.in. obrazy od wczesnego renesansu do czasów współczesnych czy kilka rzeźb kościelnych. Kolekcję badają rzeczoznawcy, zdjęcia zostały rozesłane w świat.
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
7. kolejna tajemnica z przeszłości - czy ma związek?
Tajemnicza śmierć posła - Joanna Zajączkowska
http://natropie.onet.pl/crimestory/wstrzasajaca-zagadka-tajemnicza-smier...
To morderstwo wstrząsnęło całą Polską. 20 sierpnia 1971 roku w
swoim mieszkaniu został znaleziony martwy znany dziennikarz i poseł. W
sprawie pojawiło się kilka dziwnych tropów, związanych z jego
przeszłością. Wynik śledztwa był zaskakujący.
20 sierpnia 1971 roku ok. 18 do Komendy Stołecznej Milicji Obywatelskiej
zadzwoniła sekretarka tygodnika "Forum", Irena T. zaniepokojona
nieobecnością w pracy redaktora naczelnego, Jana Gerharda. Szef mimo
natłoku obowiązków zawodowych (był także posłem na sejm) słynął ze
swojej punktualności i rzetelności. Było zastanawiające, że wcześniej
nie uprzedził nikogo o tym, że nie pojawi się w pracy. Ponadto nie
zadzwonił przez cały dzień do redakcji i nie otwierał też drzwi swojego
warszawskiego mieszkania.
Natychmiast na adres wskazany przez sekretarkę wysłano radiowóz. Ok. 19
funkcjonariusze w mieszkaniu nr 17, znajdującym się w nowoczesnym - jak
na ówczesne czasy - wieżowcu przy ul. Matejki 4, dokonali makabrycznego
odkrycia. W jednym z pokojów znaleziono zwłoki 50-letniego Jana
Gerharda. Denat leżał na brzuchu w kałuży skrzepniętej krwi. Jego głowa
została zmasakrowana tępym narzędziem. Na szyi miał zadzierzgnięty pasek
od spodni. W plecach denata tkwił sztylet - znany powszechnie symbol
zemsty...
Bez śladu
Milicja ustaliła, że na miejscu zbrodni sprawcy nie pozostawili prawie
żadnych śladów. Najprawdopodobniej działali w rękawiczkach. Weszli do
mieszkania drzwiami wejściowymi z klatki schodowej, nie uszkadzając przy
tym bardzo skomplikowanego, francuskiego zamka. Mieszkanie publicysty
zostało splądrowane, dokumenty z szuflad biurka były wszędzie
porozrzucane. To sugerowało, że zabójstwo dokonano na tle politycznym,
chociaż milicyjni śledczy nie wykluczali też, że gwałtowne przeszukanie
mieszkania było działaniem celowym, podjętym dla zmylenia organów
ścigania.
Jak okazało się później, sprawcy nie zabrali z domu dziennikarza
przedmiotów wartościowych (zniknęło tylko kilka pierścionków) ani też
nie obrabowali go z pieniędzy, które miał przy sobie (w kieszeni
marynarki denata znaleziono ok. 12 tys. zł). Natomiast z jego mieszkania
zniknęło wiele dokumentów m. in. prawo jazdy, legitymacja prasowa,
czeki podróżne. Od samego początku śledztwa było pewne, że wykrycie
zabójców Jan Gerharda nie będzie łatwe. W przypadku osoby publicznej,
prowadzącej aktywne życie zawodowe przyczyn zbrodni mogło być bardzo
wiele. Jednakże w tej sprawie najbardziej prawdopodobny wydawały się
motyw polityczny mordu (takie sugestie pojawiły się też w Radiu Wolna
Europa).
Sprawa najwyższej rangi
Morderstwo Jana Gerharda wstrząsnęło Polską. Był postacią powszechną
znaną; prowadził aktywną działalność publicystyczno-literacką, piastował
mandat poselski. Miał mnóstwo kontaktów w kraju i za granicą. Odbywał
setki wyjazdów, w teren na spotkanie autorskie. Ze względu na wagę
sprawy śledztwo zostało natychmiast zlecone Biuru Śledczemu MSW.
Intensywne działania funkcjonariuszy mające na celu wykrycie zabójców
prowadzone były na szeroką skalę. Brano pod uwagę wiele hipotez w
sprawie. Śledztwem interesowało się najwyższe kierownictwo PZPR.
Do końca sierpnia 1971 roku przesłuchano 150 osób, m. in. mieszkańców
domu, w którym dokonano morderstwa oraz pracowników tygodnika "Forum";
milicjanci kontrolowali meliny przestępcze, sprawdzono alibi osób
wywodzących się ze środowisk kryminogennych. Jednocześnie pod lupą
śledczych znalazła rodzina Gerharda.
Zaczęto też dokładanie sprawdzać notesy, korespondencję, kalendarze
spotkań pisarza. Znaleziono ok. 1950 adresów osób, z którymi utrzymywał
znajomość, z czego ok. 200 osób mieszkało za granicą. Od
współpracowników z redakcji śledczy otrzymali informację, że Gerhard
czegoś się bał. Podobno dostawał anonimy z groźbami. Jeden miał brzmieć:
Wyznaczysz dzień i godzinę swojej śmierci.
Zagadki przeszłości
W początkowej fazie śledztwa brano przede wszystkim pod uwagę motyw
polityczny zabójstwa. Stąd funkcjonariusze podjęli szereg działań
mających za cel wnikliwe zbadanie bogatego życiorysu pisarza.
Przed wojną Jan Gerhard (właściwie Wiktor Lew Bardach) był członkiem
prawicowej organizacji syjonistycznej Bejtar. Od 1940 służył w wojsku
polskim we Francji. Później był uczestnikiem francuskiego ruchu oporu. W
latach 1945–1952 był żołnierzem Wojska Polskiego.
Według jednej z hipotez, Gerhard został pozbawiony życia w wyniku
porachunków, których zarzewiem mogła być jego działalność we francuskim
ruchu oporu. W ramach sprawdzania wersji politycznej przesłuchiwano
członków podziemia we Francji oraz oficerów WP, którzy służyli z
Gerhardem w wojsku. Nie dostarczyły one jednak żadnych informacji
mających znaczenie dla rozwiązania sprawy.
Obok wersji "francuskiej" w sprawie pojawił się też motyw "ukraiński"
związany z powojenną działalnością Gerharda. Jako dowódca 34 Pułku
Piechoty Gerhard uczestniczył w walkach z oddziałami UPA w Bieszczadach
(wątki z tego okresu zamieścił w powieści "Łuny w Bieszczadach"). Według
tej hipotezy zakładano, że zabójstwo mogło być aktem zemsty dokonanym
przez byłych członków UPA. Stąd mniejszość ukraińska została poddana
kontroli w całym kraju. Próbowano też ustalić osoby pochodzenia
ukraińskiego przebywające w Warszawie w dniu zabójstwa.
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
8. jak to "zazdrościmy" ? a nie żądamy zwrotu?
"Zazdrościmy Moskwie". Zaginione arcydzieła polskiego plakatu w Muzeum Puszkina [ZDJĘCIA]
http://kultura.gazeta.pl/kultura/1,114530,10856118,_Zazdroscimy_Moskwie_...
fot. materiały prasowe, Muzeum im. Puszkina
Ekspozycja "Polski plakat XIX i XX wieku" w Moskwie
Mehoffer, Weiss, Axentowicz, Frycz - plakaty mistrzów polskiej sztuki
XIX i XX wieku można podziwiać na wystawie w moskiewskim Muzuem im.
Puszkina. Ponad 200 niezwykłych eksponatów pochodzi z kolekcji, której
na próżno szukać w polskich zbiorach.
Prawie wszystkie eksponaty otwartej właśnie w Muzeum Puszkina wystawy "Polski plakat XIX i XX wieku"
to dar od Pawła Ettingera - polskiego kolekcjonera, bibliofila i
historyka sztuki. Na ślad prac najwybitniejszych polskich twórców, które
Ettinger podarował moskiewskiemu muzeum wpadła Dorota
Folga-Januszewska. Przygotowywała tam właśnie wystawę "Symbol i forma"
poświęconą malarstwu polskiemu przełomu XIX i XX wieku.
Wśród budzących największe emocje eksponatów są plakaty autorstwa m.in. Stanisława Wyspiańskiego, Józefa Mehoffera czy Teodora Axentowicza. Praca tego ostatniego, przedstawiająca krakowską muzę świata artystycznego - Atę Zakrzewską, budzi najwięcej zachwytów.
fot. materiały prasowe, Muzeum im. Puszkina
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
9. Sensacyjne dzieje naszych zabytków
kolejna sprawa, artykuł Kazi
http://pomniksmolensk.pl/news.php?readmore=1122
W Słońsku, woj. lubuskie można podziwiać okazałe
ruiny barokowego pałacu, wzniesionego na zrębie gotyckiego zamku
joannitów. Budowla stała się z czasem siedzibą baliwatu. Pierwotnie
gotycki czworobok zamku został w latach 1661–1668 za czasów baliwa Jana
Maurycego, księcia Nassau przebudowany na okazalszą rezydencję. Prace
prowadził niderlandzki architekt Peter Post i K. Ryckwaerdt z Hagi.
Przebudowa ta nadała joannickiej budowli obronnej formę pałacowej
rezydencji utrzymanej w duchu północnego baroku. Po przebudowie zamek
stał się był budynkiem trzykondygnacyjnym.
W przyziemiu w części środkowej znajdowała
się sala „dworska”, nad nią była sala wysoka na dwie kondygnacje, zwana
„salą odświętną”. Było to najważniejsze miejsce w zamku.
W tym pomieszczeniu na przeciwległych
ścianach umieszczono dwa kominki, a przy stołach na rzeźbionych
krzesłach z numerem i nazwiskiem rycerza zasiadali członkowie zakonu,
ściany zaś obwieszone były portretami i herbami mistrzów joannickich.
Herby znajdowały się również na ścianach klatki schodowej.
Z owymi portretami i herbami wiąże się
historia-skandal: Po zdobyciu Słońska przez Armię Radziecką dnia 2-go
lutego 1945 roku, herby zostały zdjęte, spakowane w skrzynie i wysłane
„na wschód”. Po wielu latach okazało się, że przez wiele lat przeleżały
one w piwnicach Archiwum Akt Dawnych, a później w piwnicach Zamku
Królewskiego.
W 1988 roku, zgodnie z obowiązującym
prawem, za zgodą ówczesnego Ministra Kultury Aleksandra Krawczuka i
Dyrektora Zamku Królewskiego Aleksandra Gieysztora herby wywieziono za
granicę i sprzedano za 20.000 dolarów pośrednikowi ze Szwajcarii. Ten
odstąpił kolekcję brytyjskiej firmie konserwacyjnej Corsoc Limitem,
której wówczas właścicielem był Jacek Czeczot- Gwarak.
Ponownie herby ujawniły się w 1991 roku w
Sztokholmie, w prywatnym muzeum szwedzkiego handlarza antykami Roya
Gustafssona. Gustafsson miał prawdopodobnie otrzymać zlecenie od firmy
Czeczota na sprzedaż herbów. W Gustafssons Privatmuseum Ridderbergs
Säteri (muzeum Gustafssona) oraz w Muzeum Historycznym zostało
wystawionych na widok publiczny 1140 tarcz herbowych wymalowanych na
świerkowych deszczułkach o wymiarach 70 cm wysokości i 50 cm szerokości.
Były to herby szlacheckie, które kiedyś uosabiały świetność i chwałę
Prus: książąt Prus, Meklemburgii i Lippe, cesarza Wilhelma II, junkrów
jak Bismark, Hindenburg, Zeppelin czy Richthofen. Wówczas sprawą
zainteresowali się wpływowi członkowie Stowarzyszenia Joannitów z
Niemiec, którzy nagłośnili fakt wystawienia tak wielkiej kolekcji na
licytację. Wartość kolekcji oszacowano na 5,7 mln funtów brytyjskich (Link)
Po ich monitach sprzedaż próbowano zablokować, a do Słońska przekazano
pozostałe resztki z Zamku Królewskiego w Warszawie (kilka tablic w
całości, w złym stanie, i 132 resztek-kawałków tablic herbowych).
Wystawione na licytację w Szwecji herby stanowią jeden z największych
heraldycznych zbiorów w Europie, porównywalny jedynie z zespołem herbów z
rezydencji w Windsorze.
Pomysłodawcą całego przedsięwzięcia
sprzedaży herbów wydaje się być Jacek Czeczot-Gawrak, absolwent wydziału
historycznego Uniwersytetu Warszawskiego, a od 1971 do 1992 r. na stałe
przebywający w Wielkiej Brytanii. Tam pracował jako konserwator,
prowadząc pracownię w której zajmował się odnawianiem mebli, obrazów i
wnętrz historycznych. Na stronie internetowej MKiDN widnieje informacja,
iż „od 1986 Jacek Czeczot-Gawrak jest doradcą do spraw polskich domu
aukcyjnego Sotheby's. Przez wiele lat współpracował z Zamkiem Królewskim
w Warszawie przy restytucji rozproszonych przez wojnę zabytków kultury
polskiej” Zapewne podczas nawiązanej wówczas „współpracy” zainteresował
się składowanymi na zamku Królewskim skrzyniami z tablicami herbowymi.
Podczas pobytów w Polsce Jacek Czeczot-Gawrak nawiązał wiele
interesujących znajomości, bo na internetowej stronie studia
"Architektura i wnętrza", filii pracowni "The studio" istniejącej od
1973 w Wielkiej Brytanii, której jest dyrektorem, wśród zdjęć znajduje
się m.in. projekt etykiety wódki "Palikotówka" i "Biblioteki win" w
"prywatnej rezydencji na południu Polski" (z fotografią Janusza
Palikota). W „portfolio” firmy Czeczota-Gawraka znajdujemy także
projekt zabudowy rezydencjonalnej wokół Łazienek, m.in. przebudowy Domu
Pułku Huzarów (ul. 29 Listopada 5) - zabytku będącego własnością
lubelskiej spółki "29 Listopada". Firma ta należy do Polmosu Lublin, a
jej prezesem jest Zbigniew Borowy - bliski współpracownik Janusza
Palikota, członek zarządu Polmosu i były członek rady nadzorczej spółki
Ozon. Dom Pułku Huzarów został przez miasto sprzedany w latach 90.
prywatnemu inwestorowi. Gdy kilka lat temu nabyła go spółka "29
Listopada", budynek wart był około 12 mln zł. Właściciel chciał ów
zabytkowy, położony blisko Łazienek budynek przebudować na
apartamentowiec, by sprzedać go po znacznie wyższej cenie (według
naszych wyliczeń, nieruchomość mogłaby być wtedy warta nawet dwa razy
więcej). Na żadne rozbiórki ani przebudowy nie wyrażał jednak zgody
prof. Marek Kwiatkowski, mimo że do zmiany stanowiska był namawiany
przez „różne prominentne osoby”, jak stwierdził sam prof. M.
Kwiatkowski.
Znajomości wystarczyły, aby w październiku
J.Czeczot-Gawrak został wskazany przez Ministra Bogdana Zdrojewskiego,
bez konkursu i bez wymaganych prawem kompetencji (tytułu mgr), na
dyrektora Łazienek w Warszawie. Po konflikcie z ustępującym dyrektorem
Łazienek – prof. Markiem Kwiatkowskim, i nagłośnieniu nominacji,
Minister B. Zdrojewski nie przedłużył z Jackiem Czeczot-Gawrakiem umowy o
pracę i ten odszedł ze stanowiska w styczniu 2009 r.
Po nim, na stanowisko Dyrektora Łazienek
został przyjęty następny dobry znajomy posła PO - Tadeusz Zielniewicz
niegdyś generalny konserwator zabytków, również … zamieszany „w wywóz
dóbr kultury za granicę”. Zielniewicz odchodził ze stanowiska
generalnego konserwatora zabytków w atmosferze skandalu, po tym jak
wydał zezwolenie na wywóz do Niemiec kilkuset XIX-wiecznych wyrobów
kamiennych, pochodzących z parków i dworków Dolnego Śląska. Zawartość
ciężarówek, jak się okazało, miała trafić w ręce prywatnego niemieckiego
obywatela, gdyż – jak oficjalnie tłumaczyli urzędnicy Zielniewicza –
były to „wyroby niemieckie”, których „wywóz nie spowoduje uszczerbku dla
kultury narodowej”. Innym jego posunięciem było wykreślenie z rejestru
zabytków willi “Brzozy” przy ulicy Batorego w podwarszawskim
Konstancinie. Po tej decyzji właścicielka „Brzóz”, milionerka Iwona
Büchner (prezes m.in. domu aukcyjnego Pol-Swiss Art), mogła bez
przeszkód wyburzyć zabytek aby na jego miejscu postawić
“nowocześniejszą” rezydencję. Tadeusz Zielniewicz był do niedawna szefem
Wejchert Golf Club. Zasiadał on także w innych spółkach twórcy ITI oraz
w lubelskim Polmosie razem z Januszem Palikotem.
Gorszy los spotkał portrety rycerskie,
które uległy rozproszeniu po 1945 roku. Część portretów została
zakupiona przez prywatnych kolekcjonerów na targowiskach z antykami czy
sklepach „Desy”. Wcześniej, w latach 60-tych przekazane do łódzkiej
„filmówki” służyły za rekwizyty w wielu filmach.
Zamek w Słońsku spalił się w 1975 r. Obecnie znajduje się w katastrofalnym stanie. Jest własnością gminy.
/Kazia/
Slońsk Zamek Joannitow początek XX wieku.
Tablica herbowa ze Słońska.
Zamek w Słońsku stan obecny.
Zamek w Słońsku, wnętrze, stan z początku XX wieku.
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
10. bezcenne eksponaty znajdowały się w Chicago, w piwnicy jednego z
Listy królów oddane muzeum
140 muzealnych eksponatów o łącznej wartości około 5 mln
dolarów po kilkudziesięciu latach powróciło do Muzeum Polskiego w
Chicago. Wśród nich są m.in. ordery, medale i listy polskich królów.
Skradzione w latach 70. i 80. eksponaty przekazali wczoraj na ręce
zarządu Muzeum Polskiego w Chicago przedstawiciele tamtejszego wydziału
Federalnego Biura Śledczego (FBI). Obiekty te pracownikom komórki FBI
ds. przestępczości związanej z dziełami sztuki udało się odzyskać
podczas ubiegłorocznej akcji. Na ślad unikatowych przedmiotów natrafiono
dzięki informacji jednego z antykwariuszy - Harlana Berka, do którego
jesienią 2011 roku zgłosiły się dwie osoby chcące sprzedać historyczne
dokumenty. Mężczyzna ustalił, że zaoferowane mu dokumenty pochodzą ze
skradzionej ekspozycji Muzeum Polskiego w Chicago, i zgłosił to na
policję, która następnie przekazała sprawę agentom FBI.
Ich akcja zakończyła się odnalezieniem łącznie 140 eksponatów, wśród
których znajdują się m.in. listy do i od polskich królów z XVIII i XIX
wieku oraz Kazimierza Pułaskiego i Tadeusza Kościuszki, a także listy
prezydentów amerykańskich dotyczące spraw polskich. Są wśród nich
również ordery i medale, rysunki, szkice oraz ciekawe materiały z okresu
propagandy hitlerowskiej przeciwko Polsce i telegramy z okresu II wojny
światowej, które zostały wyniesione z Muzeum Polskiego przez jednego z
ówczesnych pracowników tej placówki. Ich wartość szacuje się na blisko 5
mln dolarów. Część odzyskanych eksponatów została w środę
zaprezentowana podczas specjalnej konferencji prasowej w siedzibie
chicagowskiego oddziału FBI. Jak informują amerykańskie media, bezcenne
eksponaty znajdowały się w Chicago, w piwnicy jednego z tamtejszych
domów.
Marta Ziarnik
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
11. Królewskie zbiory w
Królewskie zbiory w szwedzkich muzeach, dziesięć obrazów w rosyjskich magazynach, dzieła sztuki rozproszone po całym świecie - pod względem ilości strat wojennych należymy do czołówki. Jak twierdzi prof. Wojciech Kowalski z MSZ, łupieżców wciąż obowiązuje nakaz zwrotu.
Polska zgodnie z prawem międzynarodowym może odzyskać wszystkie zagrabione dobra kultury, a za ich zwrot nie musi płacić - przekonuje w rozmowie z prof. Wojciech Kowalski. Obowiązek restytucji nie jest ograniczony czasem, możemy więc dochodzić praw do cennych obiektów, które zrabowano podczas drugiej wojny światowej i wcześniej.
W ostatnim roku do Polski powróciły dwie akwarele Juliana Fałata, Pomarańczarka Aleksandra Gierymskiego, Murzynka Anny Bilińskiej-Bohdanowiczowej i Czaty Józefa Brandta. Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego oraz Ministerstwo Spraw Zagranicznych prowadzi obecnie kilkadziesiąt spraw o odzyskanie cennych dla polskiej kultury obiektów. Trwają m.in. starania o zwrot dziesięciu obrazów, które po wojnie trafiły do magazynów Muzeum Puszkina w Moskwie.
Pomimo prowadzonych rejestrów, liczba dzieł, które nie powróciły do naszych zbiorów, jest trudna do oszacowania. Najwięcej strat Polska doświadczyła podczas drugiej wojny światowej.
Zgodnie z konwencją haską z 1907 r., dotyczącą praw i zwyczajów wojny lądowej, własność gmin, instytucji kościelnych, dobroczynnych i naukowych, chociażby należących do państwa, ma być traktowana jak własność prywatna. Wszelkie zajęcie, zniszczenie lub rozmyślna profanacja instytucji tego rodzaju, pomników historycznych, dzieł sztuki i nauki, są zabronione i winny być karane - zapisano w konwencji.
Według prof. Kowalskiego postanowienie zawarte ponad wiek temu jak najbardziej działa. Sygnatariuszami konwencji jest kilkadziesiąt państw na świecie. Konwencję haską podpisano z inicjatywy rządu rosyjskiego, który przeczuwał wybuch pierwszej wojny. Carska Rosja, świadoma swojej słabości, obawiała się konfliktu. Zawierając traktat, chciała zmniejszyć ewentualne straty wojenne. Po pierwszej wojnie światowej ZSRS również było stroną tej umowy.
Wielkim pogwałceniem zasad na nieznaną wcześniej skalę, również pod względem grabieży, była druga wojna światowa. W traktatach pokoju po wojnie też są klauzule restytucyjne, z Polską jednak nikt wtedy traktatu nie zawarł - podkreślił specjalista. Z tego powodu polskie dobra kultury, wywiezione przez armie niemiecką i sowiecką, rozproszyły się po całym świecie.
Jak przypomniał specjalista, od 1943 r. rząd emigracyjny w Londynie przygotowywał dokumentację o tym, jakie roszczenia mają się znaleźć w traktacie pokojowym. Gdyby historia potoczyła się tak, jak się zwykle po wojnach toczyła, to by zapewne doszło do restytucji na podstawie tego traktatu - powiedział.
Restytucja dóbr kultury nie została definitywnie uregulowana w stosunkach polsko-niemieckich. Po drugiej wojnie światowej nie było traktatu pokojowego, a umowa o partnerstwie i współpracy z 1991 r. w kwestii zwrotu dóbr kultury zaleca rozwiązanie problemu zwrotu dóbr w jedynie ogólnej formule. Ważne jest jednak, że umowa ta - zdaniem profesora - wspomina o tym problemie i daje podstawę do prowadzenia rozmów. Pewien dialog polsko-niemiecki z różnym natężeniem jest podtrzymywany, to zostanie rozwiązane prędzej czy później - powiedział profesor.
Choć prawo międzynarodowe cały czas działa, odzyskanie dzieła sztuki bywa jednak w praktyce nieraz bardzo skomplikowane z powodu prawa wewnętrznego, odmiennego w każdym państwie. Najłatwiej - według prof. Kowalskiego - obiekty wracają z Wielkiej Brytanii i Stanów Zjednoczonych. Tam nabywca dzieła sztuki pozostaje jego posiadaczem, a nie właścicielem, co znaczy, że jeżeli jego poprzednikowi odebrano dzieło bezprawnie, ma on do niego niezbywalne prawo. Przepisy w innych państwach, jak Niemcy, Polska czy Austria, chronią nabywcę w dobrej wierze.
Niezależnie jednak od tych trudności, Ministerstwo Spraw Zagranicznych nie płaci za powrót naszych dóbr kultury do kraju, ponieważ korzystamy z zasady prawa międzynarodowego - powiedział. Jedynie można zwracać niektóre koszta, jeżeli nabywca był nieświadomy pochodzenia swojego zakupu - powiedział.
Zakaz grabieży dóbr kultury i obowiązek ich zwrotu w przypadku bezprawnego zagarnięcia ukształtował się po wojnach napoleońskich. Niezgoda na kradzież dóbr kultury podczas wojen, choć niezapisana, obowiązywała już w doktrynie wojennej z XVII w. To daje Polsce prawo do domagania się zwrotu dóbr kultury zrabowanych m.in. przez Szwedów podczas potopu szwedzkiego, zwłaszcza że klauzulę zobowiązującą do tego zawarto w traktacie pokojowym, podpisanym w Oliwie w 1660 r.
PAP
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
12. ciekawy artykuł w temacie skarbu z Lubiąża
http://menstream.pl/tomasz-bonek/tajemnicza-gora-skarbow-ktorej-po-wojni...
Większość ludzi przyjeżdża tu tylko po ty, by zobaczyć słynne
organy wielisławskie - skały, które przypominają ten instrument. Mało
kto jednak wie, że gdzieś za nimi, w masywie góry, mogą być ukryte
niewyobrażalne skarby - tzw. złoto Wrocławia. Aby je odkryć, trzeba się
wybrać do wsi Sędziszowa na Dolnym Śląsku.
- To był szał. Jakby ktoś nagle dostał amoku. Zaczęło się krótko
po tym, jak Czesław Kiszczak został szefem Wojskowej Służby Wewnętrznej.
Od tego czasu zaczęliśmy szukać skarbów, tak na poważnie. Wówczas
trafiliśmy na Dolny Śląsk – opowiadał mi jeden z byłych oficerów tej służby, kiedy przygotowywałem reportaż do książki Lubiąż. Mroczne tajemnice opactwa,
która już w sierpniu pojawi się w księgarniach. Oczywiście, ciągnąłem
go za język przede wszystkim w sprawie lubiąskiego klasztoru, gdzie WSW w
latach 80. XX znalazła skarb, ale przy okazji usłyszałem kilka historii
dotyczących okolic. Historii, które się ze sobą łączą, przenikają i
uzupełniają. A wszystkie zaczynają się tuż po wojnie...
Co zostawili Niemcy, czyli o skrytkach Grundmanna
Najpierw odradzające się w nowej Polsce służby muzealne chciały
ratować przed Rosjanami i szabrownikami wszystko co wartościowe. Później
złotem, biżuterią i dziełami sztuki zajęły się służby specjalne, w tym
wywiad i kontrwywiad, czyli szeroko pojęty aparat bezpieczeństwa.
Głównym rejonem poszukiwań był Dolny Śląsk. To tu bowiem trafiały z
całej III Rzeszy - oraz z terenów przez nią zajętych - rozmaite dobra.
Praktycznie od 1943 roku, kiedy już część niemieckich generałów zdawała
sobie sprawę, że potęga Hitlera chyli się ku upadkowi, rozpoczęło się
przenoszenie czego się da na tereny bezpieczniejsze. Za taki właśnie
obszar uchodził Dolny Śląsk, leżący w centrum kraju, raczej z dala od
nalotów alianckich myśliwców. Powstało tu przede wszystkim mnóstwo
drobnych i większych fabryk zbrojeniowych (niektóre pod ziemią) oraz
składnice z dziełami sztuki. W ukrywaniu dóbr kultury na tym terenie
ogromną rolę odegrał kustosz prowincji wrocławsko-opolskiej, Günther
Grundmann.
Studiował historię sztuki w Monachium, a następnie we Wrocławiu. W
czasie I wojny światowej służył w wojsku, a później został nauczycielem
historii w szkole w Cieplicach Zdroju. Od 1932 roku pełnił natomiast
obowiązki konserwatora zabytków na Dolnym Śląsku. Grundmann pod koniec
wojny otrzymał od swoich zwierzchników z Berlina kluczowe zadanie. Miał
zabezpieczyć dzieła sztuki z klasztorów, kościołów, muzeów oraz,
prawdopodobnie, z kolekcji prywatnych. Wywoził je w głąb Dolnego Śląska,
przede wszystkim do rozlicznych pałaców i zamków, gdzie były
składowane. Bardzo rzadko trafiały do sztolni, czy piwnic. Miały być
bowiem zabezpieczone przed zniszczeniem także ze względu na niewłaściwe
przechowywanie. Utworzył w tym celu 80 skrytek, których zaszyfrowaną
listę udało się odnaleźć tuż po wojnie. Odczytał ją Józef Gębczak, szef
Muzeum Śląskiego we Wrocławiu.
Grundmann jednak w ostatnich dniach wojny niektóre skrytki ewakuował
sam. Zbliżał się front i Rosjanie, więc wybierał najcenniejsze dzieła i
wywoził je w głąb Rzezy. Tak było chociażby z arcydziełem malarskim Madonną burmistrza Meyera
pędzla Hansa Hollbeina z zamku w Karpnikach. Wszystkie miejsca z listy
Grundmana odwiedziła po wojnie polska komisja rewindykacyjna
Ministerstwa Kultury i Sztuki, którą kierował Witold Kieszkowski. Ale
zawartość skrytek nie była już kompletna.
fot. Tomasz Bonek
O miejscach, w których Grundmann ukrywał skarby Józef Gębczak
opowiedział m.in. funkcjonariuszowi wrocławskiej SB, Stanisławowi
Siorkowi. Ten połączył te opowieści z innymi, dotyczącymi skarbów
zdeponowanych na Dolnym Śląsku, a przede wszystkim z historią
relacjonowaną przez Herberta Klose, Niemca, który podczas przesłuchania
przez policję zeznał, że był świadkiem ukrywania złota banków
wrocławskich.
Transport złota
Złoto miało zostać ukryte w ostatnich dniach obrony Festung Breslau
(red.: twierdza Wrocław) w podziemiach prefektury policji, w skrzyniach.
Na pierwsze informacje o tym depozycie służby specjalne trafiły w 1953
roku. Ich funkcjonariusze rozpracowywali Niemców, którzy pozostali m.in.
na Dolnym Śląsku, mimo przyłączenia Ziem Zachodnich do Polski. Pomagali
im, rzecz jasna, rozliczni współpracownicy, którzy donosili na swoich
sąsiadów. Tak milicja i SB trafiły na Herberta Klose, przedstawiającego
się jako weterynarz. Podczas rozlicznych przesłuchań Niemiec
opowiedział, że pracował w strukturach policyjnych we Wrocławiu, a pod
koniec wojny został wezwany do miejscowej prefektury, gdzie miał
pilnować ukrytych w piwnicach skrzyń. O ich zawartości dowiedział się
później, kiedy ze swoim przełożonym, standartenführerem SS Ollenhauerem,
jeździł po Dolnym Śląsku w poszukiwaniu najlepszych miejsc na ukrycie
tych skarbów. Oglądali masyw Śnieżki, zamek Grodziec, twierdzę kłodzką
oraz stare sztolnie w masywie Wielisławki, w gminie Świerzawa.
Złoto zdeponowane w budynku policji miało pochodzić z banków
Wrocławia ale także z Częstochowy. Według Klosego, sztaby oraz inne
kosztowności, zostały podzielone na kilka kontyngentów, ponoć
wywiezionych następnie z miasta gdzieś w kierunku Jeleniej Góry i
schowanych w tajemnej skrytce. Strzec jej miał Werwolf, tajna
organizacja niemiecka, dywersyjna, chroniąca niemieckie mienie
pozostawione na utraconych ziemiach. Depozyty złota miały zapewnić
możliwość szybkiej odbudowy III Rzeszy i umożliwić powrót do
stabilizacji niemieckiej marki po przegranej wojnie. Skarbu tego nigdy
jednak nie udało się odnaleźć.
fot. Tomasz Bonek
Stanisław Siorek dysponował też informacjami, że w byłym opactwie
cysterskim w Lubiążu, gdzie miała działać niemiecka fabryka zbrojeniowa,
też ukryte zostały drogocenne dobra. Z jednej strony miały to być
depozyty ludności cywilnej z całego powiatu wołowskiego (w nim leży
Lubiąż), z drugiej część złota Wrocławia, a co najważniejsze mnóstwo
przemysłowej platyny. Siorek już bowiem wiedział, że w klasztorze działy
zakłady, będące filią niemieckiej firmy Telefunken, która na zlecenie
Ministerstwa Lotnictwa Rzeszy miała prowadzić badania nad radiolokacją i
budować radary. Major podejrzewał, że wymagało to wykorzystania
ogromnych ilości właśnie tego metalu. Relacje świadków, zeznających
przed Komisją Ścigania Zbrodni Hitlerowskich oraz zeznania osób,
przesłuchiwanych przez aparat bezpieczeństwa, bo były podejrzewane o
wrogie działania na rzecz Niemiec, potwierdzały tę tezę.
Te wszystkie historie sprawiły, że funkcjonariusz SB zaczął
interesować się skarbami na serio. To była pasja, którą próbował
zaszczepić swoim zwierzchnikom, pisząc notatki służbowe i memoranda z
informacjami o dolnośląskich skarbach. Udało mu się dopiero, kiedy
zwierzchnictwo nad służbami specjalnymi przejął generał Czesław
Kiszczak, też zakochany w wojennych tajemnicach, miłośnik poszukiwania
skarbów.
Oficerowie MON i MSW wkraczają do akcji
Poszukiwanie skarbów na Dolnym Śląsku zaczęło się na dobre w 1980 r.
kiedy to generał Jerzy Wojciech Barański, szef Głównego Zarządu
Szkolenia Bojowego Wojska Polskiego, wydał specjalne polecenie oficerom
podległym Ministerstwu Obrony Narodowej, w którym kazał przeprowadzić
rekonesans potencjalnych miejsc ukrycia rezerw wrocławskiego banku III
Rzeszy. Zajęła się tym grupa pułkownika Czesława Sochali, który w
sprawozdaniu napisał później, że w wyniku rozmów i badania dokumentów,
które przeprowadzono między 15 a 18 października, (...) proponuje
się rozważyć możliwość powołania (lub reaktywowania) zespołu, który
zająłby się powyższym zagadnieniem w skali krajowej.
Na zdj. Herbert Klose, fot. Instytut Pamięci Narodowej
W styczniu 1981 roku ruszył kolejny etap poszukiwań. Specjalną grupę
skierowaną do tego celu zatwierdził nawet 11 czerwca 1981 roku sam
generał Wojciech Jaruzelski, któremu dokumenty związane ze sprawą złota
Wrocławia dostarczyć polecił Czesław Kiszczak, ówczesny szef WSW,
którego wkrótce zastąpił generał Poradka. Jak wynika z nieoficjalnych
informacji uzyskanych przeze mnie od osób, które wówczas współpracowały z
tym kręgiem, szefów państwa i wojska nie przekonywało do poszukiwań
samo złoto banków Breslau lecz przede wszystkim wizja odnalezienia
ogromnych składów przemysłowej platyny.
Pułkownik Sochala powołał zespół złożony m.in. z ppłk. Bogdana
Chrobota i majora Jerzego Liwskiego z Wojskowej Służby Wewnętrznej. Jego
ludzie szukali dokumentów, wertowali archiwa, w tym kościelne, podając
się np. za doktorantów przeprowadzających kwerendę, w celu zbierania
informacji do prac naukowych. Wszyscy liczyli, że już niedługo dotrą do
sztabek, że odkryją wielki skarb.
22 lutego 1982 roku przygotowana została w końcu kluczowa notatka
służbowa, która rozpoczęła zmasowaną akcję poszukiwania skarbów na
Dolnym Śląsku: (...) zgodnie z rozkazem przeprowadzono prace
operacyjno-informacyjne i badawcze w rejonie Sudetów. Na podstawie
posiadanych wstępnych informacji sporządzono harmonogram prac, w wyniku
którego do dnia 15.02.1982 wykonano:
1. Rekonesans rejonu Sudetów
2. Badania geofizyczne w rejonie dwóch obiektów - przez Przedsiębiorstwo Badań Geofizycznych z Warszawy,
3.
Analizę dokumentacji dotyczącej badanego rejonu w Archiwum Komisji
Badania Zbrodni Hitlerowskich w Warszawie oraz częściowe zapoznanie się z
dokumentacją będącą w posiadaniu mjr. SIORKA - zastępcy Naczelnika
Wydziału II KWMO we Wrocławiu.
W wyniku tego ustalono, że do najbardziej interesujących obiektów należy zaliczyć:
Dlaczego Wielisławka?
Służby specjalne szukały złota Wrocławia przez prawie dwadzieścia
lat. Ostatnie wielkie eksploracje to połowa lat 90., kiedy premierem był
Józef Oleksy, a wicepremierem Grzegorz Kołodko. Przebadana została
wówczas większość obiektów z powyższej listy - najlepiej zespół obiektów
pocysterskich w Lubiążu, gdzie odkryto mały skarb złożony z
siedemnastowiecznych monet. Sprawa wyszła na jaw, kiedy światło dzienne
ujrzała zawartość tzw. szafy pułkownika UOP, Jana Lesiaka, w której
znalazły się także dokumenty dot. inwigilacji polityków opozycji
prowadzonej przez Urząd w celu skłócenia ich ze sobą. Ani wtedy, ani
wcześniej, służby specjalne wielkich depozytów bankowych nie znalazły,
choć sprawdzały wiele obiektów, w tym przede wszystkim te wskazane przez
WSW w 1982 roku.
Instytut Pamięci Narodowej Przez
lata powstały na ten temat setki artykułów prasowych, wiele z nich
zawierało informacje niewiele mające wspólnego z rzeczywistością. Były
wynikiem wybujałej fantazji ich twórców. Ale jedno było w nich
niezwykłe.... Większość autorów uważa dziś, że jeśli w ogóle historia
złota Wrocławia jest prawdziwa, to zaginiony konwój wyjechał z nim
gdzieś w kierunku Czech, albo został ukryty w okolicach Śnieżki.
Tymczasem Herbert Klose, jak dotąd jedyna osoba, która o tym skarbie
opowiadała ze szczegółami, osiedlił się po wojnie w okolicach góry
Wielisławka, we wsi Sędziszowa (gmina Świerzawa). Prowadził tu
gospodarstwo rolne i, jak wspominają świadkowie, przyjmował także gości z
zagranicy, z którymi udawał się m.in. do lasu. No cóż, spacerować wolno
oczywiście każdemu, gdzie się tylko podoba, ale w kontekście opowieści
Klosego te wyprawy rodzą podejrzenia, zwłaszcza że w pobliskim lesie tuż
po wojnie udało się znaleźć kilka poniemieckich skrytek. Była w nich
broń, ubrania, przedmioty codziennego użytku, a także ruble. Wszystko to
miało służyć dywersyjnej organizacji Werwolf, która miała również
strzec pozostawionego przez Niemców na utraconych ziemiach mienia.
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
13. Mord w Aninie Sprawa
Mord w Aninie
kompromitującą ścieżką nieudolności, błędów, zaniedbań, niechlujstwa i
amatorszczyzny. Mija 20. rocznica zbrodni w Aninie
To była pierwsza wielka zbrodnia okresu transformacji. Od pierwszego
dnia ogromnie głośna. I równie szokująca. Obydwoje starzy przecież już
ludzie przed śmiercią byli torturowani. Do dziś nie wiemy dlaczego.
Wiele wskazuje na to, że sprawcy mordu chcieli dzięki torturom wydobyć
jakąś tajemnicę. Jaką? To pytanie pozostaje bez odpowiedzi. Podobnie jak
i inne. Kim byli sprawcy i ewentualni zleceniodawcy, jaki był ich
motyw? Szanse na rozwikłanie tych zagadek zostały pogrzebane przez
organy ścigania w pierwszych godzinach, dniach i tygodniach śledztwa.
Sprawa zabójstwa Jaroszewiczów rozpoczęła marsz policji i prokuratury
kompromitującą ścieżką nieudolności, błędów, zaniedbań, niechlujstwa i
amatorszczyzny. Wydawało się, że tamto doświadczenie będzie epizodem,
nieprzyjemną, ale szybko zapomnianą nauczką. Stało się odwrotnie.
Fatalna passa trwa do dziś. Ścieżka z początku lat 90. przemieniła się w
dobrze ubity trakt,a jego kamieniami milowymi są skandalicznie
prowadzone śledztwa w sprawie zabójstwa byłego szefa polskiej policji
generała Marka Papały oraz porwania i zamordowania Krzysztofa Olewnika.
Piotr Jaroszewicz z żoną
Alicją Solską-Jaroszewicz
w 1992 r. To jedno z ich ostatnich zdjęć. W nocy z 31 sierpnia na 1 września zostali zamordowani w swoim domu w Aninie (PAP)
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
14. o skarbie Lubiąża
Oficerowie MON i MSW wkraczają do akcji
Na dobre poszukiwanie skarbów na Dolnym Śląsku zaczęło się w 1980 r.
kiedy to generał Jerzy Wojciech Barański, szef Głównego Zarządu
Szkolenia Bojowego Wojska Polskiego, wydał specjalne polecenie oficerom
podległym Ministerstwu Obrony Narodowej, w którym kazał przeprowadzić
rekonesans potencjalnych miejsc ukrycia rezerw wrocławskiego banku III
Rzeszy. Zajęła się tym grupa pułkownika Czesława Sochali, który w
sprawozdaniu napisał później, że w wyniku rozmów i badania dokumentów,
które przeprowadzono między 15 a 18 października, (...) proponuje się
rozważyć możliwość powołania (lub reaktywowania) zespołu, który zająłby
się powyższym zagadnieniem w skali krajowej.
W styczniu 1981 r. przeprowadzono kolejny etap poszukiwań. Specjalną
grupę skierowaną do tego celu zatwierdził nawet 11 czerwca 1981 r. sam
generał Wojciech Jaruzelski, którego zapoznano ze sprawą złota
Wrocławia, dokumenty miały być mu dostarczone na polecenia generała
Czesława Kiszczaka, ówczesnego szefa WSW, którego wkrótce zastąpił
generał Poradka. Jak wynika z nieoficjalnych informacji uzyskanych
przeze mnie od osób, które wówczas współpracowały z tym kręgiem, szefów
państwa i wojska nie przekonywało do poszukiwań samo złoto banków
Breslau lecz przede wszystkim wizja odnalezienia ogromnych składów
przemysłowej platyny.
Pułkownik Sochala powołał zespół złożony m.in. z ppłk. Bogdana
Chrobota i majora Jerzego Liwskiego z Wojskowej Służby Wewnętrznej. Jego
ludzie szukali dokumentów, wertowali archiwa, w tym kościelne podając
się np. za doktorantów przeprowadzających kwerendę w celu zbierania
informacji do prac naukowych. Wszyscy liczyli, że już niedługo dotrą do
sztabek, że odkryją wielki skarb.
Fot. Archiwum
22 lutego 1982 r. przygotowano w końcu kluczową notatkę służbową,
która rozpoczęła zmasowaną akcję poszukiwania skarbów na Dolnym Śląsku.
Napisano w niej, że (...)zgodnie z rozkazem przeprowadzono prace
operacyjno-informacyjne i badawcze w rejonie Sudetów. Na podstawie
posiadanych wstępnych informacji sporządzono harmonogram prac, w wyniku
którego do dnia 15.02.1982 wykonano:
1. Rekonesans rejonu Sudetów
2. Badania geofizyczne w rejonie dwóch obiektów - przez Przedsiębiorstwo Badań Geofizycznych z Warszawy,
3. Analizę dokumentacji dotyczącej badanego rejonu w Archiwum Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich w Warszawie oraz częściowe zapoznanie się z dokumentacją będącą w posiadaniu mjr. SIORKA - zastępcy Naczelnika Wydziału II KWMO we Wrocławiu. (red.: - wyróżnienie autora)
W wyniku tego ustalono, że do najbardziej interesujących obiektów należy zaliczyć:
- obiekt nr 1 p.k. Zamek w rejonie Sosnówka
- obiekt nr 2 p.k. Ślęza w rejonie masywu g. Ślęzy (red.: - chodziło o Ślężę)
- obiekt nr 3 p.k. Wielisławka w rejonie g. Wodzisław Złotoryjski wieś Sędziszówka
- obiekt nr 4 p.k. Lasek w rejonie Lubiąża k/Wołowa (red.: - wyróżnienie autora)
- obiekt nr 5 p.k. Domek myśliwski w rejonie Małego Stawu na Śnieżce
- obiekt nr 6 p.k. Julia
- obiekt nr 7 p.k. Miedzianka
- obiekt nr 8 p.k. Karpniki
- obiekt nr 9 p.k. Tunel w rejonie Staniszowa
- obiekt nr 10 p.k. Miłków
- obiekt nr 11 p.k. Chojnik
Zobacz książkę Tomasza Bonka "Lubiąż
Mroczne tajemnice opactwa"
(Kliknij, aby powiększyć)
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
15. Eksmurarz Antoni M. odebrał w
Eksmurarz Antoni M. odebrał w czwartek ze szczecińskiego Muzeum Narodowego kolekcję 300 dzieł sztuki, którą w 2011 r. w brawurowy sposób zajęła policja. W śledztwie nie udało się ustalić, skąd pochodzą obrazy. O kolekcję walczy skłócona rodzina
To wynik uprawomocnienia się decyzji o umorzeniu śledztwa, które od lipca 2011 r. prowadziła szczecińska prokuratura okręgowa.
Pytania szczecińskich śledczych skierowane m.in. do Interpolu, Europolu i Ministerstwa Kultury nie zaowocowały odnalezieniem obrazów Antoniego M. wśród dzieł skradzionych czy też zaginionych podczas wojny. Wyjątkiem jest litografia Józefa Czajkowskiego z 1903 r. "Cmentarz Ojców Reformatów w Krakowie", która znikła z Muzeum Śląskiego w Katowicach w 1945 r. Prawdopodobnie M. wszedł w posiadanie tej litografii w czasach PRL. Ewentualne paserstwo przedawniło się (litografia wróciła na Śląsk).
- Obecnie uprawomocniła się decyzja o umorzeniu śledztwa i wydaniu dowodów rzeczowych zabezpieczonych w tej sprawie - mówi mec. Marek Mikołajczyk reprezentujący Antoniego M.
Dyrektor Muzeum Narodowego w Szczecinie Lech Karwowski: - Protokolarnie wydaliśmy zbiór policji, a ta oddała go panu Antoniemu M. zgodnie z jego wolą [wcześniej jego rodzina mówiła, że kolekcja pozostanie w muzeum - red.].
Przypomnijmy, że Antoni M. w PRL oficjalnie był właścicielem zakładu murarskiego, a nieoficjalnie pokątnym handlarzem dziełami sztuki znanym w całej Polsce. W tamtych czasach w jego szczecińskim domu bywali znani kolekcjonerzy jak np. gwiazda estrady lat 70. XX w., Jerzy Połomski.
http://wyborcza.pl/1,75248,12706088,Byly_murarz_odzyskal_300_dziel_sztuk...
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
16. w sprawie Jaroszewicza Auto ksiązki. Promocja czy cień prawdy?
Henryk Skwarczyński
Sprawa Jaroszewicza wygląda jednak jedynie na bójkę przed kioskiem z piwem pomiędzy komunistami
W sprawie możliwości popełnienia przestępstwa złożyłem w październiku
2007 roku odpowiednie zawiadomienie do Prokuratury Okręgowej w
Warszawie. Na pismo to do dzisiaj nie otrzymałem odpowiedzi.
Według tego, co przedstawia Pan w książce "Zabiłem Piotra
Jaroszewicza", generał Wojciech Jaruzelski mógł być zleceniodawcą
zamordowania Piotra Jaroszewicza.
Henryk Skwarczyński: W sprawie możliwości
popełnienia przestępstwa złożyłem w październiku 2007 roku odpowiednie
zawiadomienie do Prokuratury Okręgowej w Warszawie. Na pismo to do
dzisiaj nie otrzymałem odpowiedzi. Ale w ciągu tych paru lat sporo się
wydarzyło. Śledztwo w sprawie katastrofy smoleńskiej pokazało, ze cześć
instytucji państwa polskiego, utraciła wiarygodność. Stwierdzam to jako
obywatel USA, bo obywatelstwa polskiego nie posiadam. Jeśli zgłosi Pan,
jaki obywatel polski podobna sprawę w Ameryce, to otrzyma Pan w
przewidzianym terminie odpowiedz. Jakakolwiek odpowiedz. Tak funkcjonują
instytucje prawne w krajach Zachodu. Bez tego kontekstu nie sposób
powracać do coraz bardziej "łykanej" przez czas sprawy Jaroszewicza. W
zaistniałej sytuacji w zasadzie należałoby poprowadzić śledztwo wobec
tego, co dzieje się w polskiej prokuraturze.
A co się dzieje?
Gina dowody przestępstw - tak stało się z dowodem dotyczącym odcisków
palców jednego przynajmniej z zabójców Jaroszewicza, a stało się to po
opublikowaniu wstępnego rozdziału książki w miesięczniku "Odra". Co
więcej, wśród świadków przeróżnych zdarzeń - do których w tej materii
mógłbym się zaliczać - panuje moda na piątkowe samobójstwo. Z
perspektywy amerykańskiej jest jasne, ze w Polsce dokonuje się zmasowana
penetracja rosyjskich służb specjalnych. Przypuszczalnie wspomagana
przez miejscowych w rodzaju Tomasza Turowskiego, czy innych podwładnych
Kiszczaka.
Tomasza Turowskiego?
Tomasza Turowskiego - którego poznałem mieszkając w Paryżu - który
najprawdopodobniej był zamieszany w zamach na Jana Pawła II-go i
zbiegiem "okoliczności" organizował wizytę Prezydenta Lecha Kaczyńskiego
w Smoleńsku. Właśnie te "okoliczności" powinny być publicznie i w
jawnym procesie przedstawione. Tymczasem zastosowano wobec niego
klasyczny chwyt wytracający argument z rak ludzi domagających się tego.
Oficjalnie stwierdzono, ze Turowski był owszem współpracownikiem KGB,
ale jako pracownik kontrwywiadu... suwerennej już Polski. Jestem tylko
pisarzem i sprawy wywiadów w świecie mnie nie zajmują. Ale daltonista
tez nie jestem, bo takie sprawy jak choćby ta z Jaroszewiczem
przydarzały się jednak.
Próbował Pan coś, oprócz tego zawiadomienia do prokuratury, robić?
Spotkałem się swego czasu z Antonim Macierewiczem, któremu sprawę
przedstawiłem. Efektem tej rozmowy jest specjalnie do tej
książki napisane przesłanie. Zaoferowałem się rozpoznać ze zdjęcia lub
podobizny mego rozmówcę z Arizony. Ale to były ostatnie dni urzędowania
Macierewicza, jako szefa kontrwywiadu. Obecnie na taka rozmowę nie
zdecydowałbym się. A już szczególnie nie w piątek. Znowu zresztą nie
Jaroszewicz - w końcu porachunku pomiędzy komunistycznymi przestępcami
nie spędzają mi snu z powiek - ale kontekst jest ważny. A jest nim
sprawa katastrofy smoleńskiej. Trzeba sobie zdać sprawę, ze Rosja, kiedy
dojdzie do świadomości większości Polaków, ze był to zamach, zacznie
pozorować rozglądanie się za winnymi. I wie Pan kto zostanie
odstrzelony? Obecny rząd. Przynajmniej cześć tego rządu. Nagłówki
rosyjskich gazet - a za nimi powtórzy to prasa na Zachodzie - doniosą o
matactwach Polaków, którzy skazani zostaną na skoczenie sobie do gardeł.
Taktyka ta wobec niskiej kultury politycznej w Polsce, ustawi sprawę
podobnie, jak było to z zamachem na Papieża. Ot, ze zamach był, wszyscy
to widzieli! Ale kto mógł tego dokonać? Będą zapytywać rosyjscy
komentatorzy polityczni. Nawet po śmierci Putina się tego nie dowiemy,
bo demokratyczna Rosja - jak twierdził Jelcyn - jest utopią. Przy tym
wszystkim sprawa Jaroszewicza wygląda jednak jedynie na bojkę przed
kioskiem z piwem pomiędzy komunistami.
http://jakzabilempiotrajaroszewicza.wordpress.com/
KOŃCOWY FRAGMENT:
(
) Zanim to nastąpiło, wyjechałem do Polski. Wyjazd był niezaplanowany.
Widziałem się ze znajomymi. Spotkałem się z nimi w domu Tadzia i Ani
Sikorów, mieszkających w Józefowie, niedaleko od Anina, gdzie znajduje
się dom Jaroszewiczów.
Tadeusz grając na pianinie zaśpiewał „prosto z
pieca” piosenkę, a potem „Wilki” oparte o wiersz Zbigniewa Herberta. Na
mandolince grała Hania Mierzejewska, którą znam od czasów studiów na
Uniwersytecie Warszawskim. Akompaniował jej mąż Paweł. Była Lilka i
Amelka. I Magdalena. Sprawiliśmy sobie taki barokowy wieczór.
Rzadko
czytam swoje teksty na glos. Obecność przyjaciół była tutaj znacząca.
Przeczytałem wstępny rozdział książki. Czytając widziałem skupione
twarze słuchających. Wiedziałem, że jestem na dobrej drodze.
Po
powrocie do Ameryki zabrałem się do pracy. Miałem nadzieję, że ponownie
spotkam się z N.N. Mając w rękach maszynopis, wykupiłem bilet do
Phoenix, zadzwoniłem do przyjaciół, czy mógłbym się u nich przez weekend
zatrzymać i kiedy nadeszła odpowiednia pora, ruszyłem w drogę.
Po przybyciu do Arizony wsiadłem na lotnisku w wynajęty samochód i ruszyłem do przyjaciół.
Siedząc
przy kolacji, dyskutowaliśmy odrzucenie przez Radę Europy rezolucji
Szweda Gorana Lindblada, domagającej się potępienia komunistycznych
zbrodni. Hiszpan Luis Maria de Puig dowodził, że obraża to idealistów,
którzy w komunizm wierzyli, a którzy w parlamencie europejskim
zasiadają. Czy idealiści, którzy zawierzyli Hitlerowi, nie powinni
traktowani być podobnie? Byli również idealistami. Zapytywaliśmy,
ironizując.
Następnego dnia, skoro świt, ruszyłem do Flagstaff. Jadąc
wyławiałem z pamięci fragmenty rozmowy z N.N. Zadziwiająco dużo
sprawdzało się z jego wersji historii. Zanim pojechałem do kraju,
prezydent publicznie wskazał ludzi, którzy rodzinnie powiązani byli z
Komunistyczną Partią Polski. Intrygowało mnie, w jaki sposób
N.N. zareaguje na te wieści.
Zajechałem
do Flagstaff w porze lunchu. Podjechałem pod dom, w którym nie tak
dawno rozmawiałem z N.N. Wyszedłem z samochodu. Przycisnąłem dzwonek
przy drzwiach. Otworzył mężczyzna w średnim wieku. Zamieniliśmy parę
zdań. Okazało się, że N.N. sprzedał dom i wyprowadził się. Gdzie? Tego
niestety nowy właściciel nie był w stanie mi powiedzieć.
Tego samego
dnia powróciłem do przyjaciół. Nic na temat N.N. nie wiedzieli. Też
zastanawiali się, dlaczego nie daje on znaku życia. Pokazałem
maszynopis, jaki ze sobą przywiozłem. Pakujesz się w kłopoty, stwierdził
gospodarz. Sam swego czasu uciekł z Polski. Od tamtej chwili nigdy tam
nie pojechał. Nie miał takiej potrzeby.
Jak za czymś zatęsknię, to jadę na pustynię postrzelać do grzechotników, twierdzi.
Komentując
zniknięcie N.N., znajomi przypomnieli, że w ostatniej z nim rozmowie
wspominał on o udziale Jaroszewicza w wywiezieniu do Rosji tak zwanych
akt Schellenberga i roli w tym Jurija Fonkowicza, agenta rosyjskiego
odpowiedzialnego za prowadzenie matrioszek. Tej historii nie dane mi
było jednak usłyszeć.
Rozważałem zgłoszenie sprawy do krajowej
prokuratury. Konsultowałem rzecz z historykiem sztuki Tomaszem Gryglem.
Łączyła nas wspólna przeszłość w murach XXI LO w Łodzi. Poradził mi
odsunąć na dalszy plan możliwość bycia przez Jaruzelskiego matrioszką,
na co wskazywałem w początkowej wersji książki i skupienie się na tym,
co mogłoby zaprowadzić do ujęcia go jako zleceniodawcy zabójstwa.
W
październiku 2007 roku, bawiąc w kraju, prawie równo dwa lata po mojej
rozmowie z N.N., udałem się do warszawskiej Prokuratury Okręgowej przy
ulicy Chocimskiej, składając tam zawiadomienie o możliwości popełnienia
przestępstwa przez Wojciecha Jaruzelskiego. Od tamtego czasu nikt nie
próbował się ze mną skontaktować, choć byłem skłonny opowiedzieć
bardziej szczegółowo o spotkaniu z N.N.
W Chicago pochodzący z
Białego Dunajca Andrzej Gedlek i Józef Bafia zaprosili mnie do programu
„Na Góralską Nutę”, gdzie przedstawiłem pewne, mało wciąż znane, aspekty
tego, co przed laty zdarzyło się w Aninie. Audycja prowadzona w gwarze
jest adresowana do grupy etnicznej, jaką w mieście stanowią górale.
Telefony do studia wskazywały, że sprawa nie jest zapomniana.
We
wszystkim tym dopuściłem się świadomej manipulacji. Udostępniany
maszynopis zawierał sporo zmian. Wprowadziłem też wymiennie inne
nazwiska. Przykład pierwszy z brzegu. W rozdziale szóstym, pisząc o
pracujących dla „Trybuny”, zamiast Rolickiego jest Baranowski. W
rozdziale jedenastym zamiast generała Poradko był Wacław Szklarski. I
tak dalej. I tak dalej. Ta dezinformacja pozwoliła wiedzieć, czy
maszynopis nie dostał się aby w niepowołane ręce.
W międzyczasie,
kiedy zastanawiałem się, co zrobić z opisem spotkania i rozmowy z N.N. –
wobec milczenia prokuratury – otrzymałem list, którego fragment
przywołuję:
„Rosjanie przystali na kompromis w sprawie katyńskiej. Za
winnych zbrodni zgadzają się uznać Litwinów. Erika Steinbach wzywa do
wystawienia pomnika upamiętniającego niemiecki ruch oporu wobec
dyktatury Hitlera. Przedstawiciele Komitetu Pamięci Ofiar Komunizmu,
Zygmunt Bauman i Michał Czajkowski, złożyli wieńce na grobie Andrzeja
Szczypiorskiego. Media bawią się ludźmi, jak potrafią. Gówniane książki,
gówniana telewizja, niedouczone społeczeństwo piejące z zachwytu nad
mydlanymi serialami i spotkaniami z „gwiazdami”. Na uniwersytetach kliki
pchające lokomotywę z napisem „Tolerancja”. Morderca może prowadzić
program w telewizji. Lekarz zabijać. Polityk mówić o uczciwości, choć
tydzień temu potrącił kobietę i uciekł z miejsca wypadku. Świat
szalbierców. Pustka. Krach tej made in China cywilizacji jest oczywisty.
Prawda traktowana jest jako coś pretensjonalnego i dziwnego. Będąc
tutaj pytałeś o tego Jaroszewicza. Mówiłeś, że złożyłeś coś w
prokuraturze. Nie ma tam pewnie żadnego po tym śladu, bo dzisiaj prasa
podała, że dokumenty dotyczące śledztwa zaginęły. Moja rada: żyj
szczęśliwie w Ameryce i nie zawracaj sobie tym wszystkim głowy. Tu jest
inny świat. Inny! Nie wiem, czy pojmujesz, co mówię? Maszynopis, o
którym wspominałeś, zakop w ogrodzie i o nim zapomnij. Albo najlepiej go
spal! Tylko w ten sposób zrobisz coś dobrego. Anno Domini 2008″.
Henryk
Skwarczyński ur. w 1952 r. w Polsce pisarz, mieszkający w USA. Uchodźca
polityczny z komunistycznej Polski we Francji. Od 1986 r. obywatel
amerykański. Były korespondent Radia Wolna Europa w Nowym Jorku, a
następnie Głosu Ameryki w Waszyngtonie. Stypendysta Instytutu Hoovera i
wykładowca Defence Language Institute w Monterey w Kalifornii. W kraju
ukazała się m.in. jego proza
o charakterze autobiograficznym Sweeney
wśród słowików i Z różą i księżycem w herbie oraz powieści Słomiane
morze i Uczta głupców.
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
17. "Zrabowane skarby" Roberta
"Zrabowane skarby" Roberta Kudelskiego.
Nad zebraniem informacji na temat nazistowskich grabieży wojennych
autor pracował blisko siedem lat.
Kudelski opisuje wnikliwie wywiezienie w głąb III
Rzeszy unikalnych skrzypiec Stradivariego czy kolekcji rysunków Durera.
Dodatkowo autor ujawnia jak wielką rolę w powojennym rabunku dzieł
sztuki odgrywała komunistyczna Służba Bezpieczeństwa.
Dr Robert J. Kudelski jest badaczem oraz autorem wielu publikacji
dotyczących stratom wojennym w zakresie dóbr materialnych i zbiorów
sztuki. Jest współautorem między innymi: Tajemnica Riese. Na tropach największej kwatery Hitlera oraz Lubiąż. Na tropach wojennych tajemnic.
Oficjalnym patronem medialnym najnowszej publikacji Roberta Kudelskiego jest portal menstream.pl.
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
18. Tajemnica śmierci Jaroszewicza. Znał tajemnice III Rzeszy- zginą
Tajemnica śmierci Jaroszewicza. Znał tajemnice III Rzeszy- zginął
http://www.se.pl/wydarzenia/kraj/tajemnica-smierci-jaroszewicza-zna-taje...
Po odsunięciu od władzy były premier Piotr Jaroszewicz (83 l.) zwykł sugerować, że ukrywa dokumenty o wielkiej sile rażenia. Od morderstwa w willi w Aninie przy ul. Zorzy minęło 21 lat. Nadal nie wiadomo, kto i dlaczego zabił byłego premiera i jego żonę Alicję Solską.
Nawet analitycy z policyjnego "Archiwum X" nie zdołali rozwikłać zagadki, choć próbowali. Czy Jaroszewiczowie zginęli na polecenie Kremla? A może mordercy, którzy nocą z 31 sierpnia na 1 września 1992 roku torturowali ich w podwarszawskiej willi, działali na zlecenie z Zachodu? Z willi Jaroszewiczów zginęły notatki pana domu. Prawdopodobnie również jakieś dokumenty, ponieważ bandyci przetrząsnęli gabinet. Nie tknęli sejfu, nie interesowały ich kosztowności.
Zarówno wersja "matrioszkowa", jak i "archiwalna" są równie dziwne. Nie zmienia to jednak faktu, że do dziś nie wiemy, kto i dlaczego zamordował Jaroszewiczów. Policja zatrzymała domniemanych zabójców, ale ich proces zakończył się uniewinnieniem. Nawet akta tej sprawy są niekompletne - część została skradziona. Sięgająca początków Polski Ludowej sensacyjna sprawa pozostaje wciąż jedną z największych tajemnic naszej historii.
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
19. "Rzeczpospolita": tajemnice
"Rzeczpospolita": tajemnice zamku Fischhorn
W Austrii, Niemczech i USA wypływają dzieła zrabowane przez Niemców z Muzeum Narodowego w Warszawie, alarmuje "Rzeczpospolita".
Gazeta podaje liczne przykłady, m.in. taki: w altance śmietnikowej w austriackiej miejscowości Zell am See znaleziono niedawno XII-wieczny, wysadzany rubinami krzyż pasyjny, pochodzący z kolekcji Czartoryskich. Wyrzuciła go na śmietnik rodzina zmarłego mężczyzny. Wartość - 400 tys. euro.
"Rz" pisze o fascynujących tajemnicach zamku Fischhorn w Austrii, do którego jesienią 1944 r. trafiło wiele zrabowanych przez nazistów dzieł sztuki. Najwięcej z nich pochodziło z Warszawy. W końcowym okresie wojny rozkradali je Austriacy, Niemcy, Amerykanie; teraz wypływają na aukcjach w różnych krajach.
W ogólnopolskiej bazie danych strat wojennych znajduje się prawie 63 tys. pozycji. Za zaginione uważa się m.in. prawie 7 tys. obrazów polskich twórców, w tym np. 47 obrazów Gierymskiego, 36 Matejki, 59 Malczewskiego, 7,5 tys. dzieł malarstwa obcego. Wśród nich są takie nazwiska jak Rubens, Rembrandt czy Durer. Sama Fundacja Czartoryskich poszukuje ok. 840 obiektów.
http://www.tv.rp.pl/artykul/873524,1087015-Polskie-dziela-sztuki-na-aust...
http://www.spiegel.tv/#/filme/geraubte-kunst/
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
20. Brutalne zabójstwo byłego
Brutalne zabójstwo byłego premiera PRL Piotra Jaroszewicza i jego żony Alicji Solskiej to od 25 lat nierozwiązana zagadka kryminalna, wokół której zrodziło się wiele sensacyjnych teorii. Nowe dowody w tej sprawie odnalazł dziennikarz śledczy Tomasz Sekielski.
rokuratura na samym początku śledztwa
postawiła na wyjaśnienie sprawy zabójstwa Jaroszewicza według motywu
rabunkowego. Jednak ten wątek wielokrotnie kwestionowano, ponieważ
z wilii nie zabrano cennych rzeczy, a ofiary były przez wiele
godzin torturowane.
Na przestrzeni lat pojawiło się wiele innych
motywów zbrodni na Jaroszewiczach. Jeden z nich opiera się na teorii
rosyjskich „matrioszek” - sowieckich agentów ukrytych na szczytach
władzy w PRL- o których wiedzę miał posiadać
były premier. Z kolei syn komunistycznego dygnitarza, Andrzej
Jaroszewicz, nie dowierza tej wersji i uważa, że brutalny mord jego ojca
był związany z tworzoną przez niego książką o agentach w elitach
wolnej Polski.
Niespodziewanie dziennikarz śledczy Nowej TV Tomasz
Sekielski dotarł do nowych dowodów, które mogą wyjaśnić zagadkę śmierci
Jaroszewicza. Dziennikarz odnalazł folie daktyloskopijne, na których
mogą znajdować się odciski palców zabójcy. Linie papilarne
zostały zabezpieczone na głowicy ciupagi, która prawdopodobnie została
użyta do zadzierżgnięcia pętli na szyi byłego premiera. Inne ślady
odnaleziono w gabinecie, w łazience i na piętrze w pokoju domu
Jaroszewicza w Aninie, gdzie doszło do zabójstwa.
Choć od początku było wiadomo, że te odciski nie należą ani do byłego premiera PRL
i Solskiej, a także do rodziny czy policjantów, to śledczym badającym
na początku sprawę nie udało się ustalić, czy są to linie papilarne
mordercy. Na dodatek gdy w 2005 r. śledczy z tzw. policyjnego archiwum
X chcieli ponownie zbadać dowody,okazało się, że folie
z odciskami zaginęły.
I gdy wydawało się, że nie uda się tych
dowodów odnaleźć, Jan Jaroszewicz, młodszy syn byłego premiera,
przekazał Tomaszowi Sekielskiemu tekturowe pudło, które otrzymał z sądu
w 2010 r., a do którego nigdy nie zaglądał.
opublikowano:
Dziennikarz
odnalazł w nim oprócz wspomnianych wyżej folii ze śladami linii
papilarnych, m.in. zakrwawioną koszulę Jaroszewicz, bandaż, którym
oprawcy obwiązali mu głowę, a także koszulę nocną Alicji Solskiej
ze śladami zaschniętej krwi, którą pracownicy sądu włożyli w foliową
torbę z Myszką Miki.
Jeżeli śledztwo w sprawie śmierci
Piotra Jaroszewicza i jego żony będzie wznowione, odnaleziony materiał
dowodowy może okazać się wyjątkowo cenny.
ak/”Super Express”
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
21. - Jestem skłonny wierzyć, że
- Jestem skłonny wierzyć, że był to mord polityczny na zlecenie. Ktoś chciał uciszyć Piotra Jaroszewicza, albo wydobyć od niego jakieś ważne informacje - przypuszcza Tomasz Sekielski, dziennikarz Nowej TV, który odnalazł dowody ws. zabójstwa małżeństwa Piotra i Alicji Jaroszewiczów.- Jestem skłonny wierzyć, że był to mord polityczny na zlecenie. Ktoś chciał uciszyć Piotra Jaroszewicza, albo wydobyć od niego jakieś ważne informacje - przypuszcza Tomasz Sekielski, dziennikarz Nowej TV, który odnalazł dowody ws. zabójstwa małżeństwa Piotra i Alicji Jaroszewiczów
Tomasz Sekielski podczas prac nad dokumentem o morderstwie Piotra Jaroszewicza i jego żony z 1992 r. odnalazł odciski palców z miejsca zbrodni. Teraz prokuratura na nowo wszczęła śledztwo w tej sprawie. Wcześniej dowody te zaginęły, co stwierdziło policyjne Archiwum X. Zabójstwo Piotra Jaroszewicza i jego żony to jedna z najbardziej tajemniczych i najgłośniejszych zbrodni lat 90. Mordercy pastwili się nad były premierem PRL i go torturowali. 1 września nad ranem ciupagą zacisnęli pasek na jego szyi, przez co zmarł. Jego żonę - Alicję Solską-Jaroszewicz - związano w łazience, a potem zabito strzałem w głowę.
Jakim cudem dowody w jednym z najgłośniejszych mordów w historii III RP gniły?
Tomasz Sekielski (Nowa TV): Też się nad tym zastanawiam. Albo to świadczy o celowym działaniu, albo o totalnym bałaganie panującym w sądowym archiwum.
Znalazłem te dowody w pudełku z prywatnymi rzeczami Piotra i Alicji Jaroszewiczów, które oddano rodzinie w 2010 r. Wcześniej - od 2005 r. - tych folii daktyloskopijnych szukała prokuratura i wszczęto w tej sprawie śledztwo, ale nie wskazano osoby odpowiedzialnej za ich zaginięcie. To też stawia pytanie, jak ich szukano, skoro one sobie leżały w pudle w sądowym archiwum?
Jeśli to był bałagan, to nie rozumiem, jak w ogóle był on możliwy. Jak dowody w tak ważnej sprawie mogły być traktowane tak nonszalancko? Gdyby nie pewien zbieg okoliczności i nie to, że wziąłem się za kręcenie filmu i rozmawiałem z rodziną, to te dowody by się nie odnalazły. Dużo zbiegów okoliczności i przypadku w tym było. Udało się jednak i prokuratura po kilku miesiącach zastanawiania się postanowiła wszcząć śledztwo. Być może poznamy w końcu odpowiedź na pytanie, kto zabił Piotra Jaroszewicza.
W pudle były tylko odciski palców?
Co ciekawe, znalazłem też zakrwawioną koszulę Piotra Jaroszewicza. Była też koszula nocna Alicji Solskiej-Jaroszewicz. To też ma kapitalne znaczenie.
Dlaczego?
Bo na początku lat 90. możliwości wykrycia mikrośladów i DNA przez laboratoria - nie tylko policyjne - były o wiele mniejsze, żeby nie powiedzieć żadne, w porównaniu do dzisiejszych. Mam nadzieję, że nie tylko odciski palców, ale też te koszule zostaną dokładnie zbadane. Być może uda się odnaleźć ślady, których wtedy wykryć się nie udało.
Najciemniej było pod latarnią? Najważniejsze dowody były najpierw w sądzie, a potem u rodziny zamordowanych.
Przez kilka lat pudło było - jak rozumiem - składowane w sądzie. Potem je przekazano rodzinie. Jan Jaroszewicz (młodszy syn byłego premiera - red.), który otrzymał to pudło z sądu - jak mi mówił - nie otworzył go do momentu, gdy się ze mną spotkał. Przez kilka lat je miał, ale zwyczajnie nie był w stanie go otworzyć. Odebrał je i schował w szafie. Wyciągnął, gdy o to poprosiłem, abyśmy zobaczyli, co jest w środku.
Pan zadaje sobie to pytanie: dlaczego Piotr Jaroszewicz najpierw był torturowany, a potem zabity wraz z żoną? Ma pan teorie co do motywu?
Wydaje mi się, że to, co wydarzyło się w Aninie w domu Jaroszewiczów w nocy z 31 sierpnia na 1 września 1992 r., nie było napadem rabunkowym. W śledztwie przyjęto jednak taki kierunek: rabusie wpadli do domu, brutalnie zamordowali dwie osoby...
...ale z kosztowności to chyba nic nie zginęło.
Właśnie - cenne rzeczy pozostały. Oglądałem zdjęcia z wizji lokalnej. Na ziemi leżały zbiory monet, były cenne precjoza, obrazy - nic z tych rzeczy nie zginęło. Pytanie: jacy rabusie wpadają do domu byłego premiera i nie zabierają wartościowych rzeczy? Policja twierdziła, że zginęła duża, ale bliżej nieokreślona suma pieniędzy. Nikt jednak nie potwierdził, że Jaroszewicz trzymał w domu duże sumy.
Wiadomo, że w jednym z sejfów były drogocenne kamienie, ale tego sejfu sprawcy akurat nie otworzyli. Kosztowności zostały więc na miejscu. Wersja rabunkowa - w mojej ocenie - nie trzyma się zatem kupy. A poza tym fakt, że Piotr Jaroszewicz przez wiele godzin był torturowany, wskazywałby, że ktoś go przesłuchiwał i chciał wyciągnąć jakieś informacje.
Jakie?
Od osób, które w tamtym czasie się z nim kontaktowały, wiem, że miał jakieś informacje, które chciał ujawnić. Ale nikt nie jest pewny, o co dokładnie mogło chodzić.
A bał się o swoje życie?
Był bardzo ostrożny. Zawsze miał przy sobie broń. Nikt, kto wcześniej nie był zapowiedziany, nie był wpuszczany do willi. A już w szczególności nikt obcy. To też jest ważne: nie ma śladów włamania do domu, co wskazywałoby, że sam Jaroszewicz wpuścił morderców albo podstępem się oni dostali do środka. Był też duży, obronny pies, którego sprawcy struli. Nie wiadomo jednak, jak dostali się do domu.
A motywy? Kryminalne? Polityczne?
Wszystko wskazuje na to, że sprawcy usilnie czegoś szukali. To wskazywałoby, że rację mają ci, którzy twierdzą: mordercy szukali czegoś, co Jaroszewicz miał i co mógł ujawnić. Nie wiem, czy miał i nie wiem, co to mogło być. Jego bliscy, z którymi rozmawiałem, nie byli pewni. Mówi się o słynnych rosyjskich matrioszkach - czyli o uśpionych rosyjskich agentów - a także o agentach Służby Bezpieczeństwa PRL w "Solidarności". Mówi się, że Jaroszewicz posiadał takie informacje.
On w PRL-u był premierem - całą dekadę lat 70. A od końca II wojny światowej znajdował się na szczytach władzy PRL. Był osobą znakomicie poinformowaną o wielu ciemnych sprawach komunistycznych towarzyszy, więc motywem mogła być jego wiedza o działaniach dawnej partyjnej wierchuszki i chęć ujawnienia tego. Wszystko to są jednak dywagacje.
"Wrzucili dziecko do wody jak małego kotka". Morderstwa, które wstrząsnęły Polską >>>
Jestem jednak skłonny wierzyć, że był to mord polityczny na zlecenie. Ktoś chciał uciszyć Piotra Jaroszewicza albo wydobyć od niego jakieś ważne informacje. Skłaniam się ku temu, ale nie mam na to dowodów. Ciągle grzebię przy tej sprawie, więc może nie tylko uda mi się odnaleźć odciski palców, ale też motyw zbrodni. Dla mnie to wciąż zagadka.
Odciski palców, które pan odnalazł pochodzą z...
Historia jest zagmatwana. Mam nadzieję, że prokurator podzieli się informacją, co jest, a czego nie ma.
Te, które odnalazłem, pochodzą z oprawki okularów Jaroszewicza, z rozprutej kasy pancernej i stolika kawowego, który był w gabinecie Jaroszewicza. Wszystkie pochodzą więc z miejsca zbrodni. Ich odnalezienie jest o tyle ważne, że w latach 90., gdy prowadzono śledztwo ws. morderstwa, nie istniał system komputerowej identyfikacji odcisków palców, w którego bazie jest kilka milionów odcisków zgromadzonych przez policję. Jeśli w jakimkolwiek innym śledztwie pojawiły się te odciski palców z miejsca zbrodni, to teraz system ten wskaże imię i nazwisko właściciela.
Nie wiem, czy to odciski sprawców czy osób, które były tam później. Ale po zbrodni - jak rozumiem - wykluczono wszystkich śledczych, którzy byli na miejscu i mogliby je zostawić. Są to więc odciski palców osoby, która tego dnia była u Jaroszewicza. Ciekawe, kto to był. Jeśli to znany policji przestępca, to można go będzie wskazać. Pokazałem te odnalezione odciski byłemu technikowi kryminalistyki i powiedział, że są w bardzo dobrym stanie i do pełnej identyfikacji. To bardzo dobra wiadomość.
Technika posunęła się tak bardzo, że rozwiązanie sprawy to kwestia czasu?
Rzeczy, które otrzymała prokuratura, można przebadać metodami, które nie były dostępne w latach 90. Już samo to powoduje, że jest szansa na znalezienie dowodów pozwalających na wskazanie mordercy albo osoby, która była przed zbrodnią na jej miejscu.
Jak ważne jest dla polskiej historii politycznej - nie tylko kryminalnej - jest wyjaśnienie tego mordu?
Sprawę morderstwa Jaroszewicza porównałbym do mordu na gen. Marku Papale.
Głośne zabójstwo człowieka, kiedyś wpływowego, mającego olbrzymią wiedzę, ale sprawcy nie zostali wykryci. Widać bezkarność mimo morderstwa popełnionego na bardzo wpływowych osobach.
Z tej perspektywy wyjaśnienie morderstwa Jaroszewicza jest bardzo ważne. Chyba nie tylko ja jestem ciekawy, kto zabił byłego premiera PRL i dlaczego. Kto wie, może odpowiedź na to pytanie wstrząśnie polityką, nie tylko polską.
http://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/7,114871,21951329,odnaleziono-dow...
Tajemnicze pudełko, odbitki linii papilarnych... Prokuratura wraca do sprawy zabójstwa małżeństwa Jaroszewiczów
nowe śledztwo w sprawie zabójstwa w 1992 r. b. premiera PRL Piotra
Jaroszewicza i jego żony. Chodzi o udział w tej zbrodni innych osób niż
czterej kryminaliści prawomocnie uniewinnieni w 2000 r. - poinformowała
PAP Prokuratura Okręgowa Warszawa-Praga.
Odnalezione dowody. Śledczy wracają do sprawy zabójstwa Jaroszewiczów
Chodzi o odbitki linii papilarnych.
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
22. W III RP mogło działać
W III RP mogło działać komando śmierci. Tajne archiwum i trzy zagadkowe morderstwa – WIDEO
http://niezalezna.pl/207589-w-iii-rp-moglo-dzialac-komando-smierci-tajne...
Fonkowicza łączyły dwie rzeczy – pewne tajemnicze zdarzenie z 1945 roku
oraz okoliczności śmierci. Czy wszyscy trzej mogli zostać zamordowani
przez komando śmierci, które powołano jeszcze w PRL-u do usuwania
niewygodnych dla komunistycznych władz osób? Na to pytanie próbuje
odpowiedzieć w najnowszym wydaniu swojego programu „Gry tajnych służb” w
TV Republika Dorota Kania.
W 1945 r. w pałacu w Radomierzycach
na Dolnym Śląsku trzej młodzi wojskowi – Piotr Jaroszewicz, Tadeusz Steć
i Jerzy Fonkowicz – znaleźli tajne archiwa, których nie zdążyli
zniszczyć uciekający Niemcy. Jedną ze skrzynek postanowili zachować dla
siebie, poza nimi nikt nie wiedział, co się w niej znajdowało.
Tych trzech mężczyzn łączy coś jeszcze – wszyscy zostali zamordowani w podobnych okolicznościach.
W nocy z 31 sierpnia na 1 września 1992 roku w willi w Aninie zostaje brutalnie zamordowany 83-letni Piotr Jaroszewicz i jego żona.
Z kolei w nocy z 11 na 12 stycznia 1993 roku w mieszkaniu w Jeleniej Górze został zabity 68-letni Tadeusz Steć, znany w Karkonoszach przewodnik górski.
Natomiast w nocy z 7 na 8 października 1997 roku w swoim domu w podwarszawskim Konstancinie zostaje zamordowany 75-letni Jerzy Fonkowicz.
Cała trójka zginęła w nocy, przed śmiercią torturowano ich, z
domów ukradziono niemieckie dokumenty, a sprawców zbrodni nigdy nie
wykryto. Zdaniem historyków, w służbach PRL-u istniały
utajnione komórki, zajmujące się zabójstwami. Czy w III RP mordercy
dalej wykonywali rozkazy wydawane przez ukrytych w cieniu przełożonych?
Źródło: Telewizja Republika, niezalezna.pl
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
23. Gliński: Złożyliśmy wniosek o
Gliński: Złożyliśmy wniosek o zabezpieczenie obrazu Siemiradzkiego. Będziemy się domagali zwrotu dzieła
""O zwrot obrazu zaczęliśmy się ubiegać zaraz po wystawieniu
tego obiektu na aukcję. Początkowo rozmowy toczyły się wokół ustalenia
faktu, czy jest to strata wojenna czy…
„Taniec wśród mieczów” Henryka Siemiradzkiego został wycofany z
dzisiejszej aukcji w londyńskim domu aukcyjnym Sotheby’s. Doprowadziły
do tego intensywne działania prowadzone do ostatniej chwili przez
Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego we współpracy z Narodowym
Instytutem Muzealnictwa i Ochrony Zbiorów oraz Prokuraturą Rejonową
Warszawa-Mokotów.
Aukcja dzieła Siemiradzkiego, wystawionego na sprzedaż wśród dzieł
malarstwa rosyjskiego, zaplanowana była na 28 listopada br. Prezentowana
przez Sotheby’s wersja kompozycji jest tożsama z tą zarejestrowaną w
bazie strat wojennych MKiDN. Obraz został odnaleziony dzięki
monitorowaniu rynku dzieł sztuki przez Wydział Strat Wojennych oraz
współpracy z Fundacją Communi Hereditate.
Wiadomo, że dzieło było prezentowane w warszawskiej Zachęcie na
wystawie monograficznej Henryka Siemiradzkiego latem 1939 r. jako
własność p. Anny Szretterowej. Podobnie jak większość dzieł z tej
ekspozycji został zarekwirowany przez okupacyjne władze niemieckie i
przewieziony jesienią 1939 r. do gmachu Muzeum Narodowego w Warszawie.
Analiza losów innych obiektów z tej wystawy pozwalała przypuszczać, że
dzieło zostało wywiezione przez Niemców z Muzeum. Obraz uznano za
zaginiony. Zakwalifikowany został jako polska strata wojenna.
6 listopada br. resort kultury wystąpił do Sotheby’s o wycofanie
obrazu z aukcji do momentu wyjaśnienia wojennych losów obiektu. Dom
aukcyjny odmówił, argumentując swoją decyzję brakiem dostatecznych
dowodów.
W wyniku kwerend archiwalnych prowadzonych przez Wydział Strat
Wojennych ustalono, że obraz 18 listopada 1939 r. został odebrany za
zgodą władz niemieckich z Muzeum Narodowego w Warszawie przez Annę
Szretter. Jego wojenne losy nie są znane.
Obraz figuruje w rejestrze zabytków ruchomych
Na podstawie Dekretu z 1 marca 1946 r. o rejestracji i zakazie wywozu
dzieł sztuki plastycznej oraz przedmiotów o wartości artystycznej,
historycznej lub kulturalnej obraz został zarejestrowany w rejestrze
zabytków ruchomych. Obiekt został wpisany do rejestru 24 marca 1953 r.
pod pozycją 862.
Z informacji uzyskanej od domu aukcyjnego Sotheby’s obecny posiadacz
obrazu twierdzi, że odziedziczył go po rodzicach, którzy nabyli go w
latach 60. w Polsce. Rodzina w 1973 r. emigrowała z Polski do RFN,
zabierając cały swój dobytek, łącznie z płótnem Siemiradzkiego. Niestety
posiadacz nie zna dokładnych okoliczności w jakich jego rodzice nabyli
obraz, nie jest w stanie także przedstawić żadnego dokumentu
poświadczającego nabycie czy zgody na wywóz.
Domniemanie nielegalnego wywozu za granicę
Pracownicy Wydziału ds. Strat Wojennych przeprowadzili poszukiwania
dokumentacji dotyczącej wniosków i zezwoleń na wywóz zabytków za
granicę. Zweryfikowana została obszerna dokumentacja, ok. 3000 kart
dotyczących zezwoleń na wywóz, znajdująca się w Archiwum Zakładowym
Wojewódzkiego Urzędu Konserwatora Zabytków w Warszawie oraz dokumentacja
archiwalna znajdująca się w Archiwum Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa
Narodowego, dotycząca gospodarki muzealiami i wywozów zabytków za
granicę w okresie 1970-1975. Na podstawie przeprowadzonych poszukiwań,
jednoznacznie można stwierdzić, iż w archiwaliach dotyczących wniosków i
zezwoleń na wywóz zabytków za granicę z roku 1973 nie pojawia się
omawiany obiekt. Biorąc pod uwagę obszerność zachowanych archiwaliów w
powyższym zakresie, jasnym jest, iż obraz Henryka Siemiradzkiego „Taniec
wśród mieczów” nie otrzymał w 1973 r. pozwolenia na wywóz za granicę i
tym samym domniemywać należy, iż obiekt ten opuścił granice kraju bez
wymaganego zezwolenia.
Prokuratura wszczęła postępowanie
23 listopada 2017 r. ponownie wystąpiono do domu aukcyjnego Sotheby’s
o wycofanie obiektu z aukcji do czasu wyjaśnienia wszystkich
wątpliwości. W związku z odmową podjęto decyzję o wszczęciu postępowania
karnego wyjaśniającego okoliczności wywozu. Z uwagi na kompetencje w
sprawę włączony został Narodowy Instytut Muzealnictwa i Ochrony Zbiorów.
24 listopada wysłane zostały pisma zawiadamiające do Prokuratury
Rejonowej Warszawa-Mokotów i do Komendy Głównej Policji z prośbą o
podjęcie działań wobec wywiezionego za granicę niezgodnie z prawem
obrazu Siemiradzkiego.
Równolegle do tych działań 25 listopada wystosowano kolejnego maila
do domu aukcyjnego Sotheby’s, w którym MKiDN wykazuje, że obraz został
objęty szczególną ochroną prawną, gdyż został wpisany do rejestru
zabytków ruchomych, a wydanie zgody na jego wywóz we wskazanym przez
posiadacza 1973 r. nie nastąpiło. Dodano, że nielegalny wywóz zabytku za
granicę bez pozwolenia stanowi przestępstwo ścigane publicznie na
podstawie art. 109 ustawy z dnia 23 lipca 2003 r. o ochronie zabytków i
opiece nad zabytkami. Przepis ten przewiduje, że sąd może orzec
przepadek zabytku wywiezionego nielegalnie za granicę niezależnie od
tego, czy aktualny właściciel jest sprawcą takiego wywozu. Sotheby’s nie
uznało tych argumentów.
Decyzja o wszczęciu postępowania karnego
27 listopada Prokuratura Rejonowa Warszawa-Mokotów wydała decyzję o
wszczęciu dochodzenia dotyczącego ustalenia okoliczności wywozu za
granicę Polski obrazu Henryka Siemiradzkiego. Obecne działania skupiać
się będą na zajęciu obiektu i ustaleniu okoliczności oraz legalności
wywozu.
28 listopada br. obraz Henryka Siemiradzkiego został wycofany z aukcji w londyńskim domu aukcyjnym Sotheby’s.
Cztery znane wersje obrazu „Taniec wśród mieczów”
Henryk Siemiradzki (1843-1902) wybitny malarz, reprezentant
akademizmu, przez całe życie czuł się Polakiem pomimo przypisywania mu
rosyjskiej narodowości. Tworzył obrazy o tematyce antycznej i
chrześcijańskiej, co przełożyło się na jego dużą popularność. Jednym z
jej objawów są aż cztery znane wersje obrazu „Taniec wśród mieczów”.
Jedna z nich, z 1881 roku, znajduje się w Galerii Tretiakowskiej w
Moskwie, natomiast mniejsza kompozycja z 1887 r. została sprzedana na
aukcji w Sotheby’s w Nowym Jorku, ustanawiając rekord aukcyjny dla jej
twórcy.
Obraz, który był wystawiony przez Sotheby’s, jest najmniejszą ze znanych wersji przedstawienia i najbardziej z nich szkicową.
http://www.mkidn.gov.pl/pages/posts/obraz-henryka-siemiradzkiego-wycofan...
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
24. Prokuratura: odzyskano obraz
Prokuratura: odzyskano obraz Maksymiliana Gierymskiego „Zima w małym miasteczku”; jest śledztwo
Obraz Maksymiliana Gierymskiego "Zima w małym miasteczku",
znajdujący się na liście dzieł utraconych Ministerstwa Kultury i
Dziedzictwa Narodowego jako strata wojenna, został odzyskany i
przekazany do Muzeum Narodowego w Krakowie – poinformowała we wtorek PAP
krakowska prokuratura.
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
25. Odnaleziono arcydzieło
Odnaleziono arcydzieło Maksymiliana Gierymskiego
Dzięki współpracy małopolskiej policji i resortu kultury odnaleziono
zaginione w czasie wojny arcydzieło Maksymiliana Gierymskiego "Zima w
małym miasteczku". Dzieło, namalowane w 1872 r., przed wojną stanowiło
ozdobę krakowskich sukiennic.
Zaginiony w czasie wojny obraz Roberta Śliwińskiego powrócił do Polski
Utracony w czasie II wojny światowej obraz Roberta Śliwińskiego
„Ulica wraz z ruiną zamku” został odzyskany dzięki współpracy MKiDN i
FBI. 29 listopada 2017 r. w siedzibie Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa
Narodowego odbyło się uroczyste przekazanie dzieła Muzeum Narodowemu we
Wrocławiu z udziałem wicepremiera, ministra kultury i dziedzictwa
narodowego prof. Piotra Glińskiego oraz ambasadora USA w Polsce Paula W.
Jonesa.
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
26. Przyspiesza proces
Przyspiesza proces odzyskiwania dzieł sztuki. „Co pięć dni odzyskujemy jedno”
W ostatnim czasie do Polski powrócił obraz Roberta Śliwińskiego „Ulica wraz z ruiną zamku”.
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
27. Śledztwo ws. zabójstwa
Śledztwo ws. zabójstwa Jaroszewiczów przedłużone do kwietnia 2018 r. Prokuratura: "Trwa przeprowadzanie ekspertyz"
"Jaroszewiczów zamordowano w nocy z 31 sierpnia na 1 września 1992 r. w ich willi w warszawskim Aninie".
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
28. Niemcy wywieźli z Polski
Niemcy wywieźli z Polski setki tysięcy dzieł sztuki. Czy da się je odzyskać?
restytucji zagrabionych dzieł sztuki, ryzykowałby utratę popularności - mówi Claudia von Selle z berlińskiej kancelarii prawniczej Zschunke Avocats/Rechtsanwälte.
Mnie interesują jednak polskie dzieła sztuki zrabowane przez Niemców podczas II wojny światowej. Podobno chodzi tu o co najmniej pół miliona przedmiotów?
Zgadza się. Wielka ich część została jednak zniszczona, ponieważ były uważane za małowartościowe.
A ile może być jeszcze gdzieś w obiegu?
Bardzo
dużo. W niewyjaśnionych zasobach muzeów, w zbiorach prywatnych.
Pytanie, czy ich odzyskanie jest w ogóle możliwe. Mamy sprawy, które
prowadzimy od piętnastu lat. I problemem nie jest tu jedynie wola
polityczna, ale też stan dokumentacji. Bo wiele dokumentów zostało
spalonych, co bardzo utrudnia poszukiwania.
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
29. MKiDN odzyskało kolejne
MKiDN odzyskało kolejne dzieła sztuki. Miler: "Odnajdujemy je w różnych państwach świata. Obecnie prowadzimy 68 spraw"
W odzyskiwaniu skradzionych dzieł sztuki posiłkujemy się
również służbami państwowymi. W USA bardzo dobrze współpracuje się nam z
HSI czy z FBI.
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
30. Oto kto stał za morderstwem
swoim programie "Gry Tajnych Służb" ukazuje informację, że Piotr
Jaroszewicz był w Informacji Wojskowej, źle osławionej jednos Piotr Jaroszewicz miał ogromną wiedzę, znał doskonale ludzi Moskwy, był
generałem, Moskwa wolała w pewnych sytuacjach rozmawiać z Jaroszewiczem
niż z Jaruzelskim. Jako zaufany człowiek Moskwy musiał mieć informacje
nt. Kiszczaka i Jaruzelskiego". Czy to był główny powód morderstwa
małżeństwa Jaroszewiczów? ZOBACZ !
- podkreśliła.
Wczoraj do tematu zbrodni Piotra Jaroszewicza napisalem dosc obszernie :
W styczniu 1945 roku pulkownik LWP Piotr Jaroszewicz wraz ze swoimi
dwoma oficerami LWP w Radomierzycach Kolo Zgorzelca ( Lubuskie ) znalazl
w piwnicach Dworka skrzynie z dokumentami Glownego Urzedu
Bezpieczenstwa III Rzeszy w ,ktorych byly nazwiska polskich konfidentow i
szmalcownikow ..
Piotr Jaroszewicz pozwolil sobie wziasc na wlasnosc liste z nazwiskami
..
Nie wiem czy te listy doprowadzily do tego ,ze Piotr Jaroszewicz stal
sie w Polsce mocna figura polityczna ? ... Wiem tylko ,ze tyle lat po
wojnie te listy byly jego zguba ,ktora kosztowala zycie ..Przypuszczam i
to sa moje domysly i tylko domysly ,ze wsrod konfidentow i
szmalcownikow GESTAPO byli tacy ludzie jak Cerankiewicz ,Kiszczak
,Jaruzelski ,Gomulka ,Biernacki ( Bierut ) i inni ? .... Walka o
Kiszczaka i Jaruzelskiego trwala w 3 RP ? ...
Moze Jaroszewicz chcial to sprzedac ,ale suma byla za wysoka ? ...
Pamietacie wogle te wybryki syna Jaroszewicza na Zachodzie - nazwanego
czerwonym baronem w latach 70-tych ???? .. Widocznie w dokumentach w
ktorych posiadanie wszedl Piotr Jaroszewicz pulkownik LWP byly takze
nazwiska prominentnych osob - politykow Zachodnich ,ktorzy tolerowali
wyglupy syna Jaroszewicza na Zachodzie ? ... Ciesze sie ,ze Prokurator
powolal to do zycia - bo sam jestem ciekaw jak bylo to w Radomierzycach
Kolo Zgorzelca ? ..
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
31. Zatrzymano podejrzanych w
Zatrzymano podejrzanych w sprawie zabójstwa małżeństwa Jaroszewiczów
osoby zostały zatrzymane w związku z zabójstwem Piotra i Alicji
Jaroszewiczów - donosi RMF FM. To byli członkowie tzw. gangu karateków,
który działał w latach 80. i 90.
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
32. Chudkiewicz o zabójstwie
programie "Republika po południu" byli Adam Borowski, były działacz
opozycji demokratycznej w PRL, szef klubów GP w Warsz ...>
których jeszcze paraliżował strach. W czasach PRL-u ten strach wynikał z
tego, żeby nie otrzymać sankcji ze strony władzy. Na począ ...>
pracujący nad sprawą zabójstwa małżeństwa Jaroszewiczów, dokonali
przełomu - postawiono zarzuty kryminalne trzem sprawco ...>
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
33. Dr hab. Pleskot (IPN): W
Dr hab. Pleskot (IPN): W sprawie Jaroszewicza pojawiają się trzy tropy: sowiecki, partyjnej zemsty oraz „klątwa” archiwum hitlerowskiego
https://wpolityce.pl/polityka/386030-nasz-wywiad-dr-hab-pleskot-ipn-w-sp...
Niedługo przed śmiercią Jaroszewicz opublikował słynny wywiad-rzekę, w którym zdradził wiele tajemnic i sugerował, że wie o wiele więcej i może swoją wiedzą kiedyś się podzielić
Dr hab. Patryk Pleskot: Aspekt rabunkowy był
przewodnim hasłem w śledztwie w latach 90., teraz jest znowu aktualny.
Jaroszewicz był tym „dzianym prykiem” jak to powiedział jeden
z podejrzanych w latach 90., którego należało okraść. Śledztwo w tamtym
czasie było jednak prowadzone w sposób amatorski. Być może motyw
rabunkowy jest faktyczną przyczyną zabójstwa Jaroszewiczów.
Było i jest wiele różnych tez na temat zbrodni na Jaroszewiczach. Niektóre bardzo fantastyczne.
Im bardziej
fantastyczna teza, tym ciekawsza, ale też nieweryfikowalna. Zaraz
po zabójstwie Jaroszewiczów pojawiły się opinie, że nie chodziło tylko
o zwykły napad rabunkowy. Sam przebieg zbrodni utrudniał taką
interpretacje. Jaroszewicz był torturowany przez kilka godzin, sprawcy
zmienili mu nawet koszulę. Po co zwykli rabusie mieli coś takiego robić?
Po co mieli znęcać się nad starcem? A wreszcie po co dopiero później
mieli zastrzelić jego żonę Alicję Solską?
Na pierwszy rzut oka wydawało się, że nic z mieszkania nie zginęło.
Zostały
cenne obrazy, pamiątki. Być może zginęło trochę pieniędzy,
na co zwrócił uwagę syn Jaroszewicza. Nie widać w domu śladów
plądrowania poza gabinetem Jaroszewicza. Tam nie było pieniędzy, tylko
dokumenty. Oprócz tych wszystkich czynniki, trzeba także zwrócić uwagę
na fakt, że Jaroszewicz nie był zwykłym człowiekiem, tylko byłym
premierem, w dodatku skonfliktowanym z ekipą Jaruzelskiego i Kiszczaka,
która zaledwie trzy lata wcześniej przestała rządzić Polską. Niedługo
przed śmiercią Jaroszewicz opublikował słynny wywiad-rzekę, w którym
zdradził wiele tajemnic i sugerował, że wie o wiele więcej i może swoją
wiedzą kiedyś się podzielić. Biorąc pod uwagę te różnorodne
uwarunkowania, nie można całkowicie przejść do porządku dziennego nad
stwierdzeniem, że chodzi tu o zwykłe morderstwo rabunkowe.
Przeszłość polityczna Jaroszewicza w PRL była bogata.
Przez
prawie 28 lat był wicepremierem i premierem. Tajemnicą poliszynela
stanowiły jego dobre kontakty z Sowietami. Nie do końca wiadomo, jak
były sformalizowane. Był też wiceministrem obrony narodowej w momencie
śmierci gen. Karola Świerczewskiego w 1947 r. Świerczewski był drugim
wiceministrem w tym resorcie. Jaroszewicz sugerował, że ma jakieś
informacje o okolicznościach śmierci Świerczewskiego.
Okoliczności śmierci Jana Gerharda, który zajmował się sprawą śmierci Świerczewskiego też były tajemnicze.
Gerhard
został zamordowany niedługo po tym, jak zaczął bliżej badać sprawę
śmierci Świerczewskiego. Jaroszewicz też sugerował, że coś wie - i też
zginął. Obecnie wydaje się mimo wszystko, że w przypadku śmierci
Gerharda mamy do czynienia z morderstwem na tle rabunkowym. Skazani
na śmierć sprawcy, Marian Wojtasik i Jan Garbacki, rzeczywiście nimi
byli. Nie zmienia to jednak faktu, że i w tej sprawie pojawiają się
znaki zapytania.
Sprawcy podczas procesu podali niewiarygodne powody zabójstwa. To ma pan na myśli?
Wojtasik
mówił, że jest polskim patriotą i zabił w patriotycznym uniesieniu,
bo dowiedział się, że Gerhard miał mieć jakieś związki ze śmiercią
Świerczewskiego. Garbacki mówił, że chciał się ożenić z córką Gerharda,
który na to nie chciał przystać.
Ale to też była nieprawda.
Gerhard
nie robił problemów co do przyszłego związku córki z Garbackim.
Motywacje i argumentacje sprawców pozostawiają wiele do życzenia. Trudno
jednak poza tym znaleźć jakąś przekonującą przesłankę, która
sugerowałyby, że to nie było morderstwo dwójki zwyrodnialców dokonanym
na tle rabunkowym. Pozostaje faktem, że Gerhard rzeczywiście śmiercią
Świerczewskiego się interesował. Miał zamiar (tak się przynajmniej
wydaje) pisać książkę na ten temat. Jednak tego nie zrobił. Pojawiła się
w związku z tym teoria, czysto spekulacyjna, na którą nie ma żadnych
dowodów, że Gerhard i Jaroszewicz poznali jakąś wielką tajemnicę
sowieckiego wywiadu.
Na czym miała polegać?
Chociażby na podstawianiu sobowtórów w miejsce komunistycznych dygnitarzy.
Legendarnych matrioszek?
Teoria
o matrioszkach moim zdaniem nie wytrzymuje krytyki. Po co robić
matrioszkę Bieruta skoro sam oryginał wystarczy? Bierut był agentem
Gestapo i NKWD. Czy matrioszka byłaby lepsza?
Bardziej prawdopodobny jest fakt wycieku jakichś ściśle tajnych
informacji wywiadowczych, do którego mogło dojść w trakcie mocno
zakrapianej dyskusji Świerczewskiego z którymś z sowieckich generałów.
Wtedy, czysto spekulatywnie, można założyć, że Świerczewski mógł
wiedzieć za dużo i dlatego zginął. I tak, systemem naczyń połączonych,
mógłby zginąć też Gerhard i Jaroszewicz. Są to jednak daleko
idące spekulacje.
Jaroszewicz mógł wiedzieć coś na inny temat…
Nie
musiały to być tylko niejasne przecieki ze strony sowieckiej. Jest też
sprawa słynnego archiwum Gestapo w Radomierzycach. Trzy osoby, które
znalazły to archiwum, zginęły w latach 90.
Oprócz
Jaroszewicza byli to Tadeusz Steć i Jerzy Fonkowicz. W archiwum miały
się znajdować m.in. dokumenty dotyczące kolaboracji Francji z III Rzeszą i akta bankierskiej rodziny Rothschildów.
Mimo
wszytko trudno mi sobie wyobrazić, żeby po 40 latach znajdujące się tam
materiały były aż tak niebezpieczne, żeby za ich posiadanie zabijać.
Ale
w 2007 r. Biuro Wywiadu Kryminalnego Komendy Głównej Policji postawiło
tezę, że zabójstwo miało związek z dokumentami z tego archiwum, które
Jaroszewicz zatrzymał dla siebie. Według policji, dokumenty miały
zawierać materiały kompromitujące dla polityków z różnych krajów.
Zadaniem
policji jest wyjaśnianie i badanie wszystkich możliwych tropów. Warto
również zwrócić uwagę, że to, co Jaroszewicz rzeczywiście mógł wiedzieć
i co było dla niego niebezpieczne a zarazem w miarę aktualne, to była
to wiedza o różnych grzechach i grzeszkach notabli komunistycznych.
Kiszczaka i Jaruzelskiego?
Ogólnie – ekipy, która go internowała w stanie wojennym.
Co mógł o nich wiedzieć? Oczywiście pytam o tezy.
Tutaj
uderzamy głową o mur. Trudno mi sobie wyobrazić poważniejsze
informacje, ale trudno tu o jakiekolwiek pewniki. W latach 80.
Jaroszewicz był odsunięty od centrum kierowania PRL.
Prawdopodobnie jego wiedza sięgała bardziej przeszłości Kiszczaka czy
Jaruzelskiego niż posunięć z lat 80. Zadajemy pytania i możemy tylko się
zastanawiać. Trudno powiedzieć, jak było naprawdę. Jednak są trzy
kwestie: trop sowiecki, trop wewnątrzpartyjnej zemsty politycznej oraz
„klątwa” archiwum hitlerowskiego. Wszystkie razem i każda z osobna może
sugerować motywy zbrodni. Nie można wykluczyć, że nie była to tylko
zbrodnia rabunkowa. Dalsze komunikaty ze strony Policji i Prokuratury
Generalnej być może przyniosą rozstrzygającą odpowiedź.
Rozmawiał Tomasz Plaskota
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
34. Ponure tajemnice rodu
Ponure tajemnice rodu zbrodniarza wojennego i rabusia polskich dzieł sztuki
Magda Ogórek odkrywa mroczne tajemnice rodziny
zbrodniarza wojennego Ottona von Wächtera. Jej książka mogłaby posłużyć
za inspirację do scenariusza filmu akcji.
Książka „Lista Wächtera. Generał SS, który ograbił Kraków” ukazała
się w grudniu 2017 roku i wywołała duże zamieszanie, nie tylko na rynku
wydawniczym.
Magdalena Ogórek opowiedziała w niej historię Austriaka Ottona von
Wächtera, funkcjonariusza NSDAP i SS, a w latach 1939–1942 gubernatora
dystryktu krakowskiego i lwowskiego, któremu historycy zarzucają
kradzież wielu polskich dzieł sztuki.
Dziennikarka twierdzi, że choć tematem „Listy Wächtera” są zrabowane
podczas II wojny światowej dobra kultury, nie jest to typowa książka
historyczna.
– Okazało się, że za historią zrabowanych dzieł, stoi iście
sensacyjne śledztwo, iście sensacyjna historia, która nadawałaby się na
niejeden film z wartką akcją. Czytelnik otrzymuje w książce trzy lata
moich poszukiwań – mówi Magdalena Ogórek.
„Lista Wächtera” pokazuje jak autorka krok po kroku odkrywa
zaskakujące tajemnice związane z rodziną nazistowskiego zbrodniarza.
Dziennikarka podkreśla, że po II wojnie światowej Otto von Wächter
uniknął postawienia przed sądem podczas procesów norymberskich,
ukrywając się m.in. w Watykanie.
W Rzymie żyje pod fałszywym nazwiskiem, korzystając z pomocy biskupa,
który, jak twierdzi Magdalena Ogórek, zapewnił nowe życie skazanemu za
ludobójstwo Adolfowi Eichmannowi oraz Josefowi Mengele, nazywanemu
Aniołem Śmierci z Auschwitz.
– Otton von Wächter także ma zostać przerzucony do Argentyny, ale
nagle umiera w Rzymie w 1949 roku i przez 70 lat rodzina myśli, że on
umiera śmiercią naturalną. Właśnie wynikiem tego śledztwa znalazłam
materiały w archiwum CIA, które pokazały wyraźnie, że Otto von Wächter
został otruty – mówi dziennikarka.
Autorka książki przyczyniła się do odzyskania przez Polskę trzech
zrabowanych przez Ottona von Wächtera dzieł. W lutym ubiegłego roku w
Krakowie syn nazisty Horst von Wächter przekazał XVIII-wieczną mapę
Rzeczypospolitej Obojga Narodów przedstawiającą Pałac Potockich pod
Baranami, akwarelę Julii Potockiej oraz rysunek prezentujący Kraków w
dobie renesansu.
Zdaniem Magdaleny Ogórek Horst von Wächter jest przekonany, że dzieła
te słusznie znalazły się w rękach jego rodziców, stanowiły bowiem
wyposażenie ich siedzib administracyjnych. Dlatego do ostatniej chwili
nie była pewna, czy przekazanie dzieł rzeczywiście dojdzie do skutku.
– Nawet jak mieliśmy już ustalony termin w Krakowie z wojewodą
małopolskim, nie byłam pewna do samej godziny przyjazdu Horsta von
Wächtera, czy on rzeczywiście przybędzie i te dzieła zwróci, bowiem u
niego jest tak, jak u wielu dzieci zbrodniarzy hitlerowskich, że jednego
dnia wstaje z nastawieniem takim, a drugiego dnia z zupełnie innym,
zgoła odmiennym – mówi dziennikarka.
Magdalena Ogórek podkreśla, że historycy sztucy nie są w stanie
ocenić polskich strat wojennych w zakresie dóbr kultury. Szacuje się, że
Niemcy i Rosjanie wywieźli z Polski ponad pół miliona dzieł sztuki, nie
są to jednak precyzyjne dane. Problemów nastręcza przede wszystkim
fakt, że wiele dzieł sztuki przed II wojną światową znajdowało się w
kolekcjach prywatnych.
– Po nich nie zachował się ani inwentarz, ani żadne spisy, w
związku z tym to jest bardzo trudne do oszacowania. Baza w ministerstwie
kultury tych dzieł, nazwanych z imienia artysty, z tytułu, jest bardzo
skromna, ona liczy niecałe 64 tys., także kropla w morzu – mówi dziennikarka.
Publikacja książki „Lista Wächtera. Generał SS, który ograbił Kraków”
spotkała się ze sprzeciwem Horsta von Wächtera, który grozi jej autorce
pozwem sądowym. Twierdzi, że Magdalena Ogórek podczas pobytu w Austrii
zataiła przed rodziną Wächterów prawdziwy temat swojej książki, a także
zawarła w niej nieprawdziwe informacje.
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
35. Zwrot w śledztwie ws.
Zwrot
w śledztwie ws. zabójstwa Jaroszewiczów. Dariusz S. przyznał się do
udziału w zabójstwie. Akt oskarżenia jeszcze w tym roku
chłopca oraz krakowskiego biznesmena, przyznał, że w 1992 r. brał udział
w zabójstwie byłego premiera PRL Piotra Jaroszewicza i jego żony –
poinformował Polsat.
Kiedy Bogusław K. w toku śledztwa dotyczącego porwania 10-letniego
Kamila w Krakowie w 2017 r. wydał policji Dariusza S., ten zdecydował
się pójść na współpracę z organami ścigania. Przyznał, że wcześniej już
popadał w konflikt z prawem, m.in. działając w tzw. gangu karateków,
zajmujących się napadami.
Podczas jednego z przesłuchań
wyznał, że brał udział w zabójstwie 83-letniego premiera Piotra
Jaroszewicza i jego żony, 67-letniej Alicji Solskiej. Śledczy nie
ujawnili jednak, jaką rolę pełnił.
Dotychczas Dariusz S. posiadał
status świadka koronnego. Utrzymywał bowiem, że podczas zbrodni
wprawdzie był w willi małżeństwa, ale uczestniczył jedynie w kradzieży.
Zaprzeczał, że brał udział w torturowaniu i zabijaniu domowników.
Jak
informuje Polsat, do końca roku prokuratura ma przedstawić Dariuszowi
S. również akt oskarżenia w sprawie Jaroszewiczów. Gangster ma być też
oskarżony o dwa inne napady sprzed lat, w tym jeden
zakończony zabójstwem.
Jaroszewiczów zamordowano w nocy
z 31 sierpnia na 1 września 1992 r. w ich willi w podwarszawskim Aninie.
Podejrzani włamali się do domu byłego premiera oraz jego żony
i obezwładnili ich. Szefa rządu przez całą noc poddawali brutalnym
torturom. W końcu mieli założyć rzemienną pętlę na szyi Jaroszewicza
i zabić go. Żonę uśmiercili strzałem w głowę z bliskiej odległości.
Oficjalnie
podanym motywem zbrodni był rabunek, ale wersja ta nie miała pokrycia
w faktach, jako że z willi nie skradziono żadnych cennych przedmiotów.
Organy
ścigania wprawdzie wkrótce ujęły domniemanych morderców, ale poszlakowy
proces przed Sądem Wojewódzkim w Warszawie zakończył się ich
uniewinnieniem z powodu braku dowodów. Warto również przypomnieć,
że od samego początku śledztwa dochodziło do licznych uchybień. Nie
zabezpieczono śladów w miejscu zdarzenia i nie zbadano zamka
drzwi wejściowych.
CZYTAJ RÓWNIEŻ:
Tajemnica Jaroszewicza
Tajemnica Jaroszewicza – część II. Zakamuflowana groźba
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
36. Członkowie "gangu karateków" oskarżeni o zabójstwo Jaroszewiczów
https://tvn24.pl/smierc-piotra-i-alicji-jaroszewiczow-jest-akt-oskarzeni...
Krakowska prokuratura skierowała do sądu w Gdańsku akt oskarżenia w sprawie zabójstwa małżeństwa Jaroszewiczów. Na ławie oskarżonych zasiądzie trzech członków tzw. gangu karateków. Były premier PRL i jego żona zostali zamordowani w 1992 roku. Na ławie oskarżonych zasiądzie trzech mężczyzn. Robert S., Marcin B. i Dariusz S. odpowiedzą za napad rabunkowy na byłego premiera PRL Piotra Jaroszewicza i jego żonę Alicję w willi małżeństwa w warszawskim Aninie w nocy z 31 sierpnia na 1 września 1992 roku. Podczas napadu mieli zamordować Piotra Jaroszewicza, natomiast Robert S. miał zabić także Alicję Solską-Jaroszewicz. Robertowi S. zarzucono również dokonanie 18 stycznia 1991 r. w Gdyni zabójstwa małżeństwa S. oraz usiłowanie 12 września 1993 r. zabójstwa mężczyzny w Izabelinie. Akt oskarżenia, przygotowany w wyniku ponad dwuletniego śledztwa, liczy ponad 420 stron. - W naszej ocenie materiał dowodowy nie pozostawia wątpliwości co do tego, że przedstawiciele gangu karateków - Robert S., Marcin B. i Dariusz S. – dopuścili się tych czynów – powiedział prokurator okręgowy w Krakowie Rafał Babiński. Dariusz. S. i Marcin B. przyznali się do zarzucanych im czynów, Robert S. nie przyznał się do winy.
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
37. Ruszył proces ws. zabójstwa
Ruszył proces ws. zabójstwa Jaroszewiczów. Na ławie oskarżonych zasiadło trzech mężczyzn związanych z mafią pruszkowską
Po rozpoczęciu procesu w środę prokurator odczytał obszerny akt
oskarżenia. Sąd rozpoczął też odbieranie wyjaśnień od oskarżonych.
Robert S. nie przyznał się do stawianego mu zarzutu.
— powiedział oskarżony.
Ustalenia prokuratury
Według
prokuratury, zbrodnia z 1992 r. została dokładnie zaplanowana. Sprawcy
mieli jednorazowe kombinezony, „chińskie” trampki nienadające się
do identyfikacji indywidualnej, po dwie pary rękawiczek oraz kominiarki.
Ofiary zostały wytypowane przez Roberta S., on też opracował
szczegółowy plan napaści.
W dniu napadu oskarżeni przez wiele
godzin mieli obserwować posesję ofiar. Po wejściu do domu Jaroszewiczów
przez uchylone okno łazienki Robert S. obezwładnił Piotra Jaroszewicza
uderzeniem w tył głowy znalezioną bronią palną. Oskarżeni przywiązali
mężczyznę do fotela. Z kolei Alicja Solska–Jaroszewicz została
skrępowana i położona na podłodze w łazience.
Oskarżeni
przeszukali dom, zabrali z niego 5 tys. marek niemieckich, 5 złotych
monet, dwa pistolety (Mauser oraz Walther) oraz zegarek damski firmy
IWC Schaffhausen.
Prawdopodobnie w momencie opuszczania przez
sprawców domu pokrzywdzonych, już w godzinach wczesno-porannych, Piotr
Jaroszewicz wyswobodził się z więzów. Napastnicy znów posadzili
go w fotelu. Następnie, gdy dwaj sprawcy trzymali go za ręce, Robert S.
go udusił. Po zamordowaniu Piotra Jaroszewicza Robert S. zabrał
z gabinetu pokrzywdzonego jego sztucer, poszedł do łazienki, w której
leżała związana Alicja Solska-Jaroszewicz i ją zastrzelił.
Akt
oskarżenia w tej sprawie trafił w grudniu 2019 r. do sądu w Gdańsku.
Jednak z powodów „ekonomiki procesowej” sprawa została przekazana
do rozpoznania warszawskiemu sądowi.
Pierwotnie w sprawie
Jaroszewiczów w kwietniu 1994 r. zatrzymano cztery osoby - Krzysztofa R.
- „Faszystę”, Wacława K. - „Niuńka”, Henryka S. - „Sztywnego” i Jana K.
- „Krzaczka”. Jednak sądy I i II instancji uniewinniły całą czwórkę
z powodu braku dowodów.
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
38. Oskarżony o zabójstwo
Oskarżony o zabójstwo Jaroszewiczów: Wykonywałem tylko polecenia
Napadem na dom Jaroszewiczów kierował Robert S., to on udusił
byłego premiera i zastrzelił jego żonę – wynika z wyjaśnień Marcina B.
jednego z oskarżonych w procesie o zabójstwo małżeństwa. "Ja tylko
wykonywałem polecenia" – mówił w piątek przed sądem.
Podczas piątkowej rozprawy w procesie ws. zabójstwa byłego premiera
PRL Piotra Jaroszewicza i jego małżonki w warszawskim Aninie w 1992 r.
na pytania sądu odpowiadał Marcin B. jeden z oskarżonych, członek tzw.
gangu karateków.
Mężczyzna szczegółowo relacjonował przebieg napadu na dom byłego
premiera. Z jego wyjaśnień wynika, że przestępcy bardzo dobrze
przygotowali się do ataku. Dom Jaroszewiczów był wcześniej wielokrotnie
obserwowany. W dniu napadu mężczyźni założyli kominiarki, specjalne
kombinezony, po dwie pary rękawiczek i trampki utrudniające późniejszą
identyfikację.
Jak zaznaczył, to współoskarżony Robert S. dokładnie zaplanował napad i nim kierował.
Wskazał też, że to Robert S. udusił paskiem Piotra Jaroszewicza, a potem zabił żonę byłego premiera.
B. dodał, że przestraszył się zachowania współsprawcy.
Oskarżony powiedział też, że w domu Jaroszewiczów sprawcy przebywali
ponad sześć godzin. Jak wyjaśnił, byli tam tak długo, ponieważ dopiero
rano mieli pociąg powrotny do Warszawy. Zapewnił też, że nie dostał
swojej części łupu, bo Robert S. ukrył skradzione kosztowności w lesie z
obawy przed identyfikacją.
Jeszcze przed odpowiadaniem na pytania oskarżony Marcin B. zwrócił
się do obecnego na sali sądowej syna zamordowanego małżeństwa.
Po rozprawie syn ofiar Andrzej Jaroszewicz mówił, że przeprosiny oskarżonego nic dla niego nie znaczą.
Dodał, że nie wierzy w wyjaśnienia składane przez oskarżonego.
Proces oskarżonych o zabójstwo małżeństwa Jaroszewiczów ruszył w
połowie sierpnia br. Sąd odebrał już wyjaśnienia od oskarżonego Roberta
S. i przeszedł do zadawania pytań Marcinowi B. Na ławie oskarżonych
zasiada jeszcze Dariusz S. Wszyscy oskarżeni to członkowie tzw. gangu
karateków, który w latach 90. dokonał kilkudziesięciu wyjątkowo
brutalnych napadów rabunkowych w całej Polsce.
Prokuratura oskarżyła ich o napad rabunkowy na posesję Piotra
Jaroszewicza i jego żony Alicji w warszawskim Aninie w nocy z 31
sierpnia na 1 września 1992 r., podczas którego mieli wspólnie
zamordować Piotra Jaroszewicza, zaś Robert S. miał zabić Alicję
Solską-Jaroszewicz. Robertowi S. zarzucono również zabójstwo małżeństwa
S. w 1991 r. w Gdyni oraz usiłowanie zabójstwa mężczyzny w Izabelinie w
1993 r. Grozi im kara dożywotniego pozbawienia wolności.
Według prokuratury, w dniu napadu oskarżeni przez wiele godzin
obserwowali posesję ofiar. Po wejściu do domu Jaroszewiczów przez
uchylone okno łazienki Robert S. obezwładnił Piotra Jaroszewicza
uderzeniem w tył głowy znalezioną bronią palną. Oskarżeni przywiązali
mężczyznę do fotela. Z kolei Alicja Solska–Jaroszewicz została
skrępowana i położona na podłodze w łazience.
Oskarżeni przeszukali dom, zabrali z niego 5 tys. marek niemieckich, 5 złotych monet, dwa pistolety oraz damski zegarek.
Prawdopodobnie w momencie opuszczania przez sprawców domu
pokrzywdzonych, już w godzinach wczesnoporannych, Piotr Jaroszewicz
wyswobodził się z więzów. Napastnicy znów posadzili go w fotelu.
Następnie, gdy dwaj sprawcy trzymali go za ręce, Robert S. go udusił. Po
zamordowaniu Piotra Jaroszewicza Robert S. zabrał z gabinetu
pokrzywdzonego jego sztucer, poszedł do łazienki, w której leżała
związana Alicja Solska-Jaroszewicz i ją zastrzelił.
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
39. Warszawski Sąd Okręgowy wydał
Warszawski Sąd Okręgowy wydał postanowienie, zgodnie z którym wobec trzech oskarżonych w procesie dotyczącym zabójstwa małżeństwa Jaroszewiczów zastosowany będzie dozór policyjny, nie areszt. Oznacza to, że dwóch oskarżonych, w tym główny oskarżony Robert S., będzie mogło wyjść na wolność.
Trzeci z nich, Dariusz S., odbywa karę pozbawienia wolności w związku z inną sprawą. Wobec całej trójki areszt w związku z tą sprawą stosowany był przez ponad trzy lata. Decyzja o jego uchyleniu nie jest prawomocna.
Proces dotyczący zabójstwa b. premiera Piotra Jaroszewicza i jego żony Alicji Solskiej-Jaroszewicz ruszył przed Sądem Okręgowym w Warszawie w sierpniu ub.r. Prokuratura oskarża Roberta S. o uduszenie Piotra Jaroszewicza oraz zastrzelenie jego żony, a Dariusz S. i Marcin B. oskarżeni są o współudział w zabójstwie b. premiera. Wszyscy trzej to b. członkowie tzw. gangu karateków, który w latach 90. dokonał kilkudziesięciu napadów rabunkowych.
Krakowska prokuratura: To bulwersujące
"Decyzja podjęta przez sąd z urzędu jest zaskakująca, gdyż sąd nie zakwestionował ustaleń prokuratury co do sprawstwa oskarżonych odnośnie zarzucanych im zabójstw. Co więcej, stwierdził wysokie prawdopodobieństwo ich popełnienia. Uznał jednak, że dalszy tok postępowania są w stanie zabezpieczyć wolnościowe środki zapobiegawcze, w tym dozór policji, zakaz opuszczania kraju i zakaz kontaktowania się ze współpodejrzanymi i świadkami" - czytamy z kolei w oświadczeniu Prokuratury Okręgowej w Krakowie
Jak podkreślono, decyzja warszawskiego sądu oznacza, iż oskarżeni o zbrodnię zabójstwa, w tym jeden z nich o zabicie czterech osób i usiłowanie pozbawienia życia kolejnej osoby, opuszczą areszt śledczy i będą odpowiadali z "wolnej stopy". "Jest tym bardziej zaskakująca, że sąd wydał ją, mimo że żaden z oskarżonych nie składał wniosku o uchylenie tymczasowego aresztowania, a prokurator złożył do sądu wniosek o przedłużenie tymczasowego aresztowania wobec wszystkich oskarżonych" - dodano.
Prokuratura zauważyła jednocześnie, iż w połowie lipca tego roku Sąd Apelacyjny w Warszawie odrzucił zażalenie Roberta S. na postanowienie o przedłużeniu tymczasowego aresztowania. "Sąd uznał, iż zgromadzony w sprawie materiał dowodowy wskazuje na wysokie prawdopodobieństwo popełnienia przez niego wszystkich zarzucanych mu przestępstw, a prawidłowy tok prowadzonego przeciwko niemu postępowania jest w stanie zabezpieczyć wyłączenie izolacyjny środek zapobiegawczy" - wskazano. Jak podkreśliła prokuratura, sąd orzekał w tej sprawie niewiele ponad miesiąc temu w oparciu o ten sam materiał dowodowy
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
40. Morderstwo Jaroszewiczów. Sąd
Morderstwo Jaroszewiczów. Sąd wysłuchuje dziś mów końcowych w głośnym procesie. Prokuratura żąda dla głównego sprawcy dożywocia
O przełomie w sprawie Jaroszewiczów w marcu 2018 r. informował
ówczesny minister sprawiedliwości, prokurator generalny Zbigniew Ziobro.
Mówił o przedstawieniu zarzutów trzem domniemanym sprawcom, z których
do zarzucanych czynów przyznało się dwóch.
Dariusz S. oraz Marcin
B. twierdzą, że byli na miejscu zbrodni. Konsekwentnie obciążali też
Roberta S., podkreślając, że to on kierował napadem, a oni byli zwykłymi
wykonawcami zadań.
Początek całej sprawie dały wyjaśnienia
Dariusza S. Mężczyzna złożył je w lutym 2018 r. w toku innego śledztwa -
groziła mu wówczas surowa kara w sprawie uprowadzenia dla okupu.
Ostatecznie w sprawie porwania skazano go jedynie na dwa lata
pozbawienia wolności.
Z kolei Robert S. nie przyznał się do żadnego z zarzucanych mu czynów.
— podkreślał na pierwszej rozprawie.
W listopadzie
ub.r. prokuratorzy informowali, że nadal toczy się śledztwo odnoszące
się do osób m.in. z kręgu grupy „karateków”. Badane w nim są inne wątki
napadów z lat 90., ale także kwestia ewentualnych zleceniodawców zbrodni
na Jaroszewiczach. Postępowanie to prowadzone jest „w sprawie”.
Historia procesu
Kończący
się obecnie przed Sądem Okręgowym w Warszawie proces dotyczący
zabójstwa małżeństwa Jaroszewiczów rozpoczął się latem 2020 r. Przez
ponad rok przed sądem trwał etap szczegółowego wysłuchiwania oskarżonych
i weryfikacji ich wersji zdarzenia. Następnie sąd
przesłuchiwał świadków.
Sąd uchylił latem 2021 r. areszt wobec
oskarżonych i uzasadniał to m.in. osłabieniem mocy materiału dowodowego.
Z postanowieniem tym nie zgodziła się prokuratura i wniosła zażalenie.
Sąd Apelacyjny w Warszawie utrzymał zaskarżone postanowienie, ale
z przyczyn formalnych.
— oceniała wtedy prokuratura.
Pierwotnie
w sprawie Jaroszewiczów w kwietniu 1994 r. zatrzymano cztery osoby -
Krzysztofa R. - „Faszystę”, Wacława K. - „Niuńka”, Henryka S. -
„Sztywnego” i Jana K. - „Krzaczka”. Zatrzymani od początku twierdzili,
że są niewinni, a prokuratura bezzasadnie przypisuje im zabójstwo
Jaroszewiczów. W 1998 r. Sąd Wojewódzki w Warszawie uniewinnił całą
czwórkę z powodu braku dowodów - wnosiła o to nie tylko obrona, ale też
oskarżyciel. W 2000 r. wyrok uniewinniający utrzymał Sąd
Apelacyjny w Warszawie.
https://wpolityce.pl/kraj/711304-morderstwo-jaroszewiczow-prokuratura-do...
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl