Podsłuchana rozmowa
Słoneczne wrześniowe popołudnie. Niebo jesiennie przymglone, ale wciąż upalne. Wracają korki i tłok w podmiejskich autobusach i „Okejkach”. Gwarno i świątecznie, choć to dzień powszedni. Tyle jest do powiedzenia, tyle do opowiedzenia. Pierwszy raz bez mamy, taty w szkole, w przedszkolu...
Chyba nie ma takiego człowieka, który nie pamiętałby tego swojego pierwszego wrześniowego dnia.
Maszerowałam z mamą trzymając na plecach tekturowy tornister. Grzechotał w nim drewniany piórnik robiony podobno góralskim sposobem z lipowego drzewa z wypalanym widoczkiem. ;-) Wcale nie musiałam iść z tornistrem na plecach, to był przecież pierwszy września, do szkoły szło się jeszcze bez pachnącego drukiem elementarza. Ale jak tu doczekać następnego dnia?
Nie przekonała mnie mama, że wystarczy biała, batystowa bluzeczka i spódniczka, w układane fałdki starannie zaprasowane. I bluzka i spódniczka szyta przez mamę. Na nogach jeszcze sandałki, bo ciepło, wygodne, choć nowe. Domowy mistrz szewski dłubał długo zanim sprostał córki marzeniom.
Ale nie to było ważne, najważniejsze było, przekonać mamę, by nie szła za mną do szkoły. To był mój pierwszy samodzielny krok. W końcu wydawało mi się, że dopięłam swego. Dumna maszerowałam sama chodnikiem po ulicy, którą do tej pory przemierzałam trzymając rękę mamy lub starszej siostry.
Zrobiło się jednak markotno, tyle dzieci, tylu dorosłych, a ja sama. Ustawili w pary, coś mówili, nie słyszałam nic, najchętniej rzuciłabym się do ucieczki. Szkoła jeszcze się nie zaczęła, a już wycisnęła łzy dzielnie ukradkiem wycierane śnieżnobiałym, sztywnym od krochmalu mankietem. Biegałam wzrokiem po szpalerze rodziców i zazdrościłam, że mojej mamy tam nie ma. Może i rozbuczałabym się do reszty, gdyby nie wstyd przed koleżankami, które znałam z podwórka, a które z pewnością pamiętały powtarzane kilka razy dziennie moje buńczuczne zapewnienia, że ja to na pewno przyjdę do szkoły bez mamy, bo jestem już dorosła. I nagle... ech, pokazać, że się cieszę, to nie pokazałam, ale mama i tak wiedziała, że musi być ze mną w tym dniu. Pozwoliła mi na samotną wędrówkę, ale nie opuściła i na tym rojnym placu apelowym patrzyła rozradowanymi oczami na swoją „Zosię – samosię”.
A cała historia wracała do mnie jak bumerang każdego września. Tylko role się odmieniły. Przyszedł czas, że ja musiałam wojować z samodzielnością synów.
Patrzę w okno, przesuwają się kolejne obrazki popołudniowego ruchu na ulicach, myślami cała jestem we wspomnieniach. Wracają kolory, zapachy, słowa... Przede mną siedzi kobieta z rozszczebiotaną córeczką.
Zaczynam, mimo woli, słuchać dialogu...
- Mamo, a dlaczego dziś buczały w mieście syreny tak długo? Pożar gdzieś był?
- Nie, to nie pożar, to dla przypomnienia, że 1 września wybuchła wojna – objaśnia mama.
- A ty ją, mamo, pamiętasz?
- Ja nie, ale twoja prababcia tak.
Chwila ciszy i znowu pytanie.
- Mamo, a pani nam powiedziała, że wtedy leciały samoloty i strzelali do ludzi. Dużo dzieci zginęło. Dlaczego strzelali do dzieci?
- Tak jest na wojnie. Strzelali z wysoka, z samolotów, nie widzieli czy to są dzieci, czy dorośli.
I znowu zapada cisza... widać sama myśl, że strzelano do dzieci nie daje spokoju.
- Mamusiu, to dzieci nie mogły podejść, pokazać się, że są małe?
- Z wysoka nie widać – odpowiada mama.
- Wiesz, mamusiu, jak te syreny tak wyły, to my z Marzenką uklękłyśmy i modliłyśmy się za te dzieci...
- mamakatarzyna - blog
- Zaloguj się, by odpowiadać
2 komentarze
1. przypomnę słowa modlitwy za katów
Kazimiera Iłłakowiczówna
O Boże!...
Najpierw jechali długo,
wieziono ich wiosenną szarugą.
...Ilu ich było? Dwa? Pięć? Osiem? Dwanaście tysięcy?...
Pamiętamy ich zbrojnych i hojnych,
pamiętamy młodziutkich przed wojną...
O Boże... Nie myśleć więcej.
Każdy dzień ma swoją pracę.
a tamto - nie powraca.
...A jednak...
O czym myślał, zanim umierał
za szeregiem walący się szereg?
Będziemy kiedyś wiedzieli,
skoro już wyszli spod ziemi.
Ktoś ocalony cudem,
ktoś schowany przypadkiem w rowie
straszliwą opowieść opowie:
czy szarpały ich ręce brudne?
czy poszli na rzeź bez oporu?
czy konali wiosennym wieczorem?
czy zabito ich w mroźne rano?
O Boże...
Czy im
się pożegnać dano?
Czy do końca, aż kat wystrzelił,
o niczym nie wiedzieli?
Jeden był jedynak u matki,
a drugi u ojca ostatni;
a trzeci popełnił zbrodnię
i jeszcze jej nie zamodlił.
U czwartego synek i żona,
piątemu wielkość sądzona...
...Jak to być może?!
a katów przecie także Pan Bóg stworzył...
O Boże,
który w jaskółce mieszkasz, co obłoki mija,
i w jastrzębiu, co w locie jaskółkę zabija,
w kwiatuszku - wypieszczonym w cieniu leśnych malin,
i w tych, co i maliny, i kwiat podeptali...
...Który zlatujesz ogniem w pędzącym pocisku
i w mózgu świecisz, co od ciosu się rozpryska...
...Który jesteś - i to mię zdumiewa najwięcej -
jednocześnie w Polaku, Moskalu i Niemcu...
O Boże,
z tej wichury, co pali pół świata,
zstąp i zamieszkaj, błagam Ciebie,
nie w dzieciach, nie w kwiatach,
nie w czystych duszach, ani w jasnych wodach,
ale w sercach katów!
(1943r.)
2. @Kisiel
"O Boże,
z tej wichury, co pali pół świata,
zstąp i zamieszkaj, błagam Ciebie,
nie w dzieciach, nie w kwiatach,
nie w czystych duszach, ani w jasnych wodach,
ale w sercach katów"!
Nie mam słów, więc nie napiszę nic ponad to, że wiersz ten mógłby być mottem dwóch artykułów, które są świadectwem, do czego kat jest zdolny:
http://lubczasopismo.salon24.pl/Mackiewicz/post/277025,jozef-mackiewicz-...
http://chomikuj.pl/iacomus/na+czarn*c4*85+godzin*c4*99*2c+gdy+przyjd*c4*...