"Wiarą moją - Polska zwycięska!" - Barbara Wachowicz o batalionie Armii Krajowej "Zośka"
"Bóg jest dla mnie źródłem wszelkiego dobra i siły. W mojej pracy sięgam do źródeł chrześcijaństwa. Żyję w obliczu Boga złączony jak najściślej z Chrystusem. Z życia Kościoła, z modlitwy i z sakramentów czerpię boskie życie dla duszy, aby je dawać innym, szerząc wokoło siebie Królestwo Prawdy i Dobra" - tak brzmią słowa z Komentarza do Prawa i Przyrzeczenia Harcerskiego Szarych Szeregów z sierpnia 1942 roku. Temu przyrzeczeniu, które stało się prawem dla harcerskich serc, byli wierni harcerze - żołnierze batalionu Armii Krajowej "Zośka", o których dziś opowiemy.
"Baczność! Wodzu Najświętszy! Strzelec "Ćwik" melduje posłusznie swą gotowość i na rozkaz Twój staje do apelu. Jestem gotów w każdej chwili oddać życie w Twej świętej sprawie. Mam szczerą wolę przy wytrwałym dążeniu do doskonałości pełnić wierną służbę Tobie i Ojczyźnie, nieść pomoc bliźniemu i być posłusznym Twoim rozkazom. Tak mi dopomóż, Chryste Panie, Boże i Ty, Królowo Ludu Polskiego" - taki apel powtarzał codziennie w roku 1944 harcerz Szarych Szeregów i żołnierz batalionu "Zośka" Tadeusz Milewski "Ćwik".
"Wyspa polskości"
Braci było trzech: Tadeusz, Kazimierz i Stanisław. Powstanie i wojnę przeżył szczęśliwie najmłodszy - Staszek, i od niego, a także od ukochanej dziewczyny Tadeusza, Budzimiry, otrzymałam cenne dokumenty i zdjęcia, które pozwoliły odtworzyć losy tych niezwykłych chłopców. Zachowało się zdjęcie defilady harcerzy polskich w Gdańsku z 3 maja 1939 roku, którą prowadzi drużynowy Tadeusz Milewski. Rodzice chłopców byli żarliwymi działaczami organizacji polskich w Gdańsku. Przypominamy, że był to czas dziwotworu, który zwał się Wolne Miasto Gdańsk.
Rodzinie Milewskich z trudem udało się znaleźć mieszkanie w Sopocie przy ul. Adolfa Hitlera. Wspominał Staszek Milewski: - W każdą niedzielę po nabożeństwie szliśmy z rodzicami ku granicy polskiej w Orłowie. Na ziemi od strony Gdańska ułożona była czarna swastyka, po stronie polskiej Biały Orzeł w koronie na purpurowym tle. Przekroczywszy granicę, przyklękaliśmy, żeby ucałować ziemię. Tam nawet powietrze pachniało wiatrem wolności. W Gdańsku trwała bohatersko-szlachetna wyspa polskości. To było Gimnazjum Polskiej Macierzy Szkolnej. Uczono tam historii miasta, prezentowano herb, na który złotą koronę ofiarował król Kazimierz Jagiellończyk za ślubowanie wierności. Na medalach wybitych przez gdańszczan w XVI i XVII stuleciu widniało hasło: "Gdańsk jest bezpieczny pod podwójną opieką Boga i Polskiego Orła". Przypominano młodzieży, że po odsieczy wiedeńskiej genialny astronom gdański Jan Heweliusz w roku 1699 odkrytemu przez siebie gwiazdozbiorowi nadał imię "Tarcza Sobieskiego", a ksiądz Daniel Kałaj napisał wiersz, którego uczyliśmy się na pamięć:
Dobrzeć Polszcze z Gdańskiem
a z nią zaś Gdańskowi,
jako złotej koronie
a w niej diamentowi.
Wspaniale działało harcerstwo pod komendą harcmistrza Alfa Liczmańskiego. Dyrektor gimnazjum Jan Augustyński był zdania, że można kochać to, co się zna dobrze, i dlatego starał się, abyśmy poznali Polskę. Byliśmy we Lwowie i w Krakowie, składaliśmy kwiaty na cmentarzu Orląt Lwowskich i Tadeuszowi Kościuszce - pierwszemu patronowi drużyn harcerskich.
Opowiada narzeczona Tadeusza Milewskiego, Budzimira Muzykówna: - Patrzyliśmy, jak Niemcy w Gdańsku zamalowują nasze orły na czarno. Wyrzucano Polaków z pracy i mieszkań. Bito nas na ulicach, kiedy mówiliśmy po polsku. Nasi pedagodzy, nasi rodzice chcieli nas ratować i wysłać z Gdańska do Polski. Ale komendant chorągwi, harcmistrz Alf Liczmański, powiedział: "A któż by świadczył o polskości Gdańska, gdybyśmy go opuścili?". Zginął jako jeden z pierwszych, rozstrzelany przez Niemców 20 marca 1940 roku.
Mówi Staszek Milewski: - Byłem z mamą w Warszawie, uratowała moich braci, wysyłając depeszę do Gdańska, że jest ciężko chora i mają natychmiast przyjechać. Zdążyli na ostatni pociąg, jaki dotarł z Warszawy do Gdańska przed 1 września.
"Siać miłość"
Wszyscy trzej bracia Milewscy przystąpili do konspiracji. Staszek, pseudonim "Jeleń", był w drużynie Zawiszaków "Walcząca Warszawa". To oni zapalali światła i kładli wiązanki kwiatów na chodnikach w miejscach, gdzie krzepła krew rozstrzelanych w ulicznych egzekucjach. Staszek, świetnie znający niemiecki, przebierał się w mundur Hitlerjugend i odważnie penetrował dzielnice zamieszkałe przez Niemców. Przenosił meldunki, prasę i broń. Tadzik zaczął studia na tajnej medycynie. Marzył, by zostać lekarzem. W jego dzienniku z 1944 roku są następujące zapiski: "My, przyszli lekarze, musimy znać prawdę życia doskonale, lecz najważniejszym jest, by się samemu nie zbrukać, bo lekarz to wojownik o zdrowie moralne i duchowe człowieka". Te niezwykłe karty ukazują niezwykłego młodego człowieka. O dziewczynie, którą pokochał, pisze: "Od niej tylko jednego chcę, żeby mnie mocno, głęboko, szczerze kochała, żeby mi ufała, żeby wiedziała, że jestem dla niej bratem - przyjacielem - opiekunem. (...) marzę o tym - by założyć rodzinę. Myślę o tym, jak będę wychowywał moje dzieci - bo te będą główną moją troską. Boga i Maryję proszę, by mi dali siły i mocy. (...) mam wielkie plany w moim życiu".
Staszek Milewski opowiadał, że Tadeusz - opiekuńczy, wrażliwy i dobry, był niezwykle religijny, już w Gdańsku należał do Sodalicji Mariańskiej. 4 maja 1944 roku zapisał w dzienniku: "Ponowiłem Sodalicyjne ślubowanie Maryi. Pozwól mi, Matko, wytrwać!".
W ponurym dniu okupacyjnym wypełnionym ciężką pracą, nauką, konspiracją Tadeusz zawsze znajduje czas na lekturę książek religijnych, na modlitwę. 6 marca 1944 roku pisze: "Dziś sobie uprzytomniłem, że jestem żołnierzem Boga i Ojczyzny. Siać miłość wokół to moje apostolstwo". Studiuje książki religijne, takie jak: "Jezus - Król Miłości", "Zarys doskonałości chrześcijańskiej", "Jak dobrze się modlić", "Chrystus wzorem". W dzienniku pisze: "Potrzebuję spokoju i ciszy, by z Chrystusem porozmawiać, by związać się z Nim silną unią braterstwa - miłości - na zawsze".
1 sierpnia 1944 roku chłopcy z plutonu "Alek" czuwali pod dowództwem druha Bogdana Deczkowskiego. Był wśród nich przybyły z Częstochowy przyjaciel Wojtek Omyła.
Bracia Milewscy ustalili, że Kazik nie pójdzie do Powstania, będzie opiekował się matką. Pani Jadwiga Milewska wręczyła każdemu ryngraf z Matką Bożą Ostrobramską, nakreśliła krzyżyk na czole i odeszła z Kazimierzem. W ostatniej chwili, gdy chłopcy szykowali się do wymarszu - wpadł Kazik z krzykiem: - To wy będziecie walczyć, a ja mam siedzieć gdzieś bezpiecznie? Gdybym przeżył, a któryś z was by zginął, nie miałbym spokoju do końca życia.
Opowiadał mi Bogdan Deczkowski, że 5 sierpnia 1944 roku razem z Tadeuszem Milewskim "Ćwikiem" i Wojtkiem Omyłą czuwali na posterunku na ulicy Gęsiej. Nagle usłyszeli potężny wybuch i krzyk: ""Ćwik" zabity!". Kazik Milewski, który miał pseudonim "Janka", i Wojtek długo klęczeli obok zwłok Tadeusza "Ćwika" zagłębieni w modlitwie. Kazik zdjął bratu z palca sygnet ojca. - To nasza najcenniejsza rodzinna pamiątka, muszę ją zwrócić mamie - powiedział. Wkrótce potem byliśmy już na Starówce, tam dopadłem po ataku Niemców do Kazika Milewskiego, który miał urwaną prawą rękę, właśnie tę z sygnetem. Umarł 22 sierpnia. Jego grobu nie odnaleźliśmy. Ma dziś tylko symboliczną tabliczkę na białym krzyżu, pod którym spoczywa ciało Tadeusza.
Stanisław Milewski, najmłodszy z braci, który szczęśliwie przeżył, napisał do mnie w roku 2004: "Po 50 latach od śmierci braci wrócił do mnie legendarny sygnet. Bogdan Deczkowski miał trzy pierścienie, które mu przekazano po śmierci jego brata Staszka Deczkowskiego. W jednym z nich rozpoznałem sygnet moich braci i ojca. Noszę go jak talizman, wierząc, że płyną zeń fluidy dobra, pamięci i miłości".
W Gdańsku istnieje Instruktorski Krąg Harcerski Związku Harcerstwa Polskiego imienia Braci Milewskich, a na kwaterze Armii Krajowej w Sopocie umieszczono tablicę poświęconą pamięci obu braci.
"Chrystus - starszy przyjaciel"
Ze szlaku powstańczego batalionu "Zośka" zachowało się jedno wyjątkowe zdjęcie - bardzo często reprodukowane na okładkach książek o Powstaniu, niestety nie zawsze podpisane nazwiskami chłopców, którzy na nim widnieją. Pierwszy z lewej w hełmie owinięty biało-czerwoną wstęgą, z gotowym do strzału karabinem, wydaje się czujnie obserwować, skąd może nadejść wróg. To podharcmistrz sierżant Wojciech Omyła. W centrum wyraźnie zmęczony stoi Bogdan Deczkowski "Laudański" i ostatni z prawej, przecięty w kadrze, to Tadeusz Milewski "Ćwik".
Na opłatku "Zośkowym" w roku 1988, tradycyjnie co roku organizowanym przez niezwykle zżyte Środowisko Żołnierzy "Zośki" - dla towarzyszy broni i dla rodzin poległych, podszedł do mnie Maciej Omyła, brat Wojtka, przybyły z Częstochowy. Powiedział, że dysponuje dziennikami brata i chętnie je ofiaruje. Otrzymałam dar niezwykły - krzyż harcerski Wojtka, wszystkie zdjęcia, a nade wszystko kalendarze i pamiętniki obejmujące czas od 1 stycznia 1939 do 28 lipca 1944 roku. Jest to jedyny tego typu dokument, bo na ogół ze względów konspiracyjnych w Warszawie nikt takich notatek nie prowadził.
To zapis codziennych szarych, groźnych dni okupacji. Zapis dni pozbawionych szansy na naukę, obarczonych ciężką pracą, by pomóc matce, a jednocześnie wypełnionych marzeniami, nadzieją i piękną siłą wiary.
"Kwiecień, rok 1941, niedziela. Na Jasnej Górze w kaplicy Matki Boskiej Częstochowskiej wysłuchałem trzech Mszy Świętych i kazania. Grają trąby, biją bębny, aż dusza się otwiera i widzi się wielki majestat Pana i miłość do Maryi. Jestem wsłuchany w szum organów, głos kapłana, szept ludzi przepełnia podziwem i wiarą, modlę się i marzę". "Listopad - w kościele na Jasnej Górze. Modliłem się za wszystko i za wszystkich. Ksiądz kazał się modlić za Ojczyznę".
Wielką wartością staje się dla Wojtka przyjaźń z braćmi Milewskimi. W lipcu 1944 roku Wojtek zapisuje: "Przyjaźń nasza z Tadkiem przybiera pod jego wpływem i kierunkiem coraz większą trwałość, bo kierownikiem jej został Chrystus, który jako nasz starszy przyjaciel będzie nam powiernikiem i opiekunem. Byliśmy kilka razy na Jasnej Górze, powierzając Maryi nasze życie, troski, bóle i radości. Prosiliśmy Matkę o spokojne życie rodzinne w naszych domach...".
Maciej Omyła relacjonował, że 28 lipca 1944 roku Wojtek poszedł do spowiedzi i Komunii Świętej, a 29 lipca wręczył bratu krzyż harcerski i prosił, by go zawsze pilnował, dobrze się uczył i słuchał matki.
- Widzę go - opowiadał Maciej - wysoki, wysmukły, energiczny, po prostu zeskakiwał ze schodów, gdy wychodził. Już nigdy nie miałem go ujrzeć.
Wspominał Bogdan Deczkowski: - 5 sierpnia, kiedy miał zginąć Tadzik Milewski, zupełnie przypadkiem jakiś nieznany fotoreporter zrobił nam zdjęcie we trójkę z Wojtkiem. Dotrze ono do mnie dopiero po latach, kiedy wyjdę z PRL-owskiego więzienia. Wojtek bardzo przeżył śmierć Tadeusza. Ciągle powtarzał: "Tyle mu zawdzięczam. Tyle mieliśmy planów". Wojtek zginął 8 sierpnia.
Opowiadał Maciek Omyła: - Czekaliśmy z matką, wierzyliśmy, że żyje. Odnaleźliśmy go dopiero w kwietniu 1947 roku. Mama poprosiła, żeby mu włożyć do trumny różaniec, na którym uczył mnie, jak się modlić.
Harcerze w Częstochowie, gdzie była (ale nie wiem, czy jest jeszcze) drużyna imienia Wojtka Omyły, bardzo chcą nadać jednej z ulic jego imię. Wojtek był przed wojną komendantem harcerskich drużyn męskich w Modlinie. Tam także była drużyna jego imienia. Czy istnieje?
"We krwi wzrastać"
Cała Warszawa
dwudziestą trzecią zna
Bo to drużyna fest!
- śpiewali harcerze legendarnej drużyny warszawskiej, zwanej od koloru chust Pomarańczarnią.
Do tej drużyny należeli wszyscy trzej przyszli bohaterowie "Kamieni na szaniec": "Rudy", "Alek" i "Zośka". Należeli do niej także bracia Jan i Tadeusz Wuttke - "Czarny Jaś" i "Mały Tadzio". Ich ojciec uczył młodzież polską nieprzerwanie przez 60 lat. Wychował wielu bohaterów w Gimnazjum i Liceum imienia Stefana Batorego, którzy wspominają go z najwyższym uznaniem i wdzięcznością.
Opowiadał ojciec pedagog wiernie towarzyszył dorastaniu i kształtowaniu synów, osieroconych wcześnie przez matkę. Sylwetka "Czarnego Jasia", jaka zachowała się z licealnych dni, odbiega od buńczucznych nastolatków - był łagodny, życzliwy, pracowity, raczej cichy i nieśmiały. Miał bardzo krótki wzrok i musiał nosić mocne okulary. "Mały Tadzio" był zupełnie inny - utalentowany malarsko i literacko, należał do redakcji pisma "Gniazdo". Gdy wybuchła wojna, natychmiast obydwaj znaleźli się w konspiracji. Tadzio studiował na tajnej architekturze, "Czarny Jaś" był także studentem tajnej Politechniki i współtwórcą sławnej Akcji M: Młodość, Miłość, Mickiewicz. Działali oni wedle przesłania modlitwy, która była kolportowana w marcu 1943 roku. Fragment jej brzmi: "Panie Jezu Chryste, dodaj mocy i światła wszystkim Polkom i Polakom cierpiącym pod przemocą wrogów i na wygnaniu. Uzbrój ich wielkodusznością i dzielnością, aby Słowo Twoje stało się w Polsce ciałem. Spraw, abyśmy przy Twojej przemożnej pomocy potrafili wywalczyć nową, wolną Polskę".
W Akcji M harcerze Szarych Szeregów, wśród których ważną rolę pełnił "Czarny Jaś" Wuttke, dążyli do współpracy ze wszystkimi organizacjami harcerskimi, takimi jak np. Hufce Polskie czy młodzież Konfederacji Narodu, docierali także do młodzieży niezorganizowanej, ubogiej, warszawskich dzieci ulicy. Dziełem Akcji M był także niezwykły Katechizm Szarych Szeregów, który narodził się w marcu 1943 roku. Były tam punkty, które polscy harcerze najchętniej cytują dzisiaj na naszych kominkach: "Życiem moim: Polska cierpiąca i walcząca. Wiarą moją: Polska zwycięska i tryumfująca. Rodakom niosę braterską pomoc, przyjaźń i serce. Młodość swą uratuję wbrew zakusom wroga, chcącego ją wyjałowić i zmarnować. Będę prawy, dobry i silny. Bogiem zbrojny, prawom powyższym zaprzysięgam wierność i ich apostolstwo pośród wszystkich młodych Polaków".
Obydwaj bracia Wuttke ukończyli tajną podchorążówkę Agricola. Na łamach pisma "Brzask", którego redaktorem naczelnym był wspaniały druh Jan Rossman - pan Janek z "Kamieni na szaniec", toczy się żarliwa dyskusja, w której udział biorą obaj bracia Wuttke. Pada fundamentalne pytanie: O jaką Polskę walczyliśmy? Bo młodzież generacji "Czarnego Jasia" jest już mądrzejsza o gorzkie doświadczenia pokolenia ojców i pozbawiona złudzeń, iż odzyskanie niepodległości likwiduje wszystkie problemy i stworzy państwo - ideał.
W życiu "Czarnego Jasia" pojawia się miłość. To Irka Kowalska. Tę parę druh Aleksander Kamiński uwiecznił w swej znakomitej książce "Zośka i Parasol", o której wprowadzenie do lektur szkolnych na próżno od lat walczą środowiska obu batalionów harcerskich.
Kapelan Zgrupowania Radosław - ksiądz Józef Warszawski, sławny "Ojciec Paweł", który 4 września 1944 roku w prowizorycznej kaplicy urządzonej w piwnicy na Hożej udzielał ślubu Irce i Jasiowi: - To była taka jasna i radosna chwila w tym morzu okrucieństwa, bólu i śmierci. Irka złotowłosa, Jaś naprawdę czarny, tak jak jego pseudonim. Oboje byli w panterkach i nawet przyniesiono jakieś piękne kwiaty - pomarańczowe. Bo przecież Jaś wyrósł z tej niezwykłej drużyny, której dano imię "Pomarańczarnia".
Pani Krystyna Wuttke udostępniła mi listy pisane do ojca, który musiał opuścić Warszawę, bo w jego domu ukrywano Janka Bytnara "Rudego" po Akcji pod Arsenałem. Pisze "Mały Tadzio" ojcu na Boże Narodzenie: "Musimy trwać. Musimy we krwi wzrastać. Tylko jak wzrośniemy?". Do najsławniejszego listu "Czarnego Jasia" z 1943 roku odwołują się najczęściej nasi harcerze. List jest pisany po śmierci "Rudego", "Alka" i "Zośki":
"Odchodzą jeden za drugim, jak kamienie przez Boga rzucane na szaniec. Ale rzucane nie w nicość, nie na zmarnowanie. Jeden przy drugim twardo stoją, trzymają się razem. Jak cegła przy cegle. Wznoszą się ściany wielkiego domu (...) to nic, jak przyjdzie być martwą cegłą, nieruchomą tego domu. (...) Dużo murarzy trzeba. Jak dom wymurują, niech nie stoi pusty (...) i fundament już jest. Ale cegły drogie. Drogie cegły rzucone na szaniec". "Mały Tadzio" Wuttke zginął już 8 sierpnia na Woli. "Czarny Jaś" poległ na Czerniakowie 19 września, dwa tygodnie po swoim ślubie powstańczym. Umarł na rękach Irki. Irka została zamordowana w gronie dziewcząt prawdopodobnie 24 września przy kościele świętego Wojciecha na Woli. Oboje mają tylko symboliczne mogiły. W 2004 roku otrzymałam list z Koszalina, gdzie drużyna dziewcząt postanowiła przyjąć imię Irki Kowalskiej-Wuttke.
"Będzie z Nimi!"
Na kwaterze batalionu "Zośka", w tym samym rzędzie, gdzie leżą "Rudy", "Alek" i "Zośka", jest pod białym krzyżem mogiła z napisem: "Jędruś Szwajkert, sanitariusz, lat 11, poległ 29 IX 1944, Żoliborz. Oddział nieznany". Bardzo długo szukaliśmy informacji o tym jednym z najmłodszych powstańców Warszawy. Dopiero gdy 1 sierpnia 1990 roku w telewizyjnej Panoramie Zdzisława Guca, prowadząc program jak zwykle mądrze i z wielkim szacunkiem dla tradycji, zaapelowała o pomoc w odkryciu dziejów Jędrusia, odezwał się jego brat, lekarz, ordynator szpitala w Toruniu. Doktor Włodzimierz Szwajkert ofiarował na moją wystawę i do mojej książki wszystkie dokumenty i zdjęcia rodzinne. Moimi niezawodnymi łącznikami w kontaktach z doktorem Szwajkertem byli państwo Ewa i Paweł Trawińscy z synami harcerzami. Okazało się, że Jędruś pochodzi z bohaterskiej rodziny powstańców wielkopolskich. W czasie okupacji rodzicom udało się przedostać do Warszawy. Jędruś był bardzo utalentowany muzycznie, ale marzył, by zostać lekarzem. Obydwaj chłopcy należeli do najmłodszej szaroszeregowej grupy Zawiszaków. Jędruś ratował rannych, także Niemców. Podczas wyrzucania Polaków z Żoliborza został ciężko ranny. Niemcy nie pozwolili go ratować. Wykrwawił się na rękach matki i został pochowany pod jakimś płotem. Po wojnie, gdy powstawała kwatera batalionu "Zośka", matka Jędrusia przyszła z nieśmiałą prośbą, czy nie znalazłby się tam jakiś kącik dla Jędrusia, bo jak powiedziała - byłby to dla niego symboliczny Krzyż Virtuti Militari, gdyby znalazł się wśród żołnierzy "Zośki". Wówczas matka Andrzeja Romockiego "Morro" powiedziała: - Nie będzie Jędruś leżał w kąciku, lecz razem z nimi.
I na mogile Jędrusia jest zawsze tyle kwiatów i świateł, co na mogile "Rudego", "Alka" i "Zośki", a Szczep Związku Harcerstwa Polskiego w Inowrocławiu nosi imię Jędrusia Szwajkerta.
W czwartej części cyklu Barbara Wachowicz opowie o Janie Rodowiczu "Anodzie" - ułanie batalionu "Zośka".
http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20110816&typ=my&id=my02.txt
- Zaloguj się, by odpowiadać
35 komentarzy
1. Do Pani Maryli,
Szanowna Pani Marylo,
Zawsze z przyjemnością czytam to co Pani Barbara ma do powiedzenia. Wole jak mówi, bo przepięknie mówi.
Ukłony moje najniższe
Michał Stanisław de Zieleśkiewicz
2. Do Pani Maryli,
Szanowna Pani Marylo,
Andrzej Szwajkert "Jędruś" pochodził z Inowrocławia,był sanitariuszem w szpitalu powstańczym na Żoliborzu.
Zginął 29 września 1944 roku
Cześć Jego pamięci
Michał Stanisław de Zieleśkiewicz
3. pokój ICH duszom
wyobrażam sobie ból matek,których synowie ginęli w tej strasznej wojnie
serd pozdrawiam czytających
gość z drogi
4. Szanowny Panie Michale
też wolałam słuchac Pania Barbarę.
Tak pieknie mówić juz nikt nie potrafi. Ale postkomuna w mediach jest gorsza od komuny, która dopuszczała do mediów ludzi niekoniecznie "po linii i na bazie".
Dzisiaj zamiast pani Barbary mamy w mediach kiepskiego Grabowskiego. Swiat kretynów i miernot.
Pozdrawiam serdecznie
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
5. Dołaczam do panstwa
charakterystyczny Głos,żar bijący z wypowiadanych słów
szkoda
gość z drogi
6. Do Pani Maryli,
Szanowna Pani Marylo,
W biogramach powstańców, znajdujących się w archiwach Muzeum Powstania Warszawskiego, nie ma nazwiska
Andrzej Szwajkert "Jędruś"
Ja w najbliższym czasie uzupełnie. Nie mam fotografii i mało danych.
Już kiedyś chciałem w Wikipedii stworzyć hasło Andrzej Szwajkert "Jędruś".
Ukłony moje najniższe
Michał Stanisław de Zieleśkiewicz
7. Krzyż na Giewoncie ma 110
Krzyż na Giewoncie ma 110 lat. "Ten krzyż tam stoi i trwa. Jest niemym, ale wymownym świadkiem naszych czasów"
"Brońcie krzyża, nie pozwólcie, aby imię Boże było obrażane w waszych
sercach, w życiu rodzinnym czy społecznym. Dziękujmy Bożej Opatrzności
za to, że krzyż powrócił do szkół, urzędów publicznych i szpitali. Niech
on tam pozostanie! Niech przypomina o naszej chrześcijańskiej godności i
narodowej tożsamości, o tym, kim jesteśmy i dokąd zmierzamy, i gdzie są
nasze korzenie."
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
8. Jan Rodowicz "Anoda" - ułan Batalionu "Zośka"
Barbara Wachowicz
31 lipca roku 2009 odbywała się na placu Wolności Muzeum Powstania Warszawskiego uroczystość dekorowania najwyższymi odznaczeniami Bohaterów Powstania Warszawskiego. Krzyżem Wielkim Orderu Odrodzenia Polski zwieńczono pośmiertnie Jana Rodowicza.
Niestety, nie ma zwyczaju, by przy wręczaniu orderu informować, kim jest dekorowany bohater. Zapytałam siedzących obok mnie młodych ludzi, czy wiedzą, kim był Jan Rodowicz pseudonim "Anoda". Nie wiedzieli.
Polskie ogniwa
Po raz pierwszy udało nam się powiedzieć prawdę o życiu i śmierci "Anody" w marcu roku 1978 w Klubie Księgarza na Starym Mieście, w rocznicę Akcji pod Arsenałem. Pierwszą audycję o "Anodzie" przygotowaliśmy z Andrzejem Matulem w 1. Programie Polskiego Radia na Zaduszki 1981 roku. I wtedy po raz pierwszy na antenie bardzo słuchanej w całej Polsce audycji "Cztery pory roku" matka "Anody", Zofia Rodowiczowa, opowiedziała o wieczorze wigilijnym 1948 roku i dziejach jego archiwum. Cenzor zażądał od nas usunięcia roku śmierci "Anody". Nie wyraziliśmy zgody i audycja poszła w całości.
Prochy "Anody" wydobyto 46 lat po śmierci z rodzinnej mogiły, gdzie spoczywał z rodzicami, bratem, dziadkami. Poddano wydobyte szczątki badaniom w Zakładzie Medycyny Sądowej Akademii Medycznej. Niczego nie ustalono. Zabrano tylko do zbiorów Muzeum Wojska Polskiego odznaczenia, które matka przypięła "Anodzie", składając go do tej mogiły w marcu 1949 roku. Pochowano go ponownie z imitacjami.
O tym, jak żył, jak walczył i jak zginął, udało mi się zebrać relacje bezcenne. Przez wiele lat odwiedzałam w Domu Starców na ulicy Szubińskiej i spisywałam wspomnienia matki "Anody" - Zofii Rodowiczowej, dane mi było cieszyć się przyjaźnią i zaufaniem Krystyny Rodowiczowej - żony brata stryjecznego "Anody", której matka Bohatera powierzyła wszystkie pamiątki, a pani Krystyna przekazała je na moją wystawę "Kamyk na szańcu - opowieść o Druhu Aleksandrze Kamińskim i jego Bohaterach - Harcerzach Szarych Szeregów". Otrzymałam także maszynopis wspomnień pani Krystyny, który ukazał się następnie w książce pod tytułem "Sztormy i burzany". Relacjami rodzinnymi dzieliły się ze mną obie córki pani Krystyny - Wanda i Małgorzata. Nagraliśmy z Andrzejem Matulem wspomnienia towarzyszy broni "Anody": Stanisława Sieradzkiego "Śwista", Bogdana Deczkowskiego "Laudańskiego", Witolda Bartnickiego "Kadłubka", Witolda Sikorskiego "Boruty". W Londynie dotarłam do sędziwej przyjaciółki "Anody" i adresatki jego ostatniego listu - Haliny Martinowej. Zbierałam wspomnienia ostatnich żyjących jeszcze matek poległych. Cieszyłam się przyjaźnią Józefa - Ziuka Saskiego, "Katody" - przyjaciela od serca "Anody". Z ich relacji, wspomnień, refleksji powstaje rozdział o "Anodzie" w V tomie mojego cyklu "Wierna rzeka harcerstwa".
Wszystkie zdjęcia "Anody" zachowały się u kuzynostwa Zofii Rodowiczowej, państwa Jaczynowskich, którzy zabierali matkę "Anody" na weekendy, opiekując się nią serdecznie. Wolałam odwiedzać ją na Szubińskiej, mimo że pokoik, który dzieliła z uciążliwą sąsiadką, był tak maleńki, że trzeba było przeciskać się między łóżkami bokiem, ale u państwa Jaczynowskich toczyło się szczęśliwe życie rodzinne, które było bolesnym kontrastem z losem pani Zofii - zwanej przez bliskich Zońką. Bo jej rodzinę i bliskich życie okrutnie odebrało.
Rozświetlały się piwne oczy matki "Anody", gdy wspominała swoją młodość, Wołyń i Żytomierz, miasto pełne uroku i tradycji. Opowiadała: - Wychowałam się w domu, który był oazą polskości. Matka moja, Zofia z Kałużyńskich Bortnowska, utalentowana śpiewaczka, organizowała tajne Towarzystwo "Oświata" i polski chór. Śpiewaliśmy powstańcze pieśni. "Hej, strzelcy wraz - nad nami Orzeł Biały" i "Leci liście z drzewa, co wyrosło wolne". Kazimierza Rodowicza poznałam w niezwykłej chwili, gdy do Żytomierza przyjechał polski teatr i ze sceny płynęły słowa Juliusza Słowackiego: "Polsko! O Polsko, gdy już nieprzytomni będziemy - wspomnij Ty o nas, o wspomnij!". Właśnie wtedy wszedł do loży mój brat Władysław, wiodąc wysokiego młodzieńca. Był to Kazik. Jego matka Stanisława z Rymkiewiczów Rodowiczowa przeżyła z ojcem powstańcem zesłanie na Syberii, jego ojciec Teodor za udział w Powstaniu Styczniowym siedział w więzieniu. Ten dom także był nasycony tradycją, walką o Polskę i wiarą w jej zmartwychwstanie.
Nasz ślub był w 1915 roku, wokół szalała wojna, ale ja miałam piękną białą suknię, a Kazik był we fraku. 15 sierpnia 1917 roku urodził nam się w Żytomierzu pierwszy syn Zygmunt. 7 marca 1923 roku, już w Warszawie, urodził się Janek. Mój mąż, absolwent Wydziału Budownictwa Wodnego Politechniki w Karlsruhe, wpisał się od razu w grono wykładowców Politechniki Warszawskiej, był naczelnikiem Wydziału Budowy w Dyrekcji Rzek, stworzył bardzo cenny projekt regulacji Wisły i wiele podróżował, ale dom był dla niego zawsze najważniejszą przystanią. Chłopcy wzrastali w atmosferze rodzinnej miłości. Byli tacy różni. Zygmunt - spokojny, łagodny, cierpliwy, Janek - żywiołowy, rogaty, uparty, pełen nieprawdopodobnych pomysłów. Uwielbiał mego brata Władysława Bortnowskiego i mógł godzinami słuchać jego opowiadań z bojów w Legionach i wojny polsko-bolszewickiej.
Obydwaj chłopcy chodzili do gimnazjum imienia Stefana Batorego, wspaniałej szkoły, w której uczyli się bohaterowie "Kamieni na szaniec": "Rudy", "Alek" i "Zośka". Byłam przewodniczącą Koła Matek. Zorganizowałyśmy naszą pracę tak, że każda klasa miała swoją matkę opiekunkę, która docierała z radą i pomocą. Stworzyłyśmy Koło Przyjaciół Harcerstwa, Janek był oczywiście w sławnej "Pomarańczarni". Kiedy wybuchła wojna - nasza praca zeszła do podziemia, ale nie ustała. Uratowaliśmy fundusze stypendialne i pomagaliśmy niezamożnym uczniom. Kontakt z młodzieżą przetrwał do powstania.
Mój Zygmuś studiował w Szkole Artylerii Konnej w Toruniu, we wrześniu 1939 roku przedarł się do Warszawy i zdążył jeszcze walczyć w jej obronie. Mój brat generał Władysław Bortnowski był dowódcą Armii "Pomorze", a potem więźniem w obozie Murnau. Zygmunt 31 października 1939 roku otrzymał zadanie łącznika - miał przenieść meldunki do Wilna. Zostawił wtedy list, który jest jedyną po nim pamiątką:
"Najdrożsi Rodzice i Janku! Piszę do Was te pare słów, byście wiedzieli, że w tym prologu zawieruchy (...) dużo było momentów pięknych, wiele charakterów silnych i czynów heroicznych, które nie pozwalają uwierzyć w upodlenie Narodu. Pragnę, byście wiedzieli, że mnie możecie się nie wstydzić, gdyż daję Wam na to swe podchorążackie słowo honoru, że w swej dotychczasowej służbie wojennej nie mam momentów, które bym sobie powinien wyrzucać. Wiem, że mój krok zrozumiecie właściwie, jako jeszcze jedno z ogniw łańcucha, który tworzyli Rymkiewicze, dziadzio Teodor, dziadzio Julian, wujek Władek i tylu, tylu innych. Pamiętajcie, że Kircholm, Legiony Dąbrowskiego, Powstania: Kościuszkowskie, 31, 63, 1905 i Legiony 14 roku robiły garstki ludzi, nadając nowe drogi i pchając Naród na nowe tory. Pamiętajcie o tym i nie traćcie nadziei w lepsze Jutro i wierzcie w nie tak, jak ja w nie wierzę...".
"Ocaleliśmy!"
Na mojej wystawie "Kamyk na szańcu" prezentujemy wszystkie ocalone dokumenty "Anody". Wśród nich życiorys, który 24 października roku 1945 złożył "inwalida wojenny z 1944 r. por. Rodowicz Jan Jerzy, zam. Warszawa, aleja Niepodległości 210 m 1": "Od stycznia 1940 r. pracowałem w konspiracji przeciwko okupantowi niemieckiemu. W roku 41 skończyłem Szkołę Podchorążych Rezerwy Piechoty w konspiracji. W roku 43-44, do powstania brałem udział w wielu akcjach dywersyjnych i partyzantce przeciw Niemcom, m.in. za udział w odbiciu więźniów pod Arsenałem dn. 26 marca 43 i za udział w rozbiciu posterunku żandarmerii dn. 20 sierpnia 43 r. otrzymałem dwukrotnie Krzyż Walecznych, Rozkazami Komendanta Sił Zbrojnych w Kraju". Komendantem tym był dowódca Armii Krajowej generał Stefan Rowecki "Grot".
O udziale "Anody" w najsławniejszej akcji Szarych Szeregów - odbicia Janka Bytnara "Rudego" z rąk gestapo w Akcji pod Arsenałem opowiadał mi Józef Ziuk-Saski, w prostej linii potomek bohaterów "Wiernej rzeki" Stefana Żeromskiego: - Wiadomość, że "Rudy" jest aresztowany, przekazał mi mój przyjaciel najbliższy - "Anoda". Dostał w tej akcji wspaniałe zadanie - dowodzi czołową sekcją "Butelki", od której ma się zacząć atak. Słyszę gwizd - znak, że więźniarka z Jankiem dociera pod Arsenał. Widzę "Anodę", jak ciska butelki. Za chwilę podbiega w moją stronę i woła: "Byczo jest! Dawaj pistolety! Bo swoich nie zdążę naładować!". Zamieniamy broń, a z bramy wyskakują warszawskie nastolatki - i krzyczą do mnie: "O rany, panie, czy to już powstanie? Skąd wziąć broń?".
Kiedy "Anoda" wrócił do domu po akcji pod Arsenałem, miał przestrzelony krawat, wgnieciony od kul portfel, zakrwawiony szalik i poszarpaną kurtkę, z której matka wypruła kulkę. Był nietknięty!
Towarzysze broni, wymieniając czołowe cechy Janka: odwagę, brawurę, fantazję, ogromne poczucie humoru, urzekające zdolności aktorskie, wszystko, co da mu imię Ułana Batalionu "Zośka", podkreślają niezwykłe, nieprawdopodobne szczęście. Ze wszystkich akcji - Małego Sabotażu i Wielkiej Dywersji (a było ich 20, w tym wykolejenie ośmiu pociągów i wysadzenie dwóch mostów) - wychodził zwycięsko.
Gdy wybuchło powstanie, matka żegnała obu synów. Wspominała: - Janek ucałował mnie, wskoczył na rower i pomknął. Był w doskonałym nastroju, przekonany, że zwyciężą. Zygmunt odchodził zasmucony i chyba pełen niewiary. Ranny już 1 sierpnia zginął w zbombardowanym szpitalu.
W "Arkuszu ewidencyjnym" wypełnionym przez Janka 30 września 1947 roku dla Związku Uczestników Walki Zbrojnej o Niepodległość i Demokrację, w rubryce "Odznaczenia" "Anoda" podaje: "Virtuti za dowodzenie w natarciu na ulicę Młynarską". Bogdan Celiński i Stanisław Broniewski w biogramie Janka przygotowanym dla Polskiego Słownika Biograficznego uzupełniają, iż Order Virtuti Militari otrzymał "Anoda" "za uderzenie flankowe z rejonu Sołtyka w krytycznym momencie natarcia nieprzyjacielskiego na Cmentarz Ewangelicki, uderzenie to zdecydowało o utrzymaniu stanowisk w tych rejonach".
Relacjonował Staszek Sieradzki "Świst": - Od początku naszej znajomości byłem Jankiem oczarowany. Przeżyliśmy razem bazę leśną "Zośki" przed powstaniem. Janek urządzał nam bezlitośnie "kąpiel świętego Szczepana", musieliśmy biegać przez jałowce półnago. To była twarda, ale pożyteczna szkoła hartu. W powstaniu "Anoda" był zastępcą dowódcy plutonu "Felek" kompanii "Rudy". 8 sierpnia (Janek zapamiętał, że było to 10 sierpnia) trafił go niemiecki snajper. Wezwane moim krzykiem sanitariuszki przetransportowały "Anodę" do szpitala na Starówkę.
Staszek "Świst" przeniósł "Anodę" pod ostrzałem do szpitala na ulicy Miodowej, gdzie ordynował najsławniejszy lekarz Zgrupowania "Radosław" doktor Brom.
W piśmie adresowanym do Referatu Spraw Inwalidów Wojennych z 22 października 1945 roku "Anoda" relacjonuje zwięźle: "5 sierpnia 1944 zostałem ranny na ulicy Okopowej pociskiem z pistoletu w lewą nogę. Po opatrunku walczyłem dalej. 10 sierpnia na ulicy Spokojnej doznałem przestrzału lewego płuca pociskiem z kb. Leczono mnie w szpitalu Jana Bożego i następnie w szpitalu na ulicy Miodowej 23 do 31 sierpnia, po czym przeszedłem kanałem do Śródmieścia. Do 8 września przebywałem w szpitalu na ulicy Hożej 36, skąd udałem się na linię na Czerniaków i 15 września na ulicy Wilanowskiej 1 zostałem ranny odłamkami z granatnika w lewy łokieć i przy upadku noszy doznałem złamania lewej ręki w łokciu. 17 września 44 zostałem przewieziony przez saperów Wojska Polskiego przez Wisłę do szpitala polowego w Aninie, gdzie dokonano mi operacji i trzykrotnie transfuzji krwi".
Staszek Sieradzki tak zapamiętał tamte chwile na Czerniakowie: - Przeżegnałem się, jak go zobaczyłem! Z przestrzelonym płucem, targa peema i walczy... I dostaje... Ma ramię poszarpane tuż nad sercem. Zaniesiony nad Wisłę, wysypany na ziemię leży obok mnie (też oberwałem ciężko). Czekamy na zmiłowanie Boże... Kule biją obok naszych noszy. Żołnierze Berlinga ładują mnie na ponton. W taflę rzeki Niemcy walą pociskami granatników i moździerzy, powietrze prują serie z broni maszynowej. Mój ponton szczęśliwie dopłynął. Drugi za nami - rozstrzelany. Trzeci - na którym był "Anoda" - dopłynął. Ocaleliśmy!
"Wolne wstaną dni"
Henryka Samsonowiczowa, matka Andrzeja pseudonim "Książę", który przeszedł cały szlak bojowy "Zośki" i poległ na Czerniakowie, opowiadała: - "Anoda" zapisał się w mojej pamięci w najpiękniejszych jasnych barwach. Wszyscy go kochali. A jednocześnie przy ogromnym poczuciu humoru i wielkiej pogodzie jakże się sprawdził w chwilach tragicznych, gdy my, matki, szukałyśmy pod zaśnieżonymi gruzami szczątków naszych dzieci. Opiekował się nami, wspierał. To on walczył, by dowódca kompanii "Rudy" Andrzej Romocki "Morro" miał pogrzeb godzien bohatera. I na zachowanej fotografii trumna okryta sztandarem z kotwicą wspiera się o barki "Anody".
Grzebał swoich kolegów, załatwiał wszystkie formalności i grabarze go znali. To okaże się ważne, gdy rodzice będą go poszukiwać w bezimiennym grobie.
Zbierał także wspomnienia żywych o poległych. Tak powstało bezcenne archiwum batalionu "Zośka", dzięki któremu druh Aleksander Kamiński mógł napisać swą świetną książkę, a ona z kolei stała się fundamentem "Pamiętników żołnierzy Batalionu "Zośka"".
Dorota - Halina Martin wspominała: - "Anoda" każdego błagał o pisanie wspomnień: "Tylko wy możecie ocalić od zapomnienia tych, którzy zginęli". Wydobywał spod gruzów dokumenty, kleił, naprawiał, prasował. A jednocześnie starał się pokonać swe kalectwo, bo przecież stwierdzono u niego 81 proc. inwalidztwa. Co było takie ważne w tej garstce "Zośkowej" braci, która przeżyła - to ich odpowiedzialność za tych, którzy polegli. Ci, którzy cudem przeżyli, uważali, że ich obowiązkiem jest walczyć o spełnienie wszystkiego, za co tamci zginęli.
Indeks Janka z Wydziału Architektury ma zapisane tylko pierwsze strony z roku akademickiego 1947/1948. Sześć przedmiotów - sześć piątek. I jedna piątka z plusem za rysunek ręczny. Jego koledzy stwierdzali, że gdyby żył, stałby się architektem światowej sławy. Wspominali jego pieniący się humor, gdy jesienią 1947 roku prowadził w wytwornym fraku i cylindrze uroczystość otrzęsin pierwszoroczniaków, a także parodię pióra "Ryja z Rodowic", napisaną we wrześniu 1948 na obozie studenckim, gdzie "Ród męski, żołądecznie syty - w błogiej kontemplacyji zaniedbał kobity". 7 stycznia 1946 roku kończyło się pierwsze od powstania zimowisko "Zośkowców". Śpiewali piosenkę: "Wszakże z naszej krwi - wolne wstaną dni". Napisali: "Te wspólnie spędzone dni, przeżyte w atmosferze szczerej przyjaźni, wśród słońca i gór złączyły nas jeszcze silniej we wspólnym marszu ku lepszej Polsce. Długa droga daleka przed nami, mocne serca - już nie w ręku karabin - a wiara w lepszą przyszłość i poczucie odpowiedzialności za przyszłe losy Ojczyzny. Mocne serca - serca, w których zapał nie stopnieje. Zmieniły się metody pracy, cel pozostał ten sam: po walce - służba Polsce".
18 grudnia roku 1948 Janek Rodowicz "Anoda" pisał list do Doroty - Haliny Martinowej, zapewne ostatni w życiu: "Ha! (okrzyk zjadliwy, a triumfujący!) Nareszcie teraz ja mogę napisać Doroto! Babo niepiśmienna! (...) Ha! Na Twój list (do Byka niepiśmiennego) odpisałem co prawda nie rychło, bo coś po miesiącu bodajże, ale odtąd Ty coś ani dudu (...) Ja cóż, ja po prostu starszy Pan (!) prowadzę rozwiązły żywot akademika na wydaniu. Żywię się z ograniczeniami, ale za to kocham się bez ograniczeń. (...) Nasza Zosia zdrowa, rozmnaża się, że aż ha! Ciągle ma coraz więcej "małych" (...). W związku ze zbliżającymi się świętami przesyłamy Ci jak najserdeczniejsze życzenia świąteczne i noworoczne. Przesyłam kawałek opłatka, którym łamię się z Tobą...". ("Rozmnażająca się Zosia" to kryptonim drugiej konspiracji. Dziewczęta i chłopcy z "Zośki" nie zrezygnowali z marzeń o Polsce prawdziwie niepodległej. Nie o taką, jaka nadeszła, walczyli.)
24 grudnia 1948 roku matka wzięła w dłoń opłatek, myśląc o tych, które kładą ów okruch chleba Bożego na pustych talerzach swych poległych dzieci. I wtedy zaterkotał ostro dzwonek. Aresztowano Janka przy stole wigilijnym. Matka dała mu ukradkiem okruch opłatka. Nie wiedzieli, co się z nim stało, aż do chwili, gdy profesor Kazimierz Rodowicz otrzymał pismo datowane 1 marca 1949 roku z nadrukiem "Wojsko Polskie, Naczelna Prokuratura Wojskowa", zaczynające się od słów: "Zawiadamiam, że syn Obywatela Jan Rodowicz zatrzymany w dniu 24 XII 1948 przez przedstawicieli władz Bezpieczeństwa Publicznego pod zarzutem popełnienia przestępstwa z art. 86 KK WP, w dniu 7 stycznia 1949 r. popełnił samobójstwo, wyskakując z okna".
Opowiadała Zofia Rodowiczowa: - Grób Janka odnaleźliśmy dzięki grabarzom, którzy pamiętali go z "Zośkowych" pogrzebów. 16 marca 1949 roku wydobyliśmy go z mogiły. W kieszonce kurtki znalazłam okruchy opłatka. Przypięłam mu ordery, z których był taki dumny, i przewieźliśmy go do grobu rodzinnego, kwatera 228 grób numer 12. To był drugi pogrzeb mojego Janka. Kilka tygodni potem doktor Konrad Okolski przekazał nam tajemnicę powierzoną mu przez profesora Grzywo-Dąbrowskiego, kierownika Zakładu Medycyny Sądowej, gdzie była robiona sekcja. Janek nie popełnił samobójstwa. Został zamęczony, miał wgniecioną klatkę piersiową.
Kiedy pójdziecie zapalić mu światło pamięci, zauważcie, że w tej samej alejce i po tej samej stronie, co mogiła "Anody", jest grób Grzesia Przemyka.
Za tydzień - w piątym odcinku cyklu "Gotowi do lotu" Barbara Wachowicz opowie o żołnierzach Batalionu "Zośka", którzy przeżyli wojnę i okupację.
http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20110820&typ=my&id=my22.txt
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
9. Grób Grzesia Przemyka
i Chłopcy i Dziewczęta Zośki,czy Parasola
przypadek,czy raczej ciągłość historyczna ?
Mama Grzesia i ON
już są po drugiej stronie tęczy,
tamci Chłopcy i Dziewczęta,TEZ
Pani Barbaro,
serdeczne dzięki za te opowiesci,pełne prawdy i Dumy
Solidarność
nigdy moze by nie powstała,gdyby nie Matki, Babcie,Wujowie
tamtych Dziewcząt i Chłopców,
bylismy wspierani Kultem Wolności i ICH mądrością,
to ONI
nas uczyli konspiracji,zasad obrony i unikania wpadek,gubienia ogona
i wielu,wielu innych rzeczy,KOLPORTAZU ,też,
roznoszenia ulotek i pisania nocą na Murach,również
i Wiary,
ze Bóg jest z nami,przede wszystkim
Grzesiu,Dziewczęta,
Chłopcy nie tylko z Warszawy,śpijecie spokojnie
WASZ Testament,jest Naszym
gość z drogi
10. 90 lat temu, 7 marca 1923
Właśnie w tej chwili trwa finał II edycji Nagrody im. Jana Rodowicza "Anody". Już niedługo będzie wiadomo kogo Kapituła uznała za "Powstańców czasów pokoju"." height="320" width="320">
lat temu, 7 marca 1923 roku w Warszawie urodził się porucznik Jan
Rodowicz „Anoda”, jeden z najbardziej znanych żołnierzy batalionu AK
"Zośka", uczestnik wielu akcji w
konspiracji oraz Powstania Warszawskiego, odznaczony 2 x Krzyżem
Walecznych i Krzyżem Srebrnym Virtuti Militari, po wojnie student
architektury, jeden z inicjatorów pisania pamiętników przez żołnierzy
Batalionu. Zginął 7 stycznia 1949 r. w trakcie przesłuchania w budynku
Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego. Zobacz powstańczy biogram: www.1944.pl/historia/
Właśnie w tej chwili trwa finał II edycji Nagrody im. Jana Rodowicza
"Anody". Już niedługo będzie wiadomo kogo Kapituła uznała za "Powstańców
czasów pokoju".
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
11. Rudy, Alek, Zośka
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
12. Adrzej Romocki „Morro”
Adrzej Romocki „Morro” 1923-1944 (FOT. ARCH. IPN)
Pod patronatem
„Naszego Dziennika”
Strzał w serce
Fragment nowej książki Joanny Wieliczki-Szarkowej
„Powstanie Warszawskie 1944. Gloria victis”
http://www.naszdziennik.pl/wp/86107,strzal-w-serce.html
Pułkownik „Radosław” powiedział o
nim, że „był najbardziej utalentowanym dowódcą kompanii, jakiego w swej
karierze spotkał”. Por. Andrzej Romocki „Morro”, dowódca kompanii
„Rudy” w Batalionie „Zośka”, zginął, trafiony w serce, 15 września 1944
roku na Solcu, gdy prowadził swoich żołnierzy do natarcia, „które – jak
miał prawo przypuszczać – mogło okazać się decydujące. Zginął więc
śmiercią najszczęśliwszą dla żołnierza” – pisała łączniczka „Morro” ze
Starówki, Anna Borkiewicz-Celińska, autorka monografii Batalionu
„Zośka”, dodając, że po śmierci Andrzeja wśród resztek jego żołnierzy
zgasły ostatnie iskierki nadziei.
W „Zośce i Parasolu” Aleksander Kamiński opisał Andrzeja jako
wysokiego, postawnego chłopca o jasnych blond włosach, niebieskich
oczach i podłużnej, regularnej twarzy. Jak wspominała matka, Jadwiga z
Niklewiczów Romocka: „Imię dostał Andrzej po siostrzeńcu Pawła, Andrzeju
Wasiutyńskim. Bardzo kochał Paweł tamtego Andrzeja. Zdolny, piękny,
miał dwadzieścia cztery lata, jak zginął w 1920 roku”. Andrzej Romocki
ochrzczony w kościele Zbawiciela miał za patrona św. Andrzeja Bobolę.
Imieniny obchodził 16 maja, razem ze swoim młodszym bratem Janem
Bonawenturą.
„Morro” przyjaźnił się z Jankiem Bytnarem „Rudym”, Aleksym
Dawidowskim „Alkiem” i Tadeuszem Zawadzkim „Zośką”. To on dowodził akcją
na strażnicę niemiecką w Sieczychach, w której, jako jedyny, zginął
„Zośka”. Potem powtarzał: „musimy Zośkę i Rudego zastąpić, muszą trwać w
naszej pracy”. Z jego m.in. inicjatywy Oddział Szturmowy „Wisła” vel
„Jerzy” przemianowano na Batalion „Zośka”, w którym dowodził najpierw
plutonem, a potem 2. kompanią „Rudy”. W maju 1944 roku Romocki ukończył
tajną Szkołę Podchorążych „Agrykola” z trzecią lokatą.
„I tylu ich znowu zostanie”
„Morro” walczył na Woli. Jego plutony zdobyły drugiego dnia Powstania
dwie niemieckie Pantery. Atakował Szpital św. Zofii oraz Gęsiówkę. Za
dowodzenie „Rudym” na Woli i błyskawiczne uderzenie z rejonu ulicy
Sołtyka podczas natarcia Niemców na cmentarz ewangelicki dostał Order
Virtuti Militari. 11 sierpnia przeszedł z „Zośką” na Stare Miasto.
Następnego dnia w natarciu na niemieckie magazyny przy Stawkach został
ranny młodszy brat Andrzeja, Jan Bonawentura. Bracia widzieli się po raz
ostatni 17 sierpnia w szpitalu przy Miodowej 23. „Andrzej ’Morro’
wniósł zapach dymu. Miał twarz osmaloną przez wybuch ’szafy’, spalone
brwi, obandażowaną głowę” – napisał Kamiński w „Zośce i Parasolu”.
Nazajutrz szpital został zbombardowany i Janek zginął.
A Andrzej walczył dalej i wyróżniał się swoją postawą: „jednakowo
spokojny, stanowczy, zawsze podejmujący błyskawiczne decyzje, panujący
nad sytuacją. Wśród hałasu motorów, czołgów, goliatów, wybuchu pocisków
umiejący zadbać zarówno o to, w którym kierunku wzmóc ogień, jak i o to,
który posterunek zmienić ze względu na wyczerpanie żołnierzy” –
stwierdzała jego łączniczka Anna Borkiewicz.
„Za wykazane walory dowódcze w okresie 4-tygodniowych walk” generał
„Bór” mianował Romockiego 30 sierpnia podporucznikiem czasu wojny. Z 30
na 31 sierpnia w czasie przebijania się do Śródmieścia „Morro” dostał
postrzał w nos, ale jego kompanii, jako jedynej, udało się nie wchodzić
do kanałów i przejść przez Ogród Saski wśród pozycji wroga, udając
niemiecki oddział. Dostał za to drugi Krzyż Walecznych i 5 września
przeszedł na Czerniaków. Gdy dowódca „Zośki” kpt. Ryszard Białous
„Jerzy” objął „Brodę 53”, Andrzej został jego zastępcą. Do kompanii
„Rudy” dołączono resztki „Maćka” i „Giewonta”. Na Powiślu Czerniakowskim
walczyły jeszcze bataliony: „Czata 49” i „Parasol” oraz Zgrupowanie
„Kryska” kpt. Zygmunta Netzera, w składzie którego znajdował się 535.
pluton Słowaków pod dowództwem ppor. Mirosława Iringha „Stanki”.
Zadanie obrony przyczółków na Czerniakowie Andrzej przyjął z
entuzjazmem: „To może być punktem zwrotnym całego powstania! Tylko że
znowu my! Chłopcy są tacy przemęczeni… I tylu ich znowu zostanie”. Do
dowódców plutonów, m.in. Andrzeja Samsonowicza „Księcia” i Jerzego
Gawina „Słonia”, powiedział: „Koledzy! Zostało nam powierzone zadanie
utworzenia przyczółka na Wiśle. Łączność z drugim brzegiem została
nawiązana i może dziś w nocy wyląduje u nas armia Berlinga. Utworzenie
przyczółka jest rzeczą bardzo trudną i dlatego powierzono to zadanie
nam. Bo my musimy tego dokonać! I kto wie? Może właśnie nam przypadnie
chwała ocalenia Warszawy?”.
Żołnierze „Zośki” zajęli stanowiska na brzegu Wisły o północy z 14 na
15 września – „pod silnym ostrzałem Niemców, idącym od portu
czerniakowskiego i od mostu Poniatowskiego, z którego ocalało jedno
przęsło. Chłopcy odpowiadają ogniem i udaje się nieprzyjaciela odepchnąć
– pisze Barbara Wachowicz w „To ’Zośki’ wiara!” – Niebo jaśnieje późnym
wrześniowym świtem. Słońce wzejdzie o 6.26 i uczyni się złoto-jesienny
dzień 15 września roku 1944. Tuż przed wschodem Andrzej grupuje swoich
chłopców w okolicy białego, parterowego domku u wylotu ulicy
Wilanowskiej”.
Ostatnia łączniczka „Morro”, Krystyna Musiatowicz, zapamiętała, że
„Andrzej chwilę naradzał się z Witoldem; za chwilę z jakiejś narzuty i
podszewki przygotowują sztandar biało-czerwony. ’Kto ze mną na
ochotnika?’. Zrywa się trzech, wśród nich Wojtek Burek. Pierwszy przez
dziurę w murze przechodzi Andrzej, za nim pozostali chłopcy”. Wtedy
Krystyna ostatni raz widziała Andrzeja i Wojtka. „Wściekła strzelanina,
ale już dopadli do białego domku po drugiej stronie. Cisza. A potem
pojedyncze strzały. I krzyk: ’Sanitariuszka, prędzej! Andrzej ranny!’.
Najbliżej była Zosia Sadowa – zrywa się i przeskakuje ulicę. Znowu
straszna strzelanina; po chwili Zosia wraca zapłakana: ’Andrzej nie
żyje! I drugi też dostał, ten Burek’. […] Zbliża się Witold i
rozkazującym tonem mówi: ’Biegnij do pułkownika Radosława i zamelduj:
łączność z Berlingowcami nawiązana, Andrzej ’Morro’ nie żyje. Spytaj,
kto ma objąć dowództwo’”. Wiadomość o śmierci Andrzeja bardzo poruszyła
płk. „Radosława” i kpt. „Jerzego”, a także wszystkich żołnierzy.
Aleksander Kamiński stwierdził: „Każde życie jest bezcenne. I każdy z
poległych towarzyszy Andrzeja ’Morro’ ofiarował życie narodowi. Ani
mniej, ani więcej niż Andrzej. Ale śmierć Andrzeja była także ciosem w
zespół. Andrzej ’Morro’ bowiem stał się w toku walk powstańczych
uosobieniem ’Rudego’, nadzieją ’Zośki’, wcieleniem ideałów
szaro-szeregowych”.
„Kiedy się teraz wszyscy zobaczymy?”
Matka, Jadwiga Romocka, wróciła do zrujnowanej Warszawy w lutym 1945
roku: „Widocznie musiałam żyć, aby Was pochować. I odnalazłam Was,
Jasieńku, tego samego dnia Obydwóch – tam na Miodowej na cmentarzyku i
na Solcu przy domku i rowie…”. Na grobie Janka Bonawentury przy Miodowej
zachowały się nagrobne tabliczki, miejsce pod drzewem zapamiętał
ostatni dowódca „Rudego”, Witold Morawski „Czarny”, który pomógł w
odszukaniu grobu. Andrzeja znaleźli na Solcu, w miejscu gdzie zginął,
jego przyjaciele i podwładni. Jadwiga Romocka zapisała w swoim
pamiętniku: „Chłopcy odkopali do połowy Andrzeja, wręczyli mi krzyż
harcerski, odcięli koalicyjkę z odznaką ’Agricoli’ – pokazali ryngraf z
Matką Boską Ostrobramską, którego nie wzięłam – zostawiłam. Podali mi
płócienną torbę, z której posypały się zupełnie świeże cukierki Wedla…
Żadnych dokumentów, ale tożsamość najzupełniej stwierdzona”.
Pogrzeb Janka odbył się 13marca 1945 roku i był pierwszym na kwaterze
Batalionu „Zośka”. Andrzeja pochowano obok brata 31 października 1945
roku. Trumnę „Morro” owinięto biało-czerwoną flagą ze znakiem Polski
Walczącej. Położono na niej jego hełm ze znakiem Grup Szturmowych, w
pokrowcu z panterki, podziurawiony odłamkami. Trumnę niósł m.in. Jan
Rodowicz „Anoda” i Bogdan Celiński „Wiktor”. Kondukt szedł od Wisły,
poprzez Czerniaków, Śródmieście, koło kościoła Świętego Antoniego, ulicą
Senatorską, przez ruiny getta, do Okopowej – przez całą Warszawę na
cmentarz wojskowy – tak jak prowadził szlak bojowy Andrzeja – tylko w
przeciwnym kierunku.
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
13. „Anoda” i jego oprawca O
„Anoda” i jego oprawca
O losach porucznika Jana Rodowicza „Anody” pisze Piotr Bączek
Zdjęcie: Marek Borawski/
Nasz Dziennik
Losy porucznika Jana Rodowicza „Anody” są gotowym
scenariuszem na film akcji – powstaniec warszawski, a wcześniej
uczestnik wielu akcji przeciw niemieckim okupantom, m.in. pod Arsenałem,
żołnierz Batalionu „Zośka”. Jednak równie interesujące są losy jego
stalinowskiego oprawcy – Wiktora Herera, który z funkcjonariusza
stalinowskiego Urzędu Bezpieczeństwa przeistoczył się w profesora
ekonomii i doradcę opozycji.
Jeden z „kamieni na szaniec”
Jan Rodowicz urodził się 7 marca 1923 r. w Warszawie. Pochodził z
rodziny o patriotycznych tradycjach, jego ojciec był profesorem
Politechniki Warszawskiej, a matka siostrą gen. Władysława
Bortnowskiego. Uczył się w warszawskim Liceum im. Stefana Batorego.
Należał do 23. Warszawskiej Drużyny Harcerskiej, słynnej
„Pomarańczarni”, a w czasie II wojny światowej do Szarych Szeregów,
przyjął pseudonim „Anoda”. Ukończył szkołę podchorążych „Agricola”, jego
kolegami byli m.in. Tadeusz Zawadzki „Zośka”, Jan Bytnar „Rudy”, Józef
Saski „Katoda”. Był jednym z bohaterów brawurowej akcji pod Arsenałem.
Dowodził wtedy jedną z sekcji zbrojnych, która odbijała „Rudego”.
Brał udział w innych akcjach, np. „Celestynów”, kiedy odbito
transport więźniów do Oświęcimia, wykolejenia i ostrzelania wojskowego
pociągu urlopowego, ataku na posterunek żandarmerii niemieckiej i
koszary lotników w Wilanowie, wysadzeniu przepustu kolejowego pod
Rogoźnem koło Przeworska. Był jednym z dowódców Batalionu „Zośka”.
Bohaterski powstaniec
Walczył w Powstaniu Warszawskim. Był wielokrotnie ranny, 10 sierpnia
1944 r. został ciężko ranny w lewe płuco podczas natarcia na gmach
szkoły przy ul. Spokojnej. Został umieszczony w szpitalu na Starym
Mieście.
11 sierpnia otrzymał Krzyż Srebrny Orderu Virtuti Militari V klasy
oraz awans na porucznika. 31 sierpnia ewakuowano go, razem z innymi
rannymi, do Śródmieścia. W pierwszym tygodniu września dołączył do
oddziału walczącego na Czerniakowie. 15 września został ponownie ranny.
Strzał z niemieckiej rusznicy przeciwpancernej trafił go w lewe ramię i
łopatkę, pocisk potrzaskał mu kości. Następnego dnia w drodze do
szpitala został ugodzony odłamkiem z granatnika w lewy łokieć, upadek z
noszy spowodował złamanie lewej ręki w łokciu. W nocy z 17 na 18
września żołnierze z 3. Pułku Piechoty z armii gen. Berlinga ewakuowali
nieprzytomnego „Anodę” na drugą stronę Wisły.
Przez kilka miesięcy leczył rany w Otwocku. W 1945 r. zajął się
ekshumacjami i pogrzebami na cmentarzu Powązkowskim poległych żołnierzy
Batalionu „Zośka”. We wrześniu 1945 r. ujawnił się przed komisją
likwidacyjną AK. Jesienią 1945 r. podjął studia na Politechnice
Warszawskiej.
Aresztowany w Wigilię
W Wigilię 1948 r. został aresztowany przez UB. Matka wsunęła Jankowi do kieszeni kawałek opłatka.
Formalnie nakaz wydał major UB Wiktor Herer, ówczesny naczelnik
Wydziału IV Departamentu V Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego,
który zajmował się inwigilacją środowisk młodzieżowych, harcerskich,
akademickich. Pretekstem do aresztowania miał być rzekomy zamach na
wdowę po Dzierżyńskim, która 22 grudnia 1948 r. przebywała w Belwederze.
W trakcie kąpieli doszło do wybuchu kotła w jej łazience, wkrótce
okazało się, że była to awaria.
Już w III RP Herer zeznał, że inicjatywa aresztowania wyszła od samej
płk Julii Brystygierowej, słynnej z okrucieństwa dyrektor Departamentu V
Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego, która z tego powodu nazywana
była „Krwawą Luną”.
Próbował przekonać, że w ten sposób chcieli razem z Brystygierową
„uchronić” Rodowicza przed groźniejszym w skutkach aresztowaniem przez
Departament Śledczy MBP, którym kierował płk Józef Różański,
odpowiedzialny za tortury żołnierzy AK.
„Anoda” był przesłuchiwany czterokrotnie: 24 i 29 grudnia oraz 4 i 7
stycznia. Śledztwo prowadził osobiście Herer. 7 stycznia 1949 r. „Anoda”
zginął w niewyjaśnionych okolicznościach. Ubecy upowszechniali wersję,
że popełnił samobójstwo, wyskoczył przez otwarte okno. Jeden z nich
Bronisław Klejn twierdził, że „wyszedł za mną, biegiem wskoczył na
parapet otwartego okna i wyskoczył”. Był prowadzony na przesłuchanie do
Herera.
Od dzieciństwa w „ruchu rewolucyjnym”
Herer urodził się 19 stycznia 1920 r. w Czerniowcach pod Lwowem. W
życiorysie dla MBP podał, że ojciec był sekretarzem związku zawodowego i
redaktorem gazety, był aktywistą Komunistycznej Partii Polski. Matka
była urzędnikiem ubezpieczalni społecznej, znała Julię Brystygierową,
która pochodziła z tych okolic i była działaczką Komunistycznej Partii
Zachodniej Ukrainy.
Wiktor Herer związał się z komunistycznymi organizacjami w gimnazjum
we Lwowie. Po latach w jednej z opinii stwierdzono, że „od
najwcześniejszej młodości aktywny w ruchu rewolucyjnym”. W ankiecie
podał, że jest „bezwyznaniowcem” i wskazał, że jest narodowości
polskiej. Tymczasem w spisie kadry bezpieki sporządzonym w 1978 r. przez
archiwum MSW podano „narodowość żydowska”.
Już w 1933 r. wstąpił do czerwonego harcerstwa, „Pionier”. Był też
członkiem Komunistycznego Związku Młodzieży Zachodniej Ukrainy. W 1934
r. został zatrzymany za kolportaż nielegalnych ulotek propagujących
komunizm. W związku z tym przeniósł się do Warszawy, gdzie w 1938 r.
ukończył prywatne gimnazjum. W 1936 r. ponownie policja zatrzymała
Herera, ale tym razem w więzieniu przebywał sześć tygodni.
W latach 1935-1938 działał w szkolnych przybudówkach nielegalnego
Komunistycznego Związku Młodzieży. Przyjął pseudonim „Adaś”. W 1938 r.
został sekretarzem Rewolucyjnego Związku Niezamożnej Młodzieży Polskiej,
w tym też roku przeniósł się do Lwowa. Po wkroczeniu armii sowieckiej
aktywnie działał w organizacjach komunistycznych. Przyjął obywatelstwo
radzieckie, zajmował kierownicze stanowiska w komunistycznej organizacji
młodzieżowej Komsomole, był też kierownikiem klubu „młodzieży
robotniczej dzielnicy Łyczaków”.
Wstąpił na wydział rolny Politechniki Lwowskiej, potem przeniósł się
na wydział ekonomiczny Instytutu Handlu Radzieckiego we Lwowie.
Obserwując Powstanie Warszawskie
Po wybuchu wojny niemiecko-sowieckiej uciekł w głąb Związku
Sowieckiego. W październiku 1941 r. rozpoczął studia w Tbilisi na
wydziale ekonomicznym.
W 1943 r. przerwał studia i wstąpił do dywizji kościuszkowskiej.
Herer ukończył szkołę oficerów polityczno-wychowawczych, znalazł się w
korpusie oficerów oświatowych. Był kolejno zastępcą dowódcy plutonu
gospodarczego, potem zastępcą dowódcy baterii w artyleryjskiej szkole w
Tambowie, a następnie oficerem polityczno-oświatowym, instruktorem
propagandy i lektorem pułku. W 1944 r. wstąpił do Polskiej Partii
Robotniczej.
Początkowo Herer – jak napisał w życiorysie, który zachował się w IPN
– służył w 1. Dywizji Piechoty armii gen. Berlinga. W 1944 r. trafił do
3. Dywizji Piechoty, w której był lektorem w 3. pułku artylerii
lekkiej. W sierpniu 1944 r. jednostka prowadziła walki na przyczółku
warecko-magnuszewskim. W dniach 16-22 września oddziały te próbowały
forsować Wisłę w rejonie Czerniakowa.
Herer musiał więc z bliska obserwować tragedię żołnierzy Powstania.
Co więcej, to właśnie żołnierze 3. Dywizji Piechoty ewakuowali „Anodę”
na Pragę! Być może ich drogi skrzyżowały się przypadkowo już wtedy.
Przez ręce Herera
W 1945 r. po przekształceniu jego jednostki w Korpus Bezpieczeństwa
Wewnętrznego został starszym instruktorem polityczno-wychowawczym. W
1945 r. ożenił się z Janiną Dziubanowską. Było to typowe resortowe
małżeństwo. Żona była szefem kancelarii wydziału propagandy w zarządzie
polityczno-wychowawczym KBW. Wkrótce za nieprzestrzeganie tajemnicy
wojskowej została zwolniona z KBW. W życiorysie Herer podawał, że
ukończyła technikum dentystyczne i przeniosła się do MON.
Z zachowanych w IPN dokumentów wynika, że we wrześniu 1945 r. został
skierowany do służby w Ministerstwie Bezpieczeństwa Publicznego i od
razu został zastępcą kierownika Wydziału IV Departamentu V. Na to
stanowisko osobiście rekomendowała go właśnie Brystygierowa, szefowa
tego departamentu.
Herer bardzo szybko awansował w MBP. Po roku był już pełniącym
obowiązki naczelnikiem wydziału. W 1945 r. miał stopień porucznika,
cztery lata później już podpułkownika. Był jedną z ważniejszych osób w
Departamencie V. Pamięć o nim przetrwała przez lata PRL, nawet w wydanej
w 1981 r. podziemnej broszurze „Więźniowie polityczni w Polsce”
napisano: „Jednym z wybitniejszych naczelników wydziałów był mjr Wiktor
Herer […]. Prowadził on często śledztwa osobiście. […] W tym okresie
prawie wszyscy aresztowani przechodzili przez ręce mjr. Herera”.
Przesłuchiwał m.in. Wiesława Chrzanowskiego, który wspominał:
„Pierwsze pytanie: żebym opowiedział o swojej działalności
szpiegowskiej. Odpowiedziałem, że nie prowadziłem takowej. On na to:
Jeszcze zobaczymy, jak to było. I mówi mi, że będę tu siedział ileś lat,
że stracę widoki na przyszłość, że tak i tak nic się nie zmieni w
Polsce […]. Straszył, ale w sposób ograniczony. Mówił np., że są ludzie,
którzy tu wprawdzie długo siedzieli, ale potem się odnaleźli na
wolności, w nowej rzeczywistości”.
„Łatwość werbowania agentury”
W kwietniu 1946 r. Brystygierowa tak scharakteryzowała Herera:
„Samodzielny, bardzo zdolny, posiada dobrą orientację, spryt i łatwość
werbowania agentury. Myśli kategoriami kierownika swoim odcinkiem pracy w
skali krajowej. Reaguje natychmiast na wszelkie fakty i zachodzące
zjawiska w terenie. Daje WUBP jasne, konkretne wskazówki we wszystkich
bieżących sprawach. W stosunku do swych pracowników jest wymagający, ale
wskazuje dostateczną cierpliwość, by uczyć ich pracy i podciągać.
Moralnie stoi na wysokim poziomie. Za dobrą pracę otrzymał premię
pieniężną”.
W kolejnej charakterystyce służbowej stwierdzono: „Dobrze pracuje z
agenturą, umie werbować, umie kierować agentem. Bardzo samodzielny,
przejawia dużo wartościowej inicjatywy, orientuje się szybko. Decyzje
podejmuje szybko, czasem jednakże niedostatecznie przemyślane”.
Nawet Brystygierowa zwróciła jednak uwagę, że także przełożeni Herera
twierdzili: „Wadą jego charakteru jest porywczość i brak opanowania”.
Po śmierci „Anody” pochwały „Krwawej Luny”
Dokładnie miesiąc po śmierci „Anody” podczas przesłuchania u Herera, w
lutym 1949 r. Brystygierowa skierowała wniosek o mianowanie go na
stanowisko naczelnika Wydziału IV Departamentu V (dotychczas był
pełniącym obowiązki).
W uzasadnieniu podała, że Herer „dał się poznać jako energiczny,
dobry organizator, odpowiedzialny pracownik. Wykazuje dużo inicjatywy i
dzięki temu osiągnął sukcesy w pracy swojego Wydziału. Ideowy, b.
odważny, uczciwy. Z powierzonych mu obowiązków wywiązuje się należycie”.
Brystygierowa kończyła ten wniosek następującą formułką: „W
zupełności nadaje się na stanowisko Naczelnika Wydziału IV Dep. V MBP”.
Herer bez przeszkód objął to stanowisko.
Na odcinku planowania i nauki
W październiku 1951 r. zastępca przewodniczącego Państwowej Komisji
Planowania Gospodarczego skierował do szefa MBP wniosek o skierowanie
Herera do pracy planowo-ekonomicznej w zespole wojskowym tej Komisji.
PKPG powstała w 1949 r., była kształtowana na sowieckich wzorach i formą
„superministerstwa”, które centralnie nadzorowało komunistyczną
gospodarkę.
We wniosku o skierowanie Herera do PKPG argumentowano: „Część ludzi
nie posiada politycznych i fachowych kwalifikacji do pracy w aparacie
wojskowo-mobilizacyjnym i winna być z Zespołu Wojskowego zwolniona.
Powoduje to wiele trudności, które odbijają się niekiedy na sprawności
zaopatrzenia Sił Zbrojnych”.
W styczniu 1952 r. kierownictwo bezpieki przychyliło się do tego
wniosku i Herer został przekazany do PKPG. Od tego czasu Herer uaktywnił
się także na polu nauki, zajął się planowaniem ekonomicznym, wydał
kilka prac, został wykładowcą uczelni.
Kandydat do pracy za granicą
Chociaż Herer odszedł z MBP, to zachowane dokumenty personalne
wskazują, że bezpieka uważała Herera za „swojego człowieka”. W kwietniu
1960 r. komisja kwalifikacyjna w departamencie kadr MSW zakwalifikowała
go „do rezerwy osobowej MSW w podgrupie 1”.
W lutym 1967 r. ppłk SB J. Karkoszka, zastępca naczelnika Wydziału
III Departamentu I MSW, czyli wywiadu cywilnego, wystąpił do archiwum o
dokumenty dotyczące Herera. Powodem tego sprawdzenia akt było to, że
Herer był „kandydatem do pracy za granicą”.
W 1978 r. sam Herer skierował do MSW prośbę o wydanie zaświadczenia,
że pracował w MBP. Dokument ten był mu potrzebny w celu – jak pisał –
„uzyskania premii z okazji 35 lat nieprzerwanej służby, jaką rozpocząłem
w wojsku polskim w 1943 roku”. MSW przychyliło się do tej prośby.
Tymczasem już dwa lata później znalazł się w gronie doradców ekonomicznych nowo powstałej opozycyjnej „Solidarności”.
„Specjalista” od rolnictwa
Profesor Mirosław Dakowski wspominał na swoim blogu, że Herer w 1980
r. był „ekonomistą – reformatorem partyjnym. Przyjeżdżał, m.in. do
Instytutu Badań Jądrowych w Świerku, z wykładami na temat ’reform’”.
Natomiast Leszek Żebrowski przytoczył wspomnienie W. Chrzanowskiego,
który opowiadał, że Herera na zebranie kierownictwa „Solidarności”
przyprowadził Jacek Kuroń: „W 1981 roku na posiedzeniu Komisji Krajowej
”Solidarności„ w Gdańsku Jacek Kuroń przyprowadził nową grupę doradców.
Opowiadał to prof. Wiesław Chrzanowski, współtwórca statutu związku.
Usiadł koło niego starszy pan, który wydał się Chrzanowskiemu znajomy,
jednak skojarzenia wydawały się niemożliwe. Gdy Jacek Kuroń przedstawił
ekspertów, okazało się, że to Wiktor Herer… nowy specjalista od
rolnictwa. Tu profesor Chrzanowski nie wytrzymał. Wstał i powiedział, że
’przecież ten człowiek to jest ubek, który nas przesłuchiwał’.
Kuroń na to odpowiedział: ’jak wam się nie podoba, to możecie wyjść’.
Podczas przesłuchania Herer powiedział Chrzanowskiemu, że jego i jego
kolegów chce nie tylko unicestwić fizycznie, ale i pohańbić w oczach
społeczeństwa, zohydzić moralnie”.
Nie bez racji Leszek Żebrowski podsumował: „Jego kwalifikacją na
doradcę od rolnictwa było chyba to, że jego ofiary leżą w ziemi”.
Mimo to Herer został działaczem „Solidarności”. Opublikował w
„Tygodniku Solidarność”, razem z Władysławem Sadowskim, kilka artykułów
ekonomicznych.
Bohater i oprawca
W połowie lat 80. był współautorem książki „U źródeł polskiego
kryzysu”. W 1989 r., wspólnie z Władysławem Sadowskim i Tadeuszem
Kowalikiem, krytykował z pozycji lewicowych plan Balcerowicza.
W III RP był przesłuchiwany w sprawie śmierci „Anody”. Jednak i w tym
przypadku „gruba kreska” okazała się skuteczna. Herer i porucznik UB
Bronisław Klejn zaprzeczali, jakoby Jan Rodowicz był w gmachu resortu
torturowany. Ślamazarne śledztwo z lat 90. nie wykazało winy ubeków,
nikogo nie skazano.
„Anoda” i Herer – obaj urodzili się w latach dwudziestych XX wieku.
Obaj dorastali i wychowali się w II RP. Obaj uczyli się w warszawskich
szkołach, być może nawet ich drogi skrzyżowały się w stolicy. Obaj
uczestniczyli w II wojnie światowej. „Anoda” został bohaterskim
żołnierzem Powstania Warszawskiego. Herer jako politruk „niósł prawa
nowe, na których się miało oprzeć odbudowę”. 17 września 1944 r. to
żołnierze liniowi z dywizji Berlinga, w której Herer był politrukiem,
uratowali życie ciężko rannemu „Anodzie”, ewakuując go z Czerniakowa na
Pragę.
Po 1945 r. „Anoda” stał się tropionym „wrogiem ludu”, którego
zamęczono w MBP. Herer ubekiem, który prześladował i niszczył żołnierzy
podziemia.
„Anoda” i Herer, ofiara i oprawca – prawdziwa kwintesencja dziejów
Polski XX wieku. Także to, że były ubek w latach 80. stał się doradcą
„Solidarności”, która sięgała do tradycji AK, zaś o prawdziwych losach
„Anody” przez lata nie można było głośno mówić.
Piotr Bączek
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
14. "Po śmierci „Anody” pochwały „Krwawej Luny”
szanowna pani prezes...to jest ta wciąż otwarta rana...która krwawi i boli...
takie Krwawe Luny i ich pupile zniszczyli nam Polskę na wiele,wiele lat...to przez nich mimo tzw "pokoju" ci co przeżyli Wojnę ,z kocem na głowach wysłuchiwali Wolnego Radia i stawiali pasjanse ,czekając ,kiedy karty powiedzą "kacapy paszły won..."
umarł Stalin a une nie paszły...mineły lata i zdarzyło sie wiele "przystanków do wolności
" a psubraty trwały i miały się super dobrze."..żyjąc na koszt Społeczeństwa i tylko co raz wyższe kwiaty rosły na Grobach Bohaterów...
serd pozdr z drogi do Wolnej Polski...od kacapów i ich razwiedek swojego już "chowu "
gość z drogi
15. Do Pani Maryli
Szanowna Pani Marylo,
Absolwent zastępczego Kursu Szkoły Podchorążych Rezerwy Piechoty ZWZ-AK
Agrikola w której wykładał porucznik Andrzej Kamiński, "Ralf", prywatnie ojciec Blogerki Sówki 55 i dziadek Budynia 78
Wieczna Cześć i Pamięć wszystkim Powstańcom Warszawskim
Michał Stanisław de Zieleśkiewicz
16. Panie Michale,tylko Pamiecią O Nich
i Modlitwą mozemy się odwdzięczyć za ICH Bohaterstwo i Ofiarę Zycia
"Zdrowaś Maryjo
Zdrowaś Maryjo, łaski pełna, Pan z Tobą. Błogosławionaś Ty między niewiastami i błogosławiony owoc żywota Twojego, Jezus.
Święta Maryjo, Matko Boża, módl się za nami grzesznymi, teraz i w godzinę śmierci naszej. Amen."
gość z drogi
17. "Wyspa polskości"
i taką obecną wyspą Polskości dzisiaj są włąśnie Blogmedia24.pl
serd pozdrowienia
gość z drogi
18. c.d a dla Pani Barbary Wachowicz ,najniższe
ukłony...
Budrysowo kłania się staropolskim zwyczajem,a z do samej Polskiej Ziemi
gość z drogi
19. Do Pani Maryli
Szanowna Pani Marylo
Pan Piotr Bączek z Dziennika Powszechnego jak wielu błędnie podaje nazwę Szkoły Podchorążych RezerwyZWZ-AK . Nazwa Szkoły to Agrikola.
Podaje to za panem Lesławem Bartelskim Powstańcem Warszawskim, autorem książki Powstanie Warszawskie i za Sówka 55, której ojciec był wykładowcą w Agrikoli.
Zajęcia odbywały się, w Szkole Ogrodniczej, dawnym budynku prywatnego gimnazjum Władysława Giżyckiego na Wierzbnie, nieopodal Królikarni, wśród ogrodów na Skarpie Mokotowskiej. niemal jak na wsi. Stąd nazwa "Agrikola"
Ukłony moje najniższe
Michał Stanisław de Zieleśkiewicz
20. Panie Michale,dzięki za poprawkę,bo te teksty
są wręcz podręcznikiem dla Młodych,więc bardzo ważne są Nazwy i i Osoby
i ukłony
dla pani Sówka :)
serdecznosci :)
gość z drogi
21. Pani Gość z Drogi
Szanowna Pani Zofio,
Anna, Sówka 55 pracuje poza granicami Polski.Jak tylko nadarży się okazja, przekażę Jej życzenia od Pani i Budrysowa.
UKłony
Michał Stanisław de Zieleśkiewicz
22. Szanowny Panie Michale
bardzo słusznie, ze Pan prostuje ewidentne błędy. Szczepy harcerskie, które przejęły tradycję Szarych Szeregów, nie miały problemów z pisownią.
http://szczepagrikola.republika.pl/
Szczep ZHP "AGRIKOLA" – Cracow, Poland – Organizacja ...
http://pl-pl.facebook.com/pages/Szczep-Harcerski-Agrikola/184887261541840
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
23. 67 lat temu komuniści aresztowali "Anodę". Walczył o wolną Polsk
67 lat temu komuniści aresztowali "Anodę". Walczył o wolną Polskę, więc musiał zginąć...
Dziś Wigilia Świąt Bożego Narodzenia. Dokładnie 67 lat temu komuniści aresztowali „Anodę”, Jana Rodowicza. Musiał zginąć, bo chciał wolnej Polski.
O rocznicy aresztowania bohatera Polski, Jana Rodowicza przypomina IPN:
W Wigilię Bożego Narodzenia 1948 roku komuniści aresztowali Anodę – Jana Rodowicza. Przykład pięknego i tragicznego polskiego życiorysu, pierwszego pokolenia urodzonego po odzyskaniu niepodległości.
IPN opisuje biografię Rodowicza:
Rocznik 1923. Uczeń Liceum Batorego, harcerz słynnej Pomarańczarni, 23. Warszawskiej Drużyny Harcerskiej im. Bolesława Chrobrego, oficer Armii Krajowej, żołnierz Szarych Szeregów i batalionu Zośka, uczestnik akcji pod Arsenałem. Ranny w Powstaniu Warszawskim, odznaczony Krzyżem Srebrnym Orderu Virtuti Militari V klasy. Po wojnie przez pewien czas współdziałał z podziemiem antykomunistycznym, ale głównie nadzorował ekshumacje i pochówek towarzyszy broni z Powstania. We wrześniu 1945 roku ujawnił się, podjął studia na architekturze.
Na Koszykowej w siedzibie UB przeszedł okrutne śledztwo. 7 stycznia 1949 roku w niewyjaśnionych okolicznościach wypadł z okna na czwartym piętrze. Według UB miało to być samobójstwo, wiele przemawia za tym, że został zakatowany na śmierć. O śmierci „Anody” rodzinę powiadomiono dopiero 1 marca 1949 roku. Wcześniej, 12 stycznia, jego ciało zostało anonimowo pogrzebane na Cmentarzu Powązkowskim.
Bliscy Rodowicza potajemnie przeprowadzili ekshumację i trumnę umieszczono w rodzinnym grobie na Starych Powązkach. Symboliczny grób znajduje się także w Kwaterze „Na Łączce” Cmentarza Wojskowego w Warszawie. Jan Rodowicz Anoda, został pośmiertnie odznaczony przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego Krzyżem Wielkim Orderu Odrodzenia Polski.
wrp
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
24. Ultras Polska podał/a dalej
Ultras Polska podał/a dalej
7.01.1949 zamordowany został Jan Rodowicz
#Anodaw raporcie napisano że wyskoczył z 4 pietra
Minister Z. Ziobro oddał hołd „Anodzie”
Minister
Sprawiedliwości Zbigniew Ziobro złożył w sobotę wieniec pod tablicą
poświęconą Janowi Rodowiczowi ps. Anoda, który 7 stycznia 1949 roku
zginął w trakcie śledztwa prowadzonego przez funkcjonariuszy
Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego w dzisiejszej siedzibie
Ministerstwa Sprawiedliwości. W latach 1945-1954 więzieni byli tutaj
działacze podziemia niepodległościowego.
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
25. „Wykazał się wielkim męstwem
„Wykazał się wielkim męstwem w czasie, kiedy ta odwaga była niezwykle w cenie”
Minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro oddał hołd „Anodzie”.
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
26. "Zginął śmiercią zwykłego
"Zginął
śmiercią zwykłego żołnierza, choć żołnierzem był niezwykłym". 75 lat
temu poległ "Zośka", legendarny Bohater "Kamieni na szaniec"
strażnicę graniczną w Sieczychach koło Wyszkowa zginął Tadeusz Zawadzki,
harcmistrz, ppor. Armii Krajowej, legendarny bohater książki Aleksandra
Kamińskiego „Kamienie na szaniec”, odznaczony Orderem Virtuti Militari
V kl. oraz dwukrotnie Krzyżem Walecznych.
—
tak wspominał Tadeusza pod koniec 1943 r. jego ojciec Józef Zawadzki.
(Bohaterowie „Kamieni na szaniec” w świetle dokumentów, oprac.
T. Strzembosz)
Tadeusz Zawadzki urodził się 24 stycznia
1921 r. w Warszawie. Jego ojciec był profesorem chemii i rektorem
Politechniki Warszawskiej. Matka - Leona z Siemieńskich - zajmowała się
działalnością społeczno-wychowawczą i oświatową.
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
27. Spacer śladami Jana Rodowicza
Spacer śladami Jana Rodowicza „Anody” – Warszawa, 7 stycznia 2019
Jan Rodowicz po aresztowaniu przez MBP 24.12.1948 – ostatnie zdjęcie. Fot. Archiwum IPN
Jan Rodowicz po aresztowaniu przez MBP 24.12.1948 – ostatnie zdjęcie. Fot. Archiwum IPN
W ramach obchodów 70. rocznicy śmierci Jana Rodowicza ,,Anody’’ zapraszamy na spacer, podczas którego zobaczymy miejsca związane z jego życiem i działalnością konspiracyjną. Zwiedzimy również nową ekspozycję Muzeum Powstania Warszawskiego w piwnicach dawnego Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego, gdzie w latach 1945–1954 więzieni byli działacze podziemia niepodległościowego, m.in. gen. August Emil Fieldorf „Nil” i Jan Rodowicz „Anoda”.
Termin: 7 stycznia 2019 r.
Godzina zbiórki: 15:45
Miejsce zbiórki: ul. Filtrowa 12
Spacer poprowadzi edukatorka Przystanku Historia IPN – Michalina Żelazny.
Obowiązują zapisy na adres e-mailowy: michalina.zelazny@ipn.gov.pl
Spacer (w tym zwiedzanie piwnic dawnego Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego) jest bezpłatny.
UWAGA: liczba miejsc ograniczona.
Jan Rodowicz „Anoda” (1923–1949) – harcerz, żołnierz Szarych Szeregów i Armii Krajowej, powstaniec warszawski. Po wojnie student Politechniki Warszawskiej. Ofiara stalinowskiego terroru – zginął w czasie śledztwa w niewyjaśnionych do dzisiaj okolicznościach.
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
28. M. Morawiecki: Śmierć „Anody”
M. Morawiecki: Śmierć „Anody” do dziś obrazuje bezmiar okrucieństwa komunistycznego ustroju
Śmierć
Jana Rodowicza „Anody” do dziś obrazuje bezmiar okrucieństwa
komunistycznego ustroju, który za cel postawił sobie ostateczne
zniszczenie polskiego podziemia i bohaterów wojennych – napisał na
Twitterze premier Mateusz Morawiecki. W poniedziałek przypada 70.
rocznica śmierci „Anody”.
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
29. Powrót dowódcy W piątek na
Powrót dowódcy
W piątek na wojskowym Okęciu wyląduje urna z prochami dowódcy powstańczego batalionu „Zośka” kpt. Ryszarda Białousa ps. „Jerzy”
honorami, na jakie zasługuje. Przylot szczątków kpt. Białousa ma
nastąpić w piątek, 28 czerwca, w godzinach popołudniowych. Na lotnisku
odbędzie się uroczystość powitalna kpt. „Jerzego”. Jednak jak informuje
nas biuro prasowe Wojsk Obrony Terytorialnej, szczegóły uroczystości są
jeszcze ustalane.
Inicjatorem sprowadzenia szczątków kpt. Białousa jest Społeczny Komitet
Opieki nad Grobami Poległych Żołnierzy Batalionu „Zośka”. A organizację
tego przedsięwzięcia – jak się dowiedział „Nasz Dziennik” – wzięły na
siebie Wojska Obrony Terytorialnej.
Ryszard Białous został dowódcą elitarnej jednostki AK, batalionu
„Zośka”, który we wrześniu 1943 r. liczył ponad 300 osób. – Pod jego
dowództwem oddział ten wykonał kilkadziesiąt akcji dywersyjnych, stając
się jednym z legendarnych oddziałów Armii Krajowej, w szeregach którego
walczyło ideowe, wychowane na harcerskich ideałach pierwsze pokolenie
wyrosłe w wolnej II Rzeczypospolitej. Jego żołnierze wykonali
kilkadziesiąt akcji dywersyjnych – wykolejenia pociągów, wysadzenia
mostów i przepustów, odbić więźniów, likwidacji gestapowców i
konfidentów – wylicza Mariusz Olczak, wicedyrektor Archiwum Akt Nowych.
Uczestniczył w Powstaniu Warszawskim. – Byłam pod jego dowództwem. Był
znakomity. Walczyłam z nim na Woli, Starym Mieście, Czerniakowie. Potem
„Jerzy” przebił się z grupą do Śródmieścia, a ja z „Radosławem”
przeszłam kanałami na Mokotów – mówi mjr Lidia Markiewicz-Ziental,
sanitariuszka oddziału „Zośka”. Wyzwolili także obóz na Gęsiówce, skąd
uwolniono kilkuset Żydów.
Pogrzeb kpt. Białousa ma się odbyć 31 lipca na Powązkach Wojskowych, a
urna spocznie w kwaterze batalionu AK „Zośka”. Msza św. żałobna zostanie
odprawiona w katedrze polowej Wojska Polskiego.
Artykuł opublikowany na stronie: https://naszdziennik.pl/polska-kraj/210237,powrot-dowodcy.html
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
30. Szef MON podkreślił, że kpt.
To właśnie żołnierze najmłodszego rodzaju sił zbrojnych, Wojsk Obrony Terytorialnej, obrali sobie za patronów żołnierzy AK. To właśnie żołnierze WOT towarzyszyli w ostatniej drodze kpt. Białousowi, ale też bardzo symboliczne jest to, że samolotowi, w którym przewożone były szczątki bohatera, towarzyszyły myśliwce F-16, podkreślając fakt naszej dumy z tego, że do ojczyzny wraca nasz bohater
— podkreślił minister.
Szef MON przypomniał też życie i dokonania kpt. Białousa, który po II wojnie światowej w związku z powojenną okupacją sowiecką Polski wyemigrował do Argentyny.
Wybitny architekt, harcerz, żołnierz. Bronił Warszawy we wrześniu 1939 r., został ciężko ranny. Potem tworzył Szare Szeregi, uczestniczył w Akcji pod Arsenałem, walczył w Powstaniu Warszawskim, został dowódcą Batalionu „Zośka”, potem trafił do niemieckiego obozu. Następnie do Wielkiej Brytanii, później do Argentyny
— wymieniał Błaszczak.
Nie dane mu było wrócić do ojczyzny (…). Dziś wraca do Polski
— podkreślił minister.
Po zakończeniu uroczystości na Okęciu urna z prochami kapitana
została złożona w katakumbach Katedry Polowej Wojska Polskiego,
w których będzie się znajdować do czasu uroczystego pochówku w dniu
31 lipca na Cmentarzu Wojskowym na Powązkach - w kwaterze harcerskiego
i powstańczego Batalionu AK „Zośka”. Dzień wcześniej, 30 lipca, urna
z prochami dowódcy „Zośki” zostanie wystawiona w Katedrze Polowej
Wojska Polskiego.
Ryszard Białous urodził się 4 kwietnia 1914 r.
w Warszawie. Przed wybuchem II wojny światowej ukończył architekturę
na Politechnice Warszawskiej oraz kurs Szkoły Podchorążych Rezerwy
Saperów w Modlinie. Działał także w Związku Harcerstwa Polskiego.
Po wybuchu
wojny, we wrześniu 1939 r., dowodził plutonem saperów w 8. Dywizji
Piechoty, następnie wstąpił do Szarych Szeregów i do Służby Zwycięstwu
Polski - Związku Walki Zbrojnej. Podczas okupacji niemieckiej
w Warszawie działał w konspiracji tworząc m.in. Grupy Szturmowe
w Szarych Szeregach. W okupowanej Warszawie uczestniczył w wielu
zbrojnych akcjach dywersyjnych i sabotażowych, m.in. w słynnej akcji pod
Arsenałem czy akcji o kryptonimie „Jula”.
W
Po zakończeniu uroczystości na Okęciu urna z prochami kapitana
została złożona w katakumbach Katedry Polowej Wojska Polskiego,
w których będzie się znajdować do czasu uroczystego pochówku w dniu
31 lipca na Cmentarzu Wojskowym na Powązkach - w kwaterze harcerskiego
i powstańczego Batalionu AK „Zośka”. Dzień wcześniej, 30 lipca, urna
z prochami dowódcy „Zośki” zostanie wystawiona w Katedrze Polowej
Wojska Polskiego.
Ryszard Białous urodził się 4 kwietnia 1914 r.
w Warszawie. Przed wybuchem II wojny światowej ukończył architekturę
na Politechnice Warszawskiej oraz kurs Szkoły Podchorążych Rezerwy
Saperów w Modlinie. Działał także w Związku Harcerstwa Polskiego.
Po wybuchu
wojny, we wrześniu 1939 r., dowodził plutonem saperów w 8. Dywizji
Piechoty, następnie wstąpił do Szarych Szeregów i do Służby Zwycięstwu
Polski - Związku Walki Zbrojnej. Podczas okupacji niemieckiej
w Warszawie działał w konspiracji tworząc m.in. Grupy Szturmowe
w Szarych Szeregach. W okupowanej Warszawie uczestniczył w wielu
zbrojnych akcjach dywersyjnych i sabotażowych, m.in. w słynnej akcji pod
Arsenałem czy akcji o kryptonimie „Jula”.
https://wpolityce.pl/historia/452863-prochy-dowodcy-batalionu-zoska-spro...
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
31. MON: Uroczystości pogrzebowe
MON: Uroczystości pogrzebowe kpt. Ryszarda Białousa ps. „Jerzy” ostatniego dnia lipca
31 lipca, w Warszawie odbędą się uroczystości pogrzebowe weterana
Powstania Warszawskiego, dowódcy Batalionu "Zośka" - kpt. Ryszarda
Białousa ps. "Jerzy" - poinformował PAP resort obrony. Urna z prochami
kapitana zostanie złożona na Wojskowych Powązkach.
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
32. Ostatnie pożegnanie kpt.
Ostatnie pożegnanie kpt. Ryszarda Białousa - dowódcy Batalionu "Zośka"
pogrzebowe dowódcy słynnego Batalionu "Zośka" kpt. Ryszarda Białousa
"Jerzego", który 27 lat temu zmarł w Argentynie i chciał być pochowany w
Polsce, rozpoczęły się w środę w Warszawie. Moich żołnierzy łączyło
najwyższe koleżeństwo - pisał przed laty kpt. Białous.
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
33. Warszawa: Uroczystości
Warszawa: Uroczystości pogrzebowe dowódcy batalionu „Zośka”
W
Warszawie odbyły się uroczystości pogrzebowe dowódcy słynnego batalionu
„Zośka” kapitana Ryszarda Białousa, pseudonim „Jerzy”. Dowódca spoczął
na warszawskich Powązkach. Prezydent odznaczył pośmiertnie kapitana
Krzyżem Komandorskim z Gwiazdą Orderu Odrodzenia Polski. Decyzją szefa
MON Mariusza Błaszczaka został awansowany pośmiertnie na stopień
pułkownika Wojska Polskiego.
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
34. Dziś zwycięża prawda o
Dziś zwycięża prawda o dramacie pokolenia, które dla
wolnej Polski poniosło najwyższą ofiarę. Prawda, która nie dała się
komunistom pogrzebać, dociera do kolejnych pokoleń Polaków - powiedział
Minister Sprawiedliwości Prokurator Generalny Zbigniew Ziobro podczas
odsłonięcia pomnika porucznika Jana Rodowicza „Anody” na dziedzińcu
Ministerstwa Sprawiedliwości.
Minister
podkreślił, że budynek Ministerstwa to także rodzaj symbolu losu
pokolenia, które reprezentował „Anoda” - żołnierz AK, kawaler Orderu
Virtuti Militari, bohater wojenny, Powstaniec Warszawski, uczestnik
słynnej Akcji pod Arsenałem. Choć przeżył wojnę, został 7 stycznia 1949
r. zamęczony podczas tortur przez UB.
–
Budynek, przed którym stoimy, był miejscem kaźni młodych patriotów,
polskiej elity. A ci, którzy ten gmach wówczas zajmowali, liczyli, że
ich zbrodnie nie ujrzą światła dziennego. Sądzili, że bohaterowie
walczący o niepodległy kraj zostaną zapomniani. Nie udało się ich jednak
wymazać z pamięci. Jesteśmy tu po to, by oddać im nasz najwyższy
szacunek. By oddać hołd i cześć Janowi Rodowiczowi – stwierdził Zbigniew
Ziobro.
Symbol polskich dziejów
„To jeden
z tych monumentów, na który czekała Warszawa. Dziś stolica oddaje hołd
jednemu z najlepszych swoich synów. Swoją niezłomną postawą udowodnił
on, że nawet w najtrudniejszych czasach totalitaryzmu i pogardy można
dotrzymać wierności ideałom oraz chrześcijańskim wartościom. Mamy
ogromny dług wdzięczności wobec Jana Rodowicza „Anody” – napisała w
odczytanym podczas uroczystości liście Marszałek Sejmu Elżbieta Witek.
- Te
rozerwane kraty to symbol polskich dziejów – mówił o pomniku prezes
Instytutu Pamięci Narodowej Jarosław Szarek. Razem z tym pomnikiem staje
tu fragment Polski niepodległej. Zabicia pamięci nie da się zrobić z
Polakami.
Pomnik został poświęcony przez naczelnego kapelana Służby Więziennej ks. Adama Jabłońskiego.
Autorką
monumentu jest krewna Jana Rodowicza – artystka plastyk Joanna Rodowicz.
Ona także – obok Ministra Sprawiedliwości i prezesa IPN odsłoniła
pomnik.
W
uroczystości – obok członków rodziny bohatera - wzięli udział
wiceministrowie sprawiedliwości: Michał Woś, Marcin Warchoł, Sebastian
Kaleta i Marcin Romanowski, a także przedstawiciele innych ministerstw i
i gen. Jacek Kitliński, dyrektor generalny Służby Więziennej.
Wieńce składali m.in. minister członek Rady Ministrów Michał Wójcik,
Minister Rolnictwa i Rozwoju Wsi Grzegorz Puda, a także posłowie,
reprezentanci premiera, IPN, Urzędu ds. Kombatantów i Osób
Represjonowanych, Muzeum Żołnierzy Wyklętych i Więźniów Politycznych
PRL, Muzeum Powstania Warszawskiego.
Hołd dla bohatera
Wszyscy
oddali hołd Janowi Rodowiczowi, który w chwili śmierci miał niespełna 26
lat. Absolwent liceum im. Stefana Batorego w Warszawie należał do
legendarnej 23. Warszawskiej Drużyny Harcerskiej „Pomarańczarni”, z
której wywodzili się późniejsi członkowie Szarych Szeregów, upamiętnieni
w „Kamieniach na szaniec” Aleksandra Kamińskiego: Tadeusz Zawadzki -
„Zośka”, Jan Bytnar - „Rudy” i Aleksy Dawidowski - „Alek”.
Po wybuchu wojny Rodowicz włączył się w
działalność konspiracyjną. Żołnierz Batalionu „Zośka” i Kedywu
uczestniczył w najważniejszych akcjach bojowych Grup Szturmowych Szarych
Szeregów: akcji pod Arsenałem, odbiciu więźniów pod Celestynowem, akcji
pod Czarnocinem, Sieczychami i w Wilanowie.
W czasie Powstania Warszawskiego był czterokrotnie ranny. W szpitalu został odznaczony orderem Virtuti Militari.
We wrześniu 1945 r. posłuchał apelu płk.
Jana Mazurkiewicza „Radosława” i ujawnił się jako żołnierz Armii
Krajowej. Zaangażował się w ekshumacje i godny pochówek poległych
kolegów. Poświęcił się również integrowaniu środowiska byłych żołnierzy
batalionu „Zośka”. Zainicjował powstanie archiwum batalionu, kompletował
wykazy poległych.
Choć zamierzał pracować dla Polski,
studiował architekturę i marzył o budowie domów czy mostów w zniszczonej
Warszawie, został aresztowany w Wigilię Bożego Narodzenia 1948 r. i
nigdy nie wrócił do domu.
12 stycznia 1949 r. ciało „Anody” w
tajemnicy przewieziono do zakładu pogrzebowego, a później anonimowo
pochowano na Cmentarzu Powązkowskim. Bliscy o jego śmierci dowiedzieli
się dopiero 1 marca. 16 marca odbyła się ekshumacja i przeniesienie
zwłok do rodzinnego grobu na Starych Powązkach.
Jan Rodowicz został pośmiertnie odznaczony przez Prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego Krzyżem Wielkim Orderu Odrodzenia Polski.
Pamięć o patriotach
Częścią
uroczystości, a także składanego bohaterowi hołdu i wyrazem pamięci o
Janie Rodowiczu była iluminacja wyświetlana na budynku Ministerstwa
Sprawiedliwości w nocy z 23 na 24 czerwca br. W naszej galerii
plenerowej wokół budynku przy Al. Ujazdowskich 11 można też oglądać
wystawę poświęconą „Anodzie”. To kolejna taka ekspozycja – w ubiegłym
roku prezentowaliśmy wystawę o żołnierzach batalionu „Zośka”. Planowana
jest też kolejna – poświęcona walczącym w nim kobietom. Pamięć o
patriotach ma też praktyczny wymiar. W ramach akcji „Obiady dla
Bohaterów” Służba Więzienna podczas pandemii dostarcza obiady
kombatantom.
Biuro Komunikacji i Promocji
Ministerstwo Sprawiedliwości
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
35. Jan Rodowicz "Anoda" - ułan
Jan Rodowicz "Anoda" - ułan batalionu "Zośka" - Polskie Radio
7 stycznia 1949 roku zginął Jan Rodowicz ps. Anoda, harcerz, żołnierz Szarych Szeregów i Armii Krajowej oraz Delegatury Sił Zbrojnych.Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl