Do wyborów… gotowi… START!
Kampanijny pistolet wystrzelił. Maraton czas zacząć. Zawodnicy pobiegli, każdy w swoją stronę. Przez pół roku, sprinterzy okrążą Polskę wzdłuż i wszerz. Ciekawe tylko, czym zaskoczą na ostatniej prostej?
Zacznijmy od urodzonego sportsmena, Maradony polskiej polityki – premiera Donalda Tuska, który tym razem stawia na kulturę. Patrząc na wygląd zewnętrzny, można by rzec „kulturysta za dwa trzysta”. Abstrahując jednak od fizycznych predyspozycji, widać, że po prawie czterech latach rządów znalazł przekonanie, na czyją rzecz przekazać coroczny, jednoprocentowy odpis podatkowy. Znamienne jest to, że na ubiegłorocznym spotkaniu premiera z ludźmi kultury, nie było nawet mowy o stałym wsparciu z budżetu na szeroko rozumianą sztukę. Teraz – na całe szczęście – symboliczny procent się znalazł. Czyżby przekonał Tuska Andrzej Wajda, który przymierza się do realizacji filmowej biografii Lecha Wałęsy? Może ktoś uwieczni na dużym ekranie, także historię dzielnego rządu. Obsada: Kaczor Donald (wiadomo), Myszka Miki (Ewa Kopacz), Goofy (Bogdan Zdrojewski).
Tuż za rogiem czai się (jak to kiedyś określił część polityków Andrzej Celiński) „lekko spocony” w biegu po władzę Jarosław Kaczyński. Istotnie, mógł się zmęczyć, gdyż biegł do Opola, przez Rzeszów. Na mecie przywitali go bidonem (niestety nie chlebem i solą) śląscy radni zrzeszeni w partii RAŚ. Szef PiS najwyraźniej gustuje w innych kreskówkach, ponieważ na spotkaniu z wyborcami żądał dymisji Myszki Miki. Który to już wniosek PiS o odwołanie ministra tego rządu w ostatnich miesiącach? Nie jestem w stanie policzyć. Ważne, żeby pokazać aktywność polityczną opozycji, wnosząc o dymisję każdego kolejnego członka rządu. Fakt, przyboczni Tuska w najmniejszym stopniu nie nadają się na kierowanie swoimi resortami, ale to już było widać dużo wcześniej. Były premier z lubością odwołuje się przy okazji każdej kampanii, do słowa „Polska” i każdej jej odmiany. Była: „Wiosna Polaków”, „Polska jest najważniejsza”, teraz dowiadujemy się, że „Polska jest jedna” (choć jak przyznają członkowie PiS, to jest nazwa akcji, a nie hasło kampanii). Trzeba przyznać, zręcznie wymyślona, negująca dotychczasowe zarzuty o tworzenie rzekomych podziałów.
Grzegorz Napieralski odwiedził Spałę – miejsce, w którym prezydent Kwaśniewski spędzał dożynki. Jak widać, po raz kolejny SLD sięga po taktyki swojego byłego mentora. Niewykluczone jednak, że w trakcie tej kampanii zobaczymy byłego prezydenta, nakłaniającego Polaków do oddania swojego głosu na lewicę. Chyba, że znowu zamroczy go jakiś egzotyczny wirus?! Szef Sojuszu, zapewniając rolników o tym, że nikt tak nie rozumie problemów polskiej wsi jak on, wchodzi w paradę peeselowcom. Każdy głos jest ważny, zwłaszcza, że przy dobrej passie lewicy, jest jeszcze szansa na uszczknięcie elektoratu ludowców i być może nawet odsunięcie ich z podziału parlamentarnego tortu. Napieralski kroczy jednak po bardzo grząskiej powierzchni, nie mówiąc już o ślizganiu się na granicy przyzwoitości. Najwyraźniej liczy na krótką pamięć Polaków, skoro odważnie stwierdza: „Jako Sojusz mamy jeden wielki atut – kiedy rządziliśmy, robiliśmy to dobrze”. Tymi słowami naraża się na śmieszność i z pewnością zasługuje na solidną kąpiel w gnojówce. Mógłby lepiej zatańczyć i zaśpiewać: „Piłem w Spale, spałem w Pile – i to jak na razie tyle”.
Cichutko popiskuje szefowa PJN Joanna Kluzik-Rostkowska, domagając się spotkania Rady Bezpieczeństwa Narodowego przed przyjazdem Baracka Obamy do Polski. Nie jestem przekonany, czy organizacja w tym celu konferencji prasowej w Sejmie – bo już tylko na to stać tę formację – przysporzy partii głosów. Przy znacznie uszczuplonych funduszach, zdaje się, że jedynie oficjalne spotkania z wyborcami mogą być kluczem do przekroczenia progu. Szkoda tylko, że sami posłowie do końca jeszcze nie wiedzą, jak wygląda ich program. Do tego, przydałoby się, aby Pani poseł Rostkowska – z wykształcenia dziennikarka – popracowała nad wysyłaniem klarownych komunikatów medialnych, które pomogą ustrzec wyborców i szeregi jej partii przed poważnym niezrozumieniem.
Wobec zakazu reklamy politycznej w postaci billboardów i spotów telewizyjnych, przywódcom partyjnym pozostają wojaże po kraju, osobiste spotkania z elektoratem i przekonywanie do wyższości swojego programu nad wizją przeciwnika. Należy się jednak zastanowić, czy jest to rzeczywiście niezbędna forma marketingu przedwyborczego, skoro ostatnim wydarzeniem medialnym numer 1. w polskiej polityce, okazał się transfer Bartosza Arłukowicza do PO.
(16 maja 2011 r.)
- marek-peplowski - blog
- Zaloguj się, by odpowiadać
1 komentarz
1. Wobec zakazu reklamy
Wobec zakazu reklamy politycznej w postaci billboardów i spotów telewizyjnych, przywódcom partyjnym pozostają wojaże po kraju, osobiste spotkania z elektoratem i przekonywanie do wyższości swojego programu nad wizją przeciwnika.
Poczekajmy na wyrok TK.
Jeszcze nie wiadomo czy tak będzie.
Pzdr.
http://wola44.wordpress.com/ >>> http://dokumentalny.blogspot.com/