PROCES W SPRAWIE AFERY MARSZAŁKOWEJ
Aleksander Ścios, śr., 08/06/2011 - 19:45
Jaki to kraj, w którym proces sądowy z prezydentem państwa i szefami służb specjalnych w tle, nie wzbudza żadnego zainteresowania mediów? Jakich dziennikarzy ma ten kraj, jeśli zamykają oczy na spektakularny proces swojego kolegi i milczą tchórzliwie w obawie przed przekroczeniem politycznego zakazu?
Dziś przed sądem w Warszawie rozpoczął się proces dziennikarza Wojciecha Sumlińskiego, oskarżonego o płatną protekcję przy weryfikacji byłego oficera WSI. Na liście świadków w tym procesie znajdują się m.in. Bronisław Komorowski, szef ABW Krzysztof Bondaryk, Paweł Graś, Antoni Macierewicz, a także znani dziennikarze oraz wysocy rangą byli oficerowie WSI.
Przypomnę, że chodzi o kombinację operacyjną z udziałem ludzi WSW/WSI, szefostwa Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego oraz ówczesnego marszałka Sejmu Bronisława Komorowskiego rozgrywaną w latach 2007-2008. Cele kombinacji polegały na uzyskaniu dostępu do tajnego aneksu z Raportu z Weryfikacji WSI, a gdy okazało się to niemożliwe - na zdyskredytowaniu członków Komisji Weryfikacyjnej WSI i dziennikarza Wojciecha Sumlińskiego. Działania te miały również na celu zdezawuowanie treści zawartych w aneksie oraz uprzedzenie ewentualnych zarzutów dotyczących powiązań polityków Platformy ze środowiskiem byłych WSI. Priorytetem kombinacji pozostawała osłona politycznego „patrona” wojskowych służb - Bronisława Komorowskiego.
W toku kombinacji korzystano z silnego wsparcia medialnego, a sygnałem do rozpoczęcia akcji pod nazwą „afera aneksowa” był artykuł Anny Marszałek opublikowany w „Dzienniku” z dn. 19 listopada 2007r. zatytułowany - „Aneks do raportu o WSI na sprzedaż” i opatrzony nagłówkiem – „Każdy może kupić tajne dokumenty”. Żadne z kłamstw rozpowszechnianych przez media nie znalazły potwierdzenia. Nigdy nie było żadnej „afery z aneksem”, nigdy nie wykazano, by nastąpił jakikolwiek przeciek treści z tego dokumentu. Wszelkie oskarżenia i rzekome dowody - o których miesiącami zapewniali nas żurnaliści i „specjaliści” od służb okazały się fałszywe, a intensywnie prowadzone czynności śledcze nie przyniosły rezultatów.
Kombinację tę opisywałem szeroko na tym blogu, nadając jej nazwę afery marszałkowej.
Moim zdaniem, mogła mieć ona następujący przebieg:
Inicjatorem działań mógł być Bronisław Komorowski, którego nazwisko pojawia się kilkadziesiąt razy w Raporcie z Weryfikacji WSI. Mógł on zwrócić się do swojego zaufanego, wieloletniego współpracownika, gen Józefa. Buczyńskiego z prośbą o zorganizowanie grupy kilku oficerów byłych WSW/WSI. Celem działalności tych osób miało być dotarcie do informacji zawartych w aneksie do Raportu z Weryfikacji WSI, a jeśli istniałaby taka możliwość, również zdobycie tajnego dokumentu. Osobą odpowiednią do przeprowadzenia akcji wydawał się były szef komunistycznego kontrwywiadu wojskowego płk Aleksander L.,- wieloletni znajomy Komorowskiego, działający również jako informator w środowisku dziennikarskim. L. łączyła znajomość z Wojciechem Sumlińskim, a poprzez dziennikarza liczono na dotarcie do Leszka Pietrzaka i Piotra Bączka lub innych członków Komisji Weryfikacyjnej WSI. Prawdopodobnie, w grze uczestniczyli jeszcze inni oficerowie WSI, zajmując się osłoną działań Aleksandra L., a operacja zdobycia aneksu była prowadzona na długo przed wyborami parlamentarnymi 2007r. Bronisław Komorowski spotkał się z Aleksandrem L i przystał na jego propozycję uzyskania nielegalnego dostępu do informacji stanowiących tajemnicę państwową, a następnie umówił się z nim w kwestii dalszych kontaktów. W dniu 27.07.2008r., składając zeznania w Prokuraturze Krajowej w Warszawie w sprawie sygnatura akt PR-IV-X-Ds. 26/07 Bronisław Komorowski pod rygorem odpowiedzialności karnej zeznał: „Ja wyraziłem wstępnie zainteresowanie jego propozycją. Umówiliśmy się, że on odezwie się, gdy będzie miał możliwość dotarcia do tych dokumentów”.
Problem pojawił się w momencie, gdy okazało się, że nie ma szans na dotarcie do ludzi Komisji Weryfikacyjnej, a tym bardziej, że nie uda się uzyskać dostępu do aneksu. W tym momencie nastąpiła zmiana kombinacji i został do niej włączony płk Leszek T. – były funkcjonariusz WSW, w latach 80. zajmujący się prześladowaniem opozycji niepodległościowej, po roku 1990 penetrowaniem środowiska dziennikarskiego i Kościoła. To on zajął się uzyskaniem „materiałów dowodowych” obciążający Sumlińskiego i członków Komisji Weryfikacyjnej. Taka koncepcja zakładała, że dobrowolną „ofiarą” stanie się również Aleksander L., z którym rozmowy T. miał nagrywać. Warto przypomnieć, że w październiku 2007r i pojawiły się publikacje medialne wskazujące na odpowiedzialność Komorowskiego w sprawie inwigilacji członków komisji sejmowej w roku 2000 oraz informacja o wezwaniu kandydata PO na marszałka Sejmu przez Komisję Weryfikacyjną. Niemałe znaczenie dla przyspieszenia kombinacji mógł mieć również artykuł Leszka Misiaka, w którym ujawniono fakt bliskiej znajomości Komorowskiego z płk Aleksandrem L.
Również w roku 2007 roku dziennikarz Wojciech Sumliński przeprowadził z Komorowskim kilka rozmów, w związku z przygotowywanym dla programu „30 minut" w TVP Info materiałem filmowym o Fundacji Pro Civil, w której działalność byli zaangażowani ludzie służb wojskowych. Być może ten fakt i obawa przed wiedzą dziennikarza zadecydowały o wytypowaniu Sumlińskiego jako główną ofiarę kombinacji. W tym czasie dziennikarz pracował też nad książką o Wojskowych Służbach Informacyjnych i prowadził dziennikarskie śledztwo w sprawie zabójstwa księdza Jerzego Popiełuszki.
Podczas wywiadu dla programu I PR w dniu 1.08.2008 roku, Bronisław Komorowski odpowiadając na pytanie o treść zeznań w Prokuraturze Krajowej i znajomość z Wojciechem Sumlińskim stwierdził: „o panu Sumlińskim nic nie wiem, chyba nie znałem tego pana, więc moje zeznania dotyczyły byłego czy pułkownika dawnych służb komunistycznych.”?
Natomiast z zeznań płk. Leszka T. wynika, że na początku listopada 2007 r. doszło do jego spotkania z Bronisławem Komorowskim, Krzysztofem Bondarykiem, Grzegorzem Reszką (p.o. Szefa Służby Kontrwywiadu Wojskowego) i Pawłem Grasiem (ówczesnym zastępcą przewodniczącego sejmowej komisji ds. Służb Specjalnych), a na spotkaniu poczyniono ustalenia w zakresie postępowania z członkami Komisji Weryfikacyjnej. Poczynione wówczas ustalenia były realizowane przy udziale płk. Leszka T, jako jedynego świadka w śledztwie w sprawie domniemanej korupcji w Komisji Weryfikacyjnej. O fakcie spotkania Komorowski nie poinformował podczas przesłuchania przed prokuratorem.
W efekcie - płk Leszek T. złożył zawiadomienie do prokuratury o podejrzeniu korupcji wokół Komisji Weryfikacyjnej, obciążając Aleksandra L., Wojciecha Sumlińskiego oraz Piotra Bączka. Jednocześnie uruchomiono zmasowaną kampanię medialną, mająca na celu dezinformację społeczeństwa, w tym wytworzenie fałszywego przekonania, że doszło do „wycieku” aneksu, a sprawa ma podłoże korupcyjne. Momentem kulminacyjnym kombinacji był dzień 15 maja 2008 r. gdy ABW dokonała przeszukania w domach Sumlińskiego, Bączka i Pietrzaka, licząc na znalezienie jakiegokolwiek dowodu potwierdzającego z góry założoną tezę o wycieku aneksu. Aresztowanie Aleksandra L miało zaś uwiarygodnić tezę, że oficer WSW/WSI współpracował z ludźmi Komisji. Podjęto również próbę „aresztu wydobywczego” wobec Wojciecha Sumlińskiego, licząc prawdopodobnie na zastraszenie dziennikarza i uzyskanie materiałów obciążających członków Komisji. Ponieważ nie doszło do aresztowania dziennikarza, a prezydent Lech Kaczyński ogłosił, iż nie opublikuje aneksu - zdecydowano o zakończeniu kombinacji.
O prawdziwym przebiegu sprawy, Polacy nigdy nie zostali poinformowani. Obowiązująca do dziś zmowa milczenia tzw. wiodących mediów sprawiła, że została ona ukryta przed opinią publiczną i żadne z jej elementów nie pojawiły się w trakcie prezydenckiej kampanii Bronisława Komorowskiego. Na zachowanie dziennikarzy miały niewątpliwy wpływ słowa Bronisława Komorowskiego z dn.1.09.2008 roku, gdy główny reżyser afery marszałkowej pouczył środowisko dziennikarskie:
„Ja bym sugerował dużą wstrzemięźliwość w okazywaniu solidarności zawodowej dziennikarskiej, no bo sprawa nie dotyczy docierania czy łamania tajemnicy państwowej przez dziennikarza śledczego, co bym rozumiał, nie akceptował, ale rozumiał, ale dotyczy podejrzenia o korupcję, po prostu o korupcję, o pomoc w korupcji. I to w takim obszarze bardzo delikatnym, wrażliwym z punktu widzenia interesów państwa, jak służby specjalne. Więc sugerowałbym ogromną wstrzemięźliwość tutaj, zostawmy to, niech prokuratura to zbada w całym trudnym kontekście...”.
Apel został powtórzony, gdy kilka miesięcy później zapytano Komorowskiego o zwołanie specjalnego posiedzenia komisji ds. służb specjalnych, czego domagali się dziennikarze programu „Misja specjalna”. Komorowski odpowiedział:
„Ja uważam, że tutaj jest jakaś głęboka przesada w okazywaniu solidarności korporacyjnej przez niektórych... a może środowiskowej takiej, bo co może Komisja ds. Służb Specjalnych w kwestii tego, czy prokuratura ocenia i sąd, że należy osobę podejrzaną o korupcję izolować czy nie? No, to jest kwestia znajomości pewnej... pomysłu na śledztwo, prawda? Oraz pewnej specyfiki danej sprawy. No, jeżeli trzeba izolować, to się wsadza do aresztu.”
Środowisko dziennikarskie, pomne przykładu Wojciecha Sumlińskiego musiało doskonale zapamiętać, że „przesada w okazywaniu solidarności korporacyjnej” może się również zakończyć „wsadzaniem do aresztu”.
Wojciech Sumliński, w grudniu 2009 roku, w wywiadzie udzielonym PR1 po opublikowaniu komunikatu o skierowaniu do sądu aktu oskarżenia wyraził nadzieję, że proces odbędzie się przy otwartej kurtynie. Byłaby to ważna okoliczność, ponieważ istnieją poważne obawy, iż proces może przebiegać pod dyktando pułkownika komunistycznej bezpieki Aleksandra L. W akcie oskarżenia, ten były szef Zarządu I Szefostwa WSW przyznaje się do winy i chce dobrowolnie poddać karze 2 lat więzienia w zawieszeniu na 5 lat i karze grzywny w wysokości ponad 50 tys. zł. Prokuratura popiera to rozstrzygnięcie, a skoro jeden z oskarżonych już przyznał się do winy wolno sądzić, że pozycja procesowa Sumlińskiego zostanie zdeterminowana tym faktem, a w swoich zeznaniach płk L będzie obciążał dziennikarza.
Sprawa – choćby ze względu na format występujących w niej postaci – jest niezwykle ważna dla opinii publicznej, a prowadzenie jej przy otwartej sali sądowej pozwoliłoby poznać faktyczne mechanizmy afery marszałkowej.
Z tego jednak względu wydaje się pewne, że proces zostanie utajniony. Przebieg dzisiejszej rozprawy, zdaje się też nie postawiać złudzeń co do intencji prokuratury. Obecni na rozprawie Antoni Macierewicz i Piotr Bączek bowiem złożyli wniosek o umożliwienie im uczestnictwa w procesie w charakterze oskarżycieli posiłkowych. Wniosek poparł oskarżony Wojciech Sumliński i jego obrońcy, jednak prokurator wyraźnie się temu sprzeciwił.
- „Podczas rozprawy doszło do zadziwiającej sytuacji, w której ja jako oskarżony popierałem wniosek powołania oskarżycieli posiłkowych, a sprzeciwiał się temu prokurator „– tłumaczył w rozmowie z portalem Niezależna.pl Wojciech Sumliński. Obrońcy dziennikarza wskazali na podstawy prawne, w oparciu o które Antoni Macierewicz i Piotr Bączek powinni zostać oskarżycielami posiłkowymi. Wypowiadając się na temat całej sprawy Macierewicz wielokrotnie podkreślał, że jego zdaniem na ławie oskarżonych powinien zasiąść nie Wojciech Sumliński, a były oficer WSI płk Leszek T. oraz były marszałek Sejmu, obecny prezydent, Bronisław Komorowski. Antoni Macierewicz złożył w tej sprawie odpowiednie wnioski do prokuratury, nie zostały one jednak uwzględnione.
Wiele wskazuje, że sprawa Wojciecha Sumlińskiego będzie się toczyć bez zainteresowania dziennikarzy i tzw. wiodących mediów, a jeśli pojawią się relacje o tym procesie, będą starannie pomijały rolę Bronisława Komorowskiego.
Myślę, że ówczesna kombinacja operacyjna służb wsparta medialnymi kłamstwami, przesądziła o poczuciu bezkarności i poszerzeniu zakresu arogancji rządzących. Bez afery marszałkowej nie doszłoby do kolejnych afer z udziałem ludzi grupy rządzącej, bowiem każda z nich wynikała z tego samego układu, miała tych samych reżyserów i była montowana według tych samych zasad. Gdyby ta afera nie została przemilczana – nie doszłoby do wystawienia prezydenckiej kandydatury Komorowskiego, a być może – nie doszłoby również do smoleńskiej pułapki. To zaniechanie okazało się tragiczne.
Pisząc kiedyś o Bronisławie Komorowskim przytoczyłem słowa Bułhakowa, że "tchórzostwo nie jest jedną z ułomności, ono jest ułomnością najstraszliwszą”. Również dlatego, że bezkarność tchórza rodzi w nim przeświadczenie o własnej wielkości i nietykalności, a wówczas tym, którzy są zależni od jego rządów grozi śmiertelne niebezpieczeństwo. Bronisław Komorowski przekroczył już tę granicę.
Sprawa Wojciecha Sumlińskiego, sprawa afery marszałkowej stwarza ostatnią szansę, żeby tej bariery nie przekroczyli również dziennikarze.
- Aleksander Ścios - blog
- Zaloguj się, by odpowiadać
Etykietowanie:
8 komentarzy
1. Panie Aleksandrze
"bezkarność tchórza rodzi w nim
przeświadczenie o własnej wielkości i nietykalności, a wówczas tym,
którzy są zależni od jego rządów grozi śmiertelne niebezpieczeństwo.
Bronisław Komorowski przekroczył już tę granicę.
afery marszałkowej stwarza ostatnią szansę, żeby tej bariery nie
przekroczyli również dziennikarze. "
ostatnia szansa? daje Pan tchórzom ostatnia szansę? Nie skorzystają , tym bardziej nie odezwą sie dzisiaj, jak milczeli wczesniej. Znalazłam mój wpis, niestety, część linków z mojego blogu na Salon24 (niezaleznego forum publicystów::)) jest nieczynna - zniszczono moje archiwum, zostały tylko tytuły postów.
Pozdrawiam
Komorowski namotał, Sumlińskiego powiesili. Afera Marszałkowa. Kto naprawde go zamknął?
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
2. Pani Marylo,
Nie ja daję komuś szansę. Nie mam takiej mocy.
Stwarza ją sprawa Wojciecha Sumlińskiego. Kolejnych nie będzie.
Pozostanie pamięć.
Pozdrawiam
3. @Maryla
Wielu ludzi w Polsce było skazywanych na podstawie pomówień tzw. współoskarżonych.
Prokuratura wykorzystuje tą tandetną technologię od dawna. Najpierw stosowano ją w procesach gangsterów. W zamian za obietnicę mniejszej kary umawiano się z jednymi bydlakami, aby obciążali drugich.
Potem, stosowano ją do pomawiania przedsiębiorców i działaczy publicznych. Wystarczało znaleźć jakichś znajomych lub współpracowników tychże z "problemami" lub zwyczajnych rzezimieszków lub jakąś Anetę, którzy za obietnicę łagodnego potraktowania przez prokuraturę zeznawali co potrzeba.
W ten sposób gangrena nieobiektywnych śledztw się umocniła. Dzisiaj każdego można w ten sposób załatwić.
Co najśmieszniejsze, jest bogate orzecznictwo SN, które nie pozwala wykorzystywać pomówień jako jedynych dowodów w procesach, nie potwierdzanych przez inne dowody.
Ale teoria sobie, a praktyka sobie.
Bez wyrzucenia na tzw. zbity pysk większości prokuratorów niewiele się nie da zrobić. Chyba, żeby opinia publiczna mocno reagowała.
Czy ten proces jest jawny?
Rebeliantka
4. Rebeliantka
nie rozumiem związku z ta sprawą - tu wszystko jest jasne - czyli ciemne, od początku.
Wystarczy odświerzyc sobie pamięc - u mnnie w podanym linku - nie wszystko ocalało, ale wystarczająco duzo.
W tej sprawie zniszczono jeszcze dwóch ludzi z SKW, to głównie w nich wymnierzona była ta prowokoacja - chodziło o dotarcie do aneksu z raportu WSI i/lub zdyskredytowanie ich.
Podważamy instytucje swiadka koronnego? Wtedy, kiedy wygodne?
Prosze kliknąc w podanego linka
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
5. @Maryla
Instytucja świadka koronnego jest inną instytucją. Tutaj chodzi o nagminne wykorzystywanie w procesach dowodów z pomówienia przez współoskarżonych.
Gdyby Aleksander L. się "nie podłożył" i nie "przyznał", jednocześnie obciążając fałszywie Wojciecha Sumlińskiego, samo pomówienie ze strony Leszka Tobiasza nie byłoby wystarczające do sformułowania aktu oskarżenia.
Aleksander L. jest bardzo istotnym elementem tej układanki.
Rebeliantka
6. Rebeliantka
Aleksander L. był zaprogramowany do przyznania się. Bez niego nie byłoby "afery" to była typowa ustawka.
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
7. @Maryla
To się zgadzamy. Ale takich ustawek przez prokuraturę jest multum.
Najwyższy czas, aby stworzyć gwarancje procesowe dla fałszywie oskarżanych, aby takich ustawek nie mogło być.
Rebeliantka
8. Dlaczego cisza?
Ta cisza jest symptomem wielkiego problemu naszego społeczeństwa. Otóż pokolenie osób, które dorastało w okresie upadku PRL, w okresie rozpadu ZSRR jest pokoleniem całkowicie zdemoralizowanym społecznie. Po prostu zbyt wielu z nich widząc jak walą się rzeczy wielkie i potężne jak rozpadają się "opoki", na których wielu opierało swoją przyszłość zwątpili we wszystko czego nie mogą dotknąć. Oni na podstawie tego co widzą, siła rzeczy fragmentu rzeczywistości, nie potrafią sobie wyobrazić "całości". Uznali bowiem, na podstawie doświadczeń swojego pokolenia, że struktury społeczne istniejące w wyobraźni, zbyt rozległe by objąć je wzrokiem, są efemerydą a tak na prawdę to nie wiadomo, czy w ogóle istnieją. Uzasadniają to losem PZPR'u , ZSRR, i wielu innych instytucji związanych z tamtym systemem.
Tradycyjny sposób budowy swego oglądu świata, wynikający bezpośrednio z chrześcijaństwa, nakazuje patrzeć na "widoczne znaki" i na tej podstawie, w wyobraźni budować sobie obraz osoby lub instytucji. Jeśli ktoś tego nie robi, to idzie jako wspólnota na zatracenie - on i jemu podobni. Nawiasem mówiąc stąd nienawiść do Kościoła. Bo o ile można dość łatwo ukrywać swoje niecne postępki, to nie już zyski z nich. Jeśli więc ktoś ocenia świat po "widocznych znakach", to patrząc na te "zyski", wie o "reszcie". W naszym kraju nie wolno nam nawet publicznie o tym mówić, bo takie wnioski są niezgodnym z prawem pomówieniem, nam po prostu nie wolno wyciągać wniosków ze znaków.
Natomiast działanie służb i spiski są właśnie takimi obszarami, gdzie jest to szczególnie potrzebne.
Tak więc naszym najważniejszym zadaniem narodowym jest odbudowanie sposobu widzenia świata "po widomych znakach" i do tego czasu takie procesy jak ten związany z aferą marszałkowską nie będą budzić stosownego zainteresowania, co nie znaczy, że sa bez znaczenia. Mają znaczenie ale ujawni się ono dopiero po latach, jako dowód, ze trzeba patrzeć "na znaki" na życiorysy.
Niestety mamy jeszcze dużo do roboty.
uparty