Polak Wojciech Pomorski wytoczył miastu Hamburg o zakaz używania w kontaktach ze swoimi dwiema córkami języka polskiego
Do lipca odroczono proces, jaki Polak Wojciech Pomorski wytoczył miastu Hamburg o dyskryminację i zakaz używania w kontaktach ze swoimi dwiema córkami języka polskiego. W przypadku niekorzystnego dla siebie wyroku Pomorski zapowiedział odwołanie do instytucji międzynarodowych.
W 2006 roku Wojciech Pomorski wytoczył miastu Hamburg proces o dyskryminację - chodzi o wydanie przez urzędników Jugendamtu (urzędu ds. dzieci i młodzieży) zakazu posługiwania się podczas spotkań z dziećmi językiem polskim. Niemiecki rząd pośrednio przyznał się do winy słowami swojego pełnomocnika, który przed komisją petycji w Parlamencie Europejskim przeprosił za działania miasta Hamburg. Jest to pierwszy w powojennej historii proces wytoczony przez obywatela polskiego pochodzenia przeciwko urzędowi niemieckiemu o dyskryminację. Polak zarzuca urzędnikom hamburskiego Jugendamtu łamanie prawa poprzez utrudnianie mu kontaktu w języku polskim z dwiema córkami, także obywatelkami polskimi. W końcu działania urzędnicze doprowadziły do tego, iż całkowicie stracił on z nimi kontakt. Pomorski złożył pozew do sądu w Hamburgu, gdzie domaga się przeprosin na piśmie i 15 tysięcy euro odszkodowania za to, że Jugendamt zabronił mu rozmawiania w języku polskim podczas nadzorowanych spotkań z córkami.
Sąd za sądem
Sąd wyższej instancji (Oberlandgericht) we wstępnym uzasadnieniu całkowicie podtrzymał decyzje poprzedniego sądu krajowego (Landgericht) w Hamburgu, który odrzucił zarówno pozew o odszkodowanie, jak i o pisemne przeprosiny. Sędzia wczoraj ponownie zapewnił, że oskarżanie niemieckich urzędników o dyskryminację jest nieuzasadnione, ponieważ działali oni dla dobra dzieci. Zdaniem hamburskiego sądu, nie zostało naruszone w przypadku pana Pomorskiego żadne prawo, a urzędnicy Jugendamtu postępowali zgodnie z obowiązującymi ich przepisami. Sędzia stwierdził, że pomorskiemu nie należy się odszkodowanie, gdyż takowe ewentualnie przysługuje tylko w przypadku ciężkiego naruszenia praw osobistych, takich jak naruszenie nietykalności cielesnej albo czci, a w tym przypadku Wojciech Pomorski nie przedstawił na taką okoliczność żadnych dowodów. Wydawało się, że już po kilkunastu minutach zapadnie szybki i niekorzystny dla Polaka wyrok, ale po dość zdecydowanych wystąpieniach adwokata Pomorskiego i jego samego sędzia odroczył ogłoszenie wyroku do 1 lipca.
Zarówno polski ojciec, jak i jego adwokat w płomiennych mowach jeszcze raz zaapelowali do sądu "o spojrzenie na sprawę po ludzku". Obydwaj powoływali się przy tym na coraz lepsze stosunki polsko-niemieckie, które poprzez decyzje urzędników Jugendamtów są nadwyrężane. Jeszcze raz przypomnieli, że dwadzieścia lat temu Berlin i Warszawa podpisały traktat o dobrym sąsiedztwie i przyjaznej współpracy, który gwarantuje mniejszości niemieckiej w Polsce i Polakom w Niemczech możliwość swobodnego posługiwania się językiem ojczystym w życiu prywatnym i publicznym, dostępu do informacji w tym języku, jej rozpowszechniania i wymiany. Adwokat Pomorskiego zacytował w sądzie art. 20 tego traktatu, który mówi, że "osoby w Republice Federalnej Niemiec, posiadające niemieckie obywatelstwo, które są polskiego pochodzenia albo przyznają się do języka, kultury lub tradycji polskiej, mają prawo, indywidualnie lub wespół z innymi członkami swojej grupy, do swobodnego wyrażania, zachowania i rozwijania swej tożsamości etnicznej, kulturalnej, językowej i religijnej". Zdaniem adwokata Rudolfa von Brackena, postępowanie niemieckich urzędników Jugendamtu w Hamburgu w stosunku do jego klienta było zarówno złamaniem polsko-niemieckiego traktatu, jak i pogwałceniem praw człowieka oraz złamaniem niemieckiej konstytucji, która gwarantuje ojcu prawo do wychowywania swojego dziecka.
Oskarżający miasto Hamburg o dyskryminację Wojciech Pomorski w rozmowie z "Naszym Dziennikiem" zaraz po procesie przyznał, że wobec wielu objawów niechęci ze strony niemieckich urzędników, ale także sądów nie wierzy ani w to, że Jugendamt go kiedykolwiek przeprosi, ani w jakiekolwiek odszkodowanie. - Wiem, że zarówno w tej instancji, jak również w następnej, jaką może być Sąd Najwyższy, raczej nie mamy szans wygrać procesu z wielką maszyną administracyjno-urzędniczą Hamburga, ale nie mamy zamiaru się poddawać i pójdziemy nawet do Strasburga - powiedział nam Pomorski. Dodał, że w tej sytuacji tak naprawdę liczy już tylko na pomoc Trybunału Sprawiedliwości w Strasburgu.
Waldemar Maszewski, Hamburg
http://www.radiomaryja.pl/artykuly.php?id=112013
- Zaloguj się, by odpowiadać
3 komentarze
1. Maryla
Podziwiam p.Pomorskiego i życzę mu wytrwałości.
Pozdrawiam serdecznie;))
2. Bardzo mu współczuję
ale tez dziwię się naiwności ludzkiej. Nigdy w życiu nie układałabym swojej przyszłości z Niemcem. Pan Michał Zieleśkiewicz ma rację w tym temacie.
3. Konsulat Polski w Berlinie odmówił w tej sprawie pomocy.
Dramat polskiego małżeństwa w Niemczech. Jugendamt odebrał im trzech synów z powodu absurdalnego donosu sąsiada. Maluchy oddano do rodziny zastępczej, w której – jak mówią Joanna (34 l.) i Rafał (31 l.) Tatera – są zaniedbywane i bite.
Państwo Tatera wyjechali do Niemiec, bo marzyli o lepszej przyszłości dla swoich synów. Lecz ich życie od pół roku to piekło. Jugendamt odebrał im dzieci wyłącznie przez donos sąsiada o rzekomym znęcaniu się nad dziećmi. Państwo Tatera przyjechali dwa lata temu z rodzinnej Piły do Berlina w poszukiwaniu lepszych perspektyw. Osiedlili się z dwójką synów w 65-metrowym mieszkaniu w jednej z berlińskich dzielnic. Rafał pracował na budowie, a Asia zajmowała się wychowaniem 5-letniego Cypriana i 3-letniego Bartka. W marcu 2012 r. kobieta urodziła trzeciego synka, Tobiasza (1,5 l.). Życie Taterów płynęło spokojnie – do czasu, gdy skonfliktowany z małżeństwem sąsiad doniósł policjantom, że rodzice rzekomo maltretują swoje dzieci!
– Przyjechali policjanci z nakazem odebrania moich synów. Byłam wtedy sama w domu, wyrwali mi dzieci siłą! – opowiada rozżalona Joanna. Chłopców umieszczono w niemieckiej rodzinie zastępczej, a Taterowie mogli odwiedzać synów dwa razy w tygodniu pod kontrolą pracowników Jugendamtu.Rodzice byli coraz bardziej przerażeni tym, co widzieli podczas spotkań. Dzieci przychodziły posiniaczone na całym ciele, w brudnych i podartych ubraniach. Kiedy Polacy zwrócili uwagę, że chłopcy mają siniaki, powiedziano im, że mogli się gdzieś uderzyć. – Najbardziej bity był Cyprian (5 l.), dlatego że już potrafi rozmawiać – twierdzi zrozpaczona mama chłopców. Teraz Jugendamt zabronił polskim rodzicom w ogóle widywać się z synami. 9 grudnia sąd w Berlinie wyznaczył rozprawę, na której Taterowie będą walczyć o odzyskanie swoich dzieci. Tymczasem Konsulat Polski w Berlinie odmówił w tej sprawie pomocy.
http://fakt.onet.pl/dramat-polskiej-rodziny-w-niemczech,artykuly,430514,...
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl