Amerykańska pokazówka.
Ufff…, The Show is Over. Poleciał. Napisy końcowe. Ekipa producencka skończyła właśnie kolejnego produkcyjniaka, na planie pozostali jeszcze statyści, technicy i reszta obsługi. Scenariusz? Nieważne. Fabuła? Nieważne. Scenografia? Nieważne. Ważny natomiast jest klimat. To precyzyjne rozplanowanie napięcia i rozluźnienia. Te emocje.
Co wyszło z treści? Ano, niewiele. I tak, gdy będą chcieli położyć łapę na łupkach, to zrobią to bez żadnej celebry. Podobnie, jak będą chcieli pobudować sobie tutaj silosy, elektrownie atomowe itp. to żadna polska kompania reprezentacyjna nie będzie im do niczego potrzebna. Dywizja, pół skrzydła lotnictwa wojskowego? No problem. Wojska taktyczno-ofensywne? Również, no problem. Wizy? Pomyślimy. Aaaa, właśnie dowiedzieliśmy się, że pojawił nam się nowy ziomal. Znaczy się, treść lokująca się w średnich stanach dyplomatycznego wodolejstwa. Instruktażowe grymasy na twarzach aktorów pierwszo i ento- planowych, takie same gesty, wyćwiczona do bulu (nie poprawiać) nawijka…. Kilka wieńców tu i ówdzie, uścisków – rutyna. Nuuuda, ziew.
Ważniejsza od treści jest forma i oprawa tych całych występów. Otóż, zaoceaniczni zawodowcy pokazali „Polaczkom”, jak się organizuje taką imprezę. Aż nazbyt byli w tym ostentacji, by nie odebrać tego jako elementarzowej pokazówki. Bo o tym, że od pewnego już czasu ekipa tamtejszych fachur siedzi w Polsce i na miejscu przygotowuje niespełna dwudziesto cztero godzinną eskapadę, to było wiadome. I nie ma w tym żadnego zdziwka. Że ekipa pojeździła sobie tu i ówdzie, przyjrzała się temu i owemu, wpadła tu i tam, to chyba nawet dla ucznia szkoły podstawowej nie jest żadnym zaskoczeniem. Że kluczowe miejsca mają pod kontrolą, również że są zaplanowane trasy zapasowe, punkty ewakuacyjne, to chyba żadna rewelacja. Że kilka dni wcześniej wylądują samoloty transportowe z tonami sprzętu, to też żadna nowość, bo podczas wizyt poprzednich prezydentów było podobnie. Że przywiezione zostaną własne limuzyny, wojskowa karetka reanimacyjna (właściwie cały szpital), że do samolotu nikt poza własną ekipą to na odległość – nomen omen – strzału się nie zbliży, że samolot ma dość paliwa, że na wieży od kilku godzin waruje swój człowiek… Tych „że” jest tak irytująco dużo, że aż się nie sposób nie mieć wrażenia, że zostaliśmy arcyboleśnie przećwiczeni. I jeszcze te wygrodzenia, strefy bezpieczeństwa, śluzy, helikoptery, mundurowi i tajniacy i pełna profeska amerykańskich „facetów w czerni”. Oto pan i władca pokazał peryferiom jak się wozić orszakiem, a miejscowe służby nie mogły ani pisnąć.
I w tym wszystkim jest jakaś gorycz, uczucie upokorzenia, gdy się porówna z tym, czego nie było w Smoleńsku. Bo o co tym razem chodziło? Ano, by z dwudziestoma kolegami zjeść wspólnie diner, pogadać i… to właściwie tyle. A tam? By w służbie swojego narodu, państwa, społeczeństwa i obywateli oddać głęboki hołd tysiącom poległych na Nieludzkiej Ziemi. Jakież to ponure, jak aura za oknem.
- MoherowyFighter - blog
- Zaloguj się, by odpowiadać
6 komentarzy
1. MoherowyFighter
co wyszło z tresci? Jakiej treści? Tej medialnej? Bo poza fotkami i uściskami rąk żadnej treści nie było. Ukłony do elektoratu w USA - a to uściski z Zydami pod pomnikiem Bohaterów Getta, a to mówienie "jestem prawie Polakiem, bo z Chicago.
Tyle tej treści było, ile w Bulu.
Nawet Kostrzewa-Zorbas opowiada bajki o obietnicach, kolejnych obietnicach na cos, czego podobno Bull nie chce.
"Można uznać tę wizytę za częściowo udaną, przy czym jedyny konkret, to wielki krok w stronę zniesienia wiz. "
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
2. Marylo,
a czy ja napisałem, że jakakolwiek treść gdzieś jest? W Irlandii, Wielkiej Brytanii i Francji pojechał załatwiać konkrety. A przy okazji, gdy znalazł się po tej części Oceanu, wpadł sobie do skansenu jakby u siebie do rezerwatu Indian. Przyjechać, zjeść dinner, pogadać z kumplami, zrobić trochę fotek z tubylcami, przekimać.... i odlecieć. Nawet na zwiedzanie jakoś nie miał ochoty. A tutejsi mandaryni aż cali podjarani.
"Można uznać tę wizytę za częściowo udaną, przy czym jedyny konkret, to wielki krok w stronę zniesienia wiz." Ble-ble-ble-ble. Herbata nie staje się słodsza wskutek mieszania. Nasi starzy-nowi "przyjaciele" mówią "pażywiom, uwidim".
3. MoherowyFighter
A przy okazji, gdy znalazł się po tej części Oceanu, wpadł sobie do skansenu jakby u siebie do rezerwatu Indian
Prezydenci Stanów Zjednoczonych Ameryki ( jacy by nie byli) nie jeżdżą ot tak sobie. A i gesty się liczą. Stawiam głowę na to , że JK wygra październikowe wybory. I że nie będzie
rozliczana publicznie sprawa Smoleńska.
Pozdrawiam
4. Pani Barbarbo
Oczekiwanie na to, że nastąpi przesilenie to jedno. Drugie, to wyciągniecie wniosków z pokazówki. W końcu, specjalisci pokazali to, czym nie jest amatorszczyzna. A to jest, li i tylko, warunkiem powodzenie pierwszego, mimo naszych pobożnych chęci i słomianego zapału. Jak też mimo naszego, cokolwiek na wyrost, przekonania, że "nasi" tak szybko się ogarną i przestaną popełniać "szkolne" błędy, by zagrozić tamtym. Osobiście, nawet gdy "się" odwróci i dojdzie do przesilenia, to przestrzegałbym przed tryumfalizmem, osiąściem na laurach i zgoła kabotyńskim przekonaniem, że tym razem wygrało się wszystko a może i jeszcze więcej. Więcej pokory, samorefleksji i dystansu do siebie. Mniej pychy, samozadowolenia i sodowiarstwa.
5. MoherowyFighter
Uważam jak powyżej nie z przekonania, że nasi nie spaprzą tej kampanii. Otóż ja osobiście rozpatruję politykę polska jako pochodną światowej. Nie byliśmy, nie jesteśmy i pewnie jescze długo nie będziemy niezależni. Zresztą nie ma się co boczyć , bo państwa o wiele od nas potężniejsze tez są uwikłane w różne "układy". Orban na przykład też wygrał kampanię z pewnością nie bez pomocy"starszych i mądrzejszych". Kto ma znajomych na Węgrzech niech się dopyta. Co nie znaczy , że nie chciałabym dla Polski wegierskiego scenariusza. Tyle tytułem wstępu.
Ad rem - od jakiegoś zauważam niektóre ruchy, świadczące o tym, że wiatr się zmienił na korzyść JK.
6. Pustka po Clintonie wśród
Pustka po Clintonie wśród warszawskich tłumów z balonikami, pustka po obietnicach Busha.
PAP cytuje Spiegla: ,,Obama nie bardzo wie, co począć z tym obszarem świata" - cytuje "Spiegel" polskiego amerykanistę Zbigniewa Lewickiego.
Niemiecki tygodnik przypomina, że Obama "zdeptał" plany swego poprzednika w Białym Domu, George'a W. Busha, dotyczące rozmieszczenia w Polsce i Czechach tarczy antyrakietowej, co było "afrontem wobec Warszawy". "Także podejmowane wspólnie z Bushem działania na rzecz związania Ukrainy i Gruzji z zachodnią wspólnotą państw Obama sobie odpuścił. Dawno minęły też czasy, gdy Bush krytykował starą Europę Niemców i Francuzów, a Polakom dał nadzieję na specjalne relacje na wzór brytyjski" - dodaje "Spiegel".
Dwa dni temu ,,Dziennik " podkreślał że Obama pochwalił nas za to, iż jesteśmy forpocztą
demokracji w tym rejonie.
Po tej forpoczcie aż odetchnęłam z ulgą, bo wiem co się może stać, jak się Amerykańcom w jakimś kraju demokracja nie spodoba.