Okupacja po klęsce Francji

avatar użytkownika Andrzej Wilczkowski

Kampania francuska była niemal z dnia na dzień opisywana w gazetach niemieckich na bieżąco. Wydawane były nawet szczegółowe mapy odcinków frontu.

Ojciec to czytał, tłumaczył dzieciom na język polski, studiował i był coraz smutniejszy.

Upadek Francji był pogrzebaniem jakichkolwiek nadziei na szybkie i korzystne dla Polski zakończenie wojny. Na kontynencie europejskim nie było już w tym czasie żadnej znaczącej siły antyniemieckiej.

 

Europa była podbita, albo zniewolona, albo w partnerskich układach z Niemcami. Stany Zjednoczone ciągle daleko od wojny.

 

Tymczasem w Polsce represje wobec Polaków, mimo, że nie straciły intensywności zaczęły schodzić na drugi plan. Przyszedł czas na Żydów.

 

Przypomnę, że jedyne getto, które powstało przed upadkiem Francji – to getto w Łodzi.  Inne znane mi getta zaczęły powstawać jesienią 1940 roku. W byłym powiecie gostynińskim – było ich trzy: W Gąbinie, Sannikach i – największe w Gostyninie.

Do decyzji o tzw. ostatecznym rozwiązaniu, która pojawi się dopiero na początku 1942 roku, a więc w 14 miesięcy od decyzji o tworzeniu gett, było jeszcze daleko, ale okupanci znaleźli, a raczej wyciągnęli na wierzch bodaj najstarszy sposób uśmiercania ludzi – głód i nieludzkie warunki życia.

Szpital psychiatryczny leżał wprawdzie ok. 5 km od getta,  a personel był ciągle zaangażowany w intensywne próby ratowania pacjentów, ale wiedzieliśmy co się w mieście dzieje. Znane są – ponieważ Gostynin posiada swoich kronikarzy – dość liczne przypadki niesienia pomocy Żydom w getcie. Większość wprawdzie jedynie na kilka miesięcy – czy tygodni przedłużyła im życie, ale chyba naprawdę niewiele więcej ludzie mogli pomóc. Moim zdaniem głównym problemem było to, że w getcie osadzono ok. 3,500 osób podczas gdy cała polska ludność miasta nie przekraczała bodaj w tym czasie 4.000  głów. Poza tym sporo było Niemców zarówno osiadłych od pokoleń, jak i nasiedlonych ze wschodu w ostatnich miesiącach.

 

Późną jesienią 1940 roku rodzinom pracowników szpitala zamieszkałym na jego terenie doszły nowe obowiązki.  Niemcy zaczęli zwozić jakieś ścianki i budować kilka baraków. W kilka tygodni później osadzono w nich więźniów – Polaków. Ci ludzie – w liczbie jak oceniam ok. stu kilkudziesięciu – nie przybyli tu „z wolności”. Byli już bardzo wynędzniali i obdarci. Natychmiast zostali zagnani do ciężkiej pracy przy budowie drogi. Codziennie na ich trasie do pracy ustawiało się po kilka lub nawet kilkanaście osób i wpychało im zawiniątka z jedzeniem. Nigdy nie mieliśmy tyle, żeby obdzielić wszystkich.

 

Bita droga łącząca szpital z miastem kończyła się ślepo ok. 3 km za terenem szpitala. Przybyli więźniowie mieli ją przedłużać w kierunku Sochaczewa.

 

Po kilku dniach ojciec zrobił długi spacer na początek budowanego odcinka. Po powrocie z tego obchodu, przy kolacji zamyślił się i końcu powiedział: wygląda, ze Niemcy się pobiją z bolszewikami.

No i w kilka miesięcy później tak się stało.

 

I w tym momencie następuje druga „nieciągłość funkcji” okupacyjnej. Mianowicie wybuch wojny niemiecko – rosyjskiej.

O ile społeczeństwo polskie było podzielone w swoich rachubach, dla Żydów oznaczało to totalną klęskę.

 

Tu – być może należałoby opisać fatalną w skutkach współpracę znaczącej części, ale tylko części Żydów z władzą sowiecką. Zaczęła się ona nie dnia 17 września 1939 roku, a znacznie wcześniej. Nic na to nie poradzimy, i pan Jan Tomasz Gross też nic nie poradzi – bo tak było.

 

Na szczęście ja pamiętam, że w Polsce mieszkali i dla Polski pracowali wspaniali ludzie pochodzenia żydowskiego i czczę ich pamięć.

 

Jeżeli brnę w głąb labiryntu skomplikowanych stosunków polsko-żydowskich to przede wszystkim dlatego, że p. Gross przekroczył już granice przyzwoitości w szkalowaniu Polaków. Ja wiem, że bezgrzesznych narodów nie ma i zarówno przed wojną, jak i podczas okupacji dysponowaliśmy obszernym marginesem  zła, chociaż był on znacznie węższy niż gdzie indziej.

 

Pan Gross ulegając chyba przekonaniu, że mu wszystko wolno, tworzy w swoich książkach obrazy okupacji  – z różnych względów – absolutnie niemożliwe, każe nam w to wierzyć chyba myśląc, że świadkowie tamtych czasów już dawno nie żyją. 

 

No więc jeszcze żyjemy i jeszcze jesteśmy w stanie intelektualnie udowodnić, że szereg  opisanych w pańskich książkach sytuacji nie mogło mieć miejsca w rzeczywistości.

cdn

 

Andrzej Wilczkowski

 

 

 

 

tekstem a tekstem „okupacja”   jest jeszcze wpis „Okupacja II” który zawiesiłem na Niepoprawnych w tym samym dniu co „okupacja”.  Nie wiem czemu  na „Okupację II” jest 10 razy mniej wejść niż na „Okupację”. Trudno – jest jak jest. Nie sądzę, żebym szybko wybrnął z tego tematu, bo doszedłem dopiero do wiosny 1940. Kto lubi moje teksty musi się z tym pogodzić. Tym „lubiącym” proponuję uzupełnić lekturę.

Uważam, że pierwszy okres okupacji to jest przede wszystkim atak na Polaków, Usiłowałem już przedstawić zarówno objawy, jak i podać przyczyny takiego postępowania. Te kilka miesięcy charakteryzuje się wręcz wściekłą furią niemieckiego natarcia.

Przeciwko Hubalowi w różnych momentach wystawiano formacje tak liczebne, że stosunek sił był ok. 10.000:100.  tzn 100 do 1.

Wydaje się, że Niemcy po prostu brali pod uwagę, iż w przypadku uaktywnienia wojny na zachodzie dywersja w Polsce może być znacznie potężniejsza niż ten jeden oddział, liczący, w czasie kiedy intensywnie walczył, od kilkudziesięciu do stu kilkudziesięciu ludzi.

Ogromny wysiłek włożyli okupanci w rozbicie zarówno resztek struktur państwa polskiego, jak i w poszatkowanie, a właściwie zdewastowanie społeczeństwa.

Na obydwóch polach zastosowane metody przyniosły wspaniałe rezultaty. Przypomnijmy: więcej niż 100.000 rodzin opłakiwało swoich poległych i zaginionych w czasie Kampanii Wrześniowej. Chyba znacznie więcej poszukiwało mogił bliskich, rozstrzelanych w egzekucjach, zarówno w Warthegau jak i w GG.

Masowe przesiedlenia Polaków z Warthegau (wg Korbońskiego ok. 2 milionów) do guberni odbierały tym ludziom niemal wszystko co mieli. Oni najczęściej jeszcze przechodzili przez obozy przejściowe gdzie ograbiano ich dodatkowo z tego, co zdążyli zabrać w najlepszym przypadku przez godzinę od chwili, kiedy na progu ich domu pojawili się żandarmi.  

Niemcy bardzo misternie rozrywali i tak niezbyt mocne więzy pomiędzy Polakami i Żydami.  Oddając w tym okresie Polakom „pierwszeństwo   w umieraniu” nie zaniedbywano również Żydów. Zabijano przede wszystkim tych Żydów, których uznano za polską inteligencję. Innych głównie poniżano – znacznie głębiej niż Polaków i pozbawiano dóbr.  Ponadto – o czym będzie za chwilę – skłócano Żydów zamieszkujących tereny obecnie przyłączone do rzeszy z tymi, którzy od wieków żyli w Warszawie, czy w Krakowie. Okupacja sowiecka – to odrębny temat.

Przypomnę. Stale piszę o okresie do kapitulacji Francji a więc do czerwca 1940.  

Teraz kilka zdań z perspektywy Gostynina. Wiosną dość konsekwentnie już pozbawiono co bogatszych Żydów ich domów, sklepów i warsztatów pracy.  Najbogatsi przed wojną właściciele sklepów przekradali się zgrzebnymi furkami wynajętymi od polskich chłopów, żeby gdzieś w okolicy znaleźć nabywców na resztki towarów, które udało im się ocalić z konfiskaty niemieckiej.

Na teren szpitala psychiatrycznego zaglądali rzadko, bo szpital miał niewielu ewentualnych nabywców, ale przede wszystkim dlatego, że szpital wiosną 1940 już mocno „pachniał śmiercią.” (Vide Okupacja II) Niemniej, gdzieś w okolicach Wielkanocy zdecydowała się nas odwiedzić chyba największa przed wojną „rekinka finansjery gostynińskiej” – w każdym razie w branży spożywczej.  Miała do zaoferowania skrzynkę herbaty – w przybliżeniu metr na metr. Cena nie była przystępna, ale sposób zachęcania – który do dziś pamiętam – wprawił moją matkę w osłupienie.

. Zmęczona i smutna twarz pani B. na chwilę się ożywiła i właścicielka towaru zawołała z dawnym ogniem w oczach  „wielce szanowna pani dyrektorowo, pan dyrektor w Moskwie za cara lepszej nie pijał.”

Na jakieś uwagi mojej mamy, że to było bardzo dawno temu, i tatuś w Moskwie był studentem pani B. uśmiechnęła się blado. „Tyle lat się już znamy” – zakończyła temat.  

Nie pamiętam, żeby po tym argumencie mama miała jeszcze jakieś zastrzeżenia do ceny.

Co najmniej przez pół roku intensywny zapach rozchodził się po całym domu, ale herbatę piliśmy przez dwa lata. W końcu już w ogóle nie pachniała.

A panią B. w chwili transakcji mogliśmy znać co najwyżej 6 lat. I więcej już jej nie zobaczyliśmy. Gdzie i kiedy zginęła – nie wiem.

 

Tymczasem w Warszawie, mniej więcej w tym samym czasie rozgrywały się zdarzenia, o których dowiedziałem się dopiero po wojnie, a w które do dziś trudno mi uwierzyć. Otóż w Wielki Piątek dnia 22 marca 1940 roku w rejonie otwartych ciągle dzielnic żydowskich rozpoczęło się rabowanie żydowskich sklepów, lokali i mieszkań.

Mam tu kłopoty z doborem słów. Niszczenie i rabunek - idą w parze. Pewne wnioski można wyciągać kiedy się porówna stosunek rzeczy zrabowanych do zniszczonych.

O ideologicznych zniszczeniach można mówić – jeżeli procent dóbr zrabowanych jest znikomy, a zniszczonych – ogromny.

. Skąd wiem? A no bo sam rabowałem po ucieczce Niemców pozostawione przez nich sklepy. Niszczone były portrety Hitlera, swastyki i t. p. a tak, każdy brał co udźwignął, a jak  chciał zniszczyć coś przydatnego, to dostawał w ryj, bo za nim szli inni amatorzy i też potrzebujący. To był bardzo kulturalny rabunek ekonomiczny.

Jak było w Warszawie w 1940 r. – nie wiem. Mam za mało danych. Wiem, że Warszawa była wygłodzona i wyziębiona po okrutnej zimie, a w ok. 15% zniszczona w wyniku działań wojennych.

Z tekstu Emanuela Ringelbluma można się dowiedzieć, że napastnicy, których główną siłę uderzeniową stanowiła banda ok. 1000 małolatów, którzy – jak pisze Ringelblum – „pojawiali się niewiadomo skąd i znikali niewiadomo gdzie” a po tygodniu zniknęli zupełnie.

Nie to jest jednak dla mnie zdumiewające.

piątek, zapada zmierzch – zaczyna się szabas – sklepy są otwarte. Sobota, szabas trwa – sklepy są otwarte. Nie wiem co w nich można było dostać, czy jakieś resztki przedwojennych dóbr, jakie pod Gostyninem wygrzebywała na furce spod słomy pani B., czy towary pozyskane specjalnie z prowincji, aby Polacy mieli smakołyki na największe swoje święta.

Skąd ta przepaść pomiędzy rzeczywistością Gostynina, czy Łodzi – a Warszawy? Przypomnę – Łódzkie getto zaczęło funkcjonować już 8 lutego 1940 roku, w warszawskim zamknięto bramy prawie 10 miesięcy później. Tak. Łódzkie getto to jedyny znany mi przypadek getta, które powstało przed upadkiem Francji.

Nie sądzę, żeby udało mi się dokonać takich poszukiwań źródłowych, z których wyników byłbym zadowolony. Nie mam już na to czasu.

Wydaje mi się jednak, że potrafię postawić hipotezę – skąd się wzięła „armia” małolatów.

Otóż twierdzę, że musieli stać za nimi Niemcy.

Gmina żydowska w Warszawie liczyła w tym czasie ok. 360.000 ludzi. Myślę, że to dostatecznie dużo, żeby zrobić porządek nawet z tysiącem „bezprizornych”. Ale właśnie oni nie byli chyba „bezprizorni” tylko bardzo mocno przyporządkowani.  Według mnie mogli to być pensjonariusze „poprawczaków”, którym coś obiecano – nie tylko doraźne korzyści materialne. Sądzę, że hipoteza ta jest co najmniej równie uprawniona jak każda inna.

Jest jeszcze jeden ciekawy symptom w tej akcji. Sklepy niszczono, napotkanych na drodze Żydów bito – ale nie znam żadnych przekazów – że mordowano.

 

Myśląc często o tym okresie okupacji miałem zawsze wrażenie głębokiej różnicy między tym pierwszym, a następnymi „odsłonami” wojennego dramatu. Wyróżniki były dwa. Pierwszy to nadzieja na szybkie zakończenie gehenny związana z nietkniętymi siłami mocarstw zachodnich, drugi to stosunek Niemców do różnych nacji.    O ile  w stosunku do Polaków okupant jasno pokazywał, że jesteśmy wrogiem, którego muszą zniszczyć, o tyle w stosunku do Żydów prowadził łajdacką grę bawiąc się ich przerażeniem. Już niedługo gra zaczęła się zmieniać w totalną tragedię.

Andrzej Wilczkowski  c.d.n

 


  


1 komentarz

avatar użytkownika barbarawitkowska

1. P. Andrzej Wilczkowski

Grossa i jego fanów nie interesuje w ogóle jakakolwiek prawda, ani udowadnianie czegokolwiek. Oni idą i będą szli w zaparte, bo za to mają płacone w takiej czy innej formie.