Kolejny skandal na Woli. Po miejscu kaźni Górczewska 32, kolejne miejsce pamięci zagrożone Cmentarz Ewangelicko-Augsburski.

avatar użytkownika Maryla

Siedmiopiętrowa ślepa ściana ma stanąć półtora metra za murem Cmentarza Ewangelicko Augsburskiego. To zagrożenie dla nekropoli...

Siedmiopiętrowa ślepa ściana ma stanąć półtora metra za murem Cmentarza Ewangelicko-Augsburskiego. To zagrożenie dla nekropolii, jej zabytkowych nagrobków i starodrzewu – alarmują ewangelicy.

autor: Dudek Jerzy
źródło: Fotorzepa
Wola Inwestycja hotelowa jest planowana między dwoma ewangelickimi cmentarzami
źródło: Życie Warszawy
Wola Inwestycja hotelowa jest planowana między dwoma ewangelickimi cmentarzami

Inwestycja ma powstać w odległości zaledwie 150 cm od muru zabytkowej części cmentarza. Spółka Starowarszawska chce przy ul. Młynarskiej, na działce przylegającej do nekropolii, postawić siedmiopiętrowy hotel.

Ma już warunki zabudowy. Czeka na pozwolenie, które urząd Woli powinien wydać w połowie kwietnia.

Groby się zapadną

– Ściana bez okien wysoka na 25 m i szeroka na 50 m tuż za murem całkowicie zaburzy estetykę i walory krajobrazowe nie tylko naszego cmentarza, ale także całej okolicy – mówi proboszcz parafii ewangelicko-augsburskiej św. Trójcy ks. Piotr Gaś. I przypomina, że cmentarz pochodzi z końca XVIII w. i na początku lat 60. został wpisany do rejestru zabytków. Ale nie tylko estetyka niepokoi ewangelików. – Zaplanowano pod budynkiem dwupoziomowy podziemny parking. To na pewno odprowadzi wodę z cmentarza. I co wtedy z naszym zabytkowym starodrzewem? – pyta Maria Chmiel z rady parafialnej. I dodaje, że w niebezpieczeństwie mogą znaleźć się cmentarny mur i przylegające do niego zabytkowe XIX-wieczne nagrobki.

– Wszystko się może zapaść – ostrzega Chmiel. Parafia wystosowała pismo do wolskiego urzędu z zastrzeżeniami w stosunku do planowanej inwestycji. Wystąpiła też do stołecznej konserwator zabytków z informacją, że cmentarz jest zagrożony, oraz z wnioskiem o rozszerzenie strefy ochronnej dla nekropolii.

Urzędnicy rozkładają ręce

– Nie mamy podstaw, by nie wydać pozwolenia na budowę – mówi rzecznik Woli Monika Beuth-Lutyk.  – Warunki zabudowy właściciel działki dostał od dzielnicy w ubiegłym roku. Była w nich możliwość postawienia obiektów usługowych, a więc i hotelu.

W lutym złożono wniosek o pozwolenie na budowę. Urząd ma na jego wydanie 65 dni. Inwestor złożył wszystkie wymagane dokumenty, m.in. od konserwatora zabytków, oraz analizy wodne. – Musimy przestrzegać procedur i wydać zgodę  – mówi rzecznik Woli. Przyznaje, że wpłynął protest od ewangelików. – Ale on nie wstrzymuje procedury. Po wydaniu decyzji parafia może odwołać się do wojewody, który ponownie zbada sprawę. Protestom dziwią się przedstawiciele spółki Starowarszawska. – Mamy potrzebne analizy, wszystko robimy zgodnie z prawem, nic nie będzie zagrażało cmentarzowi – mówi Irena Gołębiewska, udziałowiec spółki.

– Jest nam przykro. Działka, która ma  1200 mkw. powierzchni, jest własnością rodziny od prawie stu lat. Zawsze z parafią dobrze żyliśmy.

Konserwator bezradny

Miejska konserwator zabytków Ewa Nekanda-Trepka pisma od ewangelików jeszcze nie widziała. – Ale problem dotyczy wielu zabytków, bo kiedyś nie wpisywano ich do rejestru z otoczeniem. Teraz taki wpis może uzupełnić tylko wojewódzka konserwator – mówi Nekanda-Trepka. Ale wojewódzka konserwator zabytków Barbara Jezierska co do wpisu jest sceptyczna. – Może gdyby ewangelicy odwołali się od decyzji o warunkach zabudowy, dałoby się coś zrobić. Ale teraz jesteśmy na przegranej pozycji – twierdzi Jezierska.

– Wszczęcie procedury wpisowej obecnie spowodowałoby odwołanie sąsiadów, a więc m.in inwestora. Na pewno by wygrali. Jezierska dodaje, że teraz zabytki są już zazwyczaj wpisywane do rejestru wraz z otoczeniem. – Czasami dopisujemy je do zabytkowego obiektu, ale w Warszawie często jest to już niemożliwe – mówi Jezierska. Ksiądz Gaś przyznaje, że przegapili moment pierwszego protestu. – My sąsiada rozumiemy i nie chcemy mu w budowie przeszkadzać. Ale trzeba wyważyć interesy. W końcu cmentarz jest tu od lat. Należy mu się szacunek.

 
Dudek Jerzy
Źródło: Fotorzepa

 

http://www.zyciewarszawy.pl/artykul/586776_Cmentarz-w-cieniu-hotelu.html

Powstańcze wspomnienia

Powstańcze wspomnienia. Maryla rozmawia z Zofią Łazor - powstańczą łączniczką i sanitariuszką
2008-08-12

Przedstawiamy II część  wywiadu z cyklu "Kustosze pamięci ". Jest to wspólna
inicjatywa portalu www.polityczni.pl i BLOGMEDIA24.PL Stowarzyszenie w organizacji  Tym razem blogerka Maryla  rozmawia  z  łączniczką i sanitariuszką w batalionie „Parasol” Zofią Łazor „Zojda”.

 

 

Powstańcze wspomnienia

 

 

Kolejny wywiad portali blogmedia24.pl i polityczni.pl Tym razem Maryla rozmawia z powstańczą łącvzniczką i sanitariuszką.

 

 

Rocznik: 1928
Funkcja, stopień: łączniczka
Formacja: „Parasol”
Dzielnica: Wola, Stare Miasto, Czerniaków
 
 
Parasol – cz II (do minuty 26.11)


Maryla:  – Chcielibyśmy przybliżyć naszym słuchaczom Pani osobę i jak to się zaczęło. Miała Pani 16 lat jak wybuchło Powstanie…

Zofia Łazor:  – Tak, szesnaście. Piętnaście miałam jak do „Parasola” koleżanka szkolna mnie wprowadziła.

M: - Właśnie, przecież to była okupacja. Już od 1939 r. trwała tutaj okupacja niemiecka.
W jaki sposób ludzie młodzi potrafili się zorganizować  żeby później stworzyć taka armię.


Z. Ł.:  – Przede wszystkim harcerstwo. Późniejsze „Szare Szeregi”, które przedtem nazywały się harcerstwem i nie miały kryptonimu. Wspaniałych miałam w mojej szkole nauczycieli. Nauczycielka historii zorganizowała drużynę harcerską i myśmy w tej drużynie numer… wyleciało mi to - miały różnego rodzaju szkolenia. Sanitarne, pierwszej pomocy, czasem jakieś tam wlepki w tramwaju. To znaczy,  to co teraz nazywa się wlepką. To były takie małe karteczki, jak się wysiadało, to się przyklejało . Wiadomo jakiej treści , prawda? Trochę ćwiczeń w terenie miałyśmy, takie przygotowania. Druga zaprzyjaźniona z nami drużyna harcerska - tamtą pamiętam – to był numer 58 .
 
Ich drużynową była Irena Malento, która na Czerniakowie zginęła. Była drużynową dziewcząt drugiej kompani w której ja byłam i tamte dziewczęta zostały przeniesione jako cała drużyna. To znaczy nie cała, ale część drużyny, te bardziej dorosłe, niekoniecznie do nowo tworzącego się oddziału do zadań specjalnych KEDYW-u „Agat” potem „Pegaz”, a potem „Parasol”.
 
To były nasze nazwy. Od czasu ich powstania do Powstania Warszawskiego.  W tej klasie była razem ze mną Ela Dewaitis – Dziembowska  z tejże właśnie drużyny 58 , była Mirka Szuchówna, którą wczoraj odwiedziłam,  bo niestety na wózku jeździ. I Ela po prostu nas wciągnęła. Był nabór dziewcząt, obserwowała nas jako nasza koleżanka nie wiedząc że my jesteśmy w tej naszej szkolnej drużynie. A myśmy nie wiedziały,  że ona już   pierwszego sierpnia została przeniesiona do „Parasola”. No i zarekomendowała nas. Przysięgę składałam przy ulicy Żytniej w mieszkaniu „Kamy”. Ona była zastępcą Irki Malento – „Jeny”. I bardzo szybko zostałyśmy włączone do akcji, bo taka była potrzeba.
 

 I dosyć ciekawe były wtedy takie powiązania rodzinno – miłosne, powiedziałabym. Irena była narzeczoną Jurka Mirskiego, który z kolei był naszym dowódcą. Najpierw  naszego plutonu , wtedy kiedy byliśmy kompanią, a potem naszej drugiej kompanii. On był zresztą ostatnim dowódcą „Parasola” na Mokotowie, bo już nas garstka tam była, dosłownie garstka.   A że Irena była narzeczoną Jurka, to nas wprowadziła wszystkie do „Parasola”. Tak to wyglądało.

A jak zaczynałam Powstanie? Powstanie zaczynałam na ulicy Waliców. Plutony  szturmowe, przyszły tu na Wolę pierwszego sierpnia zdobyć Dom Starców na Żytniej i budować barykady, co im się udało.  A większość dziewcząt była w każdej z tych grup szturmowych. Na pewno były łączniczki i sanitariuszki.
 
Te młodsze dziewczęta i chłopców bez broni  zatrzymano na ulicy Waliców przez noc.  A to była fabryka Geneliego.  Geneli to była duża wytwórnia znakomitych likierów , wódek gatunkowych, znana bardzo firma w świecie. Te piwnice były dobrze zaopatrzone, bo przecież Niemcy lubili sobie chlapnąć.

M: – I młodzież tak w takim miejscu…

Z.Ł:  -  Tak nam przypadło w udziale. Ponieważ padał w nocy deszcz, a rano drugiego myśmy już musieli się zameldować to dostaliśmy rozkaz: „Każdy bierze dwie butelki wódki”. Po pierwsze: nie dać Niemcom, a po drugie: do sanitariatu one czasem były potrzebne.

I przemokniętych chłopców też trzeba było jakoś tam podratować. I tak żeśmy w tych swoich torbach, plecakach, kto tam co miał, po te 2 butelki na rozkaz przyniosły na Wolę. Ale to się przydawało, szczególnie wino się przydawało , bo to był taki środek usypiający nawet, a tych brakowało.

Bywały i śmieszne momenty. Wtedy, kiedy przechodziliśmy tu na Wolę , inaczej zupełnie Warszawa wyglądała. Na rogu Żelaznej  i obecnej Alei Solidarności  jeden z naszych kolegów, bardzo dowcipny młody chłopaczek, wziął na plecy woreczek, taki nie za wielki, a tam kilka butelek tego miał. I jak się zaczęło musieliśmy przeskakiwać z bramy do bramy, co kilkanaście czy kilkadziesiąt sekund,  bo ci żandarmi z okien do nas strzelali.

M: – Może przypomnijmy, że to była Warszawa, gdzie nie spacerowało się po ulicach.

Z.Ł.: – Tak,  oczywiście. I ten Jaś Czarnecki z tym woreczkiem skakał, ale ponieważ zaczęli strzelać to on padł na ziemię. Upadł na brzuch żeby butelek nie potłuc i ani jednej nie potłukł. Także bywało dużo różnych , zabawnych momentów. Byliśmy młodzi, chcieliśmy żyć na pewno, chcieliśmy bić się. Myślę to zadanie spełniliśmy  na wysoka notę,  jako oddział.
 
Myśmy chcieli naprawdę żyć, chcieliśmy się bawić i chcieliśmy się kochać. Myśmy tego wszystkiego nie skosztowali przed Powstaniem. Dlatego mi tak bardzo tych najmłodszych szkoda, że oni niczego z życia nie dostali.

M: – Pojawiają się teraz takie głosy, bardzo  brzydkie , że zmuszano dzieci do udziału w tych walkach. Pani była zmuszana?

Z. Ł.: – Ależ proszę Pani wszyscy byliśmy armią ochotniczą.  Było to dla nas zaszczytem, że my już nie jesteśmy harcerzyki tylko w prawdziwym oddziale wojskowym.
Bo „Parasol” miał rodowód harcerski niewątpliwie, ale był to stricte oddział wojskowy i to do zadań specjalnych. Zresztą konspiracja cała o tym świadczy. Także wydaje mi się, że to nie są głosy prawdziwe .
 
One się mijają z prawdą. Myśmy chcieli, naprawdę chcieli. Jak zobaczyliśmy przez okno w fabryce u tego Genelego na Waliców chłopców z opaskami, bo oni już zaczynali,  a my jeszcze czekaliśmy na dojście do naszego oddziału to przecież gardło ściskało.
 
Starsi, młodsi wszyscy płakaliśmy,  a jeszcze jak biało - czerwoną wywiesili na dom…

M:  – Pani Zofio jak już padła Wola, wyparli was z tych cmentarzy, to gdzie dalej Pani oddział ruszył ?

Z.Ł.:  – W nocy z piątego na szóstego sierpnia, ale mogę się mylić o jeden dzień,  część oddziału została ewakuowana na Stare Miasto. Natomiast część została. W dalszym ciągu jeszcze broniliśmy cmentarzy.
 

ciąg dalszy nastąpi

 

Etykietowanie:

2 komentarze

avatar użytkownika Maryla

1. Wywiad bloggerów BLOG MEDIA

Wywiad bloggerów BLOG MEDIA 24.PL z łączniczką i sanitariuszką

Przedstawiamy kolejny wywiad z cyklu "Kustosze pamięci ". Jest to wspólna
inicjatywa portalu www.polityczni.pl i BLOGMEDIA24.PL
Stowarzyszenie w organizacji  Tym razem blogerka Maryla  rozmawia  z 
łączniczką i sanitariuszką w batalionie „Parasol” Zofią Łazor „Zojda”.

 

 

Powstańcze wspomnienia

 

 

Kolejny wywiad portali blogmedia24.pl i polityczni.pl Tym razem Maryla rozmawia z powstańczą łącvzniczką i sanitariuszką.

 



Rocznik: 1928
Funkcja, stopień: łączniczka
Formacja: „Parasol”
Dzielnica: Wola, Stare Miasto, Czerniaków

 

Maryla: -
Witamy na kolejnym spotkaniu portalu Polityczni.pl i blogerów
Blogmedia24.pl. Dzisiaj spotkanie nietypowe, z cyklu „Kustosze
historii”. Naszym gościem jest pani Zofia Łazor, łączniczka „Parasola”,
powstaniec. Witamy Panią serdecznie.
Pani Zofio, znajdujemy się na
cmentarzu ewangelickim przy symbolicznym grobie. Jesteśmy tutaj, bo Pani
wskazała to miejsce jako ważne dla swoich wspomnień.


Zofia Łazor: 
-  Tak ważne, bardzo ważne. Tu się toczyły niesłychanie ciężkie walki.
Po wycofaniu się z Pałacyku Michla, który jednak jakoś Wolską trzymał,
wycofaliśmy się na cmentarze. Cmentarz tak zwany Kalwiński i cmentarz
ewangelicko-augsburski były bronione na zmianę przez batalion „Parasol”,
wszystkie kompanie oraz przez bratni batalion „Zośka”.

Tu się
toczyły niesłychanie ciężkie walki, bo był nie tylko ostrzał
artyleryjski, ale i z granatników i przeróżnych rodzajów broni. Również z
tych pomników odłupywały się kawałki, odłamki , które dodatkowo nas
raniły, a także duże drzewa i ciężkie gałęzie spadające bez przerwy na
głowy. I bardzo było nam trudno. Ja wtedy byłam sanitariuszką , bo myśmy
wtedy te dwie funkcje już na Woli zaczęły łączyć w zależności od
potrzeby. Ponieważ było bardzo dużo rannych i nie sposób ich było
opatrywać .
Walka toczyła się bez przerwy, bez mała o każdy grunt.
Myśmy starały się wynosić rannych na cmentarz ewangelicki tuż obok.
Wtedy było przejście, wybita dziura i tędy wynosiłyśmy rannych prze
kawałek cmentarza żydowskiego. Założyłyśmy sobie tam punkt sanitarny w
grobowcu . Takim dużym grobowcu z zabudową. Stary, solidny z kamienia z
metalowymi trumnami. I tam na tych trumnach, spuszczając rannych po
przewróconej ławce, tak ukosem siedziały dziewczęta. Myśmy tych rannych
na ławce usadowiły, a one odbierały ich na dole i tam się robiło
bezpiecznie opatrunki. Ale potem przychodził moment, że tego rannego
trzeba było wynieść.

Pierwszy taki punkt opatrunkowy był - nie
pamiętam jak ta ulica się nazywa - ale tuż przed cmentarzem idąc od tej
strony. W bocznej uliczce przed Cmentarzem Powązkowskim. Muszę Pani
powiedzieć że to była droga prze mękę. Dwie dziewczyny, niosły ciężkie
nosze …  Ani się gdzieś schować, uchylić, przytulić. Często było tak, że
myśmy po prostu stawiały nosze i kurczyły się przy tym rannym. I tak
przez kilka minut żeby ta kanonada ustała.


Potem mieliśmy
sanitarkę i bardzo dobrego kierowcę, Witolda Florczaka, pseudonim
„Minoga”, który tych rannych odwoził. Ale w tym punkcie opatrunkowym
leżeli. To był jakiś, ja nie wiem taki maleńki domeczek, stróżówka
cmentarna, jakieś magazyny i przedpokój. I ci najciężej ranni, konający
leżeli pokotem w poprzek tego przedpokoju. Bo dla nich nie było już
ratunku. Tam zobaczyłam - jak pierwszy raz weszłam do tego  domku –
Wiktora, Sakowski się nazywał,  pseudonim „Korub”, który nie miał całej
górnej części głowy. Był owinięty bandażem papierowym, bo takich się
używało w okresie okupacji. Jego już nic nie mogło uratować. Ja
przysiadłam na chwile żeby odsapnąć. I tak wzięłam jego rękę, zdjęłam mu
ryngraf, który zresztą przeniosłam prze wszystkie obozy i przy
ostatniej ewakuacji zaginął. Chciałam żeby on przy mnie ducha wyzionął
ale on długo umierał. To będę pamiętała do końca życia.


To
były bardzo ciężkie walki. Z tego cmentarza i cmentarza
ewangelicko-augsburskiego wszyscy do tego naszego punktu w grobowcu
przychodzili. Lżej ranni przychodzili sami, ciężej ranni byli
przynoszeni . Nas było stosunkowo mało, nas było za mało. Była taka
sanitariuszka Ziuta Kowalska, ona była starsza trochę od nas, studentka
matematyki tajnego uniwersytetu, której na tym cmentarzu pocisk wyrwał
obydwie łydki. Myśmy jej założyły opatrunek i chciały ją wynieść. „Za
żadne skarby – zanieście mnie do grobowca ja tam będę pomagała
opatrywać„. Było rzeczą jasną że nie da rady, ale musiałyśmy czekać aż
ona zemdleje, żeby ją przenieść. Nie pozwoliła się położyć na nosze. Nie
żyje już, niestety. Wielce zacna była to, w późniejszym życiu, kobieta.
Wyszła z tego i te łydki,
o dziwo jej odrosły.

M: – Pani Zofio, ile Pani miała lat jak się zaczęło Powstanie ?

Z.Ł.: – Jak się zaczęło Powstanie miałam szesnaście lat i parę miesięcy.

M:  – Czy
Pani była ...Trudno mówić o przygotowani psychicznym do takich
wydarzeń. Bo tego nikt nie przygotuje i tego się po prostu nie da
przewidzieć.


Z.Ł.:  – Oczywiście.

M: – Co powodowało, że tak  młodzi ludzie zdecydowali się iść i trwali w tym piekle, bo to było piekło.

Z.Ł.: 
– Tu było piekło. Może nie wszędzie . Wszędzie nie byłam więc trudno mi
ocenić. Ale było autentycznie piekło. A jeszcze nie powiedziałam, że
jakoś tak zawsze wchodziłyśmy do grobowca od strony tej ławki. Tymczasem
w pewnym momencie ja ten grobowiec musiałam od tyłu minąć. Leżał tam,
tuż przy grobowcu, ogromny pocisk artyleryjski, niewybuch. Ile
szczęścia, że ktoś w ten pocisk nie strzelił. Pół cmentarza by wysadził.


M: – I byłoby po punkcie opatrunkowym…

Z.Ł.:
Tak. Kogo tu jeszcze wspominać ? Tu zginęła Krysia Wańkowiczówna,
łączniczka Rafała. Tu był ciężko ranny „Gryf”, dowódca obrony Pałacyku
Michla, ale on żyje, na szczęście. I był tu wspaniały chłopak… no nie,
on już był mężczyzną, miał więcej niż 20 lat, na pewno jakieś 23 - 24. 
Janek Wróblewski, pseudonim „Zabawa”. I on miał mnie więcej taki głos
jak ja, przepalony kompletnie. Nie zapomnę  takiej komendy, którą on
wydawał chłopcu, który schronił się za grobem „Kochany wyjdź ja cię będę
osłaniał. Nie bój się, no chodź ja cię osłonię”. Myśmy na niego
rzeczywiście mówiły „on się kulom nie kłania”. Chodził zawsze
wyprostowany. Myśmy mówiły o nim „Zabawa którego się kule nie imają”.

Imała się na Czerniakowie z rąk własnego żołnierza, który nieopatrznie
czyszcząc broń go zastrzelił. A wspaniały dowódca, był, taki – marzenie.
Nie umiem znaleźć na cmentarzu, tym następnym na Młynarskiej, tego
grobowca. Kilkakrotnie już szukałam. Prosiłam moje koleżanki żeby
pomogły. Nie wiem, może on się po prostu rozpadł po tylu strzelaninach.
Wiele punktów odnalazłam, szczególnie na Czerniakowie. Tam sporo miejsc
takich zdołałam sobie usytuować. Natomiast grobowca - nie.

 

 

ciąg dalszy nastapi

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

2. i znów Wola - kolejna interwencja?

W
czasie zeszłorocznego protestu mieszkańcy pytali też po co wykonano
bardzo drogie i gruntowne: remont dachu i poddasza, wymianę okien i inne
prace, skoro budynek to rudera? Dlaczego wyprowadza się ich z domu, w
który miasto i oni sami włożyli tyle pieniędzy. Wiadomo, że budynki bez
lokatorów nie wytrzymują zbyt długo. Nieogrzewane i celowo dewastowane
popadają w ruinę, którą można już potem bez większych przeszkód
wyburzyć. Tak było już z wieloma zabytkami w Warszawie.

Protest mieszkańców Ciepłej 3 i obrońcóńców zabytków pod Urzędem Dzielnicy Wola. Fot. Maciej PodulkaProtest mieszkańców Ciepłej 3 i obrońcóńców zabytków pod Urzędem Dzielnicy Wola. Fot. Maciej Podulka


Chcąc zabezpieczyć obiekt przed taką ewentualnością, w czerwcu zeszłego
roku złożono wniosek o wpisanie go do rejestru zabytków (w tej chwili
jest tylko w ewidencji zabytków). Niestety w rejestrze nie pojawił się
do dziś. Widocznie kamienica, której początki sięgają 1893 roku,
posiadająca ciekawą architekturę i będąca ważnym śladem dawnego układu
urbanistycznego stolicy, to nie zabytek. Jej historyczne znaczenie dla
Polaków
jako miejsca narodzin ks. Ignacego Skorupki, bohatera „Cudu nad Wisłą” też nikogo nie przekonuje. Co w takim razie zasługuje na miano zabytku?



Chociaż nadal wiele rodzin mieszka w kamienicy, w medialnej ciszy, jaka
panuje wokół tej sprawy, udało się już z budynku wykwaterować część
lokatorów. Historyczny obiekt jest w kleszczach. Z lewej strony stoi
kamienica, która też nie wydawała się być w złym stanie, ale kilka lat
temu jej mieszkańcy musieli się wyprowadzić. Z tyłu wybudowano nowy
blok, który na szczęście swoją architekturą nawiązuje do historycznego
otoczenia, a z prawej swoją kolejną inwestycję przy al. Jana Pawła II
buduje już Skanska. Firma rok temu zapewniała na łamach GW, że w swoich
działaniach kieruje się szacunkiem do historii i na kamienicę ks. I.
Skorupki nie ma wcale ochoty.

http://www.fronda.pl/news/czytaj/tytul/pogonil_bolszewikow_%E2%80%93_w_nagrode_wyburza_jego_rodzinny_dom__14867

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl