prosimy o przesyłanie mailami, drukowanie i rozdawanie, zabranie ze sobą na miejsca, gdzie będziecie 10.04. - drugi obieg jest jedyną formą dotarcia z prawdziwą informacją .
Już drukuję Nr Specjalny i lecę w teren ... do ludu ...a i psiak molestuje mnie już dłuższy czas bo uznał że pora. Leje jak z cebra i dmucha ...ale co mi tam ... Polska czeka
Pozdr
"Na każdym kroku walczyć będziemy o to , aby Polska
Polską była, aby w Polsce po Polsku się myślało"/ kardynał Stefan Wyszyński- Prymas Polski/
Gdyby nie te chore fantazje Morsika o zrzucaniu złomu pochodzącego z fałszywego Tupolewa, serwis byłby na jakimś poziomie. A tak.. no niestety nie jest. Na drugi raz, dobierajcie artkuły z głową.
Donald Tusk i Bronisław Komorowski po 10 kwietnia 2010 roku wpisali się we wszystkie rosyjskie scenariusze, nie obronili żadnego polskiego
Odwaga - nasza broń w trudnych czasach
Anna Fotyga
Pętla, którą Platforma Obywatelska i cały polski establishment owinęli wokół śp. prezydenta Lecha Kaczyńskiego, ciągle zaciska się wokół nas. Trzeba ją zrzucić jak najprędzej.
Polityka wzmacniania międzynarodowej pozycji Polski, którą prowadzili śp. prezydent Lech Kaczyński i rząd PiS, z całą pewnością nie współgrała z priorytetami najważniejszych aktorów na arenie międzynarodowej. Przystąpienie państw Europy Środkowej i Wschodniej do Unii Europejskiej przyniosło wymierne korzyści całej wspólnocie. Komisja Europejska oszacowała, że ok. 1 proc. wzrostu gospodarczego w UE w latach 2004-2005 należy przypisać jej rozszerzeniu. Nowe kraje uzyskały również niezwykłą dynamikę transformacji we wszystkich dziedzinach, z werwą budowały swoją pozycję w polityce europejskiej. W ten okres wpisał się początek silnej, zdecydowanej, konsolidującej region prezydentury Lecha Kaczyńskiego, wspieranej przez równie konsekwentny rząd jego brata Jarosława. Wielokrotnie udane próby wymuszenia na władzach Rosji uwzględniania interesów naszego kraju w ich kalkulacjach, które z łatwością podchwytywali nasi bliżsi i dalsi sąsiedzi, okazywały się wiosłowaniem pod prąd ukształtowanym przez większość państw UE. Wyraźne artykułowanie i realizowanie naszych priorytetów w UE i w relacjach transatlantyckich utrudniało Niemcom budowanie dominującej pozycji na kontynencie, a Stanom Zjednoczonym pozyskiwanie Rosji do licznych przedsięwzięć na arenie międzynarodowej. Rosja wymagała od partnerów, by pozostawiły w jej gestii dawną, szeroko rozumianą strefę wpływów. Przykładem takich żądań była reakcja na próbę umieszczenia na naszym terytorium elementów tarczy antyrakietowej czy rozszerzenia NATO o Gruzję i Ukrainę. W dążeniu do normalizacji stosunków z Rosją, co w końcu zaowocowało słynnym "resetem", ignorowana była powszechna przecież wiedza o tym, czym jest "system Putina".
Gry Tuska z Putinem
Atak na śp. prezydenta rozpoczął się jednocześnie w kraju i za granicą, po wojnie rosyjsko-gruzińskiej wyraźnie przybrał na sile. Działania nie miały charakteru merytorycznego, dotyczyły wyłącznie sfery wizerunkowej. Budowano operacyjno-medialne narracje, w które włączali się najwyżsi urzędnicy państwa, cytowani, dzięki politycznym i rodzinnym koneksjom, przez czołowe media świata.
Kiedy rozpoczęła się prawdziwa "ostateczna" gra? Czy był to słynny "ślepy snajper" dystyngowanego przedstawiciela rodu Komorowskich, czy "panie Lechu, pan się nie boi tych moralnych karłów", popis pięknej polskiej składni w wykonaniu rodzimego angielskiego lorda? Kilka dni przed śmiercią prezydenta (przygnębionego chorobą mamy, do której był bardzo przywiązany) Janusz Palikot powiedział o nim, że "jest na wpół żywy". Okazało się, że wulgarny i prostacki sztukmistrz z Lublina ma nadzwyczajne atuty w relacjach z politykami najróżniejszych opcji. Obrażał bezkarnie głowę państwa, a tym samym Polskę, i mógł od kolegów usłyszeć: "Ja inaczej bym to ujął". Przypadek posła Węgrzyna, natychmiast usuniętego za obrażanie jednej z mniejszości, pokazuje jednak, że godność państwa i ochrona jej najwyższego przedstawiciela nie były priorytetem.
Późną wiosną 2009 roku mogliśmy dowiedzieć się od osób należących do najbliższego otoczenia premiera Tuska, że na planowane od dawna obchody 70. rocznicy wybuchu II wojny światowej spodziewany jest przyjazd premiera Federacji Rosyjskiej Władimira Putina. Wizyta została potwierdzona w trudnym okresie. Pomimo zachwytów medialnych i zdjęć ze spotkania Tusk - Putin w Davos (premier Tusk na brzeżku fotelika i rozparty partner) prawda o relacjach międzypaństwowych stawała się krępująca. Rosja nadal wypowiadała się agresywnie o Gruzji, wspólnie z Białorusią zorganizowała skierowane przeciwko Polsce manewry "Zapad", a od początku roku zastosowała wobec nas szantaż gazowy. Wszystko wskazywało na to, że nie zrezygnuje z arbitralnego traktowania Polski. W tej sytuacji przyjmowanie rosyjskiej wizyty na Westerplatte było dla rządu ryzykowne. Kalkulacje dyplomatyczne musiały jednak ustąpić pod naciskiem spin doktorów PO, perspektywa wspólnego zdjęcia była zbyt trudna do odrzucenia.
W ten sposób umożliwiono Rosji przeprowadzenie klasycznej gry wizytą. Najpierw salonowe media wpadły w zachwyt i prześcigały się w wiernopoddańczych adresach. Związani z PO, SLD i PSL politycy i eksperci wymyślali setki argumentów udowadniających wiekopomny charakter wydarzenia. A Rosja bawiła się z nami w ciuciubabkę. Przyjedzie, nie przyjedzie. Jak będziecie grzeczni, to przyjedzie. Jej dyplomacja i stosowne służby umiejętnie potęgowały napięcie. Tuż przed 1 września 2009 roku zostaliśmy obarczeni winą za wybuch II wojny światowej. Polska odpowiadała cichutko, półgębkiem, z leciutką domieszką ironii. W takim stylu prawdziwy dyplomata traktuje absurdalne zaczepki. A Rosja, rozzuchwalona naszą reakcją, brnęła dalej. Oskarżyła ministra spraw zagranicznych przedwojennej Polski o agenturalne powiązania z hitlerowskimi Niemcami. Ten sam salon, który szalał z wściekłości na słowa Antoniego Macierewicza o kilku spośród następów ministra Becka, tym razem milczał. Jeszcze kilka miesięcy wcześniej, przy okazji 70. rocznicy wspaniałego przemówienia sejmowego Józefa Becka, ówczesny marszałek Sejmu Bronisław Komorowski urządzał inscenizację tej mowy, a po rosyjskich enuncjacjach zamilkł. Byle nie dać się sprowokować, bo Rosjanie mogliby odwołać wizytę.
Lekcja na Westerplatte
W takim nastroju dobrnęliśmy do 1 września. Na polskie Wybrzeże zjechali przywódcy państw Europy Środkowej, kanclerz Angela Merkel i premier Władimir Putin. Polskę reprezentowali, pomimo uszczypliwych uwag dziennikarzy, prezydent i premier. O świcie odbyła się uroczystość pod pomnikiem Obrońców Westerplatte, następnie w Sopocie spotkali się premierzy, również w słynnym polsko-rosyjskim tůte á tůte na molo. Podczas konferencji prasowej Donald Tusk mięciutko komentował sprawę Gazociągu Północnego, podtrzymując rosyjsko-niemiecką tezę, że jest on przedsięwzięciem ekonomicznym. Premier nieśmiało dodał, iż nie rozumie racjonalności tego projektu, bo jest on za drogi. Gdyby Putin chciał, mógłby mu odpowiedzieć: "I co z tego, ja lubię drogie. A tobie nic do tego". Na świecie obowiązują pewne niepisane zasady. Można międzynarodowy projekt godzący w nasze interesy torpedować politycznie, używając różnych rozpoznawalnych kodów. Argumentację opłacalności zwykliśmy traktować dyskrecjonalnie. Decyduje ten, który inwestycję podjął. Jeśli chce przepłacać, jego sprawa.
Po południu ponownie odbyło się złożenie kwiatów na Westerplatte i wygłoszono przemówienia. Putin nie zawiódł. Dyskredytował traktat wersalski, który przyniósł nam i wielu państwom regionu niepodległość, powiedział, że traktat skrzywdził osłabione po I wojnie światowej Niemcy. W swoim wystąpieniu rosyjski premier zaoferował nam również specjalny partnerski układ, podobny do tego, którym cieszą się Niemcy. Wystarczyłoby podporządkować się rosyjskim interesom...
Rosyjska teza o krzywdzącym charakterze traktatu wersalskiego nie jest przecież nowością. Już Stalin pomagał Hitlerowi przezwyciężać ograniczenia traktatowe, szkoląc na terytorium Związku Sowieckiego zabronione rodzaje niemieckich sił zbrojnych. Zabiegając o udział Putina podczas uroczystości na Westerplatte, polski rząd pozwolił mu obrażać Polskę i inne kraje regionu, które w wyniku traktatu wersalskiego odzyskały niepodległość.
W imieniu naszym i niejako wszystkich innych państw regionu na tę prowokację odpowiedział śp. prezydent Lech Kaczyński.
Bronił honoru ministra Józefa Becka, mówiąc: "Polski minister spraw zagranicznych i polski patriota powiedział, że w Polsce nie znamy pojęcia pokoju za wszelką cenę. W życiu ludzi, narodów i państw jest tylko jedna rzecz bezcenna - jest nią honor".
Przypomniał, jaką rolę odegrały państwa naszego regionu w rozpętaniu straszliwej II wojny światowej, i to, że Polska była ofiarą bestialstwa, nie jego uczestnikiem: "To nie Polska powinna odrobić lekcję pokory. (...) Przyszedł jednak 17 września. Dzień, w którym broniła się i Warszawa, i Modlin, w którym trwała jeszcze bitwa nad Bzurą, w którym odparto Niemców spod Lwowa, ale tego dnia Polska otrzymała cios nożem w plecy. Ten cios zadała bolszewicka Rosja, zgodnie z układem między Ribbentropem a Mołotowem, wykonując, można powiedzieć, swoje sojusznicze zobowiązania. Wkrótce później Polskę nazwano bękartem traktatu wersalskiego. Warto powiedzieć o tym dzisiaj i także nie tylko w tej sytuacji, bo są tacy, którzy twierdzą, że porządek wersalski to przyczyna wojny. Tenże wersalski porządek, wersalski traktat, potwierdził niepodległość naszego kraju".
Nie robił uników, nie poddał się zasadzie kunktatorów, która nakazuje przyjmować upokorzenia dzielnie, "nie dając się sprowokować". Odpowiedział spokojnie, stojąc twarzą w twarz z oszczercami, w przemówieniu transmitowanym w mediach światowych. Pamiętam swoją ówczesną myśl, którą stłumiłam równie szybko, jak się pojawiła: przecież oni mu tego nie darują.
Kapitulacja wobec Moskwy
Po spotkaniu na Westerplatte nastąpiło gwałtowne przyspieszenie w relacjach polsko-rosyjskich. Dziennikarze i dyplomaci z uroczystymi minami mówili o możliwości gwałtownego przełomu, prawdziwego pojednania. Wszystko jednak owiane było mgłą tajemnicy. Dotarła do mnie jakąś ścieżką internetową niejasna informacja o wspólnym pobycie Tuska i Putina w Katyniu. W międzyczasie prezydent Dmitrij Miedwiediew odmówił udziału w rocznicy wyzwolenia Auschwitz. Losy pojednania, z woli władz Rosji i PO, złożone zostały w ręce premierów, bez zbędnych nacisków na rolę prawdy i równowagę interesów w tym procesie. Obóz rządzący Polską rozpoczął ostatnią fazę niszczenia swojego prezydenta. Odbyły się słynne prawybory w PO, w których kontrkandydaci nie atakowali siebie nawzajem, tylko prześcigali się w ciskaniu obelg na urzędującego prezydenta.
Lech Kaczyński oznajmił, że będzie przewodniczył obchodom 70. rocznicy mordu dokonanego przez władze Związku Sowieckiego na polskich oficerach w Katyniu, Twerze, Charkowie i w innych miejscach. W każdym demokratycznym państwie taka deklaracja staje się automatycznie sygnałem dla wszystkich służb, nie tylko dyplomatycznych, by doprowadzić do zrównoważenia wizyty. Tak nie stało się jednak w Polsce. Premier Putin zadzwonił do premiera Tuska i zaprosił go do Katynia na 7 kwietnia. Propozycja została przyjęta w tej samej rozmowie i rozpoczęły się naciski na prezydenta, by zrezygnował z uczestniczenia w uroczystościach. Nie oszczędzono mu żadnego upokorzenia, oszczerstwa, lekceważenia, szyderstwa. A po co on tam? Premier Rosji wskazał Polakom, kto ma ich reprezentować, a usłużna polska dyplomacja wykonała te wskazówki. Greckie chóry środków masowego przekazu wsparły rosyjski wybór, służby rządowe z niemal widocznym lekceważeniem wykonywały swoje obowiązki, obsługując również wizytę prezydenta. Ambasador polski w Moskwie, Jerzy Bahr, obrazowo opisał tę sytuację w wywiadzie, którego udzielił Teresie Torańskiej (w "Dużym Formacie", dodatku do "Gazety Wyborczej"), mówiąc, jak to "wrzucił obydwie wizyty" w kancelarii Putina. Potwierdził polską zgodę na rozdzielenie wizyt i przekazanie decyzji o polskiej delegacji premierowi Rosji. Gdyby chciał działać zgodnie z zasadami działania polskiego protokołu dyplomatycznego, poszedłby do kancelarii Miedwiediewa lub do rosyjskiego MSZ z prośbą o zrównoważenie wizyty. Gdyby Rosjanie odmówili, Polska mogłaby przeprowadzić szereg działań wymuszających korzystne dla nas rozwiązanie, przede wszystkim ustami premiera Tuska zadeklarować, że polska delegacja będzie się składać z prezydenta i premiera. Donald Tusk nie wiedział wówczas, że opowiadając się po stronie Putina, podjął decyzję, która przesądzi ocenę jego kwalifikacji politycznych.
W życiu ludzi, narodów i państw tylko jedno jest bezcenne - honor. Tak zaciskano pętlę wokół człowieka, który naszego honoru bronił aż do zatrzaśnięcia drzwi Tu-154M w ostatnim locie do Smoleńska - śp. prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego. Po jego śmierci wydarzenia potoczyły się jak kula śnieżna. Niemal na drugi dzień przyspieszono budowę Gazociągu Północnego, Rosja w oficjalnych pismach nie ustąpiła ani na milimetr w sprawach Katynia, Donald Tusk oddał jej całe śledztwo smoleńskie, podpisano umowę gazową, Bronisław Komorowski przejął władzę, zanim odnaleziono ciało prezydenta, a szef jego kancelarii nie czekał na stwierdzenie zgonu swojego poprzednika. Nie było luki prawnej, bo statut kancelarii był tak skonstruowany, że minister Jacek Sasin mógł wypełniać tę funkcję niejako z marszu. Próbowano go zatrzymać w Smoleńsku, co musi budzić moje podejrzenia. Donald Tusk i Bronisław Komorowski po 10 kwietnia 2010 roku wpisali się we wszystkie rosyjskie scenariusze, nie obronili żadnego polskiego. Nie sądzę, żeby im na tym zależało.
Autorka w latach 2006-2007 była ministrem spraw zagranicznych w rządach Kazimierza Marcinkiewicza i Jarosława Kaczyńskiego, w latach 2007-2008 - szefową Kancelarii Prezydenta Lecha Kaczyńskiego.
Gorąco przepraszam za zburzenie świętego spokoju. Nigdy nie powiedziałem, że to "chore" jeśli czytałem o "wypadku w Smoleńsku". Podobno mamy wolność słowa. Można się nie zgadzać, ale nie na zasadzie "nie, bo nie". Proponuję przedstawić swoje przypuszczenia - na pewno opublikujemy.
PS. Sama głowa nie wystarczy - trzeba jeszcze użyć przysłowiowego serca...
Niechlubny udział każdy ma: ten, który milczy, ten, który klaszcze...
Uważam , że Pan swój komentarz dotyczący Pana Morsika, zamierzał umieścić na stronach koncernu medialnego ITI, założonego przez służby specjalne Polski i Moskwy, dla szkalowania Polski, "Solidarności"
Pętla o której pisze Pani minister Anna Fotyga, to koncern nienawiści, pogardy wobec legalnie wybranego przez Naród w wyborach powszechnych Pana Prezydenta Lecha Kaczyńskiego.
Przemysł pogardy stworzyły elity PO i komuniści, którzy nie mogli się pogodzić z tym, że Pan Prezydent Lech Kaczyński chciał budować Rzeczypospolita jako wolny, demokratyczny kraj, który nie chodzi na żebry do Moskwy i Berlina.
Instytut zgodnie z zapowiedzią będzie zrzeszał ludzi ze świata
nauki i polityki, m.in. współpracowników prezydenta Lecha Kaczyńskiego
oraz polityków PiS i będzie stanowił naukowe zaplecze dla partii.
U FYM'a na blogu znalazłem ciekawostki: http://wiadomosci.wp.pl/kat,1342,title,Klich-przyjalem-dymisje-dowodcy-3...
"Szef MON Bogdan Klich przyjął dymisję dowódcy 36. Specjalnego Pułku Lotnictwa Transportowego płk. Ryszarda Raczyńskiego. Nowym dowódcą będzie płk Mirosław Jemielniak, dotychczasowy szef 8. Bazy Lotnictwa Transportowego w Krakowie - potwierdził rzecznik MON Janusz Sejmej.
Klich poinformował o dymisji płk. Raczyńskiego i wyznaczeniu nowego dowódcy w środę w "Faktach" TVN. - Wyznaczyłem nowego szefa 36. specpułku - pana płk. Jemielniaka, dotychczasowego dowódcę 8. bazy z Krakowa. Ma dwa zadania: po pierwsze wzmocnić i zapewnić lepsze warunki służby dla pilotów i personelu, a po drugie przygotować ich do przyjęcia nowych samolotów - powiedział minister.
Dodał, że Służba Kontrwywiadu Wojskowego przedstawiła dowódcy Sił Powietrznych wniosek o ograniczenie dostępu płk. Raczyńskiego do informacji niejawnych. - Dowódca Sił Powietrznych podjął taką decyzję o ograniczeniu. Do mnie spłynęło wypowiedzenie pana płk. Raczyńskiego z rekomendacją jego przyjęcia przez szefa sił powietrznych - wyjaśnił Klich. "
i inny: http://wiadomosci.wp.pl/kat,1329,title,Komorowska-marzy-mi-sie-zeby-poli...
"Agnieszka Niesłuchowska, Anna Kalocińska: 10 kwietnia 2010. Katastrofa prezydenckiego samolotu.
Anna Komorowska: - Byliśmy z mężem poza Warszawą, kiedy zadzwonił Radosław Sikorski, minister spraw zagranicznych, z tragiczną wiadomością. Mąż od razu zadecydował, że wracamy do stolicy. Prowadziłam samochód, żeby mógł swobodnie rozmawiać przez telefon, a ze względu na wyjątkowość sytuacji musiał od razu przygotować czekające go decyzje. Informacje podawane w mediach przez długi czas były opóźnione w stosunku do tego, co wiedzieliśmy. Od początku zdawałam sobie sprawę, jak ogromna była to tragedia. Pojawiły się myśli: od emocjonalnych, po szalenie praktyczne i przyziemne. Zastanawialiśmy się m.in., jak różne sprawy rozwiązać logistycznie i czy ktoś pamięta, żeby opuścić flagę na budynku Sejmu. "
->
"Informacje podawane w mediach przez długi czas były opóźnione w stosunku do tego, co wiedzieliśmy. "
CO wiedzieli JUŻ? http://freeyourmind.salon24.pl/295513,spin-doctor#comment_4235215
Plus orędzie-> odświeżyłem temat Natenczasa.
:::Najdłuższa droga zaczyna się od pierwszego kroku::: 'ANGELE Dei, qui custos es mei, Me tibi commissum pietate superna'
Komorowski zeznawał róznie, skąd to jechał do W-wy, w ostatnim wywiadzie w FAKT próbowali go docisnąć, ale juz ustalili jedną wersję "był na wsi poza Warszawą".
http://www.naszdziennik.pl/index.php?typ=po&dat=20110124&id=po21.txt
"W dniu katastrofy już około godz. 9.50 internetowe serwisy informacyjne, m.in. "Gazety Wyborczej" i "Newsweeka" donosiły, że premier Donald Tusk "leci z Gdańska do Warszawy". Powoływały się przy tym na wiadomości przekazywane przez Centrum Informacyjne Rządu. Szef rządu, według nich, miał przerwać odpoczynek i odlecieć samolotem lub rządowym helikopterem do Warszawy. To bardzo interesujące, bo podczas ostatniego posiedzenia Sejmu, na którym premier przedstawił informację rządu w sprawie śledztwa smoleńskiego i reakcji na raport rosyjskiego MAK, okazało się, że Donald Tusk nie leciał... ale jechał samochodem. Poinformował o tym, odpowiadając na pytanie Elżbiety Jakubiak, która zapytała, dlaczego tak długo trwał wtedy jego powrót do Warszawy. "Pani poseł oczekiwała, że instytucje państwowe zaczną w dniu katastrofy działać możliwie szybko. Nie wiem, jakiego typu tempa pani oczekuje od BOR, jeśli chodzi o przewóz samochodem na trasie Gdańsk - Warszawa" - tłumaczył premier. - Posiedzenie Rady Ministrów rozpoczęło się w Warszawie o godz. 13.40, tzn. w momencie, kiedy wszyscy ministrowie dotarli na miejsce."
--
"Dziś jako prezydent twierdzi, że informacja o katastrofie smoleńskiej zastała go poza Warszawą, bo wypoczywał wówczas w słynnej już Budzie Ruskiej na Mazurach. By dojechać z niej do stolicy, trzeba pokonać samochodem (z pewnością w tej sytuacji na sygnale) co najmniej 300 kilometrów. Komorowski mówił o tym w rozmowie z "Le Monde" 14 kwietnia ubiegłego roku. Podróż powinna mu więc zająć około 3,5 godz., a może nawet 4 godz., jak w jednym z kwietniowych tekstów pisał Jacek Żakowski na łamach "Polityki". Ciekawe jest jednak to, że również w tym przypadku internauci, tym razem portalu Tvn24.pl, podawali o godz. 10.25, że marszałek wraca z "Trójmiasta do Warszawy". Być może jest to najzwyklejszy w świecie błąd. Jednak o tym, że Komorowski "jedzie z Trójmiasta", a nie z Budy Ruskiej miała poinformować Kancelaria Sejmu."
---- http://www.fakt.pl/10-kwietnia-Gdzie-byl-wtedy-premier-i-przyszly-prezyd...
"Do wszystkiego zamęt jeszcze wprowadza informacja z godziny 12.03 rzecznika rządu Pawła Grasia, który powiedział, że Marszałek przejął obowiązki głowy państwa.
Zapewne te obowiązki przejął w samochodzie, gdyż droga z Bud Rudzkich do stolicy zajmuje cztery godziny..."
Być może jeden z nich był w Warszawie już parę minut po 8....Później mamy słynne orędzie na stronie- godz. 5.57. Nagrane w nocy? Wczesnym rankiem?
:::Najdłuższa droga zaczyna się od pierwszego kroku::: 'ANGELE Dei, qui custos es mei, Me tibi commissum pietate superna'
"Ciekawe jest jednak to, że również w tym przypadku internauci, tym razem portalu Tvn24.pl, podawali o godz. 10.25, że marszałek wraca z "Trójmiasta do Warszawy". Być może jest to najzwyklejszy w świecie błąd. Jednak o tym, że Komorowski "jedzie z Trójmiasta", a nie z Budy Ruskiej miała poinformować Kancelaria Sejmu."
A jeszcze ta wstawka Anny Dziadzia, że mąż zszedł do kaplicy, aby sie pomodlić za dusze- gdzie zszedł ? W Ruskiej Budzie ?
Jak już wspomniałem, ta wiadomość dotarła do mnie, kiedy byłem poza stolicą, ale część rozmów prowadziłem po powrocie, w domu. Musiałem dostać się tam bocznym wejściem, bo przed bramą kłębił się już tłum dziennikarzy."
jakim bocznym wejściem? Dokąd? Do kamienicy na Powiślu czy do pałacu? Zaden paparazzi nie upolował? Ciekawe.
To po prostu fantazje. Zrzucanie złomu fałszywego Tupolewa do lasu z pędzącego samolotu to wręcz chore fantazje.
Jeszcze raz apeluję o dbanie o poziom publikacji. Inaczej... pomagamy tym, którzy zamachu smoleńskiego rzeczywiście dokonali, o czym ja jestem przekonany.
Proszę więc tych którzy zajmują się redakcją serwisu o umieszczanie w temacie dot. przyczyn katastrofy smoleńskiej, publikacji zdroworozsądkowych i przedstawianych przez osoby zawodowo związane z branżą lotniczą i zaznaczanie tego faktu.
Są w sieci hipotezy naprawdę wiarygodne a to dlatego, że pod względem fizyki, matematyki, mechaniki i techniki lotniczej nie pozostawiają wątpliwości, że tak mogło rzeczywiście być.
Zostały one sformułowane prawie rok temu i żadna agentura "sieciowa" nie zdołała ich do tej pory podważyć w sensie merytorycznym.
Są to bliźniacze hipotezy autorstwa Rexturbo i NDB2010 na s24. Jeden jest specjalistą od silników turboodrzutowych, drugi specjalistą od nawigacji lotniczej.
Osobiście polecam tego 1-szego z uwagi na jasność i zwięzłość wypowiedzi. Drugi z nich jest doradcą w Komisji pana Maciarewicza.
Hipoteza ta to hipoteza fałszywych nadajników NDB. Tłumaczy ona najlepiej i w sposób najbardziej logiczny zachowanie Tupolewa w ostatnich sekundach lotu, a przede wszystkim odpowiada na pytanie, które ciągle jest bez odpowiedzi: Dlaczego TU zniżał zamiast odejść na wysokości decyzji.
Tak to jest z nami ...w drugim obiegu ...jedni nas wysmieją inni nazwa oszołomami jeszcze innym spokój zakłócimy... co tam mamy prawo do swojego zdania tym bardziej że nikt nigdzie nie powiedział jak było z katastrofą no i na siłę chcą nam wcisnąc swoja wersje ... pomijając zamach. Nasze słowa , Nasz Serwis to miecz .... tak kiedys
pisałes Redaktorze
"Na każdym kroku walczyć będziemy o to , aby Polska
Polską była, aby w Polsce po Polsku się myślało"/ kardynał Stefan Wyszyński- Prymas Polski/
Zapewne jest Pan młodym człowiekiem i nie był Pan w wojsku w latach okupacji sowieckiej. Ja byłem świadkiem treningu zrzucania olbrzymiego sprzętu w sztucznej mgle, przez bezgłośny potężny śmigłowiec. Nieopodal latały sobie dość sporych rozmiarów MIGi.
Można być doskonałym fizykiem za biurkiem i "na katedrze", ale Armia Czerwona bardzo dużo potrafi.
Przyznaję Panu rację, że to moje napisanie jest z pogranicza fantastyki,ale popartej obserwacjami z czasów, kiedy o dzisiejszych mozliwosciach technicznych nawet się nie sniło.
Niechlubny udział każdy ma: ten, który milczy, ten, który klaszcze...
Zanikał zasięg, więc szarpanina, co chwila wyskakiwałem na zewnątrz, zmieniałem miejsca (...). Tuska - pamiętam - szukałem przez Sławka Nowaka i przez BOR - opowiada prezydent Bronisław Komorowski, który wraz z żoną Anną wspominał w rozmowie z "Gazetą Wyborczą" dzień 10 kwietnia 2010 r. Pierwsza Dama: - Oni pognali na sygnale, a ja pojechałam do Warszawy już sama, spokojnie, powolutku. Zadzwoniłam do dzieci, żeby przygotowały tacie ciemny garnitur i ciemny krawat.
Wiadomość o rozbiciu Tu-154 zastała parę prezydencką w Budzie Ruskiej na Sejneńszczyźnie, gdzie Bronisław Komorowski odpoczywał po prawyborach prezydenckich w Platformie Obywatelskiej.
Konstytucja w praktyce
O godz. 8.59 zadzwonił szef MSZ Radosław Sikorski z informacją, że doszło do wypadku prezydenckiego samolotu, ale nie wie, z jakim konsekwencjami. Potem - jak relacjonowali Komorowscy - usiłowali się dowiedzieć czegoś z radia, bo na wsi nie mają telewizora. Po kilku minutach znów zadzwonił minister spraw zagranicznych.
- Pierwszą moją myślą po telefonie Radka Sikorskiego była konstatacja, że sytuacja opisana w konstytucji to nie żadna teoria, tylko absolutnie dramatyczna rzeczywistość. I dotarło do mnie, że jest źle, bardzo źle. I że w tragicznej dla Polski sytuacji muszę przejąć odpowiedzialność za państwo - powiedział Komorowski.
I dodał: - Zadzwoniłem do ministra Czapli, szefa Kancelarii Sejmu. Miałem do niego trzy pytania. Pierwsze: czy konstytucyjny zapis jest wystarczająco precyzyjny i nie budzi żadnych wątpliwości? Drugie: w jakiej formule i jakie działania trzeba podjąć dla potwierdzenia wykonania tego punktu konstytucji. Oraz trzecie: jaki zakres uprawnień prezydenta mam obejmować?
Anna Komorowska: - Powiedziałeś mu też, słyszałam: proszę, ściągnąć wszystkich, którzy mogą być potrzebni.
Z telefonem w jednej dłoni, kierownicą w drugiej
Prezydent wspomniał też, jak miał kłopot z dodzwonieniem się do premiera Donalda Tuska: - Zanikał zasięg, więc szarpanina, co chwila wyskakiwałem na zewnątrz, zmieniałem miejsca (...). Tuska, pamiętam, szukałem przez Sławka Nowaka i przez BOR.
Smoleńscy strażacy: Nigdy czegoś takiego nie widzieliśmy
Oficjalnie strażakom ze Smoleńska nie wolno mówić o katastrofie, ale... czytaj więcej »
Borowcy - jak relacjonował - pytali go, czy przylecieć po niego i żonę śmigłowcem. - Podziękowałem, samochodem będzie szybciej, niech tylko wyjadą nam na przeciw, spotkamy się po drodze - powiedział. I dodał, że z premierem rozmawiał w drodze. - Bronek jedną ręką trzymał kierownicę, a w drugiej miał telefon. Co chwila z kimś rozmawiał - wspomniała Anna Komorowska.
Prezydent do samochodu BOR przesiadł się w okolicach Łomży. - Oni pognali na sygnale, a ja pojechałam dalej na do Warszawy już sama, spokojnie, powolutku. Zadzwoniłam do dzieci, żeby przygotowały tacie ciemny garnitur i ciemny krawat - opowiadała pierwsza dama.
Tylnym wejściem
Prezydent opowiadał też, jak rozwiązał problem dziennikarzy, którzy kłębili się przed kamienicą, w której mieszkał przy ul. Śniegockiej. - To jest stara kamienica. Przed wojną miała dwa wejścia (...). Przy śmietnikach od Miechowskiej zrobiono wejście główne, a drzwi od Śniegockiej zamknięto i na klatce schodowej prowadzącej do naszego mieszkania trzymało się rowery. Miałem klucz, wszedłem niezauważony - wspominał.
Wywiad z Parą Prezydencką Anną i Bronisławem Komorowskimi ukazał się w świątecznym wydaniu "Gazety Wyboczej" 9 kwietnia 2011 roku.
Teresa Torańska: O 8.59 zadzwonił minister spraw zagranicznych.
Anna Komorowska: Jedliśmy śniadanie.
Bronisław Komorowski: Sikorski powiedział, iż ma wiadomość od pana Bahra, naszego ambasadora w Moskwie, że doszło do wypadku prezydenckiego samolotu. Ale nie wie, z jakimi konsekwencjami.
Włączyliście telewizor?
A.K.:Nie, radio. Nic jeszcze nie podawało. Na wsi nie mamy telewizora.
B.K.:Byliśmy w Budzie Ruskiej na Sejneńszczyźnie, 285 km od Warszawy. Mamy tam stary wiejski dom. Chciałem dwa dni odpocząć. To było krótko po prawyborach prezydenckich w Platformie Obywatelskiej. Wygrałem je, czułem się zmęczony.
A.K.:Przyjechaliśmy poprzedniego dnia późnym wieczorem. Bronek powiedział: czekam na potwierdzenie tej informacji, chyba będę musiał wracać do Warszawy. Powiedział: chyba. Nie, to niemożliwe - pomyślałam. I odruchowo, może podświadomie zaczęłam pakować rzeczy. Pytałam Bronka, kto był na pokładzie. Chodziło mi o ludzi, ich rodziny, nie o stanowiska. Tym samolotem musiały przecież lecieć także bliskie nam osoby. Znajomi, przyjaciele. Kto dokładnie, Bronek nie wiedział. Nikt - jak się potem okazało - nie wiedział. Te listy wylatujących codziennie się zmieniały.
B.K.: Ja ich nie układałem. Wiedziałem tylko, że z prezydentem polecieli wicemarszałkowie i przedstawiciele klubów parlamentarnych. Godzinami później trwało odtwarzanie listy. Po kilku minutach znowu zadzwonił Radek. Nasz dom na wsi ma blaszany dach. Przez to jest słabo z zasięgiem. Wyszedłem na zewnątrz. Padły dwa zdania. Że prawdopodobnie nikt nie przeżył i „szykuj się“, bo zaszła okoliczność przewidziana w konstytucji.
Powiedział panu: Bronek, prezydent nie żyje, jesteś głową państwa.
B.K.:Otworzyłem konstytucję.
Miał pan na wsi konstytucję?
B.K.:Miałem. W wiejskim domu też mamy książki. Po raz kolejny przeczytałem, że „Marszałek Sejmu tymczasowo, do czasu wyboru nowego Prezydenta Rzeczypospolitej, wykonuje obowiązki Prezydenta Rzeczypospolitej“ w razie jego śmierci. Ten zapis w konstytucji wydawał mi się - trzy lata wcześniej, kiedy obejmowałem funkcję marszałka - kompletną abstrakcją, czystą teorią. Żachnąłem się nawet wtedy na autorów konstytucji, że widocznie zwariowali i wypisują takie bzdury chyba tylko po to, by uzasadnić tezę, iż marszałek jest drugą osobą w państwie. Pierwszą więc moją myślą po telefonie Radka Sikorskiego była konstatacja, że sytuacja opisana w konstytucji to nie żadna teoria, tylko absolutnie dramatyczna rzeczywistość. I dotarło do mnie, że jest źle, bardzo źle. I że w tragicznej dla Polski sytuacji muszę przejąć odpowiedzialność za państwo. Zadzwoniłem do ministra Czapli, szefa Kancelarii Sejmu. Miałem do niego trzy pytania. Pierwsze: czy konstytucyjny zapis jest wystarczająco precyzyjny i nie budzi żadnych wątpliwości? Drugie: w jakiej formule i jakie działania trzeba podjąć dla potwierdzenia wykonania tego punktu konstytucji? Oraz trzecie: jaki zakres uprawnień i obowiązków prezydenta mam obejmować?
A.K.: Powiedziałeś mu też, słyszałam: proszę, ściągnąć wszystkich, którzy mogą być potrzebni.
B.K.: Mówiłem mu także, że musi przygotować Kancelarię Sejmu do pełnienia dodatkowej funkcji - urzędu obsługującego marszałka wykonującego lub pełniącego obowiązki prezydenta Rzeczypospolitej. Na temat tego, jak moją funkcję nazwać, odbyła się potem długa dyskusja prawników sejmowych. Stanęło na „wykonującym“.
Nie zamierzał pan przeprowadzić się do Pałacu Prezydenckiego?
B.K.: Zdecydowanie nie. W Sejmie miałem grono sprawdzonych współpracowników. Ponadto miałem „wypełniać“ obowiązki jako marszałek, a marszałek to Sejm. Potem dzwoniłem do Klicha, Nowaka. Szukałem Grześka Schetyny, Tuska. Zanikał zasięg, więc szarpanina, co chwila wyskakiwałem na zewnątrz, zmieniałem miejsca. Nie do wszystkich mogłem się dodzwonić. Tuska, pamiętam, szukałem przez Sławka Nowaka i przez BOR.
A.K.: To była przecież sobota i ludzie - co jest normalne - po całym tygodniu pracy po kilkanaście godzin na dobę wypoczywali. Mogli wyłączyć telefon, pójść na spacer, po zakupy. Bronek wykonywał dziesiątki telefonów, nie wszystkie rozmowy słyszałam. Było nerwowo. Wszystko to, o czym teraz mówimy, działo się w ciągu dwudziestu, może dwudziestu pięciu minut. Wyłączyłam wodę, prąd, sprawdziłam, czy wszystko jest dobrze pozamykane, i do samochodu.
Jeszcze był telefon do Jacka Michałowskiego.
A.K.: Rozmowa z Jackiem to była krótka piłka. Trwała najwyżej pół minuty.
B.K.: Zapytałem go: czy mogę liczyć na twoją pomoc? Nie precyzowałem, o jaką mi chodzi. Potrzebowałem przyjaznej duszy. Urzędnika profesjonalisty. Przyzwoitego człowieka. I on odpowiedział, że oczywiście, i zapytał: o której w Warszawie? Umówiliśmy się na 14 w Sejmie.
A potem było tak, że po pana telefonie Michałowski zadzwonił do Jerzego Koźmińskiego. Powiedział: dzwonił Bronek, a ten tylko: ojojoj. Wie pan dlaczego?
B.K.: (uśmiech) Jacek odmówił kilka lat wcześniej mojej prośbie zostania szefem Kancelarii Sejmu.
Marszałkowi Borusewiczowi także.
B.K.: Poszedł pracować do Polsko-Amerykańskiej Fundacji Wolności założonej przez Koźmińskiego był absolutnie szczęśliwy, że po dziesięciu latach zarządzania administracją Senatu i Urzędem Rady Ministrów pełni tam ważną misję, bo młodych ludzi z krajów Europy Wschodniej uczy, czym jest demokracja. Wiedziałem jednak, że w sytuacji kryzysowej mogę na niego liczyć. Działaliśmy razem w opozycji.
A.K.:Wtedy zadzwoniłeś do BOR-u, że ruszamy.
Bo w Budzie ochrony nie mieliście?
A.K.: Oczywiście, że nie. Bo po co?! Na wsi nie była nam potrzebna. Sejneńszczyzna to spokojny świat. Poza tym ani ja, ani Bronek nie jesteśmy ludźmi lękliwymi.
B.K.:Marszałek Sejmu ma w Polsce prawo do służbowego samochodu z kierowcą i do BOR-owskiejochrony. Ale kiedy ochrony nie chce, zgłasza to BOR-owiioni potrzebę jego prywatności szanują. Często z tego przepisu korzystałem.
A.K.:W Budzie byliśmy własnym samochodem. B.K.:Borowcy zapytali jeszcze, czy nie przylecieć po nas śmigłowcem. Podziękowałem. Samochodem będzie szybciej, niech tylko wyjadą nam naprzeciw, spotkamy się po drodze.
Premier Tusk też do Warszawy jechał samochodem.
B.K.: Wiem, rozmawiałem z nim w drodze.
A potem zrobiono mu z tego zarzut, że samolotem byłby szybciej.
A.K.: Są ludzie, dla których zawsze wszystko będzie źle. Jednocześnie - zbyt szybko i zbyt wolno. To sprawa mentalności. I nic się na to nie poradzi.
B.K.: Samoloty czy helikoptery rządowe - może ktoś wreszcie to zrozumie - nie dyżurują całą dobę na lotniskach, czekając na rozkaz natychmiastowego wylotu, bo Polska jest normalnym krajem i z nikim nie jest wstanie wojny. Piloci śpią więc w swoich domach, a nie w koszarach, nikt nie nosi ze sobą walizek z kodami, a każdy wylot samolotu podlega określonym procedurom. Ich spełnienie zajmuje czas.
A.K.: Samochód przy naszych odległościach jest najlepszym rozwiązaniem. Bronek jedną ręką trzymał kierownicę, a wdrugiej miał telefon. Co chwila z kimś rozmawiał.
B.K.: To były polne drogi, puste.
A.K.: Bronek - powiedziałam - dosyć tego. Albo dzwonisz, albo prowadzisz.
B.K.: Anka przejęła kierownicę. Uznała, że to niebezpieczne. Że za dużo gadam.
Z kim rozmawiał, pani Anno?
A.K.: Z najważniejszymi osobami w Polsce. Ważne ustalenia i decyzje przeplatały się z rozmowami o naszych znajomych. Lista ofiar się wydłużała. Więc o ich rodzinach. I wspomnienia, dużo wspomnień. B.K.: A ja jeszcze między jednym a drugim telefonem zastanawiałem się, czy dam radę łączyć dwie funkcje -marszałka i głowy państwa - z jednoczesnym kandydowaniem w wyborach prezydenckich. W wyborach, które i tak miały być z powodu upływu kadencji i do których się przygotowywałem, ale które zostały tak dramatycznie przyspieszone przez katastrofę. Wahałem się.
A.K.: I pytałeś ministra Czaplę, czy pamiętali, by flagę na Sejmie opuścić do połowy masztu. Czy przygotowali nekrologi do gazet. Razem zastanawialiśmy się, co trzeba zrobić, o czym nie wolno zapomnieć. Żeby swoim niepomyśleniem kogoś nie urazić. Szczegóły są ważne. Jadąc, słuchaliśmy komunikatów radiowych. Ogłaszano potencjalne listy pasażerów, potem je korygowano. Większość nazwisk się powtarzała.
B.K.: Już było pewne, że muszę natychmiast podjąć decyzje personalne.
Powiedzą, że za szybko.
B.K.: Zawsze ktoś coś powie. Mnie chodziło o zapewnienie ciągłości funkcjonowania ważnych instytucji państwa. Dwie decyzje uznałem za najważniejsze. Powołanie szefa Kancelarii Prezydenta i szefa Biura Bezpieczeństwa Narodowego. Od Czapli dostałem wykładnię prawną. Konstytucja mówi jednoznacznie, że przejmuję wszystkie obowiązki głowy państwa z jednym ograniczeniem: nie mogę tylko postanowić o skróceniu kadencji Sejmu. Zadzwoniłem do Stanisława Kozieja. Profesor, generał. Z nadzieją, że mi nie odmówi. Zaproponowałem mu stanowisko przewodniczącego Biura Bezpieczeństwa Narodowego. Znałem go z czasów, gdy byłem ministrem obrony. Kompetentny, spokojny, daleki od sporów partyjnych. I na dodatek człowiek, który był wiceministrem w rządzie Kaczyńskiego.
Bardzo krótko. Podał się do dymisji.
B.K.:Wiedziałem, że w bardzo trudnej sytuacji psychologicznej, podobnie jak Michałowski, nie będzie sytuacji zaogniać, ale gasić napięcia. Do samochodu BOR-u przesiadłem się w okolicach Łomży.
A.K.: Oni pognali na sygnale, a ja pojechałam dalej do Warszawy już sama, spokojnie, powolutku. Zadzwoniłam do dzieci, żeby przygotowały tacie ciemny garnitur i ciemny krawat. Piotrek wyprasował ojcu koszulę, wyczyścił buty, naszykował czarne skarpetki.
B.K.: Przed naszym domem na Śniegockiej stał tłumek dziennikarzy, kłębił się przed bramą wejściową. To jest stara kamienica. Przed wojną miała dwa wejścia: paradne od ulicy Śniegockiej i gospodarcze od podwórka. Po wojnie ten szyk zlikwidowano. Przy śmietnikach od Miechowskiej zrobiono wejście główne, a drzwi od Śniegockiej zamknięto i na klatce schodowej prowadzącej do naszego mieszkania trzymało się rowery. Miałem klucz. Wszedłem i wyszedłem niezauważony. Udało się, dziennikarze tego przejścia jeszcze wtedy nie znali. w Sejmie zapadały pierwsze decyzje - ogłoszenie żałoby narodowej. Przygotowania do pogrzebów. Już robiono rozeznanie, komu i w czym trzeba pomóc. Jaka jest sytuacja rodzinna. Co zrobić z pokojami poselskimi, w których znajdują się prywatne rzeczy. Dariusz Młotkiewicz został powołany na szefa zespołu opiekowania się rodzinami. Zostali wyznaczeni urzędnicy do każdej rodziny, każdej też przydzielono sejmowy samochód do dyspozycji. Potem, niestety, na głowy urzędników spadło tysiące pretensji.
A.K.: Tak jest zawsze, nie należy się tym przejmować. I robić swoje. Tak jak potrafi się najlepiej. B.K.:Trzeba było podjąć decyzje, gdzie postawić zdjęcia, gdzie zapalić świece. W Sejmie, przed Sejmem. Meldowali mi cały czas. Od razu też pojawił się problem zapewnienia dojazdu rodzin parlamentarzystów do Moskwy na identyfikację. Potem część tych zadań przejął zespół Boniego.
A pani kiedy dojechała do Warszawy?
A.K.: Przed pierwszą. Ela z Marysią były już rano na Krakowskim Przedmieściu, żeby zapalić tam świeczki w solidarnościowym odruchu. Piotrek odebrał kilkanaście telefonów. Dzwonili znajomi i pytali: gdzie rodzice? Odpowiadał, że na Sejneńszczyźnie. Mówili: dzięki Bogu, i odkładali słuchawkę. Zosia informowała, że organizują się harcerze i młodzież KIK-owska, żeby przyjść wieczorem pod krzyż na plac Piłsudskiego i złożyć hołd wszystkim ofiarom katastrofy. Uznali, że plac Piłsudskiego to miejsce najbardziej naznaczone historią. Zwoływali się SMS-ami, przez Facebooka. Umówiłam się z Tadzikiem, że też pojedziemy na Krakowskie Przedmieście. Zaparkowaliśmy na Karowej, weszliśmy na górę. Było sporo ludzi, ale jeszcze nie tłoczno. Bez kłopotów można było spokojnie podejść pod Pałac Prezydencki. Położyliśmy kwiaty.
B.K.:Do Sejmu przyszedł Jacek Michałowski.
W dżinsach i marynarce zarzuconej na T-shirt. Też przyjechał ze wsi. Spod Łochowa.
B.K.:Krótka rozmowa. Zapytałem: czy zostaniesz szefem Kancelarii? Odpowiedział: tak, oczywiście. Na trzy miesiące, do wyborów -powiedziałem. Tak -powtórzył - do wyborów. I ja, i on rozumieliśmy, że Jacek nie idzie do Kancelarii, żeby robić tam rewolucję, rządzić i kogokolwiek wyrzucać, ale że musi temu urzędowi, który znalazł się w kryzysie, pomóc przetrwać, a zatrudnionym w nim ludziom pomóc wyjść z szoku. Byłem pewny, że zadziała taktownie. Zaprosiłem ministrów z Kancelarii Prezydenta na rozmowę. Przyszło czterech: pani Borys-Szopa, Andrzej Duda, Maciej Łopiński i pani Małgorzata Bochenek. Usiedliśmy w moim gabinecie przy okrągłym stole. Trudna rozmowa, dla nich i dla mnie. Poinformowałem, że z mocy konstytucji przejąłem odpowiedzialność także za Kancelarię. Przedstawiłem im Michałowskiego. Powiedziałem o nominacji Kozieja.
Jak to przyjęli?
B.K.: Ja byłem spięty i oni byli spięci. Prawdopodobnie zaskoczyłem ich tymi decyzjami. Oni - uprzedzono mnie - mieli zamiar na stanowisko szefa Kancelarii lansować dotychczasowego zastępcę Jacka Sasina. Nie mógłbym się na to zgodzić. Kancelaria to nie są tylko sprawy polityczne, także finansowe, organizacyjne, kadrowe. Musiałem mieć na tym stanowisku człowieka, który spełniałby trzy kryteria - miał moje pełne zaufanie, po drugie - fachowości i znajomości mechanizmów funkcjonowania Kancelarii, a po trzecie - żeby miał specjalne cechy charakterologiczne: otwartość na racje innych, łatwość kontaktu i umiejętność szukania z ludźmi porozumienia, a nie konfliktu.
A.K.: Jacek ze swoim wykształceniem psychologicznym idealnie do tej roli się nadawał. Lubi ludzi.
Minister Duda zanegował pana prawo do prezydentury?
B.K.: Nie w rozmowie ze mną. Wypowiadał się chyba w mediach. Że bez aktu zgonu prezydenta nie powinienem przejmować jego obowiązków.
A.K.: Czyli przez co najmniej kilka dni Polska miała zostać bez głowy państwa.
B.K.: On widocznie uważał, że powinienem czekać na rosyjski akt zgonu. To było dla mnie nieprawdopodobne. Bo co by to oznaczało? Że państwo rosyjskie zadecyduje, kiedy nastąpi w Polsce rozwiązanie kryzysowej sytuacji? Nie rozumiem tej logiki. Dla mnie ważniejsze było oświadczenie o śmierci prezydenta polskiego ambasadora i polskiego ministra spraw zagranicznych.
Prezydent Miedwiediew o tym wiedział?
B.K.: Nie sądzę.
Bo zadzwonił do pana.
B.K.: Z kondolencjami, rozmawiałem z nim. Zapowiedział, że przyjedzie na pogrzeb Lecha Kaczyńskiego. A po kilku godzinach przysłał mi depeszę kondolencyjną, w której jedyną osobą wymienioną z nazwiska, która zginęła wkatastrofie, był prezydent RP Lech Kaczyński. Pan Duda miał dowód.
Zosia zadzwoniła.
B.K.: Tak? Kiedy?
A.K.:Że wieczorem młodzież spotyka się na placu Piłsudskiego. Bo w ciężkich chwilach trzeba się spotykać, ze sobą rozmawiać. Spytała, czy też tam będziemy. Poszliśmy po mszy w archikatedrze. B.K.:Już pamiętam. Było kilkuset młodych ludzi, palili znicze. Usiłowałem coś powiedzieć, nie było mikrofonu, chyba niewiele osób mnie słyszało.
A.K.:Bo nie liczyli, że przyjdziesz. Działali spontanicznie.
W tym czasie w telewizji emitowano pana orędzie do narodu.
B.K.: Było krótkie. Chciałem, by było rzeczowe. Bardzo chciałem dać społeczeństwu sygnał, że mimo tragedii, śmierci prezydenta, prawie całego dowództwa Wojska Polskiego, ministrów, najwybitniejszych działaczy partii politycznych państwo polskie jest i funkcjonuje. Ludziom należało dać poczucie bezpieczeństwa. Odpowiedzialność za państwo nakazywała nie poddawać się powszechnym nastrojom żałoby i rozpaczy. Tak rozumiałem swoją rolę.
A.K.: Przed naszym domem wystawiono ochronę. Było zimno. Zosia bardzo się nimi przejmowała. Mówiła: to krępujące, że oni marzną przez nas. I właściwie po co? Zrobiła herbatę w termosie, kanapki, zaniosła. Następnego dnia - msza w archikatedrze. Bronek pojechał samochodem z Sejmu, ja poszłam sama. Myślałam, że jak zawsze wejdę po prostu w tłum. Zauważył mnie jednak ktoś z Kancelarii i wprowadził głównym wejściem. Było to dla mnie mocno deprymujące. Z jednej strony rozumiałam, że powinnam być obok męża. Ale z drugiej -myślałam - o! już pcha się do przodu, ktoś powie. Posadzono mnie pierwszym rzędzie. W świetle jupiterów. Nie lubię.
Byłem w wojsku w PRL-u /w wojskach technicznych/,a więc całkiem młody nie jestem.
Zrzucanie złomu nie ma żadnego umocowania w logice wydarzeń, w realiach technicznych i czasowych, to czysta fantazja.
Podaję link do 1-szej notki Rexturbo z kwietnia ub.r.
Rozumiem to, że zrozumienie hipotezy fałszywych NDB, może być dla wielu z wykształceniem nie technicznym, trudne. Chodzi o to, że ten zamach był zamachem czysto technicznym. Tajne służby po prostu tak dzisiaj działają. Chodzi o to, że niełatwo wykryć przyczynę, jest to prawie niemożliwe i niełatwo ją zrozumieć przez laików, którzy w zamian tworzą hipotezy fantazyjne powiększając dezinformację i haos.
Dlatego najważniejsze powinno być to co mówią ludzie, którzy się na tych sprawach trochę znają i mają też kawałek "polskiego serca", a takich w Polsce nie brakuje.
Podaję stronę z 1-szą notką rexturbo i zachęcam do przeczytania wszystkich. http://rexturbo.salon24.pl/174427,katastrofa-realna-przyczyny-hipotetyczne
Zwyczajny technik, żyjący tylko techniką i śrubkami nie jest w stanie zrozumieć tego, co było moim zamiarem. Jestem technikiem, ale i humanistą. Dlatego potrafię wypracować nawet karkołomną hipotezę w celu wywołania dyskusji. Wiem, że trudno to zrozumieć... Nie każdy może być humanistą, za to wielu - technikami.
Niechlubny udział każdy ma: ten, który milczy, ten, który klaszcze...
http://wiadomosci.wp.pl/kat,1342,title,Przelom-Wiem-kto-nagral-ostatnia-...
"Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego dysponuje zapisem ostatniej rozmowy telefonicznej prezydenta Lecha Kaczyńskiego z bratem Jarosławem Kaczyńskim - twierdzi pełnomocnik prezesa PiS mec. Rafał Rogalski w rozmowie z "Wprost". ABW zaprzecza.
Zdaniem Rogalskiego ABW posiada zapis ostatniej rozmowy braci Kaczyńskich z telefonu satelitarnego, z którego prezydent dzwonił do brata z pokładu tupolewa ok. 20 minut przed katastrofą. Śledczy badający przyczyny smoleńskiej katastrofy od wielu miesięcy starają się o zapis tej rozmowy, a niedawno wystąpili o pomoc w tej sprawie do Duńczyków, którzy - według "Faktu" - mieli przechwycić tę rozmowę.
- To zbyteczne - mówi "Wprost" mec. Rogalski. - Według moich informacji ABW od dawna dysponuje zapisem tej rozmowy, choć prawdopodobnie nigdy się do tego nie przyzna - mówi prawnik. Ale na tym nie koniec.
Mec. Rogalski uważa również, że Agencja była zaangażowana w otworzenie trumny z ciałem Lecha Kaczyńskiego kilka dni po katastrofie.
ABW zaprzecza. - Nie dysponujemy zapisem ostatniej rozmowy telefonicznej Lecha Kaczyńskiego. Szef Agencji nigdy nie zlecał też otwarcia trumny z ciałem prezydenta - mówi nam rzeczniczka ABW ppłk Katarzyna Koniecpolska-Wróblewska."
Skądś musiał to wiedzieć. Czyżby od "anonimowego" oficera ABW? Jeśli faktycznie mają zapis rozmowy to jest to niebywały skandal ale to typowe w służbach specjalnych od pewnego czasu.
-> http://www.abw.gov.pl/portal/pl/8/712/Oswiadczenie_ABW_w_zwiazku_z_tresc...
"W związku z treścią wywiadu Jarosława Kaczyńskiego udzielonego Andrzejowi Stankiewiczowi i Piotrowi Śmiłowiczowi, który ukazał się w tygodniku „Newsweek” (nr 14/2011), Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego oświadcza, iż nieprawdziwe jest sformułowanie zawarte w pytaniu dziennikarzy, że trumna z ciałem śp. Prezydenta Lecha Kaczyńskiego była otwierana na polecenie Szefa ABW Krzysztofa Bondaryka.
Szef Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego nigdy nikomu nie zlecał otwarcia trumny z ciałem Prezydenta Lecha Kaczyńskiego."
Szef nie zlecał a kto zlecał? :>
:::Najdłuższa droga zaczyna się od pierwszego kroku::: 'ANGELE Dei, qui custos es mei, Me tibi commissum pietate superna'
37 komentarzy
1. 10.04.2011 już za chwilę
prosimy o przesyłanie mailami, drukowanie i rozdawanie, zabranie ze sobą na miejsca, gdzie będziecie 10.04. - drugi obieg jest jedyną formą dotarcia z prawdziwą informacją .
Redakcja Blogmedia24.pl
2. kto jeszcze nie czytał ...
Serwis nr 37 - polityczny plebiscyt na potrzeby RAŚ, Pakt EURO Plus, kłamstwa smoleńskie
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
3. @Marylko
Już drukuję Nr Specjalny i lecę w teren ... do ludu ...a i psiak molestuje mnie już dłuższy czas bo uznał że pora. Leje jak z cebra i dmucha ...ale co mi tam ... Polska czeka
Pozdr
"Na każdym kroku walczyć będziemy o to , aby Polska
Polską była, aby w Polsce po Polsku się myślało"/ kardynał Stefan Wyszyński- Prymas Polski/
4. (Brak tytułu)
http://wola44.wordpress.com/ >>> http://dokumentalny.blogspot.com/
5. Epitafium dla Patriotów
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
6. Smoleńsk 2010 - Michał Lorenc- Wyjazd z Polski
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
7. Gdyby..
Gdyby nie te chore fantazje Morsika o zrzucaniu złomu pochodzącego z fałszywego Tupolewa, serwis byłby na jakimś poziomie. A tak.. no niestety nie jest. Na drugi raz, dobierajcie artkuły z głową.
8. @franko1
a Pan zna prawdę? Tak, to gratuluję. Zadna teza nie została wykluczona. Choć akurat ja mam inną, ale nie ZNAM FAKTÓW - nikt z nas nie zna.
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
9. Zamieszczony w serwisie
fragment książki Leszka Szymowskiego"Zamach smoleński" zdecydowanie spowodował, że pójdę jutro do księgarni i zakupię tę pozycję.
10. Odwaga - nasza broń w trudnych czasach - Anna Fotyga
Donald Tusk i Bronisław Komorowski po 10 kwietnia 2010 roku wpisali się we wszystkie rosyjskie scenariusze, nie obronili żadnego polskiego
Odwaga - nasza broń w trudnych czasach
Anna Fotyga
Pętla, którą Platforma Obywatelska i cały polski establishment owinęli wokół śp. prezydenta Lecha Kaczyńskiego, ciągle zaciska się wokół nas. Trzeba ją zrzucić jak najprędzej.
Polityka wzmacniania międzynarodowej pozycji Polski, którą prowadzili śp. prezydent Lech Kaczyński i rząd PiS, z całą pewnością nie współgrała z priorytetami najważniejszych aktorów na arenie międzynarodowej. Przystąpienie państw Europy Środkowej i Wschodniej do Unii Europejskiej przyniosło wymierne korzyści całej wspólnocie. Komisja Europejska oszacowała, że ok. 1 proc. wzrostu gospodarczego w UE w latach 2004-2005 należy przypisać jej rozszerzeniu. Nowe kraje uzyskały również niezwykłą dynamikę transformacji we wszystkich dziedzinach, z werwą budowały swoją pozycję w polityce europejskiej. W ten okres wpisał się początek silnej, zdecydowanej, konsolidującej region prezydentury Lecha Kaczyńskiego, wspieranej przez równie konsekwentny rząd jego brata Jarosława. Wielokrotnie udane próby wymuszenia na władzach Rosji uwzględniania interesów naszego kraju w ich kalkulacjach, które z łatwością podchwytywali nasi bliżsi i dalsi sąsiedzi, okazywały się wiosłowaniem pod prąd ukształtowanym przez większość państw UE. Wyraźne artykułowanie i realizowanie naszych priorytetów w UE i w relacjach transatlantyckich utrudniało Niemcom budowanie dominującej pozycji na kontynencie, a Stanom Zjednoczonym pozyskiwanie Rosji do licznych przedsięwzięć na arenie międzynarodowej. Rosja wymagała od partnerów, by pozostawiły w jej gestii dawną, szeroko rozumianą strefę wpływów. Przykładem takich żądań była reakcja na próbę umieszczenia na naszym terytorium elementów tarczy antyrakietowej czy rozszerzenia NATO o Gruzję i Ukrainę. W dążeniu do normalizacji stosunków z Rosją, co w końcu zaowocowało słynnym "resetem", ignorowana była powszechna przecież wiedza o tym, czym jest "system Putina".
Gry Tuska z Putinem
Atak na śp. prezydenta rozpoczął się jednocześnie w kraju i za granicą, po wojnie rosyjsko-gruzińskiej wyraźnie przybrał na sile. Działania nie miały charakteru merytorycznego, dotyczyły wyłącznie sfery wizerunkowej. Budowano operacyjno-medialne narracje, w które włączali się najwyżsi urzędnicy państwa, cytowani, dzięki politycznym i rodzinnym koneksjom, przez czołowe media świata.
Kiedy rozpoczęła się prawdziwa "ostateczna" gra? Czy był to słynny "ślepy snajper" dystyngowanego przedstawiciela rodu Komorowskich, czy "panie Lechu, pan się nie boi tych moralnych karłów", popis pięknej polskiej składni w wykonaniu rodzimego angielskiego lorda? Kilka dni przed śmiercią prezydenta (przygnębionego chorobą mamy, do której był bardzo przywiązany) Janusz Palikot powiedział o nim, że "jest na wpół żywy". Okazało się, że wulgarny i prostacki sztukmistrz z Lublina ma nadzwyczajne atuty w relacjach z politykami najróżniejszych opcji. Obrażał bezkarnie głowę państwa, a tym samym Polskę, i mógł od kolegów usłyszeć: "Ja inaczej bym to ujął". Przypadek posła Węgrzyna, natychmiast usuniętego za obrażanie jednej z mniejszości, pokazuje jednak, że godność państwa i ochrona jej najwyższego przedstawiciela nie były priorytetem.
Późną wiosną 2009 roku mogliśmy dowiedzieć się od osób należących do najbliższego otoczenia premiera Tuska, że na planowane od dawna obchody 70. rocznicy wybuchu II wojny światowej spodziewany jest przyjazd premiera Federacji Rosyjskiej Władimira Putina. Wizyta została potwierdzona w trudnym okresie. Pomimo zachwytów medialnych i zdjęć ze spotkania Tusk - Putin w Davos (premier Tusk na brzeżku fotelika i rozparty partner) prawda o relacjach międzypaństwowych stawała się krępująca. Rosja nadal wypowiadała się agresywnie o Gruzji, wspólnie z Białorusią zorganizowała skierowane przeciwko Polsce manewry "Zapad", a od początku roku zastosowała wobec nas szantaż gazowy. Wszystko wskazywało na to, że nie zrezygnuje z arbitralnego traktowania Polski. W tej sytuacji przyjmowanie rosyjskiej wizyty na Westerplatte było dla rządu ryzykowne. Kalkulacje dyplomatyczne musiały jednak ustąpić pod naciskiem spin doktorów PO, perspektywa wspólnego zdjęcia była zbyt trudna do odrzucenia.
W ten sposób umożliwiono Rosji przeprowadzenie klasycznej gry wizytą. Najpierw salonowe media wpadły w zachwyt i prześcigały się w wiernopoddańczych adresach. Związani z PO, SLD i PSL politycy i eksperci wymyślali setki argumentów udowadniających wiekopomny charakter wydarzenia. A Rosja bawiła się z nami w ciuciubabkę. Przyjedzie, nie przyjedzie. Jak będziecie grzeczni, to przyjedzie. Jej dyplomacja i stosowne służby umiejętnie potęgowały napięcie. Tuż przed 1 września 2009 roku zostaliśmy obarczeni winą za wybuch II wojny światowej. Polska odpowiadała cichutko, półgębkiem, z leciutką domieszką ironii. W takim stylu prawdziwy dyplomata traktuje absurdalne zaczepki. A Rosja, rozzuchwalona naszą reakcją, brnęła dalej. Oskarżyła ministra spraw zagranicznych przedwojennej Polski o agenturalne powiązania z hitlerowskimi Niemcami. Ten sam salon, który szalał z wściekłości na słowa Antoniego Macierewicza o kilku spośród następów ministra Becka, tym razem milczał. Jeszcze kilka miesięcy wcześniej, przy okazji 70. rocznicy wspaniałego przemówienia sejmowego Józefa Becka, ówczesny marszałek Sejmu Bronisław Komorowski urządzał inscenizację tej mowy, a po rosyjskich enuncjacjach zamilkł. Byle nie dać się sprowokować, bo Rosjanie mogliby odwołać wizytę.
Lekcja na Westerplatte
W takim nastroju dobrnęliśmy do 1 września. Na polskie Wybrzeże zjechali przywódcy państw Europy Środkowej, kanclerz Angela Merkel i premier Władimir Putin. Polskę reprezentowali, pomimo uszczypliwych uwag dziennikarzy, prezydent i premier. O świcie odbyła się uroczystość pod pomnikiem Obrońców Westerplatte, następnie w Sopocie spotkali się premierzy, również w słynnym polsko-rosyjskim tůte á tůte na molo. Podczas konferencji prasowej Donald Tusk mięciutko komentował sprawę Gazociągu Północnego, podtrzymując rosyjsko-niemiecką tezę, że jest on przedsięwzięciem ekonomicznym. Premier nieśmiało dodał, iż nie rozumie racjonalności tego projektu, bo jest on za drogi. Gdyby Putin chciał, mógłby mu odpowiedzieć: "I co z tego, ja lubię drogie. A tobie nic do tego". Na świecie obowiązują pewne niepisane zasady. Można międzynarodowy projekt godzący w nasze interesy torpedować politycznie, używając różnych rozpoznawalnych kodów. Argumentację opłacalności zwykliśmy traktować dyskrecjonalnie. Decyduje ten, który inwestycję podjął. Jeśli chce przepłacać, jego sprawa.
Po południu ponownie odbyło się złożenie kwiatów na Westerplatte i wygłoszono przemówienia. Putin nie zawiódł. Dyskredytował traktat wersalski, który przyniósł nam i wielu państwom regionu niepodległość, powiedział, że traktat skrzywdził osłabione po I wojnie światowej Niemcy. W swoim wystąpieniu rosyjski premier zaoferował nam również specjalny partnerski układ, podobny do tego, którym cieszą się Niemcy. Wystarczyłoby podporządkować się rosyjskim interesom...
Rosyjska teza o krzywdzącym charakterze traktatu wersalskiego nie jest przecież nowością. Już Stalin pomagał Hitlerowi przezwyciężać ograniczenia traktatowe, szkoląc na terytorium Związku Sowieckiego zabronione rodzaje niemieckich sił zbrojnych. Zabiegając o udział Putina podczas uroczystości na Westerplatte, polski rząd pozwolił mu obrażać Polskę i inne kraje regionu, które w wyniku traktatu wersalskiego odzyskały niepodległość.
W imieniu naszym i niejako wszystkich innych państw regionu na tę prowokację odpowiedział śp. prezydent Lech Kaczyński.
Bronił honoru ministra Józefa Becka, mówiąc: "Polski minister spraw zagranicznych i polski patriota powiedział, że w Polsce nie znamy pojęcia pokoju za wszelką cenę. W życiu ludzi, narodów i państw jest tylko jedna rzecz bezcenna - jest nią honor".
Przypomniał, jaką rolę odegrały państwa naszego regionu w rozpętaniu straszliwej II wojny światowej, i to, że Polska była ofiarą bestialstwa, nie jego uczestnikiem: "To nie Polska powinna odrobić lekcję pokory. (...) Przyszedł jednak 17 września. Dzień, w którym broniła się i Warszawa, i Modlin, w którym trwała jeszcze bitwa nad Bzurą, w którym odparto Niemców spod Lwowa, ale tego dnia Polska otrzymała cios nożem w plecy. Ten cios zadała bolszewicka Rosja, zgodnie z układem między Ribbentropem a Mołotowem, wykonując, można powiedzieć, swoje sojusznicze zobowiązania. Wkrótce później Polskę nazwano bękartem traktatu wersalskiego. Warto powiedzieć o tym dzisiaj i także nie tylko w tej sytuacji, bo są tacy, którzy twierdzą, że porządek wersalski to przyczyna wojny. Tenże wersalski porządek, wersalski traktat, potwierdził niepodległość naszego kraju".
Nie robił uników, nie poddał się zasadzie kunktatorów, która nakazuje przyjmować upokorzenia dzielnie, "nie dając się sprowokować". Odpowiedział spokojnie, stojąc twarzą w twarz z oszczercami, w przemówieniu transmitowanym w mediach światowych. Pamiętam swoją ówczesną myśl, którą stłumiłam równie szybko, jak się pojawiła: przecież oni mu tego nie darują.
Kapitulacja wobec Moskwy
Po spotkaniu na Westerplatte nastąpiło gwałtowne przyspieszenie w relacjach polsko-rosyjskich. Dziennikarze i dyplomaci z uroczystymi minami mówili o możliwości gwałtownego przełomu, prawdziwego pojednania. Wszystko jednak owiane było mgłą tajemnicy. Dotarła do mnie jakąś ścieżką internetową niejasna informacja o wspólnym pobycie Tuska i Putina w Katyniu. W międzyczasie prezydent Dmitrij Miedwiediew odmówił udziału w rocznicy wyzwolenia Auschwitz. Losy pojednania, z woli władz Rosji i PO, złożone zostały w ręce premierów, bez zbędnych nacisków na rolę prawdy i równowagę interesów w tym procesie. Obóz rządzący Polską rozpoczął ostatnią fazę niszczenia swojego prezydenta. Odbyły się słynne prawybory w PO, w których kontrkandydaci nie atakowali siebie nawzajem, tylko prześcigali się w ciskaniu obelg na urzędującego prezydenta.
Lech Kaczyński oznajmił, że będzie przewodniczył obchodom 70. rocznicy mordu dokonanego przez władze Związku Sowieckiego na polskich oficerach w Katyniu, Twerze, Charkowie i w innych miejscach. W każdym demokratycznym państwie taka deklaracja staje się automatycznie sygnałem dla wszystkich służb, nie tylko dyplomatycznych, by doprowadzić do zrównoważenia wizyty. Tak nie stało się jednak w Polsce. Premier Putin zadzwonił do premiera Tuska i zaprosił go do Katynia na 7 kwietnia. Propozycja została przyjęta w tej samej rozmowie i rozpoczęły się naciski na prezydenta, by zrezygnował z uczestniczenia w uroczystościach. Nie oszczędzono mu żadnego upokorzenia, oszczerstwa, lekceważenia, szyderstwa. A po co on tam? Premier Rosji wskazał Polakom, kto ma ich reprezentować, a usłużna polska dyplomacja wykonała te wskazówki. Greckie chóry środków masowego przekazu wsparły rosyjski wybór, służby rządowe z niemal widocznym lekceważeniem wykonywały swoje obowiązki, obsługując również wizytę prezydenta. Ambasador polski w Moskwie, Jerzy Bahr, obrazowo opisał tę sytuację w wywiadzie, którego udzielił Teresie Torańskiej (w "Dużym Formacie", dodatku do "Gazety Wyborczej"), mówiąc, jak to "wrzucił obydwie wizyty" w kancelarii Putina. Potwierdził polską zgodę na rozdzielenie wizyt i przekazanie decyzji o polskiej delegacji premierowi Rosji. Gdyby chciał działać zgodnie z zasadami działania polskiego protokołu dyplomatycznego, poszedłby do kancelarii Miedwiediewa lub do rosyjskiego MSZ z prośbą o zrównoważenie wizyty. Gdyby Rosjanie odmówili, Polska mogłaby przeprowadzić szereg działań wymuszających korzystne dla nas rozwiązanie, przede wszystkim ustami premiera Tuska zadeklarować, że polska delegacja będzie się składać z prezydenta i premiera. Donald Tusk nie wiedział wówczas, że opowiadając się po stronie Putina, podjął decyzję, która przesądzi ocenę jego kwalifikacji politycznych.
W życiu ludzi, narodów i państw tylko jedno jest bezcenne - honor. Tak zaciskano pętlę wokół człowieka, który naszego honoru bronił aż do zatrzaśnięcia drzwi Tu-154M w ostatnim locie do Smoleńska - śp. prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego. Po jego śmierci wydarzenia potoczyły się jak kula śnieżna. Niemal na drugi dzień przyspieszono budowę Gazociągu Północnego, Rosja w oficjalnych pismach nie ustąpiła ani na milimetr w sprawach Katynia, Donald Tusk oddał jej całe śledztwo smoleńskie, podpisano umowę gazową, Bronisław Komorowski przejął władzę, zanim odnaleziono ciało prezydenta, a szef jego kancelarii nie czekał na stwierdzenie zgonu swojego poprzednika. Nie było luki prawnej, bo statut kancelarii był tak skonstruowany, że minister Jacek Sasin mógł wypełniać tę funkcję niejako z marszu. Próbowano go zatrzymać w Smoleńsku, co musi budzić moje podejrzenia. Donald Tusk i Bronisław Komorowski po 10 kwietnia 2010 roku wpisali się we wszystkie rosyjskie scenariusze, nie obronili żadnego polskiego. Nie sądzę, żeby im na tym zależało.
Autorka w latach 2006-2007 była ministrem spraw zagranicznych w rządach Kazimierza Marcinkiewicza i Jarosława Kaczyńskiego, w latach 2007-2008 - szefową Kancelarii Prezydenta Lecha Kaczyńskiego.
http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20110408&typ=my&id=my03.txt
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
11. @franco1
Gorąco przepraszam za zburzenie świętego spokoju. Nigdy nie powiedziałem, że to "chore" jeśli czytałem o "wypadku w Smoleńsku". Podobno mamy wolność słowa. Można się nie zgadzać, ale nie na zasadzie "nie, bo nie". Proponuję przedstawić swoje przypuszczenia - na pewno opublikujemy.
PS. Sama głowa nie wystarczy - trzeba jeszcze użyć przysłowiowego serca...
Niechlubny udział każdy ma: ten, który milczy, ten, który klaszcze...
12. Blogmedia 24,
Szanowni Państwo,
Bardzo dziękuje za kolejny piękny graficznie i rzeczowy przegląd wydarzeń.
Pozdrawiam
Michał Stanisław de Zieleśkiewicz
13. Pan franko1,
Panie,
Uważam , że Pan swój komentarz dotyczący Pana Morsika, zamierzał umieścić na stronach koncernu medialnego ITI, założonego przez służby specjalne Polski i Moskwy, dla szkalowania Polski, "Solidarności"
be, be !
Michał Stanisław de Zieleśkiewicz
14. Do Pani Maryli,
Szanowna Pani Marylo,
Pętla o której pisze Pani minister Anna Fotyga, to koncern nienawiści, pogardy wobec legalnie wybranego przez Naród w wyborach powszechnych Pana Prezydenta Lecha Kaczyńskiego.
Przemysł pogardy stworzyły elity PO i komuniści, którzy nie mogli się pogodzić z tym, że Pan Prezydent Lech Kaczyński chciał budować Rzeczypospolita jako wolny, demokratyczny kraj, który nie chodzi na żebry do Moskwy i Berlina.
Ukłony moje najniższe
Michał Stanisław de Zieleśkiewicz
15. (Brak tytułu)
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
16. Solidarni2010.pl Zacznijmy
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
17. 11 kwietnia rusza Instytut
11 kwietnia rusza Instytut Polska Racja Stanu 2010 im. Lecha Kaczyńskiego – Think Tank Prawa i Sprawiedliwości
Instytut zgodnie z zapowiedzią będzie zrzeszał ludzi ze świata
nauki i polityki, m.in. współpracowników prezydenta Lecha Kaczyńskiego
oraz polityków PiS i będzie stanowił naukowe zaplecze dla partii.
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
18. http://www.youtube.com/user/pomniksmolensk
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
19. U FYM'a na blogu znalazłem
U FYM'a na blogu znalazłem ciekawostki:
http://wiadomosci.wp.pl/kat,1342,title,Klich-przyjalem-dymisje-dowodcy-3...
"Szef MON Bogdan Klich przyjął dymisję dowódcy 36. Specjalnego Pułku Lotnictwa Transportowego płk. Ryszarda Raczyńskiego. Nowym dowódcą będzie płk Mirosław Jemielniak, dotychczasowy szef 8. Bazy Lotnictwa Transportowego w Krakowie - potwierdził rzecznik MON Janusz Sejmej.
Klich poinformował o dymisji płk. Raczyńskiego i wyznaczeniu nowego dowódcy w środę w "Faktach" TVN. - Wyznaczyłem nowego szefa 36. specpułku - pana płk. Jemielniaka, dotychczasowego dowódcę 8. bazy z Krakowa. Ma dwa zadania: po pierwsze wzmocnić i zapewnić lepsze warunki służby dla pilotów i personelu, a po drugie przygotować ich do przyjęcia nowych samolotów - powiedział minister.
Dodał, że Służba Kontrwywiadu Wojskowego przedstawiła dowódcy Sił Powietrznych wniosek o ograniczenie dostępu płk. Raczyńskiego do informacji niejawnych. - Dowódca Sił Powietrznych podjął taką decyzję o ograniczeniu. Do mnie spłynęło wypowiedzenie pana płk. Raczyńskiego z rekomendacją jego przyjęcia przez szefa sił powietrznych - wyjaśnił Klich. "
i inny:
http://wiadomosci.wp.pl/kat,1329,title,Komorowska-marzy-mi-sie-zeby-poli...
"Agnieszka Niesłuchowska, Anna Kalocińska: 10 kwietnia 2010. Katastrofa prezydenckiego samolotu.
Anna Komorowska: - Byliśmy z mężem poza Warszawą, kiedy zadzwonił Radosław Sikorski, minister spraw zagranicznych, z tragiczną wiadomością. Mąż od razu zadecydował, że wracamy do stolicy. Prowadziłam samochód, żeby mógł swobodnie rozmawiać przez telefon, a ze względu na wyjątkowość sytuacji musiał od razu przygotować czekające go decyzje. Informacje podawane w mediach przez długi czas były opóźnione w stosunku do tego, co wiedzieliśmy. Od początku zdawałam sobie sprawę, jak ogromna była to tragedia. Pojawiły się myśli: od emocjonalnych, po szalenie praktyczne i przyziemne. Zastanawialiśmy się m.in., jak różne sprawy rozwiązać logistycznie i czy ktoś pamięta, żeby opuścić flagę na budynku Sejmu. "
->
"Informacje podawane w mediach przez długi czas były opóźnione w stosunku do tego, co wiedzieliśmy. "
CO wiedzieli JUŻ?
http://freeyourmind.salon24.pl/295513,spin-doctor#comment_4235215
Plus orędzie-> odświeżyłem temat Natenczasa.
:::Najdłuższa droga zaczyna się od pierwszego kroku::: 'ANGELE Dei, qui custos es mei, Me tibi commissum pietate superna'
20. Unicorn
Komorowski zeznawał róznie, skąd to jechał do W-wy, w ostatnim wywiadzie w FAKT próbowali go docisnąć, ale juz ustalili jedną wersję "był na wsi poza Warszawą".
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
21. http://www.naszdziennik.pl/in
http://www.naszdziennik.pl/index.php?typ=po&dat=20110124&id=po21.txt
"W dniu katastrofy już około godz. 9.50 internetowe serwisy informacyjne, m.in. "Gazety Wyborczej" i "Newsweeka" donosiły, że premier Donald Tusk "leci z Gdańska do Warszawy". Powoływały się przy tym na wiadomości przekazywane przez Centrum Informacyjne Rządu. Szef rządu, według nich, miał przerwać odpoczynek i odlecieć samolotem lub rządowym helikopterem do Warszawy. To bardzo interesujące, bo podczas ostatniego posiedzenia Sejmu, na którym premier przedstawił informację rządu w sprawie śledztwa smoleńskiego i reakcji na raport rosyjskiego MAK, okazało się, że Donald Tusk nie leciał... ale jechał samochodem. Poinformował o tym, odpowiadając na pytanie Elżbiety Jakubiak, która zapytała, dlaczego tak długo trwał wtedy jego powrót do Warszawy. "Pani poseł oczekiwała, że instytucje państwowe zaczną w dniu katastrofy działać możliwie szybko. Nie wiem, jakiego typu tempa pani oczekuje od BOR, jeśli chodzi o przewóz samochodem na trasie Gdańsk - Warszawa" - tłumaczył premier. - Posiedzenie Rady Ministrów rozpoczęło się w Warszawie o godz. 13.40, tzn. w momencie, kiedy wszyscy ministrowie dotarli na miejsce."
--
"Dziś jako prezydent twierdzi, że informacja o katastrofie smoleńskiej zastała go poza Warszawą, bo wypoczywał wówczas w słynnej już Budzie Ruskiej na Mazurach. By dojechać z niej do stolicy, trzeba pokonać samochodem (z pewnością w tej sytuacji na sygnale) co najmniej 300 kilometrów. Komorowski mówił o tym w rozmowie z "Le Monde" 14 kwietnia ubiegłego roku. Podróż powinna mu więc zająć około 3,5 godz., a może nawet 4 godz., jak w jednym z kwietniowych tekstów pisał Jacek Żakowski na łamach "Polityki". Ciekawe jest jednak to, że również w tym przypadku internauci, tym razem portalu Tvn24.pl, podawali o godz. 10.25, że marszałek wraca z "Trójmiasta do Warszawy". Być może jest to najzwyklejszy w świecie błąd. Jednak o tym, że Komorowski "jedzie z Trójmiasta", a nie z Budy Ruskiej miała poinformować Kancelaria Sejmu."
----
http://www.fakt.pl/10-kwietnia-Gdzie-byl-wtedy-premier-i-przyszly-prezyd...
"Do wszystkiego zamęt jeszcze wprowadza informacja z godziny 12.03 rzecznika rządu Pawła Grasia, który powiedział, że Marszałek przejął obowiązki głowy państwa.
Zapewne te obowiązki przejął w samochodzie, gdyż droga z Bud Rudzkich do stolicy zajmuje cztery godziny..."
Być może jeden z nich był w Warszawie już parę minut po 8....Później mamy słynne orędzie na stronie- godz. 5.57. Nagrane w nocy? Wczesnym rankiem?
:::Najdłuższa droga zaczyna się od pierwszego kroku::: 'ANGELE Dei, qui custos es mei, Me tibi commissum pietate superna'
22. "Ciekawe jest jednak to, że
"Ciekawe jest jednak to, że również w tym przypadku internauci, tym razem portalu Tvn24.pl, podawali o godz. 10.25, że marszałek wraca z "Trójmiasta do Warszawy". Być może jest to najzwyklejszy w świecie błąd. Jednak o tym, że Komorowski "jedzie z Trójmiasta", a nie z Budy Ruskiej miała poinformować Kancelaria Sejmu."
A jeszcze ta wstawka Anny Dziadzia, że mąż zszedł do kaplicy, aby sie pomodlić za dusze- gdzie zszedł ? W Ruskiej Budzie ?
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
23. Możliwe, że cały czas był w
Możliwe, że cały czas był w Warszawie.
:::Najdłuższa droga zaczyna się od pierwszego kroku::: 'ANGELE Dei, qui custos es mei, Me tibi commissum pietate superna'
24. Prezydent dla "Faktu" o
Prezydent dla "Faktu" o 10.04.2010 r. i obchodach pierwszej rocznicy katastrofy
Jest sobotni poranek 10 kwietnia. Gdzie pana – jeszcze jako marszałka Sejmu – zastaje wiadomość o tym, że roz...
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
25. nikt nie widział jego "powrotu"
"Gdzie pan wtedy był?
Byłem na wsi poza Warszawą.
A konkretnie?
Jak już wspomniałem, ta wiadomość dotarła do mnie, kiedy byłem poza stolicą, ale część rozmów prowadziłem po powrocie, w domu. Musiałem dostać się tam bocznym wejściem, bo przed bramą kłębił się już tłum dziennikarzy."
jakim bocznym wejściem? Dokąd? Do kamienicy na Powiślu czy do pałacu? Zaden paparazzi nie upolował? Ciekawe.
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
26. 7 kwietnia - nam nie wolno zawrócić, na pewno dojdziemy
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
27. Annie Dziadzi budują podest, zeby sie w błoto nie zapadła
a Rodziny Katyń 2010 już ufundowały tablicę w Smoleńsku.
http://wiadomosci.onet.pl/fotoreportaze/Swiat/przygotowania-do-1-rocznic...
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
28. fantazje Morsika
To po prostu fantazje. Zrzucanie złomu fałszywego Tupolewa do lasu z pędzącego samolotu to wręcz chore fantazje.
Jeszcze raz apeluję o dbanie o poziom publikacji. Inaczej... pomagamy tym, którzy zamachu smoleńskiego rzeczywiście dokonali, o czym ja jestem przekonany.
Proszę więc tych którzy zajmują się redakcją serwisu o umieszczanie w temacie dot. przyczyn katastrofy smoleńskiej, publikacji zdroworozsądkowych i przedstawianych przez osoby zawodowo związane z branżą lotniczą i zaznaczanie tego faktu.
Są w sieci hipotezy naprawdę wiarygodne a to dlatego, że pod względem fizyki, matematyki, mechaniki i techniki lotniczej nie pozostawiają wątpliwości, że tak mogło rzeczywiście być.
Zostały one sformułowane prawie rok temu i żadna agentura "sieciowa" nie zdołała ich do tej pory podważyć w sensie merytorycznym.
Są to bliźniacze hipotezy autorstwa Rexturbo i NDB2010 na s24. Jeden jest specjalistą od silników turboodrzutowych, drugi specjalistą od nawigacji lotniczej.
Osobiście polecam tego 1-szego z uwagi na jasność i zwięzłość wypowiedzi. Drugi z nich jest doradcą w Komisji pana Maciarewicza.
Hipoteza ta to hipoteza fałszywych nadajników NDB. Tłumaczy ona najlepiej i w sposób najbardziej logiczny zachowanie Tupolewa w ostatnich sekundach lotu, a przede wszystkim odpowiada na pytanie, które ciągle jest bez odpowiedzi: Dlaczego TU zniżał zamiast odejść na wysokości decyzji.
29. @Morsik, Franko
Tak to jest z nami ...w drugim obiegu ...jedni nas wysmieją inni nazwa oszołomami jeszcze innym spokój zakłócimy... co tam mamy prawo do swojego zdania tym bardziej że nikt nigdzie nie powiedział jak było z katastrofą no i na siłę chcą nam wcisnąc swoja wersje ... pomijając zamach. Nasze słowa , Nasz Serwis to miecz .... tak kiedys
pisałes Redaktorze
"Na każdym kroku walczyć będziemy o to , aby Polska
Polską była, aby w Polsce po Polsku się myślało"/ kardynał Stefan Wyszyński- Prymas Polski/
30. @franco1
Zapewne jest Pan młodym człowiekiem i nie był Pan w wojsku w latach okupacji sowieckiej. Ja byłem świadkiem treningu zrzucania olbrzymiego sprzętu w sztucznej mgle, przez bezgłośny potężny śmigłowiec. Nieopodal latały sobie dość sporych rozmiarów MIGi.
Można być doskonałym fizykiem za biurkiem i "na katedrze", ale Armia Czerwona bardzo dużo potrafi.
Przyznaję Panu rację, że to moje napisanie jest z pogranicza fantastyki,ale popartej obserwacjami z czasów, kiedy o dzisiejszych mozliwosciach technicznych nawet się nie sniło.
Niechlubny udział każdy ma: ten, który milczy, ten, który klaszcze...
31. 10.04.2011 do WARSZAWY
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
32. PREZYDENT KOMOROWSKI O 10 KWIETNIA 2010 R.
Zanikał zasięg, więc szarpanina, co chwila wyskakiwałem na zewnątrz, zmieniałem miejsca (...). Tuska - pamiętam - szukałem przez Sławka Nowaka i przez BOR - opowiada prezydent Bronisław Komorowski, który wraz z żoną Anną wspominał w rozmowie z "Gazetą Wyborczą" dzień 10 kwietnia 2010 r. Pierwsza Dama: - Oni pognali na sygnale, a ja pojechałam do Warszawy już sama, spokojnie, powolutku. Zadzwoniłam do dzieci, żeby przygotowały tacie ciemny garnitur i ciemny krawat.
Wiadomość o rozbiciu Tu-154 zastała parę prezydencką w Budzie Ruskiej na Sejneńszczyźnie, gdzie Bronisław Komorowski odpoczywał po prawyborach prezydenckich w Platformie Obywatelskiej.
Konstytucja w praktyce
O godz. 8.59 zadzwonił szef MSZ Radosław Sikorski z informacją, że doszło do wypadku prezydenckiego samolotu, ale nie wie, z jakim konsekwencjami. Potem - jak relacjonowali Komorowscy - usiłowali się dowiedzieć czegoś z radia, bo na wsi nie mają telewizora. Po kilku minutach znów zadzwonił minister spraw zagranicznych.
- Pierwszą moją myślą po telefonie Radka Sikorskiego była konstatacja, że sytuacja opisana w konstytucji to nie żadna teoria, tylko absolutnie dramatyczna rzeczywistość. I dotarło do mnie, że jest źle, bardzo źle. I że w tragicznej dla Polski sytuacji muszę przejąć odpowiedzialność za państwo - powiedział Komorowski.
I dodał: - Zadzwoniłem do ministra Czapli, szefa Kancelarii Sejmu. Miałem do niego trzy pytania. Pierwsze: czy konstytucyjny zapis jest wystarczająco precyzyjny i nie budzi żadnych wątpliwości? Drugie: w jakiej formule i jakie działania trzeba podjąć dla potwierdzenia wykonania tego punktu konstytucji. Oraz trzecie: jaki zakres uprawnień prezydenta mam obejmować?
Anna Komorowska: - Powiedziałeś mu też, słyszałam: proszę, ściągnąć wszystkich, którzy mogą być potrzebni.
Z telefonem w jednej dłoni, kierownicą w drugiej
Prezydent wspomniał też, jak miał kłopot z dodzwonieniem się do premiera Donalda Tuska: - Zanikał zasięg, więc szarpanina, co chwila wyskakiwałem na zewnątrz, zmieniałem miejsca (...). Tuska, pamiętam, szukałem przez Sławka Nowaka i przez BOR.
Smoleńscy strażacy: Nigdy czegoś takiego nie widzieliśmy
Oficjalnie strażakom ze Smoleńska nie wolno mówić o katastrofie, ale... czytaj więcej »
Borowcy - jak relacjonował - pytali go, czy przylecieć po niego i żonę śmigłowcem. - Podziękowałem, samochodem będzie szybciej, niech tylko wyjadą nam na przeciw, spotkamy się po drodze - powiedział. I dodał, że z premierem rozmawiał w drodze. - Bronek jedną ręką trzymał kierownicę, a w drugiej miał telefon. Co chwila z kimś rozmawiał - wspomniała Anna Komorowska.
Prezydent do samochodu BOR przesiadł się w okolicach Łomży. - Oni pognali na sygnale, a ja pojechałam dalej na do Warszawy już sama, spokojnie, powolutku. Zadzwoniłam do dzieci, żeby przygotowały tacie ciemny garnitur i ciemny krawat - opowiadała pierwsza dama.
Tylnym wejściem
Prezydent opowiadał też, jak rozwiązał problem dziennikarzy, którzy kłębili się przed kamienicą, w której mieszkał przy ul. Śniegockiej. - To jest stara kamienica. Przed wojną miała dwa wejścia (...). Przy śmietnikach od Miechowskiej zrobiono wejście główne, a drzwi od Śniegockiej zamknięto i na klatce schodowej prowadzącej do naszego mieszkania trzymało się rowery. Miałem klucz, wszedłem niezauważony - wspominał.
http://www.tvn24.pl/12690,1698796,0,1,dzwonilem-do-tuska--zanikal-zasieg...
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
33. Wywiad Pary Prezydenckiej dla
Wywiad Pary Prezydenckiej dla "Gazety Wyborczej"
Wywiad z Parą Prezydencką Anną i Bronisławem Komorowskimi ukazał się w świątecznym wydaniu "Gazety Wyboczej" 9 kwietnia 2011 roku.
Teresa Torańska: O 8.59 zadzwonił minister spraw zagranicznych.
Anna Komorowska: Jedliśmy śniadanie.
Bronisław Komorowski: Sikorski powiedział, iż ma wiadomość od pana Bahra, naszego ambasadora w Moskwie, że doszło do wypadku prezydenckiego samolotu. Ale nie wie, z jakimi konsekwencjami.
Włączyliście telewizor?
A.K.:Nie, radio. Nic jeszcze nie podawało. Na wsi nie mamy telewizora.
B.K.:Byliśmy w Budzie Ruskiej na Sejneńszczyźnie, 285 km od Warszawy. Mamy tam stary wiejski dom. Chciałem dwa dni odpocząć. To było krótko po prawyborach prezydenckich w Platformie Obywatelskiej. Wygrałem je, czułem się zmęczony.
A.K.:Przyjechaliśmy poprzedniego dnia późnym wieczorem. Bronek powiedział: czekam na potwierdzenie tej informacji, chyba będę musiał wracać do Warszawy. Powiedział: chyba. Nie, to niemożliwe - pomyślałam. I odruchowo, może podświadomie zaczęłam pakować rzeczy. Pytałam Bronka, kto był na pokładzie. Chodziło mi o ludzi, ich rodziny, nie o stanowiska. Tym samolotem musiały przecież lecieć także bliskie nam osoby. Znajomi, przyjaciele. Kto dokładnie, Bronek nie wiedział. Nikt - jak się potem okazało - nie wiedział. Te listy wylatujących codziennie się zmieniały.
B.K.: Ja ich nie układałem. Wiedziałem tylko, że z prezydentem polecieli wicemarszałkowie i przedstawiciele klubów parlamentarnych. Godzinami później trwało odtwarzanie listy. Po kilku minutach znowu zadzwonił Radek. Nasz dom na wsi ma blaszany dach. Przez to jest słabo z zasięgiem. Wyszedłem na zewnątrz. Padły dwa zdania. Że prawdopodobnie nikt nie przeżył i „szykuj się“, bo zaszła okoliczność przewidziana w konstytucji.
Powiedział panu: Bronek, prezydent nie żyje, jesteś głową państwa.
B.K.:Otworzyłem konstytucję.
Miał pan na wsi konstytucję?
B.K.:Miałem. W wiejskim domu też mamy książki. Po raz kolejny przeczytałem, że „Marszałek Sejmu tymczasowo, do czasu wyboru nowego Prezydenta Rzeczypospolitej, wykonuje obowiązki Prezydenta Rzeczypospolitej“ w razie jego śmierci. Ten zapis w konstytucji wydawał mi się - trzy lata wcześniej, kiedy obejmowałem funkcję marszałka - kompletną abstrakcją, czystą teorią. Żachnąłem się nawet wtedy na autorów konstytucji, że widocznie zwariowali i wypisują takie bzdury chyba tylko po to, by uzasadnić tezę, iż marszałek jest drugą osobą w państwie. Pierwszą więc moją myślą po telefonie Radka Sikorskiego była konstatacja, że sytuacja opisana w konstytucji to nie żadna teoria, tylko absolutnie dramatyczna rzeczywistość. I dotarło do mnie, że jest źle, bardzo źle. I że w tragicznej dla Polski sytuacji muszę przejąć odpowiedzialność za państwo. Zadzwoniłem do ministra Czapli, szefa Kancelarii Sejmu. Miałem do niego trzy pytania. Pierwsze: czy konstytucyjny zapis jest wystarczająco precyzyjny i nie budzi żadnych wątpliwości? Drugie: w jakiej formule i jakie działania trzeba podjąć dla potwierdzenia wykonania tego punktu konstytucji? Oraz trzecie: jaki zakres uprawnień i obowiązków prezydenta mam obejmować?
A.K.: Powiedziałeś mu też, słyszałam: proszę, ściągnąć wszystkich, którzy mogą być potrzebni.
B.K.: Mówiłem mu także, że musi przygotować Kancelarię Sejmu do pełnienia dodatkowej funkcji - urzędu obsługującego marszałka wykonującego lub pełniącego obowiązki prezydenta Rzeczypospolitej. Na temat tego, jak moją funkcję nazwać, odbyła się potem długa dyskusja prawników sejmowych. Stanęło na „wykonującym“.
Nie zamierzał pan przeprowadzić się do Pałacu Prezydenckiego?
B.K.: Zdecydowanie nie. W Sejmie miałem grono sprawdzonych współpracowników. Ponadto miałem „wypełniać“ obowiązki jako marszałek, a marszałek to Sejm. Potem dzwoniłem do Klicha, Nowaka. Szukałem Grześka Schetyny, Tuska. Zanikał zasięg, więc szarpanina, co chwila wyskakiwałem na zewnątrz, zmieniałem miejsca. Nie do wszystkich mogłem się dodzwonić. Tuska, pamiętam, szukałem przez Sławka Nowaka i przez BOR.
A.K.: To była przecież sobota i ludzie - co jest normalne - po całym tygodniu pracy po kilkanaście godzin na dobę wypoczywali. Mogli wyłączyć telefon, pójść na spacer, po zakupy. Bronek wykonywał dziesiątki telefonów, nie wszystkie rozmowy słyszałam. Było nerwowo. Wszystko to, o czym teraz mówimy, działo się w ciągu dwudziestu, może dwudziestu pięciu minut. Wyłączyłam wodę, prąd, sprawdziłam, czy wszystko jest dobrze pozamykane, i do samochodu.
Jeszcze był telefon do Jacka Michałowskiego.
A.K.: Rozmowa z Jackiem to była krótka piłka. Trwała najwyżej pół minuty.
B.K.: Zapytałem go: czy mogę liczyć na twoją pomoc? Nie precyzowałem, o jaką mi chodzi. Potrzebowałem przyjaznej duszy. Urzędnika profesjonalisty. Przyzwoitego człowieka. I on odpowiedział, że oczywiście, i zapytał: o której w Warszawie? Umówiliśmy się na 14 w Sejmie.
A potem było tak, że po pana telefonie Michałowski zadzwonił do Jerzego Koźmińskiego. Powiedział: dzwonił Bronek, a ten tylko: ojojoj. Wie pan dlaczego?
B.K.: (uśmiech) Jacek odmówił kilka lat wcześniej mojej prośbie zostania szefem Kancelarii Sejmu.
Marszałkowi Borusewiczowi także.
B.K.: Poszedł pracować do Polsko-Amerykańskiej Fundacji Wolności założonej przez Koźmińskiego był absolutnie szczęśliwy, że po dziesięciu latach zarządzania administracją Senatu i Urzędem Rady Ministrów pełni tam ważną misję, bo młodych ludzi z krajów Europy Wschodniej uczy, czym jest demokracja. Wiedziałem jednak, że w sytuacji kryzysowej mogę na niego liczyć. Działaliśmy razem w opozycji.
A.K.:Wtedy zadzwoniłeś do BOR-u, że ruszamy.
Bo w Budzie ochrony nie mieliście?
A.K.: Oczywiście, że nie. Bo po co?! Na wsi nie była nam potrzebna. Sejneńszczyzna to spokojny świat. Poza tym ani ja, ani Bronek nie jesteśmy ludźmi lękliwymi.
B.K.:Marszałek Sejmu ma w Polsce prawo do służbowego samochodu z kierowcą i do BOR-owskiejochrony. Ale kiedy ochrony nie chce, zgłasza to BOR-owiioni potrzebę jego prywatności szanują. Często z tego przepisu korzystałem.
A.K.:W Budzie byliśmy własnym samochodem. B.K.:Borowcy zapytali jeszcze, czy nie przylecieć po nas śmigłowcem. Podziękowałem. Samochodem będzie szybciej, niech tylko wyjadą nam naprzeciw, spotkamy się po drodze.
Premier Tusk też do Warszawy jechał samochodem.
B.K.: Wiem, rozmawiałem z nim w drodze.
A potem zrobiono mu z tego zarzut, że samolotem byłby szybciej.
A.K.: Są ludzie, dla których zawsze wszystko będzie źle. Jednocześnie - zbyt szybko i zbyt wolno. To sprawa mentalności. I nic się na to nie poradzi.
B.K.: Samoloty czy helikoptery rządowe - może ktoś wreszcie to zrozumie - nie dyżurują całą dobę na lotniskach, czekając na rozkaz natychmiastowego wylotu, bo Polska jest normalnym krajem i z nikim nie jest wstanie wojny. Piloci śpią więc w swoich domach, a nie w koszarach, nikt nie nosi ze sobą walizek z kodami, a każdy wylot samolotu podlega określonym procedurom. Ich spełnienie zajmuje czas.
A.K.: Samochód przy naszych odległościach jest najlepszym rozwiązaniem. Bronek jedną ręką trzymał kierownicę, a wdrugiej miał telefon. Co chwila z kimś rozmawiał.
B.K.: To były polne drogi, puste.
A.K.: Bronek - powiedziałam - dosyć tego. Albo dzwonisz, albo prowadzisz.
B.K.: Anka przejęła kierownicę. Uznała, że to niebezpieczne. Że za dużo gadam.
Z kim rozmawiał, pani Anno?
A.K.: Z najważniejszymi osobami w Polsce. Ważne ustalenia i decyzje przeplatały się z rozmowami o naszych znajomych. Lista ofiar się wydłużała. Więc o ich rodzinach. I wspomnienia, dużo wspomnień. B.K.: A ja jeszcze między jednym a drugim telefonem zastanawiałem się, czy dam radę łączyć dwie funkcje -marszałka i głowy państwa - z jednoczesnym kandydowaniem w wyborach prezydenckich. W wyborach, które i tak miały być z powodu upływu kadencji i do których się przygotowywałem, ale które zostały tak dramatycznie przyspieszone przez katastrofę. Wahałem się.
A.K.: I pytałeś ministra Czaplę, czy pamiętali, by flagę na Sejmie opuścić do połowy masztu. Czy przygotowali nekrologi do gazet. Razem zastanawialiśmy się, co trzeba zrobić, o czym nie wolno zapomnieć. Żeby swoim niepomyśleniem kogoś nie urazić. Szczegóły są ważne. Jadąc, słuchaliśmy komunikatów radiowych. Ogłaszano potencjalne listy pasażerów, potem je korygowano. Większość nazwisk się powtarzała.
B.K.: Już było pewne, że muszę natychmiast podjąć decyzje personalne.
Powiedzą, że za szybko.
B.K.: Zawsze ktoś coś powie. Mnie chodziło o zapewnienie ciągłości funkcjonowania ważnych instytucji państwa. Dwie decyzje uznałem za najważniejsze. Powołanie szefa Kancelarii Prezydenta i szefa Biura Bezpieczeństwa Narodowego. Od Czapli dostałem wykładnię prawną. Konstytucja mówi jednoznacznie, że przejmuję wszystkie obowiązki głowy państwa z jednym ograniczeniem: nie mogę tylko postanowić o skróceniu kadencji Sejmu. Zadzwoniłem do Stanisława Kozieja. Profesor, generał. Z nadzieją, że mi nie odmówi. Zaproponowałem mu stanowisko przewodniczącego Biura Bezpieczeństwa Narodowego. Znałem go z czasów, gdy byłem ministrem obrony. Kompetentny, spokojny, daleki od sporów partyjnych. I na dodatek człowiek, który był wiceministrem w rządzie Kaczyńskiego.
Bardzo krótko. Podał się do dymisji.
B.K.:Wiedziałem, że w bardzo trudnej sytuacji psychologicznej, podobnie jak Michałowski, nie będzie sytuacji zaogniać, ale gasić napięcia. Do samochodu BOR-u przesiadłem się w okolicach Łomży.
A.K.: Oni pognali na sygnale, a ja pojechałam dalej do Warszawy już sama, spokojnie, powolutku. Zadzwoniłam do dzieci, żeby przygotowały tacie ciemny garnitur i ciemny krawat. Piotrek wyprasował ojcu koszulę, wyczyścił buty, naszykował czarne skarpetki.
B.K.: Przed naszym domem na Śniegockiej stał tłumek dziennikarzy, kłębił się przed bramą wejściową. To jest stara kamienica. Przed wojną miała dwa wejścia: paradne od ulicy Śniegockiej i gospodarcze od podwórka. Po wojnie ten szyk zlikwidowano. Przy śmietnikach od Miechowskiej zrobiono wejście główne, a drzwi od Śniegockiej zamknięto i na klatce schodowej prowadzącej do naszego mieszkania trzymało się rowery. Miałem klucz. Wszedłem i wyszedłem niezauważony. Udało się, dziennikarze tego przejścia jeszcze wtedy nie znali. w Sejmie zapadały pierwsze decyzje - ogłoszenie żałoby narodowej. Przygotowania do pogrzebów. Już robiono rozeznanie, komu i w czym trzeba pomóc. Jaka jest sytuacja rodzinna. Co zrobić z pokojami poselskimi, w których znajdują się prywatne rzeczy. Dariusz Młotkiewicz został powołany na szefa zespołu opiekowania się rodzinami. Zostali wyznaczeni urzędnicy do każdej rodziny, każdej też przydzielono sejmowy samochód do dyspozycji. Potem, niestety, na głowy urzędników spadło tysiące pretensji.
A.K.: Tak jest zawsze, nie należy się tym przejmować. I robić swoje. Tak jak potrafi się najlepiej. B.K.:Trzeba było podjąć decyzje, gdzie postawić zdjęcia, gdzie zapalić świece. W Sejmie, przed Sejmem. Meldowali mi cały czas. Od razu też pojawił się problem zapewnienia dojazdu rodzin parlamentarzystów do Moskwy na identyfikację. Potem część tych zadań przejął zespół Boniego.
A pani kiedy dojechała do Warszawy?
A.K.: Przed pierwszą. Ela z Marysią były już rano na Krakowskim Przedmieściu, żeby zapalić tam świeczki w solidarnościowym odruchu. Piotrek odebrał kilkanaście telefonów. Dzwonili znajomi i pytali: gdzie rodzice? Odpowiadał, że na Sejneńszczyźnie. Mówili: dzięki Bogu, i odkładali słuchawkę. Zosia informowała, że organizują się harcerze i młodzież KIK-owska, żeby przyjść wieczorem pod krzyż na plac Piłsudskiego i złożyć hołd wszystkim ofiarom katastrofy. Uznali, że plac Piłsudskiego to miejsce najbardziej naznaczone historią. Zwoływali się SMS-ami, przez Facebooka. Umówiłam się z Tadzikiem, że też pojedziemy na Krakowskie Przedmieście. Zaparkowaliśmy na Karowej, weszliśmy na górę. Było sporo ludzi, ale jeszcze nie tłoczno. Bez kłopotów można było spokojnie podejść pod Pałac Prezydencki. Położyliśmy kwiaty.
B.K.:Do Sejmu przyszedł Jacek Michałowski.
W dżinsach i marynarce zarzuconej na T-shirt. Też przyjechał ze wsi. Spod Łochowa.
B.K.:Krótka rozmowa. Zapytałem: czy zostaniesz szefem Kancelarii? Odpowiedział: tak, oczywiście. Na trzy miesiące, do wyborów -powiedziałem. Tak -powtórzył - do wyborów. I ja, i on rozumieliśmy, że Jacek nie idzie do Kancelarii, żeby robić tam rewolucję, rządzić i kogokolwiek wyrzucać, ale że musi temu urzędowi, który znalazł się w kryzysie, pomóc przetrwać, a zatrudnionym w nim ludziom pomóc wyjść z szoku. Byłem pewny, że zadziała taktownie. Zaprosiłem ministrów z Kancelarii Prezydenta na rozmowę. Przyszło czterech: pani Borys-Szopa, Andrzej Duda, Maciej Łopiński i pani Małgorzata Bochenek. Usiedliśmy w moim gabinecie przy okrągłym stole. Trudna rozmowa, dla nich i dla mnie. Poinformowałem, że z mocy konstytucji przejąłem odpowiedzialność także za Kancelarię. Przedstawiłem im Michałowskiego. Powiedziałem o nominacji Kozieja.
Jak to przyjęli?
B.K.: Ja byłem spięty i oni byli spięci. Prawdopodobnie zaskoczyłem ich tymi decyzjami. Oni - uprzedzono mnie - mieli zamiar na stanowisko szefa Kancelarii lansować dotychczasowego zastępcę Jacka Sasina. Nie mógłbym się na to zgodzić. Kancelaria to nie są tylko sprawy polityczne, także finansowe, organizacyjne, kadrowe. Musiałem mieć na tym stanowisku człowieka, który spełniałby trzy kryteria - miał moje pełne zaufanie, po drugie - fachowości i znajomości mechanizmów funkcjonowania Kancelarii, a po trzecie - żeby miał specjalne cechy charakterologiczne: otwartość na racje innych, łatwość kontaktu i umiejętność szukania z ludźmi porozumienia, a nie konfliktu.
A.K.: Jacek ze swoim wykształceniem psychologicznym idealnie do tej roli się nadawał. Lubi ludzi.
Minister Duda zanegował pana prawo do prezydentury?
B.K.: Nie w rozmowie ze mną. Wypowiadał się chyba w mediach. Że bez aktu zgonu prezydenta nie powinienem przejmować jego obowiązków.
A.K.: Czyli przez co najmniej kilka dni Polska miała zostać bez głowy państwa.
B.K.: On widocznie uważał, że powinienem czekać na rosyjski akt zgonu. To było dla mnie nieprawdopodobne. Bo co by to oznaczało? Że państwo rosyjskie zadecyduje, kiedy nastąpi w Polsce rozwiązanie kryzysowej sytuacji? Nie rozumiem tej logiki. Dla mnie ważniejsze było oświadczenie o śmierci prezydenta polskiego ambasadora i polskiego ministra spraw zagranicznych.
Prezydent Miedwiediew o tym wiedział?
B.K.: Nie sądzę.
Bo zadzwonił do pana.
B.K.: Z kondolencjami, rozmawiałem z nim. Zapowiedział, że przyjedzie na pogrzeb Lecha Kaczyńskiego. A po kilku godzinach przysłał mi depeszę kondolencyjną, w której jedyną osobą wymienioną z nazwiska, która zginęła wkatastrofie, był prezydent RP Lech Kaczyński. Pan Duda miał dowód.
Zosia zadzwoniła.
B.K.: Tak? Kiedy?
A.K.:Że wieczorem młodzież spotyka się na placu Piłsudskiego. Bo w ciężkich chwilach trzeba się spotykać, ze sobą rozmawiać. Spytała, czy też tam będziemy. Poszliśmy po mszy w archikatedrze. B.K.:Już pamiętam. Było kilkuset młodych ludzi, palili znicze. Usiłowałem coś powiedzieć, nie było mikrofonu, chyba niewiele osób mnie słyszało.
A.K.:Bo nie liczyli, że przyjdziesz. Działali spontanicznie.
W tym czasie w telewizji emitowano pana orędzie do narodu.
B.K.: Było krótkie. Chciałem, by było rzeczowe. Bardzo chciałem dać społeczeństwu sygnał, że mimo tragedii, śmierci prezydenta, prawie całego dowództwa Wojska Polskiego, ministrów, najwybitniejszych działaczy partii politycznych państwo polskie jest i funkcjonuje. Ludziom należało dać poczucie bezpieczeństwa. Odpowiedzialność za państwo nakazywała nie poddawać się powszechnym nastrojom żałoby i rozpaczy. Tak rozumiałem swoją rolę.
A.K.: Przed naszym domem wystawiono ochronę. Było zimno. Zosia bardzo się nimi przejmowała. Mówiła: to krępujące, że oni marzną przez nas. I właściwie po co? Zrobiła herbatę w termosie, kanapki, zaniosła. Następnego dnia - msza w archikatedrze. Bronek pojechał samochodem z Sejmu, ja poszłam sama. Myślałam, że jak zawsze wejdę po prostu w tłum. Zauważył mnie jednak ktoś z Kancelarii i wprowadził głównym wejściem. Było to dla mnie mocno deprymujące. Z jednej strony rozumiałam, że powinnam być obok męża. Ale z drugiej -myślałam - o! już pcha się do przodu, ktoś powie. Posadzono mnie pierwszym rzędzie. W świetle jupiterów. Nie lubię.
http://www.prezydent.pl/aktualnosci/wypowiedzi-prezydenta/wywiady-krajow...
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
34. Morsik
Byłem w wojsku w PRL-u /w wojskach technicznych/,a więc całkiem młody nie jestem.
Zrzucanie złomu nie ma żadnego umocowania w logice wydarzeń, w realiach technicznych i czasowych, to czysta fantazja.
Podaję link do 1-szej notki Rexturbo z kwietnia ub.r.
Rozumiem to, że zrozumienie hipotezy fałszywych NDB, może być dla wielu z wykształceniem nie technicznym, trudne. Chodzi o to, że ten zamach był zamachem czysto technicznym. Tajne służby po prostu tak dzisiaj działają. Chodzi o to, że niełatwo wykryć przyczynę, jest to prawie niemożliwe i niełatwo ją zrozumieć przez laików, którzy w zamian tworzą hipotezy fantazyjne powiększając dezinformację i haos.
Dlatego najważniejsze powinno być to co mówią ludzie, którzy się na tych sprawach trochę znają i mają też kawałek "polskiego serca", a takich w Polsce nie brakuje.
Podaję stronę z 1-szą notką rexturbo i zachęcam do przeczytania wszystkich. http://rexturbo.salon24.pl/174427,katastrofa-realna-przyczyny-hipotetyczne
35. Do techniki potrzeba człowieczeństwa.
Zwyczajny technik, żyjący tylko techniką i śrubkami nie jest w stanie zrozumieć tego, co było moim zamiarem. Jestem technikiem, ale i humanistą. Dlatego potrafię wypracować nawet karkołomną hipotezę w celu wywołania dyskusji. Wiem, że trudno to zrozumieć... Nie każdy może być humanistą, za to wielu - technikami.
Niechlubny udział każdy ma: ten, który milczy, ten, który klaszcze...
36. http://wiadomosci.wp.pl/kat,1
http://wiadomosci.wp.pl/kat,1342,title,Przelom-Wiem-kto-nagral-ostatnia-...
"Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego dysponuje zapisem ostatniej rozmowy telefonicznej prezydenta Lecha Kaczyńskiego z bratem Jarosławem Kaczyńskim - twierdzi pełnomocnik prezesa PiS mec. Rafał Rogalski w rozmowie z "Wprost". ABW zaprzecza.
Zdaniem Rogalskiego ABW posiada zapis ostatniej rozmowy braci Kaczyńskich z telefonu satelitarnego, z którego prezydent dzwonił do brata z pokładu tupolewa ok. 20 minut przed katastrofą. Śledczy badający przyczyny smoleńskiej katastrofy od wielu miesięcy starają się o zapis tej rozmowy, a niedawno wystąpili o pomoc w tej sprawie do Duńczyków, którzy - według "Faktu" - mieli przechwycić tę rozmowę.
- To zbyteczne - mówi "Wprost" mec. Rogalski. - Według moich informacji ABW od dawna dysponuje zapisem tej rozmowy, choć prawdopodobnie nigdy się do tego nie przyzna - mówi prawnik. Ale na tym nie koniec.
Mec. Rogalski uważa również, że Agencja była zaangażowana w otworzenie trumny z ciałem Lecha Kaczyńskiego kilka dni po katastrofie.
ABW zaprzecza. - Nie dysponujemy zapisem ostatniej rozmowy telefonicznej Lecha Kaczyńskiego. Szef Agencji nigdy nie zlecał też otwarcia trumny z ciałem prezydenta - mówi nam rzeczniczka ABW ppłk Katarzyna Koniecpolska-Wróblewska."
Skądś musiał to wiedzieć. Czyżby od "anonimowego" oficera ABW? Jeśli faktycznie mają zapis rozmowy to jest to niebywały skandal ale to typowe w służbach specjalnych od pewnego czasu.
->
http://www.abw.gov.pl/portal/pl/8/712/Oswiadczenie_ABW_w_zwiazku_z_tresc...
"W związku z treścią wywiadu Jarosława Kaczyńskiego udzielonego Andrzejowi Stankiewiczowi i Piotrowi Śmiłowiczowi, który ukazał się w tygodniku „Newsweek” (nr 14/2011), Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego oświadcza, iż nieprawdziwe jest sformułowanie zawarte w pytaniu dziennikarzy, że trumna z ciałem śp. Prezydenta Lecha Kaczyńskiego była otwierana na polecenie Szefa ABW Krzysztofa Bondaryka.
Szef Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego nigdy nikomu nie zlecał otwarcia trumny z ciałem Prezydenta Lecha Kaczyńskiego."
Szef nie zlecał a kto zlecał? :>
:::Najdłuższa droga zaczyna się od pierwszego kroku::: 'ANGELE Dei, qui custos es mei, Me tibi commissum pietate superna'
37. Drukujcie i rozdawajcie jutro.
Szczególnie wśród tych, którzy będą Was wyśmiewać.
Niechlubny udział każdy ma: ten, który milczy, ten, który klaszcze...